Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

przeprowadzili?my si?!


Recommended Posts

  • Odpowiedzi 131
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

przypomniało mi się, że jakieś 2 lata temu o tej porze roku (kiedy właśnie kupiliśmy działkę), gdy zastanawiałem się nad tym jak to będzie kiedyś "budować" czytałem dziennik zielonej na forum i jej opisy różnych perypetii z fachowcami, to pomyślałem sobie wtedy "Jezu, w co ja się pakuję? Czy się na tym nie sparzę? Zgrywam inwestora-pewniaka, a przecież ja nie mam o tym tak naprawdę żadnego pojęcia. Jak ja z tymi robociarzami-bałwanami się dogadam?" Takie mnie przez chwilę obawy naszły, ale szybko je od siebie odpędziłem starą i wypróbowaną metodą, zasuwając sobie kontr-myśl "zawsze jakoś to będzie, najwyżej się nie uda". No i teraz z perspektywy czasu, stwierdzam że żadne z tych obaw się nie sprawdziły. W sumie okazało się, że pojęcie to miałem często większe niż różni robole, którzy w ogóle pojętni są raczej słabo. Dogadać, to może i nie zawsze się udawało, ale koniec końców okazywało się, jak to mówił Król Kawuru (ten z Hydrozagadki) "pieniądze, to jedyne esperanto". Budowa potoczyła się jak lawina, wystarczy wyjąć jeden kamyczek, a potem już tego się nie da zatrzymać, aż się wszystko osypie i nie ma już co się osypywać. Wytarczyło wbić pierwszy szpadel, a potem już etap gonił etap. To przykryć, to nakryć, to zalać, to pomalować. Aż się okazało, że już prawie wszystko zrobione i tylko mieszkać.

A mieszkanie, mmmm, baaajkaaa. Cały czas nie mogę się nadziwić, jak to w domu własnym, dużym jest człowiekowi dobrze. Najczęściej zdaję sobie sprawę w jakim to luksusie teraz się pławię, jak odwiedzam tzw. "stare śmieci". Ostatnio pierwszy raz w życiu poczułem się nieswojo w kibelku u rodziców w bloku. Wszedłem za potrzebom, zamknąłem drzwi, które delikatnie oparły się na moich kolanach... Wtedy opadła mnie panika. Poczułem się, jakbym znalazł sie właśnie w pułapce, a duch tego który ją wymyślił - jakiegoś architekta-psychopaty z lat 70-tych, właśnie się na mnie patrzył przez ściany i przez chmury i góry i rechotał szyderczym śmiechem patrząc z satysfakcją na moje męki, do których zmusiło mnie jego diaboliczne poczucie humoru i bezwzględna sprawność moich kiszek.

Mówiąc prościej mieszkanie rodziców jest dziwnie małe, a siedząc u nich w kiblu czuję się, jakbym się miał odesrać do szafy.

Dziś była wiosna. Słonko świeciło. Przylecieli ptaszkowie i ćwierkali. Cisza, spokój, promyczki słonka, wróbelki. Wyszedłem na dwór wyrzucić śmiecie i już nie mogłem wrócić... Chciałem zostać na dworze, coś robić. Nie bardzo było co, więc nałożyłem kaloszki i poszedłem na poroztopowe-pokałużowe lodowisko, wielkości małego lotniska, które utworzyło się u nas za domem.

http://mieczu.webd.pl/morze.jpg

Lód zaczynał się roztapiać od wiosennego słońca, a ja chodziłęm brodząc po pół łydki w wodzie i go kruszyłem kaloszkami, jak jakaś walnięta kaczka, czy inny żuraw. Po pół godzinie zaczęło mi być zimno w nogi, a pozatym rozkruszyłem już większość lodu na płyciznach. Porzucałem sobie jeszcze świeżym lodem na lód, patrząc jak rozpryskuje się na dziesiątki kawałeczków, które suną we wszystkich kierunkach i w dodatku naprawdę daleko. Sąsiad był w ogródku i się patrzył. Ale naprawdę miałem to gdzieś. Nie robiłem czegoś takiego chyba ze 20 lat i sprawiało mi to taką frajdę, że nie mogłem się powstrzymać. Żonę mam kochaną, bo jak wróciłem do domu to na mnie nie nakrzyczała wcale. W ogóle raczej się nie pytała o nic. Staszek pewnie za rok, dwa będzie robił to samo, a ja się będę na niego wściekał, że się moczy. Aha. Znalazłem jeszcze na polu taką długą białą rurkę (peszel jakiś) i wziąłem ją i wdmuchiwałem powietrze pod lód i patrzyłem jak się białe bąble pojawiają i jak podróżują pod lodem i jak nagle znikają jak natrafią na jakiś otwór, którym wydostaną się z potrzasku. No i wyciągnąłęm fotel na taras i siedziałem na nim i wygrzewałem się na słońcu (w ramach ładowania baterii światłem antydepresyjnym). To pierwszy dzień wiosny, a już czuję jak mi pod skórą wszystko wre i bulgoce i szykuje się na pełną wiosne i lato. Oj będzie bosko. Naprawdę. Raczej całkiem mi się odechce pracować (bo ja mam pracować w domu - taki jest plan).

Zrobiłem jeszcze zdjęcie tajemniczego Don Pedro

http://mieczu.webd.pl/smoj.jpg

Uśmiech godny Mony-Lisy...

 

No dobra, znowu się opierdalam, zamiast pracować. Pół dnia głupot a teraz muszę po zmroku przemielić, to co mam do przemielenia na jutro. Niestety okno mam uchylone i wsącza się przez nie niemniłosiernie kręcący zapach wiosennej nocy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A tu jeszcze parę fotek:

Dokonałem pierwszego "zakupu, o którym maży każdy ojciec". Kupiłem synkowi pudło klocków lego. Od razu zbudowałem wieżę

http://mieczu.webd.pl/wieza.jpg

Dziadek (mój ojciec) siedział najpierw spokojnie i obserwował co robię, ale w pewnym momencie nie wytrzymał i zaczął się udzielać, pomagać, przytrzymywać, wzmacniać i kombinować. Moja żona z moją mamą patrzyły się na nas z niejakim osłupieniem. Staszka oczywiście nic to nie obchodziło.

 

A tu jeszcze kącik wypoczynkowy w salonie:

http://mieczu.webd.pl/salon.jpg

Dwie sofy z ikei i stoliczek z Agata Moebel

Może zrobię jakieś ujęcie w druge strone na cygański telewizor i ... No w sumie nic więcej tam na razie nie ma. Obraz ma być jakiś, ale na razie nie ma...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gratulacje jeszcze raz, powinienes napisac ksiazke lub pisac felietony(nie zartuje) co czuje inwetsor, ktory pzrestaje byc inwestorem, a po przeprowadzce zaczyna byc z blokersa -panem domu. Masz swietne lekke pióro, dobzre sie ciebie czyta, wykorzystaj to...Wiesz, taki przegląd Talków, jak "Przy sobocie po robocie"...

Pozdrówka! H.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mieczu - ależ Stasio wyrósł :D Więcej zdjątek tajemniczego Don Pedro prosimy :D

 

Post jak zwykle rewelka - zwłaszcza opis puszczania rurką bąbelków pod lodem :D Uśmiałam się jak małe dziecko :D Czy Twoja małżonka aby przypadkiem nie nakręciła jakiegoś filmiku z Twoich poczynań na lodzie?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks później...

dla fanów dorzucam jeszcze zaginiony opis pierdołek, który sporządziłem jeszcze w zimie. Miałem chyba potem coś dopisać, bo mi się zbyt melancholijne wydawało, ale w końcu zapomniałem. Teraz znalazłem, więc wysyłam.

 

Fajne jest, jak ma się własny dom, że masz swój kawał podwórka. Jak idziesz wyrzucić śmieci do śmietnika, to wychodzisz na kawałek swojego trotuaru i idziesz nie niepokojony przez nikogo wyrzucić woreczek. Człowiek czuje się tak dumnie i pewnie i nonszalancko, że często nie zakłada nic na siebie, „bo to tylko tak na chwilę”. Np. Stoję przed oknem salonowym, jak szybą wielkiego akwarium, patrzę na niebo. Baardzo duży kawał nieba. Patrzę na domy, na drzewa, na drogę, na samochód, który nią jedzie i zatrzymuje się przy płocie. Patrzę na listonosza, który pływa jak ryba w tym wielkim akwarium za oknem. Ryba-listonosz wysiada z samochodu, staje przed nim i jak zaczyna kłapać bezgłośnie policzkami. Zupełnie jak ryba – myślę sobie – A, nie! On nie kłapie! On coś próbuje do mnie powiedzieć, tylko przez te szyby ja nic nie słyszę! Po ocknięciu się z zadumy wskakuję w to co mam akurat pod ręką, czyli bezrękawnik z szalikiem przypadkowo uwięzionym gdzieś między mną, a bezrękawnikiem, wystającym znienacka z otworu na bezrękaw. Wsuwam się w buty do szybkiego wychodzenia przed dom, które z racji swojej funkcji mają wiecznie niezawiązane sznurówki i po każdym kolejnym wyskoczeniu i wskoczeniu rozkłapciowują się i rozsznurowują jeszcze bardziej. No i człapię tak w tych butach-plackach, z czapką żony na głowie, bo akurat była pod ręką, do listonosza, któremu nagle włączyli fonię i który wyrzuca z siebie masę różnych dźwięków. Odbieram polecony i chcę wracać do domu, a tu nagle spostrzegam, że wiatr przywiał siateczkę supermarketówkę z folii i zaczepił na ogrodzeniu. O nie! – myślę. W twarz ? ! Więc wchodzę na przyszły-trawnik-teraz-klepisko-błotnisko i wypinam siatkę z siatki. Potem trzeba ją zanieść do śmietnika. To idę i jednocześnie rozdzieram kopertę, wyjmuję list i chwytam go zręcznie zębami, a drugą ręką wpycham kopertę do siatki geantówki, żeby od razu wyrzucić wszystko razem. Śmietnik jak się okazuje zamknięty, bo zapomiałem klucza do niego, więc wracam się po klucze, wchodzę do domu. Błocko się sypie z traktorów, a ja szukam kluczy. Robi mi się gorąco, to zdejmuję czapkę i dalej szukam. Gdy znajduję klucz (oczywiście był w kieszeni bezrękawnika) wracam do śmietnika wyrzucić te siatki, ale już bez czapki, bo sobie przypomniałem że jej nie mam tuż za drzwiami, gdy zawiało mi w mokry łeb, ale przecież idę tylko na sekundę do śmietnika. W śmietniku okazuje się że kotek nicpoń z sąsiedztwa rozpruł pazurkiem worek i nabałaganił i trzeba pozbierać. I w ten o to magiczny sposób się przeziębiam. Czego opłakane skutki czuję po dziś dzień. Glut mą głowę toczy straszliwy. Wybrał sobie jedną dziurkę w moim nosie i siedzi tam już drugi tydzień, wypuszczając co jakiś czas sub-gluta zwiadowcę, który dwoi się i troi, żeby za każdym razem zakamuflować się idealnie zmieniwszy bywszy swój kolor gluci przy każdej emisji z gniazda glutów, znajdującego się gdzieś w niedostępnym laryngologom zakamarku pod moim mózgiem. Ale zostawmy gluta jego w oślizgłym barłogu. Opiszę jeszcze parę zjawisk.

Byłem w naszym starym mieszkaniu. Stoi teraz puste i czeka na przeprowadzkę nowych lokatorów. Kurcze – strasznie niskie te mieszkania w blokach. Widać z tego, że do naszych 2.85 m już się przyzwyczaiłem. Wcześniej zupełnie nie wiedziałem po co jest te dodatkowe pół metra. Byłem też u rodziców, w mieszkaniu w którym mieszkałem kilkanaście lat małym dziecięciem i młodzieńciem bywszy. I takie duże te 60 m2 mi się kiedyś wydawały! A teraz? Zacząłem się podśmiewać złośliwie, że w takiej klamociarni mieszkają – grat na gracie, baba na dziadzie. Mama mnie zdzieliła ścierką.

Coraz rzadziej jeżdżę do tzw. miasta. Pokonanie 15 km do najbliższej dzielnicy, która i tak uchodzi za peryferyjną (Ursynów) zajmuje ze 20 min. To już pomału zaczyna być dla mnie zupełnie inny świat. Różnica staje się coraz bardziej wyraźna teraz, niż wcześniej, gdy przecież często jeździłem z miasta na wieś, w trakcie budowy. Dla tych, co nie wiedzą Ursynów to prawdziwe miasto-w-mieście. Ma swój rytm, swoje arterie, swoje problemy. Pulsuje i tętni. Ludzie. Widać w nim ludzi. Sporo. Idą coś załatwić, jadą samochodami, autobusami, niosą zakupy. Jak wysiadam na swoim starym osiedlu z samochodu, to słyszę szum. Szumią i burczą, a to autobusy, a to koparki, albo dzikie zdzieracze asfaltu. Teraz te dźwięki zauważam, bo ich „u nos no wsi ni mo”. Bo„u nos no wsi”, to nie ma ludzi raczej ludzi, co by te dźwięki wydawać mogli. Co nie wyjrzę przez okno, to zamiast ludzi jakiś sąsiad. Ale to też nie zawsze. Zawsze to jest tylko Misiek sąsiada. Leży pod budą i głównie śpi. Czasem w ciągu dnia spoglądamy na siebie przez płot i drogę. Nasz wzrok się spotyka i dzięki temu wiemy obaj, że świat się jeszcze nie zatrzymał w miejscu. Misiek wtedy odkłada spokojnie głowę na łapy i śpi dalej, a ja wracam do herbaty. Pisałem ostatnio o ciszy. Dźwięków w domu teraz nie mamy prawie wcale, bo okna pozamykane i z zewnątrz mało co dochodzi. Zresztą co miałoby dochodzić? Z tego, co dochodzi to najwięcej trafia do spiżarni. To najbardziej „muzykalne” pomieszczenie. Są w niej dwa główne źródła rozrywki akustycznej. Jedno to tzw. „zetka”, czyli rura wpuszczająca z zewnątrz powietrze i przy okazji zassane wraz z powietrzem dźwięki. Dzięki niej, gdy schylam się po czipsy słyszę pieska-kulkę sąsiadki, który szczeka „nie-bierz-nie-bierz-niezdrowe-utyjesz”. Drugim źródłem dźwięków jest lodówka. Produkt europejski. Jak ją przywieźli, to wkurzyłem się totalnie na instrukcję obrazkową, którą do niej dołączyli. Obejrzałem ją i stwierdziłem, że „już za takich debili ludzi mają?”. Był tam rysunek jakiejś kreskówkowej postaci, która robi jedną z bardziej durnych min, jakie widziałem w instrukcjach nasłuchując przy tym dźwięków (oznaczonych kreseczkami) emitowanych przez lodówkę. Pod spodem dwie litery O i K. Ponieważ lubię rebusy, szybko rozwiązałem ten w pamięci: „lodówka może wydawać dziwne dźwięki, ale jest to okej”. Kurcze! Przecież to lodówka! Dla jakich kretynów oni rysują te instrukcje? Każde dziecko przecież wie, że lodówki nie są bezgłośne. I jeszcze ta kretyńska mina tego człeczka z rysunku! Wkurzyłem się wtedy zdrowo.

Ale powracając do zagubionego wątku miejskiego. Różnice miasto-wieś zaczynam widzieć z innej perspektywy. Miasto zdaje mi się teraz takie zorganizowane, takie do przodu prące i takie konkretne. Przede wszystkim niepokój budzi brak miśka (psa sąsiada), czyli mojego obecnego punktu odniesienia dla wszechświata. Brak niezmienników, które ułatwiają percepcję. W mieście wszystko jest zmienne. Miasto jest ciągle przeobrażane przez jednego z licznie zamieszkujących je ludzi. Każdy skrawek miasta musi czemuś służyć, albo zaraz będzie służyć, bo już go ogrodzili płotem. W mieście zamiast pożółkłych liści na drzewach, na wietrze szumią frędzle ogłoszeń poprzyklejanych zwojami taśmy do wszystkiego co przypomina słup. Na drzewach szumi tu i tam taśma magnetofonowa. Szelest frędzli ogłoszeniowych nie uspakaja, tak jak szumiące liście, tylko podkreśla jeszcze bardziej nerwowość sytuacji, w jakiej je przyklejano. Każdy frędzelek z numerem telefonu to kłębek stresu, który stara się trząść bardziej od swojego sąsiada, błagając przechodniów „zerwij mnie, zerwij błagam i weź do domu”. W chaosie nerwów frędzli czuć dodatkowo ich codzienną obawę przed zerwaniem przez bezwzględną rękę rozklejacza frędzli konkurencji. Oprócz masy frędzli w mieście jest w ogóle masa reklam! Wcześniej na nie jakoś nie zwracałem uwagi. Teraz je widzę coraz lepiej. U mnie na wsi działalność outdoorowa sprowadza się do tabliczek w kolorze murzynek-bambo-brown z wyklejonym pszczółka-maja-żółtym literkami z drogerii napisem SZaMBO 753-88 01. Na wsi zaobserwowałem występowanie dwóch rodzajów reklam: albo ultra-konkretnej, pozbawionej całkowicie ornamentyki (jest to reklama szczera do bólu, która reklamuje rzeczy naprawdę potrzebne, więc wali do odbiorcy prosto z mostu np. „toczenie bębnów hamulcowych”). Hej! Ileż to razy nachodziła was w weekend ochota? Mieliście ochotę coś sobie przetoczyć? Teraz już wiadomo gdzie! Drugą odmianą reklamy, którą zaobserwowałem na wsi jest reklama służąca samej sobie. Chodzi mi tu o wielkie znaki umieszczane na podmiejskich zakładach produkcyjnych, nie mówiące kompletnie nic i kompletnie nie tłumaczące dlaczego są tam gdzie są i dlaczego takie duże. Np. reklama o treści „Product-Pol”, albo szyld na zakładzie (jedyny) „Step”, albo „Rzepy”, choć w ostatnim przypadku podejrzewam o co chodzi (albo takie warzywa, albo o zapięcie do modnego 20 lat temu, a teraz nieco niszowego typu obuwia). W sumie wydawać by się mogło, że ludzie żyjący w miejscu pozbawionym widoku 20-metrowych pup w markowej bieliźnie, nowych płatków, klejów, albo odtwarzaczy dvd za 159,90 zł będą mieli skłonności do depresji i staną się wręcz outsiderami nie będącymi w stanie skorzystać z dobrodziejstw społeczeństwa konsumpcyjnego. Na szczęście tak nie jest. Depresji nie mam, a konsumpcja przeżywa u mnie rozkwit. Kontakt z zafałszowaną rzeczywistością zapewnia mi radio z muzyką „jakiej chce słuchać całą Polska”, a akurat której ja nie cierpię. Telewizja ze swoim stronniczym doborem tematów, min prezenterów i zapraszanych gości. Jest oczywiście jeszcze Internet, dzięki któremu rzeczywiście nie mamy z żoną poczucia całkowitego wygnania. Dzięki Internetowi i różnym forom można poczytać, co myślą inni ludzie tacy, jak my, których trudno nam byłoby poznać bezpośrednio na naszej wsi, bo każdy siedzi w domu, albo w pracy. Trzeba tylko uważać, żeby od tego siedzenia w domu się w głowie nie poprzewracało. Mózg pozbawiony bodźców wchodzi na bieg jałowy, w którym generuje przypadkowe twory. Przekonałem się o tym, gdy zaszedłem pewnej nocy do spiżarni po piwo. Gdy schylałem się po butelkę do skrzynki, usłyszałem za plecami coś, co sugerowałoby, że za moimi plecami stoi potwór. Oczywiście pozornie było to wrażenie bez sensu, bo niby kiedy i w jaki sposób miałby się za mną znaleźć? Jednak dźwięk, który do mnie docierał, że bez wątpienia stoi za mną potwór, bo niby co innego miałoby wydawać takie dźwięki. Słyszałem bardzo wyraźnie jak ciurkają mu soki trawienne w jego wielkim brzuchu (muszę apetycznie wyglądać od tyłu). Moje uszy analizujące dźwięki dobiegające za „plec” poinformowały mnie też, że owo ciurkanie zaczyna się gdzieś przy ziemi (tam pewnie potwory wloką swój żołądek) i kończy jakieś 2 m nad nią (zapewne w gardzieli). Gdy tak na ten ułamek sekundy zamarłem w pół-skłonie, z ręką wyciągniętą po butelkę, na czas gdy mój mózg linia po linii generował mi obraz wirtualnego prześladowcy z krainy mroków, moja twarz przybrać musiała durnowaty wygląd. W przebłysku autorefleksji uświadomiłem sobie, że zamarłem z totalnie kretyńskim wyrazem na twarzy. Towarzyszyło temu niepokojące wrażenie, że skądś dobrze znam tą minę. No oczywiście! Zgadł ktoś? Była to dokładnie ta głupia mina, którą miał człowieczek z obrazkowej instrukcji informującej o możliwości generowania dziwnych bulgoczących dźwięków przez lodówkę! Łyso, oj łyso! Ale nic, piwo już miałem w ręku. Zresztą nikt nie widział.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

( uwaga kadzenie będzie , maski włóż )

 

 

 

Należę do grona wiernopoddańczych fanatyków Twoich "Rozważań nad.." i twierdzę, że powinieneś być Wielkim Promotorem Domu ( a'la Wysokie Obcasy czy Turbo ) w każdym Muratorze. Dziwię się że do tej pory Redakcja nie złożyła Ci jeszcze propozycji Naczelnego Felietonisty..:roll:

 

Rozumiem że Murator to pismo ukierunkowane na budowę własnego miejsca na ziemi, ale jeśli są reklamy pobudzające nasze zmysły by zaposiąść kawał swego gniazda w postaci czerwonego ogienka w serii kominkowej lub nęcąco-drażniącego zestawu kuchnianego z apetycznie porozkładanymi owockami i parującym garnkiem ( rosołu ?) lub w wersji soft - feeria radości w cyklu reklam " łóżka świata "

 

to czemu nie ma słów tak przecudnie dokumentujących posiadanie tego wszystkiego ????

 

Ileż razy czytam Mieczu Twoje słowa, tyle z razy odnajduję siebie w nich - i te doły wyrywające nóżki z części krzyżowej i te odgłosy wielkiego świata i te kawałki nieba , które jakoś były, tylko ukazywały swoją twarz jeno w noce namiotowe..

Pokazujesz to wszystko, co dla nas domowców jest tak zwykłe i tak naturalne ,że aż niezauważalne.

Tylko przejście ze świata szuflandii ( a niechby i było 120 metrowe ) do DOMU obnaża braki w odbiorze świata prawdziwego, tego z łopatą od śniegu ( kto i kiedy tak na prawdę kopał doły i góry śniegowe mieszkając w bloku ???? ) czy przyziemność rozsypanych śmieci.

 

To wszystko jest częścią Domu, domu takiego co wrasta , włazi w nas, rozrywa żyły z dumy i radości bycia podwładnym i uwiązanym do osobistej rynny , komina i kępy krzaczorów nazwanymi ogrodem.

 

Pokazujesz świat tak szczerze radosny, tak prawdziwie realny, tak obłędnie uwielbiony, że gdybym nie miała swoich kałuż, nie spuszczała na wiosnę szpadelkiem wody i nie puszczała patykowych łódek, nie kruszyła każdej zamarzniętej tafli słuchając jak śpiewa, nie odbierała wszystkich zapachów i odgłosów Świata na co dzień, tak niechcący, z każdym haustem wciąganego powietrza, czytając Twoje myśli uformowane w słowa, wiedziała bym czego tak na prawdę potrzeba człowiekowi ..

 

Jesteś żywym dowodem na to, że człowiek Domowy jest spełniony.

 

Niech to będzie maleńki, maciupki z maleńką działką dom, ale z własną kałużą, osobistym śniegiem, śmietnikiem, krzaczkiem..wszystkim tym, co każe pochylić się z miłością nad tym, nad czym nie pochylilibyśmy się do końca życia.

Bo właśnie takie rzeczy tworzą nas.. Nie meble, nie jaccuzi ale zwykłe szare a najbardziej kolorowe dodatki życia.

 

Twoje słowa może komuś zapadły głęboko w serce, może właśnie one przeważyły i pozwoliły na podjęcie jedynie słusznej decyzji o wyrwaniu się z bloku..

 

Niemal każdy Dziennik zaczyna się od " nagle coś się zdarzyło, ktoś coś powiedział, gdzieś coś zobaczyliśmy .." i błysk decyzji podpalił dotychczasowy świat w którym żyli.

 

Jesteś Naczelnym Iskrowym !!

 

Zapalasz w ludziach ukryte nieśmiało marzenia, pozwalasz przetrwać najgorsze zwątpienia w słuszność racji..

 

Obyś nigdy, przenigdy nie przestawał pokazywać radości z tego faktu, że zdecydowaliście się ponieść wszystkie konsekwencje decyzji o budowie.

 

I że na końcu drogi ciernistej każdego porywającego się na niemożliwe jest taka kałuża, takie ptaszki, taka cisza i taka miłość..

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 months później...
  • 5 months później...
  • 1 month później...
  • 2 years później...

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...