Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Dziennik Abromby


Recommended Posts

Kiedyś trzeba zacząć wspomnienia, więc zaczynam dziś (drugi dzień sama w domu!!!). Przecież nie zacznę pisać, jak się wprowadzimy.

Na razie będzie niestety nudno, bo bez zdjęć gdyż:

a) mąż jest tradycjonalistą lustrzankowym, a skany robi głównie ze slajdów - dom jest na nagatywach

b) nie umiem robić tych sztuczek z wklejaniem zdjęć.

ALE:

mąż tradycjonalista się łamie i w najbliższym czasie planuje nabyć wspaniałego cyfrowego Nikona, bo nie ma czasu na skanowanie

 

ERGO

zdjęcia też będą, jak mnie ktoś nauczy wklejania (polecam wysyłanie na priv :D )

 

No to zaczynamy ab ovo

 

Jak to bywa, zaczęło się od istotnej zmiany sytuacji życiowej - bardzo bolesnej, bo zmarła moja Mama. Przed śmiercią uregulowała sprawy własnościowe, tj dom rodziców został przepisany na brata ze zobowiązaniem do spłaty mnie. No i nagle zostaliśmy bez dostępu do ogródka i składu rzeczy niepotrzebnych, za to z ekspektatywą większej gotówki. A zarazem, jak w większości tych historii, okazało się, że na świat ma przyjść potomek.

Właściwie to jesteśmy straszną parą kupujących. Mąż jest geografem robiącym w planowaniu przestrzennym, a ja prawnikiem. Więc wiadomo było, że wszystko musimy sprawdzić i przeanalizować.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 59
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

Wesoła, w której się wychowałam, odpadała ze względu na ceny. Od początku wiedzieliśmy bowiem, że działka ma mieć powyżej 1000 m. Szukaliśmy na wschód od Warszawy - jedno miejsce nawet nam się podobało, ale okazało się, że ma iść tam A2. W innym okazało się, że opowieści o scaleniu działek to bajki. No i po miesiącu dotarliśmy w okolice Chojnowskiego Parku Krajobrazowego. Był słoneczny sierpień (najgorsza pora na kupowanie działek - pamiętajcie, by kupować wiosną!!). Bardzo nam się ta okolica spodobała - takie przemieszanie ulicówek, nowszych skupisk domów, lasów i pól. I tak trafiliśmy na pole kukurydzy, na którym znajdowały się nasze działki.

Aha, od początku naciskałam, żeby mieć działkę nieco w głębi, od sięgacza lub drogi wewnętrznej. Naczytałam się o wypadkach na wiejskich drogach, gdy dzieciak wyskoczy z posesji za piłką albo na rowerze i trafi na jakiegoś rajdowca. Tak więc z pierwszej od ulicy działki zrezygnowaliśmy, a nabyliśmy dwie - rolno - budowlaną (bo pas zabudowy to 50m od drogi gminnej) i rolną. Dzięki temu wyszło taniej - a całej działki i tak się nie zabudowuje. No i ta rola była wreszcie żyzna, o co mi chodziło. Jak pisałam, wychowałam się w Wesołej, na wydmach. I w ten piasek lało się wodę, sypało kompost, a i tak był piasek. No to chciałam mniej sucho i żyźniej. No i było mniej sucho, zwłaszcza na wiosnę :(

I we wrześniu 2002 zostaliśmy właścicielami .

Zaraz po podpisaniu aktu notarialnego ruszyliśmy na te zaorane i zabronowane 22 arów czynić nasadzenia. Na szczęście zapobiegliwie od kilku lat tworzyłam własną miniszkółkę drzewek, więc miałam brzozy, sosny, modrzewie, dzikie czereśnie, śliwki, trzmieliny no i trochę innych rzeczy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pod koniec 2002 r. przystąpiliśmy do sporządzania projektu. Miałam dużo czasu na przeglądanie projektów, bo miałam zwolnienie w ciąży i byłam za adaptacją projektu gotowego.

Ale wtedy mój mąż, który ma jakieś dziwne szczęście do znajdowania sobie "mistrzów" postanowił, że najlepiej będzie, jak projekt zrobi nam jego znajomy z pracy, w tamtym okresie traktowany przez niego jak mistrz włąśnie w dziedzinie urbanistyki.

I tak pojawił się u nas pan J.Ł. J - szacowny sześćdziesięciolatek w fularze z fajką i bardzo wysoką samooceną. No i ogromnym wyczyciem artystycznym. Wizję domu zaakceptował - taki dwuspadowy z lukarnami i naczółkami - jak to ja mówię, typowy dom na pola nie udający dworku.

Ale Pan J.Ł.J. bardzo do dworku dążył - np. chciał nam na przestrzał w linii północ południe zrobić amfiladę sieni, co jest naturalnie spójne z koncepcją architektury dworkowej, jednakowoż nieco marnuje przestrzeń. Wszędzie proponował portfenetry, co moim zdaniem w aspekcoe posiadania małych dzieci nie jest do końca mądre, a ponadto zwiększa straty ciepła, ale wg niego między ścianą a oknem tak naprawdę to nie ma różnicy. Chciał też w holu na dole zrobić stopień, bo to mu rozwiązywało problemy konstrukcujne. Bogu dziękować, że się nie zgodziłam, bo już widzę Krzyśka biegającego po tym holu. Generalnie nie umiał zrozumieć, że to ma być dom dla ludzi z małymi dziećmi. No i generalnie podkreślał, że jest artystą a od szczegółów technicznych jest wykonawca. Toteż, jak pisałam, w projekcie mam z detalami wzór na balustradzie ale np. komin mam raz z jednej, a raz z drugiej strony lukarny (na rzucie elewacji) (ciekawe, czy PINB dowali mi karę za budowę niezgodnie z projektem :D )

W kilku tematach pisałam o wynikach jego (architekta artysty) działalności artystycznej, w tym najświeższym o kominie, nie chcę się powtarzać. Starałam się jak mogłam, żeby to poprawiać i właściwie to ja powinnam mieć prawa autorskie do tego projektu w 50 %.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak więc w lutym 2003 dostaliśmy pozwolenie na budowę, a 9 marca 2003 o godz. 12.20 urodził się Krzysztof Benedykt i na pół roku działka i budowa odeszła na bardzo dalszy plan. Coś tam jeszcze dosadziliśmy, posialismy trawę łąkową, raz mąż dzielnie zaczął kosić kosą chwasty i te trawy(urosły po pierś).

A 11 listopada 2003 r. znajomi zaciągnęli nas do swoich znajomych, którzy postawili stan syrowy w 4 tygodnie. Pojechaliśmy, zobaczyliśmy schludną budowę, schludnego wykonawcę - i napaliliśmy się. Umówiliśmy się z nim następnego dnia i dość jasno postawiliśmy sprawę, że nie mamy czasu być codziennie na budowie 32 km od Centrum, że my zarabiamy a on ma budować...

Oj nie mówcie tak nigdy Waszym wykonawcom...

Facet dała nam wycenę.

Aha, o domu trzeba napisać. No więc jak pisałam -taki baardzo typowy (trzymajcie kciuki za tę cyfrówkę męża - a zaiste potężna to ma być maszyna) Wyszło 170m użytkowej, do tego garaż 34m.

No więc nasz Potencjalny Wykonawca Nr 1 wycenił toto (siedzicie) na: 50 tys za robociznę, a w wersji z materiałami stanu surowego otwartego - do etapu opapowania - 200 tys.

No tacy naiwni inteligenci to my nie jesteśmy... Kuzyn posprawdzał tę ofetę z Sekocenbudem i wszystkie przeszacowania nam wykazał.

 

Zaczęliśmy szukać dalej. Był więc pan X za 29 tys. netto, byli całkiem sensowni górale za 23. Ale Abromba prawnik tak sobie pomyślała: co ja będę się za góralami po Beskidach uganiać, jakby były jakieś problemy. I tak trafiliśmy na Pana Romana. Być może to odwołam, ale jak na razie jest to bardzo jasny punkt naszej budowy. Do Pana Romana trafiliśmy przez naszą nianię - też jasny punkt. Rzuciliśmy pytanie, czy może zna kogoś kto się budował - mówi że tak, jej kuzyn radca prawny. Po nazwisku kancelarię kojarzę, dobry to prawnik jest zaiste, dzwonię - a on mówi że faceta naprawdę poleca, bo też nie miał czasu być na budowie, ale przy odbieraniu etapów architekt i nadzór - bo miał to wątpliwe szczęście być wytypowanym do kontroli - nie mogli się nadziwić.

 

A propos, łapiecie się w tych zdaniach wielokrotnie złożonych :D

 

Przychodzi Pan Roman - i wiem, że to nie jest najistotniejsze, ale po pierwsze bił od niego spokoj, a po drugie - to człowiek naprawdę na poziomie. Nie jestem strasznym snobem, tylko snobem umiarkowanym :wink: , ale jednak przeszkadza mi niemożność porozumienia się z niektórymi ludźmi, choćby byli fachowcami.

 

Mąż przystąpił do negocjacji.

No bo zapomiałam dodać, że o ile ja znam się na prawie, to zupełnie nie znam się na robieniu interesów. A mój mąż to prawdziwy Lodzermensch (no może pod-Lodzer, ale też z włókienniczej rodziny) i naprawdę skutecznie się targuje. Tak skutecznie że ja zwykle zażenowana wychodzę, bo mnie niestety nauczono, że targować się nie wypada.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czy jest jakiś dzienny limit postów? Bo zaczynam się rozkręcać. Ach, taki dziennik to cudowny wynalazek dla egocentryków! :D

 

Stanęło na 34 tys netto - stan surowy otwarty z opapowaniem. Na głowie wykonawcy zdjęcie humusu, wszystkie narzędzia i barak dla ekipy.

 

Ale przed rozpoczęciem robót prawniczo - geograficzne małżeństwo postanowiło rozpoznać grunt (mąż geomorfolog - czyli z grubsza to, co na wierzchu). Mąż geomorfolog przeanalizował cyfrowe mapy geologiczne i glebowe - i wyszło, że w sumie to mamy wielką niewiadomą, bo teoretycznie są tu piaski gliniaste i gliny zapiaszczone, ale często są różne przewarstwienia. Mieliśmy pożyczyć z Wydziału Geografii taki profesjonalny 3 - metrowy świder, ale ostatecznie mąż wykopał profesjonalną odkrywkę glebową.

 

Uwaga: wszystkie słowa "profesjonalnie" są użyte celowo, abyście później mogli zobaczyć, z jakim to skutkiem dwójka profesjonalisów profesjonalnie rozpoznawała teren :D

Wyniki rozpoznania : humus na 30- 40 cm, poniżej glina zapiaszczona/piasek gliniasty - zbite, nieprzepuszczalne, na głębokości 1,5 m sucho.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Skoro było sucho, to podciągnęliśmy na działkę wodę - przecisk i 25 m. Bilet wkupny dla gminy 2500 (o rany, teraz to się nie chce wierzyć), robota 3500. Cóż, działka w drugiej linii nie należy do tanich w uzbrojeniu - a dla szukających działki poddaję pod rozwagę ustalenie, ile taka impreza kosztuje w gminie (moja chyba zwariowała z tą opłatą, ale mądry Polak po szkodzie). Woda dotarła do działki przed Sylwestrem, a my stanęliśmy przed najbardziej nieprzyjemną inwestycją większości umów - prądem.

Naturalnie zaspaliśmy z wnioskiem, złozyliśmy go w maju 2003 - więc naturalnie otrzymaliśmy termin realizacji przyłacza za dwa lata - w maju 2005. Prośby i pisma nic nie dały - że budowa, małe dziecko, co musi na wieś, bo alergia

W tym miejscu muszę wyjaśnić, że jestem prawnikiem - legalistą, przestrzegam wszelakich nakazów i zakazów (no mosze czasem na trasie docisnę, ale mniej niż statystyczny Polak). I nigdy w życiu nie dałam łapówki.

 

A to był ten PIERWSZY RAZ. Co było robić - budowa w szczerym polu, znikąd podciągnąć, a pomysł z generatorem budził tylko śmiech.

 

Oficjalnie to się nazywa "zlecenie projektu przyłacza" - za 2000 po miesiący mieliśmy prąd na działce. Plus 600 zł za RB plus 1200 legalnej opłaty.

W lutym 2004 pojawił się prąt a śnieg przysypał pobojowisko po ciągnięciu wody i prądu.

 

A potem nadszedł marzec i odwilż. Wiosną 2003 było sucho - jakieś małe kałuże. A teraz woda płynęła z sąsiednich pól, podnosiła się, podnosiła... Na działce między nami a drogą gminną była do pół łydki - no po prostu katastrofa. Całe pola w wodzie, jak w poglądowych zdjęciach pt. "tereny nie nadające się pod budownictwo".

I nic nie wsiąkało - czego inteligentni profesjonaliści (czyli my) nie uwględnili w swoich rachubach.

Diagnoza była następująca:

1) facet ciągnący wodę przerwał dreny

2) latem podsypał się jeden z sąsiadó i zasypał rów melioracyjny, i tak niezbyt drożny

3) odwilż była zbyt nagła

4) koniunkcja powyższych możliwości.

Mieliśmy zacząć 21 marca.

Facet który przyjechał ściągać humus na początku kwietnia zakopał się koparką. Wykonawca stwierdził, że musimy czekać. No to pełni rozpaczy czekaliśmy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Próba ściągania humusu dwa razy udała się nie powiodła, za trzecim razem cos tam ściągnął. Ale z 1/3 tego, co trzeba było (teraz wiem, że trzeba było nająć ludzi do kopania ręcznego - uniknęłabym późniejszych kłopotów).

A my tymczasem rzuciliśmy się w wir zakupów. Tak się bowiem szczęściwie składa, że moja szacowna budżetowa instytucja ma bardzo korzystne pożyczki mieszkaniowe - 3% w skali roku, do 10 lat rozłożenia. Postanowiliśmy zawalczyć o jakieś 80 tys - ale wymagane było 30% już wydanego wkładu własnego. No to zaczęliśmy. Kupilismy na faktury Maxa, inne cegły, sporo stali. Po miesiącu poszukiwań zdecydowaliśmy się na dachówkę ceramiczną von Muellera - była promocja na czerwoną angobę. Kupiliśmy więźbę.

To znaczy: za wszysko zapłaciliśmy, dostaliśmy faktury, spisaliśmy umowy bezpłatnego przechowania - ale towaru w ręku nie mieliśmy. Jako prawnik stwierdzam, że bardzo to było ryzykowne - ale nie mieliśmy tego gdzie złożyć, a o tę pożyczkę warto było walczyć. Ostatecznie na koniec kwietnia dostałam wiadomość, że przyznali nam 60 tys. Wtedy wydawało mi się, że to dużo kasy na budowę :lol:

 

W międzyczasie ogrodziliśmy działkę. Ponieważ wiadomo było, że będą konieczne jakieś podsypywania, a strach było wkopywać słupki stalowe - po prostu wstawiliśmy stemple i napięliśmy siatkę. Ze stemplami nie trafiliśmy - były jodłowe - najmniej żywiczne. Teraz wiem, że jeśli już, to trzeba starać się dorwać daglezję albo (stary i sprawdzony sposób) opalić tę część, która ma być wkopana w żarze dogaszającego ogniska.

Co prawda na razie nadal te nasze słupki stoją.

Na szczęście siatkę, jak i większość stali kupiliśmy w marcu - a co się potem przez Chińczyków z cenami stali działo, chyba każdy pamięta.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month później...

Wspomnienia wspomnieniami, ale od miesiąca nie mam natchnienia wspominać więc wsiadamy do wehikułu czasu i mamy 13 lutego AD 2005 r. A tu- KONIEC WIDAĆ , KONIEC!!!

Wczoraj pomalowalismy pierwszą warstwę sufitu w naszej sypialni. Górę dzielnie postanowiliśmy zrobić sami. Do pokoju Krzyśka wybrałam zielony Groszek czy też groszkową zieleń Dekorala - i ciepłe i optymistyczne. Na dole płytki juz połozone, zostało jeszcze fugowanie. Kominek grzeje.

I tylko martwię się, że w związku z opadami śniegu będzie bajoro wokół budynku - nie było czasu podsypać się jak należy.

Jutro spotkanie z parkieciarzem, który ma też robić schody i kuchnię i w sprawie rozprowadzenia kominkowego i obudowy.

Zdjęcia w aparacie, tylko muszę mieć chwilę żeby je poprzerzucać na dysk i do albumu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wczoraj jaja z wykończeniówką. Kocham wykańczających mnie i dom wykonczeniowców.

Najpierw Pan Kafelkarz. Umówił się z mężem na określoną kwotę za zrobienie łazienki ( w tym była pozycja "sufit podwieszany" i "oświetlenie". A wczoraj zaczął ściemniać, że oświetlenie to nie instalowanie halogenów, za których to pięciu halogenów wkręcenie chce "wyrównać" do równego rachunku - czyli de facto wziąć dwie stówy.

 

Potem długie rozmowy z Panem Od Kuchni. Wycenił nam kuchnię z blatami olchowymi bejcowanymi na miodową czereśnię na 7 tys., więc się napaliliśmy. A teraz niebożątko uświadomił sobie (podobno) i nam, że mamy w sześciu miejscach wyraźnie widoczne boki szafek i właściwie to żeby było ładnie, trzebaby je zrobić w fornirze, co będzie nas dodatkowo kosztować około 1,5 tysiąca zlotych polskich umocnionych ostatnio względem walut obcych.

Dziś przyjechała umywalka Dama Senso Compacto Roca - jutro zostanie osadzona.

Mam dość.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month później...

W nocy z soboty na niedzielę spałam pierwszy raz. Próbnie. Mi się śniły jakieś koszmary, Młodemu o dziwo nie Bozia, Aniołek, samolot czy pociąg - ale podobno jego chrzestna. Mąż nie wyjawił swoich snów (zresztą nie liczą się , bo on już nocował)

Spaliśmy w pokoju Krzyśka - jako jedyny na górze jest zaopatrzony w wykładzinę. Kominek grzał, w kranie była ciepła woda (ale przysznic jeszcze nie przykręcony, więc trochę harcerska toaleta była). Bardzo brakuje nam kuchni, ale ma przyjechać w tym tygodniu. Nawywoziłam już trochę wazoników i innych bibelotów zagracających mieszkanie, postawiłam na półce w salonie i całkiem rodzinnie się zrobiło. No i mieliśmy pierwszych gości. Na tę okoliczność piekliśmy kiełbaski w kominku (było już za ciemno na grilowanie) i oczywiście ufajdałałam mazią z nich wypływającą granitową półkę pod kominkiem. Podobno tych plam nie widać, ale ja widzę.

Domek sprawdza się komunikacyjnie - rozmieszczenie pomieszczeń jest bardzo naturalne.

Chyba będzie nam tam dobrze.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Powiedzcie mi, czy wszyscy fachowcy tak mają? Zebraliśmy na kupę gruz betonowy, resztki cegieł klinkierowych i dachówki - zeby wwallić to w podjazd. A kochani fachowcy, po malowaniu, mimo że mieli puste wiadra po farbie, w kórych tradycyjnie zostawiali nam śmieci, tym razem wiadra sobie wzięli, a całe śmieci jak folie z ościeżnicy, gruz z płyt gipsowo kartonowych i co najgorsze - rozbity szklany słoik wwalili w ten gruz. Wiedzą, że mam dwuletnie dziecko. Chyba jak przyjadą następnym razem na robotę, zakładać ostatnie drzwi, to im karzę to szkło wyzbierać.

Niech ta wykończeniówka już się skończy!!!

Pomijam fakt, że pomalowali mi farbą kuchnia - łazienka oprócz kuchni także łazienkę, choć im tego nie zlecałam, dzięki czemu do końca zuzyli biała farbę, do której mieliśmy wlewać pigment. A nie raczyli pomalować postopni.

Wiem, że to są drobiazgi, ale naprawdę mam już tego dosyć. Tak naprawdę trzeba nad nimi siedzieć no-stop i gapić im sie na ręce...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z wczoraj na dziś znowu nocowaliśmy. Wczoraj kwitło forumowe życie towarzyskie - nawiedzili mnie Mrtka, Luśka Whispera i Whisper. Dzielnie znieśli bałagan na placu boju, grill który zapaliłam (byłam pewna, że trzeba go solidnie wypalić za pierwszym razem, wrzuciłam gałazki i efekcie spaliła się i wierzchnia farba i plastikowa rączka. Na swoje uprawiedliwienie mam tylko to, że jestem typem ogniskowym, ale na przyjazd gości nie miałam kijków.

Mam prawie osadzoną kuchnię. Olcha,która miała byc bejcowana na miodową czereśnie, wyszła raczej jak czeresnia bursztyn - ale i tak mi się podoba.

 

A dziś nad moją wsią przeszła trąbka powietrzna. Kucam sobie przy świeżo posadzonej brzózce, nagle zaczęło strasznie wiać, a potem zobaczyłam słup badyli szeroki na około 10 m a wysoki na jakiej 40 idący w moim kierunku, z garażu zaczęły wylatywać folie - ale równie nagle wszystko ustało. Strach był za to solidny.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No więc moi drodzy padł ostatni bastion - mam kuchnię. I to kuchnię prawie w 100 % działającą (bo jeszcze nie przeczytaliśmy instrukcji obsługi naszej zmywarki). Olcha bejcowana na czereśniową (a nie jak w założeniu miodową) czereśnię wyszła po prostu ślicznie. Elektryczno - elektryczny Fagorek tez wygląda ślicznie ale....

Ja naiwna przedpotopowa istota nie miałam pojęcia, co w istocie oznacza elektryczna płyta grzewcza. W moim domu rodzinnym była kuchnia elektryczna starego typu ( z takimi żeliwnymi fajerkopodobnymi płytami). A na tej nowoczesności - cóż:

po pierwsze muszę powymieniać 75 % garnków i patelni, żeby idealnie przylegały - dziś przez 20 minut usiłowałam podsmażyć cebulkę;

po drugie - ŻEGNAJ CHIŃSZCZYZNO !

Niestety ukochana przeze mnie instytucja woka nie ma w takich warunkach racji bytu - pozostaje mi chyba okazjonalne używanie gazowej butli turystycznej, którą i tak na tzw. wszelki wypadek będziemy mieć.

Poddaję to pod rozwagę wszytkim gotującym.

Ponadto to mamstale gości - co jest cudowne. Ale prawie nic nie robimy w związku z tym.

Goscić czy pracować - oto jest pytanie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przeprowadzka zbliża się, a my w proszku.

Wczoraj nasza niania obwieściła, że z powodów rodzinnych (obiektywnie ważnych) odchodzi z końcem tygodnia. Szybka akcja ratunkowa wyłoniła jakąś kandydatkę, która mieszka z kilometr od nas na naszej wsi, co jest niewątpliwym plusem, ale mieliśmy nadzieję, że zmiana opiekunki nastąpi za miesiąc - dwa, żeby młody miał czas na adptację. No i nie wiemy, czy nowa niania się sprawdzi...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzisiaj rzutem na taśmę sadziłam śliwki - mam nadzieję , że się przyjmą, bo już trochę późno.

Data przeprowadzki wyznaczona na 4 maja godz. 9.00. Ale ja wyjadę jutro wieczorem i już do umeblowanego mieszkania nie wrócę...

Nie lubiłam tego mieszkania, więc mi go nie żal, ale tak jakoś dziwnie.

Chyba też żegnam się z Forum - będę tu bywac może raz na dwa tygodnie (brak dostępu do internetu).

Dziwnie jakoś...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks później...

Wpadłam przed pracą do mieszkanka ( wyjazd z domu o 6.30,żeby zdążyć przed korkami), więc zrobię retrospektywę ostatnich dni.

 

29 kwietnia - piątek - z wyładowaną przyczepą opuszczamy niegościnny Muranów.

 

30 kwietnia - sobota. Przyjechała szeroko rozumiana rodzina męża na czele z teściami. Mieli trochę pomóc ogarnąć wszystko - raczej organizowali wszystko po swojemu.

 

1 maja - niedziela.

Przyszła niemal umówiona kandydatka na następczynię naszej niani. Postępowanie z Krzyśkiem w stylu pasienia krów - byle tylko w szkodę nie wlazł. On na ulicę - ona za nim . On w błoto - ona sie patrzy. Kontaktu werbalnego niemal zero. Na koniec próby przeprowadzamy z panienką rozmowę, że to musi inaczej wyglądać. Zasypiam pełna niepokoju, jak instalować kamery, gdzie schowa rzeczy bardzo osobiste i wartościowe. Lekko nie jest.

 

2 maja - wtorek.

) 7.20 Abromb przywozi Ukrainkę, która ma posprzątać.

O 8.00 Przychodzi kandydatka na nianię i obwieszcza, że zrezygnowała. najpierw szok i załamanie, potem jednak ulga. Zupełnie nie czułam do niej zaufania.

A Ukrainka ochoczo (przynajmniej takie wrażenie robi) SZORUJE okna. Mówię, żeby robiła to delikatniej – a ona swoje.W efekcie porysowała mi te P2. Ponadto zalała scinę cieczą domycia okien.

Zostałam bez niani i ze świadomością, że jak sama nie posprzątam, to chałupa będzie sie nadawać do wymiany.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

3 maja - wtorek. Jest ślicznie, cieplutko. Usiłuje ogarniac ogródek. Dochodzimy do wniosku, że bez traktora jednak sobie z tym zielskiem (zwłaszcza nawłocią) nie poradzimy. Sasiad obiecuje przyjechać w środę.

 

4 maja - sroda.

Załatwiamy powrót Krzyska do żłobka na naszym podwórku na Muranowie. Modlę się, żeby znów nie złapał zapalenia uszu.

Sąsiad z traktorem nie dociera. Docierają za to meble z Muranowa.

 

5 maja - czwartek. Zaczyna lać, a teran wokół domu zmienia sie w pole do sadzenia ryżu. Aha. Zapomniałam napisać, że w sobotę kopara wykorytowała humus z podjazdu i wsypała trochę piasku. Jak się okazuje - za mało. Jestem w totalnej rozsypce, z Krzychem u boku nic niestety nie daje się ogarniać. Za to wpadli Dobrzy Ludzie Jezierowie i bardzo mnie to podtrzymało na duchu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czy pisałam, jak wyrabia sie oko, gdy człowiek zaczyna mieszkać we własnym domu?

Chodzi od pokoju do pokoju, z kuchni do łazienki i badawczo się przygląda.

Wyniki oględzin - niezbyt miłe. Rozłazi się fornir na bokach szafek w kuchni - chyba był zbyt namoczony bejca, teraz spęczniał i oochodzi. Kilka malutkich braków w fudze w łazience - widać od dołu. Nie zestabilizowany brodzik - "chodzi" i już poodklejał się slikon po bokach.

Ponadto nadal bardzo powoli uczę się mojej kuchni elektrucznej i boleśnie przezywam niemożność mycia zastawy z błyszczącymi szlaczkami w mojej zmywarce.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wysyłam po kawałku, bo ciągle mam jakieś problemy z wysyłaniem wiadomości.

No więc w sobotę przewieźliśmy drugą partię mebli - z domu po moich rodzicach. Obok kominka stanęło pianino i choć tonęło w stosie paczek, to zrobiło się tak stylowo, że chyba będę sobie musiała suknię z krynoliną sprawić, bo chodzenie po takim domu w ubabranych dżinsach to nietakt :wink:

No ale ponieważ nadal leje, a dodatkowo nasi sąsiedzi mimo deklaracji nie zmienili wyprofilowania swojej działki powodującego spływ dodatkowej wody w naszą stronę - brnę przez teren otaczający mój dom w kaloszach, zapadając się bardzo solidnie.

 

Pan od traktora obiecał przyjechać, jak będzie suszej. Czyli kiedy???

Bo za trzy tygodnie to co ja biedna początkująca rolniczka posieję i posadzę?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...