Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Dziennik Budowlanej Jones


Recommended Posts

W POGONI ZA ROZUMEM -cz.1

 

Jest rok 2001. Wrocław. Lato.

 

Upał jak cholera. Mój małż leży sobie biedniutki po operacji kolanka, jeszcze mało przytomny. A ja, współczująca żonka, nadaję o kupnie domku a właściwie to o mojej mamusi, która chce sprzedać mieszkanie i zamieszkać z nami. Przecież nie będziemy się gnieździć w bloku!

- Prawda, że cudownie, Misiaczku?!

Misiaczek coś tam bełkocze bez składu.

- Wiedziałam, że się zgodzisz! Misiaczku; całuję go w czółko i dzwonię do mamusi.

Potem Misiaczek powie, że go niecnie wykorzystałam. E tam, zaraz niecnie! :wink:

Następnie kupuję gazetkę i czytam ogłoszenia. O rany jakie te chałupki tanie, trzymajcie mnie! I ta i ta, i tamta też! Kupujemy wszystkie!

No to jedziemy zobaczyć pierwszą. Tak ze trzydzieści kilometrów, droga przez las (super!- cieszę się jak dziecko), wyjeżdżamy na kilka chałupinek na krzyż i jest! Fajny domeczek, widzę go oczami wyobraźni: tu kuchnia, tam pokoik, w tej stodole garaż (a jakie zajefajne łukowe wrota!). Wszystko świetnie, tylko najpierw trzeba by tę ruinę rozebrać do gołych fundamentów. W międzyczasie zlatuje się wiejska dzieciarnia.

Uciekamy.

Dalej jest tylko tylko gorzej. Dostajemy totalnej załamki po pękającym na pół domku, 50km od Wrocka za jedyne 100 000 złotych! Z transformatorem na działce - gratis! Nie chcemy? Jacyś nienormalni jesteśmy!

Tymczasem mija piąty miesiąc poszukiwań. :(

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W POGONI ZA ROZUMEM – cz. 2!

 

Grudzień 2001. Pada śnieg. Pachnie Bożym Narodzeniem

 

Nareszcie przełom. Znajdujemy dom niedaleko miasta, nowy, w stanie surowym otwartym, ale są okienka drewniane w cenie domku. Działka - pół hektara!!!! A całość taniej niż pękający dom z transformatorem.

Gnamy na złamanie karku! Misiaczek próbuje być sceptyczny.

- Pewnie to jakieś oszustwo – mówi, ale sam różowiutki jest z emocji. Ja mu na to, że sprawa musi być czysta, bo sprzedaje biuro nieruchomości

Domek nie jest wcale żadnym mirażem, działka też. Nie zraża nas to, że sporo czasu zabrało nam przejechanie na drugi koniec miasta i potem jeszcze trochę w głąb pól i lasów. Ale za to jakie widoki z okien. No, jeden się Misiaczkowi nie podoba: linia wysokiego napięcia widoczna z salonu. Ale ja dostrzegam tylko piękne pole kukurydzy z oszronionymi badylami a w tle zamglony las. A ten tu z linią wyjeżdża! No wprawdzie buczy i strzela, ale przecież mróz, więc prawa fizyki, trala lala ….

Małż, wredna małpa, nadal kręci nosem. No fakt, w piłkę to tu nie pogramy, bo ta cholerna linia przecina owe pół hektara dokładnie po przekątnej. No i mamy pas: ja chcę kupować, on nie. Mama nie chce się narażać żadnej ze stron.

Postanawiam zobaczyć owe drewniane okna. Najpierw dostaję info, że są w jakimś składzie, potem, że są lekko zniszczone a na koniec, ze właściwie to ich nie ma. Wyparowały?

Jeszcze nie mądrzeję. Co tam okna, co tam linia wysokiego napięcia! Ja chcę tego domu! Nie chcę żadnej budowy ( o czym zaczyna napomykać mąż – były budowlaniec). Histeryzuję. Boję budowy i już! Moja koleżanka się przez budowę rozstała ze ślubnym! Ja nie chcę tak skończyć! Zaczynam podejrzewać, że Misiaczek może właśnie chce i tylko szuka pretekstu!

Oglądamy w biurze pozwolenie na budowę oraz projekt i wybałuszamy oczy! Na działce stoi coś zupełnie innego! Dobra, sprzedający zgadza się na własny koszt doprowadzić stan prawny budowy do porządku (za brakujące okna, dziad jeden, nie chce obniżyć ceny).

Mojemu mężowi od początku nie pasuje coś w sztuce budowlanej. Żeby nie było, że zmyśla, wieziemy Specjalistę. Specjalista wieszczy katastrofę. Wieńca brak, dach ciężki (kopertowy w L, betonowa dachówka), rozpiera mury, które na rogach już pękają. Nie ma siły – trzeba dach rozebrać.

- No to rozbierzemy! – mówię buntowniczo. Niczego bardziej nie pragnę jak tego domu! Będę go mieć – zaparłam się i już.

Szukam firmy, co się podejmie rozbiórki i ułożenia dachuna nowo. O mało nie mdleję. Wszyscy chcą jakiś astronomicznych kwot. Skąd my je weźmiemy?

A potem ostateczny cios – biuro wycofuje ofertę ze sprzedaży. To bubel prawno- budowlany, mówią uczciwie.

Ten bubel śni mi się po nocach. Póhektarowa działka też. Ja już wiem jedno – nie chcę starego domu. Chcę nowy. Prawie go miałam!

Pewnego ranka budzę się i olśniewa mnie. Przecież ja mogę mieć nowy dom! Wystarczy go zbudować!

c.d.n.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ziemia obiecana - cz.1

 

Zima 2002, luty czy jakoś tak…

 

Znajduję kolejną działkę do obejrzenia. Która to? Liczę: pierwsza to ta, co leżała przy autostradzie („eee, pani, jak się dobre okna wstawi nic nie będzie słychać!”), druga znowuż przy torach kolejowych („eee, pani, tu rzadko co jeździ”), trzecia na skarpie w terenie zalewowym („eee, pani, ino trochę wiosną wylewa”), czwarta u podnóża Ślęży, piękna, lecz stanowczo za daleko („eee, pani, co to jest 50 km! Jak splunąć!”).

Dzwonię. Co? Nie ma autostrady? Torów? Jest widok na Ślężę? Matko, pewnie ze sto kilometrów od Wrocka? Tylko dwanaście? Pewnie nad rzeką? Nie? I na zachód od miasta? Jezusicku, toż to kamieniem rzucił od naszego mieszkanka!

Sprawdzam na mapie. Faktycznie blisko. W okolicy jest park krajobrazowy i sztuczne jezioro z kąpieliskiem. Zaraz, zaraz, przecież my znamy te tereny! Jeździliśmy tam na rowerach! I opalaliśmy się nad tą wodą! To tam widziałam swoją pierwszą dziką czaplę z bliska! I zbierałam orzechy z leszczyny!

Telefonuję do Misiaczka i piszczę mu do ucha. Oczywiście nic nie rozumie i wykręca się ważną pracą. Potem, w domu, muszę wszystko powtórzyć i nie piszczeć. Czy on nie pojmuje, że się nie da? :-?

Jedziemy.

Sołtys niczym biblijny Mojżesz prowadzi nas ku swym włościom. Stajemy. Zamieram.

O, Boże!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ziemia obiecana - cz.2

 

O, Boże!

Wydaje z siebie pisk i oblatuję pole kurcgalopkiem. Sołtys i mąż patrzą na mnie dziwnie, ale co tam! Ja już znalazłam moje miejsce na ziemi. Oto moja Ziemia Obiecana. Wszystko jest: pola, las, masyw Ślęży w oddali, mało domów dookoła, cisza, spokój, trochę wieje, ale przynajmniej nas nie zaleje. A jak tu będzie bosko wiosną! A jak latem! A jesienią! A zimą jak będzie śnieżek!

- Trzeba będzie odśnieżać! – zauważa Misiaczek.

Ech, ci mężczyźni. Za grosz wyobraźni!

- Nie ma lasu – burczy w dodatku.

- A tam to co? – pokazuję na horyzont. No może troszkę bliżej.

- Chciałem duże drzewa! – skarży się.

- No i są. Zobacz jakie sąsiad ma wspaniałe brzozy!

I wreszcie nokaut:

- Gdzie my kupimy prawie pół hektara za taką cenę? I w takim miejscu?

Misiaczek pada na deski.

- Kupujemy! – woła do sołtysa.

Jeszcze mała awanturka, którą działkę bierzemy ( pole podzielone jest na 4 działki). Ja chcę tą z tyłu, bo tam nic nie przeszkadza w podziwianiu Ślęży, lasku i pól. Od asfaltu dalej, gdzie może pod kołami zginąć moje przyszłe stado kotów. No i nikt mi się nie wybuduje pod nosem. Misiaczek ma tylko dwa kontrargumenty: trzeba zrobić drogę i daleko ciągnąć media.

No to co?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rambo – pierwsza krew

 

 

Czerwiec 2002, znowu lato

 

No i dokonało się! Staliśmy się właścicielami wymarzonego niemal półhektarowego pola. Ja nie mogę wytrzymać i prawie codziennie wsiadam na rower i gnam popatrzeć na mój kawałek ziemi. Jakiś atawizm czy co?

Jakby nam było mało dorzucamy sobie jeszcze 1,5 ha dzierżawy chwastów, co by w świetle prawa stać się rolnikami i wybudować sobie siedlisko.

Czas na starcie z Urzędem.

Przygotowuję się do bitwy starannie. Najpierw odzienie maskujące a’la ‘niewidzialny’ petent, potem barwy ochronne czyli mina pokornej. Na koniec giwera i granaty: teczka z papierami, każdy w osobnej koszulce. Jeszcze lufa na odwagę i oto w samo południe staję przed Panią Urzędnik.

Błąd pierwszy: nie doceniam przeciwnika. Pani Urzędnik sztukę walki ma opanowaną w jednym, wymanikiurowanym paluszku. Kompetentny wygląd i uśmiech osłabiają moje morale.

Błąd drugi: pozwalam się zdezorientować.

- Pierdu, pierdu, pierdu, pierdu, pierdu – wróg zalewa mnie monotonnym i nierozumiałym wywodem.- Pierdu, pierdu, pierdu…

Zapadam w leciutki letarg.

- Pierdu, pierdu, pierdu… i dlatego nie może pani wybudować tu domu!

Pach! Dostaje znienacka prosto w serce!. Że co?

Jeszcze żyję. Broczę krwią, lecz sięgam po broń.

- Ale wyrok NSA… musi być wyraźny zakaz… - strzelam, ale niecelnie.

Pani Urzędnik odrzuca maskę, przemieniając się w potwora i wyciąga spod kontuaru bazukę.

- WSADŹ SE W DU…Ę wyrok NSA, ty głupia ci.. (piiiii)!!! My tu jesteśmy prawem! WYPIERRR…!!!!

- Jesteśmy rolnikami! - bronię się desperacko, rzucając granatem.

Pani Urzędnik z demonicznym uśmiechem chwyta go w zęby i rozgryza.

Śmiertelnie ranna czołgam się do wyjścia. Goni mnie szyderczy rechot potwora w ludzkiej skórze.

Padam.

 

P.S. Celem wyjaśnienia: miejscowy plan zawierał klauzulę możliwości budowy tylko w konkretnym miejscu, które to nie uwzględniało naszej działki. Tymczasem wyrok NSA w podobnej sprawie jak nasza mówił, że w planie musi być wyraźny zakaz. Oczywiście urząd zinterpretował to tak, że skoro tu można, to w innym miejscu automatycznie nie można.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czas Apokalipsy

 

Tenże czerwiec 2002, upał jak cholera...

 

W domowych pieleszach liżę rany. Tej najcięższej nic chyba nie zaleczy. Oto wzięliśmy pieniądze mamusi i przepuściliśmy jedną trzecią na bezużyteczny kawałek pola. Piękny, cholera, ale tylko piękny. Misiaczek coś tam gada, że będzie sadził wierzbę czy inną marchewkę, ale ja go nie słucham tylko zalewam się łzami. Nie śmiem spojrzeć w oczy mojej rodzicielce, która sprzedała swoje jedyne lokum, rozdała dobytek znajomym i przeprowadziła się do naszej dwupokojowej dziupli. Na 33 metrach kwadrat troje ludzi i dwa koty (nasz i mamusi), które nienawidzą się od pierwszego wyrwanego kłaka. Czy będziemy tak mieszkać do końca świata?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

OBCY - DECYDUJĄCE STARCIE – część 1

 

Koniec cholernego lata 2002

 

Stan: 50 kg ‘żywej’ wagi (hurra!), 2 jednostki alkoholu (mniam!) i grupa wsparcia (faceci!)

Miejsce: pieczara Obcego przez pi ar* nazywana Ratuszem.

 

Wchodzimy. Komando Foki w składzie: ja, Sąsiad i Sołtys. Drogę zagradza nam wampirzyca (czerwone pazury, czerwone usta, czarny natapirowany łeb). Czy ona nie wie z kim zadziera?

- Byli państwo umówieni? – pyta uśmiechając się upiornie.

Darujemy jej. Dziś nie zginie. Oszczędzamy amunicję.

- Proszę chwileczkę poczekać. Pan burmistrz zaraz państwa przyjmie!

Stoimy, cały czas zwarci i gotowi. Nie zmylą nas te marmury czy złocenia, tu wszędzie czuć zgnilizną. Nie zwiodą nas dębowe drzwi, za nimi czai się On. Obcy.

W dłoniach dzierżymy broń. Trzy futerały. Trójka Desperados.

Desperado 1: Sąsiad. Szef Komanda Foki. Zraniony na dumie przez Potwora. Długo lizał rany. ”Dostałem baty! Ja, stary wyga!”

Desperado 2: Sołtys. Przyboczny. Gnębiony wyrzutami sumienia. Pragnie odkupić winy. „Gdybym wiedział, nigdy bym tych działek nie sprzedał!”

Desperado 3: Ja. Drobna blondynka. Przynęta. Niepoprawna romantyczka. „Wybuduję się na mojej ziemi, do jasnej cholery!”

 

* (dla niezorientowanych) pi ar to wymowa angielskiego skrótu: p.r. (public relations)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

OBCY - DECYDUJĄCE STARCIE – część 2

 

- Burmistrz prosi! – oznajmia wampirzyca. Daję głowę, ze oblizuje krwawe usteczka. Stwora czuje krew!

Poprawiamy futerały. Wchodzimy swobodni, ale czujni.

Obcy wyłania się zza baaardzo długiego stołu. Oślizgłe, pokryte łuskami cielsko skrywa pod dobrze skrojonym garniturem. Śliniącą się gębę pełną jadowitych kłów za maską uprzejmości.

Na czoło komanda wysuwa się Desperado 1. Nie bawi się w gierki. Pach! – lewy sierpowy wyrokiem NSA. Sruuu! - prawy artykułem w prasie o podobnej sprawie. Łup! - w zęby przepisami o zabudowie siedliskowej.

Ciach! – ja daję po jajach zatwierdzonym podziałem ziemi.

Obcy kwili, ale nie poddaje się. Wzywa posiłki. Nadciąga Potwór. Łubudu! – razi nas z miejsca planem miejscowym. Tratata! – Sołtys czyli Desperado 2 ładuje pismem z pieczęcią Obcego, gdzie stoi jak byk, że teren jest przewidziany pod zabudowę.

Pąąąą! – Obcy z Potworem rykoszetują słowem „przewidziany” (niby że w przyszłości).

Nawalanka trwa.

W międzyczasie zyskujemy sojusznika. Desperado 4: Młody. Będzie się budował jako Sąsiad 2. „Co się nie da? Wszystko się da!”

Młody przechyla szalę zwycięztwa.

Frakcja Jurasic Park pada. Gady machają białą flagą -ogłaszają zmianę planu miejscowego.

Hurrraaa!:D

Niestety, za nasze pieniądze… :(

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kod Leonarda da Vinci – cz.1

 

Styczeń 2003, znowu zima, nie tylko w przyrodzie

 

Stan: od euforii do zwątpienia, prawie anoreksja, łysienie (u Misiaczka), jednostek alkoholu lepiej nie liczyć

 

Plan miejscowy się zmienia. Zmienia się. I zmienia. I zmienia. I…. nadal się zmienia. Czy aby zdąży w tym stuleciu? Na to pytanie urbanista udziela nam odpowiedzi równie odgadnionej jak uśmiech Mony Lizy.

Nagle okazuje się też, że z pozoru prosty i przyjazny świat opanowany jest przez mroczne organizacje posługujące się niezrozumiałym dla ogółu szyfrem, swoistym kodem, którego celem jest zdezorientowanie osobnika niewtajemniczonego. Zaprawdę Leonardo i sekrety jego malarstwa to mały pikuś wobec tych potężnych instytucji.

Weźmy Bractwo Pioruna, które wznosi przydrożne kapliczki opatrzone znakiem Zeusa Gromowładnego – żeby do niego przystąpić trzeba zrozumieć symbolikę Doniosłego Certyfikatu zwanego ‘umową przyłączeniową’. A w nim podjerzane kWh, C11, Z-3a itp. Zatem zamieniam się w agentkę Jones i deszyfruję, dekoduję, rozpracowuję, łamię oraz odcyfrowuję. Na koniec owi masoni łaskawie pozwolą zasilić swe szeregi za „drobnym” wziątkiem. Potem jeszcze okres inicjacji ćwiczący cierpliwość adepta i jest a właściwie będzie: piękna, biała skrzyneczka z piorunkiem! Niespodzianka gratis: docelowa stanie hoooohooohooo albo za jeszcze dłużej, tymczasowa zaś na poletku Sąsiada, sto metrów od nas. :(

Jedziemy kupić stosowny kabelek.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kod Leonarda da Vinci – cz.2

 

Kabelek elektryczny zakopany, wtyczka ukryta sprytnie w trawie, zatem autochtoni nie powinni wpaść na trop.

Nastaje Era Wodnika. Wielka Loża ZGK spuszcza nas w kanał. Wodociągu się zachciewa? No to niech se zbudują, łaskawie zezwolimy, nawet do sieci wepniemy, a my weźmiemy potem tę inwestycję we władanie. Za darmo. Won!

Komando Foki zamienia się w Komitet Fucki*. Budujemy. Całe 150 metrów wodociągu. A że działka jeszcze rolna? A niby czym mamy zraszać swoje prawie półhektary ziemi uprawnej, proszę Wielkiego ZGK, co?

Masoni głupieją. A woda rurą płynie. :D

Przede mną deszyfracja kolejnych tajnych dokumentów. Po analizie piktogramów mapy geodezyjnej czuję się na siłach opanować nawet pismo kipu. :-?

Zlecamy sporządzenie mapy do celów projektowych. Sądząc po wartości spodziewam się dzieła samego mistrza Leonarda w złoconej ramie. Osłupieję dostając do ręki cienki rulonik. Czyżby w tym kraju ceny kalki poszły niebotycznie w górę?

 

* od ang. „fuck” (nieeleganckie słowo nadużywane w owym czasie przez członków komitetu :oops: )

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wywiad z wampirem – cz. 1

 

A po zimie przychodzi wiosna. Chyba kwiecień 2003

 

Poszukiwania projektu domku trwają. Wprawdzie plan się nadal zmienia (i zmienia i … itd.), ale trzymamy rękę na pulsie a przynajmniej nam się tak w owym czasie wydaje.

Odwiedzamy biuro architektoniczne. Niech nam pomogą, my już wymiękamy: nasza dziupla zawalona katalogami, w Empiku niemal prywatna czytelnia i ochrona łazi krok w krok szukając pretekstu, by nas wreszcie wylać.

Biuro przypomina marmurowy grobowiec z tanich horrorów. Nadchodzi Drakula. Och, przepraszam: Architekt. Zapytujemy o cenę projektu indywidualnego. Krew się nam ścina z wrażenia. Nie będzie miał z nas krwiopijca pożytku!

Ja: To może jednak jakiś powtarzalny…

Architekt (szczerzy kły): Proszę bardzo! Mamy szeroki wybór!

Kłuje nas rezydencjami dla Kulczyków i innych Carringtonów. Cholera, nie jestem Alexis...

Misiaczek: Nie, nie, coś mniejszego i prostszego…

Architekt: Ależ oczywiście!

Zostajemy obezwładnieni wizjami przepysznych dworków. Wszędzie kolumny, łuki, tympanony! Już się czuję jak Trędowata na salonach.

Ja: Nie, nie, jeszcze mniejsze i bez tych udziwnień, do 150 metrów, na planie prostokąta, dach dwuspadowy, poddasze użytkowe…

Dostajemy chałupy w wersji w sam raz dla Jagny Borynowej. :-?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wywiad z wampirem – cz. 2

 

Nie mam nic przeciwko domostwom a’la scenografia z „Chłopów”, tylko jakoś nie chcę mieszkać w skansenie.

Ja: A nie ma pan czegoś bardziej współczesnego?

Gościu patrzy ponuro. Zaraz rzuci mi się do gardła. Ma być nie pałac, nie zajazd i nie czworaki – ta baba chce niemożliwego!

Rozglądam się i dostrzegam na ścianie kalendarz z projektami. O proszę, są! Skromne domki jakby żywcem wyjęte z przedszkolnych rysunków: dachóweczką w rybią łuseczkę, okienka dzielone po środku, czasem jakiś daszek nad wejściem albo wykuszek z boku. Cudeńka!

Pokazuję kalendarzyk Wampirowi. Facet leci gdzieś. Już myślałam, ze położyć się w trumnie celem regeneracji, ale nie – wraca z katalogiem.

Na wstępie odrzucamy wszystkie projekty z ogromnym holem i klatką schodową.

Architekt (ze zgrozą): Jak to? A jak przyjdą goście, dajmy na to dwudziestu, to gdzie zostawią buty? Gdzie będą państwo trzymać gościnne kapcie?

Oczyma wyobraźni widzę ów hol pełen dwudziestu par bamboszy. O, matko! :o

Architekt (wylicza dalej): A mokre parasole, okrycia wierzchnie…?

Nie starcza mi już wyobraźni na dwadzieścia palt. Boże, szatnia publiczna w moim domu…

Ja: Nie i jeszcze raz nie! Dom ma być dla nas! Nie dla gości! Wystarczy niewielki przedsionek, obecnie mamy 2m2 i jakoś się ludzie mieszczą.

Misiaczek mnie popiera z całych sił. Też się przestraszył tych bamboszy i palt.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wywiad z wampirem – cz. 3

 

Misiaczek: Dom ma być zwarty i ekonomiczny. Schody mają prowadzić na poddasze z salonu!

Architekt (wybucha): Ależ MUSI być klatka schodowa! Jak można NIE MIEĆ klatki schodowej? NIE WOLNO bez klatki schodowej …itd, itp.

Spokojnie przeczekujemy całą odę do klatki schodowej, po czym oświadczamy, że jej NIE BĘDZIE.

- Schody jednozabiegowe, bez spocznika – Misiaczek wbija mu kołek osinowy w samo serce.

Puszczamy mimo uszu wykład o wyższości schodów dwu nad jednozabiegowymi, podobnie dygresję na temat niezbędności spocznika.

Ja: Kuchnia otwarta na salon.

Architekt (ryczy zraniony): Brudne gary! Zapachy! Buczące urządzenia!

Ja (poprawiam cios): A na dole musi być pokój i łazienka.

Architekt: Rozumiem. Gabinet i WC.

Ja: NIE. Pokój i łazienka, taka z wanną.

To dla mojej mamusi, w przyszłości zaś rozwiązanie dla nas. Schody wiadomo – męczą na starość.

Misiaczek (dobija ostatecznie): I jeszcze dom bez garażu..

Architekt (rzęzi): Że co? Że jak? Że bez? A jak deszcz pada to się z zakupami moknie! I zabiera dużo miejsca na działce!

No cóż, nam nie zabierze.

Wampir kompletni przybity, zapada się w wielki skórzant fotel.

A projektu jak nie było tak nie ma…

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Milczenie owiec czyli golono, strzyżono… - cz. 1

 

Maj 2003, wszystko pachnie, ptaszki się tego… .

 

Stan: trochę więcej wagi (wrrrr…), alkoholu brak (wyszedł), „Psychoza” czyli wizja domku z horroru Hitchocka zalegająca w podświadomości, ogólny oczopląs architektoniczny i marazm.

 

Aż nagle! Bardzo Ważny Telefon! Z samej siedziby Obcego zwanej przystępnie Ratuszem. Frakcja Jurasic Park pragnie nam coś zakomunikować! Komitet Fucki dostaje zapędu, przedwcześnie ciesząc się, że plan miejscowy, hurra, pewnie zmienili. I ani chybi się skonsultować pragną. A pragną, pragną, jeno nie skonsultować a zakomunikować.

Ogłupiali ze szczęścia, przekonani o zawieszeniu broni nie przemieniamy się w Komando Foki. Tymczasem urzędowe dinozaury zaplanowały dokładnie strategię zimnej wojny.

Potwór zimno wręcz mroźno komunikuje, co następuje:

- działkom z przodu zabieramy 2,5 metrowy pas ziemi (za friko! :-? ) pod przyszłą, ewentualną inwestycję (na Świętego Nigdy) poszerzania gminnej drogi (obecnie: piach, wądoły, 3m szer.) Jak się nie podoba, to wypad, zmiany planu nie będzie. I szlus!

- W środku droga prywatna ma być poszerzona z 4 do 8 metrów ( :o ! gminny asfalt ma 6m!). Jak się nie podoba to… no wiadomo co.

Szczęki nam lądują na kontuarze. Wyglądamy jak inteligentni inaczej. Ale najlepsze jeszcze przed nami. Potwór z chłodną satysfakcją komunikuje dalej:

- W celach bezpieczeństwa pożarowego na koszt inwestora należy wydzielić z działek placyk manewrowy o wymiarach (uwaga! uwaga!) 20 x 20 czyli 400m2. :( Jak się nie podoba to... jak wyżej.

Przemieniamy się w undergroundowy Zespół Downa po trapanacji czaszki.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Milczenie owiec czyli golono, strzyżono… - cz. 2

 

Naraz – olśnienie. Widocznie nie wszystkie moje komórki myślowe zeszły do podziemia i się zdaunowały. Przecież Misiaczek jest Państwowa Straż Pożarna. Niech się wypowie w kwestii bezpieczeństwa pepoż na naszej ziemi!

Dzwonię. Misiaczek oświadcza, że ów przepis dotyczy budownictwa wielorodzinnego i wielokondygnacyjnego. Zresztą niech sobie dinozaury przyjadą pod nasz blok: wąska, ślepa droga między dwoma budynkami, droga pożarowa na trawniczku zarośniętym krzewami i ogrodzonym metalowymi słupami co by samochody nie parkowały itd.

Taaa, ale niech on to wytłumaczy Frakcji Jurassic Park.

- Jak się nie podoba to… jak wyżej - wysłuchujemy mantry po czym pada nowe:

- Idziemy do Unii… . Przepisy unijne… . Dostosowujemy do Unii…

Niech się Sołtys cieszy, będzie miał we wsi jedyny obszar ( circa ponad 1 ha) ziemi zgodny z unijnymi standardami, w dodatku na rok przed ich wprowadzeniem. Ciekawe czemu się nie cieszy? My też. Jakieś zacofane jesteśmy, cholera, czy co? Totalne buraki, no!

Potwór Hannibal Lecter zakąsza z apetytem nasze odmóżdżone móżdżki. I jeszcze ostrzy widelec na nereczki…

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Milczenie owiec czyli golono, strzyżono… - cz. 3

 

Tenże sam maj 2003, stan jak wyżej tylko gorzej

 

Regenerujemy się po ataku Kannibala-Hannibala. Boli jak diabli. Zwłaszcza na honorze. Trzeba było gadzinę zbluzgać, gębę natrzeć pozwem i za jaja do sądu zaciągnąć. Ale co tu kryć: mamy dość. Ja i Misiaczek chcemy już tylko zacząć budować się na naszej ziemi i nie stracić więcej mamusinych pieniążków. Co z tego, że wygramy za lat kilka, skoro oskubią nas hieny prawnicy a wcześniej pozabijamy się w naszej 30 m2 klitce nie mówiąc już o naszych gryzących się kotach. :( Sąsiad myśli podobnie, choć się jeszcze odgraża, Sołtys się we wszystkim z nami zgadza a Młody ma nóż na gardle –bank nie da pieniędzy dopóki działka nie stanie się budowlana.

Cichutko kwiląc zatrudniamy geodetę, który wyrywa nam serce (kolega Hannibala? :o ) wykrawając z naszych ziem żądane placyki, drogi i pasy pod przyszłą gminną infrastrukturę (wrrr…! :evil: ). Nadciąga też Wielki Urbanista, by nas ostrzyc z kasy i jeszcze chce dokładkę. Gonimy dziada!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dziecko Rosemary

 

Ciągle ten sam maj 2003

 

Stan: okrojone działeczki i krwawiące sercducha, alkohol na znieczulenie w ilościach gorszących

 

Jest! Narodził się! Po długim porodzie przez cesarskie cięcie świat ujrzał nowonarodzony Plan Miejscowy. Wypieszczony i ponoć zgodny z normami unijnymi – cokolwiek to znaczy. Ale co tam! Najważniejsze, że wreszcie jest. Pochylamy się nad dzieciątkiem, cmokamy, gruchamy, a tiu-tiu!, a gu-gu-gu! … Ale zaraz! Coś jest nie tak! Dziwny ten noworodek, niepodobny do innych. No, unijny pono, ale czemu zaraz tam gdzie głowa to nogi i odwrotnie? I czemu kulawy? A oko czemu kaprawe? A uszy po kim takie spiczaste?

- Kur…a mać! – obwieszczamy po bliższym się zapoznaniu.

Mać czyli Frakcja Jurassic Park jest zachwycona maleństwem: tuli je, kołysze, czule głaszcze, na nas warcząc nienawistnie:

- Że co się nie podoba? Że 25 metrów nieprzekraczalnej linii zabudowy to kuriozum jakieś? A co, ziemi macie za mało? Nie, nieuki jedne, to u nas NORMALNE! Zapamiętajcie sobie i pocałujcie bobasa!

Cóż przyjedzie domy stawiać na środku działki, choć mi i Misiaczkowi to ganc-e-gal, bo nasz i tak tam miał stać co by widoku na Ślężę nie zasłaniać, ale innych żółć zalewa.

- Że wjazd od strony drogi prywatnej, chociaż od gminnej lepiej i łatwiej? (to do Sąsiada i Młodego). No coż, nie na każdego taki zaszczyt spada. Dary dla małego przynieśliście? Nie? No to już wiecie dlaczego!

- Że garaż 35m2 za mały? U nas ludzie biedni, na dwa samochody ich nie stać i was też nie będzie, oj nie, już my o to zadbamy! No dalej, buzi dla oseska!

- Że paliwo ekologiczne a wokoło wędzarnie, gumiakarnie i inne spalarnie śmieci. Nooo, od kogoś musimy zacząć, nie? Idźcie sobie już, ludzie, idźcie. Dziecko chce spać a mamusia ma roboty wiele!

Ów cudny Plan, ukochany przez jego rodzicieli w miarę dojrzewania, rozpuszczony ponad miarę, weźmie bejzbol-pałę i nie jeden raz nas jeszcze zdzieli. Niestety.

:-?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Matrix

 

Dywagacje ponadczasowe choć anno domini 2003

 

Dnia pewnego dzwoni moja przyjaciółka i płacze (to ta co się przez budowę rozwiodła!). Dwa lata temu sprzedała mieszkanie na spółkę z eksiem, oznajmiła Urzędowi Skarbowemu, że zamierza przeznaczyć pieniążki na zakup nowego lokum po czym wpłaciła je na nowobudowane mieszkanko spółdzielcze.

Wydaje się wam, że rzeczywistość, którą postrzegacie jest taka prosta? To samochód, to skwerek, a to dom? Nie moi drodzy, to jedynie złudzenie. Gdzieś tam poza ową iluzją istnieje prawdziwy świat, gdzie władzę dzierżą wrogie ludzkości instytucje, tworzącą własną, nie zawsze zrozumiałą przez maluczkich, rzeczywistość. Żyjemy sobie szczęśliwi i nieświadomi aż pewnego dnia nas dopadają.

Wielki (U)Szu do mojej przyjaciółki:

- Cing ciang ciong! Wy nie mieszkać w mieszkanie. TBS nie być mieszkanie. Wy oszukać Wielki (U)Szu! Wy płacić haracz i karne odsetki. Sybko! Jus! Cing ciang ciong!

- A gdzie ja niby mieszkać...eee... tfu! mieszkam? - zapytuje przyjaciółka.

Wielki (U)Szu nadal w ten sam deseń, po mandaryńsku:

- Nie w mieszkanie! Nie! Płacić! Cing ciang ciong!

Coś mnie tyka. Zaraz, moja mamusia też takie oświadczenie złożyła! No, ale my budujemy dom, prywatny, nie żaden spółdzielczy, zatem żadnych problemów nie będzie, o nie. Nie? :roll:

Wielki (U)Szu:

- Cing ciang ciong! Wy budować dom? Dobzie! Okei! Nie płacić! A na jaka działka?

Zamieram w progu.

- A co to ma do rzeczy? – pytam. – No, kupiliśmy rolną…

Wielki (U)Szu:

- Cing ciang ciong! Wy nie budować dom! Na działka siedliskowa nie być dom!

- A co niby? Lepianka? – nie wytrzymuję, bo przecież chcieliśmy budować siedlisko, lecz gminne dinozaury wniosły veto.

Wielki (U)Szu nadal po swojemu:

- Nie dom! Na siedlisko nie być dom! Wtedy wy płacić! Haracz i karne odsetki! Cing ciang ciong!

Jadę i mijam po drodze siedliska a na nich budynki: cztery ściany, okna, dach. Niby domy a jednak złudzenie. Ciekawe, czy ich właściciele o tym wiedzą? :o

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Harry Potter i Komnaty Tajemnic - cz. 1

 

To był maj, pachniała...

 

Abrakadabra i jest projekt! Tajemny sposobem, za sprawą magii z chaosu projektów wyłania się TEN JEDYNY. Był tam cały czas, niedostrzegany, przerzucany podczas gdy z Misiaczkiem maltretowaliśmy jego pobratymca, wycinając, dobudowując i przestawiając, na razie na papierze, tak, że przestał przypominać samego siebie. I wtedy coś mi każe sięgnąć raz jeszcze po katalog, ale dziwnym trafem najpaskudniejszy ze wszystkich: kolory w nim ciemne, domy przypominają więzienia albo nocne koszmary. Co zatem, jak nie magia, każe mi pominąć jaskrawe i błyszczące wersje? I w tym popiele znajduję diament. Jest dokładnie taki, jaki chcemy, nawet ma pokój na parterze dla mamy, NIE MA wszechobecnej klatki schodowej, schody wiodą z salonu na poddasze a tam (o cudzie!) cztery przyzwoite pokoje zamiast zwykle trzech i jeszcze na sporą łazienkę miejsce się znalazło. Zaczynam podejrzewać, że tego projektu wcale tu nie było, że powstał z naszych marzeń a jakiś Harry Potter, podsłuchał nas, i go, Alohamora!, wyczarował.

No w jednym się ten Harry Potter nie popisał. Zamiast szukanych 150 m2 domek ma ponad 180. Kto taką kobyłę utrzyma? Przecież my jesteśmy sfera budżetowa!

Cóż, jedziemy do Hogwartu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Harry Potter i komnaty tajemnic – cz. 2

 

Hogwart wygląda nader sympatycznie w porównaniu z siedzibą Wampira i, o cudzie!, mają ślicznie wyczarowane trójwymiarowe domeczki, w sam raz dla lalek!. Powracam do czasów dzieciństwa, wzdycham i ocham, ręce chowam do tyłu, żeby nie dotknąć, bo chciałoby się pobawić nimi choć trochę! Na szczęście wkracza Harry Potter.

- Jaki projekt? – uśmiecha się sympatycznie.

- Petunia!!! – odpowiadamy chórem.

Czarodziej ślepi zza okularów w komputer. Mruczy jakieś zaklęcie. Lumos! I światła na scenę! A na niej nasz projekcik. Obraca się, wiruje, pokazuje 3D wnętrze, składa i rozkłada, jednym słowem robi wszystko, czego zwykle domek nie czyni bez czarów.

Wtedy rozentuzjazmowanemu Harremu oznajmiamy, że oczekujemy przeróbek. Przede wszystkim musi nam Petunię zmniejszyć na długości o metr, by dała upragnione 150m2, jeszcze wywalić balkon od północy, bo kto na nim będzie siedzieć? A zatem zmienić tam okna z balkonowych na zwykłe, no i jeszcze parę kosmetycznych ulepszeń...

Potter się chyba obraził. Nie po to czarował, by jacyś mugole chcieli poprawek!

- Riptusempra! (klnie?) Oto moja zgoda na zmiany, lecz poszukajcie sobie innego frajera! Najlepiej idźcie do Malfoya!

I kasuje mój miesięczny zarobek! :( . Cóż, jak mawiali starożytni Rzymianie: Petunia non olet!*

 

*w wolnym tłumaczeniu: „To drogi kwiatek!” :wink:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.



×
×
  • Dodaj nową pozycję...