SylwekW 22.02.2005 21:49 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 22 Lutego 2005 Pomysł budowania. Pomysł na budowanie domu rozwijał się u nas stopniowo pod wpływem kilku czynników zewnętrznych. Dwa jednak miały decydujące znaczenie: mieszkaliśmy w bloku gdzie młodzież była bardzo uciążliwa, wieczne schadzki pod naszym oknem – mieszkaliśmy na parterze i tuż przy wejściu do klatki – okraszane piwkami i wulgaryzmami, poniszczona klatka schodowa, sprośne pseudo-grafiki na drzwiach itp. itd. Pewnie część z Was to zna. Drugi to sąsiedzi – znajomi w podobnym wieku i dziećmi w tym samym wieku, co nasze. Wybrali tą podobną drogę migracji i się im powiodło, chociaż oni zadowolili się kupnem mieszkania w innej dzielnicy.Zaświtała myśl – jeśli nic nie zrobimy to będziemy się tak męczyć przez długie lata. Jestem żołnierzem zawodowym, teoretycznie przysługuje mi prawo do mieszkania służbowego – jego rozmiary i czas oczekiwania to oddzielna historia, ale prawo mam – a właściwie powinienem powiedzieć miałem (bo się go zrzekłem ale o tym za chwilkę). Ponieważ jednak w pewnym okresie pojawiły się ustawiczne kłopoty z możliwością zapewnienia mieszkań służbowych żołnierzom Wojskowa Agencja Mieszkaniowa wprowadziła nowa zasadę wywiązywania się z tego obowiązku: „… Zrezygnuj z prawa do mieszkania służbowego a my Ci wypłacimy pewien ekwiwalent pieniężny, …” za który sam możesz sobie zapewnić zakwaterowanie. Postanowiliśmy z tego skorzystać. Na dodatek udało mi się załapać na trzyletni kontrakt za granicami Polski. W wierze, że coś tam zaoszczędzimy a na dodatek możemy spokojnie zrezygnować z kwatery dotychczas zajmowanej – bo i tak będziemy zagranicą a jak wrócimy to nie wiadomo w który koniec Polski zostanę skierowany – podjęliśmy ostateczną decyzję – rezygnujemy ….. I stało się. Decyzję podjęliśmy chyba w roku 1999 albo 2000. W 2001 roku, jesienią wyjechaliśmy za granicę. Rzeczone pieniądze za rezygnację z kwatery otrzymaliśmy w maju 2003 roku. Musieliśmy wtedy przyjechać do Warszawy, w ekspresowym tempie rozliczyć się i zdać dotychczasową kwaterę i … otrzymaliśmy pieniążki. Jacy byliśmy szczęśliwi to chyba nie muszę wspominać. Wtedy to nawet wydawało nam się, że niewiele dokładając będziemy w stanie wybudować swój wymarzony dom. Teraz już wiemy, że to były mrzonki – ale marzenia dobra rzecz.Tak czy inaczej spełnił się pierwszy krok na naszej drodze do własnego domu – czyli pewna kwota gotówki do rozpoczęcia inwestycji. Do końca pobytu za granicą został jeszcze rok i ciągle nie wiedzieliśmy w który koniec Polski wrócimy. Dlatego nie mogliśmy jeszcze zbyt konkretnie urzeczywistniać naszych planów. Postanowiłem zatem przygotowywać się teoretycznie. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
SylwekW 06.03.2005 16:06 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 6 Marca 2005 Przygotowania teoretyczne Zdawałem sobie sprawę, że budowa własnego domu to poważne i skomplikowane przedsięwzięcie więc trzeba się do niego przygotwać. Moja wiedza budowlana ograniczała się do wspomnień z czasów młodzieńczych, kiedy to na wakacje zarabiałem sobie jako pomocnik murarza, przy wyrobie pustaków czy w cegielni oraz pewnego co prawda technicznego ale w zupełnie innej dziedzinie wykształcenia. Wszyscy wiemy, że to za mało nawet chociażby do tego aby wykonawcy czy sprzedawcy nie wciskali mi największego „kitu”. Postanowiłem zatem nadchodzący rok wykorzystać na „zgłębianie” wiedzy budowlanej. Żródłem najlepiej dostępnym w tym czasie był dla mnie Internet. Żona nie raz psioczyła, że za dużo czasu spędzam przy komputerze. A ja chłonąłem wiedzę jak gębka wodę, mam nadzieję, że nie uszła ze mnie równie szybko – ciągle ripostując żonie, że kiedyś to się przyda. Muszę nieskromnie przyznać, że już teraz na samym początku budowy żona zaczęła doceniać i ufać temu czego się nauczyłem ogólnie mówiąc o budowaniu. Mam nadzieję, że wiedza jaką zdobyłem przynajmniej w pewnym stopniu uchroni mnie od niektórych niepowodzeń lub rozczarowań. I tak po wielu innych stronach trafiłem na strone Muratora a z niej to właśnie Forum. To było chyba najlpesze „znalezisko” jakie mogło mi się przytrafić. Do tej pory jest to dla mnie najlpesze żródło wiedzy budowlanej wszelakiej maści. Nie pisałem za wiele bo niewiele jeszcze miałem doświadczeń ale czytałem bardzo dużo i często. Tak oto poszerzywszy (znacznie) swoją wiedzę o tym czym w ogóle jest budowanie oraz drążąc coraz to bardziej szczegółowe informacje z różnych dziedzin sztuki budowlanej postanowiłem przejść do kolejnej fazy „realizacji” naszego wymarzonego domu. Jako, że czas przy „studiowaniu” szybko mija więc termin naszego powrotu do kraju zbliżył się wymiernie a i miejsce powrotu sprecyzowało - poszukiwania działki czas zatem nadszedł. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
SylwekW 06.03.2005 21:24 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 6 Marca 2005 Poszukiwanie działki. No tak, wprawdzie blisko już do powrotu ale jednak ciągle jesteśmy za granicą. Zatem jedyna możliwość szukania działki to ogłoszenia w serwisach Internetowych, potem telefonowanie, pytania i wyjaśnienia przez telefon. Co prawda nie dało to możliwości ostatecznego znalezienia działki, ale przynajmniej dało nam ogólny obraz sytuacji cenowej w okolicach Warszawy. Od ogłoszenia do ogłoszenia, od telefonu do telefonu upatrzyliśmy coś „zdalnie”. Planowany powrót do Polski w sierpniu 2004r więc wygospodarowaliśmy sobie tydzień wolnego w czerwcu 2004 i postanowiliśmy przyjechać i poszukać na żywo. Obłożeni wydrukowanymi z Internetu najróżniejszymi poradnikami na co zwracać uwagę przy wyborze działki, jakie dokumenty sprawdzić jedziemy na „podbój” okolic Warszawy . Na spotkanie z właścicielem pewnej działki w Radzyminie byliśmy umówieni jeszcze telefonicznie z Holandii. Wydawało się, że może być ciekawa. Tylko mieliśmy wątpliwości czy odległość od Warszawy jest dla nas do zaakceptowania. Tak czy inaczej przyjechaliśmy do Warszawy. Jedziemy oglądać umówioną działkę. Już po drodze, zaczęło do nas docierać, że Radzymin to trochę za daleko na codzienne dojeżdżanie do pracy. Ale postanowiliśmy działkę obejrzeć mimo to. No i to czego się obawialiśmy …. Administracyjnie może to i jest Radzymin ale fizycznie to wyjechaliśmy gdzieś w pola, potem przez lasek, jakaś droga, która drogę przypomina tylko dlatego, że właśnie widzieliśmy, że da się po tym jechać. Porozmawialiśmy z właścicielem ale już i tak wiedzieliśmy, że to nie dla nas działka. No czyli musimy realizować plan „B” – haha. Plan „B” to pojeździć po okolicach (bliskich) Warszawy i poszukać działek. Środek lata więc pewnie sporo budów znajdziemy i nie tylko tablice z ogłoszeniami ale i rozmowy z budowlańcami wchodzą w grę. Pełni zapału i optymizmu ruszyliśmy w trasę. Zeszło nam tak dwa dni od rana do wieczora jeżdżąc po terenach gdzie podejrzewaliśmy coś znaleźć. Naspisywaliśmy telefonów. Potem wieczorem dzwonienie i ustalenia. Nie było łatwo coś znaleźć. Mieliśmy kilka typów ale się okazało, że cena znacznie przewyższa nasze założenia wydatku na działkę. Przy okazji odkryliśmy, że źle oceniliśmy rozkład cen działek w poszczególnych rejonach. I tak o dziwo przekonaliśmy się, że rejon Nieporętu wcale nie jest drogim rejonem w stosunku np. do Marek, Ząbek czy Piaseczna. Hmm zaczęły się rozważania. Po dyskusjach doszliśmy do wniosku, że chyba dobrze byłoby się skupić na tym właśnie rejonie. Oceniliśmy okolicę na perspektywiczną – znając jak wyglądała kilka lat temu i ile się buduje w tym rejonie. Szkoły są, podstawowe sklepy też, komunikacja miejska dojeżdża, blisko Jezioro Zegrzyńskie i Kanał Królewski. No cóż spróbujmy w tym rejonie – taka była nasza decyzja. Kolejny dzień spędziliśmy na jeżdżeniu ale już tylko w rejonie Nieporętu. Tym razem zaglądając w każdą obiecująco wyglądającą dróżkę. Znowu pozbieraliśmy telefony i dzwonimy. Jedna działka wydała się godna uwagi. Spotykamy się z właścicielem. Omawiamy różne rzeczy. Wydaje się być OK. Umówiliśmy się na spotkanie ale już ze wszystkimi dokumentami działki. No i tu zaczęły się wątpliwości. Kilka rzeczy było niejasnych, kilka wątpliwych popartych tylko obietnicami właściciela, że wszystko będzie uregulowane na czas. Wzrosła moja czujność i podejrzliwość. Zażyczyłem sobie aby na następne spotkanie, które miało zakończyć się podpisaniem umowy wstępnej i zaliczką udokumentował obietnice. W międzyczasie pojechaliśmy jeszcze raz, ale już sami przyjrzeć się uważnie działce. No i na spokojnie wychwyciliśmy kilka podejrzanych mankamentów. Co zwróciło naszą uwagę? Otóż dziwnie wyglądające zagłębienie w ziemi w pobliżu ulicy, dziwny rodzaj ziemi na całej powierzchni naszej i sąsiednich działek, zrozumieliśmy również, że obok naszej działki będzie musiała zostać wytyczona droga dojazdowa do działek głębiej położonych, odnieśliśmy wrażenie, że jedna z działek sąsiadujących jakby zakrada się na „naszą” działkę. Szczęśliwie udało nam się spotkać i porozmawiać z życzliwymi ludźmi mieszkającymi od kilku lat po sąsiedzku z tą działką. No i oni otworzyli nam oczy zdradzając kilka istotnych szczegółów z historii tej działki. Dziwna ziemia na całej powierzchni? Okazuje się, że właściciel jakiś czas temu zebrał humus z tych wszystkich działek i sprzedał jako ziemię ogrodniczą a na jego miejsca nawiózł gruzu i przykrył cienką warstwą jakiegoś szarego piachu. Dół przy ulicy – to był kiedyś naturalny mały stawik, w którym prawie cały rok stała woda – właściciel wybrał trochę ziemi, przywiózł wielotonowy głaz i zasypał go w tym dole. Gdy my byliśmy latem to nie ale podobno w pozostałe pory roku woda nadal tam stoi. Działka wąska na 21 metrów i faktycznie trzeba będzie z niej wytyczyć drogę dla pozostałych działek – szerokość działki spadnie do 17 m – hmm dość trudno byłoby dopasować projekt. ”Zakradający” się płot – faktycznie od kilku lat trwa spór z sąsiadem, który przywłaszczył sobie dwa metry i nie chce ustąpić. Zasileni w tą wiedzę udajemy się na wspomniane wcześniej spotkanie i zaskakujemy właściciela. Do kilku rzeczy się przyznał (szkoda, że po fakcie) inne obiecał uregulować (bo niby ma możliwości – lokalny „magnat”, właściciel sklepu, członek rady gminy itp. itd. no i jeszcze zażyczył sobie zaliczki do umowy wstępnej na poziomie 50% ceny docelowej. Podziękowaliśmy „Panu” i życzyliśmy powodzenia w sprzedaży działki innemu naiwnemu. Szczęśliwy, że nie daliśmy się nabić w butelkę a jednocześnie źli, że straciliśmy kilka dni nie szukając kolejnych działek w nadziei na kupno tej zaczęliśmy przygotowywać się do porażki. W zasadzie bez większego przekonania kupiliśmy gazetę z ogłoszeniami. Oho – jest jedna działka w okolicach Nieporętu, cena i wymiary według naszych potrzeb i możliwości. No cóż nie mając wiele czasu dzwonimy od razu. Człowiek w rozmowie wydaje się rzeczowy i uczciwy ….. hoho ale my już doświadczeni kupcy. Umawiamy się jeszcze tego samego wieczoru na oględziny. Kurcze facet przyjeżdża, od razu przywozi komplet dokumentów, Warunki przyłącza energetycznego, wypisy w ksiąg, mapki itd. itp. Jakoś tak dziwnie wydał się nam konkretny i godny zaufania (teraz z perspektywy czasu dodam, że do tej pory - a współpraca nasza ciągle trwa w różnym zakresie – okazuje się słowny i odpowiedzialny). Podjechaliśmy obejrzeć działkę. Hmmm – zupełnie inaczej niż poprzednie. Może to zauroczenie chwili a może coś innego. W każdym razie spodobała nam się. Teraz po czasie wiem, że z kilku niedogodności nie zdawaliśmy sobie sprawy ale na szczęście nie były to sprawy nie do przejścia i nie wynikały z nieuczciwości sprzedającego. Porozmawialiśmy i ustaliliśmy, że odezwiemy się po zastanowieniu. Nie zgadniecie ile trwało nasze zastanawianie się. Jeden wieczór. Jeszcze tego samego dnia zadzwoniliśmy i poinformowaliśmy właściciela, że jesteśmy zdecydowani. Pozostała sprawa umowy wstępnej itd. Obdarzając się (o dziwo) wzajemnym zaufaniem zadecydowaliśmy, że w tej chwili wszystko pozostaje w sferze umowy słownej. Chodziło o to, że my deklarujemy się nie wycofać a on nie będzie już szukał klienta na tą konkretną działkę (bo ma jeszcze 7 sąsiednich). Ponadto obiecał stałość ceny (musze dodać, że słowa dotrzymał). Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
SylwekW 12.03.2005 13:54 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 12 Marca 2005 Działka nasza ... No tutaj nic szczególnego do opisywania nie ma. Już po powrocie do Warszawy umówiliśmy się na spotkanie. Właściciel zgromadził wszystkie potrzebne do zawarcia aktu notarialnego dokumenty. Nie było żadnych rozczarowań – wszystko było w prawnym porządku, jasno i przejrzyście.I tak oto 4 sierpnia 2004 roku staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami własnego kawałka Ziemi. Ja cały czas nazywałem to „nasza trawa”, inni się śmiali ale faktycznie w tym momencie była tam tylko trawa i to jaka. Droga dojazdowa tylko na mapce i … a zresztą i tak będzie to dla nas najpiękniejsze miejsce na świecie. Należałoby jeszcze dodać o wyborze działki jednej z 12 możliwych. Otóż jak już wspomniałem to miejsce podzielone było na 12 działek - dwa rzędy po 6 działek ustawione równolegle do głównej drogi z drogą dojazdową, która ma odchodzić od drogi głównej i po zakręcie przedzielać te dwa rzędy. Na jednym końcu tych 12 działek jest szczere pole - a właściwie groźnie wyglądające zagłebienie w terenie a z drugiej już prawie wybudowany dom na 4000m działce z wolnostojacym hangarem (nie wiem czy stodoła czy jakiś warsztat czy coś jeszcze miało tam być). No i mogliśmy dokonać wyboru. Nasze argumenty były następujące: w drugim rzędzie - żeby nie być tuż przy co by nie powiedziec ruchliwej drodze, nie w bezpośrednim sądziectwie tej "stodoły" oraz nie na wprost krótkiego odcinka "dojazdówki" biegnącego od drogi głównej. No i wybór się dokonał. Nieco później się okazało, że wybór nasz był trafny z kilku powodów ale o tym w dalszej części dziennika. http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/dzialka.jpg Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
SylwekW 12.03.2005 14:53 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 12 Marca 2005 Pierwsze prace No tak mamy już działkę – i na razie nic więcej . O projekcie w kolejnych postach. Pewnie niektórzy wiedzą jak to jest, jak już się ma tą działkę to zaraz chciałoby się coś na niej robić. Cokolwiek aby tylko poczuć tą przyjemność - my nie jesteśmy inni. Jesień 2004 sprzyjała – pogoda śliczna (jeszcze w październiku bywały dni z temp powyżej 10 stopni). Jeździliśmy sobie całą rodzinka i „podziwialiśmy” naszą trawę. No i postanowiliśmy, że sobie ją ogrodzimy … . A zapomniałem opowiedzieć jak to było z wytyczaniem działki. Po zakupie działki udaliśmy się niezwłocznie do geodety po mapki do celów projektowych. Uwinął się szybko z mapkami, mapki poszły do projektanta i w inne „potrzebne” miejsca no ale mapka mapką a „obszarnicy” chcieliby wiedzieć dokładnie, od której kępy trawy do której jest nasze. Geodeta twierdził, że paliki są od czasu, kiedy dokonywał podziału tych działek (było jedno duże pole, które zostało podzielone na 12 działek budowlanych). No to jak paliki są to co … nie poradzę sobie? Zakupiłem taśmę mierniczą … 30m. Mieliśmy mapkę, którą jeszcze właściciel (już były hehe) nam przekazał podczas pierwszego spotkania na którym był cały podział, wymiary itd. Posiedziałem w domu przy komputerze, porysowałem, powymiarowałem i określiłem (na papierze) wszystkie potrzebne nam do znalezienia naszej działki wymiary (przekątne itd. itp). No to szukamy. Wybraliśmy punkt odniesienia (narożnik działki, która ma już zbudowane ogrodzenie i dom prawie też, ale ona była oddalona od naszej od całe dwie inne działki … zupełnie inna działka, nie z pośród tych 12. No i zaczęło się liczenie, rozciąganie taśmy mierniczej, od góry do dołu, ze wschodu na zachód, nad trawą i pod trawą. Kurcze ni cholery nie możemy trafić na żaden palik. No przyznać trzeba, że ta „nasza trawa” trochę nam przeszkadzała, bo gęsta, wysoka i pomieszana z ostem. Parę godzin straciliśmy na szukaniu palików. Nic z tego. Ale co tam dla przyszłych obszarników. Nie ma palików to sobie sami określimy, gdzie jest nasza działka . No i sobie „wyznaczyliśmy” działkę. Ho ho i to jak. Jest na „naszym” terenie kilka fajnych brzózek, trochę jakichś choinek. O ile kilka było pewnych o tyle inne znajdowały się według moich wyliczeń przy samej granicy. No i byliśmy ciekawi, czy faktycznie będą nasze czy jednak przyszłych sąsiadów. Najbardziej interesowało nas czy spory dąb, który również wypadał na granicy będzie nasz. Jakaż była moja radość, gdy wreszcie trafiłem na jeden palik. Skakałem z radości jak zając w polu kapusty. Potem znalazł się drugi. Obydwa z „tyłu”. Brakowało tych od frontu. Szczęśliwi, że w przybliżeniu już wiemy, który kawałek pola jest nasz, z wizją pięknej rezydencji wśród ostów, pól i jaszczurek zaczęliśmy snuć plany pierwszych prac na naszej działce. W trakcie poszukiwań palików zrozumieliśmy, że pierwsze prace to – koszenie tego chwastu, co nam posiadłość teraz zasiedla . Kosę postanowiłem pożyczyć od mojej mamy i tak też zrobiłem, przy okazji mama przyjechała obejrzeć nowe włości … I ponownie przystąpiliśmy do rodzinnego poszukiwania brakujących dwóch palików, nie wiem czy stado żubrów by tak wydeptało trawę jak my to zrobiliśmy a tych dwóch palików i tak nie znaleźliśmy. Trafił się jakiś jeden, ale tak daleko, że z pewnością to był palik od innej działki. Po tych wszystkich poszukiwaniach postanowiłem jeszcze raz zagadnąć geodetę czy oby na pewno te paliki tu są. Upierał się, że są. Ja się upierałem, że chyba gdzieś sobie poszły, bo tu ich nie ma (a byłem pewny swojej wiedzy i kalkulatora i mając dwa rogi prostokąta i znając jego wymiary powinienem z niedużym błędem trafić do pozostałych). Po dłuższych rozmowach telefonicznych geodeta chyba już znudzony moim marudzeniem powiedział, ze przyjedzie i znajdzie te paliki albo nabije je (za darmo) – normalnie robiłby to razem z wytyczaniem budynku. No i wiecie co – dzwoni do mnie za dwa dni i mówi, że jednak mieliśmy rację, te paliki gdzieś „wyszły” a te dwa co są, to są ze starego podziału a nie z naszej działki i on teraz nabił wszystkie cztery nowe (prawidłowo położone). To dopiero szybciutko jechaliśmy zobaczyć o ile się nasza działka przesunęła. Na szczęście różnica w stosunku do poprzednich palików była rzędu 1,5 metra. Dąb, co prawda na samej granicy, ale załapał się na naszą działkę, brzózki też, ale jedna dzika olszynka nie. No to teraz już mamy jasność i możemy brać się do dalszych (pierwszych) prac. Wracając zatem do koszenia. Żona i mama zastanawiały się czy ja poradzę sobie z koszeniem. No cóż zawodowym kosiarzem nie jestem, ale jak byłem nastolatkiem do cioci na wieś jeździłem i kukurydzę kosiłem hehe. Biorę się do roboty. Sprawa trudna, bo trawsko wysokie, oset przeszkadza a na dodatek jakieś takie coś tam rośnie, co łodygi ma lekko zdrewniałe i ciężko jak choroba z ta kosą mi idzie. Na dodatek ziemia taka nierówna, że hej. Długo nie trzeba było czekać – kosa w piach i bach – złamana. Hmm nie ma co się zastanawiać. Do najbliższego rolniczo-żelaznego kupować kosę – raz, że pożyczona, dwa, że robotę skończyć trzeba. Jadę i pytam o kosę. A tu facet mnie wypytuje jaką ja tą kosę chcę…. Panie ja nie miałem pojęcia, ze są różne kosy, kosa to kosa … a on mi na to: „… czy ja dobry kosiarz jestem czy amator …” – amator aż huczy mu mówię. No to mi wykład zrobił, na co ma wpływ długość kosy. Po tej lekcji wiem, że mi potrzebna średnia. Pytał mnie jeszcze ile ja mam do skoszenia, bo mówiłem, że mam trochę na działce. Jak mu powiedziałem, że 960m2 to mu oczy wyszły i poradził, żebym sobie lepiej kosiarkę kupił – na to samo wyjdzie za te wszystkie kosy co połamię zanim skończę – dowcipniś. A ja skosiłem wszystko i nawet drugiej kosy nie złamałem. Ja kosiłem, żona z córkami zbierała to wszystko i paliła (ciepło było i skoszona trawa z poprzedniego dnia była już podsuszona i dobrze się paliła – prawie jak siano. Wieczorami dokuczały nam bardzo komary, bo jak już wspomniałem jesień była ciepła i te wampiry jeszcze spać nie poszły. Ale ostatecznie się uporaliśmy. Fajnie to teraz wyglądało – wśród wysokich chwaściorów taka mała oaza wykoszona. I to była nasza oaza. Teraz pora pomyśleć o ogrodzeniu. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
SylwekW 12.03.2005 17:59 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 12 Marca 2005 Ogrodzenie – jakie zrobić, .... czy byle jakie potem zmieniać, czy od razu docelowo a jak tak to jakie. Mieliśmy pierwszy na naszej „budowie” orzech do zgryzienia. Decyzja zapadła. Całość grodzimy nową siatką ocynkowaną i wstawiamy jakąś byle jaką bramę tymczasową. Przód pewnie po budowie i tak będziemy zmieniać. Zakładać od razu docelowego nie ma sensu, bo najprawdopodobniej by się zniszczył podczas budowy, ale coś jednak musi być, żeby stanowiło choćby psychologiczną barierę dla drobnych złodziejaszków. Jeżeli zaraz po budowie nie będzie pieniędzy na docelowe ogrodzenie to ta siatka pewnie trochę postoi. Boki i tył pewnie na zawsze pozostaną z siatki, więc szkoda podwójnej roboty, żeby teraz robić z jakiejś używanej albo „leśnej” a potem zmieniać. Tak postanowiliśmy i już. Zdajemy sobie sprawę, że budowa to ciągłe kompromisy.Rozrysowałem sobie w komputerze nasza działką, rozmieściłem i wyliczyłem ilość słupków i do dzieła. Pewnie jak byśmy dłużej szukali to dałoby się znaleźć jeszcze trochę taniej, ale ostatecznie nie tak drogo znaleźliśmy słupki i siatkę w tym samym miejscu. Spieszyliśmy się, bo jesień była niespodziewanie pogodna i baliśmy się czy to się nie niebawem nie skończy.Niestety mieliśmy pewien problem. Przecież na działce nie ma ani wody ani prądu ….. jak tu robić beton do słupków?? Byliśmy jednak tak zdeterminowani i spragnieni tego ogrodzenia, że żadne przeszkody nie mogły nas powstrzymać. Po rozważeniu kilku wariackich pomysłów padło na nie mniej szalony. Wodę będziemy przywozić z domu w 5-litrowych baniakach po wodzie mineralnej a beton urabiać będziemy ręcznie w wanience. Baniaków mieliśmy chyba 10-12. Nastąpiły pierwsze zakupy – szpadel, łopata, wanienka i dwanaście 5-litrowych baniaków wody mineralnej (promocja 1,5 zł za sztukę) – pierwsze słupki to mają szlachetny beton – z wody mineralnej.Umówiliśmy się z producentem siatki i słupków, że w jeden weekend przywiozą nam komplet słupków a potem po tygodniu – jak beton trochę już zwiąże przywiozą siatkę. No i cement. Zaczęliśmy chyba od 10 worków 25kg. Mały sklep z tego typu artykułami jest na szczęście blisko naszej działki, więc podjechałem tam naszym kombi, załadowałem cement (samochód „przysiadł” poważnie) i przywiozłem. No ale że drogi do samej działki to u nas ani widu ani słychu to trzeba było te woreczki z cementem od drogi głównej do naszej działki nosić w rączkach. http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/noszenie_cementu.jpgTak około 50-60 metrów. Zresztą podobnie słupki. Ale po słupkach już zrozumieliśmy, że taczka by się przydała. I tak oto kolejny zakup.Praca szła nam nawet fajnie. Pierw wymierzanie, naciągnie sznurków. Ustawiania narożnych słupków itd. itd. Ja kopałem dołki i na początku urabiałem też beton. Żonka przytrzymywała słupki. Szybko jednak uznała, że to strata czasu, bo jak ja kopię dołki to ona czeka i tracimy czas. Postanowiła, że będzie w tym czasie zaczynała już urabiać beton a ja tylko go dokończę jak już będzie gęściejszy. Przykro mi było tak patrzeć, jak ta wątła kobitka mieszała łopatą w wanience piach i cement z wodą – aha jeszcze w międzyczasie musiałem ukopywać piachu do betonu – na szczęście nie trzeba było głęboko kopać na naszej działce aby do piachu żółtego się dostać. Dostawy wody też zmodyfikowaliśmy. Poprosiliśmy tego prawie już pobudowanego sąsiada. Pozwolił nam wchodzić na jego działkę nawet gdy go nie ma i brać wodę z beczek. Wtedy to już taczka się przydała. Tak więc my pracowaliśmy przy słupkach a dziewczynki nasze miały zabawę na całego. Dni były ciepłe, więc mogły biegać i urządzać sobie tylko znane zabawy, zaznajomić się z jaszczurkami i pająkami oraz uwieczniać nasze wysiłki na filmie. Oczywiście pomagały również. Praca, choć nie była lekka to dawała nam dużo radości i satysfakcji. http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/kasia_natalka_przy_slupkach.jpgTylko komary bardzo nam dokuczały. Tak oto uporaliśmy się ze swoim pierwszym poważniejszym zadaniem na działce. Słupki były gotowe w dwa dni a za tydzień mieliśmy montować siatkę. Ale to już w następnej części dziennika. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
SylwekW 03.04.2005 18:45 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 3 Kwietnia 2005 28 marca 2005 rozpoczęła się budowa. Ekipa narzuciła ostre tempo. Mam do nadrobienia spore zaległości w "Dzienniku Budowy" a jednocześnie nie chciałbym stracić szczegółów codziennych prac na budowie. Dlatego postanowiłem, że aby zachować chronologię "Dziennika ..." umieszczę w nim teraz puste posty dotyczące kolejnych etapów przygotowań do budowy a w miarę możliwości będę je wypełniał treścią i zdjęciami. Jednocześnie będę pisał o bieżących postępach prac. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
SylwekW 03.04.2005 18:47 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 3 Kwietnia 2005 Projekt Domu. Projekt indywidualny. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
SylwekW 03.04.2005 19:03 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 3 Kwietnia 2005 Gromadzenie dokumentów ....... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
SylwekW 03.04.2005 19:23 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 3 Kwietnia 2005 Pozwolenie na budowę. ........ Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
SylwekW 03.04.2005 19:33 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 3 Kwietnia 2005 Wybór technologii i rozwiązań. ....... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
SylwekW 08.04.2005 18:26 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 8 Kwietnia 2005 Pierwsze zakupy materiałów. ......... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
SylwekW 08.04.2005 18:31 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 8 Kwietnia 2005 Droga dojazdowa. ....... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
SylwekW 08.04.2005 18:32 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 8 Kwietnia 2005 Kierownik budowy. ...... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
SylwekW 08.04.2005 18:33 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 8 Kwietnia 2005 Media. ...... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
SylwekW 08.04.2005 19:04 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 8 Kwietnia 2005 Poprzednie posty uzupełnię w miarę dostępnego czasu wolnego a teraz już zacznę relacje na bieżąco. Termin rozpoczęcia prac zgodnie z umową z wykonawcą to 2 marca 2005r. Niestety mrozy, które nastąpiły w końcu lutego (po bardzo ciepłych grudniu i styczniu) uniemożliwiły terminowe rozpoczęcie prac. Chyba zdajecie sobie sprawę z jaką niecierpliwością każdego kolejnego dnia słuchaliśmy prognozy pogody i każdego dnia wyglądaliśmy za okno. Niestety prawdziwa przeciwność losu. Bardzo niskie temperatury (do minus 10-12 stopni) oraz obfite opady śniegu coraz bardziej opóźniały termin rozpoczęcia naszej budowy. Miały też istotny wpływ na opóźnienie prac przy naszej drodze dojazdowej. Zdawaliśmy sobie sprawę, ż nawet jeśli teraz mróz ustąpi to i tak nie będziemy mogli zacząć od razu bo po pierwsze droga dojazdowa nie zrobiona a po drugie niestety ziemia zamarzła i trochę potrwa zanim odmarznie po 10-15 stopniowych mrozach. W końcu jednak, przed Wielkanocą mrozy ustąpiły i zrobiło się nagle dość ciepło. Teraz każda godzina, każdy dzień, przybliżały nas do upragnionego „startu”. Ziemia odmarzała dość szybko. Mieliśmy już radość w sercach ale oto niestety cały tydzień przed Wielkanocą nie mogłem skontaktować się z wykonawcą bo wyjechał na narty (tylko, że ja nie wiedziałem, o jego wyjeździe) i nie włączał swojego telefonu komórkowego. Zacząłem się nawet złościć, uznałem to za niepoważne potraktowanie sprawy, bo przecież dobrze wiedział, że jest już miesiąc opóźnienia i że tylko czekamy na ocieplenie żeby zacząć. Ocieplenie nadeszło, należałoby coś zaplanować a tu nie mamy kontaktu. Chcieliśmy ruszyć w środę po Wielkanocy (30 marca). Jednak do czwartku przed Wielkanocą ciągle nie miałem kontaktu z wykonawcą. Wkurzyłem się i nawet pojechałem na jedną z jego budów w nadziei, że przynajmniej jego robotnicy pracują i może złapię z nim jakiś kontakt. Wtedy to dowiedziałem się, że jest w górach ale w piątek ma wrócić. Obawiałem się, że nie uda nam się w środę zacząć bo przecież nawet jak się wreszcie w piątek skontaktujemy to trudno mi uwierzyć, że zaplanuje rozpoczęcie prac na środę (przecież tylko dwa dni robocze będę do tego czasu). Miałem ochotę mu powiedzieć co o tym wszystkim myślę ale …. Gdy się zdzwoniliśmy w piątek bez żadnego problemu oznajmił: „zaczynamy w środę”. Skontaktował mnie z szefem ekipy, która będzie u mnie budowała (majstrem). A ten od razu podkręcił mi obroty. Oznajmił, że chcą wejść z pracami w środę i w piątek będziemy zalewać ławy – a ja myślałem, że będę miał kilka dni na zorganizowanie wszystkiego. Kurcze złość mi nawet minęła po tych rozmowach i zaczęło się. Tak bardzo chcieliśmy zacząć a teraz stanąłem przed pierwszym bardzo poważnym zadaniem organizacyjnym i trochę mnie obawy naszły. Czy uda mi się wszystko skoordynować na rozpoczęcie prac przez dwa dni. A czekało nas sporo: wywiezienie darni i ziemi, którą zebrano jesienią. Kupienie kabla na tymczasowe przyłącze elektryczne, podłączenie tego kabla, wytyczenie budynku, wykop pod fundament i wejście ekipy do rozpoczęcia prac fundamentowych, kupienie i przywiezienie desek szalunkowych i stali zbrojeniowej. I to wszystko musiało być wykonane w dwa dni tuż po Wielkanocy. Chyba jasne, że miałem obawy czy w takim momencie uda się to zrobić. Ostatecznie po wszystkich telefonach i ustaleniach plan na pierwsze dwa dni prac był bardzo napięty. Czuliśmy, że to będzie cud, jeśli wszystko się powiedzie. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
SylwekW 08.04.2005 19:31 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 8 Kwietnia 2005 Dzień pierwszy – wtorek 29 marca 2005 roku. Plan jest następujący: wywiezienie darni i ziemi z działki, zakup kabla elektrycznego, wykopanie rowu pod kabel. Oczywiście ekipa od koparki dała znać, że przyjadą później niż obiecali ale swoje tego dnia zrobią. Niestety ja szedłem do pracy na popołudnie więc jak przyjechali około 12:00 to tylko zdążyłem im pokazać gdzie ma być rów pod kabel i zostawiłem ich samych w nadziei, że wszystko zrobią jak należy. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
SylwekW 10.04.2005 21:42 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 10 Kwietnia 2005 Dzień drugi – środa 30 marca 2005 roku. To miał być pierwszy wielki sprawdzian moich zdolności koordynacyjnych i słowności ekip. Przyjechałem z rana – rów pod kabel wykopany, http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/wykop_pod_kabel.jpgziemia (a właściwie darń) z mojej działki wywieziona tam gdzie miała być wywieziona – tylko się zdziwiłem, że tak dużo jej było. Jest OK.Z samego rana przyjechał majster z pomocnikiem określić rozmiary wykopu – to znaczy o ile szerzej od obrysu budynku aby mogli swobodnie potem murować bloczki. Wstawili cztery pręty i pojechali. Zaraz potem przywieźli zakupiony kabel do przyłącza elektrycznego. Zadzwoniłem do elektryka, że kabel już jest i mogą przyjeżdżać podłączać prąd. Około 10:00 przywieźli stal na zbrojenie – 150 prętów fi12, 200 kg fi 6 i 10 kg wiązałkowego.Około 12:00 przyjechali „kopacze”. Wzięli się ostro do roboty. Jeden obsługiwał koparkę a drugi ciężarówkę i poziomicę. Po co poziomicę? Jakie było moje zdziwienie gdy na drugi dzień ekipa była zdumiona wykopem – po sprawdzeniu okazało się, że różnica poziomów między skrajnymi narożnikami wynosi 7cm. Zażartowali czy oni kopali z poziomicą czy co - a ja mówię: właśnie, że tak. Na początku planowaliśmy wykopy liniowe ale wspólnie z majstrem i kopiącym uznaliśmy, że niektóre ściany są tak blisko siebie, że wykop linowy plus zostawiona przestrzeń dla murarza spowoduje, że zostaną tylko wąziutkie pasemka ziemi, które mogą więcej szkód niż pożytku wyrządzić. I w ten oto sposób wykop liniowy zamienił się na całościowy co skutkowało zmianą ceny z 1000 na 1600 zł. Około 15:30-16:00 wykop był zakończony. http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/koniec_wykopu.jpgW między czasie przyjechali już elektrycy i montowali przyłącze. Niestety sąsiad, do którego ZK3 się podłączaliśmy miał źle zrobioną podmurówkę i nie było wejścia dla kabla. Elektrycy nie byli na to przygotowani więc popodłączali wszystko inne a na jutro rano mają przyjechać ze sprzętem aby wykuć dziurę w tej podmurówce i wprowadzić kabel. Zadzwonili do mnie, że nie dowiozą dzisiaj obiecanych desek szalunkowych. Około 16:30 przyjechał geodeta wytyczyć budynek. Nie zgodził się wytyczyć tak jak chciał majster – tylko narożniki – życzył sobie ławy deskowe chyba, że kierownik budowy się zgodzi inaczej. Zadzwoniłem po kierownika i majstra. Wszyscy razem byli na miejscu – geodeta, kierownik i majster. Krótkie dysputy i ostateczna decyzja ze znamienitym dla mnie zdaniem kierownika, które pozwala mi wierzyć, że trafiłem na dobrego kierownika. Kiedy po dyskusjach majster w końcu pyta czemu nie może być tak jak on chce bo on zawsze tak robi (geodeta nanosi narożniki a on sobie przenosi wszystkie pozostałe wymiary) kierownik krótko i prosto w oczy: „ …. Nie bo nie wierzę, że zrobicie dobrze… mają być ławy deskowe, żebym mógł potem sprawdzić…”. I to był koniec dyskusji. Potem jeszcze dał kilka innych wytycznych majstrowi co do zbrojenie, ławy itd. Ponieważ nie było jeszcze desek (no i prądu) postanowiliśmy, że jutro z rana, ekipa zabije ławy deskowe, potem zadzwonimy po geodetę.To był już prawie koniec prac na dzisiaj …. ale … zadzwonili jeszcze, że jednak uda im się dowieźć deski. Ucieszyłem się bo choć trochę za późno to jednak przynajmniej na jutro rano będą deski już na miejscu.No, dzień można uznać za udany – prawie 100% planu wykonane z wyjątkiem tej podmurówki do prądu. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
SylwekW 10.04.2005 22:01 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 10 Kwietnia 2005 Czwartek 31 marca 2005r. Zaczyna się właściwa praca. Jak przyjechałem na miejsce około 8:30 to trzech już skręcało zbrojenie, http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/skrecanie_zbrojenia.jpg majster z pomocnikiem nabili ławy deskowe i już dzwonili do geodety który miał przyjechać na 9:00. Przyjechał. Rozstawili aparaturę, pomierzyli, ponabijali gwoździe i opisali czerwonym mazakiem, który od której osi. Określili poziom i zakończyli pracę. Zanim przyjechał geodeta porozmawiałem z majstrem o najbliższych planach – co i kiedy będziemy robili. Kurcze – zaskoczył mnie tempem. Dziś mają przygotować wszystko a w piątek zalewamy ławy. Od poniedziałku murujemy bloczki. Spytałem na przyszłość ile im zajmie murowanie ścian. Stwierdził, że ściany nośne parteru wymurują w 5 dni. Ucieszyło mnie takie tempo prac ale jednocześnie – zatrwożyło. Choć większość decyzji i ustaleń już poczyniona to jednak pewne sprawy są jeszcze bez ostatecznej decyzji a teraz będę musiał je podejmować z dnia na dzień niemalże . Potem wzięli się do pracy. Majster z pomocnikiem (nazywam go pomocnikiem ale to murarz tylko chyba taka prawa ręka majstra – młody chłopak) wymiarowali i nabijali po jednej desce – chyba, żeby łatwiej łapać poziom ław. http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/szalunek.jpg W tym samym czasie jeden pomocnik – prawdziwy pomocnik - kopał już szpadlem ławy - bo wykop koparką był zrobiony tylko do górnego poziomu ławy aby same ławy wykopać precyzyjnie szpadlem. Poprosili mnie abym na jutro na rano umówił kierownika na kontrolę zbrojenia, żeby w razie jakiś uwag, zdążyli jeszcze poprawić zanim beton przyjedzie. Pojechałem do pracy. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
SylwekW 12.04.2005 19:35 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 12 Kwietnia 2005 Piątek 1 kwietnia 2005 roku. Co za zabawny fakt – lejemy ławy w Aprila Aprilis – kurcze jak to się pisze?? Rano około 9:00 przyjechał kierownik skontrolować zbrojenie. Nie miał żadnych uwag. Porozmawiał sobie jeszcze z majstrem o murowaniu ściany fundamentowej. http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/kierownik_majster.jpg „Zaakceptował” mój pomysł zmiany B15 na B20 i pojechał. Około 11:00 przyjechała pompa i pierwsza grucha betonu. Miałem sporo obaw czy sie nie zakopią bo zjazd z ulicy na naszą drogę wewnętrzną jest jeszcze raczej w kiepskim stanie ale nie było żadnych problemów. Samochody porządne, napęd 6x6 - "poszli jak konie po betonie" . Zanim się dobrze rozstawili to już przyjechała druga i trzecia – bo to, że wejdą trzy to wiedziałem na pewno. Ustalenia były takie, że jak trzecia gruszka będzie wylewać to pierwsza już jedzie na bazę i czekają na telefon ile trzeba dolać na czwarty raz. Zaczęło się zalewanie. Nawet nie zdawałem sobie sprawy jak to szybko idzie. http://www.toruande.org.pl/fotos/budowa/zalewanie_law.jpg Po trzeciej gruszce majster pomierzył, policzył swoim sprytnym telefonem komórkowym z kalkulatorem i oświadczył, że potrzebna jest pełna czwarta gruszka. Przyjechała czwarta gruszka i wiecie co – było za dużo betonu o … pięć taczek. Wymierzone super - łącznie 28m3 betonu B20. Te kilka taczek betonu wylaliśmy we wjazd do naszej drogi wewnętrznej. Rozliczenie z betoniarnią i prace zakończone na ten dzień. Kurcze ale jestem szczęśliwy choć takiej prawdziwej budowy to jeszcze nie widać. Wieczorem przyjechaliśmy na działkę całą rodzinką bo oczywiście żona mi mówiła ale ja zapomniałem wrzucić do ław jakieś pieniążki (na szczęście) - liczyliśmy, że jeszcze da się wcisnąć w niecałkiem zaschnięty beton. Dało się więc żonka i córki były szczęśliwe. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Recommended Posts
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.