Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Czy dzieci mieszkajace w domkach nie sa samotne?


Recommended Posts

Magdzia, ale jak Ty to sobie wyobrażasz? Mam dać 6-latkowi klucze w łapkę i od 14-tej niech sobie radzi sam, wieczorem rodzice wrócą to się nim zajmą. Może ja przesadzam, nie wiem, ale w głowie mi się to nie mieści :-?

No cóż, mam wrażenie, że większość dzieci w Polsce tak właśnie robi, w końcu to żadna sztuka otworzyć sobie drzwi i je za sobą zamknąć. Ja jestem za tym, aby dawać dzieciom jak najwięcej samodzielności, a nie osłaniać je kloszem. A co robiłoby Twoje dziecko, gdybyś mieszkała w Warszawie, przy Waszym trybie pracy - dziecko kończy szkołę o 13-15, a Ty pracujesz do 17. Gdzie ten czas spędza dziecko?? Prawdę mówiąc, nie widzę tu różnicy między wsią a miastem. Tak czy inaczej z dzieckiem trzeba coś zrobić, a na wsi jest bezpieczeniej niż w mieście, i ja osobiście wolałabym, żeby moje dziecko wracało samotnie polną droga niż warszawską ulicą.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 72
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

marta - moja córka ma prawie 11 lat a ja ją wożę do szkoły do Warszawy bo doszłam do takiego samego wniosku jak Ty :D Ola woli taki układ bo w szkole przebywa ze swoimi starymi koleżankami a po powrocie do domu bawi się z "tubylczymi" dziećmi :D

Maluszku, do jakiego wieku córeczki będziesz ją wozić? Aż skończy studia i się wyprowadzi? Ja przychodziłam sama do domu na długo przed rodzicami, odrabiałam lekcje, sprzątałam swój pokój, czasem nawet zrobiłam jakąś drobną pracę w domu (np. obrałam ziemniaki na obiad). 6-7 latek to nie niemowlak, dzieci uwielbiają różne "dorosłe" zadania bo wiedzą wtedy, że traktujemy je poważnie, i wierzymy, że są odpowiedzialne i dadzą sobie radę. W przeciwnym wypadku wyrastają na wypielęgnowanych, niezaradnych życiowo ludzi.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na razie ustawa mówi jednoznacznie, że gmina musi zapewnić dowóz dzieciakom które mają do pokonania więcej niż 3 km. Jednak można indywidualnie negocjować u Wójta i w sytuacji kiedy dzieciaków będzie więcej to jeżeli będzie miał środki i dobre chęci to może się zgodzić na krótszy odcinek drogi. Z doświadczenia wiem, że rozwiązaniem jest również dowożenie na zmiany przez rodziców. Jeżeli zaś chodzi o pozostawianie dzieciaka bez opieki do 8 roku życia to nie wchodzi to w grę./można zostać nawet ukaranym/. Był też taki przepis ,że opiekun musiał podpisać w szkole stosowne oświadczenie, że przyprowadzi do szkoły dziecko i z niej odbierze. Chodzi o to, że taki maluch nie może sam poruszać się drogą publiczną. Opowiadałabym się chyba za wariantem opiekunki. Z reguły na tz. prowincji łatwiej o zaufaną osobę która będzie chciała sobie dorobić, myślę że i cenowo znacznie korzystniej niż w dużym mieście. Opiekunka która poświęci czas dziecku, jest to dużo leprze rozwiązanie niż pozostawianie dzieciaka do 19.00 w dużym mieście w świetlicy.

Chyba nie ma sytuacji bez wyjścia zawsze jakoś się ułoży i nie ma co zawczasu się martwić.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Magdziu - będę ją wozić tak długo jak trzeba. Przede wszystkim Ola niedługo pójdzie do gimnazjum (wybrała sobie gimnazujm w Warszawie) więc albo będzie korzystała z autobusów, żeby się do niego dostać albo będę ją wozić (tak będzie chyba zdecydowanie szybciej) potem liceum (pewnie też w Warszawie) więc raczej nie mamy dużego wyboru jak tylko ją dowozić. Ale tak to już jest jak się mieszkasz poza miastem gdzie nie ma dużego wyboru szkół. Inaczej przedstawia się sprawa w mieście gdzie szkoły masz pod nosem i nie boisz się, że dziecku coś się stanie. Jak na razie nie wyobrażam sobie, żeby Olka sama dojeżdżała z Warszawy do Marek a poza tym ona też tego nie chce. Po szkole idzie do babci, ja ją odbieram po pracy i jedziemy do domu. Jak na razie takie rozwiązanie się sprawdza.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

marta - moja córka ma prawie 11 lat a ja ją wożę do szkoły do Warszawy bo doszłam do takiego samego wniosku jak Ty :D Ola woli taki układ bo w szkole przebywa ze swoimi starymi koleżankami a po powrocie do domu bawi się z "tubylczymi" dziećmi :D

Maluszku, do jakiego wieku córeczki będziesz ją wozić? Aż skończy studia i się wyprowadzi? Ja przychodziłam sama do domu na długo przed rodzicami, odrabiałam lekcje, sprzątałam swój pokój, czasem nawet zrobiłam jakąś drobną pracę w domu (np. obrałam ziemniaki na obiad). 6-7 latek to nie niemowlak, dzieci uwielbiają różne "dorosłe" zadania bo wiedzą wtedy, że traktujemy je poważnie, i wierzymy, że są odpowiedzialne i dadzą sobie radę. W przeciwnym wypadku wyrastają na wypielęgnowanych, niezaradnych życiowo ludzi.

 

Wiesz Magdzia, to chyba kazdy musi rozwiazac sam i stawic czoło swoim lękom, obawom o dziecko itd. Mysle, ze piszac o wozeniu studentki troche sie za bardzo wyzlosliwilas, niepotrzebnie.

 

Sa rozne modele wychowania dzieci, tzw. luzacki, w ktorym dzieciom wolno wszytsko, a wiec od najmlodszych lat maja duzo samodzielnosci i taki model gdzie dzieci sa pod wieksza kontrola rodzicow. Ktory jest lepszy? Daleko mi tu do oceniania...

 

Pamietam tylko z wlasnego dziecinstwa, jak spedzalam zwykle 2 misieace nad morzem rodzinke ktora dwojke swoich dzieci w wieku kilku lat (dziewczynka 4 lata, jej brat 8 lat) nad wyraz czesto zostawiala samych sobie , tak wiec dzieci chodzily na plaze same przez las 1,5 km, bawilys ie na plazy i kapaly w morzu same, wracaly same i byly do weiczora same, rodzice zas mieli luz-blus na swoje sprawy na wakcjach. Tzn. dzieci nie byly do konca same, gdyz inni rodzice czuli sie niejako w obowiazku i nei proszeni przez nikogo, przygarnac je na swoj kocyk, uwazac na nie podczas kapieli w duzych falach Bałtyku, nakarmic po powrocie z plazy , czy chociazby przypomniec o zmianie mokrych majtek po kapieli. do dzis podziwiam wyluzowanie tych rodzicow, co zaowocowlao jednak tym, ze co prawda do zadnej tragedii na szczescie nie doszlo, ale dzieci czesto byly chore, ulegaly roznym wypadkom, wyrosly na osoby niezalezne to prawda ale i na duzych egocentrykow niezwiazanych z rodzenstwem czy domem. Zimny wychów -słabe relacje rodzinne. Mozna i tak!

 

Byl tez inny model. Dziewczynki ktorej nawet w wieku nastu lat i to w towarzystwie innych doroslych niz jej rodzice nie pozwalano pojsc na plaze, do lasu czy chociazby na deptak na lody. A teraz kiedy jest dorosla nie pozwala jej sie na wybor partnera zyciowego , czy swojej sciezki kariery zawodowej. Mozna i tak - To jest znowu nadopiekunczosc i w ten sposob tez krzywdzi sie dziecko.

 

Mysle, ze jak we wszytskim trzeba znalezc umiarkowanie i złoty srodek.

Ale powaznie zastanowilabym sie nad puszczaniem samej do domu 6-scio latki, ale i 11-sto latki, ktora musi poradzic sobie ze swoim bezpiecznstwem (ruch drogowy, rozni dziwni ludzie pytajacy o droge -wiecie o co chodzi), owtieraniem i zamykaniem naszych domow-fortec uzbrojonych w alarmy itp)...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzieci mogą chodzić same do szkoły i wracać, a nawet jeździć autobusem, nosić klucze od domu i radzić sobie samodzielnie, ale na litość boską, nie w wieku 6-7 lat!

Owszem, to prawda, że sporo dzieci w tym wieku jest zostawianych samych sobie. Prawdą jest też, że sma widuję i nawet czterolatki biegające po ulicach miasta do późnego wieczora, bez żadnej opieki.

To nie jest żaden wzór do naśladowania, tylko dowód strasznego zaniedbania i braku wyobraźni rodziców. Przepraszam za chwyt poniżej pasa, ale z tego co piszesz, Magdziu, gołym okiem widać, że po prostu nie masz dzieci.

Moim zdaniem (i zdaniem większości znanych mi osobiście rodziców), bezpieczny wiek względnej samodzielności zaczyna się gdzieś pod koniec podstawówki (11-12 lat).

 

Marto, ja bym się zastanowiła w przyszłości nad wariantem, który proponuje Jagna (o ile nic się w Waszej sytuacji nie zmieni). Mnie też coś takiego chodziło po głowie.

W szkole, do której chodzi moja córka, nauczyciele nawet pośredniczą w takich układach: kojarzą rodziców, którzy długo pracują z mamami niepracującymi zawodowo (często są to rodzice dzieci z tej samej klasy). Dziecko "pracusiów" jest odbierane przez niepracującą mamę kolegi, je u nich obiad, odrabiają lekcje, no i od razu ma towarzystwo do zabawy! A niepracująca mama ma okzaję coś zarobić. Wydaje mi się, że to są bardzo rozsądne układy, korzystne dla wszystkich...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ogólnie tak sobie myślę, że dowożenie dziecka do szkoły nie jest jakimś straszliwym wyrazem nadopiekuńczości ze strony rodziców. Takie są realia jak się mieszka na wsi a pracuje w mieście. My jesteśmy w tej dobrej sytuacji, że obok szkoły do której chodzi nasza córka mieszkają moi teściowie, którzy nią się opiekują po szkole.

 

Bardzo długo rozważałam ten problem czy Ola powinna chodzić do miejscowej szkoły i tam czekać na nas do 17-18 czy powinna sama wracać do domu przez bardzo ruchliwą ulicę gdzie praktycznie non stop dochodzi do śmiertelnych wypadków czy pozostawić ją w starej szkole i ją dowozić. Zdecydowaliśmy się na dowożenie i tak pewnie będzie aż pójdzie na studia. Po szkole Ola idzie do teściów albo umawia się z koleżankami z klasy a w domu po szkole musiałaby siedzieć w domu i na nas czekać.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

magmi, ja też myślałam o tym, co zaproponowała Jagna (opiekunka, która odbiera dziecko). Mam jeszcze mnóstwo czasu, tyle się jeszcze może zmienić, więc na razie tylko teoretyzuję :) Moje dziecko ma babcię w Warszawie, więc posłanie jej do szkoły blisko miejsca zamieszkania babci też jest całkiem dobrym wyjściem (czyli podobnie jak u Maluszka mała spęzałaby czas po lekcjach u babci lub u koleżąnek/kolegów). Natomiast to, co mówi Magdzia, to dla mnie rozwiązanie nie tylko nie do przyjęcia, ale również w życiu nawet nie rozważałabym takiego rozwiązania. Magdziu droga, ja też wracałam do domu sama ze szkoły, dostawałam klucz i po sprawie. Byłam bardzo samodzielna i tego samego zamierzam nauczyć moje dziecko. Ale nie w sposób, jaki proponujesz. To były po pierwsze zdecydowanie inne czasy, rodzice wracali do domu ok 14:00, 15:00, moja droga ze szkoły to była droga wśród bloków (mieszkałam w mieście), nie polna droga, którą rzadko ktoś chodzi. Na dodatek nasz dom jest trochę na odludziu, wprawdzie, za nami są jeszcze 3 domy, ale co z tego?). Aż dziwne, że muszę to tłumaczyć dorosłej osobie, ale wyobraź sobie malutką dziewczynkę wędrującą po takiej drodze chociażby zimą. Pominę śnieg (w tym roku akurat nie do przebrnięcia miejscami dla dorosłego człowieka), ale załóżmy, że mała została w szkole dłużej, wraca o 16:00-17:00 - wtedy jest już ciemno. Magdziu, nie wiem, gdzie Ty mieszkasz, ale domyślam się, że większość z nas tutaj wypowiadających się, nie mieszka na typowej wsi (takiej sprzed 20-30 lat): czyli niezbyt ładne domy, wszyscy się znają, jest bezpiecznie. Mieszkamy w nowych domach, które często stają się obiektem zainteresowania złodziei. Taki maluch samotnie wracający do domu i samotnie spędzający tam czas do wieczora to dopiero musi być zachęta! Więc powtarzam: życiu nie zdecydowałabym się na narażenie mojego dziecka na niebezpieczeństwo. Ja nazywam to troską o własne dziecko, Ty możesz nazywać to trzymaniem dziecka pod kloszem.

 

Co do wożenia dziecka do szkoły, w dużych miastach (ja mam akurat doświadczenia z Warszawą) czasem nie ma innego wyjścia. Nie wszyscy decydują się na posłanie dziecka blisko swojego miejsca zamieszkania. Trudno więc oczekiwać, że dziecko będzie jechało samo do drugiej dzielnicy, tylko dlatego, że ktoś nazwie go nadopiekuńczym. Poza tym, najzwyczajniej w świecie samochodem jest szybciej i wygodniej. Mam znajomych, którzy wciąż wożą swoje dzieci do szkoły, teraz jest to gimnazjum, bo wyprawa autobusem (z przesiadką) trwałaby wieki. jeśli i dziecku i rodzicom to pasuje to nie widzę problemu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rozwiązanie, które wybrała Maluszek, a także wielu innych rodziców (szkoła w mieście + babcia w mieście = dziecko w mieście do późnego popołudnia pod opieką babci) jest jak najbardziej wygodne i bezpieczne.

Dla mnie ma natomiast jedną wadę. Przekształca DOM w sypialnię.

 

Rozpoczynając budowę domu, miałam taką świetlaną wizję, że będzie to DOM z prawdziwego zdarzenia. Taki, w którym toczy się życie całej rodziny. Do którego dzieci wracają po szkole i bawią się w ogrodzie albo na osiedlowej uliczce, koniecznie z kolegami rzecz jasna, gdzie odrabiają lekcje w swoich pokojach (albo i nie w swoich :wink: ), gdzie wszyscy razem jadamy obiady... Więc już wybierając działkę, dużo uwagi poświęciłam okolicy, zakładając, że w to właśnie miejsce ma się przenieść życie nasze i naszych dzieci.

Myślę, że tak jak myślałam wtedy ja, myśli wiele osób, gdy do budowy domu się zabiera.

 

Jeśli jednak rodzice wybierają taką wersję połowiczną - tzn. szkoła dziecka w mieście i pobyt po szkole np. u babci obok szkoły, a dopiero na wieczór cała rodzina wraca do domu - dużo z tej wizji rodzinnego domu się traci.

Czy dziecko będzie naprawdę lubić ten dom, to miejsce, tę okolicę? Czy będzie się tu czuło dobrze, czy też będzie się przy każdej okacji "wyrywać" do miasta, gdzie na co dzień toczy się jego życie?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czy dziecko będzie naprawdę lubić ten dom, to miejsce, tę okolicę? Czy będzie się tu czuło dobrze, czy też będzie się przy każdej okacji "wyrywać" do miasta, gdzie na co dzień toczy się jego życie?

 

Będzie będzie :)

 

A tak poważnie, jak zwykle masz rację. Dlatego cieszę się, że przede mną jeszcze 5 lat rozważań :) U Maluszka sytuacja była o tyle lepsza, że jej córka przeprowadziła się na wieś. Mieszkała w mieście, tam chodziła do szkoły, miała przyjaciół, miała swój świat, którego nie chciała zmieniać o 180st a tylko o kilkadziesiąt :) i wcale jej się nie dziwię. Ja natomiast zafunduję dziecku życie A albo życie B, tylko takie będzie znało, i chciałabym, aby był to wybór tego lepszego...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

magmi - jesteś w praktycznie komfortowej sytuacji bo pracujesz tylko na pół etatu (jeżeli się nie mylę) i w takiej sytuacji to co opisujesz jest możliwe do wykonania :D Natomiast gorzej jest jak rodzice pracują na cały etat - wtedy nie ma wyboru i faktycznie w domu się jest tylko wieczorami.

 

A teraz dziecko zdecydowanie więcej czasu spędza na dworze (odkąd mieszkamy w domu) niż jak mieszkaliśmy w Warszawie bo tam nie było gdzie iść z dziećmi - place zabaw zabetonowane, samochody - tak, że bałam się ją tam samą puszczać. A teraz Ola praktycznie popołudnia spędza z dziećmi gdzieś na okolicznych łąkach i ciężko latem ją do domu zagonić.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oczywiście, jest łatwiej, gdy dzieci są małe. Dlatego między innymi warto budować dom jak najszybciej :D.

 

Ja mam zawsze w pamięci budowę domu moich rodziców. Gdy się zaczynała, bardzo się cieszyłam na swój własny pokój, ogródek, kominek itd., był plan zmiany szkoły (podstawowej), była mowa o liceum na miejscu, przyjmowałam to wszystko bez zatrzeżeń.

Ale wszystko strasznie się rozciągnęło w czasie (budowa"tymi ręcami" i w czasach ciężkiego kryzysu) i gdy doszło do przeprowadzki, ja zaczynałam już ostatnią klasę liceum. I po prostu odmówiłam przeprowadzenia się do tego domu. Nie i koniec. Moje życie było gdzie indziej. Zamieszkałam w mieście z moją starszą (dorosłą już wtedy) siostrą, której rodzice zostawili mieszkanie. Nigdy tego domu nie polubiłam, nigdy nie czułam się tam u siebie, chociaż później przez krótki czas tam mieszkałam.

 

To tak na marginesie. Ale równocześenie trochę na temat. Wielu rodziców zakłada, że dzieci podzielają ich entuzjazm do budowy domu, do przeprowadzki w "piękne okoliczności przyrody". A czasem jest tak, że trzeba włożyć sporo wysiłku, żeby dzieci do tej naszej nowej wizji życia przekonać...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To tak na marginesie. Ale równocześenie trochę na temat. Wielu rodziców zakłada, że dzieci podzielają ich entuzjazm do budowy domu, do przeprowadzki w "piękne okoliczności przyrody". A czasem jest tak, że trzeba włożyć sporo wysiłku, żeby dzieci do tej naszej nowej wizji życia przekonać...

 

Magmi - masz rację :D Starszym dzieciom trudniej jest się dostosować do nowych warunków bo to i zmiana szkoły i nowe znajomości (pod warunkiem, że w okolicznych domach mieszkają dzieci) - dlatego, żeby naszego dziecka aż tak nie stresować wozimy ją do szkoły w Warszawie. A maluchy szybciej się dostosują do takich warunków.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

magmi - jesteś w praktycznie komfortowej sytuacji bo pracujesz tylko na pół etatu (jeżeli się nie mylę) i w takiej sytuacji to co opisujesz jest możliwe do wykonania :D Natomiast gorzej jest jak rodzice pracują na cały etat - wtedy nie ma wyboru i faktycznie w domu się jest tylko wieczorami.

 

Maluszku, oczywiście, masz rację, JESTEM w komfortowej sytucji (no może poza kwestią finansową :roll: :wink: ).

Ale ja nie zawsze pracowałam na pół etatu (dopiero od czasu zakończenia urlopu macierzyńskiego z okazji mojego młodszego dziecka, czyli od trzech lat). I na pewno nie będzie tak w nieskończoność, bo mój pracodawca naciska ciągle, żebym wróciła do normalnego czasu pracy.

Nawet wtedy jednak nie będę do domu wracała wieczorem, tylko popołudniu. Jak wtedy zorganizuję życie nam i dzieciom? Myślę nad tym. Syn w przedszkolu - na razie nie ma problemu, przedszkole czynne do 17.00. Córka będzie coraz starsza (ma teraz 9 lat), niedługo (za jakieś 2 lata)będzie można dać jej klucze - będzie wracać do domu z gromadą koleżanek z klasy, które mieszkają niedaleko...

Problemy dają się na ogół rozwiązywać na różne sposoby, nie tylko na jeden.

Nie krytykuję Was i Waszych wyborów, każdy wybór ma swoje wady i zalety. Pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No dobra, dyskusja się urwała, a ja, mając jeszcze 5 lat przed sobą, zamiast o świętach, myślę, gdzie wysłać dziecko do szkoły ;)

 

A tak poważnie, to tak sobie myślę, że rozwiązanie "dowożenie dziecka do miasta" ma jedną ogromną zaletę: spędzamy z dzieckiem więcej czasu. Rano jedziemy razem (podróż trwa przecież często godzinę albo i dłużej, gdy są korki), spowrotem podobnie. Można sobie pogadać :) Odbierałabym dziecko zaraz po 17-tej, czyli mielibyśmy całe 2-3 godziny więcej dla siebie niż w przypadku rozwiązania "szkoła miejscowa". Bo smutno mi, jak sobie pomyślę, że biedny mały uczeń, który ma pewnie ogromną radochę z chodzenia do szkoły (na początku oczywiście), czeka na mamę do 19-tej, żeby się podzielić wrażeniami :(

 

...tak sobie rozważam. Nie wiem, czy komuś chce się jeszcze o tym dyskutować, bo święta już mamy :)

 

Wesołych Świąt życzę wszystkim budującym i ich dzieciakom!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szczerze mówiąc, Marto, tego aspektu sprawy nie brałam pod uwage, bo nas i naszych dzieci akurat on nie dotyczy. Jazda od domu do centrum miasta zajmuje nam 10-15 minut (to jest urok mniejszych miast :wink:).

Zgadzam się, że przy tak długich dojazdach to rzeczywiście jest argument - że w samochodzie można sobie z dzieckiem porozmawiać, spędzić razem czas.

 

Pozdrawiam wiosennie i Wielkanocnie wszystkich rodziców i ich pociechy!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzieci i ich wychowanie to temat kontrowersyjny, każdy ma inny sposób na to. Ja faktycznie dzieci jeszcze nie mam, ale za kilka miesięcy się to zmieni, więc dla mnie temat tez zaczyna być ważny. Rozumiem, że każda matka inaczej widzi kwestie bezpieczeństwa swoich dzieci, zwłaszcza matka, która sama wychowała się w mieście a wieś traktuje jak obce, egzotyczne i nieznane miejsce. Ja wychowałam się na wsi, mieszkałam tez w mieście i DLA MNIE wieś jest bezpieczniejsza niż miasto. I wcale nie mam na myśli takiej wsi jak pisała *marta* - wieś "w kupie", wszyscy się znają itp. Mieszkan na mojej wsi od pół roku, nikogo tam nie znam, mieszkamy na końcu drogi, przed nami łąki, rzeka i las za rzeką. Mimo wszystko, uważam, że jest to miejsce bezpieczniejsze dla dziecka niż najbardziej ruchliwa i uczęszczana ulica w mieście. I moje dziecko będzie miało do szkoły podstawowej ok. 3 km w tym ok. 1 km. do drogi, którą jeździ szkolny autobus. A ponieważ my z mężem nie dojeżdzamy samochodem do pracy, a jeździmy pociągiem, będę odprowadzać ew. dziecko do tej głównej drogi na autobus, bo i tak chodzę tamtędy na pociąg. Myślę, że będzie wracało samo lub z koleżankami/kolegami. Nie wyobrażam sobie wychowywania dziecka w nerwicy maniakalno prześladowczej i uczenia go, że świat zewnętrzny poza domem i samochodem rodziców jest zły, i wszędzie czają się złodzieje, zboczeńcy i gwałciciele, i dziecko nie jest w stanie poradzić sobie w tym świecie. Nawet małe dziecko można nauczyć, żeby nie rozmawiało nigdy z obcymi, nie przyjmowało od nich niczego, nie zatrzymywało sie, można nauczyć dziecko otwierania i zamykania domu (przecież chyba nikt nie zastawia drzwi szafą??) i zabronić wpuszczania kogoklowiek do domu podczas nieobecności rodziców. Dzieci są mądrzejsze niż nam się wydaje. I nie rozumiem też, co to za nieszczęście dla dziecka "czekać samotnie na rodziców". Przecież może zaprosić do domu koleżanki, może też samotnie odrabiać lekcje, bawić się. Przecież dziecko nie stoi w oknie kilka godzin czekając na powrót mamy i taty. Jak pisałam - ja wychowałam się na wsi, w wieku 6-7 lat umiałam sobie radzić sama z czasem, nikt mnie nie napadł, nie zgwałcił. Fak, mieszkałam od szkoły "przez ulicę", ale bardzo wiele dzieci mieszkało po kilka kilometrów od szkoły i już do zerówki te dzieci same chodziły lub jeżdziły rowerami, niezaleznie od pory roku, bo mało kto z rodziców miał samochód i oczywiście nie było "gimbusów". I to nie jest głupota czy nieodpowiedzilaność albo beztroska. To jest wiara we własne dziecko, zaufanie do niego i swoboda w granicach rozsądku.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szczerze mówiąc, Marto, tego aspektu sprawy nie brałam pod uwage, bo nas i naszych dzieci akurat on nie dotyczy. Jazda od domu do centrum miasta zajmuje nam 10-15 minut (to jest urok mniejszych miast :wink:).

Zgadzam się, że przy tak długich dojazdach to rzeczywiście jest argument - że w samochodzie można sobie z dzieckiem porozmawiać, spędzić razem czas.

 

Pozdrawiam wiosennie i Wielkanocnie wszystkich rodziców i ich pociechy!

No brzmi to super, sielankowo i sympatycznie, ale... nie każdy dysponuje samochodem, żeby z dojazdów zrobić rodzinne spotakanie. Ja dojeżdzam pociągiem i nie wyobrażam sobie wożenia mojego dziecka PKP codziennie po parę godzin ze względu na to, że chcę z nim spędzić więcej czasu albo zaoszczędzić mu samotnych powrotów do domu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...