Joasia Jasia 08.02.2005 22:02 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 8 Lutego 2005 Koszmarna zima - nic się robić nie chce.Chwilowo brygada stolarska (robimy podłogi na poddaszu) zamieniła się w szpital na peryferiach.Kaszlemy, smarczymy i cierpimy okrutnie.W domku ciepło i miło. W skrócie o podłogach. Na legarach przykołkowanych w beton, leżą deski barlineckie z piórowpustem, ryflowane. Nie trzeba ich cyklinować tylko polakierować. Jeszcze dwa pokoje do zrobienia - ale na razie prace wstrzymane.Temat korników - odsunięty. trochę z lenistwa - a trochę ze świadomości wleczenia się tego g... przez lata (sądy, pisemka). Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Joasia Jasia 27.01.2007 21:12 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 27 Stycznia 2007 Witam po długiej przerwie Nadeszły długie zimowe wieczory, mnie podkusiło, odnalazłam swoje hasełko, przeczytałam (ze wzruszeniem) o naszej budowie i... wzięło mnie! Znowu będę pisała. Juz nie dziennik ale pamiętnik - zgodnie z wcześniejszym założeniem. Od ostatniego wpisu (luty 2005) wiele się zmieniło. Mieszkamy już od ponad trzech lat. Zrobiliśmy wszystkie większe prace w i wokół domku. Przez te dwa lata bardzo dużo się zmieniło. Wystarczy, że powiem tak: wszyscy żyjemy. To były ciężkie lata. Doświadczylismy wiele. Przeżyliśmy wiele. Widzieliśmy wiele. Gdyby nie ten dom to zwariowalibyśby niechybnie. Kiedy zaczął się ten cały koszmar z chorującym dzieckiem - zrobiliśmy łazienkę. Kiedy Młody ozdrowiał - stanęły profesjonalne schody na poddasze i zadaszyliśmy własnoręcznie taras i wiatę. Tym, którzy przeczytają nasz dziennik teraz, chciałam powiedzieć że nasz dom stoi dzięki lekarzom Dlaczego? Ano gdy zaczęliśmy gromadzenie dokumentów, stempelków, baaardzo ważnych podpisów nasz synek zachorował. Wtedy zapytałam lekarzy wprost. Co mamy zrobić? sprzedać działkę? czy budować? z jakimi kosztami mamy się liczyć? I ten doktorek nasz kochany powiedział - budujcie! Będzie potrzebował wiejskiego powietrza... I dzięki niemu zbudowaliśmy Akację. W całym dzienniku budowy jest o naszym dziecięciu niewiele. Wtedy jeszcze nie umieliśmy chyba o tym mówić. Naprawdę nie wiem dlaczego... Teraz, gdy leczenie wznowy jest już zakończone, łatwiej jest mi o tym pisać. Chociaż nie do końca. Ech... więcej myśle niż piszę. W każdym razie ogłaszam reaktywację! Będę pisała o domu. Mieszka się cudnie, wszystko jest takie jak miało być. A wszystkim budującym Akację przesyłam pozytywne wibracje - szybko kończcie budowy i mieszkajcie! mieszkajcie! mieszkajcie! Ciepło jak zawsze Joaśka Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Joasia Jasia 31.01.2007 00:13 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 31 Stycznia 2007 No to lecimy wspomnieniami Jest rok 2004. Listopad. Wyszlifowaliśmy sciany, zagruntowane śnieżką grunt (rewelacja). Pokoje poddaszowe pomalowane. Kolory dobrane jakoś tam. Nawt nie pamiętam Sufit nad pustką schodową obniżony i oświetlony. Jasiu zamontował grzejniki. Skończyłam przedtem pisać o podłodze - kładzeniu deski podłogowej na poddaszu. Barlinecka, ryflowana, strugana. Po położeniu legarów, wełny, folii (z pomocą Jasia ) nabijałam te dechy jak oszalała. Eksperyment zaczęłam u młodszego dziecięcia (na kimś trzeba). Oprócz tego że mój palec wskazujący lewej ręki przypominał wypieczonego rogala od walenia młotkiem a to w gwoździe pierścieniowe a to w w ten palec.. strat większych nie było. Wyliczyłam, że w legary wbiłam około 5 tys gwoździ. Zauważyłam, że gdy tłukłam w ten palec (przypadkowo oczywiście) i podkreślałam ten fakt ogólnie znaym słowem budowlanym z bardzo dźwięcznym "r", na poddaszu zjawiała się moja męska ekipa i pomagała docinać deski albo dobijać je do reszty. Bez tego "rrrr" jakoś mieli do mnie za daleko. Moje kolana przeżyły piling życia, palec do tej pory jest jakby większy. Ale całe 130 m2 deseczek leży do dzisiaj na podłodze i mam z tego dużą satysfakcję. Dalej było tak, że Jasiu wyczytał i wypytał sprawy następujące: - tej dechy podłogowej już szlifowac nie trzeba - po położeniu należy odpylić i zacaponować - a potem pomalować trzema warstwami lakieru (jakiegoś hiper super i nieśmierdzącego). W międzyczasie święta, imprezy rodzinne etc. Już mamy opanowane robienie rodzinnych spędów na 12 osób. I tak weszliśmy w rok 2005. Potem zima trzyma i nie ma lakierowania - bo nie można wywietrzyć i otworzyć okien na poddaszu bez ryzyka deszczu. Wreszcie kwiecień 2005. Dzień był ciepły. Dzieci wyekspediowane - bo smród być może Malowaliśmy wałkiem... W którymś momencie zaczęliśmy się z Jasiem wygłupiać, wlazłam w świeży lakier, chichotałam jak pensjonarka (a to do mnie niepodobne). Po pomalowaniu trzeciej warstwy zeszliśmy na parter. Usiadłam na tarasie, ktoś przyjechał z szampanem a my dalej zacieszeni po pachy. Tak cudnie uwąchaliiśmy się lakierem że dopalacze alkoholowe były niepotrzebne. Polecam bardzo. Nawet głowa nie boli tylko taki debilny humorek zostaje. (Ha! myśleliście że będzie o ekscesach nic z tego - profesjonalna, ciut uwąchana ekipa lakiernicza). Ok. Wymalowane, wywietrzone. Wyrzucamy dziecięta z parteru do swoich pokoi. Do tej pory mieszkały: pierwotnie w pokoju o wymiarach 2,6 x3,6 - w dwójkę w bloku wtórnie w pokoju 4 x 4 - ale dalej razem - w naszym nowym domu. docelowo - każdy ma pokój po prawie 40 m2 po podłodze, w tym garderoby Przyszedł czas wynosin na poddasze. Wszystko jest pięknie - tylko te schody, które zbudowali robotnicy w 2003 roku dalej służą nam za szlak komunikacyjny na poddasze. Wszelkie przymiarki do nowych schodów kończą się fiaskiem. Stolarze drodzy. Wszyscy chcą ponad 12 tys. Dużo więcej niż mamy - właściwie nic nie mamy. Nie pozostaje nic innego - zrobić samodzielnie schody na poddasze. Znowu prowizoryczne ale wygodniejsze, trwalsze i ciut ładniejsze niż te które mamy. Jasiu kupił mi w prezencie strug stolarski. Będzie jak znalazł. Materiał to dechy szlaunkowe i zwykłe, trochę w betonie upaprane (teraz wiem dlaczego mi się strug stępił ciutkę). Czasem krzywe ale czego chcieć - leżały na kupie 2 lata Jasiu pisze program więc na jego pomoc liczyć nie mogę. A mnie nosi. Rysuję, liczę stopnie. W trzy dni stają schody zrobione PRZEZE MNIE!. Ja! Sama! Taka ciuma kiedyś zahukana. Podwójnie leworęczna! Zrobiłam sama coś od początku do końca. Przechodzę inauguracyjnie na poddasze! Działają! Jasiu każe przejść jeszcze raz, sprawdza czy wytrzymaja obciążenie. Żmija jedna Yes! yes! yes!. Po dwóch dniach jeden stopień odpadł ale to się nie liczy. Naprawiłam. Koledzy mojego starszego syna robią imprezki. Miotają się po schodach (łazienka na parterze) - a te stoją W "byłym" pokoju dzieci remont. Po DWÓCH latach mieszkania - wszystko do szpachlowania i malowania. Potwory! Po doprowadzeniu pomieszczenia do ładu wprowadzamy tam nasze biuro. Jest ładnie i profesjonalnie A wkrótce coś naskrobię Pozdrawiam czytaczy. Joaśka Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Joasia Jasia 31.01.2007 20:08 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 31 Stycznia 2007 Jasiu powiedział, że dzisiaj umożliwi mi umieszczanie fotek na serwerze. Gdyby jakiś czytacz był zainteresowany to wetknę te foty wstecznie (jak się uda). http://erb.pl/pic/schody11.jpg To są schody pierwotne http://erb.pl/pic/schody12.jpg Jasiu jest total disaster http://erb.pl/pic/schody13.jpg a to MOJE - wtórne Teraz będzie sielanka... czyli o tym jak przez ponad miesiąc było cudownie. To znaczy prawie cudownie. mała dygresja: Staję się klasycznym przykładem ekshibicjonizmu netowego. Wiem, czytałam o tym. Trochę się teraz czuję rozebrana ale... widocznie tego potrzebuję. Wyznaję zresztą zasadę - "im więcej osób dowie się o moim problemie/nieszczęściu/koszmarku tym on dla mnie będzie mniejszy". Od jesieni chodziłam z moim dziecięciem do lekarzy. Ma za sobą przeszłość, o której tutaj: http://www.fundacjauj.pl/article.php?l=pl&ID=19 koniec dygresji. Jak przebrnęliście przez to, to piszę dalej. Chorowanie Maciasa zaczęło się wraz z budową domu. Jakoś to ominęliśmy relacjonując budowanie. Trochę po to, żeby było profesjonalnie a trochę po to żeby nie zapeszyć leczenia. Nawet redaktor Papliński pisząc o nas w Muratorze miał przykazane, żeby tematu nie tykać I okazało się, że zaklinania nie pomogły. Mamy kwiecień 2005. Jest cudnie. Dzieciaki lokują się na poddaszu, jest im dobrze. Mają swoje pokoje. Zapraszają gości. Czasem wszystkie miejsca leżące obłożone Macias chodzi do dobrego liceum, zaczyna oddychać pełną piersią po parszywym gimnazjum i leczeniu. W domu pojawiają się długowłosi faceci i blond babeczki. Akacja żyje Rodzina, nasi przyjaciele, przyjaciele naszego syna (wsiorbałam trochę wina domowej roboty - moje wykonanie, winogrona mojej kochanej sąsiadki Marzenki. Wsiorbałam, żeby napisać. Ależ pyszne... jeszcze w butelki ne rozlane tylko w w tzw. fermentacji cichej. Mniam. Teraz piszę - tzn 01.2007) Wracam do 2005. Kwiecień. Tak jak pisałam, dom żyje. Jeżdżą do nas na rowerach, w samochodach. Witamy wiosnę, jest Wielkanoc. Cudności. Moje marzenia o domu ziszczają sie naprawdę. Już wiele razy był kompot na stole, posiadówki w ogrodzie, wieczorne ogniska, grania na gitarze, wycia do księżyca. Tutaj znowu dygresja: Jasiu gra pasjami piosenki Kaczmarskiego, ale żadne "Mury" albo "Obławy" tylko takie inne piękności. Polecam bardzo. Zaraziliśmy nasza sąsiadkę i jej dzieciątko. Oba chłopięta (jej i mój młodszy) łażą po okolicznych łąkach i wyją różnie... np: "nie jestem piękny lecz przyciagam wzrok" z utworu "Ja" znowu polecam bardzo (śpiewa Gintrowski a Kaczmar popełnił muzykę). Koniec dygresji. Wracam do wątku głównego czyli do lekarzy. Maciasowi leci krew z nosa, czasem zasłabnie. Pokazujemy go naszym hematologom ale oni od listopada twierdzą że wszystko jest ok. Na wszelki wypadek latam do nich co miesiąc. W maju dostaję piękna propozycję. Kobieta mojego przyjaciela chce jechać do Tunezji na 14 dni. Rewelacja! Upijamy się z tej okazji solidnie. Śpiewamy karaocznie. Umowa stoi. Jej facet i mój mąż zostają i pracują a my lecimy pławić się w luksusach. W sobotę mówię TAK. W poniedziałek o 9 rano mówię - NIE. Macias jest po rutynowym usg brzucha, rtg klatki piersiowej. Wszędzie powiększone węzły. Po prawie dwóch latach ziarnica wróciła i zaczynamy od nowa... Teraz leczenie jest dużo gorsze od pierwszego. Macias jest młody i silny. Lekarze decydują - całe leczenie zmierza do autoprzeszczepu. I skończyła się sielanka, kompociki, tunezje, praca dla pieniędzy. Wszystko zaczyna się kręcić wokół chorego dziecka... Dalej napiszę, jak wyciągnę z baniaczka. Dzisiaj już nie dam rady (wypić). Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Joasia Jasia 10.04.2007 21:10 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 10 Kwietnia 2007 Witam ponownie... Nie pisałam tak długo bo mi ekshibicjonizm przeszedł chwilowo Skończyłam na końcu sielanki czyli początku choroby synka starszego. Zapomniałam dodać, że przenieśliśmy firmę ze Szczecina do domu. Odcięliśmy się od klientów ulicznych, przypadkowych spijaczy kawy. Dzięki firmie w domu mogę zrobić więcej, implantuję sobie telefon i szaleję w ogródku, maluję w domku poddasze. Nikt z klientów nie domyśla się, że nie siedzę przy biurku tylko wiszę na drabinie np. Ale maj 2005 przeorganizował całe dotychczasowe życie. Syn wścieka się, że ilekroć zapuści włosy to mu znowu po chemii wypadną. Ja szukam jasnych stron, tłumacząc synkowi i sobie że teraz ma wspaniałych kolegów i koleżanki, że nie zostawią go w chorobie. Młody desperuje nadal. Zadaję mu więc pytanie, czy kupić bilety w podróż dookoła świata. Zrozumiał na szczęście i powiedział - "I co? pojedziemy, wrócę i umrę? Muszę się leczyć, nie mam wyjścia". Uff - to dopiero początek... Z Jasiem wymyśliliśmy, że trzeba coś robić (oprócz leczenia oczywiście) i zaczęliśmy nareszcie robić łazienkę na parterze. Zrobiliśmy. Wszystko sami oczywiście http://www.erb.pl/pic/lazienka.jpg Nastąpiła też bardzo ważna chwila... Kupiliśmy sobie łóżko! po 17 latach małżeństwa!! 180 cm turlania tylko nie turlanie nam w głowie... No i jeszcze jedno... Maciek podebrał sąsiadom szczeniaczka, przybłędę. To było 15-go maja. 16-go mieliśmy TE badania. Tłumaczę, że będziemy dużo w szpitalu, że pieskiem się trzeba zająć. Znowu maupa jedna (syn znaczy) stawia na swoim i szantażuje, że jak psa oddamy to on rezygnuje. Wiedziałam, że podpuszcza ale w tamtym czasie byliśmy bardzo "miętcy":) No i zawitała w domku kolejna zwierzyna. Są dwa koty i dwa psy. Tzn suczka. Jasiu tuli ją do piersi i mówi, że ją kocha i że jest jego córeczką... i że ja mu żadnej córeczki nie dałam. Zdurniało chłopisko na stare lata zupełnie. Psina dostała na imię Sarenka (bo oczy miała zaropiałe i wielkie sterczące uszy) z czego zrobiła się Sara. To jest wersja oficjalna. Na co dzień wołamy na nią Żulieta albo Żulia. No bo ona taka jest - z nikim nie zadziera, cichaczem wymyka się do sąsiada na dodatkowe śniadanie. Widać że wygłodzona była jako dziecię bo jeść z umiarem nie umie. Robi dzikie połyki, wyżera z misek kotom i Gazimierzowi... http://www.erb.pl/pic/sara1.jpg Przez całe lato Maćkowi robią różne paskudne rzeczy, coś wycinają (żeby sobie obejrzeć), coś wszczepiają, ciągle trują. W związku z tym, że wznowy ziarnicy są dość rzadkie a Maciek w wieku ni to dorosły ni to dziecko... leczymy się specjalnie dedykowanym programem - okropne pyszności. W szpitalu siedzi Maćkowy kumpel, Macias gada, rzyga a kumpel tylko gada Błogosławię naszą wiochę, ganiamy na spacery, podciągamy wyniki po chemii. Lekarz zbaraniał jak usłyszał, że Maciek na rowerze po lesie śmiga. I właśnie. Lekarza mamy cudnego, strasznie wredny i kochany młody człowiek. Dzięki temu Macias się nie poddaje. Głupio mu chyba narzekać Wokół nas sami kochani ludzie. Strasznie chcą nam w czymś pomóc ale my się wzbraniamy. Uparci byliśmy zawsze Tylko nad znajomymi lekarzami pastwimy się nieustannie. Ja wszystko muszę wiedzieć - na czym polega operacja, jak wygląda przeszczep szpiku. Ponoć jestem niezła z wiedzy o ziarnicy Konsultujemy nasze dziecko w Europie i Stanach. Wszędzie leczą tak samo. Decydujemy o przeszczepie w Krakowie. A potem procedura okołoprzeszczepowa. Witamy Kraków. Jasiu zostaje z młodszym potomkiem w domu a my jedziemy. Po życie i zdrowie. Akacja podsycha niedopieszczona. Jasiu nie wyrabia z pracą. Dom na jego głowie, praca, a my tylko jęczymy o kasę z Krakowa. Mój młodszy synek opuszcza się w nauce dzięki brakowi nadzoru. Kochane panie nauczycielki obiecały, że pomogą w nauce... a w zamian za to najgorsze oceny w życiu. A to trzecia klasa szkoły podstawowej - co z niego wyrośnie... Totalna porażka. 25 listopada 2005. Dzień przeszczepienia. !@#$%^$%^&* Wracamy 23 grudnia. Macias bardzo słaby ale nareszcie w domu. Cały, żywy i z szansą na całkiem dłługie życie! Niewiele więcej z tego roku pamiętam. Oprócz tego, czego nie napisałam. W sylwestra składalismy sobie z Jasiem życzenia - NUDNEGO 2006-go roku! Tak. Marzyła mi się nuda. Ale nie przyszła tak szybko. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Recommended Posts
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.