Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Dziennik Gerionowy


Recommended Posts

Piszą ludziska i piszą, a co nowa historia to ciekawsza. Tak sobie myślę, trzeba by też przysiąść do gerionowego dziennika, bo dzień w dzień coś nowego się wyczynia, a pamięć jest ulotna i wybiórcza, zostawiając tylko co ładniejsze i przyjemniejsze wspomnienia...

A może to i dobrze? – jak mówił majster do Jasia w słynnym skeczu. No więc nie bądź pan rura i nie pękaj – tymi słowy Gerion motywuje sam siebie do pisania dziennika....

 

Cała historia z naszą (to jest żoniną i moją) budową, zaczęła się onego roku 2003 jakoś tak w marcu. W sposób całkowicie dla mnie niepojęty. Podejrzanie zadzwonił mój komórkowy telefon i już wtedy poczułem dziwny ucisk w uszach i historyczne zawirowanie świata ... Jeszcze tylko matriksowego, czarnego kota mi brakowało. A głos żonki w telefonie mówi: „słuchaj, kupujemy działkę...” No, dobra – se pomyślałem. Działka to brzmi dumnie i poważnie, nie to co dwupokojowe mieszkanie w co prawda nowym bloku i na co prawda fajnym osiedlu...

„A gdzie to?” – pytam niezmieszany, tak jakbym kupowanie działek miał we krwi i robił to co najmniej 4 razy w tygodniu... „A w Kostrzynie...” Hmm, dla mnie mieszkającego nasty rok w Poznaniu, słowo Swarzędz oznaczało mgliste miejsce na mapie - „tam żyją smoki”...

Kostrzyn to było znacznie dalej niż „tam żyją smoki” i jakoś bardzo abstrakcyjnie. No ale co tam. Kto by marudził rozentuzjazmowanej małżonce?

 

Z tym Kostrzynem to osobna historia, ciekawa i pełna powiązań przyjacielsko-znajomościowych, ale nie będę w tym miejscu zanudzał potencjalnych czytelników dryfem tematycznym.

 

W każdym razie pojechałem, żeby zobaczyć to miejsce. Położone nie powiem, ładnie, bo na uboczu. Blisko asfaltowej ulicy Kórnickiej, całkiem blisko do A2, ale nie na tyle by widzieć, czy słyszeć pędzące auta. Zupełnie blisko linii kolejowej Berlin-Warszawa, ale mi, od dziecka wychowanego w sąsiedztwie trasy Szczecin-Katowcie pociągi absolutnie nie przeszkadzają, ba, budzą wspomnienia z lat młodości... ;-)

 

Ładny kawałek pola. Z przodu działki parę hektarów plantacji róż, po obu stronach niezasiedlone (jeszcze wtedy) sąsiedztwo, skrzyneczka z prądem, woda w drodze... ot ładne 8,5 ara. Na działce zielska mnóstwo, parę orzechów (małych), krzaków bzu i młodych brzózek... Wkoło skowronki (wiosna wtedy była) i cichutko. Dziwnym zbiegiem okoliczności żaden InterCity w czasie mojego oglądania potencjalnej włości ziemskiej nie przejeżdżało. I wiecie co? Strasznie mi się spodobało. A jechałem z 102% nastawieniem „na nie”. Myślałem sobie – „eee coś zawsze znajdę, żeby się przyczepić”. Nie znalazłem.

 

Oczywiście, że w tym czasie żadne z nas nie myślało poważnie o budowie. „Lokata kapitału” - zgodnie żeśmy sobie przytaknęli. „Kto by myślał poważnie, żeby tak daleko za Poznań się wyprowadzać? Na wieś? Nie nie, w żadnym wypadku. No ale niedługo wchodzimy do Unii, może sprzedamy tę działkę z zyskiem?”.

 

Nawet żeśmy wiarygodności sprzedawczyni nie sprawdzali ;-) Praktycznie zakup w ciemno, ale było to podyktowane tym, że nasi znajomi (koleżanka z pracy mojej żonki i jej mąż – rodowity Kostrzynianin) kupili prawie po sąsiedzku inny kawałek od tej samej właścicielki. Całość, że tak powiem, po pewnej znajomości i za baaardzo przyzwoitą cenę.

 

Skombinowaliśmy pieniądze, spotkaliśmy się sprzed notariusza, parę podpisów, wycieczka do domu po brakującą gotówkę (a jakże, wypchaną zielonymi banknotami saszetkę zostawiłem z wrażenia na parapecie w kuchni, znaczy się w środku mieszkania rzecz jasna – jakbym zostawił na zewnątrz to bym pewnie dziś nie wiedział o istnieniu Forum Muratora). I staliśmy się właścicielami działki numer taki to a taki przy ulicy jeszcze nie nazwanej.

 

Sporo wody upłynęło w warcie, zbliżał się wielkimi krokami grudzień 2004, kiedy to musieliśmy podejmować strategiczne decyzje – co robić z oszczędnościami w kasie mieszkaniowej? Do kiedy aneksy, ile na odliczenia i w ogóle ekonomiczno-ułamkowy miszmasz. Dobrze jest mieć znajomych rewidentów. Bardzo biegłych. Wyznaczyliśmy se jakiś deadline na rok 2005...

 

I co? Ano i nic. Czekaliśmy na wejście do Unii Europejskiej...

 

Czekaliśmy roczek i miesięcy dwa. W tak zwanym międzyczasie nasza działka zyskała status w pełni uzbrojonej. Przyjechali panowie w TPSA i wkopali osłonięty czarnym pcv przewód. Zrobili nawet studzienkę... Byli super gorliwi. Jak przyjechałem po dwóch tygodniach (październik 2004) to za cholerę nie mogłem doszukać się swojego kamienia granicznego. Cóż, szpadel w garść i kopiemy... Kopałem dłuuuuugo i szeeeeroookooo. Nie wykopałem. Aż przyszedł znajomy mechanik, mieszkający rzut beretem od naszej posiadłości. „Złota szukasz, tej?” – zapytał żartobliwie. A mnie nie było już widać, bo byłem z metr niżej od przewodu telefonicznego...

 

W końcu znalazłem kamień. Graniczny. Ze 2 metry od pierwotnego miejsca przeznaczenia i z premedytacją zasypany 1,5 metrową warstwą ziemi... Ponoć geodeci zakopują butelkę jakiś poziom pod kamieniem granicznym... U mnie nie zakopali. Pewnie wypili zawartość butelki i z zamachem godnym Władysława Komara ciepnęli ją w krzaki, znaczy się na moją działkę. Albo też ekipy „zbieraczy” obskoczyły wszystkie działki zaraz za geodetami i nim grunt zdążył obeschnąć, oni podkopali się i załadowali swoje wózki zebranym łupem... W każdym razie ustalenie miejsca przeznaczenia wydłubanego kamlota było pewnym wyzwaniem i do dziś nie mam pewności czy siedzi on na swoim właściwym miejscu. No ale i tak od sąsiada z prawej oddziela mnie tajemnicza, 3m szerokości dróżka, więc się tym nie przejąłem.

 

I weszliśmy do Unii. Na drugi dzień moja działka nie stała się 3 razy droższa.... „A może to i dobrze?” – powtórzę za majstrem ze skeczu. Pewnie byśmy ją szybko sprzedali...

A tak stała sobie spokojnie, nie wadząc nikomu. Trochę pokosiłem na niej chwasty, trochę opryskałem znanym i powszechnie lubianym przez działkowców Roundapem. Pomogło miejscami. Działka wyglądała jakby miała łupież plackowaty. No ale to były moje pierwsze koty za płoty, „co będę tu karczował i kultywował, jak zaraz ją przecież sprzedamy” – pocieszałem się...

 

Nawet wyobraźcie sobie przyjechał mój teść. No co? Jak nie robić z tego wielkiego wydarzenia, jak chłop musiał 700 km przejechać jedną z najdłuższych tras kolejowych: Przemyśl – Szczecin... A bo moja żonka to Sanoczanka z krwi i kości, bieszczadniczka jak się patrzy. No więc przyjechał i mocno mi pomógł w karczowaniu i kultywowaniu ;-) A bo to wiadomo kiedy sprzedamy tę działkę? W sumie – podejście słuszne.

 

Przyszły potem wakacje 2004. Cóż, czas rozejrzeć się za jakimś miejscem do zwiększenia przestrzeni życiowej. Działka w Kostrzynie - a owszem, sprzedamy z dużym zyskiem, jak będziemy kupować coś w Suchym Lesie, czy na Podolanach. W końcu Strzeszyn, Podolany to „nasze” dzielnice i żyje nam się tu całkiem przyjemnie....

 

O perypetiach z działkami, pośrednikami i pośredniczkami napiszę za czas jakiś....

A tutaj komentarze

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 126
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

Ech, na działce fundamenty już zaizolowane, a ja tu prehistorię opisuję.... Ale cóż, na wszystko przyjdzie czas.

 

Tak jak pisałem wcześniej, od połowy roku 2004 zaczęliśmy poważniej myśleć o budowie domu, a właściwie o zakupie działki. To nic, że mieliśmy jedną w Kostrzynie, hasło „kup pan działkę” z wielkim transparentem tupało nóżkami kiedy tylko mieliśmy wolną chwilę.

 

„A może by tak szeregowiec?” – pytała moja żona, bynajmniej nie na przeglądzie honorowej kompanii WP. No i się zaczęło. Oczywiście gdzie się szuka? Tam gdzie się mieszka. Przeryliśmy cały Strzeszyn i część Podolan. Owszem były fajne oferty ale tak pod 350, 400 tys. (tu się Gerion krzywi i narzeka na pazerność właścicieli ;-)).

 

Aczkolwiek prawie po drugiej stronie ulicy jak wracamy z placu zabaw naszej pociechy, stoi niewykończony szeregowiec. W oknie kartka: na sprzedaż i nazwa pośrednika... Mierzę krokami...wychodzi 11. Dzwonimy.

 

Wiało wtedy niemożebnie, a małżeństwo pośredników jakoś tak na letniaka wypełzło z samochodu... No to ja do oglądania. Stan surowy zamknięto-rozbabrany rzec by można. Powierzchni już nie pamiętam, ale 3 kondygnacje (teraz to się pukam w czoło ;-)). Taras z tyłu zarwany, okno dachowe osadzone na słowo honoru... „Skolka?” – grzecznie zapytałem. A 250 z możliwością negocjacji... No dobra, se myślę, na wykończenie stówa, na urządzenie z 60 ...I zaczęły się negocjacje.

 

Koniec końców byłem chyba ze 3 razy u pośredników. Kręcili nosami, wychwalali pod niebiosa, wymyślali różne bajki. Zeszli 10%. Po tym jak ich grzecznie wyśmiałem i nieodzywałem się z miesiąc zadzwonił telefon i oferta spadła do 200 tys. Ale ja myślami byłem już daleko.

 

Objechaliśmy z żonką cały Suchy Las. Pięęęękne działki. Jedna, przy równoległej do ul. Szkolnej, ze starymi brzozami... Na drugi dzień już gadałem z Progressowcem...”Panie, te działki idą jak woda, do jutra musisz pan decyzję podjąć...”. Baran, se myślę, czy ja kurna ziemniaki kupuję? Rozumiem, że tak ważny BON to tylko z gośćmi pokroju Kulczyka gada, ale takim podejściem spienił mnie dokumentnie. Olałem. I z dobry miesiąc działka stała nienaruszona... a może i dłużej?

 

Po drugiej stronie Suchego Lasu też wynaleźli nam (a jakże, chyba z 7 biur mi dzwoniło codziennie z ofertami, zwykle tymi samymi, które już nie raz widziałem), całkiem ciekawą działkę. Narożna, na skarpie, z tyłu las, z przodu dwie bardzo wiekowe akacje, sąsiad jakiś kanadyjczyk (znaczy się drewniak). No miód malina po prostu.

 

Rude dziewczę, które mi tę działkę pokazało musiało podpisywać jakieś tam zobowiązania i papiery, bo to niby od konkurencji i takie tam bajki. Ale teraz najlepsze. Se z nią jadę i atak pytam: „hmm. a pani to ile już takich porządnych działek upchnęła? jak ma pani takie doświadczenie to może coś mi pani podpowie?” ... ano pani nie upchnęła ani jednej działki. Ba, ani jednego domu, czy mieszkania. Pani wzięła pracę sezonową w BONie i miała pojęcie o sprzedaży działek jak ja nie przymierzając o fuzji nuklearnej. W cenach w poznańskich dzielnicach zagiąłem ją jak słomkę, o cenach za metr mieszkania nawet nie próbowała ze mną dyskutować... Ech, fachowcy psia mać.

 

Ale nasza „świadomość inwestorska” zaczęła coraz bardziej się rozszerzać. I to w nieoczekiwaną stronę. Spławie i Pokrzywno. Nawet nie wiedziałem, że są takie dzielnice ;-) I jak w Suchym Lesie ceny oscylowały wokół 130 złociszy, tak w tamtych rejonach stówka za metr to był standard.

 

No i żona znalazła ulicę Sanocką ;-( Masz babo placek. Tam to działki po minimum 1500m, a uzbrojeni to chyba tylko właściciele byli. W psa i ewentualne sztachety. Ale nazwa ulicy piękna.

 

I znaleźliśmy kolejną działkę. Blisko sklepu przedszkola i autostrady. Ale po spotkaniu z właścicielem i późniejszych rozmowach – rozmyło się. Sąsiad walczył 2 rok z uzyskaniem WZ....

 

A może by tak na wschód? Noooo tam to było gdzie podróżować. Swarzędz, Gruszczyn, Nowa Wieś... Nie pamiętam ile działek i domów obejrzeliśmy. Ale pan Irek z Mediatora to był gość. Ile on się z nami napracował, ile nawyszukiwał. I jaki był fachowy! W porównaniu z rudą to Czomolungma przy kupce żwiru. I bach! Znów skok na drugą stronę Poznania. Batorowo i wykończony (prawie) domek z wykończonym (totalnie) inwestorem. Projekt Gienia (do którego zapałaliśmy miłością od pierwszego wejrzenia).

 

Historia nie wiem czy prawdziwa, czy wymyślona „na potrzeby” ale w każdym razie smutna. Gość z kredytem, z niewykończoną budową, bez widoków na przypływ kasy, z grupką dzieciaków i trudną sytuacją życiową.... Musi sprzedać i to pilnie. Cena podobna jak za nasz nieszczęsny, pierwszy szeregowiec.

 

Nie wiecie nawet ile czasu myśleliśmy i gryźliśmy się z wątpliwościami... Ale pan Irek szybka jest! W międzyczasie objazdy po Swarzędzu i parę kolejnych okazów...A z nas twarde sztuki, wybredne.

 

A tu już jesień się kończy, śniegiem zaczyna prószyć. Pojechałem na działkę w Kostrzynie i uwieczniłem śniegową kołderkę. Efekty możecie sobie obejrzeć tutaj... Trzeba poczekać krzynkę aż się załaduje, bo to spory plik swf (ot uroiło mi się by zrobić we flashu prezentację...).

 

No i już prawie kupiliśmy. W Swarzędzu. Żona co prawda pamięta głównie panią pośredniczkę z wymalowanymi tipsami i coś tam komentuje ;-) Ale ja tylko ją raz na oczy widziałem ;-) A potem to już rozmowy z szefem. A szef? Fiu, fiu. On być fołr jear w Kalifornia, on widzieć wszystko i być debeściak nad debeściaki. Jeździć szybka mercedes do Berlina codziennie i mieć fłancuski kominek, w którym i tak nie palić....

 

Rozmowy z szefem były okropne. Ale pouczające. Ile ja się nasłuchałem historyjek o radnych Swarzędza? I to pikantnych. Ile o Czikago i przemycie przez granicę? No ale w końcu spotkałem się z właścicielem.... Na jutro kasa i umowa.

 

Nocą gorąca linia z teściem, który dla mnie jest opoką wiedzy i doświadczenia. A ranem konkluzja....

 

Wiecie, czasem to człowieka oświeci. Chociaż częściej działa jak w amoku. Mnie oświeciło. Podjęliśmy decyzję. Dość szukania i tracenia czasu. Budujemy w Kostrzynie.

Wiecie jak się debeściak buldoczył? ;-)

 

Gerion

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Skoro już zapadła decyzja, że się budujemy i wiemy już gdzie, no to trzeba by wybrać jeszcze co budujemy?

 

Pewnie wszyscy przez to przechodzili, tony katalogów, tysiące projektów, kilometry podróży po nowych osiedlach i podglądanie co też inne ludki pobudowały....

No ale my byliśmy już napiętnowani Gienią z Batorowa. Poza tym ja, naczytawszy się Muratorów, nasłuchawszy opowieści dziwnej treści, wbiłem sobie do głowy – projekt ma być jak najprostszy, jak najtańszy. Dach dwuspadowy, piony sanitarne w jednej linii, maksimum ergonomii, co nie znaczy że musi być ładne...

 

I tu się zaczął konflikt interesów. Żonka chce ładne, ja chcę tanie i proste ;-)

 

Wiecie, w międzyczasie wybieraliśmy różne projekty i żaden nie był taki – KOMPROMISOWY. W końcu stwierdziłem, że trzeba sobie wypisać priorytety. Najpierw rzecz most importand – jaki duży ma być dom? Wypisaliśmy pomieszczenia i ich metraż... Wyszło minimum 110 maksimum 140 metrów plus jakiś garaż...

 

Pierwsze kryterium wybrane.

 

Teraz wymiary domu, no bo działka 24 metry i nie wszystko co nam się podoba może na niej stanąć. No i już byliśmy w domu ;-) Projekty kompromisowe które wynaleźliśmy i nam się bardzo spodobały to: Gienia, Zosia i Feniks. To były projekty topowe. Aczkolwiek myśleliśmy o Eko i Echo również... Myśleliśmy poważnie, nawet na forum muratorowym namiętnie o tym rozprawiałem i zapisałem się do fanów Horyzontu ;-)

 

Weryfikacja, przeprojektowania wnętrz, tu zmiana ścianki działowej, tam wymiar okna. I rzecz najważniejsza, choć nikt by tego nie przypuszczał: garaż....

Pewnie, że miał być na 2 samochody. W przyszłości jakiś Land Cruiser, a na razie na naszego superturbo Lanosa i dwa rowery ;-D

 

I klops. Przy projektach w rzucie prostokątnym, z prostym dwuspadowym dachem, na naszą działkę na wejdzie „na dostawkę” żaden porządny garaż.... Ile ja się narysowałem papierowych projekcików, samochodzików, na papierze milimetrowym... Znałem wymiary wszystkich topowych aut ;-) kombi zwłaszcza. Najfajniej wyglądały opcję: wąski garaż, auto za autem. Na polu boju została Zosia z powiększonym salonem i przyklejonym garażem.

 

A i tak zabrakło paru centymetrów. Wiecie, niby parę centymetrów różnicy nic nie znaczy, przynajmniej tak się oficjalnie wmawia facetom, coby kompleksów im zaoszczędzić ;-) Ale kurczaki, dla nas znaczyło. Mam w tej chwili garaż 2,78 szerokości i wiem co znaczy różnica paru centymerów.

 

Aleśmy się namęczyli, żeby coś szybko wybrać... Tym bardziej, że „załatwianie papierów” było już w drodze i gość załatwiający, powiedzmy pan D* nieco nas przynaglał byśmy projekt wybrali.... Z tym panem D* i przynagleniami to osobna, bardzo długa i barwna historią, którą opiszę później ;-)

 

Byliśmy w desperacji, zwłaszcza ja. Moje wizje pięknego TANIEGO dachu dwuspadowego, pokrytego równie piękną i TANIĄ blachodachówką odchodziły w niebyt. Na horyzoncie pojawiła się wizja, której się obawiałem: koperta.... Bynajmniej nie wypełniona pieniędzmi.

 

Jeszcze rzutem na taśmę, postanowiłem poszukać pod latarnią. Znaczy się tam gdzie najciemniej, czyli w biurze architektonicznym. Udałem się z miejsca mojej pracy na drugą stronę sąsiedniej ulicy, gdzie to mieści się pewne biuro na P*.

 

Pani miła i przyjemna powitała mnie od wejścia. Po krótkiej i rzeczowej rozmowie ustaliliśmy co mnie jako przyszłego inwestora interesuje...Dwie godziny wybierania projektów i w końcu nadzieja zaświtała w moim sercu.

 

Projekcik ich autorstwa, metrażowo, wizualnie podobny do Gieni. Jakby dostawić garaż to się MIEŚCI na naszej działce...cena 1200 złociszy...No same plusy. Więc ja ciach, ksero, biorę rzut do domku i de novo, co gdzie zmienić i przestawić, żeby nam było dobrze....

 

A w międzyczasie rozmowy z panem D* (pisałem już, że to inna historia?). W każdym razie gość równiacha, mówi: „za załatwienie pozwolenia na budowę i zrobienie całkowitej adaptacji do lokalnych warunków zabudowy biorę 1000zł. Połowa teraz, połowa po robocie...” Na kiedy by to pozwolenie było pytam się? „Góra dwa miesiące...” Było wtedy Matki Boskiej Gromnicznej (2 luty dla niewierzących), że piorun jakiś nie strzelił, albo ziemia się nie zatrzęsła jak on te dwa miesiące przyobiecał, to nie wiem... No ale to inna historia.

 

Pełen optymizmu i zadowolenia idę więc Marcelińską i skręcam w uliczkę do biura P*.

Pewnie kupimy ten projekt, bo nam się bardzo podoba. Pani uśmiech aż wyskakuje zza okularów. „A który projekt?” – pyta z głupia frant. No jak to który? Pokazuję ksero porysowane przez nas ... I mówię nieopatrznie, że i tak zaadoptujemy projekt na nasze potrzeby itd. itp..

 

A miła pani na to, że jak to, że TO już jest adaptacja... Zatkało mnie. To co ja oglądałem i po czym rysowałem w domu. Po adaptacji ?!?! Wyszło na to że tak. Że to była „wariacja” na temat projektu pierwotnego i ten projekt pierwotny kosztował 1200zł...A za ich adaptację tego pierwotnego g$#&@ miła pani życzy sobie dodatkowy 1400 zł... (gdzie ja od pana D* mam już adaptację zapłaconą, bo dałem mu przecież 5 stówek).

 

„Czyli co?” – pytam już skrajnie poirytowany – „to porysowane o tutaj, kosztuje 2500 zł?!” Kosztowało. Szlag mnie trafił. Nie napisze tego co powiedziałem pani, co myślę, o takich praktykach i o takiej działalności. I o takiej miłej pani. Musieli mieć dobrego szklarza, że te szyby wytrzymały jak wychodziłem....

 

A pan D* naciskał...

 

Szukaliśmy więc ostatecznie projektu po kwadracie. Z wbudowany lub wysuniętym garażem na dwa stanowiska. I wtedy zrezygnowaliśmy z poddasza. Nasze oczekiwania w zupełności spełniała by parterówka (i od razu sobie przypomniałem wizję szczęśliwego posiadania szeregowca). Było parę warunków, np. spiżarka, trzy pokoje, kuchnia większa niż 8-9m2, pokoje większe niż 13m2, holl nie większy niż 10% powierzchni budynku, no i metraż 120-140 bez garażu...

 

I w końcu znaleźliśmy. To był strzał w dziesiątkę. Układ – prawie idealny, metraż: prawie 125m2, parterówka, garaż na 2 stanowiska, wszystkie warunki spełnione. Wszystkie! Kuchnia 15m, najmniejszy pokój 13m, pozostałe większe, salon prawie 34m, spiżarka...Jednym słowem PLEJADA ...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks później...

Kolejny krok zrobiony. Mamy wybrany projekt, zima się kończy – jakoś tak cieplej na sercu. Ale dobrze, że to człowiek świadomości nie ma co go w przyszłości spotkać może, bo rodziłby się albo siwy albo łysy (no dobrze, czasem się rodzi łysy – ale to nie ze zmartwienia).

 

Jadę więc w te pędy do pana D*. W kominku buzuje, ciepełko przyjazne, na kalendarzu jeszcze gorętsza pani, a ja na moim pokreślonym wydruku objaśniam co i jak, jakie byśmy zmiany chcieli i czy nasze „zachciołki” są realne... Pan D* zabija mnie spokojem i luzackim podejściem (oby tak dalej- myślę). Wszystko co chcemy da się zrobić i to z tzw palcem w .... kieszeni. No ba, to główna zaleta projektu, że go przerabiać mocno nie trzeba było. Więc klepnięte, kupujemy projekt z Domus. A w sumie to nasz pan D* ma go kupić, skoro jedzie tak kompleksowo – robi piękną adaptację i załatwia pozwolenie, to czym ja się będę martwił (myślałem w swej naiwności).

 

Dwa dni później (20 lutego) telefon – „przyjeżdżaj pan po projekt”. Dobrze, że policja nie stała tym razem na podjeździe w Antoninku, bo z 8 punktów bym zarobił. I znowu miło, kominek, ciepełko, kalendarz. No i nasz projekt. Kartkuję, oglądam... piękny (ech, żebym to ja się wtedy tak znał jak teraz). Płacę, pakuję projekcik w koszulkę i gazu do chaty....

 

I gdzieś na wysokości miłostowego Cmentarza coś mnie tkło. Lewym okiem na drogę, prawym na projekt, prawym na drogę, lewym na projekt... I kurna nagle widzę, że ten projekt ma garaż JEDNOSTANOWISKOWY.... Aż się spod kół zadymiło. „Coś mi pan zamówił?!” – drę się do komórki na poboczu.

 

Na spotkaniu dzień później: wymieniamy projekt czy jak? No i w sumie pan D* zaproponował – powiększenie garażu do wersji 2 stanowiskowej to dla mnie pikuś, zrobię to w cenie adaptacji. Ech, gdybym wiedział, że przeprojektowanie dachu dwuspadowego na kopertę to nie jest taki pikuś, to nawet bym się nie zawahał... No ale teraz mam za sobą pół roku Forum Muratora.

 

Klamka zapadła, w adaptacji mamy też zmianę garażu na dwustanowiskowy. „Załatwiaj pan warunki przyłączy, a potem wodę i prąd i jedziemy z koksem”. I mając w głowie te radosne słowa, wracałem sobie do domku licząc na uzyskanie pozwolenia najpóźniej do końca kwietnia.

 

Rodzina nie chciała uwierzyć, żeśmy już projekt wybrali ostatecznie i że budujemy się „na poważnie” ;-)

 

Projekt był, adaptacja była w drodze, wnioski poskładane. Wcześniej fajny pan Geodeta machnął mi 10 mapek za zaledwie 350 złociszy +VAT. Tyle mapek? No ale od przybytku głowa nie boli, a poza tym pan geodeta był naprawdę fajny.

 

Warunki mieliśmy w połowie lutego, gmina Kostrzyn to porządna gmina jeśli idzie o załatwienie papierów. Przynajmniej do dziś tak mogę powiedzieć. Za wykonawcą czas zacząć się rozglądać.

 

A co ja będę dużo szukał, jak pan D* robi wszystko kompleksowo. No ale posiadając namiary na pewnego Swarzędzkiego wykonawcę, grzechem by było nie zapytać o ofertę. Zapytałem. A potem do pana D*. Wycena za robociznę, kompleksowo od A do Zet za stan surowy otwarty, bez dachu ofkors. Jako, że pan D* ma pod ręką hurtownie, to i materiały od niego. Poszło. Cena tak przez 20 tysięcy za robotę. Raczej nie bardzo wygórowana jak na poznańskie warunki. No ale nie byłbym sobą, gdybym nie negocjował. Po przyciśnięciu do muru padła kolejna propozycja, a po nazwaniu mnie żydem, ostateczna. Ja tam osobiście nic do żydów nie mam. Ale cena zeszła trochę w dół. Spodobało mi się...

 

Teraz przyjdzie czas na zderzenie dwóch teorii. Wedle pierwszej, mieliśmy budować tak – jeden wykonawca, robi wszystko załatwia wszystko organizuje ekipy, a my przyjeżdżamy w bamboszach na budowę i podziwiamy w błogim stanie niewiedzy i totalnego laictwa, jak to nam mury rosną. Długo byłem zwolennikiem takiego podejścia.

 

Potem dostałem wycenę materiałów (a dłuuuugo mówię Wam, musiałem o nią walczyć). I to był mój pierwszy kontakt z budowlaną rzeczywistością. A potem ściągnąłem sobie parę plików xls ułatwiających zrobienie samodzielnego kosztorysu... I po paru tygodniach spędzonych na ryciu internetu, dzwonieniu do hurtowni i objeżdżania kastoram i lirojów – sam spróbowałem wycenić sobie materiałówkę. Oczywiście – pierwsze próby były w ciemno, jako, że w życiu współczesnej budowy nie widziałem, a moje wizje z lat młodości zapewne mocno anachroniczne były zarówno pod względem technologii, jak zwłaszcza kosztów ;-)

 

Pomału druga teoria zaczęła brać u mnie górę. Żadnego generalnego wykonawcy, sam zatrudniam ekipy, sam się dogaduję z hurtownią, sam wybieram materiały, sam negocjuję ceny. Pełna kontrola, czyli sam jestem kierownikiem swojej własnej budowy ;-) Może nie merytorycznym, ale co najmniej dyrektorem pionu zaopatrzenia ;-)

 

Im bardziej wnikałem w temat, tym bardziej byłem przekonany do tej drugiej wizji. Budujące po sąsiedzku nasze dobre „Znajomstwo” (tak tak, ci, którzy nas namówili do zakupu działki) budowali się dokładnie w ten sposób, a że wyprzedzali nas przynajmniej o pół roku, (albo o fundamenty jak kto woli), to mogli podzielić się z nami całkiem pokaźnym doświadczeniem.

 

Korzystając więc z tego „dzielenia”, spotkałem się z ekipą murarzy, która miała ciągnąć stan surowy naszym znajomym. I co można powiedzieć po pierwszym spotkaniu? Wrażenie wrażeniem, ale do mnie przemawiają konkrety. Zrobiłem więc kopię projektu, dałem im na tydzień do domku – niech myślą. A że ekipa z daleka, to ofertę mieli złożyć jak tylko zrobi się pora na budowanie i wrócą do naszych znajomych mury stawiać.

 

Wtedy już byłem po przeliczeniach kosztów tych i owych. No i zdecydowany byłem nie dać zarobić żadnemu „organizatorowi” budowy, tudzież generalnemu wykonawcy.

 

Ofertę dostałem przed początkiem marca. Jak spojrzałem, to parsknąłem śmiechem (czym lekko zbiłem z tropu oferenta) i widząc zdziwienie na twarzach majstrów, tłumaczę, że za tyle a tyle to ja mogę mieć ofertę z ekipy z Poznania. Daję im tydzień na przemyślenia i weryfikację, no i potem się dogadamy. Miny mieli nietęgie, może se wyobrażali, że jak taki projekt wybraliśmy to na pieniądzach śpimy, albo co? Któż to raczy wiedzieć?

 

Podejście drugie było znacznie prostsze. 25% mniej niż oferta pana D*. „No niech już będzie tak.” – dodał majster naiwnie wierząc, że jak da mi palec, to ja mu ręki nie utnę. Ale gdzie tam. Byłem twardy, nie dość, że znacznie obniżyli ofertę, to wynegocjowałem w tej cenie zrobienie pięknego (później zobaczycie na fotkach) drewnianego domku w ogrodzie, no i solidarnego podziału kosztów zamieszkania (bo gdzieś musieli w końcu wynająć lokum).

 

I powiem Wam, że po takiej ofercie ( i rekomendacjach znajomego) to już nigdzie nie szukałem. Pan D* nawet się nad kontrofertą nie zastanawiał. Machnął ręką z okrzykiem „człooowieeekuuu” – co niechybnie miało oznaczać „A wali mnie już kto ci będzie budował, ja w każdym razie nie opuszczę ani grosza”. Potraktowałem więc to ze zrozumieniem i przyjaznym uściskiem dłoni. I przy okazji poprosiłem na namiary wykonawców wody i prądu.

 

Skoro w kwietniu miałem mieć pozwolenie, to dobrze by było wcześniej doprowadzić sobie to i owo. Wodnikiem był pan z Pobiedzisk, a elektryką miał się zajmować pan z Żydowa, który to niechybnie siedział w ENEI Gniezno i przy okazji papierologię miał w małym palcu.

 

No więc nie oglądałem się na kolarzy, tylko ruszyłem załatwiać media na działce. Warunki miałem, mapki miałem.

Czwartego dnia marca ENEA Gniezno mię wykasowało na 1848 złotych i 1 grosz, za „dołączenie do sieci ENEA”. Czyli paru kolesi zjawiło się na działce i w skrzyneczce od prądu, która stała w narożniku mojej działki zamontowali licznik. No i polski fachowiec nie byłby sobą jakby czegoś nie spierdolił. Skrzyneczka, jako że należąca do mnie i sąsiada, podzielona jest przez pół. Na dwie równe części, lewą i prawą. Sąsiad jest po stronie lewej więc logika nakazuje uznać, że to lewa część skrzyneczki (i licznik w niej) jest przyporządkowana do niego. A do mnie prawa.

 

Ale nie, „fachowcy” uparli się, żeby to mój licznik zainstalować w lewej części skrzynki. Dobrze, że sąsiad prądu jeszcze nie potrzebuje....

 

Skoro miałem już licznik, czas na „Erbetkę”. I tu pan elektryk wziął mnie z flanki. Przemierzyłem kawał drogi do tego Żydowa, zimno było jak psi. Pan nawet mi czekające erbetki w garażu pokazywał, faktycznie wyglądały solidnie. Skoro był u źródła, obiecał załatwić wszystko w góra dwa tygodnie. No i zażądał 1300 zł. A ja byłem totalnie nieprzygotowany, to znaczy nie zrobiłem rozeznania ile takie cuś kosztuje.

 

W każdym razie ostatni raz dałem się tak podejść, by godzić się na coś w ciemno. Nie, że żałuję, albo coś schrzanił, no ale zawsze lepiej mieć rozeznany wcześniej temat.

 

Elektryk suma sumarum sprawił się na medal. ENEA Gniezno nawet na oczy nie oglądałem, wszystkie podpisy i papiery załatwił sam on. No i pod koniec marca osobistnie wkopał erbetkę. W dwa miesiące później, moja Erbetka wyglądała tak pięknie na tle kwitnących dmuchawców. Na pierwszym planie Adaś ;-)

 

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/erbetka.jpg

 

I teraz mój ulubiony cytat z Sindbada: „Ale o tym co było dalej, opowiemy Wam w następnym odcinku”

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jakiś taki dziwny dzień dzisiaj. Niby piątek, ale taki podejrzany – coś wisi w powietrzu. Rano w firmie pojawił się szczur widmo, wszyscy go w piwnicy słyszeli, ale nikt nie widział. Poza tym śniło mi się, że murarze nie mogą mi wymurować fundamentów, bo ławy były zalane półmetrową warstwą wody...Jak oni w tych gumiakach pływali w wykopach, to się strasznie przez sen bałem, żeby nikt się nie utopił. I rzut fundamentów był jakiś inny... No nic, to tylko sen, widać, że się człowiek przejmuje i mu coś z podświadomości wypełza.

 

A normalnie, to fundamenty już zasypane, czekają tylko na izolację pod pierwszą warstwę siporeksu i dalej już można ze ścianami.

 

Moje reminiscencje skończyłem gdzieś tak w marcu, jak uzbrojono mi działkę w prąd. Całkiem przyzwoicie. Żeby teraz nie nakłamać i nie pomylić dat, wspomogę się moim plikiem wydatków, gdzie skrupulatnie zapisuję komu, za co i kiedy płaciłem. No i ile.

 

Niech więc podliczę luty i marzec... No prawie 7 tysięcy! A na działce zaraz zakwitną piękne dmuchawce. Za projekcik 1600, prąd prawie 3200, no i reszta na „drobiazgi”. Przypomnę tylko jak wyglądała moja działka pod koniec lutego:

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/270205_s.jpg

 

Miałem więc prąd, czas było myśleć o wodzie. Polecono mi jednego pana z Pobiedzisk. Droga daleka, ale przynajmniej poznałem okolicę. Pan mi wycenił zrobienie studzienki i 15 metrów podejścia na 1700 złociszy. Pozostała kwestia tylko projektu przyłącza. No ale pan Zdzisław polecił mi sąsiada, a ten w ciągu 30 dni pięknie wyrobił się ze wszystkim. Dostał 500 zł, no ale ja tylko załatwiałem wydanie warunków przyłączy i podpisałem parę dokumentów. Sprawę w Komunalce, ZUDzie i poznańskim Starostwie zostały załatwione bez mojego udziału. Sprawnie. Musiałem tylko odczekać ustawowy termin od daty pieczątki na projekcie ;-)

 

Wtedy to, czytając dziennik inż. Mamonia wpadłem, że żadna studzienka potrzebna mi nie jest i przyłącze mogę pociągnąć pod ławą już docelowo do pomieszczenia gospodarczego! Na co mi parę betonowych kręgów przed fundamentem?! Idąc po rozum do głowy, no i dalej tym tropem odwiedziłem lokalne wodociągi, stargowałem do 1400 zł i umówiłem się na połowę maja...

 

A, zapomniałem najważniejszego – pozwolenia na budowę jeszcze nie było. Ot, zapewne dokumentacja potrzebna do uzyskania, kwitła gdzieś w przepastnych szufladach pana D*. No ale tego mogę się tylko domyślać.

 

To był maj, pachniała...hmm... no kwitnącym mleczem pachniała moja działka ;-) Sami popatrzcie, widok urzekający.

 

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/010505_s.jpg

 

Te powbijane gałęzie bzu, to zarys budynku. Za tydzień miał wjechać koparkowy i doprowadzić do ruiny piękną działkę. Jednym słowem miał wykopać wielki dół pod fundamenty. W tle ja z moim dzielnym zuchem – Adaśkiem.

 

Fundamenty, a raczej odpowiedni obrys do kopania wytyczyłem sobie sam, na podstawie projektu. Co prawda adaptację garażu zrobiłem sobie sam i tym sposobem, z szerokości 4,2 zrobiłem sobie prawie 6,8. Tak wychodziło z projekty właściwego 2G, no i o tyle prosiłem o poszerzenie mojego ulubionego adaptatora, pana D*. W sumie nawet nie o te 2,6, ale jeszcze o 15 cm więcej – bo tak mi wychodziło z szerokości działki.

 

I chyba miałem pecha z tymi 15 centymetrami, bo widocznie w zapiskach pana adaptatora coś się pokisiło, albo ołówek zamazał, albo spadło trochę keczupu... Who nows? można brzydko zapytać. W każdym razie jaja były później. Na razie w błogiej nieświadomości czekałem na mistrzów od koparki.

 

Z tym kopaniem to też nie była prosta sprawa. Raz, że teren bardzo podmokły. Na zdjęciach tego nie widać, ale fakt jest faktem. Wszystko się rozbija o niedrożne i poprzerywane dreny i ludzkie niechlujstwo. Teren działki jest z lekkim spadkiem i gdzieś stopę poniżej poziomu drogi. A z pięknego pola róż, położonego nieco wyżej zapewne spływają hektolitry wody... Nauczony doświadczeniem innych, chciałem przypilnować koparkę, żeby nie porozrywała ewentualnych sączków. O ile jakieś znajdowały by się pod moją działką...

 

Okoliczni melioranci wysolili mi cenę 80zł za godzinę, więc postanowiłem ich unikać jak ognia. Znalazłem katerpillar tańszy o ćwierć. No i 7 maja wjechał na działkę. Z początku szło sprawnie, warstwa po warstwie lądowały w olbrzymim kopcu na końcu działki. Ale jak już ściągnął humus, to prawie się zapadał po ośki w tej cholernej glinie. Sączków ani widu...Ale taki 6-ścio tonowy smok potrafi narobić szkód... Cóż po 6 godzinach działka była zmasakrowana lepiej niż Gołota w walce z Lewisem.

 

Zaczęło trochę siąpić, koparkowy pojechał, a ja postanowiłem pobawić się we wronę i połazić po świeżym wykopie. Wiadomo, nic tak nie potrafi odegnać złych uroków, jak wędrówka właściciela po posiadanym gruncie. No i stanąłem sobie na kawałku odsłoniętej gliny... Stoję, dreptam, a pod gliną jakby poduszka wodna się robiła... Myślę, jak wsadzę szpadel, to normalnie studnia artezyjska zaraz tu będzie...No i zacząłem kopać. Po dwóch sztychach dokopałem się do sączka... No pewnie, że poprzerywanego. A potem to już tylko chciałem odkryć w ilu miejscach i gdzie on właściwie biegnie... Biegł, a raczej pełzał paskudnie, bo w poprzek zarysu fundamentów, przecinając je dokumentnie w 4 co najmniej miejscach. Autocenzura nie pozwala mi zacytować bluzgów jakie poleciały w niewiadomym kierunku.

 

Na zdjęciu widzicie rozrytą działkę i bohatersko wbity szpadel w miejscu gdzie biegł sączek. Ale dokopałem się do skurczybyka....

 

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/070505a_s.jpg

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/070505b_s.jpg

Problem był, bo nie wiedziałem co z tym zrobić. Sączek sobie pełzał idealnie na poziomie ławy. A prowadzić sączka w ławie i pod budynkiem nie miałem zamiaru. Całe perypetie z tym związane, a i garść cennych porad znajdziecie tutaj .

Jeszcze tego samego dnia podyrdałem do pobliskiej hurtowni targować się o materiały. Wiecie, byłem podkręcony tym sączkiem, więc targowałem się ostro. Dałem 4 patyki zaliczki na Solbet i z nieco lepszym humorem wróciłem na działkę...

 

Maj zapowiadał się kosztownym miesiącem. Tym bardziej musiałem już coś konkretnego robić, że umówiłem się z moją ekipą, na start 1 czerwca. Douczony więc dzięki forum, dzięki znajomym i nieznajomym meliorantom, postanowiłem samodzielnie, a raczej samowtór z żonką zrobić fachowe i profesjonalne obejście sączka.

 

Jak to wyglądało i ile potu i łez wylaliśmy, dowiecie się z kolejnego odcinka.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks później...

Ale ten czas leci, a ja nie mogę zabrać się za aktualizacje dziennika. No dobra, nie marudzę tylko piszę.

 

Człowiek to się całe życie uczy i głupi umiera, jak mówiła moja śp. babcia. Byłem na przeglądzie technicznym auta, pierwszy raz z pełną świadomością, że wszystko będzie OK., „kontroler” do niczego się nie przyczepi (sprawdzałem wszystko samodzielnie, nawet parę kółek na ręcznym, żeby sprawdzić, czy aby linka nie naciągnięta za bardzo...Nie była ;-)).

Co roku miałem jakieś perypetie, a to raz mi się żarówka przepaliła w czasie badania, a to jakiś numer czegoś tak nie zgadzał się z tym samym numerem we wpisie...No nieważne. W każdym razie, jak gość mi powiedział: „a teraz proszę przeciwmgielne tylne” to zwątpiłem... Nie mam przeciwmgielnych tylnych i nigdy ich nie miałem. Mistrz zaczął mi wyjeżdżać z paragrafami i tłumaczyć, że nawet maluch ma ;-) U mnie nie było. Znaczy nie było podłączenia instalacji do włącznika. No i nie było żarówek. Zaślepki tylko. Gość odkręcił...i pokręcił głową, wyzywając na durnych koreańczyków. A ja składałem dzięki skośnookim, że nie zostawili żarówek, bo bym musiał się bujać do mechanika... ;-)

 

Wróćmy do tematów budowlanych.

Łyknąwszy odrobinę wiedzy melioracyjnej, zapieliśmy szelki i bohatersko podeszliśmy do tematu: „O tym jak Sączek obchodził fundamenty”. Zaplecze frontowe w pełni przygotowałem 18 maja. Parę ton drobnego kamyszka, 40 metrów rury fi60 (takiej ładnej żółtej z perforacją) i paręnaście metrów geowłókniny. I pierwsza skucha przy kamyszkach. Ktoś by powiedział temat prosty jak budowa cepa – jak nie umiesz zamówić sobie kamyszka to się nie zabieraj za budowę... No ja zamówiłem. Fakt, że na odległość i przez telefon, ale nie pojadę 40 km dla nieinteligentnych 10 ton skały. I przyjechał mi jakiś kliniec 8-18 mm. Tylko, że je moim przewrażliwionym wzrokiem inwestora widziłem tu same kamloty jak pięść Pudzianowskiego. A tak chciałem mieć drobny, ładny żwirek...taki wiecie, trochę grubszy niż ma kot w kuwecie. A nie kurna kamloty w które nawet dinozaur by nie narobił ! Ale co tam. po konsultacjach nerw mi nieco opadł. Od biedy mogły by być, miały pełnić funkcję drenażową...

 

Wiecie ile zabawy było z obwijaniem rury geowłókniną? Robiliśmy to w naszym „salonie” w bloku ;-) Nasz mały zuch miał ubaw po pachy skacząc między długimi zwojami rury (i skutecznie utrudniając owijanie). W końcu po paru godzinach walki, wąż został skutecznie unieruchomiony, zabity i zabalsamowany geowłókniną. Po tych doświadczeniach moglibyśmy starować w przetargu na renowacje Tutanchamona. Na dywanie pokoju leżały kilogramy małych, żółtych kulek wytrząśniętych z rury...

Teraz pozostało tylko wsadzić mumię sączka do naszego auta, przetransportować na działkę i czekać na stosowne okoliczności przyrody celem zagrzebania mumii w ziemi i przepuszczenia przez nią strumienia wody gruntowej.

 

No i zacząłem szukać odpowiedniego koparkowego (znaczy zacząłem wcześniej, niejako symultanicznie z procesem przygotowań do balsamowania). I niby w Polsce jest bezrobocie... Cudem wytrząśnięta skądś koparka przyjechała po tygodniu. Był 23 maj. I nie wiem, czy jakieś fale elektromagnetyczne rozchodzą się pod (nad?) działką, ale tak: Katerpillar przy ściąganiu humusu zaliczył dwukrotnie pęknięcie przewodu hydraulicznego. Tym razem pękła gąsienica...

 

Koparkowy jednak twardy był a nie miętki. Możecie sobie tylko wyobrazić, że jak wykopał kawałek, to przesuwał się dalej podpierając z „chorej” strony łyżką... Wyglądało to prawie jak scena z Matrix 3 z kroczącym mechem i generałem Mifune (czy jak go tam zwali) ;-)

W każdym razie wykopał. Wykopał pięknie, ze spadkiem i tak jak trzeba. Ja tylko musiałem dogrzebać się do sączków, wybrać wodę, zasypać „kamlotami”, położyć mumię rury, podłączyć ją do wlotu (i wylotu) sączka, zasypać warstwę kamyszków, zasypać gruntem rodzimym i uklepać.

 

Wykop był szeroki na jakieś 40 cm. A że ja nie należę do typu wąski w barach, musiałem stać w poprzek. Stać to pół biedy, ale schylać się i wygrzebywać wiadrem szlam i błoto – to była masakra. A przy temperaturze 30 stopni na zewnątrz to była prawdziwa masakra teksańską piłą łańcuchową...

 

Żonka dzielnie mi towarzyszyła. Wynosiła bohatersko wiadra śmierdzącej bryi, rozgarniała kamyszek (wymieszany z piaskiem), którego każdorazowe wsypanie do wykopu, wywoływało prawdziwą burzę piaskową... Przez moment czuliśmy się jak szczury tobruku ;-)

Odkupiła to bidulka zakwasami i weekendowym osłabieniem.

 

Ach, zapomniałbym. Przygotowania frontowe wymogły na mnie zakup taczki. Nie wiedziałem że się zmieści do bagażnika ;-) Zmieściła się, wystawały tylko rączki, więc krzesząc iskry po asfalcie dotarłem na miejsce boju w sam czas.

 

Można powiedzieć, że zdążyliśmy przed czerwcem. Koszty: kamloty 590, sączek i geowłóknina 250, koparka 270, taczka 148. Razem 1258 minus amortyzacja taczki ;-) Do tego parę wiader potu, i kilogramy mięsa, jakim rzucaliśmy zmagając się z sączkiem.

 

Jak już zasypałem i przyklepałem wszystko, w dyrdy do geodety, żeby mi wytyczył fundamenty. Wcześniej (o czym nie pisałem) mój Great Masta Kierownik określił wykop mianem „co za świnia tak ci tu poryła” – czym mnie niezmiernie zasmucił. Więc szybko zatrudniłem jednonogiego koparkowego Mifune i za 100zł pięknie wyrównał mi to co porył Katerpillar. Geodeci mogli więc tańczyć walca w wykopie, a moja ekipa murarzy ze spokojem mogła pluć w garść i łapać się szpadla.

 

Jakoś tak w tym okresie pojawiła się u mojej żony myśl – szopka. Znaczy się szopka drewniana, która z prostego budynku o przeznaczeniu ogólnobudowlanym wyewoluowała w postać małego, ogrodowego domku z drewna... Ja w swej naiwności ciągle w wyobraźni widziałem go jako „szopkę” z nieobrobionych dech. Wizja mojej połówki różniła się diametralnie, co oczywiście później zaowocowało szeregiem nieporozumień i drobny utarczek ;-) W każdym razie dostałem projekt „szopki” od naszego kumpla-sąsiada, dzięki któremu w sumie kupiliśmy tę działkę (imiennie od Tomcia). Obliczyłem ile i czego potrzeba no i wpłaciłem tysiączek na kantówkę i dechy...

 

A na działkę wpadła jak bomba ekipa naszych murarzy, czyli Bartki (jak ich zwiemy).

Powinienem tu zrobić dygresje, jak to z umową było (dzięki Fugas! ;-)) i jakie oczy na umowę robili murarze, ale już mi się nie chce dygresji robić. W każdym razie uważam, że umową mam dobrą. Bartki napadły na działkę dokładnie w dzień dziecka. Uznałem to za pomyślny omen i z kamerą udałem się by ich trochę pofilmować ;-) Mieli nieco obaw, czy nie zobaczą się za miesiąc w kolejnej Usterce w TVN, ale ich uspokoiłem.

 

Teraz będzie więc mały fotoreportaż z obchodów Dnia Dziecka na u. Fiołkowej.

 

Ale głęboka ta piaskownica...

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/010605a_s.jpg

 

 

 

Starszaki przy kopaniu piaskownicy

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/010605b_s.jpg

 

 

 

Piaskownica ma spoisty grunt jak się patrzy

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/010605c_s.jpg

 

 

 

Licząc się z prędkością postępów kopania, zamówiłem stal na zbrojenie (1215 zł), okazyjnie kupiłem starobruk w Liroju (na podkładki dystansowe), cudem jakimś znalazłem 20m bednarki na uziom, i zamówiłem 24 m3 betonu B20 na ławy.

 

02 czerwca był Dniem Zbrojnym. Tak się Bartki uzbroili:

 

Zbrojenie ławy pod garażem... woda podchodzi jak cholera, mimo sączka...

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/020605a_s.jpg

 

 

 

 

Zbrojenie, rzut poglądowy

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/020605b_s.jpg

 

 

 

Uziom wpuszczony do przyszłego pom.gosp.

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/020605c_s.jpg

 

 

Te wąsy to zbrojenie pod słupy podtrzymujące dach nad tarasem

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/020605d_s.jpg

 

 

03 czerwca. Dzień Betoniarza. Zwarci i gotowi, Bartki od rana okupowali plac budowy. Pierwsza grucha zjawiła się punkt 8 rano... Ja wcześniej naczytałem się o zaletach wibrowania betonu w ławach, dzień wcześniej spędziłem na poszukiwaniach rzeczonego wibratora. Wyszukiwarka internetowa z uporem mnie kierowała do seksshopów, no ale wicie..rozumicie... jakbym przywiózł Bartkom karton wibratorów z silikonu (czy czegokolwiek innego), pomyśleli by, że inwestor oszalał i plac budowy należy opuścić czym prędzej, a nawet szybciej. W końcu po długich perypetiach znalazłem, zapłaciłem i wypożyczyłem (w tej kolejności) wibrator buławowy.

 

Na poniższych, nieocenzurowanych zdjęciach, możecie zobaczyć, jak się używa takiego wibratora ;-)

 

 

 

Dwóch facetów i wibrator

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/030605a_s.jpg

 

 

 

 

Kawałek ławy, wylany i ugładzony

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/030605b_s.jpg

 

 

 

Zmiana przy obsłudze sprzętu

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/030605c_s.jpg

 

 

 

Suma sumarum. Murarze byli zadowoleni, sprzęt się sprawdził. Gruchy nie zawiodły, przyjechały terminowo, niczego mi nie połamały, nie zakopały się i mam nadzieję, że przywiozły to co zamówiłem, czyli B20 z dodatkiem hydrotechnicznym (widzieliście jak nachodziła woda do wykopu?). Wziąłem urlop i byłem osobistnie przy zalewaniu ław, ale pańskie oko konia tuczy, więc z ław jestem zadowolony. Całkowity koszt ław to ponad 6700 zł. Zadowolony z dobrze zakończonego dnia wróciłem i uczciłem to zimnym piwem. Czekała mnie mała przerwa technologiczna (choć na drugi dzień można było już skakać po ławach) no i w między czasie podłączenie wody. O tym - napisze kolejnym razem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks później...

Fundamenty wylane, schły sobie ze spokojem. Przede mną było zadanie bojowe, rozplanować ziemię z wykopów tak, żeby był w miarę poziom pod palet z bloczkami M5. Troszkę czasu to zajęło, ale za to sprawdziłem taczkę w warunkach bojowych. Normalnie ISO 4000.

 

Wykopy wyglądały tak, komisyjnie sprawdziliśmy jakość betonu w ławach

 

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/230605a_s.jpg

A tu Adaś testuje twardość ławy. Na pierwszym planie polowa, przenośna studzienka do ujęcia wody.

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/230605b_s.jpg

 

Przyłącze wody. Taaak, tym się zająłem pod koniec marca, przeczuwając ile to może potrać. No i potrwało, musiało odleżeć swoje w ZUDzie, potem w Starostwie, w końcu 24 kwietnia zapłaciłem 500zł za projekt przyłącza i odczekałem miesiąc na uprawomocnienie.

Ale pisałem o tym nieco wyżej.

 

14 czerwca zjawiła się ekipa wykonawców polecana przez pana z Wodociągów. Przewidując kłopotY (nowa ekipa fachowców = nowe kłopoty) wziąłem sobie dzień urlopu. Na trasie przyłącza miałem: pięknie i pracowicie zainstalowany sączek, przewody energetyczne w ulicy, linię telefoniczną w ulicy.

Widząc jakie spustoszenie w drodze uczyniła jesienią 2003 ekipa gazowników, wolałem osobiście przypilnować. Panowie zabrali się delikatnie, stałem nad wykopem i patrzyłem czy czegoś nie wyrywają ;-) Nie wyrwali, ręcznie pięknie obkopali sączek, osobiście go potem obsypałem. Mieli co prawda problem ze zlokalizowaniem głównej rury od wody (żeby nawiertkę zrobić), bo oczywiście w drodze nie było nic wedle projektu. Okazało się, że sprytna Energetyka, przykryła linię wody swoimi kablami energetycznymi opakowanymi w czarną grubą rurę. Dokopanie się zajęło chłopakom ze 3 godzinki. Natwiertka poszła błyskawicznie, ale wykop równie szybko napełniał się wodą. Bynajmniej nie z nieszczelnej nawiertki, tylko po prostu z wód gruntowych (a sucho było wtedy jak byk, po deszczach to pewnie podmyło by Białoruśkę razem z koparkowym). Chłopaki Ludwikiem smarowali niebieską rurkę, ale mieli problemy „ze wsadzeniem”. Dopiero jak się starszy za nią wziął – wsadził umiejętnie w chętne i gotowe złączki. „Lata praktyki” – powiedzał, „zresztą mam 3 dzieci” dodał. ;-)

 

Dzielnie przepchnęli mi giętką rurę pod ławą fundamentową i założyli sprytną „studzienkę tymczasową” w pomieszczeniu gospodarczym. Zapłaciłem co swoje bossowi (nalegał, żebym się zgłosił po ofertę na szambo ;-)), a godzinkę później podjechały ludki by zaplombować liczniki. Oficjalnie miałem więc wodę na działce.

 

Mój wspaniały geodeta oczywiście w trakcie kopania wszystko pomierzył i inwentaryzacje powykonawczą miałem dwa tygodnie później. Całkowity koszt wody? 2 144 zł brutto (wydanie warunków, projekt przyłącza, wykonanie przyłącza, zaplombowanie licznika, dokumentacja powykonawcza).

 

Była więc woda i prąd, a to podstawa do budowania. Jak już jestem w tym miejscu to powiem coś więcej o pozwoleniu na budowę, bo zapomniałem wcześniej o nim napisać. Czekałem na nie...oj czekałem. W końcu mój masta Kierownik drynda na komórę: jest – leć do starostwa, pytaj o pana X. Pan X się zdziwił. „Panie” – powiada – „toć ja 10 minut temu dzwoniłem, że można odebrać...ja kurna nawet opieczętowane nie mam!”. Zaproponowałem pomoc ;-) Sam dziarsko pieczętowałem czerwonym stemplem swoją dokumentację. Pozwolenie było.

 

Wracamy do połowy czerwca. Długo się namyślałem jak wysoko podnieść poziom działki. Chodziło mi o to, żeby raz - woda nie cofała się z drogi na moją działkę, dwa – mieć na tyle wysoko, by poziom wód gruntowych był z metr poniżej posadzek na gotowo. Jak widziałem, to późną wiosną poziom wód przy umiarkowanych opadach był na równi z moimi ławami (stąd dodatek hydrotechniczny). Wymierzyłem na 8 warstw bloczka M5 (12 cm). Przeszło metr. Więc ostatecznie dodałem jeszcze jeden. Z zaprawą ponad 125 cm... Już sobie wyobraziłem te tony piachu do zasypywania ;-(

 

W pierwszym rzucie dojechało od Piotrowskich z Nekli 2000 bloczków. Bloczki jak marzenie, pięknie zawibrowane (parę spadło i się obtłukło, poza tym moi murarze cięli niektóre na inne potrzeby). Więc opinie z forum Muratora, że jakoby bloczki były badziejskie z jakimiś dodatkami czy gliną w środku trzeba włożyć między bajki. Te które kupiłem miały jakość bez zarzutu. Zaraz telefon do Seby i za chwilę miałem 2,5 tony cementu. Oczywiście 15 ton piasku zjechało błyskawicznie, ale wcześniej moje majstry miały zachciankę zaizolować ławy. Oj miałem trochę roboty. Cały ten syf co został po moim „rozplanowaniu” gliny wymiotłem z ław aż się kurzyło, dla pewności obsikałem wodą. Było gorąco więc schło piorunem. Jak po pracy z jęzorem na wierzchu przygnałem na budowę, to zapach izolbetu już mnie od torów kolejowych powitał. Cholera nie wziąłem nic do utrwalenia widoku…

 

Było niby gorąco, ale i tak izolbet – twarda sztuka nie chciał uzyskać konsystencji ciągliwej. Moje Bartki zdestrojowały wiadro aluminiowe, oparły na kawałkach bloczka M5 i normalnie zaczęły ten izolbet warzyć… Zwarzony izolbet nie miał oporów przed ciągliwą konsystencją i był już gotów do użycia. Wiadro mnie kosztowało 26 złotych grrr…

 

I tak strzelił 20 czerwiec.

 

A potem moje majstry poszły jak burza. Warstwa po warstwie bloczek po bloczku wymurowali ponad 2200 sztuk M5. Niechby jeden ważył 24 kilo, to przenieśli w łapkach 55 ton. Szacunek.

No więc po 5 dniach mój fundament urósł jak na drożdżach i wyglądał mniej więcej tak:

Po przekątnej, najbliżej garaż, najdalej salon, w tle chatka Tomcia z więźbą.

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/250605a_s.jpg

 

Od tylca, tu gdzie stoję będzie mniej więcej taras, na pierwszym planie zbrojenie pod słupki.

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/250605b_s.jpg

 

Tam gdzie zielona beczka, kiedyś będzie kuchnia, no a tam gdzie przenośna studzienka wiadomo - pom. gosp. Teraz se wyobraźcie ile tu piachu potrzeba ;-)

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/250605c_s.jpg

 

 

 

Właśnie. Pisałem o Sebie ;-) To fajna historia, bo jak byłem jeszcze na etapie poszukiwania stałego źródełka dostaw, szukałem tu i ówdzie. W końcu pytam Tomcia (chyba jakąś fotę jego chaty dam, bo jest co oglądać, a on nie ma czasu na dzienniki budowy ;-)), skąd masz/mialeś materiały? - „Seba mi dał”. No prawie jak w Killerze ;-) Seba okazał się całkiem przyzwoitym handlowcem w pobliskie (2000m ?) hurtowni. Stąd też co tylko potrzebowałem, miałem na telefon i praktycznie od ręki, przywiezione oczywiście loco Plejada. Seba mi dał. ;-)

 

No dobra, izolację ścian fundamentowych czas zacząć. Zgodnie z projektem na bloczki miała iść rapówka (rapica, jak fachowo mówiły Bartki). I poszła. Przy tempraturze 30 stopni, po pół godziny od zarapowania wewnętrznej ściany fundamentu wszystko zbielało i zaczęło się „palić”. Kierownik budowy przystopował chłopaków (i mnie przy okazji, bo ja człowiek nie uczony i jak mam w projekcie „robić A”, to chcę „robić A” – cóż do dziś nauczyłem się, że jednak to co w projekcie często ma się nijak do tego co zrobione…). W końcu on jest masta Kierownik i za coś mu płacę. Kazał olać rapówkę i dysperbitować od razu na bloczki. No i poszły od wewnątrz 2 warstwy dysperbitu na warstwę gruntującą. Wyglądało fajnie, jakby kto gumą obkleił wszystko.

 

Tak mi się murarze rozkręcili, że w ogóle nie chcieli przestać. Zaraz też złapali się za worki z klejem Kreisla, i od zewnątrz dalej lepić styropek do ściany. Nie dużo, 5 cm no ale zawsze to coś. Na styropek poszła siatka i na nią kolejny klej, takoż Kreisla ale nieco inny.

Był 29 czerwca, kiedy ściany fundamentowe wyglądały tak:

 

Ponownie strzał od tyłu, czerń dysperbitu i szarość styrlepu (albo lepstyru) są oszałamiające

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/290605a_s.jpg

 

A tutaj front przytłumiony przez zachodzące słońce.

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/290605b_s.jpg

 

 

No i po tym, jak wszystko ładnie wyschło, nadszedł czas na dysperbit od zewnątrz. Taaa… kontrolnie podjechałem wieczorem na działkę. Wszystko gotowe do akcji zasypania fundamentów. Ale patrzę a tu mi stoją 3 wiadra dysperbitu. Podejrzliwie pytam co to jest? Bartki na mnie patrzą dziwnie, bo uważali mnie chyba dotąd za rozsądnego, który izolbet od dysperbitu odróżnić potrafi…Więc niepewnie mówią, że dysperbit. No chyba nie oślepłem, ale ten dysperbit powinien być nie w wiadrach, ale do ciężkiej cholery na ścianie fundamentowej. Moi geniusze tak jak nasmarowali 3 warstwy na ścianę wewnętrzną, tak na zewnętrzną (gdzie przecież jest główny napór wód gruntowych i gdzie za chwilę będzie gymyla z zasypywaniem piachem) dali tylko grunt i 1 warstwę.

 

Poleciał OPR. Ich szczęście, że to był piątek wieczór i jechali do chaty. Od poniedziałku rano, nim zjawił się piachowóz raz jeszcze dysperbit poszedł na ścianki. Jakbym kurna miał zbańczyć na tym dysperbicie, troskliwe misie chciały zaoszczędzić…

 

No ale dość o tym. W chwilę później przyjechała Skania z 30 tonami piachu i buchnęła wszystko przed fundamenty. Zjawił się i katerpillar (syn mojego bossa od zakładania wody – nie skorzystałem z szamba, ale za to z koparki) i zaczęło się wielkie zasypywanie fundamentów, które trwało przez trzy dni.

 

Wypożyczyłem zagęszczarkę (tzw. żabę) coby moje chłopy się na budowie nie nudziły. Walka była okrutna. Na polu chwały poszło 500 ton piachu i jedna żaba. Pewne straty odniosły też fundamenty, gdy koparkowy nieco przyszalał z nasypywaniem. Od góry w 3-4 miejscach naderwał siatkę przytrzymująca styropian.

 

Z żabą był problem, gdyż jak pisałem wypożyczyłem ją w jednej (pominę milczeniem gdzie) wypożyczalni. Już pierwszego dnia moje chłopy się skarżyły, że żaba parska, gdacze i kopie. I po 4 godzinach roboty się grzeje i odmawia współpracy. Drugiego dnia po jeszcze krótszym czasie, żaba została pozbawiona linki startowej… Myślę sobie – bydzie bida. Podjechałem po zwłoki żaby, ale Bartki spryciarze linkę już przymocowali. Jak – nie wnikałem. Wiozę ją z powrotem.

 

Oczywiście pan w wypożyczalni, wpierw wytaskał z mojego bagażnika rzeczoną żabę, sprawdził ile zostało paliwa (dużo) no i zaczął ją przy mnie odpalać. Za piąta porażką stwierdził, że silnik jest zatarty (a mnie zmroziła wizja utraconych 500 zł i może czegoś gorszego). Mówię, panie niemożliwe, wczoraj jeszcze skakała jak na technoparty, a pan mi mówisz, że zatarta. Może zalana, to fakt, po technoparty i 20 km leżenia bokiem w bagażniku każdy byłby zalany, co dopiero żaba. Ale zatarta? W życiu.

 

Pan był podatny na moje sugestie (widać nie pierwszy to raz miał problem z żabą). „Wymienię świecę, a pan idź po fakturę” – usłyszałem. Chyba nie musze mówić, że po tę fakturę to pobiegłem. Gdy stawiałem zamaszysty podpis na fakturze, pan wpadł z wyrazem triumfu na twarzy, ściskając w ręku urwaną linkę. „Mówiłem, że świeca, odpaliłem ścierwo, ale linka mi się urwała, oj za dużo to śniadanie dziś było”. Nie skomentował, błogosławiąc w duchu obfite śniadanie pana z wypożyczalni i skuteczne przymocowanie linki przez Bartków. Wsiadłem w auto i udałem się w nieznanym kierunku…

 

Tak wyglądało pobojowisko piachowe:

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/050705a_s.jpg

 

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/050705b_s.jpg

 

A tak już po całkowitym zasypaniu i zagęszczeniu. No i proszę, 8 lipca, moje urodziny ;-) Piękny prezent.

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/080705a_s.jpg

 

Oczywiście pominałbym najważniejszą rzecz - szopkę. Celowo omijałem zdjęcia dokumentujące proces budowania się "szopki" bo to temat na odrębną historię...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak to z szopką było....

Otóż ja chciałem jak najskromniej postawić szopkę, taką wiecie, na graty różne i schron dla Bartków podczas burz i gradobicia sinusoidalnego. No ale moja żonka ma nieco inne poczucie estetyki. Obśrupane dechy z przybita płytą OSB i kawał blachy na dachu, żadną miarą na naszej działce nie mogłyby się znaleźć.

 

O projekcie „szopki” pisałem już wyżej, w każdym razie ostatniego maja podliczyłem ile materiały wyjdzie na zbudowanie tego przybytku i złożyłem u Seby ekwiwalent pieniężny w wysokości tysiąca złotych. A że sezon na drewno w pełni, to czekałem ze trzy tygodnie.

 

W końcu dojechała kantówka i 2 metry desek. Impregnowanych, ale nieheblowanych. No na szopkę w sam raz, ale na pewno nie na taką, jaką se umyśliła moja Ewcia. Jak zauważycie na zdjęciu nr.2 z poprzedniego postu, to między hałdą ziemi, a zielonym płotem sąsiad zieje jeszcze pustka. Znaczy się może nie zieje, bo wydaje się to naturalnym miejscem, przez które wszelkiej maści koparkowi i operatorzy HDSów mogą wjechać i zrobić swoje.

 

No ale, jak pisałem, po 4 nawrocie gruchy z zawartością B20 (ławy) co nieco pozostało, więc moje sprytne Bartki zrobiły już wylewkę na gruncie pod „szopkę”. Szerokie na 2,5 metra długie na 4. Jak już dojechał towar, to moje majstry wzięły się za zbijanie „szopki”. Kantówka 10x10 miała służyć jako podstawa konstrukcji, kantówka 7x12 jako boczne wzmocnienia. Dach i podłoga to właśnie te impregnowane, nieheblowane dechy calówki. Bo wiecie, powiedziałem, że podpiszę z nimi umowę na budowę domu pod warunkiem, że mi za friko szopkę postawią. Nie odstawią, postawią. No to co mieli zrobić? ;-)

 

I jak ich obserwowałem, to tak jak na początku dość ociągająco się za to zabierali, to im było więcej widać, tym większą sprawiało to im radochę. Powaga. Podeszli ambicjonalnie do tematu i wręcz innowacyjnie. Choć największe opory mieli przed tym, żeby przez belki konstrukcyjną ramiaka podłogi, puścić 4 śruby i zabetonować je w wylewce (musieli kuć B20 ;-) więc ich rozumiem). Ale po moich marudzeniach w końcu to zrobili. Musiałem tylko czas jakiś później podłożyć ze 4 bloczki M5 pod ramiaka, ot tak dla pewności.

 

No dobra, ja tu nawijam a Wy pewnie chcecie looknąć co to w ogóle za szopka?

 

Proszę bardzo, oto dwie fotki z końca czerwca, to drugie nie bardzo wyszło, ale to tak tylko poglądowo

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/290605c_s.jpg

 

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/290605d_s.jpg

 

Powiem szczerze, że jak zobaczyłem tak wysoki dach to się trochę wystraszyłem. Znaczy wystraszyłem się przyszłej reakcji mojej żony. Ale chłopy mnie uspokajały, że niby ładny taki, pseudo góralski.... Taaa na wielkopolskiej równinie góralska szopka. No ale żonka bieszczadniczka, może jej ten klimat podejdzie. Ostrożnie zadzwoniłem i starałem się ją psychicznie przygotować na widok, którego pewnie nie oczekiwała. Wiecie, że to dość trudne, prawda?

 

Na całe szczęście chatka-puchatka trafiła w gusta mojej połówki i nieco odetchnąłem. Oczywiście, żeby nie było za dobrze to podpadł jej „materiał obiciowy”. Został on nazwany, obleśną, brzydką jak noc, nieheblowaną dechą, którą żadna farba nie uratuje. Cóż było czynić? Jechać do Liroja i kupić deskę boazeryjną na obicie szopki, a potem głowić się jaką to papą ozdobić strzelisty daszek...

 

Desek wyszło parę metrów, sosna 16 mm na pióro i wpust. Muszę powiedzieć, że mi się to nawet bardzo spodobało, no może poza krótką chwilą transportu, kiedy to przygnieciony dechami, siedziałem w kącie fotela kierowcy i wlokąc się jak żółw trasą na Warszawę (z bagażnika wystawało mi 40cm desek), uważałem, by nie urwał się sznurek mocujący klapę bagażnika do ładunku... Urwał się całe szczęście 40 metrów przed miejscem docelowym.

 

Dzień później wyglądało to tak:

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/300605a_s.jpg

 

A tu zbliżenie:

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/300605b_s.jpg

 

Jak widzicie prace postępowały równocześnie z zasypywaniem i zagęszczaniem fundamentów. Koniec końców przyszedł czas na pokrycie daszku. Pani w Castoramie nie mogła się nadziwić, że kupujemy ogon bobra na welonie. Ale ten nam się najbardziej podobał, bo chcieliśmy mieć choć imitację koloru dachówki... Nasze zaskoczenie efektem końcowym było jednak całkowite. I pozytywne.

 

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/050705c_s.jpg

 

I znów zbliżenie na ogon bobra.

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/050705d_s.jpg

 

W końcu, po roku wróciła moja siostrzyczka z Francji, więc wykończenie „szopki” było doskonałą okazją, żeby jej pokazać plac budowy i wsunąć lody na progu naszego budynku gospodarczego, który po zaimpregnowaniu bezbarwnym środkiem, zaczynał na słonku przybierać coraz ładniejsze kolory. Oto foto:

 

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/130705a_s.jpg

 

W trzy dni późnej urządzliśmy sobie z Tomciami pierwszego, inauguracyjnego grilla. Jako ciekawostkę polecam spojrzeć w lewy górny róg zdjęcia. Folia Tyvek na ich domku już jest ;-) Od lewej: Tomciu, Tomkowa pod stołem, Gerionowa w stroju roboczym i Anetka. Dzieciaki powinno być słychać w tle, no ale pliku dźwiękowego nie załączyłem ;-)

 

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/160705a_s.jpg

 

No i na tym etapie na razie zakończyliśmy prace nad domkiem, który miał być szopką. Czeka mnie jeszcze wyszlifowanie kantówki, zrobienie podbitki i zajęcie się okienkiem. Chcieliśmy pomalować jakąś bejcą, ale przy tak pięknym, naturalnym kolorze sosny, chyba tylko coś bezbarwnego wchodzi w rachubę.

I na zakończenie tej krótkiej relacji z jakże ważnej inwestycji, słów kilka o kosztach.

 

kantówka 577,00

deski 900,00

gwoździe i suby 112,06

drzwi ościeżnice 267,00

impregnat 89,74

gwoździe i suby 6,65

deski podbitka 544,78

deski podbitka 199,98

zamek do drzwi 44,00

gont na dach 696,00

zszywki do gontu 36,00

papiaki 4,56

 

Razem: 3477,77. Robocizna gratis ;-)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dobra, sprawę szopkodomku opisałem, czas dogonić stan teraźniejszy na budowie. By rozwiać wątpliwości dodam, że obiekt ma pozwolenie i jest zgłoszony (pozdrowienia Krojena ;-)).

 

Po zasypaniu fundamentów, moi murarze z przyczyn obiektywnych na tydzień musieli opuścić plac budowy. Zapanował więc względny spokój przerywany moim testowaniem wytrzymałości taczki (powoli przewoziłem sobie humus tu i ówdzie, mieszałem z piaseczkiem i równałem działkę). Z tego równania to mi wyszło, że robiąc delikatny spadek i tak jestem dobre 30cm nad poziomem sąsiada, no ale cóż – inaczej miałbym piękne jezioro od frontu po każdej obfitszej burzy. Po prostu poziom drogi był wysoko, a innego lekarstwa jak wyniesienie działki i zwłaszcza budynku ponad poziom nie znam.

 

Pogoda sprzyjała bo przez tydzień przerwy nocami lało i to mocno, więc cały pył i piach wokół piękniście się ubił. 16 lipca przywiozłem na budowę 5 rolek papy i 80kg izlobetu. Zaczęło się izolowanie ścian fundamentowych (izolacja pozioma). W poniedziałek (18 lipca) wróciła ekipa i szybko się sprężyła. Pod koniec dnia, fundamenty były pokryte dwoma warstwami papy na izolbecie, wyglądało to przyzwoicie:

 

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/180705a_s.jpg

 

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/180705b_s.jpg

 

Choć i tak obmaszerowałem całe 100m fundamentu szarpiąc (ale bez przesady ;-) i sprawdzając jakość przyklejenie papy.

 

W międzyczasie już mnie skasowała ENEA 130 zł za nieużywanie prądu. Podejrzewam, że teraz, po wielokrotnym użyciu rachunek będzie kilkakrotnie większy.

 

Jak już się izolacja pięknie przykleiła, to Bartki zaczęli murować pierwszą warstwę. Jaki ja miałem problem ;-) Kiero (przed urlopem, bo aktualnie się wtedy byczył na złotych piaskach riwiery) głosem nie znoszącym sprzeciwu zażyczył sobie, żeby pierwsza warstwa poszła z cegły pełnej. Ja oczywiście wychowany na ulotkach reklamowych Ytonga i zaleceniach fachowych pism dotyczących murowania betonem komórkowym, łamałem sobie głowę WTF is it! Nawet temat na forum rzuciłem, czy tak się robi...

 

Wszędzie widziałem, że pierwszą warstwę betonu komórkowego się poziomuje, ale bez żadnych cudów z podmurówką. Wątpliwości moje nie zostały rozwiane na forum, jedynie osobnik z aliasem Kierownik wypowiedział się autorytatywnie, że tak. W hurtowni Seba był na urlopie a jego zastępca tak się trochę wahał i do końca nie był pewien tego co mówi. No ale zdałem się na słowo masta kiera. I podmurówka poszła. Trochę to zakłóciło moje obliczenia wysokości stropu, ale w końcu jakoś se poradziliśmy.

 

Pogoda nie sprzyjała. Godzinę świeciło słońce, dwie godziny lało jak z cebra. Co zresztą widać na załączonych obrazkach:

 

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/230705a_s.jpg

 

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/230705b_s.jpg

 

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/230705c_s.jpg

 

 

 

 

Słów kilka o siporeksie. Kupiłem beton komórkowy Solbet. Wszędzie mi go polecano. Czekałem sporo bo teraz sezon i faktycznie dostępność Solbetu była momentami ograniczona. I wiecie co, jak zobaczyłem 4-5 warstwę muru, to mnie krew zalała. Nic się nie schodziło idealnie (na klej robią), tylko tu schodek tam schodek. Zdołowałem się. Mierzymy bloczki siporeksu (24cm). Część była 23,6. Długość 58,5 ... Bez komentarzy, po 2 mm na stronę przy murowaniu na klej robi. I to mocno. Nakazałem Bartkom odrzucać te najgorzej zwymiarowane. Teraz mogę powiedzieć, że przy 30 paletach, 2 palety poszły w kosmos. Oczywiście kasę dostanę z powrotem, ale badziew straszny ten Solbet. Tak jak byłem zadowolony z fundamentów, tak ze ścian nie jestem. Tu i ówdzie porobiły się szczelinki (takie na 2-3 mm) w ścianach zewnętrznych między bloczkami Solbetu. Ratunkowo murarze powstrzykiwali trochę kleju i zapiankowali czymś izolacyjnym. No ale to nie tak miało być. Pal diabli w ścianach wewnętrznych, ale zewnętrzne? Wizje mostków termicznych przez tydzień nie dawały mi spać.

 

Potem pooglądałem inne, sąsiednie chaty postawione z Solbetu. I trochę się uspokoiłem, bo niektórzy mieli jeszcze gorzej. Aczkolwiek jak ktoś robił na zaprawę, nie na klej, to nic nie było oczywiście widać.... No ale boli mnie ten Solbet do dziś.

 

Zaczęliśmy się też wahać względem bramy garażowej. Pierwotnie chciałem mieć jedną, dużą (5m). No ale po czasie i dyskusjach, po szukaniu argumentów, pomysłów i rozwiązań zdecydowaliśmy się na 2. Bartki niezadowolone, bo musiały piłować siporeks na froncie garażu. Dałem im stówę ekstra za to piłowanie i murowanie słupka... Słupek postawili z pełnej cegły.

 

I naprawdę fatalnie to wyglądało. Taki chudy, biedny słupek. Latając po różnych producentach bram garażowych, w końcu trafiłem na fajnego człowieka z firmy Tekla. Zrobił mi wycenę (korzystniej niż w Wiśniowskim, czy Nordhausie – segmentowe bramy 2.5 x 2,15 z napędem, kolor – złoty dąb) i objaśnił mi co i jak. Tak wyedukowany wróciłem na działkę i zacząłem myśleć. Wiadomo, że to proces trudny i czasami bolesny, ale od czego ma się w takich wypadkach żonę. Słupek wyglądał źle. Trzeba było coś z nim zrobić.

 

No i poszedł pod młotki. A w jego miejscu stanęła porządna warstwa siporeksu. Czekająca tylko na ułożenie nadproży.

 

Resztę opowiem po weekendzie...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No i przyjechały nadproża, i druty zbrojeniowe. Wszystko z Nekli ofkors. Ze wszystkiego pan od Piotrowskich zapomniał mi doliczyć 68 złociszy za dwie belki, które poszły w miejsce nadproży 3,40 (mieli maks 3 metrowe, ale moje Bartki sobie z tym poradziły).

Zresztą i tak zaraz oddam te parę groszy jak w piątek zjadą się belki stropowe i keramzytowe pustaczki.

 

W try miga ściany konstrukcyjne zostały skończone, razem z nadprożami (36 sztuk). Potem zabrali się za ścianki działowe. Tam gdzie miałem mieć gips-karton, poszedł siporkes 12 cm. A co. W ostatniej chwili jeszcze nadszedł czas na zmiany. Jak już namieszaliśmy z bramą/bramami garażowymi (ale popatrzcie jaka różnica):

 

Stan przedtem:

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/230705b_s.jpg

 

Stan obecny:

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/310705a_s.jpg

 

 

 

to musiałem też wymierzyć kuchnię i szerokość wnęki między ścianą, a krawędzią okna. Było 35 cm. Bez wahania przesunąłem ścianę od pomieszczenia gospodarczego o kolejne 5 cm. Wnęka zrobiła się na 40 cm. Zadowalająco. I tym sposobem szerokość kuchni na surowo jest 3,98, a długość 3,90. Piękny i ustawny kwadrat. A wszystko przez nasze kombinacje ;-)

 

Rzutem na taśmę zmniejszyliśmy sobie prześwit między salonem a kuchnią, planując w przyszłości wstawieni tam sporych drzwi przesuwnych chowanych w ścianie (kaseta). Bardzo ten patent mi się spodobał, mam nadzieję że w realizacji wyjdzie pomyślnie.

(fotka od strony tarasu, dokładnie widać, jak miało być, a jak jest ;-) przed fundamentem leżą smętne resztki słupka garażowego)

 

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/310705b_s.jpg

 

W małej łazience zwiększyliśmy szerokość o 10 cm (jest na surowo 107 x 317), a w dużej zamiast drzwi 90, zaplanowaliśmy 80 – te 10 cm z prawej strony robi nam fajną wnękę, w którą zmieści się ewentualna pralka, albo jakiś mebel typu szafka-komin.

 

To tyle zmian. Teraz jakbyśmy coś jeszcze chcieli to już jest za późno ;-) Przed sierpniem mury naszej Plejady były gotowe. Materiał nasz kosztował lekko ponad 13 tysięcy.

 

Jeszcze fotka poglądowa od strony ogrodowej

 

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/310705c_s.jpg

 

 

I od strony frontowej:

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/310705d_s.jpg

 

 

W międzyczasie latałem za jakimś ogrodzeniem... No i słuchajcie.

 

Dałem ciała. Po całości, można tak powiedzieć. Szukałem ogrodzenia dla działki, znalazłem nawet przyzwoite siatki, wynegocjowałem ceny, zamówiłem...

Jeszcze handlowiec zrobił mi wydruk materiałów, żebym sprawdził i zatwierdził. Zamówiłem siateczkę 150 cm, do tego podmurówka z prefabrykatu (20 cm)... I byłem święcie przekonany, że słupki są 2,3 m. Wróciłem do pracy, Wuztkę ciepłem na stół i zapomniałem o temacie. A wieczorem po krótkiej, acz znaczącej przygodzie z moim pourlopowym Masta Kierownikiem, jadę na działkę, mierzę fundamenciki pod ścianki działowe i wołam mojego majstra, coby nie myślał, że inwestor olewa inwestycje.

 

A on mi mówi, że te słupki to chyba coś za krótkie... Lecę z miarą, mierzę....2 metry. Jak sobie nie bluzgnę, co mi kurna pozostało, nie?! Ech, człowiek musiałby być osobistnie przy wszystkim. A te moje Bartki, to cielęta, a nie murarze... Jakby nie mieli komórki i nie mogli mi dać znać, że coś jest nie w porządku. Krew mnie zalała.... z miejsca budowy do sklepu siatkowego jest z 50 km. No ale załadowałem 30 słupkami mojego piękny wóz i drę do chaty trasą Warszawa-Berlin.

 

Następnego dnia rano już byłem w Komornikach. Dopłata, wymiana, powrót na działkę. Pół dnia z głowy i trochę nerwów...

 

No ale teraz to wygląda to w miarę przyzwoicie (btw jeśli myślicie, że jazda Lanosem załadowanym 30 słupkami 2,5m jest wygodna, to informuję, że nie jest). Mały look na ogrodzenie:

 

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/010805a_s.jpg

 

Zbliżał się drugi tydzień sierpnia i moje Bartki obwieściły, że jadą na tygodniowy urlop. A niech se jadą. Zwłaszcza, że jest prawie połowa drugie tygodnia sierpnia i pogoda pod zdechłym Azorkiem. No ale sami się prosili...

 

Jeszcze przed ich wybyciem zjawił się mój kiero na budowie. I oczywiście spodziewałem się tego. Jego pierwsze słowa do ekipy: „panowie, ale musze was opier&@#ć” ;-) Czego Bartki nie zrobiły? Ano pod nadproża nie podłożyły cegły pełnej !! Grrrrr... Zrobiły tylko „poduszkę” 2 cm z betonu, a to wedle mojego majstra nie jest zbyt poprawne. Cóż. Po herbacie jak to się mówi. Gdyby nadproża siedziały 25, albo więcej cm w ścianach, to pół biedy, ale one tak na 15 cm są osadzone... Ech, life sucks, trzeba by cholera na wszystkim się znać, być prawnikiem, doktorem, mechanikiem i murarzem w jednym.

 

Koniec narzekań.

 

Dostałem listę zakupów od murarzy i praktycznie wszystko już jest pozamawiane do akcji STROPY. Najgorzej chyba ze stemplami, na dzień dobry dostałem ceną 8,50 po oczach. No ale może jakaś życzliwa dusza użyczy przed 16 sierpnia.

 

Dechy do szalowania wykorzystam potem na strop drewniany nad garażem. Pewnie sporo roboty będzie mnie kosztować odgwożdżenie i oczyszczenie, no ale i same dechy to tysiąc złotych...Nie chciałbym wyrzucić w błoto, albo spalić. Tysiąc zawsze będzie tysiącem. W ogóle jakoś tak się pieniądze rozpływają, że aż strach. Miałem nie narzekać, a jakoś ciągle marudzę. To chyba pogoda mnie dołuje, brak stempli i tak sobie wykonane ściany ...Czas kończyć wpis bo nic dobrego nie napiszę.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tyle co wróciłem z działki z oberwanym żołądkiem ;-) Swoim.

Akcja STEMPLE zakończona. Po moich intensywnych poszukiwaniach i marudzeniu na cenę 8,50 za stempel znalazłem w końcu coś sensownego, zamówiłem i...No i miałem problem z transportem. Niby w Kostrzynie jest tych transportowcow jak psów, ale a to jeden ma od dziś urlop, a to drugi ma za dużą ciężarówkę, a to trzeci leci w kosmos kurna. Doprosić się nie można,a ludzie narzekają na brak pieniędzy i roboty.

 

W desperacj zadzwoniłem do Seby, niestety mimo deszczów i gradobić sinusoidalnych okoliczne budowy pną się w górę i transport hurtowniany jest non stop w rozjazdach.

 

W końcu dostałem namiary na pana J. w Swarzędzu, gdzie prędko się udałem, celem dobicia targu i wycieczki po stemple. Zjawiłem się punktualnie, bo tylko kwadrans później. Niestety, panu J. akurat jakiś majster koło do jelcza przykręcał, a że był nawalony jak meserszmit (majster, nie kierowca), to pan J. musiał mu na łapy patrzeć, czy aby koła od malucha nie przykręca do tej ciężarówki...

 

Po godzince czekania i podziwiania swarzędzkich parkanów zza okien mego wielofunkcyjnego wozu, kierowca odpalił druga maszynę i ruszyliśmy. Druga maszyna miała 25 lat pracy za sobą i wielokrotnie przekręcony licznik kilometrów. Przed wyjazdem jej silnik został nakarmiony 3 litrami oleju, bo jak się wyraził właściciel "ostro bierze na trasie".

 

Ech, mogłaby brać i 10 litrów, ale takiego bujania, podskoków, prychnięć, zrywów i trzęsienie fotela to ja w życiu nie przeżyłem. No mówię Wam 10 w skali Beauforta to pryszcz. Pan włączył CB radio "na wszelki wypadek" i jechaliśmy opłotkami i bocznymi drogami, by uniknąć spotkania z ewentualną kontrolą ...

 

Boczkiem boczkiem przejechaliśmy przez Biskupice i ujrzalem dach hurtowni wreszcie pokryty Nibrą DS5 w kolorze mnie interesującym. jeszcze w maju uderzałem do nich, żeby mi przyobiecali jakieś dobre ceny, kalkulacje zrobili, no ale wiadomo, czas płynie, euro skacze góra dół, konkurencja nie śpi... Mówili, że niedługo pokryją sobie NIbrą dach. Pokryli. Nie powiem, nie wygląda najgorzej, ale chyba jednak Nelskamp H14 (tzw wysoka fala) to jest to co podoba nam się najbardziej (i co najprawdopodbniej wrzucimy na nasz dach).

 

No dobra, po drodze zahaczyliśmy o zakład blacharski, gdzie jutro wiozący nas bolid transportowy miał iść na żyletki. A więc to był jego ostatni kurs...Ja bym to przynajmniej jakąś flaszką uczcił, no ale nie będę się narzucał panu kierowcy, a może to abstynent, albo sercowiec?

 

W końcu, pokonaliśmy tamę na zalewie w Jeżykowie i byliśmy na miejscy. Właściciel stempli uprzejmie pomógł mi je wrzucić na przyczepę... Niektóre stemple, a raczej większość z nich zasługują na miano słupów. Grube to i ciężkie jak smok. Albo jeszcze bardziej. Może dzięki temu zamiast 130 stempli jak mi wyliczyli Bartki, wystarczy ich ze 100? No czas pokaże jak w tygodniu zasteplują teriwę.

 

W każdym razie na działce byłem coś koło 21.00 i trochę po ćmoku pownosiłem tyle stempli na ile miałem siłę. Po czym pojechałem do domciu, przedstawiłem plan strategiczny na jutro żonce, żeby mogła spokojnie zasnąć i usiadłem do kompa, z nadzieją, że uda mi się coś napisać w dzienniku, nim padne wpół drogi do łazienki i zasnę na dywaniku przed wanną...

 

Udało się ;-)

 

Jutro przezornie urlopik. Zorganizowałem sobie trzy transporty co dwie godziny, deski szalunkowe 2 kubiki, potem 500metrów fi12 i 400 metrów fi6, a na końcu 57 belek stropowych i 860 pustaków z keramzytu. Nie miałem już sily liczyć czy nie będzie za mało/za dużo. Aczkolwiek ktoś mnie na forum przestrzegał, że u niego Piotrowscy się walneli na paręnaście sztuk za dużo...Cóż, sprawdzimy w przyszłym tygodniu jak chłopaki ułożą strop.

 

Na razie wydaje mi się, że wszystko zorganizowane i zapięte na ostatni guzik. Musiałby nastapić nagły atak zimy (co jak widać nie jest niemożliwe), żeby coś poszło inaczej. Trzymajta kciuki ludziska, od wtorku jedziem ze stropem ;-)

 

Acha i jutro rozprawa między panem, wójtem a plebanem. Czyli ile będzie mnie kosztowała robocizna więźby i pokrycia i czemu tak drogo?

 

Dobrej nocy!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie ma jak to 13-sty.

Nic dobrego, a nawet więcej. Same bed njusy. Wczoraj w nocy osiadły w kilku miejscach fundamenty pod ściankami działowymi. Nie wszędzie, ale pechowo w narożniku małej łazienki, co zaowocowało odpęknięciem ściany działowej od konstrukcyjnej i szczeliną 0,7 cm.

W garderobie takoż osiadł fundament ściany działowej. Sama ściana związana z konstrukcyjną odspoiła się od papy położonej na fundament. Szczelina 0,7 cm.

No i narożnik ściany działowej kuchni tak samo. Szczelina 0,3 cm, na szczęście nie ma pęknięć samej ściany ...

 

Przyczyna, to na mój gust słabo zawibrowany piasek w fundamentach, być może też podczas wylewania fundamentów pod działówki (kopane w piasku) poobsypywał się tu i ówdzie piasek...Myślę jakie konsekwencje wyciągnąć wobec majstrów.

 

W każdym razie stało się to wczoraj/dzis w nocy. Trochę mnie to podłamało, bo szczególnie w jednym miejscy wygląda fatalnie. Cóż we wtorek wracają murarze, potrzebuję też opinii kierownika, co dalej z tym robić. Chyba tylko czekać, czy osiądzie bardziej, czy to już maks...A w międzyczasie robić strop. Lajf is brutal end ful of zasadzkas....

 

No i nadal nic nie wiem o dachu, bo mój megik dachowy wczoraj mi uciekł, nim zdążyłem odebrać teriwę na placu budowy. Żeby było śmieszniej, to w adaptacji więźby dachowej znalazłem brak. BRAK.

 

"Zapomniało się" zaprojektować więźby daszku nad wejściem :evil:

 

Tyle na dziś. Gud njusów nie odnotowano.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Żywiec w garść, oczy na zapałki, nowe njusy.

 

W robocie powariowali, spokoju człowiekowi nie dają, nie dość, że budowę mam na karku, to jeszcze jakieś klienty się mnie uwiesiły jak psy listonosza. Chyba poproszę szefa o dodatek za szkodliwe warunki pracy.

 

Fundamenty od działówek zapadają się nadal. Po milimetrze na dzień. Przyjechał kierownik, sklął ekipę tak, że nie powtórzę i zalecil swoje. Nie slyszałem tego (teść mi zrelacjonował), ale jak wróciłem popołudniu na budowę, chłopaki mieli kwaśne miny. I dobrze kurna. Ech skopałbym im dupska, gdyby nie to, że stropy musza ułożyć, zazbroić wieniec i wejście zrobić porządnie...

 

Dogadałem się z ekipą od dachu. Niby do przodu i kolejny etap pchnięty, ale wiecie jak to jest... Bądź tu człeku mądry i wybierz dachówkę. Tak jak na wstepnie byłem gotów dać głowe za Nelskampa H13 ceramicznego, tak teść nas podpuszcza na karpiówkę... Nie wiem za co, ale jak przez najbliższe 10 lat będę dostawał dodatki za szkodliwe warunki pracy, to może .... kto wie...?

 

Najgorzej jak się szef wk@#$wi i zamiast dodatku mnie wyleje, wtedy ani Nelskampa, ani karpiówki, a my zamieszkamy w bambusowej chacie krytej liściem bananowca.

 

Wracając do ekipy dachowej. Wynegocjowana cena poprawiła mi humor, zepsuty fuszerką ścian działowych. Szifo rzekł 35zł/m2 robocizny. To mnie satysfakcjonuje w 100%. Przy moim dachu, każdy metr jest na wagę złota ;-)

 

Więźbę impregnowaną zanurzeniowo też udało mi się zamówić w dobrej cenie, ledwo przekroczy 8 tys brutto (ponad 12m3), musze pozbierać tylko do soboty kaskę i połowę zaliczkować, a potem....4 tygodnie czekania.

Fajnie się walnął kolo przy obliczniu więźby. Cieśla dał 10 sztuk 4,5 metrowych słupów w wymiarze 32 x 16...Ja zwiątpiłem bo więźbę znam na pamięć i takich belek nie pamiętam... Po krótkim telefonie okazło się, że cieśla zapomniał.....PRZECINKA !!!

Były to dechy 3,2 x 16 - w efekcie 2m3 więźby nmiej, co nie ukrywam bardzo mnie uradowało (jak zobaczyłem wpierw koszt całkowity).

Tak sobie myślę, że może to był chwyt psychologiczny? Czy klient uważny i zwróci uwagę? A jak zwróci, to pewnie cena wyda mu się o wiele niższa niż proponowana? Ech, o taką finezję to bym jednak cieślów nie podejrzewał, ale chywt jest dobry i chyba zacznę go stosować w mojej branży ;-)

 

Jakieś foty musze porobić, bo coś tak łyso wygląda dziennik bez obrazków.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak to dobrze mieć teścia!

Przejechał biedny 700km na "krótkie wakacje" u nas. I od razu zajął się naszą budową. Więc wakacje ma na pewno intensywne. Gdyby nie jego uspokojenia, to po akcji z fundamentami działówek zszedłbym na zawał ;-)

 

Dziś murarze kończą szalowanie ścian pod wieniec i wylewki. Zajmą się bardziej pracowicie pewnie fundamentem pod przedsionek (czy jak to się tam zwie).

 

Nasz projekt (Plejada) pierwotnie nie miał nic z przedsionkami i daszkami nad wejściem wspólnego. Ale tak nas zachwyciła odmiana Plejady w wydaniu Archipelagu (Idalia), że postanowiliśmy w adaptacji sprawić sobie coś podobnego (likwidując wnękę, co dało nam +2m2 do kuchni i wiatrołapu razem).

 

Zazbrojone ławy zalano wczoraj z rańca i pewnie w sobotę pociągną ścianki fundamentowe. Zorientowałem się (dzięki forum), że "słupy" podtrzymujące daszek mają wymiary 50x50 cm... Więc w te pędy zadryndałem do murarzy, by uwzględnili ten fakt robiąc ściankę fundamentową. Jeśli znów coś zaczęłoby się zapadać - nie ręczę za siebie.

 

Po ich wpadce z działówkami przestałem być miły i przyjazny. Dwa razy sprawdzę wszystko co zrobią, byłem upierdliwy nawet przy naciąganiu siatki ogrodzeniowej. Pewnie nawet jak już do końca budowy żadnego błędu nie popełnią to i tak będę im te fundamenty od działówek wytykał. Oj pamiętliwy jestem...

 

Myśląc do przodu już o zalanym stropie, tak sobie kombinuję w temacie komina. Zdecydowany jestem na systemowy, ale jak sobie policzyłem Schiedla (1 x Rondo fi16 - 7m, 1 x Rondo Plus, fi 20 + kanał wentylac. + elementy) wyniosłaby mnie ta przyjemność coś koło 5 tys brutto z rabatem.

 

WIdziałem na forum, że sporo ludków ma kominy systemowe z Bolesławca ipewnie odwiedzę hurtownie na Lutyckiej, żeby mnie przekonali do siebie...

CHyba, że Wy macie jakieś bolesne doświadczenia z Bolesławcem i mi go odradzacie?

 

Na dach pójdzie najprawdopodobniej ceramika Nelskampa. Chyba H13 czerwona angoba (albo miedziana angoba). W sobotę jedziemy do Biskupic dogadaywać się cenowo.

 

Dachóweczka wygląda tak, choć to nie oddaje efektu fali, jaki widać na dużej połaci dachu.

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/Nelskamp-H13.jpg

 

Elewację, podmurówkę klinkierową, chodniczek wokół domu z pozbruku i taras (też pozbruk), podjazd do garażu planujemy w ciepłych, pastelowych kolorach, takich trochę śródziemnomorskich.

 

Na razie rządzi Starobruk Nostalit, albo Lido ( http://www.pozbruk.pl ) ceny przystępne, blisko do producenta, jak zwiedzałem "wystawkę" w Sobocie to oszalałem...

Pewnie jeszcze koncepcja nam się trochę pozmienia, ale generalnie wygląd i kolorystykę bryły budynku mamy w miarę zaplanowane.

 

Zobaczymy jak to się zaprezentuje w efekcie końcowym ;-)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kolejny dzień na wariata.

Rano wycieczka na działkę, kontrolnie, czy murarze żyją po weekendzie, a potem powrót do pracy. Kolejne 60 km.

 

Murarze już byli, układali belki stropowe i przypasowywali pustaki teriva.

Na ścianki nawet nie spojrzałem, ale w tej materii będę się z nimi kontaktował przez kierownika budowy, ktorego dziś napuszczam na nich. Ścianki do natychmiastowej rozbiórki przez stemplowaniem stropu...

 

Jakby mieli mi znów ryć w piachu, jakieś podkopy pod te fundamenty zaraz po rozstęplowaniu stropu, to ile będę musiał czekać zanim to ich rycie osiądzie? A kiedy wylewka chudego, kiedy inst.sanitarne? Zresztą w umowie mamy przybliżony termin zakończenia prac na schyłek sierpnia... Niech no tylko zaczną stroić fochy, to się zezłoszczę.

 

A tak - rozbiorą ścianki, skują findamenty, zbiorą nadmiar pospółki i dopiero po wylaniu chudziaka - postawią na nowo.

 

Zaraz się dorwię do zdjęć, to Wam je wkleję.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

O już:

Tak wygląda ścianka małej łazienki. Pierwotnie związana z konstrukcyjną (ale tylko 3 pustakami, na dole i na środku). Po zapadnięciu się narożnika fundamentów, ścianka sie "odspoiła":

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/140805a_s.jpg

 

Odspoiła się właśnie na tyle:

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/140805b_s.jpg

 

Choć dziś jest to już ponad 1,5 cm...

 

Kolejna fotka to "wisząca" nad zapadniętym fundamentem ścianka działowa kuchni:

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/140805c_s.jpg

 

Ścianka wisi utrzymując się na ścianach konstrukcyjnych i podciągu.

 

I ostatnia fota:

 

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/140805d_s.jpg

 

To efekt zapaniętego narożnika pod działówką garderoby. Nie wytrzymała naprężenia część nadprożowa drzwi. Pojawiły się piękne szczeliny. Dziś mogę swobodnie wyciągnąć sobie dowolny pustak siproeksu, a jak porządnie bym walnął z buta, całość poleci jak klocki.

 

Mam nadzieję, że w jeden dzień uwiną mi sie z rozebraniem tej fuszerki.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Coś optymistycznego :-?

Miało padać cały dzień, padało do przedpołudnia. Strop się układa. Murarze zaś po telefonie kier.budowy wpadli na zaskakujący wniosek. Architekt - autor projektu niepotrzebnie zaprojektował w kilku miejscach strop monolityczny... Wymierzyli, że spokojnie wmieściłaby się belka terivy i pustaki stropowe...

 

Co to implikuje - no musiałem dziś z rańca domówić paletę pustaków i trzy belki 5 m ... Po trzech telefonach do betoniarni, czy jakoś "po drodze" zahaczą o Kostrzyn, nie mam konkretnej informacji, ale ponoć ichni kierownik "trzyma rękę na pulsie"...

Żeby tylko mi cholera nie przywieźli tych belek i pustaków razem z gruszką w piątek... Jak to było? Jak nie urok, to .....

 

Acha. Nie wiem ile wyjdzie mi betonu do wieńca i stropu. Kiedyś obliczałem że 18m3, ale posiałem gdzieś swoje notatki i za czorta nie wiem jak się do tego zabrać? Może ktoś mi podpowie? To, że 126m2 x 3 cm to wiem, ale jak wyliczyć ile betonu wejdzie między pustaki?

 

Teraz trochę zdjęć. Strop na tle zachodu słońca:

 

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/220805a_s.jpg

 

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/220805b_s.jpg

 

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/220805c_s.jpg

 

 

I kolejny kwiatek w projekcie: kratka wentylacyjna do pomieszczenia gospodarczego pięknie zaprojektowana "w ścianie" działowej. Nie będę się gimnastykował, tylko walnę anemostat i rurę spiro przez strych. I tak w projekcie jest podobne rozwiązanie z łazienek i garażu, więc i w pom.gosp. nie zaszkodzi.

 

I na dodatek gościowi od więźby się przypomniało, że zapomniałem wpłacić zaliczkę na drewno... A liczyłem, że odezwie się po wypłacie. Ciekawe, czy tak będzie terminowy z dostawą więźby? Wątpię. Ale już ja się będę przypominał.

 

Nie wiecie może gdzie można kupić gotowe kotwy do murłat? W najgorszym razie kupię obustronnie gwintowane pręty 120 cm i Bartki będą musieli ciąć i "ręcznie" zaginać.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Co dzień, to coś nowego. Dziś jednak mogę napisać już trochę bardziej pozytywnie ;-)

Wczorajszy wieczór spędziłem na poszukiwaniach materiału na kotwy. Czyli prętów ocynk fi16, gwintowanych. Jak zwykle Liroj zaskoczył mnie ceną 16 zł za metrowy pręt. Budomarket nieco niżej 12,80 , a Castorama o dziwo 9,80.

 

Kotew potrzebuję 113 sztuk (cóż obwód parterówki robi swoje, a i garaż dwustanowiskowy kosztuje). Więc wczorajszą noc spędziłem szukając w necie jakichś ludzkich hurtowni stali (przez ramię oglądając porażkę Wisły).

 

Z rańca dodzwoniłem się do pobliskiej Nova-Stali na Lutyckiej (5 minut ode mnie). Dali mi cenę 16,38 za pręt 2 metry. Pan Marcin za stówkę potnie mi je i powygina, więc z jednego pręta będą miał 3 kotwy. Przyjemność ta mnie kosztuje 673 złocisze...Kolejna pozycja do kosztów stropu.

 

Piotrowscy znów się spisali na medal, jak rano dzwoniłem transport był do mnie w drodze. Pan był trochę zawiedziony, gdyż musiałem odmówić paletę pustaków (wystarczy tych co są), no ale na te 3 belki czekam jak na zbawienie.

 

Mówiąc ostrożnie i pukając we wszystko co z drewna, wydaje mi się, że wszystko jest już gotowe do finalnego zalania stropu. Tylko poinformuję kiera, żeby odebrał zbrojenie i to będzie wszycho.

 

Acha, poszła zaliczka na więźbę. Mały zonk przeżyłem przy okazji, bo Seba coś wspomniał, że prawdopodobnie zjedzie w tą sobotę. Nie wierzę, bo miała zjechać koło 20 września, ale...

 

Jak wjadę na działkę po robocie, to może pyknę parę zdjęć podpartego stropu. Te stemple o średnicy 30cm robią wrażenie ;-)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Heh, mój dziennik to chyba będzie wzorem jak nie powinno się budować :(

 

No ale po kolei.

 

Wew czwartek strop został zazbrojony. Przyjechał kierownik co by go odebrać. Wpierw marudził, że drabina nie taka, że cięzko się wchodzi i w ogóle jakiś taki lewy był chyba od rana. Wturlał się na strop pooglądał tu i ówdzie, jak zbrojenie wygląda, ile są oparte belki stropowe na ścianach (wcześniej mi zrobili 2 cm "poduszkę" z betonu, żeby belki bezpośrednio na ścianie nie leżały - ile było awantury o tę poduszkę? Kiero chciał podmurówkę z cegieł, a zuchy się same porządziły, ale nie psioczyłem bo widziałem takie rozwiązania).

 

No i podczas zwiedzania stropu zdarzył się wypadek. Pustak pod nogą kierownika pękł i ten poleciał jedną nogą w dziurę. Normalnie zaklinował się jak bąk w butelce. Dobrze, że było dwóch majstrów na górze to go wyciągnęli. Klął ile wlezie (nie dziwię się), bo gira zielona i odarta, szczęściem nie przeleciał cały przez strop, bo tak parę pustaków więcej by mi się zniszczył.

 

Potem poobjaśniał jeszcze majstrom, żeby na całym tyle wieńca powyciągali zbrojenia pod słupki, że ma być tam jakaś ściana kolankowa, żey dach tarasu podeprzeć.

 

Pół nocy przeglądałem projekt na wszystkie strony i żadnej ściany kolankowej z tyłu nie znalazłem. Podejrzane mi się to wydało, bo owszem znalazłem podwyższenie pod murłatę, ale z przodu. W projekcie oryginalnym (wymagała tego wnęka przy przedwejściu) jest na pewnym odcinku dodatkowy wieniec (na ścianie kolankowej), no ale do ciężkiej anielki ja po adaptacji żadnej wnęki nie mam! Dzwonię do Bartków i im klaruję..

 

W piątek rano przyjerzdzam na budowę i widzę wypuszczone zbrojenia pod słupki - z przodu! Pytam się - czy tak ma być? Studiujemy z majstrami projekt -nie, ściana kolankowa z przodu niczemu nie służy.

 

Biorę projekt jadę do wieźbiarza - potwierdza, murłata musi pod dachem kopertowym leżeć na jednym poziomie, no chyba, że są jakieś wnęki czy coś w tym stylu.

 

Wygląda na to, że kierownikowi popierdzielił się na przekroju przód budynku z tyłem! Nie chce mi się wierzyć, ale innego wyjścia nie widzę.

 

Przez cały piatek strop został zalany. W wieniec poszły kotwy fi16 i sporo mi ich zostało, więc jakby ktoś chciał mogę tanio odsprzedać ponad 20 sztuk gwintowanych śrub fajkowych.

 

Fotki zamieszczę wkrótce.

 

Z wieńca majstry wypuścili mi zbrojenie pod wieniec nad przedwejściem, który będzie wsparty na dwóch słupach. Dopiero wczoraj zauważyłem, że wieniec nad garażem powinien byc obniżony względem wieńca na budynku (nie dziwcie się, miałem dość stresów, poza tym nie jestem budowlańcem). A ja mam oczywiście na tymsamym poziomie. Po telefonie do architekta wiem już, że jest to zrobione źle. No chyba, że mój kierownik zrobił to celowo - ale w to akurat nie chce mi się wierzyć. W najczarniejszej perspektywie widzę już Bartków odcinajacych zbrojenie wieńca garażu i burzących beton, po to by obbniżyć wieniec o dobre 24 cm. Jeśli tak będzie, to nie wiem kto za to zapłaci, ale ja nie mam najmniejszego zamiaru.

 

Poza tym jeśli się to okaże przeoczeniem kierownika, chyba go poproszę o uzupełnienie wpisów w dzienniku i się z nim pożegnam. Normalnie ręce opadają, a nerwów to nie powiem ile mnie to kosztuje....

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

I się porobiło.

Jak kierownikowi budowy pokazałem projekt i zapytałem, czemu wieniec garażu jest na równi z wieńcem domu, to zbladł. A jak mu powiedziałem, że pomylił przód budynku z tyłem, to jedynym komentarzem było "o k%#@ dałem d%$#"...

 

Co byście mu zrobili ma moim miejscu?! :evil:

 

Ja się już zastanawiałem, ile będzie mnie kosztowało burzenie wieńca i ponowne zbrojenie/zalewanie (wyszło mi w granicach 1500 zł, czyli tyle ile zapłaciłbym za 30 wizyt kierownika). Padła propozycja wzniesienia ścianki kolankowej i podwyższenia strychu... Taa... a więźba z przyciętymi słupami przyjechała przyjechała mi w sobotę. Dzwoniłem do cieśli i nie był pewien czy wystarczy na styk.

 

Koszt podwyższenia (czyli wymurowania ściany kolankowej, drugiego wieńca, kotew, betonu, wyższych kominów i robocizny, oceniłem na 3,5-4,5 tys.). Poza tym po to wybraliśy parterówkę, żeby mieć parterówkę, a nie cudaka z poddaszem. Wściekły byłem maksymalnie. Jak ktoś kto siedzie tyle w budownictwie i tyle domów wybudował (i ma takie dobre rekomendacje) może tak spieprzyć sprawę? A może, to tylko kwestia lenistwa i rutyny.

 

Byliśmy z żonką w kropce. Co dalej z tym robić. ZOstawić tak jak jest, podwyższyć ścianę kolankową, czy zburzyć wieniec nad garażem.

 

Poglądowo parę fotek:

 

Tutaj ekipa kończy szalunek pod wieniec

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/260805a_s.jpg

 

Na tym zdjęciu widać kawałek wieńca wyprowadzony na garaż. Jak widać w równej linii z wieńcem na budynku.

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/260805b_s.jpg

 

Strop częściowo wygładzony, pozostała 1/3 do zalania. Na pierwszym planie słynne kotwy fi16

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/260805c_s.jpg

 

A tutaj w całej okazałości wieniec nad garażem (i dziadzio Wiesio we własnej osobie). Wieniec powinien być dobry bloczek siporeksu niżej.

http://www.gerion.perfekt.pl/budowa/260805d_s.jpg

 

Ja już powinienem się wcześniej zastanowić, jak kiero wpadł przez strop. Nic się nie dzieje bez przyczyny i spotkała go kara za przyszły błąd. Tylko skąd ja miałem to wiedzieć?

 

Ech, namartwiłem się sporo, aż mnie pikawka rozbolała, ale koniec końców zadecydowaliśmy - burzymy wieniec. Na razie nic Bartkom nie mówiłem (mają tydzień przerwy technologicznej), więc jak usłyszą newsa w poniedziałek to pewnie się zdziwią. Taki lajf.

 

Ale nie tracąc nadziei, zacząłem sobie projektować, jak by to wyglądało przy takiej konstrukcji jak obecnie? Efekty Wam pokażę na fotkach za jakiś czas.

 

Wpierw temat dachówek. A jakże, odwiedziłem panów w Biskupicach, a jakże przygotowali wycenę. Folia Tyvek, rynny Kanion Wavina i dachówka H10 (albo R15) Nelskampa ceramiczna. Nawet ta R15 wydała nam się ciekawsza, bo takiego koloru (kupferrot, a jak dla mnie - kawa z mlekiem) to nigdzie nie widziałem. Pan policzył mi efektywnej powierzchni 360 m2. Razem przez godzinę liczyliśmy wszystkie kosze, naddatki i cuda-niewida. Faktycznie coś koło 360m2 może i być. Za wszystko zaśpiewał 30 tys.

 

Nie powiem, niemało. Spodziewałem się 26 tys maks, a tak wychodzi mi za pokrycie dachu około 73 zł brutto za metr, bez robocizny. Sporo. Ale jako kontrofertę dorzucił dachówkę cementową w tym samym kolorze, całość za 18 tys. I jak się tu nie zastanawiać, jak na samym pokryciu można zaoszczędzić na dobry piec gazowy? Odwiedzę jeszcz w sobotę konkurencje, może Jungmeier, albo Meindl okaże się nieco tańszy? I tak jestem zdecydowany kupić niemiecką produkcję. Szkoda, że na karpiówkę nie będzie nas stać, bo bardzo podobają mi się takie dachy, ale cóż. Jak się nie ma co się lubi...

 

O efektach negocjacji i wycieczek dachówkowych poinformuję niebawem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...