Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Jak wam się mieszka w nowym domu


Szadam

Recommended Posts

  • Odpowiedzi 42
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

Mieszkamy od połowy maja, tak więc zimowych doświadczeń jeszcze nie mamy. Za to mamy podwójną radość bo doczekaliśmy się upragnionego psa!!! Nie bardzo szczęśliwie co prawda wybraliśmy moment powiększenia rodziny, bo miesiąc przed przeprowadzką, ale było to konieczne z różnych względów.

Jeżeli chodzi o wrażenia, to przede wszystkim nieustannie cieszy mnie i zadziwia zarazem, wygoda i komfort!!! Duża łazienka, urządzona dokładnie tak jak wymarzyłam ( tu nie było żadnych kompromisów), posiadanie prysznica bez konieczności rezygnowania z posiadania wanny, garderoba przy sypialni, duży taras, na którym prawie co rano kawkę wypijam (śniadania tylko w weekendy :( ). Przez pierwsze dwa tygodnie do porannej kawy wdychałam cudowny zapach lasu, niestety teraz już go nie czuję-chyba przyzwyczajenie.

Odkryłam też, że posiadam bardzo silną wolę, o co się nigdy nie podejrzewałam, i mimo wszystko jestem w stanie co rano zakończyć tarasową sielankę i wyjechać do pracy, fakt, że spóźniona średnio 45 min., ale jednak.

Jeszcze jedna nowość - od wczoraj mam internet w domu i siedzę sobie teraz wygodnie, popijam herbatkę, piesek ciągnie mnie

za pasek szlafroka, a ja piszę przydługiego już posta... Po prostu wymarzone sobotnie przedpołudnie...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mieszkamy od lipca 2004. Brakuje coraz mniej :) (zaraz będą nawet balustrady!) i nikt z nas nie wróciłby już do bloku. Najprzyjemniejsze: zimą ogień w kominku, latem - rano boso po trawie, obiady w ogrodzie... I jak przyjemnie wracać do własnego domku - nawet po urlopie w Chorwacji (a obudowanie schodów może poczekać :) ).
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A czy jest ktoś, kto ma wrażenie, że ten nowy dom to nie było to? Może jest ktoś, kto wcale nie czuje się taaaaki szczęśliwy, bo ma "własny" nowiuteńki domek i czuje się w nim cały czas obco i jak nie u siebie?

Na samym początku, po przeprowadzce to trudno było się oswoić z myślą,że to nie.... wczasy. Tak właśnie. I to nie tylko moje odczucie ale również żony i dzieci. Powód był prosty w domkach to tylko na wakacjach udawało się nam zamieszkać. I było tak " obco i jak nie usiebie"

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na samym początku, po przeprowadzce to trudno było się oswoić z myślą,że to nie.... wczasy. Tak właśnie. I to nie tylko moje odczucie ale również żony i dzieci. Powód był prosty w domkach to tylko na wakacjach udawało się nam zamieszkać. I było tak " obco i jak nie usiebie"

 

a długo tak mieliście? Jakoś nie moge się przestawić:((((( Wcale mi bloku nie brakuje, choć mieszkałam tam całe moje życie, ale mam wrażenie, że nie mam domu :(((( Tak jakbym miała tu pobyć na jakiś czas, na wczasach właśnie, albo jak zasuwam ze sprzątaniem, czy w ogrodzie, to tak jakbym była "na budowie" a nie w domu.......

I tak mi jakoś przykro, ze tyle budowania, planowania, wyrzeczeń, a ja nie umiem się cieszyć, że to już gotowe...o co w tym wszystkim chodzi?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Yvett - myślę że nie musisz się tym przejmować. Nie wiem jak u Ciebie ale dla nas nowy dom był spełnieniem najskrytrzych marzeń. I to tych, które przez większość naszego życia wydawały się zupełnie nieosiągalne. ( zaraz się wzruszę :cry: )

Przeprowadzka nastąpiła w chwili gdy nasze mieszkanie w bloku przestało ( dla nas) nadawać się do dalszego życia. Gdzie w jednym pokoju spaliśmy, obok suszarki z praniem , telewizora i komputera. Gdzie na kazdym mablu coś leżało do samego sufitu a kazde drzwi ukrywały jakąś stertę. W pokoju syna potrzfiły stać trzy rowery !!!!!!!! Jak w tym żyć!!!!!

I nagle zmiana - przestrzeń wygoda wręcz luksusy

 

Powiem szczerze, że nie chce nam się nigdzie wyjeżdżać :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

albo jak zasuwam ze sprzątaniem, czy w ogrodzie, to tak jakbym była "na budowie" a nie w domu.......

To sprawa sposobu podejścia do niektórych spraw... Jeszcze niewielu do ogrodu ma ogrodnika, do pokoju - pokojówkę, do kuchni - kucharkę ... Nie zasuwaj - nie na okrągło - i tak będzie jeszcze coś do zrobienia. Czegoś nie zrób a znajdź czas by siąść, poleniuchować, wypić kawkę, poopalać się (?) ... :) Trzeba mieć siły by się cieszyć.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dom był marzeniem, jeszcze kilka lat temu zupełnie nieosiągalnym, ale nie aż tak wielkim - mieszkanie w bloku było zupełnie wygodne, każdy miał swój kąt i nie trzeba było drabiny, żeby odnaleźć książkę gdzieś pod sufitem :wink: Nie mniej - nowe miejsce jest o wiele lepsze, ale moze faktycznie nie mam siły się cieszyć? :-? Wszyscy dookoła napastują - kiedy zrobicie to, a kiedy tamto? - przyznaję, ze mam dosyć tego gadania, ale jednocześnie latam i robię różne rzeczy dla świętego spokoju, a potem padam na pysk. Tylko jakoś nie umiem odpuścić - wczoraj obiecałam sobie, że poleniuchuję - nic z tego latałam z kijem po ogrodzie i wytyczałam nawodnienie, a pod wieczór ze szczotką, bo za chwilę mieli przyjść niespodziewani goście.....

A może to kwestia męża? Wieczny malkontent, obrzydliwie pedantyczny i potwornie wymagający ...... :-? :-?

Niektórzy mi tego domu zazdroszczą, a mi wstyd im się przyznać, że mnie wcale nie cieszy :oops: :oops: :oops:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No to się dziewczyno zarżniesz. Dom wymaga trochę innego podejścia niż mieszkanie. Jest po prostu większy, ma więcej elementów które od Ciebie zależą a nie np. od spółdzielni, do tego dochodzi ogród itd. Przy podejściu że wszystko musi być "tip-top i to już" to można tylko na dwa sposoby: albo wynajmować specjalistów (czyli nie Ty wytyczasz nawodnienie tylko projektant) albo ... zarobić się na śmierć. Jak mąż malkontent - to szpadel w ręce i niech kopie chociażby to nawodnienie które wytyczyłaś.

 

I jeszcze - dom to jedna z takich rzeczy "na lata". Wszystko ma swój czas - liczony często w miesiącach czy latach a nie godzinach. Np. jak jadę do domu podziwiam remont takiego zabytkowego budynku. M.in. w kwietniu/maju posadzili wysokie (ponad 2 m) iglaki w szpalerze. Obecnie 2/3 z nich jest żółte. Pieniądze wyrzucone w błoto. Ale ktoś chciał mieć efekt - już teraz a nie za kilka lat. Mam nadzieję że go na to stać by zasadzić jeszcze raz ...

 

Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A może to kwestia męża? Wieczny malkontent, obrzydliwie pedantyczny i potwornie wymagający ...... :-? :-?

 

Mój też jest taki, tyle, że to on cierpi za swoje, bo lata z wiertarką i śrubokrętem od rana do nocy, a ja się zaparłam zadnim kopytem, że nie dam się zarżnąć... najełam sprzątaczkę, robię co muszę, ale dużo sobie odpuszczam. Jak dopadają mnie wyrzuty na sumieniu, to zawsze sobie myślę, że (pfu, odpukać) nie wiadomo, czy szlag mnie trafi niedługo i nie zdążyłabym się domem nacieszyć, co by było o wiele większą stratą niż pozostawienie po sobie niedokończonego ogódka, kurzu na półkach, czy nie rozpakowanego kartonu z rodową porcelaną.

A jak mnie nie trafi, to zawsze zdążę się odrobić :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Yvett - nie jesteś sama - jakiś problem to z tym domem jest. chodzi tylko o zachowanie proporcji. Co w tej codzienności dominuje. Generalnie więcej czasu i enegii pochłania nam cackanie się z bieżączką niż chwile radości i uniesień. Jedyne co trwa dłużej to satysfakcja. Ona daje power do dalszej pracy.

Mnie osobiscie przytłacza skala. Może nie w chwili obecnej, bo znaczną część problemów już pokonaliśmy, ale jeszcze w zeszłym roku kiedy robiłem na rumowisku wokół domu trawniki to myślałem że padnę.

Oglądałem kiedyś fotki - 28 kwiecień 2004 początek ręcznego zap... i tak do października. I pamiętam taki mój entuzjazm jak pierwsze poletko obsiałem trawką, potem jak następne kończyłem obsiewać a ta pierwsza już wschodziła... ale jak kończyłem była już praktycznie jesień czułem wszystkie stawy, odciski miałem orzechy. Patrzeć na to nie mogłem.

I tak najczęściej było jak się za coś zabierałem. Umiejąc coś zrobić wpadałem w pułapkę skali tej roboty. Było minęło. No prawie minęło.

 

Jaka jest najtudniejsza do wykonania czynność we własnym ogrodzie? No jaka?

 

-Usiąść na dupie i nic nie robić :wink:

 

Bardzo lubię popracować przy domu. Ale nie lubię kieratu.

To jest chyba tak jak z gotowaniem. Lubię raz na jakiś czas coś upichcić, ale nienawidzę gotowania codziennego ( kiedyś mnie dosięgło)

 

Nie ma co budować na pokaz. I tak jest dość dużo pracy do pokonania. Dom jest dla Was. Zawsze się znajdą ci co "dobrze doradzą" Niech to sobie robią, ale u siebie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szadam, mww, bogus, sta28 - bardzo Wam dziękuję :) Dodaliście mi otuchy i oprzytomniałam. Ja też kiedyś tak myślałam, ale jak tak wszyscy naciskali na mnie to zabrakło mi dystansu do całego ich gadania i dałam się wpędzić w kierat. Czas odetchnąć, to prawda. Dom, w takim stanie jak teraz, budowany był kilka lat, więc rzeczywiście na wszystko jest czas. Nigdy też nie chciałam budować domu na pokaz, tylko dla siebie, wykańczając robiłam to co mi się podoba i w nosie miałam co pomyślą inni, ale ostatnio chyba udało się tym "innym" mnie skołować :-?

Faktycznie nie wiadomo, kiedy mnie trafi szlag, tak więc - odkurzę rower, okolica przepiękna, zapowiada się w miarę ciepły długi weekend :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jaka jest najtudniejsza do wykonania czynność we własnym ogrodzie? No jaka?

 

-Usiąść na no i nic nie robić :wink:

 

Święte słowa. Nawet jak już ci się wydaje, że juz wszystko zrobione, że możesz sobie usiąść i delektować się tą świadomością, że nic nad tobą nie wisi, to nagle gdzieś z tyłu głowy pojawia się myśl, że przecież jeszcze warto by... a w tamtym miejscu trzeba... a w tej szafce... I brzęczy ta myśl jak natrętna mucha, że JEDNAK jest jeszcze coś, co trzeba zrobić. Może to trwać parę minut, parę godzin, albo parę dni, zależy jak ktoś jest wytrzymały... W końcu nie wytrzymuje i robi to, sprząta, poprawia, dopieszcza, siada. I nagle okazuje się, że znów coś jest nie tak, że coś trzeba zrobić od nowa, bo się zabrudziło, zarosło, uschło... i tak ciągle, w nieskończoność. Ale najfajniesze w tym jest to, że jak zabieram się do pielenia po raz 20-ty tej samej grządki, do układania ubrań w szafie, do robienia porządków w szufladach, wymiatania kurzu zza drzwi, to wiem, że to są moje grządki, moje szuflady, mój kurz. I to jest najcudowniejsze. To, że chce mi się z precyzją, nieugiętością, nabożeństwem wręcz ciągnąć delikatnie metrowy korzeń perzu, bo wiem, że jak go wyrwę, to może już nie odrośnie. To, że to perz w mojej ziemi i dlatego chce mi się z nim bawić. To, że jest coś, na czym naprawdę mi zależy i dlaczego warto się starać.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

mww - jak żyjesz z takim facetem i nie dostajesz szału? U mnie jest coraz gorzej, to nie tylko ja tak to widzę, znajomych też mamy jakby coraz mniej....

 

Nie wiem, może kwestia podejścia... W zasadzie to on robi sam sobie krzywdę swoją drobiazgowością i pedanterią i zdaje sobie z tego sprawę.

No i mój to nie pozorant. Faktycznie robotny, tylko u niego wszystko dwa razy dłużej, przez tą drobiazgowość trwa. Najbardziej to mnie męczy, że człowiekowi jakoś tak głupio siedzieć na tyłku, jak wkoło niego ktoś cały zmachany zapieprza jak mały samochodzik. Ale już się nauczyłam znieczulicy. A i zawsze byłam ta najbardziej leniwa w rodzinie, to już przywykłam 8) .

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W zasadzie to on robi sam sobie krzywdę swoją drobiazgowością i pedanterią i zdaje sobie z tego sprawę.

 

Hmmm...to zupełnie inaczej...mi tu tyran rośnie. Wszystkich ciągle krytykuje, każe poprawiać, dołuje, że nikt nic nie umie, tylko on wszystko potrafi. I wmawia dzieciom - "bo tatuś to potrafi". Na szczęście dzieciaki kumate i widzą, ze ojciec głównie gada, mało robi. A jak czasem zabiera sie do czegoś to dłubie jedną niewielką rzecz tydzień i afiszuje się ze swoją robotą wszem i wobec, bałaganu narobi tyle, że wydaje się wszystkim, że to kawał roboty do zrobienia jest. Ostatnio twierdzi, że ma chory łokieć, kupił lekarstwa (które leżą nieużywane), w związku z tym ma wymówkę, że nic nie może robić. Za to ma dużo czasu, żeby pływać na desce :o

Wiesz co - ty masz inny problem. to nie jest dom :(

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wiesz co - ty masz inny problem. to nie jest dom :(

 

:oops: :oops: :oops: qrczę, chyba tak :cry:

Tylko uwierzyć w to trudno i wyjścia nie widzę :cry: :cry: :cry:

Yvett - mam pomysł - rób listę rzeczy, które twój małżonek rzeczywiście zrobi - tzn. zacznie i skończy. Pokazuj mu to, może to będzie dla niego wiadro zimnej wody - bo może on faktycznie jest przekonany że "się zaharowuje na śmierć", że "tylko on w tym domu coś robi". Jak zobaczy, że jest tego śmiesznie mało, może się trochę uspokoi i zastanowi, dlaczego mu tak czas przez palce przecieka bezproduktywnie. Czasem ludzie sami siebie oszukują. No i wcale sie tym nie przejmuj. Rób swoje i tyle.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...