tomek1950 28.10.2005 22:34 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 28 Października 2005 Mąłżonka chciała ramy zielone, ale tak by było widać strukturę drewna. Polecono nam specjalną zieloną bejcę stosowaną przez PKZ do renowacji zabytkowych detali drewnianych. Bejca, preparat zabezpieczający przed wszelkim robactwem i innymi grzybami i na to wszystko dobry lakier bezbarwny (najlepszy jaki udało się kupić). Kilka dni roboty. Okna powieszone w przen=myślny sposób schły po nałożeniu kolejnych warstw. Kiedy już wszystko wyschło podjechałem do stolarza by umówić termin montażu. Sobota rano. Przyjechał z bratem. Robota paliła im się w rękach. Chwila i stare okna jedno po drugim wylatywało... za okno. A tak się natrudziłem by te okniane zwłoki okleić folią! Nowe skrzynkowe okna prezentowały się wspaniale. Chałupa zaczęła nabierać wyglądu domu, i nie wyglądała już jak opuszczona przez Boga i ludzi rudera. Następny zaplanowany etap remontu to dach. Do dziś nie wiem dlaczego nie spytałem pana Romka czy by nie podjął tego zadania.Zacząłem szukać wykonawcy. W tym celu zacząłem objeżdżać pobliskie wsie stopniowo oddalając się od naszej posiadłości. Rozglądałem się, czy gdzieś, ktoś nie buduje, rozpytywałem miejscowych. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
tomek1950 02.11.2005 18:28 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 2 Listopada 2005 Znalazłem w odległości 20 km ekipę kończącą budowę dachu na niewielkim chlewiku. Dochodziło południe a obaj cieśle byli trzźwi. Dach wprawdzie prosty, jednospadowy wyglądał na zrobiony starannie. Spytałem, czy nie mogli by zrobić dachu na mojej chałupie. Owszem, chętnie, ale najpierw muszą skończyć to co zaczęli. Zrozumiałe. Umówiliśmy się, że przyjadę po nich za kilka dni. Obejrzą, ocenią, wycenią i jak się zgodzę zaczną pracę. Należało tylko zakupić materiały. Podjechałem z listą potrzeb do pobliskiego tartaku. Krokwie, deski, belki. W hurtowni zakupiłem odpowiednie gwoździe oraz papę do przykrycia dachu. Rolki papy przywiozłem w 2 ratach. Golf nie dał rady na raz.Materiały drewniane miały być przygotowane przez tartak za dwa dni. Problem transportu. Moje autko do przewożenia krokwi długości 6 m nie było specjalnie przystosowane. Ale ja jestem dzieckiem szczęścia. Kiedy opuszczałem tartak wjechał na teren ciężarowy Star. Krótka rozmowa z kierowcą i byliśmy umówieni. Cdn. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
tomek1950 02.11.2005 18:55 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 2 Listopada 2005 Do tartaku, po odbiór zamówionego drewna stawiłem się pół godziny przed umówionym z kierowcą Stara terminem. Materiał na dach był przygotowany. W kasie tartaku stałem się lżejszy o wysokość rachunku i dotarło do mnie w tym momencie, że doprowadzenie chałupy do stanu zgodnego z obecnymi wymaganiami będzie dość kosztowne. Nadeszła godzina załadunku, a Stara i kierowcy nie było. Minęło pół godziny, bez zmian. Godzina po czasie. Na plac wjeżdża Star. Inny wprawdzie samochód, inny kierowca, ale Star to Star. Krótka męska rozmowa i za niewielką opłatą mistrz kierownicy godzi się wykonać usługę transportową. Nawet o kilka zł taniej niż jego niesłowny kolega. Rusza wózek widłowy z moimi krokwiami..... Operarator okazuje się być tak pijany, że prawie przestawia kanciapę majstra przy pomocy moich krokwi. Wreszcie krokwie znajdują się na samochodzie. Teraz deski. Operator wózka podchodzi do mnie i tłumaczy: "szefie, hyp, te deseczki, hyp, są hyp super. Zaraz je, hyp, załaaaadujemu, hyp. Szef da na flaszke i będzie zrobione." I co miałem robić? Ja, walczący z pijaństwem w miejscu pracy. Wstyd mi do dziś, ale poległem. Moje deski, zapłacone, a nie ja tu szefem. "ale szefie, ja deski, hyp, to z kolegą. Dałem na dwie flaszki.Zaczęło się ładowanie. Ładują, ładują, ładują. Palę papierosa za papierosem bo nerwy zżerają mnie. Jak ja mogłem tak postąpić? Sumienie tłumaczy: ty tu jesteś klientem, a nie szefem. Ale niesmak pozostaje. Z filozoficznych rozważań nad marnością tego świata wyrywa mnie zdenerwowany głos Kierowcy Stara: "panie, pan mówił, że to tylko kilka desek, a mnie się już opony rozpłaszczyły" Faktycznie Star załadowany jest jakąś nieprawdopodobną ilością dech. Idę do majstra i pytam się co robić. Dopłacić, zwalać? Ten też jest w stanie mocno wskazującym i mówi, że wszystko w porządku. Można jechać, chyba, że chcę więcej desek. Gdzie ja jestem? Dom wariatów lub Izba Wytrzeźwień. Innego wytłumaczenia nie ma. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
tomek1950 03.11.2005 14:42 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 3 Listopada 2005 Kiedy Star został rozładowany na podwórku piętrzyła się sterta desek. Układanie ich w sensowną stertę, z przekładkami bo były mokre, zajęło nam cały dzień. Pogoda była jak marzenie. Ciepło, słonecznie. Prowizoryczne pomiary i obliczenia wykazały, że mamy kilka m3 więcej desek niż kupiłem. . Podjechałem jeszcze raz do tartaku, ale moją "reklamację" skwitowano krótko: a czym się pan przejmuje.Pojechałem do stolarza który miał zrobić okiennice. Zastałem go zdrowego, wylegującego się na kocyku przed domem. Okiennice? Tak robią się i pokazał kilka przyciętych desek. Widać było, że praca sprawia mu ogromną przykrość. Obiecał, że niedługo skończy. Niewierzyłem. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
tomek1950 03.11.2005 14:58 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 3 Listopada 2005 W umówiony dzień przywiozłem majstra od dachu. Obejrzał dokładnie to co zbudowano pewnie za czasów Bismarcka, obmierzył podumał i podał cenę na którą przystałem bez targowania zastrzegając jedynie, że jeśli w trakcie prac wyjdzie coś nieprzewidzianego to robi za tę umówioną teraz kwotę. Cena według mojego rozeznania była niewysoka, ale doliczyć sobie musiałem codzienne dowożenie i odwożenie ekipy. 20 km w jedną stronę. Pracować mieli od 6 rano do 6 wieczorem. W dwa tygodnie dach miał być skończony. Zacząć mieli za kilka dni w poniedziałek.Perspektywa codziennego wstawania o 5 rano przez dwa tygodnie podziałała na mnie zniechęcająco. Ale cóż było robić. Lepiej pomęczyć się przez jakiś czas i mieć pewność, że chałupa nie rozpływa się na deszczu. Dom w znacznej części zbudowany jest z ubitej z sieczką gliny i zaciekający deszcz mógł wyrządzić straty nie do naprawienia. Na strychu leżała gruba warstwa gliny. Miejscami miała około 20 cm. Miałem nadzieję, że w przypadku deszczu przy zdjętym dachu da to jakąś osłonę i na nos kapać nie będzie. Pogoda dalej była wspaniała. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
tomek1950 03.11.2005 17:45 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 3 Listopada 2005 W poniedziałek o 6 rano, cóż za pogańska godzina, witałem się z majstrem, panem Heniem i jego pomocnikiem. Byli gotowi, wyglądali na wypoczętych. Załadowali do samochodu narzędzia i pojechaliśmy. Robota można powiedzieć paliła im się w rękach. Zbudowali z kilku desek rynnę którą spuszczali na dół zdejmowane dachówki. Znakomita ich większość była popękana, z urwanymi "noskami". Dachówkowy złom. Pewnym utrudnieniem i niebezpieczeństwem był maszt z przewodami elektrycznymi, ale zaprzyjaźniony z cieślą elektryk poradził sobie z tym problemem. Prace rozbiórkowe posuwały się w imponującym tempie. Byliśmy pełni optymizmu. Tak jak przewidywaliśmy wszystkie elementy drewniane nadawały się co najwyżej na opał. Była też i nieprzyjemna niespodzianka. Zaciekająca przez lata woda spowodowała "zanik" kawałka murłaty. Zamiast solidnej belki było coś co po usunięciu próchna wyglądało jak bożonarodzeniowa choinka porzucona pod śmietnikiem. W tartaku belki o takich wymiarach nie mieli, albo nie chcieli sprzedać z obawy, że znów wywiozę pół tartaku.Po dokładnych oględzinach walącej się niestety stodoły wchodzącej w skład siedliska zdecydowałem o częściowej rozbiórce i pozyskaniu w ten sposób pasującej belki. Była zdrowa, z niemieckimi stemplami na końcu, podpisem leśniczego (?) i chyba datą 1924. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
tomek1950 03.11.2005 21:05 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 3 Listopada 2005 Przygotowania do rozbiórki polegały na zdjęciu dachówek z części dachu, ich jakość była podobna, odcięciu deskowania i po przymocowaniu odpowiednio mocnej i długiej liny do jednej z belek mocnym pociągnięciu...Raaz, dwaa, trzyyyyyyyy. Zaskrzypiało, huknęło i za chwilę kawałek dachu w tumanach kurzu leżał na ziemi. Potrzebna belka była cała. Jej długość była większa niż nasze potrzeby. Cieśle odmierzyli potrzebny kawałek i piła "twoja moja" poszła w ruch. Stal zazgrzytała na powierzchni starego drewna. Cieśle pracowali ile sił w ramionach, ale piła prawie się nie zaglębiała. Piła się stępiła? Nie, stare drewno było tak nasycone żywicą, że zęby ślizgały się jak po kamieniu. Czy są jeszcze takie drzewa, czy można gdzieś kupić takie drewno? Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
tomek1950 07.11.2005 20:18 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Listopada 2005 Na wszelki wypadek zabezpieczyłem belkę osobiście by mieć pewność, wytrzyna dłużej na tym swiecie niż ja sam. Pan Henio z pomocnikiem zabrali się do pracy raźno. Szło im całkiem dobrze, aż przyszedł moment ustawienia pierwszej pary krokwi.Krokwie oparte o murłatę i stołek za nic w świecie nie chciały się zetknąć w kalenicy. Pan Henio długo kombinował co zrobić. W końcu zaczął podcinać... Zrobił to zbyt dobrze. Krokwie skrzyżowały się na szczycie. Miałem tego dość, bo podcięta krokiew (krokiew czy krokwia? Oto jest pytanie) w miejscu oparcia miała już tylko grubość cienkiej deski. Na szczęście dysponowałem jedną parą krokwi ekstra. Następne osobiście wymierzałem i pokazywałem majstrowi gdzie i ile zaciąć. Dobrze, że jestem techniczny.Pan Henio przybijał krokwie do belek potężnymi gwoździami. To robił naprawdę po mistrzowsku. Ale w pewnym momencie zauważyłem, że po zmierzeniu odległości między krokwiami usiłuje kolanem nagiąć belkę o ładnych kilka centymetrów. Zanim zdążyłem spytrać co robi belka była umocowana potężnym gwoździem. Wygięta była w łuk. Zmierzyłem odległość. Pan Henio raz mierzył odległość pomiędzy krokwiami a w innym miejscu, dwa metry dalej, odległość między krokwiami + grubość jednej. I właśnie o grubość krokwi przesunął końcówkę. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
tomek1950 08.11.2005 21:32 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 8 Listopada 2005 Do soboty pan Henio postawił wszystkie krokwie na rozebranej części dachu i nawet jedną połać obił deskami. Na drugiej połaci przybite było kilka desek. Trójkątny szczyt budynku był rozebrany, bo zaciekający przez lata deszcz spowodował, że ściana z gliny zmiękła i odpłynęła. Trzeba było ją wymurować na nowo, a na razie nie było z czego. W sobote pan Henio, zgodnie z umową poprosił o zapłatę za wykonaną dotychczas pracę. Wypłaciłem. Ponieważ jechałe właśnie na zakupy do miasta, majster i pomocnik zabrali się ze mną. Mieli zrobić zakupy do domu. "Wie pan żona się ucieszy". Pojechaliśmy. Miałem się z nimi spotkać za dwie godziny i zawieźć ich do domu. Po dwóch godzinach spotkałem ich kompletnie pijanych. W siatkach targali jeszcze trochę "zakupów". Nie wiem czy ich żony też chciały tak wydatkować zarobione pieniądze, ale może? Pan Henio wybełkotał na pożegnanie, że oni to dziś trochę tego, ale jutro wróca do formy i będą w poniedziałek robić dalej.Słońce świeciło pięknie, na niebie ani jednej chmurki. Prognoza radiowa też nie zapowiadała opadów.Cdn Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
tomek1950 09.11.2005 23:10 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 9 Listopada 2005 Niedzielę miałem na zastanawianie się co robić dalej. Przymknąć oko na zachowanie pana Henia czy zmienić ekipę. Ale na co? Stan chałupy w tym momencie gwarantował, że każdy może do chałupy wejść bez większego wysiłku, a byle deszcz dokona spustoszeń o jakich mi się nie śniło. Został mi ostatni tydzień urlopu. W normalnych warunkach, przy sprawnej ekipie praca była do wykonania. Postanowiłem, że w poniedziałek pojadę jednak po pana Henia. Nic lepszego nie przychodziło mi do głowy. W poniedziałek o swicie odpoliłem autko i pojechałem. Jednak pan Henio nie nadawał się zupełnie do pracy. Musiał ostro świętować nie tylko sobotnie popołudnie, ale i całą niedzielę. Na odchodne powiedziałem mu, że jak wytrzeźwieje niech przyjedzie po swoje narzędzia. Chyba nie był w stanie zrozumieć co do niego mówię i nie pamietał gdzie ostatnio pracował, bo narzędzi nigdy nie odebrał. Przez kilka dni szukałem naprawdę bardzo intensywnie kogoś kto by skończył rozbabrany dach. Daremnie. Zacząłem więc kombinować jak, zabezpieczyć dom przed deszczem i ewentualnymi "wizytami".Byłem sam z 15 letnim synem. Wtargaliśmy na górę stare deski i z nich zrobiliśmy szczytową ścianę. Przybiliśmy dechy na niedokończonej połaci i jak tylko się dało osłoniliśmy wszystko folią. Została "tylko" półmetrowa szpara między starym i nowym dachem. Prace zakończyliśmy o 2 w nocy. Żal mi było dziecka, ale sam nie dałbym rady. Wsiedliśmy do samochodu i dałem radę dojechać do Radzymina. Jakieś 20 km od domu musiałem stanąć i trochę pospać. Droga mi się rozdwajała i wyglądała jak nieistniejąca wtedy obwodnica tego miasta. Prosto z trasy pojechałem do pracy. Cdn Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
tomek1950 14.11.2005 22:40 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 14 Listopada 2005 Pogoda dalej była wspaniała. Słonecznie, ciepło bez deszczu. Udało mi się "urwać" z pracy - czasami dobrze być szefem i pojechałem szukać nowej ekipy. O pomoc poprosiłem gospodarzy od których kupiłem chałupę. Był jeden majster we wsi, ale chwilowo zajęty. Wiadomo sezon. Umówiłem się z nim, że jak tylko skończy, za jakieś dwa, góra trzy tygodnie, to przyjdzie do mnie. Zostawiłem mu klucze, a miłych gospodarzy poprosiłem tylko by zakupili i przywieźli bloczki betonu komórkowego potrzebne do wymurowania ściany szczytowej. Tej samej którą pracowicie w nocy budowałem z synem ze starych desek.Piękna pogoda się niestety kończyła. Glinianą polepę na strychu okryłem jak tylko się dało folią. postawiłem wszystkie dostępne naczynia typu garnki, wiaderka, wanienkę, słoiki w newralgicznych miejscach i pojechałem do Warszawy. Czy miałe inne wyjście? Chyba nie.Cdn Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
tomek1950 15.11.2005 19:00 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 15 Listopada 2005 Przez cały tydzień miałem ból głowy z powodu pogody. Deszcz, ulewa, mżawka, deszcz "i tak w koło Macieju".W piątek po pracy w samochód i na Mazury. Lało, ale jakby mniej. Chałupa stała. Otworzyłem drzwi. Gdyby chałupa była piętrowym domem z mieszkającym na piętrze sąsiadem o imieniu Paweł to ja byłbym Gawłem. Z sufitu kapały krople wody, ściany mokre, na podłodze we wszystkich pomieszczeniach do wysokości progów stała woda. Zapaliłem światło. W puszce elektrycznej pod sufitem zaczęlo coś bulgotać, a zachwilę zaczęła z niej wydobywać się para. Na szczęście instalacja była stara, zabezpieczona jednym bezpiecznikiem który wytrzymał dodatkowe obciążenie. Jak usunąć 3 centymetrową warstwę wody z domu o powierzchni ponad 80 m2? Ścierką zbierałbym pewnie ze dwa tygodnie. Wpadłem na prosty, choć trochę ryzykowny pomysł. Prąd był, wiertarkę miałem, grube wiertło też. Deski podłogi i tak były do wymiany. Nawierciłem w każdym pomieszczeniu po kilkanaście otworów. Woda zaczęła powoli ściekać. Prąd przy tej akcji mnie "nie popieścił".Cdn Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
tomek1950 17.11.2005 00:07 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 17 Listopada 2005 Będąc na Mazurach podjechałem do facia który miał zrobić okiennice. zastałem tylko jego żonę i gromadkę dzieci. Okiennice byłu "częściowo" gotowe. Zupełnie jak w dowcipie o krawcu i Żydzie. "Panie krawiec, pan już pół roku tworzysz te spodnie, a Pan Bóg w 7 dni stworzył świat. To popatrz pan na te spodnie i na ten świat". Na okiennice patrzeć nie było specjalnie warto. W tym przypadku świat był lepszy.Zabezpieczyłem dodatkowo, czym się tylko dało, chałupę ustawiając resztę naczyń na strychu i pełen obaw o całość budynku wróciłem do Warszawy. Nowa ekipa "od dachu" miała zacząć prace od poniedziałku, o ile przestanie padać. Prognozy były pomyślne. Bloczki BK były już przywiezione i ułożone w oborze, w najsuchszym pomieszczeniu. Cement, z uwagi na opady, miał być dowożony w miare postępu robót. Piasek był na miejscu.Cdn Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
tomek1950 17.11.2005 18:34 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 17 Listopada 2005 Na szczęście przestało lać. i prognozy na najbliższe dni były dość optymistyczne. W następny weekend oczywiście pojechałem. Ta rozgrzebana połowa dachy była prawie skończona. Wyglądało nawet nieźle. Ekipa oczywiście zaczęła dopominać się o częściową zapłatę. Odmówiłem mając w pamięci czym skończyło wypłacenie kasy panu Heniowi. Jakoś to przyjęli ze zrozumieniem, choć zachwyceni nie byli. Obiecałem wiechę jak bedą kończyć co spotkało się prawie z entuzjazmem. Z hurtowni, na raty, przywiozłem papę. Nie sądziłem, że rolka papy jest taka ciężka. I znów powrót do Warszawy i śledzenie pogody. Ale nie było źle, tylko zaczęło się robić zimno.Na drugiej połowie dachu była podobna sprawa z wygniłą murłatą. Jednak tu zniknął niewielki kawałek. Resztka "stodołowej" belki wystarczyła. Po dwóch tygodniach pracy ekipa meldowała telefonicznie, że zbliża się do końca prac i liczy na wypłatę i wiechę. "Słowo się rzekło, kobyłka u płota". Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
tomek1950 18.11.2005 19:43 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 18 Listopada 2005 Jednym z problemów jakie mieliśmy w trakcie pobytu w chałupie była woda, a własciwie jej brak. Obok domu była wprawdzie pompa i jak się popracowało z 15 minut to nawet z rury coś leciało, ale trudno było te ciecz nazwać woda. Najpierw kilkanaście litrów rudej cieczy, później o dziwo krystalicznie czysta, ale po kilkunastu minutach rudziała i przypominała z wyglądu mocną herbatę z niewielkim dodatkiem mleka. Po długim, ponad godzinnym pompowaniu zaczynało lecieć czarne błoto. Studnia podobno wywiercona była pod koniec lat '60 i miała ponad 34 m głębokości. Latem mycie można załatwić było w pobliskim jeziorze. Pić jednak trzeba, a jeziorowa woda do najdrowszych nie należy. Początkowo woziliśmy wodę z Warszawy! po jakimś czasie zaprzyjaźniliśmy się z miejscowymi, że nabieraliśmy ile tylko się dało w plastikowe pojemniki i butelki. Picie, gotowanie i zmywanie, i przywieziona woda znikała jak kamfora. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
tomek1950 20.11.2005 00:40 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 20 Listopada 2005 Powyżej to był jeden problem, wody. Drugi problem to Anglicy nazywali kiedyś: "Night soil". Za stodołę biegać nie dało rady. Po pierwsze "primo" zbyt blisko domu, po drugie "primo" za stodołą droga. Przy pierwszym wyjeździe kupiliśmy odpowiedni, 15l. zestaw do umieszczenia w domu. Zawsze to cieplej i czyściej. Problem był tylko z opróżnianianiem. Trzeba było jechać parę kilometrów z tym co zostało zrobione. Może to co piszę, jest trochę obsceniczne, ale ludzkie. "Nic co ludzkie, nie jest mi obce". Taką toaletę mieliśmy przez kilka lat. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
tomek1950 20.11.2005 20:53 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 20 Listopada 2005 Trochę zboczyłem od tematu dachu. No, tak prawdę powiedziawszy, to ekipa nie miała się czym chwalić. Oczywiście zwalili całą odpowiedzialność na pania Henia i to że część która oni robili wygląda jak śmigło samolotu to nie ich wina, tylko poprzednika. Gdyby oni robili od samego początku to dach byłby prosty jak stół bilardowy. Chciał, nie chciał musiałem uwierzyć. Zakupiłem trochę kiełbasy by ja trochę podsmażyć i podać jako zakąskę oraz oczywiście stosowną ilość trunków. Stosowną nie do wielkości dachu który został zrobiony, ale do ilosci biesiadników czyli majster z pomocnikiem i ja. Przyznać się muszę, że za czystą nie przepadam, wymyśliłem więc historię, że lekarz mi zabronił ze względu na wrzody żołądka. Kupiłem więc, mimo ostrzeżeń w miejscowym sklepie, że: "Uwaga klienci, wino wytrawne jest kwaśne" butelkę czerwonego wytrawnego wina. Jest to trunek, o ile jest w niezłym gatunku, przy czym nie chodzi tu o cenę, a o smak i bukiet, który bardzo lubię. Biesiadnicy w osobach majstra i pomocnika trochę się dziwowali, ale flaszka była na dwóch, a nie na trzech więc byli "do przodu". Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
tomek1950 20.11.2005 21:01 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 20 Listopada 2005 Jeszcze zakończenie tej uczty. Dach był, lepszy, niecieknący, a że trochę krzywy. No, to nie jest pałac. W połowie uczty przybył gość. Dawny mieszkaniec sąsiedniego siedliska obecnie mieszkający oczywiście na zachód od Odry. Mimo znacznie zaanwasowanego wieku machnął szklanę, wsadził moich majstrów do samochodu i zawiózł ich do domu. Dowiedziałem się od niego, że przed wojną w mojej chałupie mieszkał krawiec. Niestety nie pamiętał jego nazwiska.W sumie cieszyłem się, że mam nieprzeciekający dach. Efekty wizualne były w tym momencie drugorzędne.C.d.n. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
tomek1950 23.11.2005 17:08 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 23 Listopada 2005 Pozostała sprawa zabezpieczenia domu przed odwiedzinami nieproszonych gości podczas naszej nieobecności. Pojechałem do do tego który miał ponad pół roku na zrobienie okiennic do 6 okien. I sukces wielki, bo wziął się za robotę. Nie znaczy to, ze skończył. Nie, przyciął tylko trochę desek. Zagroziłem, że bedzie tymi deskami palił w piecu jak nie skończy w ciągu kilku dni, bo zrezygnuję z zamówienia. Miałem kilka dni wolnego (końcówka urlopu) i przystąpiłem do montowania w ścianach odpowiednich zawias. W części budynku, gdzie ściany wykonane były z wypalanej cegły na zaprawie glinianej nie było kłopotu. Gorzej było osadzić zawiasy do trzech okiennic w glinianej ścianie. Zmuszony byłem wykuć wzdłuż okien bruzdy tak, by wymurować zaraz przy oknie kawałek ścianki z cegieł i w nich dopiero osadzić zawiasy. Potworna praca. Duży przecinak, kilogramowy młot. Pot lał się ze mnie strumieniami, a efektów katorżniczej pracy prawie nie było widać. Wyschnięta przez lata glina twarda była jak skała. W weekend przyjechali goście, a wśród nich kilku młodych, silnych chętnych do pomocy. Jeden z nich tak się przyłożył do pracy, że zaraz na początku złamał trzonek młotka. Ech, ta dzisiejsza młodzież, nawet młotkiem nie potrafi się posługiwać. Czego oni w tych szkołach uczą? W końcu bruzdy zostały wykute, zawiasy wmurowane, czas było jechać po okiennice. Były zrobione. Co wprawiło mnie w ogromne zdumienie. Wprawdzie tylko 6 tyle ile było okien, ale miał zrobić siedem, bo w jednym pomieszczeniu nie było okna. To znaczy było, tylko jak się kompletnie rozpadło, to poprzedni właściciel je dość prymitywnie zamurował. I tu się muszę przyznać do pewnej pomyłki w tym dzienniku. O rok! Pisząc początkowe rozdzialiki opierałem się na pamięci. Byłem przekonany, że pierwszą rzeczą jaką zrobiliśmy była wymiana okien, a następnie dach. Było odwrotnie. Dach zrobiliśmy dopiero w czerwcu 1996 r. Okiennice montowane były rok wcześniej do jeszcze starych okien. Przepraszam. Pisząc dalej starannie sprawdzę posiadaną dokumentację by uniknąć takich pomyłek. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
tomek1950 23.11.2005 17:17 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 23 Listopada 2005 Okiennice zostały zabezpieczone preparatami przeciw grzybom, robakom UV i innym szkodnikom z wyjątkiem nocnych gości. Szkoda, że nie ma takiego preparatu!Założenie ich na zawiasy to była pestka w porównaniu do kucia.Pięknie się prezentowały. Ciemnozielone. Najładniejszy element domu. Czy wytrzymają? Zadawałem sobie to pytanie. Odpowiedź była tylko jedna: poczekamy zobaczymy.Zaprzyjaźniliśmy się z samotnie mieszkającym najbliższym sąsiadem panem Janem. Zamieszkał tu zaraz po wojnie, wysiedlony z Bieszczad w ramach Akcji "Wisła". Opowiadał, jak wyglądały te tereny zaraz po wojnie, jak wysiedlono go wraz z rodzicami z ich wsi. Mazurskie domy były większe i wygodniejsze od tych w których mieszkali w Bieszczadach, ale słyszałem w jego głosie tęsknotę do rodzinnych stron.Pan Jan obiecał, że będzie przy każdej okazji zaglądał na nasze podwórko i w razie włamania powiadomi nas. Na nic lepszego nie mogłem liczyć.Cdn Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Recommended Posts
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.