Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Mazurska chałupa komtura


tomek1950

Recommended Posts

  • Odpowiedzi 264
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

A nie ma za co. Miły gość zawsze mile widziany. :D

 

Wracam więc do mego dziennika.

Wyskoczyłem jak z procy i cóż zobaczyłem? dużą ciężarówkę wyładowaną blachodachówką. Jeden ze stojących obok samochodu facetów, nie wyjmując z ust peta i nie mówiąc "dzień dobry" wyseplenił: "Dawaj przkładki"

?

Nie wiedziałem czy mówi do mnie czy do innego faceta. Patrzył jednak beznamiętnie w moją stronę.

"Nie bedziemy zwalać na ziemię. Musi być szczelina pomiędzy blachami. Dawaj jakieś listewki"

Listewek miałem zaledwie kilka, a blach na samochodzie było bardzo dużo.

Złapałem za telefon i zadzwoniłem do hurtowni. Nie spodziewałem się dostawy tak szybko i o takiej porze.

"Przekładki?, niech weźmie i pojedzie do stolarni, oni tam mają takie odpadowe" usłyszałem.

 

Forma bezosobowa: niech weźmie i pojedzie, weźmie itd jest w okolicach "komturii" bardzo popularna.

 

To wziął, odpalił autko i pojechałał bez śniadania: JA

 

Faktycznie, odpadowych listewek mieli w bród. Chętnie pozbyli się balastu załadowująć mój samochód do granic możliwości. Wiele listewek było dość grubych, jak zacznę chodować pomidory będą w sam raz.

 

Faciom rozładunek poszedł piorunem. Pół godziny i samochód był pusty.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odjechali, a wokół domu stały piękne barykady z ułożonych na przekładkach arkuszy blachodachówki. Wojna będzie? :o :D

Serce zabiło mi mocniej, jest materiał, będzie dach. Niedługo, po blachodachówce, nadjechał kolejny samochód. Poznałem po charakterystycznym odgłosie kto zacz. Z hurtowni przywieźli łaty, kontrłaty, arkusze blachy na obróbki, uchwyty do rynien i same rynny. Było tego sporo. Kierowca poinformował mnie, że wkręty do blachodachówki będą dopiero jutro i żebym je sam odebrał z hurtowni.

Nie ma sprawy. W okolicach hurtowni bywam prawie codziennie.

Ekipy do dachu jednak niedowieźli. Trzeba czekać.

Tymczasem Zdzichu z synem kończyli tynkowanie wiatrołapu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wkręty oczywiście odebrałem następnego dnia. Ekipa miała się stawić... za kilka dni.

Zdzichu zaczął prace przy pomieszczeniu w którym poprzedni gospodarze parowali ziemniaki dla świn. Zaczeliśmy od... wynoszenia tego wszystkiego czym to pomieszczenie było zawalone. A czego tam nie było. Butelki wszyelkiej masci, potłuczone kafle, trochę złomu w postaci pogiętych gwoździ, popękanych fajerek, kołków różnej wielkości, worków po nawozach itp. Na podwórku zaczęła się piętrzyć spora górka tych różności. Postanowiłem zrobić generalne sprzątanie obejścia. Chlewik. Tak prawdę powiedziawszy to trochę wolnego miejsca tam było. Z prawej strony od wejścia zrobiłem sobie nawet mały kącik na trzymanie łopat, grabi i innych narzędzi. Za to z lewej strony była istna stajnia Augiasza. Wywalamy wszystko. Góra na podwórku powiększała się z każdą minutą osiągając na koniec imponujące rozmiary. Coś z tym należało zrobić. Udałem się do sąsiada, tego który przywoził moją żonę ze szpitala o pomoc. Oczywiście nie po jego wypieszczony samochód. Sąsiad dysponował również traktorem i przyczepą. Należało to całe badziewie przetransportować na wysypisko gminne. Żeby wywieźć te wszystkie skarby trzeba było zrobić trzy kursy. Pomieszczenie chlewika po opróżnieniu okazało się całkiem spore. Zaświtała mi w głowie myśl, by urządzić tam sobie warsztacik do majsterkowania. Wolałem jednak nie dzielić się tą myślą z komturową. Bo może ona wpadnie na inny pomysł i sama zagospodaruje odzyskaną przestrzeń?

A co zamierzaliśmy zrobić w pomieszczeniu po parowniku kartofli? Pomieszczenie to było kiedyś gorące. Naturalną rzeczą było wybudowanie w nim sauny.

Możecie pomyśleć, że zwariowaliśmy. Tyle innych rzeczy do zrobienia. Podstawowych. Tak, wiedzieliśmy, że mimo najlepszych chęci kredytu nie starczy na zrobienie całego remontu do końca. Sauna była naszym marzeniem od wielu lat. Trochę luksusu na który może nas nie stać, ale marzenia czasami trzeba spełniać. Dla lepszego samopoczucia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dziś będzie o niebudowaniu. Jestem w tej chwili w "komturii", czyli jak pieszczotliwie nazywamy w rodzinie to miejsce w "chałupce".

Już prawie 12 lat przyjeżdżamy tutaj i to często. Cała rodzina lubi to miejsce, chałupkę, lipy, pobliski las, łąkę przed domem. Sporo się zmieniło od naszego pierwszego przyjazdu tutaj latem 1994 roku, a jednocześnie mam nadzieję, że nie zniszczyliśmy klimatu tego miejsca.

Cały czas przyświecała nam myśl, i przyświeca nadal, by zachować niepowtarzalna atmosferę i urok tego miejsca na ziemi.

Nie wiem kto, kiedy, jak i dlaczego wybudował dom w tym miejscu, na odludziu. Samotnik jakiś? A może wieś go zbanowała ;)

Oczywiscie wiele się zmieniło. Jest prąd, woda, kibelki, prysznic i wanna, jest wydajne ogrzewanie, szczelne okna (skrzynkowe, wykonane przez miejscowego stolarza), jest szczelny dach, choć pewnie i na początku, po wybudowaniu domu dach był szczelny. Pewnie jak i przed 100 laty pod dom przychodzą dzikie zwierzęta, zlatują ptaki. Jest też łączność ze światem. Telefon komórkowy, internet. Takie połączenie dwóch światów. Tego z przed 100 (?) lat i obecnego. Tylko majestatyczne lipy rosnące obok domu chyba się zbyt wiele nie zmieniły. Tylko urosły.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No i doczekałem sie ekipy od dachu. Przyjechało 3 braci z pobliskiej wsi. Ci sami co już byli i obmierzyli dach. Wyładowali sprzęt, nawiasem mówiąc niewiele tego było. Z kilku listew które przygotowane były jako łaty i kontrłaty na dach zrobili sobie zgrabne drabinki i dwóch z nich wskoczyło na dach. Faceci byli niewysocy, ale widać było po tym jak się poruszaja po dachu, że wprawe maja solidną. Wyciądnęli miarki i z zapałem mierzyli podobnie jak poprzednio cały dach. Krecili przy tej czynności głowami, a kierunek kręcenia nie wskazywał, że są zachwyceni. wręcz przeciwnie. Po tej wstepnej inspekcji zeskoczyli z dachu i zadali jedno, ale jakże rzeczowe pytanie: Co za partacz (piiiii) robił ten dach (piiiiii).

Na odpowiedź żaden z nich nie czekał. Szefem był sredni brat. Już wydawał dyspozycje obu braciom, mnie bym dostarczył niezbędne gwoździe, sam z torby wyciągnął piłę i nim ruszyłem po gwoździe zdążył przyciąć na odpowiedni wymiar dwie łaty.

Wszyscy trzej pracowali bardzo szybko. przyjemnie było na ich pracę patrzeć. Wytaszczyłem więc koleżankę małżonkę przed dom, bo pogoda była piękna i ułożyłem wygodnie na przygotowanym posłaniu. Niech sobie popatrzy i pooddycha świeżym powietrzem, a sam zniknąłem w chałupie by pozmywać gary, kubki, talerze i przygotować obiad.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Podczas układania dachu najważniejszym narzędziem była zębata deska umożliwiająca szybkie i precyzyjne ustawianie na dachu kolejnych łat. Czy powodem była siła moich dekarzy, czy wada materiału nie wiem, ale po kilku godzinach pracy rozpadła się na trzy kawałki. Niezaplanowana przewrwa. Chłopaki zaczęli kombinować jak zrobić nowy wzornik. Ale świerkowe deski jakimi dysponowałem im nie odpowiadały. Miałem klej, taki z reklamy telewizyjnej :) Pomogło. Na wszelki wypadek wzmocniliśmy klejone połączenie kilkoma wkrętami i praca wrzała dalej. Do wieczora, a dni były coraz dłuższe Obili listwami prawie całą połać dachu.

W tym samym czasie niezawodny pan Romek przygotiwywał konstrukcję dachu nad tarasem i daszek nad drzwiami wejściowymi. Tak jak i obiecał zwiózł wszystkie elementy i następnego dnia rano miał wszystko zmontować. Pogoda dopisywała. Gdyby nie kolano Majki można było powiedzieć jest świetnie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szczęście rzadko kiedy trwa długo. Dekarze tak jak sie pojawili, tak i zniknęli, bez słowa na trzy dni. Dach straszył sterczącymi listwami. Tylko pan Romek jak obiecał tak się zjawił. Sprawnie przy pomocy Zdzicha i mojej przymocował daszek nad drzwiami wejściowymi, a następnie przymocował do przygotowanych przez Zdzicha kotew konstrukcję dachu nad tarasem. Chałupa wypiękniała. :) Do wieczora dach był obity deskami i pokryty papą. Szatan nie majster.

Jestem w tej chwili w "komturii" i niestety łączność z internetem jest tragiczna. Zrywa mi połączenie, a na załodowanie strony czekam po kilka kilkanaście minut. Dlatego tak krótko. Ciąg dalszy nastąpi jak się łączność poprawi.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks później...

Mimo, że ekipy nie należały do najsolidniejszych, to jednak prace, choć powoli posuwały się do przodu. Zdzichu remontował dawne pomieszczenie parnika do ziemniaków. W jakiejś nieokreślonej przyszłości miała tam być postawiona sauna. Nasze marzenie od lat. Trochę luksusu ponad stan.

Dekarze pojawili się po kilku dniach jak gdyby nigdy nic. Znów skakali po dachu jak wiewiórki i przez cały dzień słychać było stukanie młotków. Dni były bardzo upalne, południowa połać dachu rozgrzewała się nieprawdopodobnie. Zacząłem zastanawiać się, czy nie wykorzystać tego darmowego ciepła do podgrzewania wody. Z tego co znalazłem na forum i w innych opracowaniach wynika jednak, że taka inwestycja w zasadzie nigdy się nie zwróci. Jednak energia będzie drożeć, a darmowe podgrzewanie wody obniży koszty eksploatacji. Ponieważ na emeryturze zamierzamy osiąść w "komturii" na stałe to perspektywa zmniejszenia wydatków wydaje się być jednak interesująca. Z uwagi jednak na ograniczoną ilość środków płatniczych ta inwestycja została jak dotychczas skreślona. Poczekamy, zobaczymy.

Odwiedzili nas znajomi. Siedząc wieczorami na tarasie dyskutowaliśmy często o remoncie. Padł pomysł ułozenia pod blachodachówką miedzianej rury w której krążyłaby ciecz ogrzewająca wodę. Jednak koszt takiej miedzianej rury poprowadzonej między łatami na południowej połaci dachu był równy cenie kolektorów, a efekt grzewczy niewiadomy.

Oczywiście rozmowy często "schodziły" na nogę Komturowej, a własciwie co dalej. Komturowa nauczyła się dość sprawnie chodzić używając kul, Tylko wchodzenie do domu po dość prymitywnych (prowizorycznych) schodkach sprawiało problem. Postanowiliśmy, że dalsze leczenie i rehabilitacja bedzie w Warszawie. Tym razem problemów z transportem nie było. Znajomi którzy nas odwiedzili przyjechali baaaardzo dużym samochodem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No i zaczęły się problemy z komputerami. Nie, nie wtedy, tylko teraz. Jeden wylądował w naprawie i nie wiadomo co mu dolega, nawet serwis nie jest w stanie się od niego dowiedzieć. Zaniosę go chyba do weterynarza, a nie do service komputerowego. Dlaczego? Weterynarz to taki lekarz, któremu pacjent nie mówi co i gdzie go boli, a jak mi mówiła kiedyś pani weterynarz co przed wojną była jedynym w Polsce weterynarzem pułkowym u ułanów, czasami musiała leczyć mieszkańców wiosek gdzie stawał pułk. Oficerowie na kwatery, ułani do stodoły, a lekarz i weterynarz pułkowy na obchód wsi.

Drugi komputer tez niedomaga i zawiesza się co kilka minut. Wprawdzie doraźna kuracja: penicylina, aspiryna, szczepionki, zamawianie, kadzidełka i przemawianie do ambicji zawodowych trochę pomogły, to jednak się dziad zawiesza nad zwyczaj skutecznie, tak że wciśnięcie świętej, komputerowej trójcy nie pomaga. A robi to nad wyraz często. tak często, że nie byłem w stanie napisać dwóch zdań.

A chciałem z okazji świąt i Sylwestra napisać kilka zdań o świętach i Sylwestrach spędzonych w "komturii" :(

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ponieważ komputer zawiesza się obecnie co kilkanaście minut spróbuję opisać te nasze Święta i Sylwestry w "komturii". Właściwie każdego roku w pierwszy dzień świąt jedziemy na Mazury i siedzimy tak długo jak tylko możemy. To znaczy tak długo, jak mamy wolne.

Oczywiście pierwszy dzień pobytu ogranicza się głównie do grzania chałupy, bo temperatura wewnątrz jest równa tej na dworze. Ale wkrótce robi się miłe ciepełko, mozna zdjąć kurtki, następnie swetry, a po kilku godzinach temperatura stabilizuje się na poziomie 20 stopni. Grube ściany są jednak często przemarznięte i grzać trzeba ostro nadal.

Jeden z Sylwestrów spędziliśmy u miejscowych sąsiadów. Było szalenie sympatycznie, kameralnie. Jedno wino + jedna butelka bąbelków na 4 osoby. A powrót do naszej "komturii"? Księżyc w pełni, śnieg skrzący się pod nogami i skrzypiący przy każdym kroku. Sarna przebiegająca obok. Tego w mieście się nie zobaczy. Tylko przez te kilka godzin w chałupie trochę się ochłodziło.

cdn

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Innego roku, zaprosiliśmy do nas osiadłego na stałe Niemca - emerytowanego lekarza, który zamieszkał w naszym sąsiedztwie. Był sam. Zaproszenie przyjął z widoczną radością. Milej witać Nowy Rok w towarzystwie, a nie w samotności.

Przeważnie jednak jesteśmy sami. Cisza jaka nas otacza sprzyja zadumie. Zadumie nad przemijającym rokiem, rozważaniu planów na przyszłość, snuciu marzeń. A jak wybije północ to obie komórki milkną i wyświetla się komunikat, że sieć jest przepełniona.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ten rok który minął jakiś złosliwy był. Wczoraj wieczorem opisałem jeszcze jeden sylwestrowy pobyt w "komturii" i nim zdążyłem wysłać wszystko zniknęło :evil:

Spróbuję napisać raz jeszcze.

Było to kilka lat temu. Pogoda podobna do obecnej, temperatura dodatnia, śniegu zero. Przywiezione narty biegówki stały smutno w kącie. Poszliśmy na spacer. Droga od naszej chałupy prowadzi w jedną stronę do wsi, w drugą do lasu. Oczywiście wybraliśmy kierunek las. Szliśmy ścieżkami znanymi z wcześniejszych spacerów, z moich wypraw na grzyby czy podchodów z aparatem by "ustrzelić" jakieś zwierzę. Las o kazdej porze roku wygląda inaczej.

Wiosną gdy zaczynają zielenić się liście i przyroda budzi się do życia jest jest pełen śpiewu ptaków budujących gniazda. Latem ospały w upalne dni, jesienią pomalowany złotem, brązem i czerwienią liści a ziemia przyozdobiona jest grzybami. Pięknie wyglądają czerwone muchomory rosnące często gromadnie, brązowe olszówki, pomarańczowe wełnianki, że o tych jadalnych borowikach, koźlakach innych smakowitościach nie wspomnę. Śnieżna zima to czas przyglądania się śladom na śniegu. Tropy zająca, dzika, sarny albo łosia krzyżują się ze sobą, wylądają jak drogi wyrysowane na wielkiej białej mapie. Ale sniegu nie było. Szliśmy powoli rozmawiając. Nagle Majka stanęła pokazując coś żółtego na środku dróżki. Zaniemówiłem. "Rodzinka" kurek. 30 grudnia. Było tego sporo. Zebtaliśmy je i na sylwestrowe śniadanie była jajecznica z kurkami. Pycha. :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rozpisałem sie o tematach pobocznych,a budowa stoi. No nie nie stoi praca, wprawdzie z małymi przerwami posuwała się dalej. Czasem dekarze znikali do innej roboty, czasami Zdzichu troche niedomagał, ale było do przodu. Majka jak pisałem wyjechała do Warszawy i zaczęła od konsultacji u warszawskich ortopedów. Co jeden to inna diagnoza i inna terapia.

Wszyscy jednak zalecili szybkie zdjęcie plastikowego gipsu i założenie usztywniającego aparatu. Oczywiście za nasze pieniądze. Aparacik bardzo zgrabny, dopasowany unieruchamiał całą nogę jak gips, ale można się było podrapać. Cena około 700 zł. Opieka zdrowotna jest... No dobra była jak jej nie było.

Kolejni specjaliści od nóg, a własciwie od kolan, a więzadeł w szczgólności zalecali: zostawić tak jak jest i rehabilitować, operować przykręcając specjalnymi śrubkami więzadła do kości, wykonać autotransplantację i rekonstrukcję więzadeł wykorzystując do tego celu kawałek ścięgna pobranego z uda. Również sam sposób przeprowadzenia ewentualnej operacji był różny.

Ja dzięki koleżance która mnie zastępowała w pracy siedziałem w komturii nadzorując prace. Wpadałem tylko od czasu do czasu do Warszawy by podpisać jakieś papiery, przelewy, albo załatwić coś czego ona nie była w stanie.

Z materiałami nie było problemu. Dowożono na telefon. Rozliczałem sie co kilka dni. Tylko stan konta się zmniejszał. Pogoda dopisywała.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jakoś nie mogę oderwać się od problemów z kolanem komturowej zamiast pisać o remoncie. No niestety to kolano mocno dało się nam we znaki i do dzis jest tematem równie często poruszanym w rodzinie jak sprawy związane z "komturią".

Pokrycie dachu to był tylko jeden etap zaplanowanych prac na które wzięty był kredyt. Ekipa powoli kończyła. Nowe kominy prezentowały się świetnie. Na górze Zdzichu postawił sciankę, wmontował drzwi i były dwa spore pokoje.

Z ekipą od dachu umówiłem się, że zrobią jeszcze łazienkę (drugą większą, z wanną).

Ściany wewnętrzne zrobione były z niewypalanych cegieł. Łazienka miała powstać w części dawnej kuchni. W pomieszczeniu tym były dwa otwory drzwiowe. Jeden należało zamurować. Ale jak przymurować ceglę zaprawą do gliny? Prosciej było rozebrać ten kawałek ściany i wymurować porządnie na nowo całość. Jak się powiedziało tak i Zdzichu zrobił. Oczywiście by ocieplić podłoge należało wybrać ziemię. W tych pomieszczeniach podłoga była ze słabego, kruszącego się betonu, pod spodem były polne kamienie, a pod nimi dość gruba warstwa tłuczonego szkła :o I żadnych skarbów.

Podczas pobytu w Warszawie zakupiłem kibelek.. Był dużo tańszy niż w okolicznych sklepach. Również w Warszawie zakupiłem drzwi antywłamaniowe. Nie są piękne, ale nie na urodzie polega ich funkcja. Odbiór drzwi i ekipa montażowa miały być z Olsztyna. Zaliczyłem więc wycieczkę do miasta w którym byłem kiedyś na koloniach. Nawet trudno powiedzieć, że to wycieczka sentymentalna. Z tamtego pobytu pamiętam tylko duże boisko szkolne na którym odbywały się poranne i wieczorne apele.

Tomek, wracaj do remontu! To ja siebie przywołuję do porządku.

W porządku, wracam.

c.d.n.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Drzwi przyjechały po kilku dniach, tak jak to było umówione. Przywiozła je ekipa monterów. Ojciec i syn. Pracowali po cichu, prawie się nieodzywając. Wymagań żadnych nie mieli. Nawet odmówili kawy lub herbaty. Jednego dnia zamontowali drzwi wejściowe, drugiego drzwi na taras. Piękne to te drzwi nie są, ale wyglądają na solidne. Jak dotychczas "testowane" nie były. I oby tak dalej.

Do najpilniejszych prac do wykonania pozostała duża łazienka, gabinecik, ocieplenie, dokończenie tarasu, podest przed wejściem, podłoga na górze, sporo prac w wiatrołapie, dokończenie instalacji elektrycznej wew. i wiele innych drobnych prac.

Chciałem by ekipy zrobiły jak najwięcej. Z elektryką wiedziałem, że sobie poradzę, jak równiez z wieloma drobnymi pracami.

Zamówiony w kwietniu styropian przyjechał. Gorzej było z kotwami. Były kupione i ... zniknęły. Poszukiwania nie dawały rezultatu. Podobnie było z ekipą która miała to wykonać.

Pomału zaczęla nabierać kształtu łazienka. Pojawiły się rurki do ciepłej i zimnej wody. Na ścianie na solidnych prętach przechodzących przez ścianę na wylot zawisł kupiony w kwietniu boiler.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Prace posuwały się dość szybko. Przestojów nie było, a pogoda dopisywała. Wspominany pan Romek wymienił dechy na górze obory, przy okazji usunąl dużą ilość starego siana. Na górze obory powstało olbrzymie 80 metrowe pomieszczenie. Trzeba by tylko ocieplić dach, bo jak słoneczko przygrzewa to jest ogromie gorąco. Taka wielka sala. Może by zrobić tam jakąś impezkę? Tylko wejście nieciekawe bo po drabinie. Wejść to się da, ale ewakuacja po imprezce może być problemem :wink:

Oczywiście musiałem wrócić do pracy. Dojeżdżałem tylko praktycznie w każdy weekend. Dowieziono z hurtowni wannę. Nie będę ukrywał dużą. Nareszcie będę mógł się wyciągnąć, bo w mieszkaniu warszawskim jest maleńka 1,4 m. Od ściany do ściany.No i wspólna kąpiel stanie się możliwa na stare lata. A jaka oszczędność wody. Miałem tylko obawy, czy gorącej wody z boilera 80 l starczy by ją zapełnić. Pożyjemy, zobaczymy. W małej łazience zawisła nowa, trochę mniejsza umywalka i zamontowana została bateria termostatyczna. Również wymieniłem na termostatyczną baterię przy prysznicu. Fajnie działa. Dopóki jest w boilerze gorąca woda, temperatura tego co leci z prysznica jest stała. Nie trzeba co chwila kręcić kurkami. Innym gadżetem jest słuchawka z przyciskiem. Woda leci dopiero wtedy gdy się przyciśnie guzik. Daje to dużą oszczędność wody i szamba.

Parnikowe pomieszczenie dostało nowe tynki. Zastanawialiśmy się nad kupnem sauny. Musiała być duża. Rodzina liczna, grono znajomych duże, a w rodzinie jest jeden prawie dwumetrowiec. Jeszcze tylko podłogę wyłożyć kafelkami, dociągnąć prąd (3 fazy). Dociągnięcie kabla wziąłem na siebie. Starannie wymierzyłem potrzebną długość kabla. To co miałem było zbyt krótkie. Kilka metrów musiałem dokupić. Kupiłem ile mi wyszło s pomiaru + 1 m na wszelki wypadek. Najwyżej się skróci.

cdn

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zabrakło. 95 cm. gdzie ja chol... miałem oczy :o
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Duża łazienka została skończona w stanie surowym. Były tynki, wylewka i sterczące ze ścian rury. W pokoju stała wanna, umywalka elegancki, kupiony w promocji, wiszący kibelek i cała armatura. Zastanawiałem się nawet, czy zainstalowanie wanny w sypialni to nie jest dobre rozwiązanie. Z wanny bezpośrednio do łóżka, z łóżka do wanny - chodzić nie trzeba. Przyszła jednak pewna refleksja, na starość to człowieka podobno reumatyzmy jakieś łamią, a wanna z wodą w sypialni to wilgoć...

Postanowiłem, że jednak wanna stanie w łazience. Pod oknem, z widokiem na pobliski las. Jeden z dekarzy, technik budowlany, podjął się wykończenia łazienki. Miał wszystko podłączyć, ustawić na swoim miejscu, a nawet ułożyć glazurę i terakotę. Również zobowiązał się ułożyć terakotę w pomieszczeniu gdzie kiedyś miała stanąć sauna.

Terakoty jednak nie było. To znaczy była w sklepach. Objechaliśmy z żoną pobliskie składy, ale to co tam się znajdowało odbiegało wyglądem od tego co chcieliśmy mieć na ścianach i oglądać być może przez długie lata.

Zapadła decyzja, że wszystkie kafelki i fugę kupimy w Warszawie.

Szukanie kafelków w Warszawie to był ciężki egzamin dla kolana komturowej.

Wybór wielki, by nie powiedzieć olbrzymi. Jednak nie mogliśmy znaleźć takich które pasowały by do "komturii". Kolejne markety budowlane, składy i sklepy z glazurą i nic. I wreszcie w jednym z marketów jest to co spodobało się komturowej. Cena tylko trochę zbyt wysoka mimo, że tekafelki są w promocji. Zastanawiamy się... i szukamy dalej. Szukajcie, a znajdziecie. Mały sklepik, a właściwie kantorek z próbkami glazury na przedmieściach Warszawy. Cena znacznie niższa. Chcemy kupić. Nie ma. Sprzedawca musi zamówić u producenta. Będą za dwa dni. Płacimy zaliczkę i jedziemy do domu. Trzeba jeszcze kupić pasującą terakotę. Z powodu zmęczenia odkładamy zakup terakoty na inny termin.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zamówione kafelki faktycznie były za dwa dni. Miły pan zadzwonił, podjechałem do sklepiku i załadowałem do "knedliczki" (Felicja combi) i potoczyłem sie do "komturii". Oczywiście musiałem najpierw zapłacić :evil: jednak cena była znacznie niższa niż w pobliskim hipermarkecie budowlanym. :o :D

Przypłaszczona do drogi, ciężarem kafelków, "knedliczka" dojechała bez problemów.

Był piątek wieczór, darowałem sobie rozładunek i wmocniwszy się "tatafruitem" poszedłem spać. Rano znów obudziły mnie głosy :o Przecież tego "tatafruita" nie było dużo :o Przez zaspaną głowe przebiuegła myśł. Raptem dwie puszki.

Spojrzałem na zegarek dochodziła ósma.

Tak jak stałem, a własciwie spałem, wyskoczyłem z łóżka, a konkretnie z położonego na podłodze materaca.

Uzbrojony w solidny kij uchyliłem drzwi by zobaczyć kto zacz...

 

cdn

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...