Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Komentarze do budowy Ewy (EZS)


metea

Recommended Posts

A z drugiej strony często słyszę głosy, że dzisiaj to te biedne dzieci takie przemęczone, tyyyyyle mają do nauczenia się... No to jak to właściwie jest? Przeuczone, czy niedouczone? Może chodzi o to, że rodzice zapracowani, zabiegani, chcieliby, żeby dzieci wszystkiego w szkole się nauczyły, zadań do domu nie miały, wszystko zrozumiały i wyćwiczyły na lekcjach. Podobno w niektórych krajach tak jest, że nie ma zadań domowych, szkoła kończy się w szkole. Tylko czy oni mają tam lżejszy program nauczania, czy więcej lekcji w szkole, czy lepszych nauczycieli, że tak wszystkie dzieci wszystkiego się w szkole naumieją bez ćwiczenia czy utrwalania w domu?

Czy tak się da?

Nauczyciele biedni są. Jeżeli któryś zadaje ciekawe zadania domowe wymagające poszukania dodatkowych materiałów, organizuje jakieś dodatkowe zajęcia, wycieczki, występy, pokazy, to źle, bo zawraca głowę rodzicom, którzy muszą przyjść po południu, występy dzieci oglądać, stroje przygotowywać, na wycieczki kasę dawać, pomagać w szukaniu materiałów, dziecko do biblioteki zawieźć albo zaprowadzić, a co on sobie myśli, że my nie mamy co robić, tylko jakieś stroje szyć, po bibliotekach jeździć, na jakieś teatry kasę dawać, do szkoły łazić na występy???!!! Jeżeli taki nauczyciel nie organizuje wycieczek, zadania daje tylko z zeszytu ćwiczeń, występami nikomu głowy nie zawraca, to źle, bo inni potrafią, organizują, a ten nasz to leń, nic mu się nie chce, swoje w szkole odsiedzi i do domu wraca, a przecież tylko 18 godzin w tygodniu pracuje...

To jak to jest? Który zły, a który dobry?

Tak mi się nasunęło trochę nie na temat, bo właśnie Pani najmłodszej Młodej organizuje wyjazdy, występy, konkursy, wyjścia, trzeba stroje szyć, wypożyczać, pomagać. Nie słyszałam, żeby rodzice narzekali, ale pewnie niektórzy narzekają (jeno ci z nie mojej bajki, więc nie słyszę).

Fakt, że wiele od nauczyciela zależy. Stara Młoda miała przez dwa lata w gimnazjum fajnego matematyka, wymagającego, ale dobrze uczącego i chociaż z powodu wielkiego lenia nie błyszczała na tym przedmiocie, to nie narzekała przynajmniej i nauczyciela ceniła. W trzeciej klasie przyszła nowa matematyczka i zaraz tragedia, bo nie tłumaczy, bo nikt niczego nie rozumie...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

wg. mnie niedouczone (przynajmniej większość) pamiętacie matury dawniejsze??? a teraz co???? to maja być matury, egzaminy??? smiech na sali.

dla mnie nauczyciel, który chce cos robic nawet poza planem - to jest gość a rodzice powinni minimum chociaż wnieść od siebie a nie tylko narzekac z postawa roszczeniowa.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedyś zadałam dzieciom lekturę do przeczytania. Jedna dziewczynka z rozbrajającą szczerością poinformowała mnie: moja mama jest wściekła na panią, bo musiała wydać kasę na książkę! Nie była to biedna rodzina. Do szkoły społecznej z czesnym nie chodziły biedne dzieci... A ja nie zażądałam przygotowania wymyślnego stroju na przedstawienie...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z jednej strony więcej zajęć, z drugiej strony niższy poziom... No tak, ale jest więcej zajęć - bzdetów a mniej konkretów. W podstawówce miałam matematykę i polski co dzień. Był dzień z podwójnymi lekcjami z obu przedmiotów. A młoda w gimnazjum? Matematyki 4 godziny, polskiego lepiej, bo 5. chemia raz w tyg, fizyka tak samo!!! Za to EDB, technika, religia, życie w rodzinie i co tam jeszcze. Owszem, nawet moze i te zajęcia są potrzebne. Ale czy powinny być lekcjami? Czy nie lepiej w formie projektów do przygotowania przez dzieci? Niech posiedzą w domu, znajdą, przygotują. A w szkole uczą się matematyki i fizyki.

Ale motłochem lepiej się steruje. A i nauczyciela fizyki trudniej znaleźć, niż katechetkę czy panią od EDB....

 

Za to opowiem wam historię, rozczuliłam się dziś. Co się dzieje w naszym społeczeństwem???!!!

Czekałam na dziecia, żeby ją z capoeiry przywieźć. Siedzę sobie w samochodzie i patrzę bezmyślnie przed siebie. Idzie babcia i pieskiem. Taka przyzwoita starsza pani. Piesek zrobił kupkę, pani wyjęła folióweczkę i sprzątnęła. Myślę sobie - ot, kulturalna pani. Ale po kilku minutach idzie menel, zarośnięty, jakaś foliówka w garści i piesek. Piesek zrobił kupkę, facet wrócił i posprzątał. Przetarłam oczy. Ale szczęka mi opadła, jak zobaczyłam młodego, napakowanego dresa z pieskiem, który na widok psiej potrzeby bacznie się rozejrzał (też się rozejrzałam - NIE BYLO POLICJI) i zręcznym ruchem dłoni w folióweczce podniósł gówienko i wrzucił DO KOSZA. Bozesz, tacy nie potrafią butelką piwa trafić, a ten kupę sprząta. Cuda, panie, cuda!!!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Myśmy mieli PO. Uczyliśmy się, żeby w razie zauważenia grzyba atomowego położyć się za murkiem nogami w stronę wybuchu i zakryć rękami głowę. Mieliśmy umieć rozpoznać stopień wojskowy po pagonach i to we wszystkich rodzajach wojsk w Polsce (do tej pory nie umiem - kiedyś wiedziałam przynajmniej, co ma mój małż na pagonach, ale teraz nie wiem, zapomniałam). Coś o czołgach też było. Trochę pierwszej pomocy i umiejętność zakładania maski gazowej oraz obsługa radiostacji polowej. Przydać mi się to nie przydało, ale wesoło było.

O "życiu w rodzinie" było na wychowawczych. Pogadanki robiła też pielęgniarka, osobno dla dziewczyn, osobno dla chłopaków. Na biologii była reszta i jakoś wiedzieliśmy, że od pocałunku nie można zajść w ciążę.

W LO było przez rok albo semestr religioznawstwo. Fajne było. Ciekawe. Na religię chodził, kto chciał, po południu. Ciekawe, czy było wśród nas procentowo więcej ludzi zdeprawowanych, niż wśród tych, o których morale troszczą się katecheci dwa razy w tygodniu przez wiele lat?

Technika w podstawówce była śmieszna, bo miałyśmy śmieszną nauczycielkę. Chłopcy mieli fajniej.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A ja z innej beczki. CZy ktoś jest z okolic Szczecina, kto by mi namiot pozwolił rozstawić? Albo jakiś pole pomógł znaleźć? Wymyśliłam sobie, że jak jadę nad morze i w dodatku na środek to może bym się załapała na paradę żaglowców. Jakoś tak 1-2-3 sierpnia chyba jest. Ale muszę się przenieść gdzieś bliżej Szczecina, bo żeby z pustkowa dojeżdżać, to za daleko. A w samym Szczecinie to już sobie wyobrażam, co się będzie działo, szans na nocleg niedrogi nie ma..
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Myśmy mieli PO. Uczyliśmy się, żeby w razie zauważenia grzyba atomowego położyć się za murkiem nogami w stronę wybuchu i zakryć rękami głowę. Mieliśmy umieć rozpoznać stopień wojskowy po pagonach i to we wszystkich rodzajach wojsk w Polsce (do tej pory nie umiem - kiedyś wiedziałam przynajmniej, co ma mój małż na pagonach, ale teraz nie wiem, zapomniałam). Coś o czołgach też było. Trochę pierwszej pomocy i umiejętność zakładania maski gazowej oraz obsługa radiostacji polowej. Przydać mi się to nie przydało, ale wesoło było.

O "życiu w rodzinie" było na wychowawczych. Pogadanki robiła też pielęgniarka, osobno dla dziewczyn, osobno dla chłopaków. Na biologii była reszta i jakoś wiedzieliśmy, że od pocałunku nie można zajść w ciążę.

W LO było przez rok albo semestr religioznawstwo. Fajne było. Ciekawe. Na religię chodził, kto chciał, po południu. Ciekawe, czy było wśród nas procentowo więcej ludzi zdeprawowanych, niż wśród tych, o których morale troszczą się katecheci dwa razy w tygodniu przez wiele lat?

Technika w podstawówce była śmieszna, bo miałyśmy śmieszną nauczycielkę. Chłopcy mieli fajniej.

 

 

wzruszylam sie:oops: chodzilysmy do tej samej szkoly????

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z matematyki jestem totalny głąb, fizyka i chemia wygrywają ze mną w przedbiegach, reszta jakoś ujdzie. Nie mam pojęcia, po co mi osobiście było uczyć się (czyt.: wkuwać) dzielenie czy mnożenie ułamków, bo od ukończenia szkoły nie było mi to potrzebne ani razu, tak samo jak budowa pantofelka itp.

Nie uważam, że szkoła powinna robić wszystko, ale uważam, że po to jest, aby uczeń nie musiał kolejnych 4 godzin spędzać na odrabianiu zadań w domu. Ja tak miałam, nienawidziłam zadan domowych a często bywało i tak, że czego nie nauczyli w szkole to kazali się nauczyć samemu. Niestety, nie każdy rodzic ma zacięcie dydaktyczne czy choćby predyspozycje do "douczania" dzieciaków w domu, ja do takich rodziców należę. Nie umiem, nie potrafię, chociaż próbowałam. Poza tym ... skoro mamy "wyręczać" nauczycieli to nie narzekajmy na "wyręczanie" lekarzy, budowlańców itp.

Moim zdaniem w szkole za dużo jest bzdetów do zapamiętania, za mało konkretów. Religia, EDB czy Podstawy Przedsiębiorczości jako pełnowymiarowe lekcje są absolutną porażką i bezsensowną stratą czasu. Tu zgadzam się z Ewą, że powinny być prowadzone choćby w ramach projektów.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Co do religii, EDB czy przedsiębiorczości się zgadzam, chociaż Wero ma baaaardzo ciekawego nauczyciela EDB i na pewno nie żałuje, że musi chodzic na te lekcje.

Co do ułamków i pantofelka się nie zgadzam. Zdarzało mi się gimnastykować umysł usiłując coś na ułamkach policzyć, a gdyby nawet nie, to powinny być w szkole, jak zresztą wiele rzeczy, których nie wykorzystałam w życiu. Gdyby tej podstawowej wiedzy nie wciskać każdemu w szkole podstawowej i gimnazjum, to kiedy naumieliby się tego przyszli studenci matematyki, biologii itp.? Przecież nie mogą iść na studia jako tabula rasa i tam dopiero poznawać budowę pantofelka czy zasady mnożenia ułamków! A tak się dzieje podobno na kierunkach z matematyką związanych. Może nigdy w praktyce tego pantofelka nie wykorzystałam, ale dzieciom umiałam o nim opowiedzieć i rozpoznałam, kiedy pod mikroskopem zobaczyły w wodzie spod kwiatków. Poza tym po prostu lubię coś wiedzieć o świecie na poziomie choćby podstawowym. Ot tak, dla frajdy. Co nie znaczy, że nie klęłam w szkole na różne rzeczy. Problem w tym, że pewnie na każdy kawałek wiedzy ktoś klął i z każdego ktoś się cieszył. Jakoś to przeżyliśmy, traumy nie mam, znaczy nie było źle.

Kto lubił zadania domowe? Nikt! Na pewno nie powinny polegać na uczeniu się czegoś, czego nie nauczyli w szkole, ale wyćwiczyć niektóre rzeczy można było tylko w domu. Byle z umiarem.

Edytowane przez Agduś
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wiecie, ja za każdym razem zastanawiam się, o co tak naprawdę chodzi w szkolnictwie .... Czy już w szkole podstawowej czy gimnazjum sięgać po zagadnienia z zakresu tzw. "wyższej matematyki"?? Przecież kilka ... dziesiąt lat temu program nauczania był inny, bez tego zadęcia i nadęcia, a jednak wyuczono na nim dobrych lekarzy, inżynierów, nauczycieli ... Teraz niby program rozdmuchany, wiedza potężna a przykłady niedouczenia można mnożyć w nieskończoność. Czym to jest spowodowane? Bo ja nie wiem, nie rozumiem tego.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Braza, odwrotnie, całkiem odwrotnie... teraz program jest okrojony do minimum. Kiedyś był rozdęty. Teraz ludzie po Lo idą na studia i mają taki przeskok, jak dawniej był miedzy podstawówką a liceum. Mało tego, mają braki koszmarne. Programowe, nie z zaniedbania. Bo studia jednak chcą pozostać na jakim takim poziomie. Ale już coraz mniej. Jak mówi mój kolega - jeżeli trzeba nauczać rzeczy oczywiste, to na poszerzenie wiedzy zostają studia doktoranckie. Licencjat to poziom dawnego LO, magisterka to tak początki studiów a doktorat to dawna magisterka. Czyli naukowiec zaczyna się od habilitacji :lol2:

Choć czemu się śmiać? Świat się szybko zorientuje, że nasze PhD to nie jest to samo, co angielskie czy amerykańskie. Tak samo, jak już orientuje się, ze ukraiński specjalista nie oznacza polskiego specjalisty czy lekarz z chin lekarza z anglii czy polski. Równany do najgorszych :(

Edytowane przez EZS
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Arni, na Ukrainie prawdziwy specjalista to rzadki ptak, bo za zrobienie specjalizacji musi opłacić się przełożonym (łapówka!) ok 10 tyś dolarów. Więc mało kogo stać. Ale nazywają specjalistą kogoś, kto jest zatrudniony na oddziale. Np był u nas chłopak pracujący na laryngologii a w CV sobie napisał - specjalista laryngolog. Jak przyjechał, to żesmy z krzeseł pospadali na takiego specjalistę.

A doktor z Chin czy Indii najczęściej oznacza takiego "zielarza" po przysposobieniu a nie lekarza. Też taki się nam trafił. On był DOKTOR. Tylko medycyny nie skończył. Tam doktorów jak mrówków a lekarzy na lekarstwo- bo studia medyczne prawie nie istnieją i do Anglii trzeba jechać (to Indie) a z Chin to nie wiem, gdzie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Okey, teraz już więcej rozumiem:cool: Czyli tak: nasi specjaliści to nie to samo, co specjaliści w Anglii czy Francji, ale lepsi niż w Chinach i na Ukrainie ...

Zawsze byłam optymistką to powiem, że i z tego trzeba się cieszyć.

 

Przypomnij mi proszę TAR-ciu tytuł tej skiążki, bo zapomniałam i chociaż cofnęłam się o dwie strony w komentarzach to nie mogę namierzyć ....

Edytowane przez braza
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...