Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Komentarze do budowy Ewy (EZS)


metea

Recommended Posts

Dla mnie absolutnym minimum jest kilka sklepów, do których mogę dotrzeć na piechotę (spożywcze, podstawowe ciuchy i buty na wypadek konieczności szybkiego zakupu, pasmanteria, księgarnia, papierniczy, kiosk z gazetami), szkoły, jakieś zajęcia dodatkowe dla dzieci, basen, kawiarnia, jakaś jadłodajnia na wszelki wypadek - wszystko w zasięgu pieszego i po chodnikach. Nie lubię jeździć samochodem. Oczywiście, kiedy trzeba, pojadę, ale nie wyobrażam sobie, żebym musiała zawsze wszędzie jeździć samochodem. No i do Krakowa mogę jechać busem, bo nie mam odwagi prowadzić po dużym mieście (z wyjątkiem dojazdu na parking najbliższego centrum handlowego i jazdą baaardzo późnym wieczorem głębiej w miasto).

W dużym mieście natomiast nie miałabym domku w ogródku, bo ceny takiego dobra w pobliżu centrum są porażające (zresztą, co za frajda mieszkać w domku z ogródkiem, do którego zaglądają z góry mieszkańcy pobliskiego bloku?), a na obrzeżach jest moim zdaniem gorzej niż w małym miasteczku nieopodal.

Fakt, że teraz zakupy robimy prawie wyłącznie w centrach handlowych. Gdybym wracając do domu mijała kilka małych sklepików z butami czy ciuchami, pewnie robiłabym w zakupy czasem. Teraz jednak najłatwiej i najwygodniej pojechać do dużego centrum, gdzie mam w jednym miejscu wiele sklepów i kupić wszystko, co potrzebne (i kilka mniej potrzebnych rzeczy), bo nie znam tych małych sklepików. Nawet spożywkę kupujemy raz na jakiś czas w Selgrosie albo Makro. Tylko codzienne zakupy spożywcze, jakieś drobiazgi papiernicze, czasem kapcie do szkoły kupujemy tutaj. No i na targu z upodobaniem robię zakupy albo na Kleparzu w Krakowie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja ostatnimi laty nauczyłam się (no ale też czasy się w ogóle zmieniły) robić zakupy w necie.

Zakupy typu więcej na zapas i stale używane a do tego z netu ciekawszy wybór i lepsza cena.

Np - przyprawy. Kupuję też tędy książki.

Miasto Wrocław to jest teraz juz dla mnie jak napisałam atrakcja sama w sobie i kiedy idę do galerii handlowej to posiedzieć przy kawce i książce (duuża przyjemność) albo połazić i pooglądać bez celu..

Jak mam sama jechać do Wro to samochodem do zewnetrznej dzielnicy od mojej strony, tam auto na parking pod galerią handlową i po mieście autobusami i tramwajami.

A powiększe lub nagłe zakupy i na targ to jeździmy do pobliskich miasteczek - miła droga piękną okolicą, sama przyjemność a miasteczka mikre to i ruch mikry a wszystko co potrzeba na co dzień jest :). A jesli nie ma (np. moje ulubione piwo) to dawno stoi już w spiżarni NA ZAPASIE w domciu..

 

Oczywiście gdybym była w sytuacji Agdusiowej czyli trójka w wieku szkolnym - widziałabym sprawy zgoła inaczej - to jasne:yes::yes:.

I chociaż swoją córkę wychowywałam w latach 90.(nieco inaczej jednak..) to żyłam i mieszkałam w centrum Wrocka i nie wyobrażałam sobie inaczej.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja chłopców obu wychowałam na wsi głębokiej.

Był czas, że z powodu suszy wyschła studnia, wodociągu nie było, więc Sołtys codziennie jechał do pobliskiej rzeczułki i wodę do celów gospodarczych beczkowozem na traktorze przywoził.

Chłopcy obaj byli w pieluchach.

tetrowych, jednorazówek wtedy jeszcze tak nie było.

Codziennie tę górę pieluch trzeba było prać, uprzednio wodę grzejąc na kuchni węglowej, a potem w wielkim kotle pieluchy szły do gotowania i do ogrodu na suszenie.

I następnego dnia znowu tak samo...

Ale mieli radosne dzieciństwo, w wielopokoleniowej rodzinie, poczucie bezpieczeństwa i miłości, a do tego swobody no i przyjaznego otoczenia.

Lepiej mieć nie mogli. :D

 

Jednym słowem, jak pisze Gagata: Każdy ma własny model szczęścia. I niech tak zostanie.

 

Święta prawda! :yes:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ale mieli radosne dzieciństwo, w wielopokoleniowej rodzinie, poczucie bezpieczeństwa i miłości, a do tego swobody no i przyjaznego otoczenia.

Lepiej mieć nie mogli.

 

I tego im zazdroszczę - wychowana w bloku, za zamkniętymi drzwiami.

 

Pewnie - gdyby było inaczej, to bym była inna, itp itd ... ale zazdroszczę i tyle.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hmm, ja byłam wychowana PRZED blokiem. Rzucała torbę z książkami i wybywałam dopóki rodzice z pracy nie wrócili. Znacznie bardziej byłam samodzielna, niż moje dziecko, ale jej się nie chce... :)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A no oczywiście Ewa - ja też z pokolenia "psów podwórzowych", to akurat było fantastyczne :D

 

Klub w piwnicy, zabawy wg SAMODZIELNIE wymyślonych planów, codziennie inny pomysł i prawie wszystko możliwe....

Myślę, że akurat to nasze pokolenie bardzo nauczyło samodzielności i umiejętności radzenia sobie niezależnie od okoliczności.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mówiąc "zamknięte drzwi" miałam na myśli brak wpływu bezpośredniego reszty rodziny a nawet i przyjaciół rodziny (u nas tego było mało) na rozwój dzieci (czyli mnie i brata). U nas dom był raczej "domem zamkniętym" niż"otwartym" a to powoduje niestety "kiszenie we własnym sosie". Ani babć i dziadków (oprócz jednej babci nikogo nie znałam,nie żyli, wojna), ani wujkow i ciotek ani kuzynów (jakoś rodzicie nie dbali o kontakty). Na szczęście każdy prawie dzień spędzany "na podwórku" otwierał horyzonty.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Moja córka wychowywała się podobnie :-) Mieszkaliśmy (pod koniec lat 90.)w centrum Wrocka,w kamienicy ale nietypowo, tzn był to parter z osobnym wejściem bezpośrednio do naszego mieszkania z podwórka. Zamieniłam się na to mieszkanie z mieszkania 2-pokojego w bloku. Dla dziecka super - cały dzień na dworze a ja miałam ją na oku (z mieszkania były ogromne okna na to podwórze), dzieciaki wpadały po picie itp. jak na wsi ;-). Ale tozupełnie wyjątkowy, nietypowy układ - centrum miasta i wieś jednocześnie ;)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Właściwie to może to wcale nie taka rzadkość...

Moja siostra w Krakowie też miała takie mieszkanie, wejście przeszklonymi drzwiami prosto z podwórka, wielkie okna.

Też fajnie tam było, tylko od północy, nigdy słońca w domu nie mieli.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja też byłam podwórkowa. To fajne było! Mnóstwo dzieciaków, swoboda, nikt się specjalnie nie pytał, dokąd idę. Znaczy mówiłam, że na podwórko, albo do Anki, a potem szłam z Anką do Agnieszki, Elki albo Mirki, z nimi do miasta, a kiedy byłyśmy młodsze na łąki, na plac zabaw, na pole kraść kukurydzę, na działki skubać jakieś owoce, na wyspę Bolko... Możliwości było mnóstwo. Dzięki temu, że mieszkaliśmy nad Odrą, to też miałam w jedną stronę przyrodę (fakt, że nie dziką), w drugą miasto. Kiedy byłam młodsza, bardziej w przyrodę wędrowałam, później do miasta.

Bilety do kina kosztowały grosze, kin w Opolu było mnóstwo, jedno o rzut beretem. Często chodziłam z bratem albo z koleżankami. Teatr był też niezły, a raz do roku wyśmienity, bo były Konfrontacje Teatralne i przyjeżdżały najlepsze spektakle z całej Polski. I festiwal był. Na koncerty nie chodziłam, ale próby to była rewelacja!

W wakacje doceniałam wolność w górach, ale nie zamieniałabym mojego miejskiego dzieciństwa na wiejskie. A rodzinę mieliśmy całą w Krakowie i mimo to nie czułam, że jesteśmy daleko. Często się odwiedzaliśmy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No ja też blokowa, a że rodzice pracowali w systemie zmianowym, to i zdarzało się bieganie z kluczem na szyi i ... było super!!

 

 

Depsiu, gwoli sprawiedliwości .... nie, że "będzie inaczej", ale "przyzwyczaję się". Po części się przyzwyczaiłam, a nawet polubiłam niektóre aspekty życia w lesie (na wsi), niektórych nie znoszę nadal i pewnie albo nie polubię w ogóle, albo zajmie mi to polubienie jeszcze bardzo wiele czasu.:rolleyes: Jedno jest pewne, co zresztą dusza moja wrzeszczała mi od początku, że dopiero w tej chwili, po remoncie, mogę powiedzieć: "to mój dom"!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

znamy :)

ale wiesz, nieobecni (czyi ci, co jednak nie przeżyli) nie mają głosu ;)

 

Takie mnie naszły ogólne myśli z atku Frania... Nie chcę tam pisać, bo i po co, i tak zdenerwowałam już Agę, ale mogę sobie napisać tu.

Bo zastanowiła mnie moja dość nerwowa reakcja na jej entuzjazm (i dół) po warsztatach "jak dziecko widzi świat" i doszłam dlaczego.

Ano.. bo ze to trochę czary mary, to ja wiem. Naiwne zresztą strasznie. I skad taka reakcja rodziców? Przecie obserwując Frania wie się to samo, co oni powiedzieli czy pokazali. Ale mnie ustrzeliło, że najwidoczniej rodzice sami nie są w stanie tego wymyśleć. I takie prywatne firmy to wiedzą i o to dbają. Czyli po prostu dbają o oprawę, o stan emocjonalny i oczekiwania rodziców. Niby nic a jak dużo! Tzw państwowa sł sdrowia stany emocjonalne ma w wielkiej czarnej dziurze. Ma być skuteczne /udowodnione. Za czary mary NFZ nie płaci. A tu wystarczy troszkę wiedzy, minimum wysiłku i jakie ludzie odkrycia robią!

Więc złościło mnie, że prywatne firmy zbijają kasę na duperelach a zapomniałam, ze z dupereli składa się codzienność i czasem są ważniejsze od epokowych odkryć. Ech...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ewa ja znam Prod. .. Emila tam diagnozowałam, tez zapłaciłam kupę kasy.. i .. nie zgodziłam się z ich opiniami.. i miałam i mam nadal racje.. Tez namawiano mnie na konsultacje, na zadania domowe, na przyjazdy co tydzień co miesiąc chociaż.. ale .. po kilku dziwnych teoriach widząc dziecko już nie małe postawiły panie diagnozę, która dla mnie była dość oderwana od rzeczywistości.. ja go miałam przez 24h przez 10 lat, wówczas kiedy młody był przez nie badany (kilka godzin 2-3) wyglądało to jak ciekawa zabawa.. był w warunkach "laboratoryjnych", był spokój, był jeden na jeden, nie kazano mu robić rzeczy dla niego trudnych tj pisać czytać, uczyć się.. nie było rówieśników, którzy rozpraszają go, wyśmiewają, dogadują, patrzą itd..

Och.. dla mnie nie były to dobrze wydane pieniądze..

Potem po tym doświadczeniu z Prod... robiłam 3 badania u 3 różnych psychiatrów w 3 różnych miastach jeden o drugim i trzecim nic nie wiedział, czy Emil ma Zespół Aspergera..

Do dziś nie wszystko rozumiem.. jest to trudne..

Ale najtrudniejsze nie jest może zrozumienie, a konsekwencja i wytrzymanie jego krzyku, płaczu wymuszenia.. Ojj czasami polegam, ja może mniej, ale maż..

I teraz aby była konsekwencja to jak ja mam się porozumieć z własnym mężem jak on inaczej odbiera i jego racja jest namojsza...

 

Najwięcej postępów Emil robi ucząc się po godzinach prywatnie z super nauczycielkami.. jedna młodziutka, ale bardzo konsekwentna, druga starsza ode mnie ale też konsekwentna i uczy go czegoś innego ni ta młoda , a młoda coś innego niż ta starsza, ale razem tworzą super tim , super się uzupełniają..

Druga rzecz która jest mu bardzo potrzebna to terapia psychologiczna.. właśnie załatwiam, też będzie prywatna i wykorzystam zebrane środki z 1% a ma do dyspozycji aż 920zł. więc na 6 terapii będzie.. Nauczycielki też płacę z własnej kieszeni.. bo one nie mają działalności i nie wystawia faktury.. a z drugiej strony na co mi ona jak i tak środków na koncie brak..

 

Więc już dawno w czary mary przestałam wieżyc, a w ciężka konsekwentną codzienną , systematyczną pracę... to daje efekty..

A że mnie brakuje cierpliwości .. to znalazłam wyjście i nauczanie zostawiłam specjalistom...

 

Tylko wiesz.. wiara góry przenosi.. a i placebo też działa...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Znamy.

Tak było.

Przeżyliśmy.

Byliśmy szczęśliwi.

Kiedy jakieś dziecko ginęło, tonęło, wpadało pod samochód, zostawało kaleką itp. dowiadywali się o tym najbliżsi, bo w DTV mówiono o planie sześcioletnim, przemówieniu towarzysza pierwszego sekretarza, roboczej wizycie tegoż w kopalni, wzroście wydobycia, nieuzasadnionych przerwach w pracy itd., a nie o zaginionych dzieciach. Nawet całkiem małe dzieci bawiły się w piaskownicy przed blokiem. Pewnie któreś pogryzł pies, chociaż psów było mniej i mniejsze, a już na pewno nie istniały wynalazki typu pitbull, więc te pogryzienia były mniej groźne. A jeżeli nawet, to j.w.

Nie mieliśmy korepetycji i dodatkowych zajęć, poza kółkami zainteresowań w szkole (z reguły nudnymi). Mało kto chodził na jakieś dodatkowe języki, co teraz niektórym z nas odbija się przykrą czkawką. Ale fajnie było. Wspaniale! Wracaliśmy sami ze szkoły. Klucz na sznurówce uwiązany na szyi to była norma. Zawsze w domu leżała jakaś kasa, bo czasem "rzucali" do osiedlowego sklepu jajka, masło albo śmietanę o tej porze, kiedy wracaliśmy ze szkoły. Obrócenie w kolejce, w której stały dzieciaki z osiedla, więc nudno nie było, dwa razy i przyniesienie dwóch małych śmietan i dziesieciu jajek było wyczynem usprawiedliwiającym nieumycie garnków czy nieposprzątanie pokoju. W wakacje pojawiałam się tylko w porach posiłków, samodzielnie, z bratem lub z innymi dzieciakami szlajając się całymi dniami po okolicznych górach. Kiedy w pierwszej klasie pisałam litery w lustrzanym odbiciu, a do siódmej włącznie sadziłam koszmarne błędy ortograficzne, nikt nie pochylił się nade mną z uwagą, nie badał pod kątem dysortografii - "naucz się wreszcie!", "jak mogłaś tu zrobić błąd?" - i tyle. O skrzyżowanej lateralizacji dowiedziałam się już jako nauczycielka. I przeżyłam, nauczyłam się, nie popadłam w żadną traumę...

Czy nasze dzieci mają gorzej? Nie wiem. Moja mama wspominając swoje wojenne i powojenne dzieciństwo zawsze twierdziła, że my to się nie umiemy bawić. Wprawdzie oni mieli biedniej, ale lepiej. Teraz my tak myślimy o naszych dzieciach, a one pewnie to samo pomyślą o swoich.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ewa, nie wypowiem się, bo pojęcia nie mam co na takich warsztatach rodzice robią, czego doświadczają.

Ja korzystam z warsztatów,na których nikt mi nie mówi co czuje moje dziecko,tylko uczą mnie jak się tego dowiedzieć OD DZIECKA.

 

Arni już Ci mówiłam,że za psychoterapie nie musisz płacić,weź skierowanie od naszej psychiatry i będziesz miała to samo co w Kompasie,tylko z puli NFZ.

My czekaliśmy na termin od grudnia -właśnie w czwartek pani zadzwoniła z terminem na 24 stycznia,więc nie czekaliśmy długo. Terapeuci ci sami,lekarz prowadzący też, nie widzę powodu bu płacić nadal po 150 zł .

No i nie licz na to,że ta godzina dziennie z terapeutą coś załatwi jeśli u was w domu dalej będzie rządził Emil.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Agduś, sęk w tym, że każdy (no prawie) jest szczęśliwy jak jest młody :) To młodość a nie miejsce czyni nas szczęsliwym... Pewnie nasze dzieci też tak powiedzą patrząc na elektroniczne obroże swoich pociech :)

 

Malka, ja też już nie będę nic mówić. Aga jest zadowolona, bo ktoś się nią wreszcie zajął. W sumie nie ważne, czy to co robią ma sens - ważne, że Franc ma się lepiej a im ktoś mówi, co mają robić. Większośc tego potrzebuje. Arnika należy do mniejszości, aczkolwiek, jak pisałaś, ona wie co robić tylko nie wie, jak to robić, żeby robić :)

Arnika, może twój mąż powinien na jakieś kursy iśc, może jemu właśnie trzeba powiedzieć punkt po punkcie i musi to zrobić SPECJALISTA ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ale ja jestem ciekawa co takiego pokazują , jak to technicznie wygląda.

 

A co do dopieszczania rodziców -dla wielu jest to ważne,z wieloma też łatwiej się pracuje gdy wiedzą, że są ważni w procesie terapii.

Więc takie zabiegi nie są bezcelowe.

Są różni rodzice, jeden będzie odprawiał czary mary nad dzieckiem z nadzieją,że to pomoże, a inny machnie ręką, bo cóż on może zrobić, na zasadzie "takim je boże stworzyłeś , takim je mam", są też tacy ( na szczęście ), którzy szukają pomocy dla swojego dziecka, znajdują ją i stosują się do rad specjalistów,co przynosi korzyść wszystkim.

 

Ja również przeszłam tą dziwną drogę, od załamki,przez wszystkowiedzenie lepiej -bo to przecież moje dziecko, po poszukanie pomocy,do wdrożenia rad w nasze życie.

Lekko nie było,ale szczerze.... najtrudniej przyznać się przed samą sobą,że się jest nieudolnym jako rodzic, potem trzeba opowiedzieć o tym lekarzowi, , terapeucie, grupie wsparcia....a potem jest coraz lepiej :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Najtrudniej chyba rzeczywiście przyznać się do własnej nieudolności rodzicielskiej, niezależnie od tego czy dziecko zdrowe czy niebałdzo.

Straszliwie trudno jest przed samym sobą przyznać, że coś się skopało, cos się zaniedbało, albo człowiek był zbyt dufny w swoje wszystkowiedzenie i... spieprzył coś ważnego.

A potem gryzie to. :(

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...