Agduś 12.03.2007 22:55 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 12 Marca 2007 DLA WZROKOWCÓWNiestety, zdjęcia nie są najbardziej aktualne, ale coś na nich widać.Obiecuję obfotografować postępy i wkleić w najbliższym czasie. http://images21.fotosik.pl/73/d227247ad112afb7.jpghttp://images21.fotosik.pl/73/366a312c4d69ca5c.jpgTak wyglądała nasza dolna łazienka, zanim została zagracona po przeprowadzce. No, teraz jeszcze jest bogatsza o umywalkę, baterie i muszelkę. Muszę jutro pokazać baterię umywalkową, bo w brodziku na razie jest skład materiałów i narzędzi.Te puste zielone miejsca staną się kiedyś największa ozdobą tej łazienki, gdy uda nam się kupić dekorki "suszki" lub wykonać własnoręcznie ich podróbki, jeżeli nie da się kupić oryginałów. http://images20.fotosik.pl/123/13b6f0f5a5d859b2.jpgPróbowałam znaleźć zdjecie, które najlepiej oddawałoby rzeczywisty kolor podłogi w naszej sypialni po olejowaniu. Nie ma takiego. http://images22.fotosik.pl/46/8e1155b1835f9c1e.jpghttp://images20.fotosik.pl/123/88c878ab3b643cf9.jpgJeszcze raz schody, ale tym razem już po dodaniu jednego stopnia, dzięki któremu można przejść wygodnie do kuchni. Na zdjęciu z góry widać, że wbrew moim obawom są wygodne.Na razie zostały im te nieszczęsne łuki i zaokrąglenia. Okazalo się, że niektóre (te po zewnętrznej) są konieczne. Pozostałe mamy zamiar wyprostować sami, żeby były dokładnie takie, jak chcemy. http://images21.fotosik.pl/73/80ff1e2aae32cd80.jpgTak wyglądało madejowe łoże Madzi. Nie polubiła go. Teraz ma już materac, który stanie sie częścią jej łóżka, gdy znajdzie się na jego wykonanie CZAS. http://images22.fotosik.pl/46/4993a61f38e50d00.jpgBrutalna prawda o przeprowadzce, czyli wielkie worki...Już ich tam nie ma! http://images22.fotosik.pl/46/f9962d4b7cdaa974.jpgZszokowana przeprowadzką Kiczorka znalazła sobie na początku miejsce, z którego wszystko najlepiej widziała i miała nas pod kontrolą. http://images21.fotosik.pl/73/681787abec9d8783.jpgOczekiwana pierwsza kąpiel pod żaglami. http://images20.fotosik.pl/123/bbcea302e42c4888.jpgPiękna klamka - nieprawdaż?A to było tak:Na życzenie dzieci Andrzej wstawił skrzydło drzwi w jedyną zamontowaną ościeżnicę. Jeszcze nie kupiliśmy klamek, więc drzwi nie należało zatrzaskiwać. Oczywiście wiadomo, że MUSIAŁY zostać zatrzaśnięte. Na szczęście w środku znalazły się Weronika i Magda, a ja zostałam na zewnątrz. Winowajczynią była Małgosia.Pierwsze próby otwarcia drzwi za pomocą standartowych narzędzi (trzonki różnych sztućców, śrubokręty i inne narzędzia) nie powiodły się. Znalazłam jednak pozostawiony przez nadwyraz uprzejmych panów parkieciarzy patyczek (kawałek lamelki) przycięty dokładnie na wymiar otworu w drzwiach. Niestety próba obrócenia go palcami nie powiodła się, więc znalazłam przypadkiem leżącego na wierzchu dziadka do orzechów. I tak powstała ta urocza klamka, która zresztą służyła jeszcze przez kilka dni. http://images21.fotosik.pl/73/215be711550c0828.jpgJak widać Małgo wydatnie przyczyniła się do powstania naszej szafy. Tło pominę milczeniem. http://images20.fotosik.pl/123/43f257692ad2c75b.jpgWidok z okna o poranku. http://images21.fotosik.pl/73/e32eec5974ae6952.jpghttp://images20.fotosik.pl/123/36af46bed1bf562a.jpgWracamy do normalności. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 20.03.2007 10:20 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 20 Marca 2007 TAK SOBIE DŁUBIEMY POMAŁU... Właściwie to tytuł wystarczyłby za całą treść tego wpisu, gdyby nie fakt niezaprzeczalny, że na widok klawiatury dostaję slowotoku. Już nie te czasy, gdy z dnia na dzień przybywało coś dużego - jakiś kawałek ściany, czy instalacji. To były czasy... Teraz pomalutku dłubiemy to i owo. Efekty cieszą, choć przybywa pomału. Już się nawet pogodziłam z tym tempem. Tylko w dzienniku nie ma o czym pisać, bo kogóż może zainteresować fakt, że dziury w ścianach wokół kontaktów już zagipsowane, że pokój gościnny zagruntowany (gdy gruntowaliśmy cały dom, tam była budowlana graciarnia, więc go pominęliśmy), że już wszystkie parapety wewnętrzne osadzone? A to wszystko zabiera nadspodziewanie dużo czasu. Ostatnio Andrzej zajął się osadzaniem szybek w drzwiach. Pociął je na odpowiednie kawałki i powsadzał, co zajęło nawet przyzwoitą ilość czasu. Niestety, dwie płyty trzeba będzie dokupić. Jedną, bo się pomyliliśmy chyba w liczeniu i kkupiliśmy za mało. Drugą, bo mamy psa. Nasza psica dosłownie przeszła przez jedną płytę na wylot. Jak ona na to wpadła? Nie mam pojęcia. Harrego Pottera nie oglądała, bo jest za młoda i jej nie pozwoliliśmy (na pewno już spała). Czytać też nie umie, zresztą te książki jeszcze są spakowane. Dlaczego więc wpadła na pomysł, że umie przenikać przez plastikowe szyby? Właściwie to miała rację - przeniknęła. Tak czy inaczej, już się wydawało, że przynajmniej pięcioro drzwi będzie oszklonych, czy też "oplasticzonych", w sobotę, kiedy Andrzej zabrał się za przyklejanie listewek mocujących szybki. I tu się zaczęły schody. Otóż listwy są, owszem, załączone do kompletu, ale w stanie niepociętym na wymiar! Oznacza to konieczność wymierzenia ich i pocięcia pod odpowiednim kątem. Żeby nie wydawało się to tak banalnie proste, listwy są wypukłe, więc nie można ich ciąć ot, tak sobie, prosto. Trzeba odpowiednio wyprofilować. Podejrzewam, że w fabryce robi to maszyna, bo jakoś nie wyobrażam sobie pana tnącego precyzyjnie wyrzynarką każdej listewki. Oczywiście można by było dołączyć pocięte listewki gotowe do wklejenia, ale po co? Tyle pożytku z takich niepociętych! Po pierwsze - kupujący może nie umieć tego zrobić, więc zapłaci fachowcowi. Po drugie - może umieć, ale nie mieć sprzętu, więc go kupi. Po trzecie, może być nerwusem lub nieudacznikiem, więc zniszczy drzwi (odpowiednio ze złości lub niechcący) i kupi nowe. Iluż ludzi może zarobić dzięki prostemu pomysłowi sprzedawania niepociętych listewek! To na kilometr śmierdzi jakąś zmową! Komu by to zgłosić? Tak czy siak, część listewek czeka na pocięcie i wklejenie. Na drodze (tym dłuższym prostym odcinku) pojawiły się pomarańczowe paliki, dzięki którym zaświtała nam nadzieja, że będzie do nas można dotrzeć nawet po deszczu bez użycia gumofilców. Wyobrażam sobie radość właścicieli dalej położonych działek, którzy uzyskają dojazd do swoich posiadłości i możliwość budowania! Pamiętam swoje wzruszenie na widok koszmarnych kamieni wielkich jak głowy kapusty leżących na naszej drodze! Kolejną przyszłą sąsiadkę poznałam już "forumowo". Pozdrawiam! Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 21.03.2007 20:58 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 21 Marca 2007 EFEKTY DŁUBANIA (NIEAKTUALNE)Znowu kilka zdjęć. Nie ma na nich najnowszych osiągnięć w postaci "oplasticzonych" drzwi, czy kilku ułożonych na półkach książek. To będzie w następnym odcinku. http://images21.fotosik.pl/102/2e3e2769a1478c28.jpgTo tutaj oddaję się swojemu nałogowi. http://images21.fotosik.pl/102/8a1c5c32f17263c5.jpgTe meble zaczęliśmy kupować ponad 10 lat temu. Przez jakieś dwa kolejne lata zestaw rósł, a od tego czasu służy nam wiernie, co juz po nim widać, niestety. Na razie jednak sobie jeszcze trochę postoi w komputerowni zanim odejdzie na zasłużoną emeryturę.Tutaj, jak widać, zaraz po złożeniu. Teraz już jest częściowo załadowany książkami. http://images22.fotosik.pl/61/c2f14321fd0bdad1.jpgNasza pierwsza szafa tuż po zrobieniu i załadowaniu. Nadal nie ma drzwi. Wprawdzie częściowo już istnieją, ale są pilniejsze prace niż ich wykańczanie i zakładanie. Najważniejsze, że było gdzie powiesić ubrania! http://images20.fotosik.pl/151/dfc7389a73d15634.jpgBeżowy pstryczek na, niestety, ewidentnie żółtej ścienie naszej sypialni. Tak wygląda większość naszych pstryczków i gniazdek - to ta tańsza seria. http://images21.fotosik.pl/102/8032e3b9c8ec8303.jpghttp://images22.fotosik.pl/61/cdf998a79124e10b.jpgA to już bardziej wyrafinowane pstryczki i gniazdka (znacznie też droższe, ale jak szaleć, to szaleć!). Takie mamy w kuchni i jadalni (żółte) oraz korytarzach (pomarańczowe). Miałam zamier kupić do Madzi bordowe, ale katalogowe bordo w rzeczywistości okazało się smętnym brązem. Madzia ma więc też beżowe gniazdka, dzięki czemu siostry nie musiały być zazdrosne. http://images20.fotosik.pl/151/485ee71b99b4c33e.jpgLampy to dla nas trudny temat. Owszem, bywają ładne lampy, ale, nie wiedzieć czemu, należą do tych najdroższych.W dodatku są koniecznie halogenowe. Nie rozumiem, czemu musimy mieć w tym wypadku aż tak wysublimowane gusta, skoro w większości innych dziedzin są one całkiem pospolite (by nie powiedziec - prostackie).Po długich i coraz bardziej nerwowych (denerwujące gołe żarówki i chroniczny brak czasu na łażenie po sklepach) poszukiwaniach doznałam olśnienia! Przecież możemy kupić tanie papierowe kule, które nie rażą naszego ordynaryjnego poczucia estetyki. Ich zaletą jest to, że nie są zbyt trwałe. Mam nadzieję, że zanim w naturalny sposób zakończą żywot znajdziemy coś, co nas powali na kolana urodą, a nie ceną.Radośnie wybraliśmy się do IKEi po kule i tam zobaczyliśmy to cudo - kula z koralikami! Zakupiliśmy dwie takie: dla Weroniki i Madzi (Małgo ma inną lampę "dziecinną" przywiezioną jeszcze z Opola). Oczywiście dziewczyny były zachwycone! W naszej sypialni zawisła klasyczna kula bez koralików. http://images21.fotosik.pl/102/caa9237b72c60e70.jpgTę lampę przywieźliśmy z Opola. Świeciła tam w naszej żółto - niebieskiej kuchni. Teraz pasuje do żółto - białej jadalni. http://images21.fotosik.pl/102/aa599e06bf020a35.jpgDowód na to, że worków z ciuchami nie ma już koło łóżeczka Małgosi.Fotel nie jest ofiarą pazurków Kiczorki - dostaliśmy go już w tym opłakanym stanie. Na pewno jakoś trzebą będzie zmienić jego wygląd i dopasować go do pokoju w kolorze "kubusiowym". Teraz jest jedynym siedziskiem w tym pokoju, dopóki łóżeczko Małgosi ma szczebelki. http://images21.fotosik.pl/102/7f3596d2276e1694.jpgObiecane tory i uliczki w miejscu, gdzie przez jakiś czas stało nasze łoże. http://images21.fotosik.pl/102/e355b074bf9363a0.jpgPokoik Małgosi wieczorkiem. Przy tym świetle ściany wyglądają jak "kubusiowe". Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 22.03.2007 23:12 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 22 Marca 2007 BORÓWKOWO PRZY BORÓWKOWEJ Pokój gościnny miał być lawendowy. Nad kolorem ścian zastanawiałam się długo: czy malując je na kremowo samymi tylko dodatkami (zasłony, firanki, narzuta na wersalkę, serweta na stoliku, obicie krzeseł) nadam mu wystarczająco lawendowy charakter? W końcu zdecydowaliśmy, że ściany będą lawendowe, a dodatki kremowe lub lawendowe, ale wtedy nadzwyczaj starannie dobrane do koloru ścian. Z premedytacją nadużywam tu słowa "lawendowy", żeby nikomu na myśl nie przyszły inne odcienie fioletu! Dziś nadszedł ten dzień. Z białej farby za pomocą pigmentu, który nazywa się "fiołkowy" zamiast "lawendowy" wyprodukowaliśmy delikatnie zabarwioną farbę do malowania sufitu. Pokoik niewielki, więc położenie dwóch warstw nie zajęło zbyt wiele czasu. Następnie przystąpiliśmy do mieszania mocniejszego koloru na ściany. Najpierw starannie odliczyliśmy ilość pigmentu, który upodobnił zawartość wiadra do koloru sufitu. Jednostką miary były centymetry, ponieważ pigment miał konsystencję pasty. Następnie dodaliśmy jeszcze pięć centymetrów. Kolor nie zmienił się. Kolejne pięć - bez zmian. Dziesięć - lekko ciemniejszy. Następna dycha i następna... Wreszcie jest odpowiedni. Jeszcze tylko próbka na ścianie wysuszona błyskawicznie suszarką i malujemy. Choć ze wszystkich sił starałam się myśleć lawendowo, zawartość wiadra nieodparcie kojarzyła mi się z koktailem borówkowym. W końcu skapitulowałam i uznałam, że przy Borówkowej będziemy borówkowo przyjmować gości. Chociaz z lawendowości nie rezygnuję - na pewno będzie tu stał bukiecik suszonej lawendy! Widziałam też materiał zasłonowy, kremowy z bukiecikami lawendy. I zobaczymy, z czym się ten kolor będzie kojarzył! PS. Dla niewtajemniczonych: chodzi tu o borówkę czernicę w niektórych regionach kraju zwaną, nie wiedzieć czemu "czarną jagodą" zamiast po prostu "borówką". Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 24.03.2007 22:47 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 24 Marca 2007 ZAKUPY Od czasu przeprowadzki zakupy są tematem drażliwym. I nie chodzi tu bynajmniej o związane z nimi pozbywanie się środków finansowych, ale o CZAS. Czas stał się naszym bogiem, wrogiem, towarem deficytowym, despotycznym władcą... można by mnożyć określenia, ale i tak wiecie, o co chodzi. Wyrwanie Andrzeja na zakupy jest zadaniem trudnym. Choć zdaje sobie sprawę z faktu, że czasem coś trzeba kupić, każda chwila spędzona na czymś innym niż dłubanie w domu jest dla niego chwilą zmarnowaną. Takie podejście do sprawy jest ze wszech miar godne pochwały. Ja też cieszę się, gdy w domu przybywa coś nowego, ale... no babą jestem, nie da się ukryć, a jako taka lubię czasem w nagrodę za pracowicie spędzony tydzień coś sobie kupić! (Tu poproszę o słowa wsparcia od czytelniczek!) A to szczotki do muszelek sedesowych, to znów uchwyty na papier szczęścia, pełna rozpusta - doniczki na kwiaty i same kwiatki (!!!) albo konieczne klamki do drzwi czy kinkiety. I tak sobie powoli to i owo zwoziliśmy do domku. Pierwsze zakupy odbyły się zaraz po przeprowadzce (jak to dobrze, że pan G. jeszcze nie zdołał pozamykać marketów budowlanych w niedziele!) i przeżyliśmy podczas nich szok! Na liście znalazł się bowiem osprzęt do łazienek. Kiedy zobaczyłam ceny przedmiotów tak prozaicznych jak uchwyty na papier toaletowy, szczęka opadła mi na podłogę. Dlaczego kawałek wygiętego drutu czasem nawet bez osłonki (zresztą takie podobały mi się najbardziej) kosztuje minimum 60 zł?? Cena minimalistycznego kompletu pomnożona przez 3 łazienki dawała kwotę astronomiczną. Na szczęście natchnęło nas, żeby spróbować w IKEA i tam znaleźliśmy łudząco podobne ustrojstwa za 9,99 zł. Uznawszy, że ten wielce skomplikowany przedmiot domowego użytku nie będzie miał większego wpływu na jakość i bezpieczeństwo naszego życia, postanowiliśmy zaryzykować i kupić te podejrzanie tanie przedmioty. (Rzuciłam własnie okiem w lewo i wiecie, co zobaczyłam? Drążek do szafy z gościnnego, którego szukaliśmy bezskutecznie!) Po dwóch niedzielach z konieczności spędzonych pod hasłem urządzania domu, postanowiliśmy, że skoro najbardziej palące potrzeby zostały zaspokojone, możemy wreszcie ogłaszać weekend w sobotę o godzinie 19.00. Dzięki temu postanowieniu Małgosia poznała rozkosze białego szaleństwa na resztkach śniegu w Sieprawiu (o jej starszych siostrach nie wspomnę, bo już w zeszłym roku miałam poważne problemy z doganianiem ich na stoku, spowodowane przerażającym brakiem kondycji), potaplaliśmy się w basenie, czy wypróbowaliśmy nowy plac zabaw w Parku Jordana. W drodze powrotnej z Krakowa skracaliśmy listę zakupów domowych wpadając do jakiegoś marketu budowlanego. Był to wspaniały kompromis pomiędzy andrzejowym unikaniem wyrzutów sumienia, że nic nie robi w domu a moim chciejstwem kupowania czegoś nowego do domku. Dzięki temu mogliśmy spokojnie wybierać kinkiety do hollu i kuchni nie spoglądając nerwowo na zegarki. Przed dłuższą chwilę kontemplowałam wystawkę tychże i zastanawiałm się poważnie, dlaczego egzemplarze tak niewiele różniące się wyglądem, tak bardzo różnią się cenami. Tym bardziej, że zanim spojrzałam na ceny (znacie ten system - numerek przy lampce, cena na drugim końcu regału), wytypowałam kilka spośród tych nie najdroższych. Kompletnym szaleństwem było kupowanie kwiatków - towaru nieniezbędnego. Przyjęłam wypróbowaną taktykę - malutkie kwiatki łatwiej się aklimatyzują, a odpowiednio dopieszczone wyrosną szybko dając satysfakcję w nagrodę. W zeszłym tygodniu stało się coś okropnego: okoliczności zmusiły nas do wyjazdu na zakupy w sobotę (Madzia była zaproszona na urodziny kolegi i musieliśmy kupić prezent). Na szczęście wyjazd był krótki i owocny, więc jakoś to znieśliśmy. Wczoraj, pracując do wieczora, doprowadziliśmy pokój gościnny do stanu prawie, prawie wykończonego. Na tyle wykończonego, że mogłam pomyśleć o umyciu okien, gdy pogoda pozwoli! Po pomalowniu ścian drugą warstwą lawendowej farby o barwie koktailu borówkowego zmontowaliśmy szafę. Był to czwarty w jej karierze montaż i wygląda na to, że ostatni - więcej nie zniesie. Ta szafa to nasz drugi wspólny zakup po wprowadzeniu się do pracowni na 11 piętrze (pierwszym było oczywiście spanie). Jak to się dzieje, że takie naprawdę stare meble budzą jakiś sentyment ("ta szafa stała jeszcze u mojej babci i przekażę ją na pewno dzieciom"), a te nowsze jakoś nie? Ja nie ronię łez na myśl, że nasza szafa kiedyś się rozleci, chociaż teraz ją lubię. Andrzej powiesił karnisz, wnieśliśmy wersalkę (nie lubię wersalek, ale co innego mogliśmy miec w bloku?), okrągły stolik i dwa foteliki. Niestety okazało się, że te trzy ostatnie meble jednak tam nie zostaną - foteliki są za duże do tego pokoju. Co z nimi zrobimy? Jeszcze nie wiem. Na razie zastanawiamy się, co tam postawić. Stanęłam w drzwiach, popatrzyłam i zapałałam gorącym pragnieniem powieszenia firanek i zasłonek oraz przykrycia wersalki pasującą kolorystycznie narzutą. Niestety, to pragnienie można było zrealizować tylko jadąc w sobotę na zakupy, bo hurtownia tkanin jest w niedziele nieczynna. Udało mi się przekonać Andrzeja o konieczności dokonania rekonesansu w hurtowni (tym łatwiej było, że Madzia ma tańczyć góralskiego i koniecznie trzeba było kupić jej "prawdziwe" kierpce od prawdziwej Góralki w przejściu podziemnym koło dworca). Druga sobota pod rząd! Wizyta w hurtowni zaowocowała zapiskami w notesie (budowlany notes już symbolicznie wyrzuciłam i mam nowy - wykończeniowy) i mętlikiem w głowie. Z próbką koloru ścian w ręce wybieraliśmy różne ewentualności. Trudno będzie dobrać firanki, zasłony i narzutę w jednej tonacji, więc któraś z tych tkanin będzie wprowadzała dodatkowy kolor do pokoju (zastanawiam się, czy miętowozielony czy kremowy). Kusi mnie uszycie patchworka na wersalkę (dwa już popełniłam z pomocą Andrzeja), ale to strasznie czasochłonne zajęcie. Drugim i ostatnim punktem programu była wizyta w IKEA, gdzie są teraz przeceny tkanin. Niestety, o ile kiedyś własnie tam były bardzo ładne materiały, o tyle od jakiegoś czasu trudno znaleźć coś ciekawego. Kupiliśmy duże ilości jakiegoś wścieklepomarańczowego zwiewnego cuda z zamiarem zamotania tego malowniczo w okolicach okna salonu i całe mnóstwo cieszących drobiazgów. Z trudem powstrzymałam się od skomponowania dekoracji na stolik pokoju gościnnego, ale i na to przyjdzie czas. A na koniec bomba - Andrzej znalazł stół idealny! Jasny, o IDEALNYCH do naszej jadalni wymiarach, rozkładany (znaczy wydłużany) i w interesującej cenie! Dzięki temu wyrzuty sumienia go chyba nie zjadły. Zresztą w ramach rekompensaty nie zaczęliśmy weekendu o 19.00. I jeszcze jedno! Męska intuicja wskazala Andrzejowi, gdzie szukać ostatniego z zaginionych gniazdek! Chyba już mamy wszystkie! Niestety trzy trzeba było przenosić w inne miejsca - jedno wypadło pod szafą, dwa pod poręczą schodów. W tym momencie okazało się, że budowanie z betonu komórkowego ma swoje zalety - zamiast wydłubać nowe otwory łyżeczką do herbaty, musiał je mozolnie wywiercać i wykuwać w silikacie. A jutro (ups, dzisiaj) ma być wreszcie ładna pogoda. I teraz to mnie będzie sumienie żarło. Kiedy będę siedziała i dłubała w domu: że powinnam dziecka wietrzyć na placu zabaw. Kiedy będę ganiała po placu zabaw asekurując Małgo: że nie robię nic w domu. Czas się zabrać za ogród, co pozwoli łączyć przyjemne z pożytecznym, a właściwie dwa pożyteczne i przyjemne zarazem. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 27.03.2007 08:57 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 27 Marca 2007 ZAKUPY - ILUSTRACJETeraz ilustracje do poprzedniego rozdziału (i nie tylko, bo niektóre uwiecznione tu zakupy pochodzą jeszcze sprzed wprowadzki): http://images20.fotosik.pl/170/4b385955fd65f52d.jpgOto nasza najbardziej bajerancka bateria (w łazience gościnnej na dole). Jak widać ściana za nią jeszcze niewykończona. Łazienki, niestety, muszą poczekać na swoją kolej. Grunt, że nadają się do użytku, a ich wartość estetyczną podniesiemy później.Baterię kupilismy juz dawno na Allegro i od dawna jest zamontowana, tylko jakoś ciągle zapominałam o zrobieniu jej portretu. http://images21.fotosik.pl/120/8a880984e73c9df0.jpgJak widać jednak w miarę możliwości staram się choćby skromnymi środkami o tę wartość zadbać. Tu, niestety, wrażenie wciąż psuje brak dekorków. Na dolenj półce widać torebkę z pachnącymi suszkami, które docelowo mają tam się znaleźć w szklanym kanciastym pojemniku. Chiałabym kupić taki prostokątny, szerszy niż wyższy, ale na razie nie znalazłam odpowiedniego. http://images20.fotosik.pl/170/fe2d8d4db5488f83.jpgNasz blat kuchenny, który już czeka przycięty na zamontowanie. http://images20.fotosik.pl/170/24a1ceaf71176927.jpgTym razem pozują do zdjęcia plastikowe "szybki" i klamka. Kolory wyszły jakieś dziwne bez lampy. http://images20.fotosik.pl/170/e9e01dbd4cb4d28f.jpgPokój gościnny w piątek wieczorem. Spróbujcie na podstawie tego zdjęcia i następnych wyobrazić sobie kolor lawendowy na ścianach. Na każdym zdjeciu wygląda inaczej w zależności od tego, czy zdjęcie było robione z lampą, bez niej, czy przy świetle dziennym.Żeby nie było wątpliwości, na parapecie stoi bukiecik suchej lawendy (ździebko już zakurzony). http://images20.fotosik.pl/170/4360eb351bbc41ad.jpghttp://images21.fotosik.pl/120/318892135216d47f.jpgOto stolik i problematycznie duże foteliki. Musimy zdecydować, gdzie w końcu znajdą miejsce, bo od tego zależy, jakim materiałem zostaną obite.Lawenda, jak widać, zmieniła miejsce pobytu. http://images20.fotosik.pl/170/9f2a05a1455fdd52.jpgNasza zabytkowa szafa. http://images20.fotosik.pl/170/18e763a486db00ae.jpgKwiatka o lawendowych liściach nie udało mi się znaleźć, ale wczoraj zauważyłam lawendę doniczkową w reklamówce OBI! Coś czuję, że się tam niedługo udamy! http://images20.fotosik.pl/170/3db927b3ec956df9.jpgNajbardziej nierozsądne zakupy. Zupełnie nieniezbędne!W Opolu miałam dużo dużych kwiatków (bluszcz pokrywający pół sufitu, bujne paprotki, wielki skrzydłokwiat, girlanda z raphidophory i wiele innych). Pierwszą przeprowadzkę przeżyły nieliczne, potem nie służył im pobyt w "starym domu". Ostatniego Mohikanina wykończyła druga przeprowadzka - połamany zmienił się w sadzonki.Na szczęście można kupić malutkie kwiatki po parę złotych i za tyleż plastikowe doniczki! http://images22.fotosik.pl/70/75338c191ef38644.jpgKiepskie zdjęcie idealnego stołu. Na nim obrotowa deska na torty kupiona z okazji zbliżającej się wiosennej serii imprez rodzinnych. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 31.03.2007 21:45 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 31 Marca 2007 KURZOGEOLOGIAW miejscach, do których na razie nie udaje mi się dotzreć z miotłą czy ścierką powstaje zapisamna w kurzu historia naszego urządzania się.Kolejno układają się warstwy kurzu zawierającego różne składniki. Pył drewniany (brzoza) - to pierwsze dni po wprowadzce, kiedy cyklinowano "bezpyłowo" parkiet. Zwykły kurz domowy - układanie wszystkiego. Pył gipsowy - poprawki. Pył drewniany (sosna) - wyrób mebli. Pył z farb akrylowych (szlifowanie ścian). I tak dalej, warstwa za warstwą...Aż jestem ciekawa, czy rozpoznam kolejen epoki kurzogeologiczne, gdy wreszcie dotrę do podłogi za kartonami z książkami, które wciąż leżą pod schodami (część wtargałam na górę i rozpakowałam, ale jakoś mało ubyło).We wtorek odwiedzili nas elektrycy. W ramach "gwarancji" przyjechali, by rozwikłać zagadki gniezdek, do których nie dociera prąd i kabli, które nie wiadomo po co sterczą ze ścian. Przy okazji odkryliśmy jeszcze jedno gniazdko, co załatwiło sprawę braku prądu w innym, ujawnionym już dawno. Winy za brak prądu w kolejnych dwóch nie udało się zrzucić na jakieś inne zamaskowane w scianie przez naszych kochanych tynkarzy, na których ponarzekaliśmy zwyczajowo. Okazało się, że coś się odłączyło w tablicy, czy też pod nią. Podniosło nas to na duchu, bo nie prosiliśmy panów o przyjazd całkiem bezpodstawnie. Wieczorkiem prąd radośnie docierał wszędzie, gdzie powinien, nie docierał tam, gdzie nie powinien, wszystkie kable zostały zdemaskowane, kawka wypita, tynkarze oplotkowani i w pełnej zgodzie rozstaliśmy się z panami elektrykami. Przy tej okazji umyłam dokładnie liczne puszki z różnymi dobrami zgromadzone tymczasowo na zamrażarce, które trzeba było zdjąć, by umożliwić prace. Puszki wórciły na tymczasowe miejsce. Dzisiaj wyglądały dokładnie tak samo, jak przed tym myciem.Mam tylko cichą nadzieję, że, gdy kiedyś zakończą się prace przy urządzaniu domu, kurz będzie się gromadził nieco wolniej. Na razie każde miejsce, które nie było odkurzane godzinę temu wygląda jak fragment bardzo rzadko odwiedzanego strychu (opis w każdym staromodnym horrorze lub tradycyjnym kryminale z nieboszczykiem na strychu). O zamiataniu nie wspomnę, bo dzisiaj robiłam to około 5 razy, a efektów w tej chwili wolę nie oglądać.W czwartek kolejny raz zjawiła sie nasza ekipa dopieszczająco - meblująca. Babcia dopieszczała wnuczki ku obopólnej radości, a mój brachol z Andrzejem tworzyli naszą szafospiżarkę. Twór ten okazał się, oczywiście, znacznie bardziej czasochłonny niż się spodziewali, więc zaistniał tylko w zarysie. Jednak już przed wyjazdem ekipy można było trochę rzeczy upchnąć na półkach, a teraz Andrzej, działając z rozpędu, przykręca kolejne półki. Jeszcze tylko przytwierdzenie kartongipsów do stelaża, co zapewne wykonamy niebawem, i szafospiżarka pokaże swe oblicze. Wtedy będzie można stwierdzić, czy jest bardziej szafą, czy też spiżarką. Może nawet nastąpi to jutro, gdyż usłyszałam gdzieś, że niedziela palmowa jest dniem roboczym i wolno "nawet" myć okna nie siejąc zgorszenia wśród sąsiadów. (A'propos okien, to muszę je wreszcie umyć!)Ostatni szlif zostanie szafie lub spiżarce nadany, gdy zamkną ją przesuwne drzwi. A wtedy juz "tylko" malowanie, karnisze, półki na książki w salonie, ..., ..., ... i można będzie urządzić obiecaną parapetówkę! Póki co, przyjmujemy nieoficjalnie - na budowie. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 01.04.2007 20:30 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 1 Kwietnia 2007 ŚWIĄTECZNE PORZĄDKI???Wobec tytułu i treści poprzedniej relacji z placu budowy dzisiejszy brzmi jak kpina. No bo jak można mówić o świątecznych porządkach, studiując zapisane w warstwach kurzu dzieje wykańczania domku?Zastanawiam się, czy święta zastaną nas z wiszącymi smętnie w oknach parteru foliami malarskimi, czy też zdążymy powiesić jakieś tymczasowe zasłonki. Docelowo zasłonek tam nie będzie, ale na razie nie mamy rolet, więc czymś trzeba się zasłonić przed wzrokiem ciekawskich sarenek, bażantów, zajęcy a nawet bociana, który przedwczoraj łaził nam pod oknami.Pana z firmy robiącej podjazdy gdzieś wrąbało - od tygodnia nie odbiera telefonów. Drugi zapomniał o nas i nie przedstawił obiecanej wyceny. Czas poszukać trzeciego! Mam nadzieję, że posiadanie chodniczka zmniejszy ilość ziemi wnoszonej na butach, butkach, łapach i łapkach do domu! Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 11.04.2007 22:31 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 11 Kwietnia 2007 POŚWIĄTECZNY BAŁAGANJuż po świętach i świątecznych porządkach... Własciwie nie wiem, czego bardziej żałuję.Świąteczne porzadki ograniczyły się do mycia okien. Zabrałam się do tego z ogromnym zapałem. Właściwie, to lubię myć okna, pod warunkiem, że nie mam w jednym pokoju 24 szyb osadzonych w starych drewnianych ramach obłażących z farby (miałam tak w moim panieńskim pokoju) ani okna, które raz otwarte wymaga potężnej siły, którą nie dysponuję, by je zamknąć (to doświadczenie z bloku).Po umyciu pierwszego stwierdziłam, że zajęło mi to marne półtorej godzinki. W dodatku moja prawa dłoń wyglądała jak kadr z koszmaru sennego manicurzystki. Okazało się bowiem, że całe ramy okna i szyby są usiane drobniutkimi kropeczkami tynku. Szmatą nijak tego zmyć nie można było, więc z zapałem przystąpiłam do zdrapywania uroczego rzuciku pazurami. Oczywiście dosyć szybko uświadomiłam sobie, że powinnam przerwać i poszukac odpowiedniejszego narzędzia, ale mój zapał do pracy nie pozwolił na żadne przerwy. Pokonałam tak trzy okna 150 na 150, komplet balkonowy (okno i drzwi), dwa okna łazienkowe i... poległam na placu boju. Jako że pogoda nie zachęcała do kolejnych wysiłków za oknem, w naszym pokoju i w salonie umyłam tylko szyby, żeby było świat przez nie widać. Uznałam, że świąteczne porządki zaliczyłam.W przedświąteczną środę usiłowaliśmy zrobić jakieś zakupy świąteczno - zajączkowo - budowlane, ale i na tym polu osiągnięcia były mizerne. Podróżując po Krakowie samochodem, wpadałam w skrajne nastroje - od czarnej jak smoła rozpaczy, że stoimy w idiotycznym korku, który właściwie jest tylko jeden, ale za to obejmuje całe miasto, po euforyczną radość, że nie mieszkamy w Krakowie i te korki dotyczną nas tylko czasami.Andrzej wziął urlop od czwartku do wtorku, dzieci dopieszczała kolejna babcia, więc mogliśmy trochę popracować w domku przed świętami i po nich.Znowu była to mozolna dłubanina, której efektów nie widać. Jedno, co można było zauważyć, to przykręcenie szerszej płyty oddzielającej spiżarkę od kuchni.Za to w poświąteczny wtorek zaczęliśmy z dawna oczekiwane przedsięwzięcie: malowanie kuchni i jadalni. Pół dnia zajęło nam przygotowanie ścian i pomieszczeń do malowania: odstawianie mebli i przykrywanie folią, gipsowanie wszystkich ubytków i nierówności, przykręcenie drugiej gruntowanie obu płyt.Kiedy wreszcie chwyciliśmy pędzle, zaniepokoiła mnie cisza. Powinnam słyszeć rzężenia i zgrzyty towarzyszące procesowi prania w naszej pralce. Krótkie oględziny tego zabytkowego sprzętu potwierdziły obawy. Najwyraźniej wysiadł programator. Kiedy panowie pocąc się, sapiąc i stękając srodze wnosili ją po schodach, przypomniałam sobie, że naszym znajomym, tuz po przeprowadzce, odmówiły dalszej współpracy pralka i lodówka. Zastanawiałm się więc wtedy głośno, czy warto pralkę wnosić na górę w pocie czoła, skoro pewnie zakończy żywot juz niedługo. Andrzej wtedy stwierdził, że w takim wypadku z satysfakcją zrzuci ją z balkonu. Byłam bardzo ciekawa tego widoku. Toż to prawie jak wyrzutnia fortepianu w "Przystanku Alaska", jeżeli by tylko nadać temu zdarzeniu odpowiednią oprawę artystyczną!Andrzej, wysłany do naprawiacza pralek wrócił porozumiawszy się tylko z jego żoną, która podał mu cenę nowego programatora - 180 zł.Na pytanie: "czy warto ładować pewnie ze 2 stówki (lekko licząc) w naprawę dziesięcioletniej przerdzewiałej pralki?", odpowiedzieliśmy, nie bez żalu "nie". Pralka marki Polar służyła nam wiernie i dzielnie, biorąc pod uwagę zdolności naszych dzieci w dziedzinie zapewniania jej pracy. Trzeba tu dodać, ze pierwsze nasze dziecię było owijane w pieluszki tetrowe, poza czasem spacerów. Drugie już spacerowało i sypiało w pampersach, dopiero przy trzecim świadomość ekologiczna przegrała z wygodnictwem i tetra była używana bardzo rzadko i krótko. Osobom bezdzietnym, które nie potrafią sobie wyobrazić, jak to wyglądało w praktyce wyjaśnię, że pralka w sumie przez jakieś dwa lata pracowała raz dziennie lub częściej, przez resztę życia około 5 razy na tydzień. Około godziny 19.00 w pośpiechu kończyłam malowanie sufitu w salonie, żeby zdążyć do jakiegoś sklepu po pralkę. W pierwszym przytłoczył nas nadmiar: było mnóstwo pralek w podobnej cenie. Szybko ustaliliśmy górną granice i priorytety: 1299 zł, minimum 5 kg wsadu, raczej płytsza, wirowanie 1000 obrotów, energo i wodooszczędna, opóźniony start, uroda, ewentualnie inne bajery. Ustaliwszy, ze spełniających nasze wymagania jest kilka, pognaliśmy dalej. I w kolejnym sklepie znaleźliśmy beznadziejną pralkę, niespełniającą trzech spośród powyższych warunków, za to kosztującą jedyne 875 zł. Przeżuliśmy problem, z bólem serca zrezygnowałam z płytkiej i ślicznej i kupiliśmy ją. Na pocieszenie zażądałam natychmiastowego kupna metalowego czajnika, bo woda z naszego śmierdzi plastikiem. Obiecałam też sobie nowy odkurzacz - a co se bede żałować?A przy okazji poszukiwań pralki kupiliśmy krzesła do jadalni (po 50 zł za sztukę! drewniane!), stoliki do salonu i mnóstwo innych pożytecznych a nieplanowanych na ten wyjazd rzeczy. Po drodze wymyśliłam tez ciekawe rozwiązanie do kuchni nad ławę! Tyle pożytków z jednego wyjazdu!Dzisiaj rano weszłam do salonu, by podziwiać nasz śliczny, biały sufit. Popatrzyłam w górę krytycznym okiem i... zobaczyłam jakieś plamki, potem w innym miejscu też i jeszcze trochę dalej. Czyżby coś przebijało? Co mogło przebijać? Biała farba spod białej? Nalałam białej farby do korytka i nuże wałkować te miejsca z rozsądnym zamiarem poprawienia tylko w wybranych punktach. Po chwili doznałam szoku - kolor się nie zgadza, wyraźnie inny odcień!!! Jaki inny odcień? Ta sama farba z tego samego wiaderka, tym samym wałkiem z tej samej rynienki!!! Wpadłam w panikę, ale postanowiłam wałkować przebarwienia i czekac aż ta "inna" farba wyschnie. Tu, i jeszcze tu troszkę i tam... Chodziłam po pokoju ze wzrokiem wbitym w sufit i tropiłam każdą najmniejszą plamkę, zarysowanie, nierówność tynku i nad każdą bolałam. Aż mi kark zdrętwiał od tego gapienia się w górę! Któż będzie tak chodził i tropił plamki?! Przecież ja sama za tydzień o nich zapomnę. Nikt nie chodzi po domu wpatrzony obsesyjnie w sufit!!!Oczywiście głos rozsądku (to ten zielony) przegrał i po chwili malowałam już cały sufit pokrywając go trzecią warstwą białej farby. W efekcie nie zrobiłam tego, co zrobić miałam, bo nie mogłam oklejac taśmą świeżo pomalowanego sufitu. Chlapnęłam więc szybko wszystkie ściany na żółto, zostawiając pasek pod sufitem na później.Po powrocie Andrzeja pomalowaliśmy współnie ściany w kuchni i jadalni drugą warstwą żółtej farby (to ta, która miała być kremowa) i tak udało nam się skończyc pierwsze z trzech wiader wściekłej żółci. Drugie spróbujemy przerobić na sławetny krem do salonu i dwa odcienie zieleni do hollu.Na razie pomalowane pomieszczenia nie nadają się do pozowania, więc zdjęcia będą później. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 17.04.2007 22:57 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 17 Kwietnia 2007 W WIOSENNYM NASTROJU Tak mi wiosennie, że aż tytuł musiał być na zielono! Wyszłam ci ja sobie niedawno na wieczorny spacerek z psuką, a tu wszystko pachnie, bydleta napinają (to określenie porannego, co prawda, śpiewu ptasząt ukuł jeden z kolegów z kursu instruktorskiego, kiedy po ciężkiej nocy bladym świtem obudziły go świrgolenia ptactwa), jakby im kto płacił, słonko zachodzi za drzewa... No po prostu jak na wakacjach!!! Tymczasem w domu, po tym, jak nam ściany w kuchni i jadalni zżółkły, nie widać postępu. Cały czas się coś dzieje, ale mało spektakularne to wyczyny. Mieliśmy zamiar pomalować wreszcie salon, ale... przyjrzałam się ścianie, tej najbardziej reprezentacyjnej, w świetle kinkietu (tzn gołej żarówki, która go na razie reprezentuje). Wystarczył jeden rzut oka, żeby stwierdzić, że w bocznym oświetleniu na ścianie kładą się podejrzane cienie. Nie widać ich, gdzy światło pada z kilku stron, ale, gdy pali się jedna żarówka, niestety widać - ściana jest haniebnie nierówna. Kolejny raz pomyślałam ciepło o naszych tynkarzach Staram się nie patrzyć w górę, bo i na suficie widnieją dziwne bąble - błędy i wypaczenia naszej ukochanej ekipy! Niedawno sąsiad prosił o namiar na tynkarzy. Stanowczo odmówiłam podawania telefonu naszych, bo czasem przechodzę pod jego domem. jeszcze by mi jakaś dachówka na głowę spadła z jego pokrytego blachą dachu... Z zazdrością podglądam piękne tynki w dzienniku jk69, więc ją poprosiłam o telefon do ich wykonawców. Tymczasem Andrzej zaczął szlifowanie ściany. Poza tym polakierowaliśmy nasze nowe krzesełka. Planowaliśmy początkowo zrobienie ławy wzdłuż jednego boku stołu, ale dzieciom tak bardzo spodobało się siedzenie na krzesłach, ze na ławie żadna nie chce usiąść. Ogłosiliśmy referendum w sprawie "ława czy krzesła" i ława przegrała. Trudno, niech będą krzesła, tym bardziej, że są tanie. Czeka nas podjecie trudnej decyzji i musimy zrobić to niedługo. Otóż zaprojektowałam piękny (prosze nie poddawać tego w wątpliwość!) podjazd i chodniczek przed domem. Starannie dobrałam kolory kostki i jej fakturę, przemyślałam koncepcję i poprosiłam o wycenę. Kwota była niemała - 11 tys (za wszystko). Tymczasem "pamiętając o ogrodach" podczytywałam sobie wątek o podjazdach i podpowiedziawszy komuś użycie kamienia sjeneńskiego, sama zaczęłam sie łamać. Kiedyś rozważałam taką możliwość, ale wtedy nie było MOJEGO PROJEKTU. Niestety, użycie kamienia sjeneńskiego, lekko licząc, pozwoliłoby nam na zaoszczędzenie połowy kwoty przeznaczonej na wykonanie podjazdu i chodniczka. Niemało! A z drugiej strony, porzucić moją dopieszczoną wizję??? Boli! Gdybyśmy urządzili referendum, wizja wygra z kamieniem sjeneńskim. Po wizji można jeździć na rolkach i na hulajnodze. Można rysować kredą prace wielkoformatowe. A po kamieniu nie. Wizja, czy kamień - oto jest pytanie! Dobranoc! Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 18.04.2007 20:17 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 18 Kwietnia 2007 WŚRÓD PIĘKNYCH OKOLICZNOŚCI PRZYRODY... nasz domek wciąż stoi samotnie. Spodziewałam się, że wiosną ruszą wokół budowy, powoli i nieubłaganie zasłaniając nam niektóre fragmenty widoków z okien. A tu nic. Cisza i spokój zakłócane jedynie wrzaskami bażantów, które tak nam spowszedniały, że nikt już nie zwraca na nie uwagi (nawet piesynka ich nie goni). Tylko w weekendy robi się ludniej. Po sąsiednich działkach snują się powolnym krokiem większe lub mniejsze grupki ludzi (jak u Mickiewicza w opisie grzybobrania wyglądają). Zatrzymują się od czasu do czasu, kreślą rękami w powietrzu jakieś kształty, pokazują miejsca na ziemi. W ich wyobraźni stoją tam już domy, domki i domiszcza. Jak dobrze pamiętam te nasze spacery dokądkolwiek, które niezmiennie kończyły się na działce! Właściwie, to się wcale nie dziwię. Pogadałam właśnie z sąsiadami - tematem była głównie radość, że zdążyliśmy w zeszłym sezonie budowlanym. Przy okazji dowiedziałam się, że naszych bliższych sąsiadów (naprzeciwko i w lewo) ma budować ta sama, pożal się Boże, ekipa, która budowała dom sąsiadów nr 1. Pozwiedzałam ich dom (w stanie surowym zamkniętym) i... podziwiam odwagę lub desperację kolejnych klientów. Widzieliście kiedyś, żeby z jednego pokoju widać było światło w drugim na wylot przez komin ? Bo ja widziałam! O krzywych ścianach nie warto się rozwodzić, ale pustaki max ułożone w ścianie zewnętrznej otworkami nie w pionie, ale w poziomie i to tak, że można przez nie wyglądać, widziałam pierwszy raz! No ale chyba w ogóle mało jeszcze w życiu widziałam. Wciąż się nie mogę zabrać za wywiezienie reszty piasku sprzed domu i rozgarnięcie go po działce. Czekałam aż wyschnie i będzie lżejszy. Już był, ale zajęły mnie prace wewnątrz, a tu dzisiaj deszcz go znów zamoczył! Chyba odprawię rytuał zaklinania deszczu, którego wykonanie poradziłam właśnie jk69 zmagającej się z problemem budowania przy niesprzyjającej aurze. Gdyby ktoś zdesperowany chciał spróbować, przedstawię przebieg ceremonii: Należy zerwać mały żółty kwiatuszek, następnie obejść jakiś zbiornik wodny (wtedy był to niewielki zalew na Wiśle) w składzie trzyosobowym + pies. Stroje dowolne. Pierwsza osoba ma nieść kwiatuszek jak największą świetość, co kilka kroków powinna się zatrzymać, odwrócić w stronę wody i złożyć głęboki pokłon. Druga osoba ma trzymać nad głową pierwszej wielki liść jako baldachim. Trzecia osoba powinna biczować się smyczą i wyć ponuro (doskonale służył do tego refren któregoś z utworów TSA - nie pamiętam już, którego). Pies powinien szczekać. Wszystkie osoby muszą koniecznie przez cały czas intensywnie zaklinać deszcz w kwiatuszek (wyobrażać sobie, ze deszcz prosto z nieba wędruje do kwiatuszka). Na koniec należy kwiatuszek z deszczem wrzucić do płynącej wody, żeby spłynął z nią do morza. Tak odprawiony rytuał niezawodnie odpędzał deszcz na długo. Szczerze polecam! Jeszcze były sposoby na krótkotrwałe rozpędzenie deszczu (tak, żeby zdążyć dojść do schroniska) odprawiane na szlaku w wypadku braku płynącej wody w pobliżu. Też działały. Myśmy naprawdę to robili! I zupełnie nie przeszkadzały nam zdumione spojrzenia przypadkowych widzów. Muszę wreszcie kupić baterie do aparatu, żeby pochwalić sie niektórymi wykonanymi drobiazgami (zdjęć zagipsowanym dziurom robiła nie będę). Dzięki temu dziennik nabierze znów charakteru nieco bardziej budowlanego, bo coś ostatnio piszę nie na temat (poza uzewnętrznianiem moich gorących uczuć do tynkarzy). O właśnie, muszę pokazać te bulwy na suficie. Mam nadzieję, że to nic złego i, że cały tynk nie spadnie nam na głowy pewnego pięknego dnia. Tymczasem oddawałam sie dzisiaj obserwacjom astronomicznym (gołym okiem). A było co obserwować! Nów księżyca na zachodzie - taki wąziutki sierpik. Na tle jeszcze trochę jaśniejszego nieba rozsmarowane chmurki oświetlone od dołu na ciemnoróżowo. Do tego jakieś coś świecące baaardzo jasno właśnie na zachodzie dosyć wysoko nad horyzontem. Za jasne na gwiazdę, wiec pewnie jakaś planeta. Jaka? Hej, jest tam kto? Czy ktoś to czyta? A może wie, co to świeci? Proszę o odpowiedź, bo nie mam kwietniowego numeru "Wiedzy i Życia" z mapką nieba. Tak sobie szłam, kontemplowałam i przypomniała mi się historia opowiedziana przez mojego ojca. Otóż pewnego zimowego poranka wyszedł ze schroniska. Zapowiadała się piękna pogoda. Słońce było jeszcze nisko, śnieg skrzył się w jego promieniach i skrzypiał pod nogami. Drzewa pokrywała gruba warstwa szadzi, więc wyglądały jak misterna koronka. Ojciec wyszedł na stok narciarski i podziwiał widoki roztaczające się wokół. Wracając, zauważył zbliżającego się człowieka. Pamiętał, że widzieli się wieczorem w jadalni schroniska, zamienili kilka słów na tematy narciarskie, wypadało się więc odezwać do niego. Zaczął się gorączkowo zastanawiać, jak podsumować całe to piękno wokół, żeby nie wypadło to banalnie lub patetycznie. Ponieważ nie zdążył wymyślić nic, co by go zadowoliło, facet wyprzedził go i zanim wymienili powitanie zagaił: "Q...a, jak pięknie!" No właśnie: ... jak pięknie! Czego i Wam życzę kończąc kolejnego małobudowlanego posta. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 18.04.2007 20:33 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 18 Kwietnia 2007 PS. Proszę o jakieś głosy doradcze na temat wizji i kamienia sjeneńskiego. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 23.04.2007 08:56 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 23 Kwietnia 2007 BLAT I DIETETYCZNE RACUCHY Po kilku dniach mozolnej dłubaniny nadszedł wreszcie czas na większe przedsięwzięcia. W czwartek przyjechała babcia. Najmłodsze dziecię natychmiast zorganizowało jej czas, a ja zniknęłam w pomieszczeniu gospodarczym, które znów zaczęło wyglądać jak zaniedbana składnica surowców wtórnych. Posegregowałam wszystkie do odpowiednich worków i wystawiłam przed dom. Dzień później panowie z MPO zabrali WSZYSTKO, co nadaje się do recyklingu, łącznie z koszmarnymi kłębami grubej folii, zza których nie było widać naszego domu. Od razu zrobiło się mniej budowlanie. Pomieszczenie gospodarcze nagle zrobiło się takie przestronne! Po południu zażyczyłam sobie zainstalowania tam światła (kinkiet już czekał kupiony jakiś czas temu). Musimy kiedyś wreszcie zająć się odtworzeniem tam wylewki i izolacji. Obiecywaliśmy sobie, że przyjazd babci wykorzystamy na wieczorne wyjście do teatru lub kina, ale oczywiście znów zaskrzeczała rzeczywistość i pojechaliśmy w piątek na zakupy. W IKEA dokupiliśmy dwa krzesła do kuchni (zamierzamy jeszcze kupić kilka składanych drewnianych na wypadek większej imprezy), a potem zachorowałam ciężko! Chcę powiesić w jadalni jakiś obrazek w kolorach tam obowiązujących (biel i żółć). Oglądałam sobie różne zdjęcia czy też plakaty (jak to nazwać?) aż tu nagle zobaczyłam TO! Komplet trzech zdjęć na płótnie, kwiaty w kolorach biało - żółtych. IDEALNE!!! Miały tylko jedną wadę, za to poważną, wręcz dyskwalifikującą - cenę. Kolejny raz zrobiliśmy przegląd w hurtowni tkanin i znów tam niczego nie kupiliśmy. Następnym razem pojedziemy tam z niewzruszonym zamiarem dokonania jakiegokolwiek zakupu, bo chyba już pamiętaja nas tam jako oglądaczy. Za to później w Leroi znalazłam IDEALNĄ do kuchni zasłonkę!!! Białą, bo na razie w jadalni przeważa żółty, w białe margerytki z żółtymi środkami. Chwilę później zauważyłam zasłonkę do pokoju Weroniki: czarno -beżowa zebra (czyli brudna zebra) i dobrałam do niej beżową firankę. Kolejny raz potkwiliśmy sobie w krakowskich korkach. Gdybyśmy mieszkali w Krakowie chyba żadna siła nie zmusiłaby nas do jazdy po mieście samochodem! No, mnie to na pewno żadna , Andrzeja tylko stan wyższej konieczności. W sobotę wprawdzie miała się odbyć pierwsza podwójna impreza rundy wiosennej, ale zasugerowałam, że miło by było mieć już normalny blat w kuchni. Przy tych żółciastych ścianach coraz bardziej drażnił mnie tymczasowy blat sklecony z naszego starego granatowego blatu kuchennego i starej sklejki. Zabraliśmy się do pracy i przed imprezą na szafkach (jedną z nich trzeba było rozebrać i skrócić, bo panowie - stolarze machnęli się trochę licząc długość blatu) leżał już cały blat bez wyciętych otworów na zlew i płytę kuchenki. Wyglądał tak pięknie, że żal nam było wycinać w nim te wielkie otwory. I tak zostało do niedzieli, bo przecież impreza odbyć się musiała. Odwiedziła nas też SYLWKA, która ostatnio regularnie nawiedza Niepołomice w celu "pielęgnowania betonu" (zawsze podobało mi się to określenie ). Oczywiście pogadaliśmy o -... tak, zgadliście! - o budowaniu. W niedzielę nie było wyjścia - musieliśmy dokończyć prace, bo brak zlewu i zmywarki (bardziej zmywarki) dawał się we znaki. Kuchnia, salon i holl wyglądały jak pobojowisko, kiedy wreszcie odpowiednio poprzycinany blat umożliwił zamontowanie obu urządzeń. Natychmiast przystąpiliśmy do gorączkowych porządków i przygotowywania racuchów na baaardzo spóźniony obiad. Porządki trwały, ciasto rosło i wtedy właśnie okazało sie, że płyta grzejna nie działa! No po prostu nie działa i już! Andrzej wpadł na pomysł smażenia racuchów w piekarniku! Nie były tak pyszne, jak zwykle, ale za to na pewno bardziej dietetyczne, bo wcale nie zasiąknięte tłuszczeM. Popołudnie i wieczór spędziliśmy w miłym forumowym towarzystwie jk69, rozmawiając, jak przystało forumowiczom, głównie na tematy budowlane. Zaraz chwytam aparat i ruszam po materiał ilustracyjny. Może będzie wieczorem. I jeszcze pytanie: czy widział ktoś ŁADNE dozowniki mydła? Chodzi mi o takie na ścianę lub wpuszczane w blat. Potrzebuję do kuchni podwójnego (lub dwóch) i do łazienek. Znalazłam kilka na allegro, ale nie wiem, czy to już kres możliwości estetycznych tego sprzętu. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 25.04.2007 17:42 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 25 Kwietnia 2007 ZAPROSZENIE Niniejszym mamy zaszczyt zaprosić wszystkich zainteresowanych, naszych wiernych kibiców, znanych osobiście i wirtualnie na PARAPETÓWĘ. Która to impreza odbędzie się dnia 5 maja w Niepołomicach, oczywiście, przy ulicy Borówkowej 8. Początek o godzinie 17.00. Niech przybędzie każdy, komu niestraszne pobudowlane pustkowie wokół domu oraz fakt, że prawie nikt w Niepołomicach nie wie, gdzie jest Borówkowa . KOMENTARZ: Parapetówka, jak sama nazwa wskazuje, powinna się odbyć na gołych parapetach. Takie właśnie wyjaśnienie znaczenia nazwy tej imprezy ośmieliło nas do wystosowania powyższego zaproszenia. Wprawdzie coś poza gołymi parapetami mamy, ale do zamierzonej świetności naszej siedzibie daleko. Postanowiliśmy jednak dłużej nie czekać, bo głupio ogłaszać parapetówkę rok po przeprowadzce. PS. Łazienka dolna, czyli gościnna, nadal nie ma drzwi Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 28.04.2007 20:23 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 28 Kwietnia 2007 ŻÓŁTO - BIAŁY AMOK, PAN Z KONIEM I MAJÓWKA Po ostatnich zakupach, które przebiegały pod hasłem poszukiwania biało - żółtego materiału na okna w jadalni i biało - żółtego obrazka na ścianę, wpadłam w biało - żółty amok. Jego objawy to natychmiastowe wyostrzenie koncentracji na widok czegoś biało - żółtego. W ułamku sekundy rejestruję to zestawienie kolorów, a potem zastanawiam się, na grzyb mi porcelanowa figurka biało - żółtej damy ekstraordynaryjnej urody, zestaw białych i żóltych mydełek albo coś równie absurdalnego. Ostatni tydzień minął nam na zbieraniu się do kafelkowania kuchni. NIe jest tego dużo, więc mieliśmy zamiar położyć te płytki któregoś popołudnia. Niestety, codziennie coś innego nas zajmowało. Między innymi pojawili się wreszcie panowie z Globaltechu, by zakończyć swoją misję u nas. Ponieważ instalacja działała, a my nie zapłaciliśmy jeszcze za ostatni etap inwestycji, jako że nie został zakończony, dziwiło nas, że tak długo zwlekają. Zostało im bowiem tylko osadzenie dwóch kratek w elewacji (czerpnia i wyrzutnia powietrza) oraz podrzucenie dwóch anemostatów. Mogliśmy bez tego żyć, więc się nie upominaliśmy, tym bardziej, że kwota, która na razie pozostawała na naszym koncie (i procentowała ) nie była bagatelna. No ale panowie w końcu przyjechali, migiem postawili rusztowanie, założyli kratki i ... "pękli" przywieziony anemostat, więc nadal są nam go winni. Tym razem jednak zapłaciliśmy im, bo, jak wspomniał szef ekipy, od tego zależała ich wypłata. Zlitowaliśmy sie nad nimi, ale zapowiedzieliśmy, że w razie czego (nieprzywiezienia anemostatu) obsmarujemy firmę na forum. A co? Na razie aż mnie palce świerzbią, żeby obsmarować firmę Migasdoor, ale jeszcze troszkę sie powstrzymam. Jeżeli zaraz po długim weekendzie się nie odezwą, będę okrutna! Wygarnę wszystko, bo mnie ostatnio wkurzyli nie tylko "służbowo", ale też i osobiście! Wracając do żółci, to właśnie dzisiaj Andrzej położył większość płytek w kuchni. Nie wszystkie, bo jeszcze rano zmieniliśmy ździebko koncepcję i kilka trzeba będzie dokupić. Nawet nieźle mu to wyszło! Miałam ochotę też się pobawić, ale, niestety, nad blatem jest za ciasno, żeby praca dwóch osób jednocześnie miała sens. Zamiast tego powoziłam trochę piasku taczką, żeby zrobić miejsce dla ciężarówki, która ma nam, może nawet w przyszłym tygodniu, zacząć wozić ziemię. Podobno bardzo dobrą i trzeba się spieszyć, bo może zabraknąć. To i się spieszymy. Woził będzie nasz znajomy pan od wożenia piasku i kamieni. Nawet nie pytałam innych o ceny, bo do tej pory był bezkonkurencyjny pod tym względem. Zamówiliśmy od razu u niego koparkę, która ma nam trochę wyrównać czołgowisko i rozrzucić tę ziemię. Porzucenie planu rozwożenia kilku ciężarówek ziemi taczką daje nam niejakie szanse na posianie trawy jeszcze w tym roku. Zastanawiam się tylko, czy cokolwiek wykiełkuje, bo susza wokół niemożebna. A to dopiero kwiecień! Pan Od Konia pojawił się w tej opowieści całkiem niedawno. Zniesmaczona marazmem wokół ogrodu, poszłam szukac kogoś, kto mógłby rozpocząć jakieś działania, zmierzające do zamienienia naszego suchego czołgowiska w bujny ogród. Po pierwsze należy to wyrównać zanim nawiezie się ziemi - tak mi się wydawało. Wykoncypowałam, że z traktorem to się nie ma co tu pchać, więc poszukam faceta, który orze tu i ówdzie koniem. Koniec języka za przewodnika i trafiłam do niego, zaatakowawszy uprzednio bogu ducha winnego sąsiada w jego własnym domu (na szczęście niczym mnie nie poszczuł, a i wideł nie miał na podorędziu). Pan Od Konia siedział przed domem i cieszył się słońcem. Po chwili mógł się też cieszyć moim towarzystwem i interesującą rozmową. Dłuższy czas zajęło nam ustalenie, gdzież to dokładnie ten nasz dom stoi. Kiedy już byłam pewna, że Pan od konia wie DOKŁADNIE i przejdziemy wreszcie do meritum sprawy, okazało się, że jednak ten temat nie został zamknięty i należy ustalić to jeszcze dokładniej. W końcu udało mi się zaspokoić jego ciekawośc w tej kwestii i po ustaleniu byłych i aktualnych właścicieli wszystkich działek w okolicy (godziłam się na wszystko), dotarliśmy do sedna sprawy. Moja znajomość ludzkich charakterów podpowiedziała mi, że POK wie wszystko. Przecież on od wiek wieków uprawiał ziemię, a ja - beznadziejny mieszczuch - co najwyżej kwiatki w doniczkach. Przybrałam więc pozę naturalnej blondynki (przepraszam wszystkie naturalne blondynki za to niefeministyczne uleganie szowinistycznym męskicm stereotypom, ale jakoś tak mi się napisało...) i zagaiłam, o co mi chodzi. Dokonanie jakichkolwiek ustaleń było baaardzo trudne. Wręcz niemożliwe. POK dysponowal najwyraźniej nieskończoną ilością wolnego czasu, który zamierzał spożytkować na interesującą pogawędkę. Już zaczynałam się obawiać, że nigdy nie uda mi się wyjść z tego podwórka, kiedy pojawił się jakiś samochód podjeżdżający pod dom i wybawił mnie z opresji. Ustaliliśmy, że POK podjedzie do nas na rowerze i zobaczy "to" w naturze. Podjechał, zobaczył. Stwierdził, że szkoda naszych pieniędzy na oranie przed nawiezieniem ziemi ( ). Że nie da rady zaorać pod brzozami i tam mamy sobie "po prostu" zasypać ziemią te trawska. Nie przyjął do wiadomości, że to najwyższe miejsca w naszym ogrodzie i trzeba by nadsypać z pół metra, żeby je przykryć. Zresztą nam nie chodzi o przykrycie tego, tylko o wyrównanie! Ustaliliśmy, że POK pojawi się dopiero po nawiezieniu ziemi, żeby zabronować, "wywłóczyć" i coś tam jeszcze zrobić. Rozmowa z nami - ignorantami - sprawiała mu najwyraźniej ogromną przyjemność, ale perspektywa konieczności powrotu do domu na rowerze w końcu go zniechęciła do kontynuowania ustaleń. Co z tymi trawskami zrobić? Przecież nawet wytrucie ich nie zwolni nas z konieczności przekopania zwartej darni na twardej, suchej ziemi. Tymczasem w dniach 1 - 3 maja na zamku ma się odbyć, jak zwykle w tych dniach, kiermasz roślin. Pewnie nie uda mi się powstrzymać tym razem przed zakupami! Widziałam gdzieś na forum, ale nie wiem, gdzie, informację o jakiejś wspaniałej odmianie brzoskwini nad wyraz odpornej na przemarzanie (szczepiona na korzeniu jakiejś syberyjskiej czy innej takiej śliwy). I, oczywiście, nie mogę tego wątku znaleźć! Jak się to cudo nazywa? Czy ktoś wie? Inne plany "majówkowe" na razie zapowiadają się skromniej niż się spodziewaliśmy, bo na nasze zaproszenie odpowiedziały na razie tylko dwa forumowe "komplety". ZAPROSZENIE NADAL AKTUALNE - odzywajcie się wszyscy, którzy nie wyjeżdżacie. Czyżby przestraszył Was brak drzwi w gościnnej łazience? Tak czy inaczej nasze dziewczyny są szczęśliwe, bo impreza zapowiada się wybitnie "dzieciato"! Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 30.04.2007 07:10 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 30 Kwietnia 2007 KILKA ZDJĘĆ Przeglądnęłam wyładowane wczoraj z aparatu zdjęcia i okazało się, ze niewiele tam materiału ilustracyjnego do dziennika budowy. Wybrałam jednak kilka i wklejam. Nie ma na nich jeszcze wreszcie wklejonych w łazienkach luster, nie ma blatu ani płytek nad nim (jeszcze nie zafugowanych)... Obiecuję się poprawić. http://images21.fotosik.pl/227/8ad296d3e7aa1037.jpg To taka mała antyreklama calgonu. Oto bęben pralki, która przez 7 lat intensywnie pracowała w Opolu. Nie muszę chyba dodawać, że woda w Opolu (kamieniołomy wapienia wszędzie wokół) jest tak twarda, że można ją kroić tylko bardzo ostrym nożem. Następne 3 lata prała w Niepołomicach, gdzie woda też wcale nie jest miękka. Calgonu używaliśmy może przez pół roku na początku, kiedy ulegliśmy reklamom. A może nawet nie tak długo? Pamietacie te reklamy, w których pan naprawiacz wyjmuje z zatroskaną miną grzałkę lub bęben pralki i demonstruje go przerażonej i zawstydzonej klientce, która nie używała Calgonu, a następnie informuje ją, że musi zabrać pralkę do zakładu? Otóż wymontowanie bębna jest ostatnią rzeczą, która można zrobić po całkowitym rozebraniu pralki na czynniki pierwsze! Potem można już tylko włożyć nowy bęben i spróbować ułożyć te puzzle z powrotem do kupy. Jeżeli nic nie zostanie na podłodze, jest szansa, że będzie działało. Andrzejowi ta demolka zabrała dosyć dużo czasu, a trzeba zaznaczyć, że wcale nie starał się być delikatny. http://images20.fotosik.pl/282/a0f5dc5545527e77.jpg http://images21.fotosik.pl/228/9a110d9019179e4b.jpg Kinkiet w kuchni - jak widać biało - żółty! http://images21.fotosik.pl/228/10f7170b67fc06fa.jpg Nareszcie jasno w pomieszczeniu gospodarczym! http://images21.fotosik.pl/228/ecabc51749cede3f.jpg Światło awaryjne naprzeciwko skrzynki z bezpiecznikami. http://images21.fotosik.pl/228/a2e6e11090575429.jpg O takie kratki wzbogaciły się nasze elewacje po wizycie panów z Globaltechu. Tu akurat czerpnia powietrza po południowej stronie domu. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 03.05.2007 20:20 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 3 Maja 2007 PŁYTKI JESZCZE BEZ FUGIhttp://images21.fotosik.pl/244/c9d16b11c66fb23f.jpghttp://images21.fotosik.pl/245/d96bea665311b137.jpgZdjęcia były robione w trakcie układania płytek, a właściwie podczas przerwy wymuszonej brakiem jednej listwy brzegowej. Teraz już wszystko ułożone do końca i zafugowane. Nie zrobiłam zdjęć stanu aktualnego z bardzo prozaicznej przyczyny - cały dzień walczyłam z szufladami, a właściwie z ich zawartością. Ponieważ szafki wreszcie stoją tak, jak powinny i nie będą przestawiane (mam nadzieję), zabrałam się za układanie. Wymagało to poważnych przemyśleń! W każdym bądź razie to, co kłębiło się na blatach, zdecydowanie nie nadawało się do pokazywania. Jutro obiecuję sfotografować stan aktualny. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 03.05.2007 21:07 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 3 Maja 2007 KU OGRODOWIDługi weekend poświęciliśmy, jak na razie, głównie próbom zamienienia naszego czołgowiska w piękny ogród. Natchnęło mnie w poniedziałek, kiedy to Andrzej pracował w pracy, a ja zabrałam dziewczyny na wycieczkę do Krakowa. Musiałyśmy odwiedzić dawno niewidzianego "Zielonego Wawela" czyli Smoka Wawelskiego. A potem poszłyśmy spojrzeć na niego z góry i wreszcie, po kilku sesjach ziania opłaconych przez licznie zgromadzonych turystów SMSami, mogłyśmy podziwiać wiosenne kwiaty na Wawelu. Oto, co zobaczyłyśmy:http://images21.fotosik.pl/245/1c6f0355118f0fef.jpghttp://images20.fotosik.pl/300/b161a6e29342b38b.jpgUwielbiam irysy - wszystkie! Z Opola jeździliśmy specjalnie do ogrodu botanicznego we Wrocławiu w porze ich kwitnienia.http://images21.fotosik.pl/245/e0048b5e8327bbde.jpghttp://images21.fotosik.pl/245/85dec5aee06a1fa5.jpghttp://images20.fotosik.pl/300/ead76763fb3d6a44.jpgZdjęcia w większości autorstwa Weroniki.Tymczasem pod naszym domem pojawiło się to:http://images21.fotosik.pl/245/4497e852fde61628.jpgczyli zamówiona wczesniej ziemia. Wprawdzie pan miał duże opory przed przywożeniem i zrzucaniem jej pod naszą nieobecność, ale wyraźna instrukcja przez telefon wystarczyła. To jest na razie jedna wywrotka z zamówionych pięciu. Zobaczymy, ile naprawdę będzie trzeba...Wtorek i środa minęły pod hasłem wytężonej pracy fizycznej (nawet zakwasów potem nie miałam, o dziwo!). Trzeba było wreszcie poukładać przerzucane wciąż z miejsca na miejsce drewno. Po prawie całym dniu pracy stworzyłam z niego pokaźny stos pod domem, w miejscu, gdzie nie trzeba będzie narzucać ziemi ogrodowej (na taką bowiem awansuje zwykła ziemia z pól uprawnych po przejechaniu paru kilometrów). W tym czasie Andrzej kończył układać i fugował płytki w kuchni. oczywiście mogliśmy sie zamienić, ale ja czułam potrzebę wykonywania jakichś większych wysiłków fizycznych i fugowanie zupełnie mnie nie satysfakcjonowało.W środę już wspólnie zaatakowaliśmy ogród, co zaowocowało nareszcie względnym porządkiem przed domem, wyszlifowanym i częściowo zaimpregnowanym na zielono placem zabaw dla dzieci i conieco zniwelowanymi wybojami na działce. Weronika z radością szalała ze szlifierką w ręce, szczęśliwa, że tata dał jej swoją zabawkę (zdjęcie, niestety, jeszcze w aparacie). Andrzej szlifował wiertarką. Ja, wciąż spragniona wysiłku fizycznego machałam radośnie łopatą niwelując teren pod przyszły kompostownik i podnosząc górkę, która w przyszłym roku stanie się przecudnej urody skalniakiem. Młodsze dzieci smutrały się wesoło, a na obiad była kiełbasa z ogniska, co dało nam namiastkę wypoczynku za miastem.Dzisiaj, niestety, zajęliśmy się pracami wewnątrz domu. Andrzej wygładził wreszcie haniebnie nierówną ścianę w salonie, a ja zagospodarowywałam szafki i szuflady w kuchni.A jutro ma przyjechac reszta ziemi i wielka kopara, która ją rozwiezie po ogrodzie. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 05.05.2007 23:12 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 5 Maja 2007 BYŁA PARAPETÓWKA! Zdjęć dzisiaj nie będzie, za to krótka relacja z parapetówki. Impreza zaczęła się, podzieliła na dwie mniejsze, trwała i skończyła, niestety... Nie wypada mi oceniać, ale my bawiliśmy się świetnie w towarzystwie znakomitych gości (dziękuję! ) Licznie zgromadzonym dzieciom oddaliśmy we władanie wyższy poziom, sami zadowalając się niższym. Towarzystwo z wyżyn bawiło się chyba nieźle, bo przez większosć czasu nawet nie angażowało zbytnio rodziców. Najmłodszy uczestnik imprezy doskonalił umiejętność chodzenia po schodach, pozostali eksplorowali zasoby zabawek z takim zapałem, że przegapili dobranockę. Dopiero w późnych godzinach wieczornych po kolei zaczęli przejawiać oznaki zmęczenia, co objawiało się częstszymi wizytami na nizinach. Nie wszyscy jednak, bo naszych dziewczyn nie mogłam zapędzić do łóżek jeszcze długo po wyjeździe gości. Najtrudniej było z Małgosią, która niedawno odkryła uroki korzystania z komputera i raz do niego przyklejona nie daje się oderwać w żaden cichy sposób. Dopiero połączone siły mamy i różowego konia, który stał pod domem czekając, by móc wskoczyć do jej snu, przyniosły sukces w postaci czyściutkiej dziewczynki słodko śpiącej w łóżeczku. Tymczasem na nizinach trwały długie Polaków rozmowy, o dziwo niezdominowane przez tematy budowlane. Chyba obecność niemuratorowej części towarzystwa tak złagodziła obyczaje. Właściwie, to nie wiem, czy salon jest koniecznym w domu pomieszczeniem, ponieważ zasiadłszy raz przy stole w jadalni, goście konsekwentnie odrzucali propozycje przeniesienia się do salonu, twierdząc, że w kuchni siedzi się najlepiej. I coś w tym jest! A po imprezie, gdy współpracowałam z różowym koniem i czytałam o Reksiu, Andrzej ... poszedł wyrównać grabiami wczoraj nawiezioną ziemię (ale o dniu wczorajszym napiszę już jutro). Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 13.05.2007 22:51 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 13 Maja 2007 GLEBANo sami widzicie, jak ja na nic nie mam czasu. Czegokolwiek bym nie robiła, zawsze powinnam w tym samym czasie robić też coś innego albo dwa cosie, albo i trzy... A już na pewno nie powinnam w tej chwili pisać do dziennika, bo to kompletnie nieracjonalne...Szybko zrelacjonuję inne niż parapetówka wydarzenia zeszłego weekendu.Zgodnie z zapowiedzią w piątek pojawił się nasz Pan Wywrotkowy i dostarczył nam jeszcze pięć wywrotek ziemi. Wyrzucił ją na działce sąsiada (jak dobrze być pionierem!!!)Następnie Pan Wywrotkowy przekształcił się w Pana Koparkowego i zaczął tęż ziemię przerzucać przez płot i rozwozić po działce. Nawet calkiem ładnie ją wyrównał. Na tyle ładnie, że Pan Od Konia, ku rozpaczy dzieci, nie będzie musiał jej bronować.Tymczasem my złapaliśmy za łopatę (Andrzej) i szpadel (ja) oraz grabie (na zmianę) i nuże kopać i grabić!Zanim koparka wjechała na działkę, wyrównaliśmy największe góry i doliny. Potem ja ładowałam a Andrzej ładował i rozwoził taczką ziemię sprzed domu tam, gdzie koparka nie mogła swobodnie manewrować. Podobno tej ziemi było 15 ton i do tego jeszcze ponad tona piasku. Na koniec zostało nam wyrównanie tej rozwiezionej ziemi grabiami.W krótkich przerwach, gdy Pan Koparkowy wyłączał silnik, żeby usłyszeć odpowiedź na pytania o sposób rozłożenia ziemi na ziemi, udzielaliśmy także pośpiesznych wyjaśnień na temat pompy ciepła, która bardzo pana zainteresowała.Na koniec usłyszałam komplement: "no, ale pani pracowała dzisiaj, jakby była ze wsi, a przecież pani chyba z miasta jest?" Potraktowałam to jako autentyczny komplement! W końcu przecież dorobiłam się ostatnio uczciwych odcisków na dłoniach (mimo używania, gdy nie zapomniałam, rękawiczek). Jak za starych dobrych czasów, kiedy to bywałam często w stajni i, zgodnie z teorią naszego św. pamięci instruktora pana Janusza, wyrażałam swoją miłość do koni machając z zapałem widłami przy obrządku.I nawet zakwasów nie miałam! Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Recommended Posts
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.