Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Od kwietnia do ... zimy (a może jesieni?)


Recommended Posts

Ula, nie ma za co, zdarza się, zresztą możesz usunąć posty.

Jeżeli będziecie mieli dobrą ekipę/dobre ekipy, to może się udać.

Tak, planujemy przeprowadzkę w tym roku.

 

CHWILA PRAWDY

 

http://img215.imageshack.us/img215/5921/ebpierwszacianawkolorzerz3.jpg

Wczoraj koło południa pierwsza zobaczyłam kolor naszego domku! Dzień wześniej wieczorem Andrzej i Weronika widzieli kolor gruntu, ale grunt jest nieco jaśniejszy od tynku (tak miało być taniej). Oczywiście po południu nie mogliśmy odmówić sobie wizyty na budowie.

Rzeczywiście, tynk na całej ścianie wydaje się ciemniejszy niż na próbce. Dobrze, że o tym wiedzieliśmy.

Niestety zdążyłam zrobić tylko jedno zdjęcie, zanim siadły baterie w aparacie. A chciałam jeszcze zrobić zbliżenie podbitki. Tutaj wygląda, jakby była żółta. To chyba efekt późnopopołudniowego oświetlenia i odbicia od ściany.

 

Pozwoliłam sobie w poniedziałek i wtorek nie odwiedzać panów budowlańców. O dziwo, nic nie było potrzebne "na wczoraj". Dopiero w środę poderwał mnie telefon, że trzeba kupić taśmę do oklejania okien i podbitek (zamawiali 5 rolek i tak przekazałam Andrzejowi, a on kupił tylko 2), paliwo i dwa kilogramy gwoździ. Kierbud zaczął wyliczać zamówienia, a ja upewniałam się co do ilości i terminu realizacji. Nagle coś do niego dotarło i krzyknął "a pani taka chora!". Należy tu wyjasnić, że czasami, ni z tego, ni z owego, dopada mnie gigantyczna chrypka. Kiedy pracowałam w szkole, łatwo było wyjaśnic jej przyczynę, ale teraz to już chyba tak z przyzwyczajenia. I właśnie tak wczoraj chrypiałam do telefonu, co przestraszyło kierbuda (bo kto by przywiózł te gwoździe i inne takie?). Po chwili pojawiłam się na placu boju i udowodniłam, że wbrew temu, co słychać, żyję i funkcjonuję normalnie.

Popodziwialiśmy sobie otynkowaną ścianę. Dowiedziałam się, że ładnie ten kolor pasuje do koloru dachu, że może zabraknąć styropianu na ściany zewnętrzne, a już na pewno zabraknie do ocieplenia dwóch ścian i sufitu garażu, zabrałam kanistry i pojechałam na zakupy.

Po południu rozgrzeszyłam się z telefonicznego załatwiania czegokolwiek, bo mój głos to pojawiał się, to zanikał, co dawało efekt kojarzący się z ostatnim pianiem zarzynanego koguta. Andrzej wydzwaniał do kominkarzy. Wciąż nie możemy znaleźć sensownego (czytaj "taniego i solidnego") wykonawcy naszego kominka.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 250
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

KILKA ZDJĘĆ

 

http://img517.imageshack.us/img517/9739/ecpodbitkaszczytfd0.jpg

To dla zaniepokojonych wściekle żółtym kolorem ściany na poprzednim zdjęciu. W normalnym świetle jest już trochę mniej wściekły. Miał być "kodyl - modyl" i jest.

 

 

http://img512.imageshack.us/img512/168/ecpodbitkatm9.jpg

http://img512.imageshack.us/img512/598/ecpodbitkaszczytvs8.jpg

A to nasza śliczna podbitka - dokładnie taka miała być: biała, ale z widocznymi słojami i sękami.

 

http://img512.imageshack.us/img512/9025/eczabawaforumitekhs5.jpg

Do tej wspaniałej zabawy nigdy by pewnie nie doszło, gdyby nie forum Muratora! Odbyła się w tymczasowym (pięknym!!!) domku jk69. Budząca grozę pogoda za oknami podkreśliła jego przytulność. Dzieci tak się rozbawiły, że nawet nie zauważyły naszego "wybycia" na budowę. Dom jk69 prezentował się imponująco wśród jesiennej przyrody, pod sinogranatowymi chmurami, oświetlany światłem błyskawic. Aura nie przeszkodziła w oględzinach.

 

Cóż poza tym?

Zdjęcia są już trochę nieaktualne, bo wczoraj dom z tyłu i z drugiego boku został zagruntowany na żółto. Front panowie zostawili sobie na deser. Czekam niecierpliwie, żeby go zobaczyć, ale już bez obaw, bo wiem, że będzie ładnie wyglądał.

Niezmiennie zajmuję się dostarczaniem brakujących w danym momencie materiałów. Niezmiennie o brakach jestem informowana, gdy dostawa ma nastąpić natychmiast (brak zdolności przewidywania czy nieśmialość?). Przyzwyczaiłam się, chociaż trochę mnie zdrzaźniła wiadomość zapodana w poniedziałkowy ranek przy okazji mojej wizyty na budowie, że agregat gwałtownie wymaga wyregulowania, bo pali nieprzyzwoicie dużo i w dodatku odpala tylko na "popych", czyli od samochodu (w związku z tym właściwie nie jest wyłączany, bo komu by się chciało go co chwilę odpalać :evil: ). Ten fakt nie zaskoczył panów w poniedziałkowy ranek, bo podawali przykłady złego działania w piątek. Logicznie rozumując, fajnie by było wiedzieć o tym w piątek i mieć czas na załatwienie sprawy w sobotę. W tygodniu nie pozbawimy panów prądu...

Znalazłam wreszcie wykonawcę przyłącza wodociągowego, który ma przystąpić do dzieła na początku przyszłego tygodnia. Nawet cenę podyktował przystępną (w porównaniu z innymi).

Nadal pilnie poszukujemy kominkarza.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

AKTUALIZACJA

 

Byłam dzisiaj już po ciemku na budowie. Wybrałam się z psuką, żeby było i raźniej. Zbliżając się, usiłowałam sobie wyobrazić, jak to będzie, gdy w oknach zobaczę kiedyś światło.

W popołudniowych ciemnościach musiałam podejść do ściany i dotknąć, żeby stwierdzić, że jest już otynkowana. Została tylko ściana frontowa, na której na razie jest tylko styropian. Oby tylko pogoda pozwoliła ją skończyć. Dzisiaj rano przymrozek uniemożliwił tynkowanie. Program awaryjny, czyli ocieplanie ścian między garażem a domem, też nie wypalił, bo pan z "naszej" hurtowni styropianowej "zapomniał" wczoraj przywieźć kupiony przez nas styropian :evil: . A myśmy u niego już tyle kupili!

Odezwała się wreszcie jedna z firm kominkowych. Zaśpiewali 5000 bez wkałdu i kafli, termin realizacji: luty 2007 :o .

Szukamy nadal.

Swoją drogą zastanawiam się poważnie, po co firmom adresy e-mailowe? Podają je wszędzie, jakby się chwalili, a na listy wysyłane do nich tą drogą nie odpowiadają. Wysyłaliśmy maile najpierw do firm zajmujących się wentylacją i rekuperacją - odzew prawie żaden. Teraz piszemy do kominkowców - zero odpowiedzi (tę dostaliśmy po faksie wysłanym do firmy). Naprawdę nie mamy czasu na objeżdżanie wszystkich firm z książki telefonicznej. Piszemy z prośbą o wstępną wycenę, przesyłamy projekt kominka, w temacie wyraźnie zaznaczamy, o co nam chodzi. Dlaczego nikt nie odpowiada?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

http://img208.imageshack.us/img208/6393/edelewacjeodtyuru9.jpg

KRÓTKO

Zdjęcie już lekko nieaktualne, bo sprzed dwóch dni. Niewiele się zmieniło, oprócz rozebrania rusztowań. Na razie pogoda zagnała panów do środka, gdzie zajęli się ocieplaniem ścian i sufitu w garażu oraz obudowywaniem płytami gk (regipsem - na specjalne życzenie zza oceanu) prześlicznej urody przewodów wentylacyjnych.

Niech się ta pogoda nie wygłupia, bo niedługo zabraknie możliwej do wykonania w środku roboty, a elewacja frontowa wciąż nieskończona! Panowie wykonali misterną mozaikę z resztek styropianu lambda, żeby przykryć całą ścianę. I tak styropian "wyszedł" do ostatniego kawałka (nie licząc tych dwóch ścinków, które widziałam dzisiaj przysypane śniegiem na sąsiednim polu).

Oczywiście, w drodze do szkół i innych takich, odebrałam telefon, że grunt jest potrzebny "na już". Grzecznie dostarczyłam i przy okazji dowiedziałam się, że mam natychmiast (oczywiście) ściągnąć faceta od okien i drzwi, bo drzwi do garażu są źle zamontowane, a właśnie dzisiaj wypadałoby je "obrobić". Przesiadłam się z autonóg w samochód i pojechałam obtańcować faceta od okien, który od lata nie może do nas dotrzeć, żeby poprawić te drzwi (nie popisali się w ogóle montując drzwi), wyregulować dwa okna, wymienić dwie podrapane klamki (nie wyglądają tak strasznie, ale w końcu, czemu mamy sobie żałować?) i zamontować zamki Gerdy. Tym razem weszłam bez uśmiechu na twarzy i zapowiedziałam od progu, że dzisiaj nie będę już miła. Bez dyskusji natychmiast znalazła się ekipa, która miała niezwlocznie pojechac na naszą budowę. To "niezwłocznie" potrwało pół godzinki, ale dotarli. Oczywiście panowie nie widzieli żadnych uchybień, ale nie dałam się oczarować i zażądałam doprowadzenia drzwi do stanu używalności. Zabierali się do tego jakoś tak niemrawo, więc nie miałam ochoty czekać na efekty ich poczynań, bo w samochodzie siedziała Małgo, słuchając po raz trzeci tego dnia (cóż za genialny człowiek wymyślił magnetofon z autorewersem!) Alicji w krainie czarów. Poprosiłam Majstra, żeby nie wypuszczał ich, zanim nie uzna, że drzwi są w porządku, i pojechałam.

Koło trzeciej wybiorę się sprawdzić, czy się wywiązali. Lepiej dla nich, żebym nie miała zastrzeżeń!

Oczywiście wkładek do zamków nie ma nadal :evil: ! Oj, chyba przestaniemy się lubić!

Prąd ma być pod koniec listopada. I to podobno będzie już taki prawdziwy prąd, od którego się żarówka świeci, a nie taki na papierku. Już się zaczęłam na zapas martwić, po przeczytaniu postu innej doświadczonej przez ENION forumowiczki, która ma kabel na słupie, tyle, że prąd w nim nie płynie, bo papierków za mało uzbierała. Trułam więc w kółko Andrzejowi, żeby się upewnił, czy my mamy wystarczającą ilość papierków. I podobno mamy, chociaż na pewno jest ich mniej niż w zbiorach tamtej biedaczki. Nic już z tego nie rozumiem i, na wszelki wypadek, trochę się martwię. Najwyżej będę miała miłą niespodziankę.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

USPRAWIEDLIWIENIE

Proszę o usprawiedliwienie czterodniowej nieobecności spowodowanej pożarem.

To nie był na szczęście nasz pożar, ale spaliła sie instalacja w domu, na ktorego dachu stoi sobie większa antenka i przekazuje sygnał do naszej mniejszej antenki na strychu.

Primo: wyłączono prąd w chwili, gdy nasz komputer był włączony. W efekcie posypał się system i do dzisiaj nie wrócił do normalności. Czuję się, jakby mi ktoś przemeblował mieszkanie - niczego nie mogę znaleźć.

Secundo: oczywiście nie mieliśmy połączenia z internetem, bo większa antenka nie działała.

(Co chwilę pokazuje mi się jakieś okienko, grożąc krytycznym błędem systemu, w dodatku po angielsku. Namawia mnie do zainstalowania czegoś tam... Co z tym fantem zrobić?)

Tymczasem na budowie wciąż się coś dzieje, a ja nie mam czasu teraz, żeby o tym wszystkim napisać. Zakończę więc tylko wątek drzwi do garażu, a resztę zostawię na wieczór.

Po południu w piątek wybrałam się na budowę, żeby ocenić jakość naprawy drzwi. Zobaczyłam zamontowaną dolną wkładkę i belkę rozpierającą ościeżnicę. Z tego drugiego wywnioskowałam, że, wbrew radosnym stwierdzeniom monterów, jednak nie była ona (ościeżnica, nie belka) dobrze osadzona.

W poniedziałek dowiedziałam się od budowlańców, że panowie męczyli się z tymi drzwiami do popołudnia (zakładali, że wpadną tylko na chwilę, wyregulują zawiasy i zaraz jadą na jakiś inny montaż). Wciąż im coś nie pasowało, nie mieli pomysłu, jak to naprawić. Rzeczywiście wyglądali mi na zagubionych. W końcu jednak osiągnęli zadowalający efekt. Tylko, że ktoś inny pewnie czekał na montaż.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wieczorem, niestety, nie miałam połączenia. Rano też. I następnym wieczorem. Wklejam więc to, co wysmażyłam pod nieobecność internetu w moim komputerze.

 

LEKKI OBŁĘD

Nie powiem, że wszyscy, bowiem zapewne wśród inwestorów znajdują się jednostki wybitnie odporne psychicznie, ale zaryzykuję stwierdzenie, że większość inwestorów od czasu do czasu popada w lekki obłęd. W zależności od stanu zaawansowania budowy oraz lokalnych chwilowyh lub permanentnych braków materiałów i/lub wykonawców obłęd ów przybiera różne rozmiary i formę.

Zdarzało mi się zasypiać (nie bez trudu) i budzić się z natrętnie powracającą myślą o pompie ciepła (wtedy moje pierwsze wypowiedziane do zaspanego małża jeszcze z zamkniętymi oczami słowa dotyczyły właśnie jakiegoś aspektu wyboru pc). Przez pewien czas obudzona, nie o przysłowiowej północy, bo któryż inwestor już śpi o tej młodej godzinie, ale w środku "mojej" nocy, mogłam bez zająknienia wyrecytować najważniejsze cechy różnych materiałów budowlanych. Znacznie później, poruszając się po świecie, widziałam jedynie dachy. Co ciekawe, w tym okresie wyostrzył mi się wzrok i, mimo żem okularnica, z daleka rozpoznawałam rodzaje pokryć dachowych. Niestety ten efekt minął po zakupieniu dachówek. Bywało i tak, że, nawet przypadkowo zasłyszane, słowo - klucz wywoływało natychmiastową reakcję w postaci wzrostu ciśnienia, rozszerzenia źrenic, przyspieszenia oddechu i tętna oraz panicznej gonitwy myśli. Te słowa - klucze zmieniały się z czasem. Kiedyś była to np. "oczyszczalnia", teraz "wkład", "kominek", "kafel". Krótko, ale bardzo intensywnie przeżywałam niedostatki na rynku listew startowych.

Wczoraj na przykład nadzwyczaj żywiołowo reagowałam na widok koparek. Postronnego obserwatora mogłyby lekko zdziwić objawy zachwytu, jakie przejawiałam zauważywszy utytłane w błocie (lało) koparki różnej maści, wielkości i urody. Z trudem powstrzymywałam chęć rzucenia się w kierunku chwilowego obiektu mojej fascynacji, wywleczenia Bogu ducha winnego pana koparkowego z szoferki i zmuszenia go prośbą, groźbą, szantażem lub przekupstwem do porzucenia miejsca pracy i udania się na naszą działke celem wykopaniadwóch pokaźnych dziur. A wszystko to zostało spowodowane epidemią awarii koparek w bliższej i dalszej okolicy i niemożnością wynajęcia jakiejkolwiek.

Przeszło mi trochę. Kopanie przełożyliśmy na następny tydzień, ale koparki jeszcze nie znaleźliśmy.

Czy to jednak znaczy, że już zachowuję się normalnie? Rzecz względna. Zresztą, jeżeli nawet, to jest to stan tylko chwilowy niestety, bo budowa trwa.

A czy normalne jest to, że właśnie, odcięta od internetu, siedzę przy stoliku i zapisuję te słowa, żeby później wklepać je do komputera, gdy wreszcie połączenie stanie się możliwe? Żeby się całkiem pogrążyć w Waszych oczach dodam, że oderwałam się od mycia kuchenki, zajęcia mało wdzięcznego, ale też i niezbyt absorbującego myśli, gdy wena twórcza zaczęła mnie szarpać w kierunku kartki papieru.

PS. Zostałam przegłosowana i chyba (no, właściwie to "na pewno", ale wolę pisać "chyba") będziemy mieli jednak schody zabiegowe. Ale się dziewczyny cieszą - będzie można zjechać po nich na pupie z samej góry na dół!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

SCHODY I PONURZY PANOWIE Z MARKETÓW BUDOWLANYCH

Klamka zapadła: schody zabiegowe :cry: . A tak ich nie chciałam! W dodatku sama dzwoniłam do "schodziarza" z tą smutną wieścia. A wszystko dlatego, że to on wczoraj zadzwonił i oznajmił mi: "to se ne da". Nasza wypieszczona wizja trzybiegowych schodów z dwoma spocznikami nie przeżyła konfrontacji z twardą rzeczywistością. Owszem, można było "jakoś" to zrobić, ale ja nie chcę mieć "jakichś" schodów! Moje mają być piękne i wygodne, albo wygodne i piękne. Tymczasem musiałyby jeszcze jednym stopniem wyjść poza otwór (jeden już był tam w planach), co samo w sobie jeszcze nie byłoby takie złe, bo nikt nie rozbijałby sobie głowy o strop, stojąc na drugim stopniu, ale mniej miejsca zostałoby na omijanie tychże stopni w drodze do gościnnej łazienki. A to już może w pewnych sytuacjach stanowić problem. Zresztą nawet wtedy schodki w środkowym biegu musiałyby być węższe niż pozostałe. Odpada! Będą więc dwa zabiegi na obu spocznikach i jeden schodek poza otworem w stropie (zgodnie z planem). Dzięki temu stopnie będą szerokie i niezbyt wysokie. Chyba nawet można będzie ten zabieg polubić. Prawda? Już nawet zaczynam go lubić. Może nawet zjadę po schodach na tylnej części ciała? Przypomnę sobie dzieciństwo...

Po kilku wizytach w forumowych wątkach poświęconych schodom, wiedziałam już mniej więcej, jak powinny wyglądać schody zabiegowe, żeby były, w miarę swoich nad wyraz skromnych możliwości, wygodne. Całe szczęście, że to czytałam, bo w tym momencie wciąż nie miałam dostępu do internetu. Uzbrojona w tę wiedzę zadzwoniłam do "schodziarza". Na szczęście szybko mnie uspokoił: wytłumaczył mi, jak zrobi te zabiegi, żeby były wygodne (w miarę ich nad wyraz skromnych możliwości), zanim zdążyłam dodać, żeby nie rezygnował z tego planowanego stopnia przed otworem, sam stwierdził, że tak zrobi (mimo że wcześniej "brakowało" mu tylko jednego schodka, a dzięki zabiegom zyska dwa). To mnie pocieszyło i upewniło, że będzie dobrze.

W tym tygodniu Andrzej zaczął urlop, który miał wykorzystać na przygotowanie frontu robót na przyszły tydzień. Pojutrze pojedzie do Opola po mojego brata, który dwa tygodnie swojego urlopu poświęci na przypominanie sobie swojego dawnego zawodu stolarza.

Jakoś tak się złożyło, że urlop Andrzeja zaczął się we wtorek i tegoż dnia skończył, by znów się zacząć od czwartku.

Niby czasu niewiele, ale działo się, działo... Wszystkiego i tak dzisiaj nie opowiem, więc pozwolę sobie na refleksję luźno związaną z budowaniem. Otóż, bywając ostatnio dosyć często we wszelakich marketach budowlanych, zauważyłam, że pracują tam panowie bardziej i mniej kompetentni, bardziej i mniej sympatyczni, uczynni i pomocni. Jednak łączy ich jedna cecha (poza tym, co oczywiste - że nigdy ich nie ma tam, gdzie się ich potrzebuje) - są całkowicie pozbawini poczucia humoru. Może to tylko na niwie zawodowej, może po pracy tryskają zaoszczędzonym humorem, może to po prostu zmęczenie, ale jest to cecha uderzająca. Wiem już, że pytania neleży zadawać krótko, poważnie i konkretnie, językiem prostym i najlepiej fachowym. Wszelkie komentarze zabarwione z lekka humorem czy autoironią (na wszelki wypadek, gdy pytam o coś, o czym wiem, że powinno być oczywiste dla każdego przekraczającego próg takiego sklepu) są nie na miejscu i na pewno nie wywołają żadnej reakcji. Jednak czasem mi się wypsnie - jakoś samo mi tak wychodzi... Przepraszam...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

AKTUALNOŚCI KOMINKOWE I PODŁOGOWE

Nadal nie wiemy, kto wykona nam kominek. Nie wiemy też, jak wkład kupić. Baaardzo nie wiemy! Ten problem męczy nas i dręczy. Są trzy możliwości:

1. Kupujemy drogi i porządny wkład (po rozmowie z Forest - Natura pewnie byłby to Spartherm). Płacimy i płaczemy. Potem przez długie lata palimy w kominku, który działa bezawaryjnie i cieszymy się z dobrze wydanych pieniędzy. Czasem tylko, gdy czas wysłać kolejną ratę spłaty kredytu do banku, pojawia się myśl, czy tańszy wkład nie spełniałby takich samych funkcji.

Warianty:

a) Wkład psuje się, trzeba go wymienić, jeszcze raz ponosimy koszt budowy kominka, klniemy na czym swiat stoi i plujemy sobie w brodę.

b) Wszystko jest ok, ale rzadko palimy w kominku, bo nam się nie chce , więc też plujemy w brodę, bo można było spokojnie kupić tańszy.

c) Palimy często, wkład jest ok, działa ten mechanizm psychologiczny, o którym uczyłam się na I roku, więc jesteśmy zadowoleni.

2. Kupujemy tańszy o połowę, podobno porządny wkład, palimy w nim, wszystko gra i śpiewa. Jesteśmy zadowoleni z wyboru, cieszymy się, że nie wydaliśmy dwa razy większej kasy.

3. Kupujemy tańszy wkład, który psuje się, więc jeszcze raz trzeba zrobić obudowę po jego wymianie. Wściekli na siebie, że nie posłuchaliśmy starej prawdy (tanio znaczy drogo) wydajemy pieniądze, których nie mamy, bo spłacamy kredyt.

Warianty:

a) Reklamacja zostaje uwzględniona, wkład zostaje wymieniony na nowy lub naprawiony, dostajemy zwrot kasy za przebudowę kominka. Bojąc się powtórki z rozrywki przestajemy w nim palić.

b) Nikt nie przyznaje się do tego wkładu, więc nie ma u kogo reklamować. Oczywiście walczymy o swoje, ale w międzyczasie coś trzeba zrobić i to na własny koszt.

 

I co mamy zrobić? Osobiście wybieram punkt 2, ale, skąd mam wiedzieć, że tak będzie?

 

Przynajmniej jedno wiem - kafle! Ale nie uprzedzajmy faktów.

 

We wtorek pojechaliśmy rano w trójkę do Krakowa. Najpierw byliśmy w firmie, która położy piękne, kolorowe linoleum na naszych podłogach. Nie bez trudu dokonaliśmy ostatecznego wyboru. Cóż z tego, że niektóre kolory są piękne same w sobie, jeżeli dają niewiele możliwości wystroju wnętrza?

Zachorowałam na ciemnobordową w wyjątkowo ładnym odcieniu. Widziałam ją w hollu. Bardzo ładnie odcinałyby się na jej tle jasne brzozowe schody (ściana za nimi miałaby ten sam kolor). Tyle tylko, że za 10 lat miałabym wciąż bordową wykładzinę i ścianę. Za 20 też.

Tymczasem do intensywnie pomarańczowej wykładziny pasuje ściana w tym samym kolorze, kremowa, granatowa, ciemnobrązowa, zgniłozielona... Poza tym w kuchni będzie też pomarańczowa, a te dwie wykładziny - kuchenna i ta z hollu, będą się stykały. Ale by się gryzły! Do krwi!

Przynajmniej wybór kolorów do kuchni i jadalni był łatwy, bo już dawno ustaliliśmy - żółta w jadalni i pomarańczowa w kuchni.

Ustalanie kolorów dla pokoi dziewczyn odbyło sie niedawno. Powyrywałam z gazet zdjęcia pokoi w różnych aranżacjach kolorystycznych. Dziewczyny przeglądały i zbierały te zdjęcia, które im się podobały. Zaskoczyła mnie Weronika, która do tej pory miała najróżniejsze pomysły, czasem szalone, ale konsekwentnie występowały w nich różne niebieskości. Tymczasem wszystkie wybrane przez nią zdjęcia pokazywały pokoje w odcieniach kremowych. Niezły pomysł, tym bardziej, że wymiana dodatków w jakimś konsekwentnie wybranym kolorze kolorze zupełnie zmienia pokój.

Madzia miała kilka pomysłów, ale z nich wybrała ostatecznie pokoje w różyczki. Kremowa biel, różyczki, miętowa zieleń. Ania z Zielonego Wzgórza, sama słodycz.

Małgoś nie wypowiedziała się ostatecznie, więc sami zadecydujemy.

W naszej sypialni, ze względu na planowane spokojniejsze użytkowanie podłogi, ma być mozajka drewniana, jak w salonie i pokoju gościnnym.

 

Teraz trzeba było dobrać kolory wykładzin pasujące do tych pomysłów.

Nie było to łatwe! Odcieni żółci i kremów było mnóstwo, więc z pokojami Weroniki i Małgosi nie mieliśmy problemów. Gorzej z podłogą Madzi. Powinna byc białokremowa lub miętowozielona. Niestety - zielenie to słaby punkt oferty marmoleum - jest ich niewiele i to ewidentnie brzydkich. Poprzestaliśmy na czymś, co przy odrobinie dobrej woli można uznać za kremowe. Nie ukrywam, że wciąż kusi mnie ta bordowa - pięknie wyglądałaby z różyczkami, pokój nie byłby blady. Jedyny problem to ewentualna zmiana koncepcji za kilka lat - ciężko coś dobrać do tak zdecydowanego koloru.

Ostatecznych wyborów dokonywaliśmy w siedzibie firmy. Właścicielka wykazywała się ogromem cierpliwości, czekając aż się wreszcie zdecydujemy. Decyzja zapadała. Ostateczna. Niezmienialna. Zapisana. "To już na pewno tak!". Zamykamy katalog z próbkami. Podczas zamykania mój wzrok pada na jakąś inną próbkę. "A może jednak ta?" Zapisane, zamówione, wychodzimy. W samochodzie: "A może Madzi nie spodoba się taka blada? Może będzie jej smutno, że siostry mają intensywniejsze kolory? A może Weronice i Małgosi trzeba było dać intensywniej żółte?"

Wczoraj odebraliśmy maila, że kolory "są zarezerwowane w fabryce" (cokolwiek to by miało znaczyć). Odpisałam na niego. Dzisiaj dzieci oglądały na stronie Forbo wybrane wykładziny. Madzia w pierwszej chwili zachwyciła się bordową. Dala się przekonać. Teraz ja zastanawiam się, jak ją namówić, żeby się jednak uparła przy tej bordowej! Okropność!

 

Wciąż targani wątpliwościami (ja bardziej) i już trochę spóźnieni ruszyliśmy na spotkanie z Forest - Natura umówione w salonie Sparthermu. Jakoś tak się złożyło, że nigdy tam nie byliśmy, chociaż nieraz przejeżdżaliśmy obok niego w drodze do Cebudu.

Było co pooglądać. Małgo wpadła w zachwyt na widok fontanny. Posłuchaliśmy opowieści o wkładach. Oczywiście te ze Sparthermu sa najlepsze na tej półce cenowej. Na niższe półki lepiej nawet nie spoglądać. Forest - Natura roztoczył przed nami przerażające wizje pękających kominków, firm nieuznających reklamacji (nie zna uporu Andrzeja w dochodzeniu swoich praw), rozbierania i ponownej budowy kominka na własny koszt (na cudzy też bym nie chciała!). Po prostu horror! To co? Jednak punkt 1 z wariantem c)??? Gawędziliśmy tak sobie przy herbatce, siedząc na purpurowych fotelach przy, a jakże inaczej, kominku (niestety nie paliło się w nim). No i wycena - niestety nie chce być taniej. Szkoda. Ale cóż robić? Płakac i płacić - taki los inwestora.

Najmilszym punktem programu (chociaż nie można narzekać, spotkanie w ogóle było bardzo przyjemne), był wizyta w kaflarni. Zaraz po wejściu zauważyłam kafel z kotem. I nagle zmieniła się moja koncepcja kominka. O ile do tej pory w ogóle nie brałam pod uwagę żadnych zdobionych kafli, o tyle widok tego kota spowodował natychmiastową zmianę zdania. Patrzyłam na półki, patrzyłam i kolejny raz tego dnia nie mogłam się zdecydować. Bo i te z dziećmi w stylu Makowskiego były piękne i te z aniołkami... Wciąż jednak chodziły mi po głowie koty. I tak będą mieszkały na mominku, bo posiadam pokaźną kolekcję kotów różnej maści, wielkości i urody, więc jakiś miły, mały kotek na jednym kaflu czułby się tam doskonale.

Najpierw "odpadły" aniołki - pewnie są bardzo "oklepane", bo dużo ich latało po kaflach. Pozostały koty i dzieci, ewentualnie dzieci z kotem :wink: . Znowu trzeba wybierać! Oj, ciężki los!

na razie żadna decyzja nie zapadła. W poniedziałek spotkanie z ostatnim kominkarzem i potem decyzja.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

PŁYTKI, PŁYTECZKI I PSEUDOKOMINKARZ

W zeszłym tygodniu znaleźliśmy reklmówkę Obi, a w niej drzwi prysznicowe, dokładnie takie, jakie chciałam mieć i tanie białe parapety na płycie wiórowej. Parapety miały być z konglomeratu, czy tego drugiego "kon..." (w każdym bądź razie tego znacznie tańszego, który nie nadaje się na blaty) - zawsze mi się mylą. Po przeanalizowaniu sytuacji finansowej i skonfrontowaniu jej z naszymi chceniami, doszliśmy do wniosku, że owe parapety nie są nam niezbędne do szczęścia. Pierwszym kursem przywieźliśmy drzwi, drugim, popołudniowym (już z dziećmi) przycięte na wymiar parapety i płytki do łazienki dziewczyn. Felusi kółeczka schowały sie pod karoserią, więc czołgaliśmy się powolutku do domu.

Kolejną rzeczą, która zaprząta naszą uwagę ostatnio, są płytki do łazienek i kuchni. Pomysł na łazienkę dziewczyn, nie ukrywam, że trochę szalony, zrodził się już dawno, zainspirowany zdjęciem w jakiejś gazecie. Autor tamtego projektu nawet przy dużym wysiłku wyobraźni nie zauważyłby podobieństwa, poza jednym szczegółem. Do tego dołożyłam jeszcze jeden, jeszcze bardziej szalony pomysł, tym razem już ściągnięty żywcem od kogoś. Z tego powstała kompilacja, która w mojej wyobraźni wygląda nieźle. Zobaczymy, co będzie w rzeczywistości. Na razie przekonuję Andrzeja do urzeczywistnienia tej drugiej części planu.

Łazienka na dole też wymyśliła się bez większego trudu, gdy zobaczyłam pewne dekory. Niestety przynależne im płytki są poza naszym zasięgiem. Kupno samych dekorów to i tak niemały wydatek, ale przy tym się uparłam. Na szczęście udało się dobrać do nich pasujące płytki o połowę tańsze od właściwych.

W największych bólach rodził się projekt naszej łazienki. Wprawdzie wyszperałam znowu ciekawy pomysł w gazecie i chciałam go jakoś zaadaptować, ale nie mogliśmy nigdzie znaleźć pasujących do niego płytek. W końcu zauważyłam w Castoramie płytki podłogowe, nieco inne niż w pierwowzorze naszej łazienki, ale mające podobny charakter. Niestety, nie było do nich żadnej listwy, która mogłaby to wykończyć od góry (nie lubię łazienek wypłytkowanych od stóp dp głów). W innym markecie zobaczyłam listwę, która, jak mi się wydawało, powinna pasować. Cóż było robić? Kupiliśmy jedną listwę, pojechaliśmy z nią do Castoramy, pani ochroniarka przybiła mi na listewce pieczątkę i... Wstrzymując oddech podeszłam do upatrzonych płytek, przyłożyłam... i ... PASUJE! Kupiliśmy płytki na podłogę i ściany, zapakowaliśmy to do biednej Felusi i pojechaliśmy do OBI po te dekory. A tam niemiła niespodzianka: listwy były, ale za mało! Szczęście w tym, że będą one w dwóch różnych miejscach, na przeciwległych ścianach, więc, jeżeli gdzie indziej kupię różniące się odcieniem, to i tak nie będzie się rzucało w oczy. Dołożyliśmy Felusi jeszcze płytki do dolnej łazienki i poczołgaliśmy się ostrożnie do Niepołomic na spotkanie z kominakrzem.

Płytek opisywać nie będę, w swoim czasie pokażę zdjęcia, żeby nie uprzedzać faktów.

Na spotkanie z kominkarzem szliśmy z ogromną nadzieją, że zaproponuje nam świetny wkład za małe pieniądze i obieca wykonać obudowę, piękną i ciepłą za mniej niż magiczne 5 tys.

Jak by to powiedzieć? Zawiedliśmy sie srodze!

Po ponad tygodniu wyceniania naszego projektu pan zaproponował, co następuje:

- On nam może w każdej chwili dostarczyć i zamontować znakomity francuski wkład, kosztujący 1400 zł. Wyliczył nawet, ile kosztowałyby rurki i kolanka niezbędne do tegoż przedsięwzięcia. Dodał, że w ramach szaleństwa i rozrzutności możemy sobie nawet szyber dokupić!

- Poleci nam swojego znajomego murarza, który kominek obmuruje, bo on się na tym nie zna.

- I to by było w zasadzie tyle.

Oczywiście zadaliśmy kilka pytań.

- Z czego ten kominek?

- Żeliwny.

- Monolit czy skręcany?

- No tak trochę monolit, trochę skręcany.

- Jakie ma uszczelki?

- :o

- Czy ma doprowadzenie powietrza?

- Powietrze doprowadza się pod kominek i on sobie stamtąd pobiera.

- A z pokoju nie pobiera?

- No trochę pobiera, każdy wkład pobiera.

- A czy pan zamierza ten kominek zaizolować, może jakiś szamot tam dać, żeby kumulował ciepło?

- Zaizoluję, ze wszystkich stron zaizoluję. A szamot? Kiedyś się tak robiło, ale teraz to już nie.

- Chcielibyśmy, żeby te ściany się nagrzewały.

- Nie, ściany się nie mogą nagrzewać. Trzeba ze wszystkich stron dobrze zaizolować. To dla bepieczeństwa.

- To my się jeszcze zastanowimy i damy znać.

:o :o :o

Czyli mielibyśmy kominek do spalania drewna. Dobrze zaizolowany, z zimnymi ścianami, dający trochę ciepła przez kratki nad czopuchem. Pan stwierdził, że kominek trzymający ciepło to mit.

To my dziękujemy i ... nadal jesteśmy w kropce! RATUNKU! CO WYBRAĆ???

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

KILKA ZDJĘĆ

 

http://img295.imageshack.us/img295/6435/fwsparthermiera8.jpg

Małgoś zachwycona, że siedzi na taaakim krześle. To było oczywiście opisane wcześniej spotkanie z Forest - Natura w salonie Sparthermu.

Mimo oczywistej, moim zdaniem, przewagi pod względem estetycznym wkładów Sparthermu nad Tarnavą, chyba ostatecznie wygra ta ostatnia. Zadecydują względy tak przyziemne, że aż wstyd przyznać, że dla nich porzucam wypieszczoną wizję kominka z duuużą szybą - cena. No cóż, live is brutal and full of zasadzkas (zwłaszcza na etapie wykańczania). Czasem trzeba porzucić jakąś wypieszczoną wizję. Wprawdzie znaleźliśmy kilka kominków bardziej odpowiadających nam (no dobra, przyznam - mnie) pod względem wyglądu, ale nikt jakoś nie chciał ich ocenić pod względem walorów użytkowych. Przecież nie będziemy polegać na zdaniu ostatnio spotkanego - pożal się Boże - kominkowca! Eksperymentować na żywej tkance? I co? Potem w razie czego rozbierać kominek? Ta wizja jakoś, niestety, bardzo przemówiła do mojej wyobraźni. A może jednak ktoś się zlituje i oceni kominki polskiej firmy Elkom? Jakoś nasi forumowi specjaliści od kominków zaczepieni na prive milczą jak zaklęci. Hmmm... Co to może naczyć? Może te kominki są rewelacyjne i aż wstyd przyznać, że nie ustępują okrzyczanym niemieckim i skandynawskim? A może po prostu jeszcze nieznane? Bo gdyby były tragicznie złe, juz na pewno przeczytałabym mnóstwo wypowiedzi o ich żenująco kiepskiej jakości, o mrożących krew w żyłach wypadkach pożarów lub wybuchów, opowieści rodem z horroru o rozbieraniu wypieszczonych obudów w czasie którego pękały dramatycznie drogie płyty granitu z serca Afryki sprowadzone z narażeniem życia... Poniosło mnie, ktoś, kto sprowadza TAKI granit, kupuje sobie Jotula i pasującą do koloru obudowy biżuterię.

A tu nic! Cisza!

Gdyby nie nasze niezdecydowanie, już dawno wkład stałby sobie podłączony na swoim miejscu i grzałby domek.

 

http://img175.imageshack.us/img175/4653/fbudowamq5.jpg

http://img295.imageshack.us/img295/2940/fbudowa1jr4.jpg

 

Nareszcie otynkowana elewacja frontowa. Znowu w świetle popołudniowego słońca, więc bardziej żółta niż zazwyczaj. Szkoda, że Andrzej nie zamknął bramy garażowej, żeby pokazać dom w całej okazałości.

Z przodu widać zaszalowane i zalane słupki ogrodzenia. Po zdjęciu szalunków zostaną tak do wiosny. Wstawimy tylko resztki pociętej na ogrodzenie budowy siatki, żeby psica nam nie uciekała. Dopiero wiosną zdecydujemy, co zrobimy z ogrodzeniem. Może będzie z piaskowca, może z betonu udającego piaskowiec? A może po prostu otynkowane? Policzymy, zobaczymy.

 

http://img227.imageshack.us/img227/2167/fstolarzimagorzatapk0.jpg

"Stolarz i Małgorzata" czyli "Jak powstawały nasze meble".

 

A poza tym co na zdjęciach?

Odwiedził nas Pan Od Linoleum, coby sprawdzić stan naszych wylewek. Był tak pewien, że są już suche, że nie wziął nawet tego ustrojstwa do sprwadzania ich stanu. Niestety, na oko stwierdził, że jeszcze mamy za mokro. Obiecał przyjechać już z ustrojstwem w poniedziałek, ale nie ma się co łudzić. Powiedział, że jeszcze kilka tygodni muszą podeschnąć :cry: :o ! Za "kilka tygodni" to ja już oczyma wyobraźni widziałam siebie układającą ubrania w szafach i książki na półkach!!! Jedyny ratunek w prądziarzach i pompiarzach. Jeżeli doprowadzą prąd, jeżeli podłączą pompę, to my sobie szybciutko wysuszymy wylewki podłogówką. Niestety to wszystko odsuwa oczekiwany niecierpliwie dzień "P" w bliżej niesprecyzowaną przyszłość.

Pan Od Linoleum pojechał sobie zostawiając nas na budowie o zachodzie słońca. O dziwo, nie pogrążyliśmy się w smutku i to mimo mgły, która osnuła dom i nas wprowadzając melancholijny nastrój. Uratował nas widok kilku niskich pachołków i jaskrawopomarańczowych kresek wokół nich na ziemi. No bo co moga oznaczać takie pachołki we mgle? Ani chybi prąd do nas idzie! A ja nawet nie wiem, komu dać buzi za to, że pogonił kota ENIONowi!

A poza tym, ta mgła była NASZA, więc nie mogła wywołać żadnych smutnych nastrojów!

Jutro na budowie będzie się działo. Przyjedzie jakiś nieznany nam Pan Koparkowy wzięty z łapanki. Panowie znani lub polecani nie mają czasu, bo kopią. Uznaliśmy, że podczas kopania dziury 2 na 2 bez dna, niewiele można skopać, zwłaszcza będąc pod czujnym okiem inwestora, który zadba, by dziura znalazła się po właściwej stronie domu.

Poza tym pożegnamy panów z firmy Zebud, którzy postawili nasz domek, ogacili go i ozdobili tynkiem, a na koniec ogrodzili. Wrócą jeszcze, żeby otynkować gresem cokół, gdy już wyrównamy teren wokół domu, ale zasadniczą część pracy już skończą.

Jak już wspomniałam, powinien pojawić się Pan Od Linoleum z ustrojstwem.

Zapowiedział się też znany dotychczas tylko Andrzejowi i tylko telefonicznie szef firmy, która ma podłączyć nam prąd. Jutro dostarczy nam skrzynkę do wkomponowania w ogrodzenie.

Może nareszcie zmaterializuje się też wykonawca przyłącza wodnego.

A mnie tam nie będzie! Jako aktywistka RR w przedszkolu wybieram się wraz z innymi aktywistami na zakupy, by wyręczyć pewnego leniwego świętego, który 6 grudnia będzie zbierał niezasłużone laury w postaci pełnych zachwytu i/lub strachu spojrzeń przedszkoalków, wręczywszy im przez nas zakupione i pracowicie zapakowane prezenty.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

IDZIE, IDZIE!!!

To idzie ... prąd!!!

Te śliczne jaskrawopomarańczowe słupeczki, które pomogły nam zachować pogode ducha w gęstej mgle, okazały się dokładnie tym, czym się wydawały. Wczoraj pojawiły się koparki i, w ślad za nimi, wykopy.

A dzisiaj zobaczyłam miłego pana, który zbliżał się do nas, dzierżąc w objęciach przecudnej urody białą plastikową skrzynkę. Na skrzynce widniała śliczna naklejka z piorunikiem i ostrzeżeniem o urządzeniu elektrycznym. Oczywiście nie powstrzymałam się i zrobiłam temu zjawisku zdjęcie. Zdjęciem niestety nie pochwalę się dzisiaj, bo aparat został w samochodzie, a o tej porze nie chce mi się po niego biegać.

Wykopy podeszły pod sam dom, skrzynka została osadzona, a Panowie Od Prądu okazali się ludźmi miłymi, rozmownymi i uczynnymi.

najpierw poobserwowali nasze wysiłki, gdy próbowaliśmy za pomocą szpadla, łopaty i ... grabi zakopać pokaźnych rozmiarów dół. Potem wyrazili wątpliwość co do sensu takowych działań, co odczytaliśmy prawidłowo, jako propozycję drobnej fuszki. I na tym stanęło.

A poza tym dzieje się dużo innych rzeczy, ale już nie opisze ich dzisiaj, bo mnie małż od kompa wygania. Nie bez racji, bo on ma jeszcze coś znacznie poważniejszego do zrobienia niż moje klepanie tegoż dziennika.

Odezwę się jutro!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

GÓRY, DOLINY I LECZENIE SIĘ WIŚNIAMI (BEZ LIKIERU)

 

Piszę dzisiaj, bo mam poważne i uzasadnione wątpliwości, czy jutro uda mi się podnieść ręce na wysokość klawiatury. A dlaczego? Opowiem, ale najpierw nadrobię zaległości.

Wbrew zapowiedziom nie odezwałam się w środę. Korzystając z obecności mojego brata, połupaliśmy trochę wieczorami i nocami w karciochy. Nie było to najrozsądniejsze, biorąc pod uwagę, że potem musieliśmy szybko spać, żeby zdążyć do rana, ale jaka to przyjemność!

Brat wyjechał już po pracowicie spędzonym u nas urlopie.

Krótkie podsumowanie jego pobytu:

Najpierw były zakupy. Jeździliśmy razem po marketach i stolarniach, coby powybierać kolory płyt (to ja) i całe mnóstwo różnych badziewek, niezbędnych do nadania tymże płytom wyglądu mebli, czyli poskręcania ich do kupy (to Łukasz). Już w pierwszym markecie okazało się, jak to dobrze robić takie zakupy w towarzystwie fachowca. Łukasz wziął do ręki jakieś coś z półki, oglądnął i odłożył z wyrazem niasmaku, komentując - "szajssss". Następnie chwycił takież coś z drugiej półki, oglądnął i z uznaniem ocenił - "to". No i było to.

Wybralismy płyty meblowe w odpowiednich kolorach, doładowaliśmy Felusię ostatnią dużą porcją płytek i wróciliśmy.

Wieczór spędzilismy na intensywnej pracy umysłowej. Ja zgłaszałam postulaty, Andrzej i Łukasz kombinowali, jak je zrealizować. Nie wszystkie moje genialne pomysły budziły entuzjazm małża, jako przyszłego współwykonawcy, nie wszystkie nadawały się do zrealizowania, co wyjaśniał Łukasz. Na szczęście osiągnęliśmy kompromis (nie było łatwo!). Swoje najlepsze pomysły przeforsowałam!

Potem było różnie - to wyjazd po coś tam do Krakowa, to znów odgłosy pracy różnych machin dobiegające z garażu.

Najpierw pod piłę poszły blaty z klejonego drewna kupione w promocyjnej cenie w "liroju". Zmieniły wygląd i stały się drzwiami do szaf wnękowych (a raczej częścią tychże). Następnie powstały drzwi do szafek kuchennych, ale, z jakiego materiału, nie zdradzę. Poczekacie, zobaczycie, zgadniecie.

W końcu wybraliśmy sie do Krakowa po płyty pocięte na meble kuchenne. Miały być dzień wcześniej gotowe, ale nie zdążyły :evil: . Okazało się to dopiero, gdy Andrzej i Łukasz pojechali po ich odbiór :evil: . Strata cennego czasu!

Drugi wyjazd po płyty okazał się jeszcze bardziej pechowy. Wybrałam się z nimi, bo miałam jeszcze uzupełnić zakupy czynione w imieniu Mikołaja, który przyjdzie do przedszkola. Najpierw podjechaliśmy pod "salon komiinkowy" (zasłużył na ten cudzysłów), żeby oglądnąć i zatwierdzić wybór wkładu. "Salon" był jeszcze nieczynny. Rozdzieliliśmy się - ja szukałam tanich książeczek dla dzieci, a panowie oklein i czegoś tam jeszcze w sklepie z akcesoriami meblowymi. Powrót do "salonu" i powitała nas kartka "zaraz wracam" :evil: Cóż było robić? Nawiedziliśmy pobliski inny sklep z kominkami, w którym jednak nie handlowano Tarnavą... Pozwrót do "salonu". Nikogo nie ma :evil: . Pan wraca, wchodzimy. "Salon" okazuje się maleńkim pomieszczeniem, w którym można było obejrzeć dwa wkłady (oczywiście nie TE) :evil: Za to posłuchaliśmy przydługiej "samochwały" wygłoszonej przez właściciela. Choćby miał najtańsze wkłady, i tak byśmy od niego nie kupili, bo jakoś nam od razu podpadł. Wychodzimy, chcemy wsiadać do samochodu i jechac po płyty meblowe i... :evil: widzimy kluczyki w ZAMKNIĘTYM samochodzie. Wiszą sobie spokojnie w stacyjce i dyndają ironicznie :evil: .

Cóż mogliśmy zrobić, poza wyrażeniem emocji (czego nie omieszkaliśmy uczynić)? Żadne z nas nigdy nie dorabiało włamami do aut, więc poza pomysłem rozbicia szyby, nic nam do głów nie przychodziło. Łukasz został na straży, a my ruszyliśmy kurcgalopkiem na przystanek busa. Dwie godziny później Andrzej wsiadał do samochodu...

Za to później tak się sprężyli, że meble kuchenne stoją już w nowym dokmu. Wprawdzie jeszcze nie mają przykręconych drzwiczek, ale to już mały pikuś.

Szafy wnękowe jeszcze w częściach czekają na linoleum i dopiero po jego położeniu zmaterializują się w swojej docelowej postaci. (Także pełne niespodzianek!)

To nie były jedyne zajęcia w ciągu tych dwóch tygodni. Jeszcze odbyły się na budowie małe wykopki nadzorowane (i nie tylko) przez inwestora i jego szwagra. W sobotę upolowałam telefonicznie Pana Koparkowego (jam to, nie chwaląc się, uczyniła!), który zapowiedział się na poniedziałek. Kiedy dotarłam na budowę, ujrzałam iście księżycowy krajobraz - góry gliny i pokaźnych rozmiarów dziury. Wśród tego "nasza" koparka i mała śliczna kopareczka Panów Od Prądu. Od razu stwierdziliśmy, że bardzo by nam się taka przydała, bo jest urocza i dzieci świetnie by się nia bawiły. Niestety, panowie nie wyrazili chęci obdarowania dzieci taką zabawką. :cry:

Wszyscy kopali na potęgę, a hałdy ziemi rosły i rosły...

Miałam szczery zamiar ubarwić tę przydługą opowieść zdjęciami, ale znowu nie udaje mi się ich wkleić. Jeszcze spróbuję!

Wtorkowe przygody z budowaniem pokrótce opowiedziałam. Pozostałe dni tygodnia upłynęły na robieniu mebli. Biedna Felusia musiała na jakis czas oddać swoje lokum na stolarnię i stała pod chmurką. Pewnie z ulgą wywiozła szafki do nowego domu.

Wczoraj wieczorkiem odwieźliśmy Łukasza na busa i podjechaliśmy na działkę, żeby wytyczyć rowki pod kolektor gruntowy. Starannie przenieśliśmy za pomocą sznurka (dokładnie 70 m!) i palików naszą wypracowaną wizję rozłożenia kolektorów na ziemię. W zapadających ciemnościach udało się nam wytyczyć dwie pętle. Ponieważ Pan Łańcuchowokoparkowy zastrzegł, że w odstępach mniejszych niż 1,5 m nie da rady kopać, bo maszyna jest za szeroka, takie właśnie odstępy wyznaczyliśmy. Oczywiście powodowało to koniecznośc zajęcia większej części działki. Za to pętle będą dalej od siebie, co jest dla nich korzystne. Coś za coś.

Rano Andrzej zerwał się bladym świtem i pojechał na działkę wytyczać trzecią pętlę i przerzucać drewno kominkowe, które leżało w miejscu kopania.

Od rana pracowali też nasi Elektrycy, łącząc instalację domową ze skrzynką w płocie. Przywieźli nam też drugą skrzynkę, która stanęła na pierwszej i śliczną skrzyneczkę, która zawisła na ścianie pom. gosp w miejscu sterczących dotychczas kłębów kabli. Muszę jutro zrobić im zdjęcia.

Dopiero koło 9 udało mi się wygrzebać z dziewczynami i pojechałyśmy, zabierając też Emi, na budowę.

Pan Łańcuchowokoparkowy pojawił sie jeszcze później, ale od razu przystąpił do kopania. Koparka łańcuchowa okazała się czymś przytwierdzonym do baaardzo wiekowego traktora nieco schrupanego przez rdzę. Szybko okazało się, ze nasza ciężka praca umysłowa przy kombinowaniu, jak rozmieścić kolektory, żeby jeszcze trochę miejsca na sadzenie drzewek zostało, nie miały większego sensu, podobnie jak wieczorne bieganie po działce z taśmą i sznurkami. Pan Ł wyjaśnił, że wszelkie wygibasy odpadają. On może kopać prosto, bo nie uda mu się wykonać skomplikowanych manewrów nie naruszając płotu. W dodatku 1,5 m to za mały odstęp. Zaczęliśmy się poważnie obawiać, czy w takim układzie kolektor zmieści się na działce bez wycinania brzózek.

Koparka ruszyła. Najpierw powoli... No nie, od razu ruszyła z kopyta. Najpierw wzdłuż ogrodzenia, potem równolegle w odległości 1,8 m i znowu, i znowu... tak sześć razy. Dwa ostatnie rowki dostarczyły nam emocji. Wcześniej nie sprawdzaliśmy, gdzie dokładnie kończy się gwc, bo nie sądziliśmy, że się do niego zbliżymy. Kiedy łańcuch wciął się po raz piąty, miałam pewne obawy, przy szóstym nie wytrzymałam, wsiadłam w samochód i pognałam do domu, żeby sprawdzić na zdjęciu, gdzież ten wymiennik się kończy. Miałam wrażenie, ze jeszcze jest zapas, ale strzyżonego Pan Bóg strzyże... Oczywiscie nasza kochana drukarka w tym dramatycznym momencie odmówiła współpracy (jak w horrorach - pamietacie to: ona ucieka przed wampirem, wsiada do samochodu, ulga, odpala, słychać charakterystyczne stękanie silnika, wampir się zbliża, silnik steka, panika na twarzy... itd.). Wypaliłam sobie w pamięci to zdjęcei i ruszyłam z powrotem. Tymczasem Weronika oprowadziła P Ł po domu.

Skonfrontowałam wypalone zdjęcie z rzeczywistością i wyszło mi, ze jest dobrze. Uffff! Jeżeli gwc wytrzymał przejazdy koparki po nim ("Tutaj niech pan nie wjeżdża! Nie TUTAJ!!! Tu jest takie drogie urządzenie pod ziemią! Czemu pan tu znowu wjechał???), to wszystko będzie ok.

Gdy PŁ uprawiał balet koparką po naszej działce, Andrzej sunął za nim i rozrzucał ziemię, żeby się nie osypywała.

Nigdy nie sądziłam, ze pod koniec listopada będę paradowała w bluzce z krótkim rękawem. Tymczasem, dzisiaj ładując porcje cegieł na taczkę, pozbywałam się kolejnych części garderoby, najpierw aquatex, potem polar, wreszcie sweter i ... na tym poprzestałam. Cegły i bloczki silikatów wędrowały pod brzózki, bo tam na razie najmniej bedą przeszkadzały w dalszych poczynaniach, a w końcu staną się piecem.

Na tym nie skończyly się wysiłki dnia dzisiejszego. Gadatliwy P Ł skończył swoje, pogadał, zainkasował, oglądnął kolektor (bardzo był go ciekawy) i pojechał, zostawiając nas z sześcioma rowkami NIEPOŁĄCZONYMI na żadnym końcu. Połączenie rowków zostało nam! Sama rozkosz!!!

Kiedy zaczęłam grzebanie szpadlem w glinie, szybko straciłam wiarę w możliwość pokonania tej gleby. Najpierw wbijanie połączone z podskokami i kopniakami. Potem wyciąganie oblepionego ziemią szpadla, wyrzut i ... pupa blada - glina trzyma sie szpadla rozpaczliwie i za nic nie chce go opuścić. To może inna technika - pokruszyć to paskudztwo trochę i wtedy wybierać z dołka. Efekt podobny - szpadel i glina pokochały się miłością wielką i stanowią nierozłączną parę. Na szczęście pod warstą gliny pokazała się ziemia - NORMALNA ZIEMIA! To dało pewną szansę na zakończnie tego przedsięwzięcia w tym roku. I rzeczywiście - w całkowitych ciemnościach Andrzej dokonał ostatniego kopnięcia (ja ciut wcześniej zostałam pozbawiona narzędzia pracy przez Elektryków).

To teraz już wiecie, dlaczego watpię, czy jutro podniosę ręce na wysokość klawiatury?

A zostało nam jeszcze kopanie na końcu! Fajnie!

Acha! Miało byc jeszcze o wiśniach. Podobno wiśnie mają w sobie coś, co zapobiega powstawaniu zakwasów po wysiłku. A może je leczy? Tak czy inaczej, zaraz się wykąpię i rzucę na nasze zapasy mrożonych wisienek. Andrzej już to zrobił.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

WISIENKI DZIAŁAJĄ

 

To działa! (Tylko czy wisienki, czy winko, a może razem?) Andrzej twierdzi, że prawie nic nie czuje. Ja trochę gorzej, w nocy mnie wszystko bolało, ale rano byłam w stanie podnieść się z łóżka i ... iść na budowę dalej kopać. Udało mi się nawet przekonać Andrzeja, który miał zamiar kopać do skutku, żeby przerwać wczesnym popołudniem. Udało nam się pokonać 4 z pięciu odcinków do rozkopania(przewaga Andrzeja 3:1, bo pojechał wcześniej, a ja się doturlałam z dziećmi, kiedy wstały, no i kopał wydajniej).

Jutro układanie kolektorów. A dzisiaj znowu wisienki.

Zapomniałam wczoraj się pochwalić, jak się wzbogaciliśmy. Otóż odwiedzili nas znajomi - nieznajomi z Muratora, którzy szukają działki w pobliżu. Od nich dowiedzieliśmy się, że sąsiad jeszcze nie sprzedał swojej działki, chociaz juz kiedyś oglądał ją z potencjalnym kupcem. Spotkanie odbyło się na niskim szczeblu, bo zastali nas w rowach (szkoda, ze w tych przez "r", a nie przez "R"). Okazało się, że sąsiad wycenia swoją działkę na 13 tys za ar :o . Dwa lata temu płaciliśmy po 5 tys za ar :D . I nagle jesteśmy bogatsi! Nawet o tym nie wiedzieliśmy! Szkoda tylko, że nic z tego nie mamy, chociaż to głównie nasze działania podniosły wartość działek (droga, woda, prąd) :( :wink: .

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

MOŻE WRESZCIE UDA MI SIĘ WKLEIĆ ZDJĘCIA

 

 

http://images4.fotosik.pl/225/a93bb884c48cc7c5m.jpg

Wykopki z daleka...

 

http://images1.fotosik.pl/276/8cf9314aaa0930cfm.jpg

i z bliska. To zdjęcia sprzed tygodnia.

 

http://images3.fotosik.pl/267/ce5b55738ba95206m.jpg

Idzie prąd!!! Zdjęcie bardzo nieaktualne, ale wcześniej nie udało mi się go wkleić.

 

http://images3.fotosik.pl/267/aa51e7a87faa8d32m.jpg

A to nasza prześliczna skrzyneczka, która zawitała na działce w zeszły wtorek.

 

http://images1.fotosik.pl/276/6bce63731c4c40ccm.jpg

 

Na specjalne życzenie jk69 zdradzam mały szczegół wystroju wnętrz. Otóż w takim stanie dotarł do nas zlewozmywak zamówiony przez allegro :cry: . Teraz mamy nadzieję, że jakoś odzyskamy pieniądze. Pan z DHL, który dostarczył paczkę (wygladała na całą, więc została odebrana) i później przyjechał spisać protokół szkody, wyglądał uczciwie. Napisał to, co powiedzieliśmy, mianowicie, że paczka musiała zostać odwrócona do góry dnem, zlew wypadł z zabezpieczeń i się rozbił. Zobaczymy, co będzie dalej :roll: .

 

 

Postaram się jeszcze dzisiaj pokazać bardziej aktualne zdjęcia. Wszystko zależy od tego, czy Andrzej zmobilizuje się po dzisiejszych wykopkach i zakopkach i rozładuje aparat.

 

OGŁASZAM WSZEM I WOBEC, ŻE PROTESTUJĘ PRZECIWKO TYM ZMIANOM! NIE PODOBA MI SIĘ NOWE OBLICZE FORUM!!!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

KOLEJNE ZDJĘCIA W DNIU DZISIEJSZYM

 

http://images4.fotosik.pl/226/ac1c85650bcbd568m.jpgTen słup stoi już od czwartku (w piątek panowie się nie pojawili). Nie jest osamotniony, koło naszej działki stoi jeszcze jeden - skromniejszy, a za nią ostatni, taki sam jak pierwszy.

 

http://images3.fotosik.pl/267/1d932d537d563823m.jpgBohaterka ostatnich dni od zadu.

 

Przygotowałam więcej, ale znowu zabójcze tempo przesyłu zniechęca mnie do działania. Może jutro...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witaj to prace postępują jak widze:)Jestem ciekawa jakiej firmy robiliście wentylację mechaniczną?

Jestem ciekawa w jakim miejscu jest wasz domek?

Ja też będę( jak dobrze pójdzie w lecie) mieszkać w Niepołomicach.

Primo: zapraszam do KOMENTARZY

Secundo: wentylację robi nam Globaltech, a domek stoi za cmentarzem (w stronę puszczy).

Może się spotkamy kiedyś w realu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A MOŻE ZDJĘCIA?

 

http://images3.fotosik.pl/270/c61033d5b40b6aa4m.jpgKoparka łańcuchowa przy pracy (sobota).

 

http://images3.fotosik.pl/270/dda4e3dbb827e5c0m.jpgKontrola jakości pracy koparki.

 

[http://images1.fotosik.pl/280/95e97137e2414a81m.jpg

Drugi rządek.

 

http://images4.fotosik.pl/227/3843714c0bcb1798m.jpgEfekt końcowy.

 

http://images4.fotosik.pl/227/718e32843d9dfbb3m.jpgRowy to, czy tylko rowy?

 

http://images2.fotosik.pl/271/23ca1ad238ab10e6m.jpg

Ten szerszy fragment to nasze rękodzieło.

 

Na razie wyślę tyle, bo nie wiem, czy wystarczyy mi cierpliwości, zeby dzisiaj więcej powklejać.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...