Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Od kwietnia do ... zimy (a może jesieni?)


Recommended Posts

ZAKOPUJEMY!

Jako że "fotosik" znowu sie zbiesił, przystępuję do pisania. Reszta zdjęć jutro (jak dobrze pójdzie).

Najpierw musiałam sobie uświadomić, jaki dzień tygodnia mamy dzisiaj. Udało mi się po mozolnych wyliczeniach dojść do wniosku, że środę. Przystępuję więc do opowiadania o wydarzeniach trwającego tygodnia, który, jak to zwykle bywa, zaczął się w poniedziałek.

Otóż w poniedziałek bladym świtem na budowę wyruszył Andrzej. Na rozgrzewkę przekopał ostatni odcinek łączący dwa pierwsze rowy. Potem zaczął zasypywać to, co dwa dni wcześniej tak pracowicie wyryła łańcuchówka.

Tymczasem ja, zasiadłszy za kierownicą Felusi, rozwiozłam starsze dzieci tu i ówdzie i odstawiłam nasze wspaniałe budowlane autko do mechanika.

To jest bardzo zagadkowa sprawa z tą naszą Felusią. Otóż od dawna coś w niej piszczy. Zaczęło jakby niepewnie i cichutko, potem nabrało śmiałości i grało na całego. Tak jakby w prawym kole wyło. Mechanik obejrzał, posłuchał, zdziwił się. Niby grało w prawym przednim kole, a łożysko wyglądało na nienaruszone. Na wszelki wypadek wymienił łożysko w prawym tylnym :o . Wyjechaliśmy zadowoleni, że już będzie cicho. Nawet przez moment zrobiło się jakby smutno, ze nie usłyszymy tego znanego dźwięku. Po paru minutach spojrzeliśmy na siebie z niedowierzaniem - grało! Co by tu teraz? Może opona się rozwarstwia? Andrzej wymienił koło na zapasowe. Grało!!! Czyli nie opona. podczas wymiany koła zauważył, że jakaś tam guma - osłona jest uszkodzona. Kupił. W poniedziałek pojechałam, żeby ją wymienili. Wymienili. Drugie pozegnanie z tajemniczym dźwiękiem. We wtorek pojechaliśmy do Krakowa. Wyło, grało, śpiewało. Początkowo cichutko, później jak tramwaj na zakręcie, w końcu rozpoczął się koncert! Naszą Felusię można by zatrudnić do występów w horrorze przy nagrywaniu podkładu dźwiękowego scen opętańczego tańca zmór wszelakiego autoramentu. Co ciekawe, dzisiaj, gdy miała jechać do innego mechanika (w kwalifikacje pierwszego juz zwątpiliśmy), jakby się przestraszyła swojej wtorkowej śmiałości. Cichutko sobie nuci pod nosem, chwilami milczy. Mechanik uznał, ku naszemu zdumieniu, że to lewe tylne kółko.

Wróćmy jednak do poniedziałkowego poranka i spraw budowlanych.

Po odebraniu autka udałam sie... no gdzie? ... zgadnijcie... taaak, brawo, pani w trzecim rzędzie zgadła! ... na budowę!

Po sobotnio - niedzielnych zmaganiach z oporną materią, poniedziałkowe machanie łopatą wydawało się miłą rozrywką. Zamiast walczyć ze szpadlem zakochanym z wzajemnością w glinie, ładowałam łopatą piasek na taczkę. Nawet w przerwach mogłam sobie, fachowo oparta na swym narzędziu pracy (podpatrzyłam to u pracowników niektórych firm państwowych), porozmyślać o sensie istnienia. No dobra, przyznam się, moje myśli krążyły jednak wokół bardziej przyziemnych (dosłownie) spraw.

Andrzej miał mniej czasu na filozoficzne rozważania, bo woził załadowany przeze mnie piasek i zasypywał nim nadal rowy.

Tymczasem Małgosia doskonale bawiła się na malejącej wciąż piaskowej górce. Trzy dni spędzone w mokrej piaskownicy niestety zaowocowały potężnym katarem.

Pogoda na szczęście nadal nam sprzyjała, piasku w rowach przybywało, na górce ubywało, optymizm dodawał sił. I tak w samo południe nastąpił TEN moment! wszystkie rowy były zasypane odpowiednią warstwą piasku. Nie było zadnego pretekstu, żeby dalej z TYM zwlekać. Andrzej przyniósł z garażu trzy zwoje matowosrebrnych rurek. Końce pierwszej z nich starannie i delikatnie odzialiśmy w czarne piankowe ubranka o długości 2 m każde. Spojrzeliśmy na siebie znacząco. Trzeba zaczynać!

Pewnie każdy, kto układał kiedykolwiek pętle kolektorów pompy ciepła, ubawiłby sie serdecznie, obserwując z jakim nabożeństwem podchodziliśmy do tego zadania. Delikatnie, jakby były z cieniutkiego szkła, rozprostowaliśmy ppierwszy odcinek, by wetknąć go w dziurę prowadzącą w przyszłości do pompy. Napięcie malowało się na naszych twarzach. Andrzej posykiwał boleśnie, obserwując, jak obcesowo poczynam sobie z prostowanym odcinkeim, bowiem to mi przypadł w udziale zaszczyt prac dołowych. gdy właściwy koniec tkwił zagłębiony na odpowiednią (??? :o :o :o ???) głębokość w otworze, wychynęłam na powierzchnię, żeby ewentualnie pomagać w rozwijaniu reszty. Najpierw powoli, ostrożnie, jakby rurka była wypełniona nitrogliceryną, ruszył Andrzej wzdłuż pierwszego dołka. W uszach wciąż brzmiało nam ostrzeżenie: broń Boże nie załamać! tylko jaką TO ma wytrzymałość na zginanie? Kiedy się załamuje? Kto to wie? My na pewno nie!

Szło dobrze. Rurka odwijała się ze zwoju grzecznie, nie robiąc zadnych numerów. Andrzej szybko opracował technikę - toczyć zwój brzegiem rowu, odwijając go powoli. Tak dotarliśmy do pierwszego zakrętu. Tutaj rów, rozkopytwany ręcznie, był znacznie szerszy, więc mogłam się zdołować i kontrolować ten newralgiczny odcinek. Powolutku, wykorzystując zagięcie rurki, pokonywaliśmy pierwszy zakręt. Pooooszło! Drugi był juz łatwiejszy - wiedzieliśmy, że przy takim kącie zgięcia nie załamuje się. Druga prosta to juz była bajka. No, nie tak całkiem, bo gdzieś w połowie jej długości Andrzejowi zaczęło wydawać sie, ze rurki za szybko ubywa i może nie wystarczyć do końca. Rzeczywiście jakoś tak to wyglądało. Wyciąganie całej? Kopanie przełączki troszkę bliżej i układanie od nowa z prostowaniem starych zgięć i tworzeniem nowych??? :o :o :o Ratunku! Na samą myśl o tym zrobiło mi się jakoś tak dziwnie ciepło. Na szczęście obawy okazały się przedwczesne i pętla uprzejmie skończyła się dokładnie tam, gdzie miała. jeszcze tylko otulanie drugiego końca gąbeczką i wsuwanie w znany juz otwór. KONIEC! Przed godziną 13.00 otarliśmy pot z czół.

Można było zasypywać! (Będą zdjęcia.)

Wtorkowy poranek przywitał nas gęstą mgłą. Początkowo mieliśmy nadzieję, że mgła sie rozwieje, ale jakoś nie miała ochoty nas opuścić. Na szczęście tego dnia z odsieczą nadciągnęła babcia. Odebraliśmy ją z dworca w Krakowie i po małych zakupach (Mikołaj :o !!!) szybciutko wróciliśmy do Niepołomek.

Babcia wysłuchała krótkiej instrukcji obsługi wnuczek w dniu wczorajszym i została na placu boju z Małgosią.

A my wróciliśmy do ulubionych rozrywek - szuflka, piasek, taczka... Ale na początek, oczywiście, kolejne pętle do rozłożenia. Po wczorajszych doświadczeniach podeszliśmy do tego spokojniej. Najpierw wymierzyłam sznurkiem (tym samym, który niepotrzebnie wyznaczal trasy wykopków kilka dni wcześniej) długości rowków. Wcale to nie było takie rozrywkowe zajęcie, bo z brzegów wąskiego rowka (20 cm) sterczała gdzie niegdzie trawa, o którą lekki z natury sznurek konopny zahaczał i wcale nie miał zamiaru opadać na dno. Środkowy rowek był za krótki o 2,6 metra. Po prostu się nie zmieścił na działce. Wiedzieliśmy, że tak będzie i mieliśmy plan awaryjny - rozkładamy pętlę maksymalnie po zewnętrznej na zakrętach i pozwalamy jej się nie rozprostować do końca w szerszych odcinkach (wije się tam jak ślad pijaka od ściany do ściany wykopu). Rozzuchwaleni powodzeniem od razu położyliśmy ostatnią (tu nie był problemów ze zmieszczeniem jej).

Oczywiście teraz należało zasypać cenne dobra, żeby nie leżały tak kusząco na wierzchu (tzn pod ziemią). Taczka, łopaty, deska przerzucona nad wykopami i do roboty. Po zlikwidowaniu piaskownicy za domem zaczęliśmy brać piasek z kopca na drodze. Wtedy zrobiło się luksusowo. Muzyczka z samochodowego radia, odpoczynki w przerwach na fotelu - bajka! Żeby mnie wyrzuty sumienia nie zabiły, w przerwach pomiędzy kolejnymi napełnieniamii taczki to sobie dwie cegiełki przeniosłam za dom (na miejsce przyszłego pieca), to znów trochę drewna przerzuciłam. Prób przenoszenia bloczków silikatowych nie podejmowałam, bo znałam dobrze ich ciężar. jak można z czegos takiego dom zbudować?!? Nie rozumiem!

Pracowało się miło, ale, gdy zaczęło się robić ciemno, coraz częściej z utęsknieniem zaglądałam do dołków wyczekując zakończenia pracy.

W ramach rozrywki wyrobiłam w wiadrze trzy porcje betonu do zamurowania otworu, w którym tkwiły już wszystkie pętle. Roboty murarskie nie przypadły mi do gustu. Beton to był za suchy, to za rzadki. Za nic nie chciał wypełnić całej dziury, wylewał się to z jednej to z drugiej strony. W końcu spasowałam, zakłądając, że, gdy pierwsza warstwa stwardnieje, drugą będzie łatwiej upchnąć. I tak się stało.

W końcu, w zupełnych ciemnościach uznaliśmy kolektor za wystarczająco zasypany piaskiem (zakłądając, że dzisiaj uzupełnimy ewentualne niedoróbki).

Odebrawszy najstarszą latorośl z angielskiego udaliśmy się na zasłużony obiad. A wieczorkeim jeszcze wybraliśmy się do Krakowa (to właśnie wtedy Felusia ujawniła swoje talenty wokalne - a może instrumentalne?). Zakupy, odbiór poczty, zakupy i powrót koło północy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 250
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

To już mniej więcej wiem, gzie macie domek.

My za coca cola gdzie okło 1,5 km o rynku:)

Teraz jestem tam prawie codzienne doglądamy jak postępują prace.

Wentylacja już prawie skończona , tynki piękne i tak szybko jakoś lecvi.

Najgorsze koszta katastrofa wszystko makabrycznie drogie. Chętnie spotkam sie realu miło kogoś poznać,a ja tam tylko poznałam sąsiadów z naprzeciwka:):)

Jak tylko masz czas i ochotę pisz na maila [email protected] możesz podać mi jakieś namiary na siebie to podjadę , albo spotkamy się gdzieś w okolicy.

Często jadamy w knajpce przy Puszczy maja tam dobre jedzonko:)

Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

CO MI W DUSZY GRA

Dzisiaj ostatni odcinek "Zagubionych", więc się nie rozpiszę.

Wczoraj odprowadziłam dzieci i wędrowałam sobie w gęstej mgle w stronę działki. Szłam tak sobie, a mgła oblepiała mnie z zewnątrz i wdzierała się do wewnątrz, i odbierała chęć do czegokolwiek. Kiedy minęłam przepompownię gazu (?) i zobaczyłam, że nadal nie widzę domku, moja dusza zawyła, że nie chce dalej iść. Ciało zawtórowało. Coś tam bąknęło, że ma dosyć i chce wrócić do łóżeczka, że jest zimno i wilgotno. Sprzysięgli się przeciwko mnie i już razem, jednym głosem zawodzili - "do domu, do łóżeczka!" I, kurczę, mieli rację! A mgła odbierała mi wszelkie argumenty. No bo jak przekonać duszę i ciało, że trzeba iść, przebrać się w ulepione gliną spodnie i w tej koszmarnej mgle machać łopatą?

Kiedy już zaczynałam z nimi przegrywać, usłyszałam, że za mną jedzie koparka. Coś mi podpowiedziało, że to "nasza", cudem znaleziona z dnia na dzień koparka (zresztą od pana poleconego przez Sylwkę). I dzięki tej koparce nadal przebierałam nogami idąc we właściwą stronę. No bo co miałam zrobić? Przecież gdybym w tej mgle się zatrzymała, to Pan Koparkowy wziąłby mnie na tę wielką łopatę z przodu i zawiózł prosto na miejsce. To nawet mogłoby byc ciekawe, ale czy łopata była czysta?

Po pierwsze weszłam do domu i zaczęłam sie zastanawiać, co baaardzo pilnego mogłabym w nim zrobić (w domu nie było mgły). Po drugie zabrałam się za śniadanie, co ociupinkę poprawiło mi nastój, a już na pewno odebrało część argumentów ciału, które narzekało, że głodne i nie ma siły.

Na szczęście kupując po drodze śniadanie, nie zapomniałam o solidnej porcji endorfiny. Chyba przewidziałam, co moja dusza może mieć do powiedzenia na widok tej mgły. Od razu pochłonęlam pół porcji endorfiny i natychmiat wycie duszy ucichło. Ciało też przestało protestować. Zgodnie zażądały jeszcze odrobinki endorfiny. Nie odmówiłam. A potem Andrzej przywiózł kozę. I ta koza z pomocą resztki endorfiny ze sklepu sprawiły, że odzyskałam chęć do życia i do pracy.

Pan Koparkowy (któryś już z kolei) pracował jak szatan i już po chwili w miejscu okopów mieliśmy czołgowisko. Po ośmiu godzinach koparka, nieco wspomagana łopatami w trudniej dostępnych miejscach, wyrównała większość naszych włości. Z tyłu działki pojawił się zarys mojej górki (już widzę ją oczyma wyobraźni za dwa lata). Tylko przed domem nadal królowała ciężka lepiąca się do butów, obrzydliwa glina.

A za chwilę "Zagubieni".

Zdjęcia jutro.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

CIĄG DALSZY FOTOREPORTAŻU

 

http://images2.fotosik.pl/273/7fecb286d5d4f53am.jpgTaki obraz wyłaniał sie z poniedziałkowej mgły.

 

[http://images2.fotosik.pl/273/bd17545cada7fbfam.jpg

Prawda, że śliczna?

 

[http://images4.fotosik.pl/229/b446d7cea34a4d78m.jpg

Turlanie pierwszej pętli.

 

http://images4.fotosik.pl/229/c97d3cd20c2784aem.jpg

Pierwsza pętla w ziemi.

 

http://images1.fotosik.pl/282/77849311a29e57cfm.jpg

Dwie skrzynki!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

P. S.

Zapomniałam dodać, że Pan Koparkowy usypał na naszej działce rolnej górkę saneczkową dla dzieci, wywożąc nadmiar gliny. Za to nawiózł z niej parę łyżek ziemi w miejsce wybranej gliny. To pierwszy pożytek z posiadania działki rolnej.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

AKTUALNOŚCI

 

Krótko, bo właśnie mamy przerwę w pracy. Wpadliśmy na obiadek. Zaraz Andrzej rzuci hasło powrotu do pracy.

Wczoraj mgła uwolniła nas od swojego towarzystwa jeszcze przed południem, więc nie musiałam toczyć bojów sama ze sobą i bez oporów dotarłam na działkę.

Za to pod wieczór moja dusza odczuwała niedosyt pracy. Trochę popracowaliśmy, potem pojechaliśmy oddać do składu nadmiar klejów do styropianu i siatki oraz starannie policzone kołki do styropianu. Po drodze Felusia zaczęła cichutko zawodzić, więc zawitaliśmy u mechanika. Zabraliśmy go na przejażdżkę. Z napięciem czekaliśmy na TEN odgłos. Cisza. Po dłuższej chwili, gdy napięcie sięgnęło zenitu, wreszcie odezwała się. Cichutko, nieśmiało, ale jednak. Próbowaliśmy oddać słowami mroczną atmosferę, którą wprowadzały tęskne zawodzenia Falusi podczas nocnej wyprawy do Krakowa. Mechanik chyba uwierzył, bo przejęty usiłował wydedukować, co to może być. Wróciliśmy. Poszedł skonsultować chyba z kolegami, wrócił po chwili i zażyczył sobie jeszcze jednej przejażdżki. Ruszyliśmy. Panowała absolutna cisza. Wstrzymując oddechy objechaliśmy Niepołomice dookoła. I nic - ani pisnęła! Jednak została zaproszona na dzisiejszy poranek do przeglądu. Rozebrana do naga, wyczyszczona i z powrotem poskładana (no, oczywiście tylko w podejrzanym fragmencie) w drodze powrotnej milczała. Zobaczymy, co będzie dalej.

Te przejażdżki zajęły nam wczoraj trochę czasu, więc po powrocie ze zdwojonym zapałem zabraliśmy się do pracy.

Dzisiaj wysprzątałam całą górę, kolejny raz zamiatając podłogi. Przez okno zauważyłam, że do domu sąsiadów podjechały samochody z logo ENIONu.

Idziemy na budowę. Radosne wieści później!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

KONTYNUUJĄC...

 

... Obserwowałam przez okno rozmowę Andrzeja z owymi panami, którzy dotarli także i pod nasz dom. Najpierw wnikliwie oglądali nasze skrzynki. Po kolei zaglądali do środka, kontemplowali szczegóły ich budowy, nieomal obwąchiwali każdy kabelek. Po chwili Andrzej wpadł do domu, wołając, żebym zeszła pogadać z nimi, jeżeli mam jakieś pytania. Ale ja miałam tylko jedno pytanie: KIEDY??? I usłyszałam odpowiedź: najpóźniej 8 grudnia! We wtorek (ostatni dzień urlopu Andrzeja) trzeba jechać do Nowej Huty i podpisać jakąś kolejną umowę. Obietnice obietnicami, ale ja i tak spiję się ze szczęścia dopiero, gdy zobaczę, jak żarówka w domu się zaświeci!

Po tej wizycie ze zdwojoną energią machałam miotłą.

Dzięki kozie w domu panuje temperatura wyższa niż na zewnątrz. Miłe to stworzenie codziennie ciężko pracuje prowizorycznie podłączone do komina najtańszym wentylacyjnym fleksem. Wprawdzie mieliśmy początkowo obawy, czy fleks nieprzeznaczony do tak wysokich temperatur nie stopi się od razu tworząc na podłodze aluminiową kałużę, ale na szczęście nic takiego się nie stało. Do połączenia kozy z kominem bardzo przydała się ta sama glina, która parę dni wcześniej tak nam się dała we znaki. Gliniane uszczelki spisują się świetnie!

Posprzątawszy przystąpiłam do gruntowania ścian na poddaszu. Miłe to zajęcie niezbyt męczące i nie angażujące władz umysłowych zajęło mi resztę popołudnia. Machając wałkiem na teleskopowym drążku (wynalazek godny jakiejś nagrody - choć może nie aż Nobla), oddawałam się marzeniom o rychłej (???) przeprowadzce. Oczyma wyobraźni widziałam już kolejne urządzone pokoje, dobierałam kolory i wzory... Wprawdzie na razie wszystko będzie pomalowane na biało, a na komponowanie kolorystyki wnętrz mam jeszcze dużo czasu, ale to właśnie jest moje ulubione ostatnio zajęcie. Niedawno widok poskładanych jeden w drugi trzech kubeczków plastikowych z IKEA natchnął mnie pomysłem na kolorystykę hollu i korytarza na górze. Ponieważ holl i salon są połączone, będą miały też wspólne elementy kolorystyczne. Już mam wstępną wizję. I tak plastikowe kubeczki z IKEA wpłynęły na wystrój wnętrza domu!

Tymczasem Andrzej trenował układanie płytek na podłodze. Poligonem doświadczalnym stała się podłoga w miejscu szafy wnękowej w przedsionku. I tak nie będzie jej widać, więc, nawet, gdyby nie wszystko było idealnie równe, to i tak nie będzie nas to kłuło w oczy. Zresztą mój małż - perfekcjonista tak dopieścił te płytki, że leżą równiutko.

Po zmroku zrobiliśmy sobie przerwę obiadową, w której napisałam poprzedni króciutki pościk i wróciliśmy do pracy.

Przeciągnęliśmy przez pola przedłużacze, dzięki czemu można było pracować przy świetle nie spalając litrów benzyny. Przyznam szczerze, że nie potrafiłam wykrzesać z siebie już wcześniejszego zapału do pracy. Samo wyjście z ciepłego domu w mglisty mrok wymagało ode mnie zużycia całego zapasu silnej woli, jakim dysponowałam na ten tydzień. Musiałam nawet zaciągnąć mały kredycik!

Zamierzaliśmy wygładzić ścianki na skosach i sufity podwieszane tak, by można było je pomalować. Andrzej wymieszał w wiadrze gładź szpachlową (skojarzenie miałam jedno - wyrabianie masy do pischingera) i przystąpiliśmy do pracy, którą znaliśmy tylko z teorii. Niestety jak dla mnie ta teoria to było stanowczo za mało. Dosyć szybko zirytowało mnie to, że efekt czegoś, co nazywa się "gładzią" wcale nie jest gładki. W masie były jakieś grudki, kamyczki i inne takie, pozostawiające długie i głębokie rysy. Wnerwiło mnie to do tego stopnia, że zabrałam się i poszłam do zimnego garażu, żeby zagruntować podłogę pod płytki, ściany i sufit. W bojowym nastroju machałam wałkiem w zdwojonym tempie. Wylewka i klej na ocieplanych styropianem ścianach piły grunt w takich ilościach, że na sam garaż zużyłam go więcej niż na wszystkie proste ściany poddasza. Udało mi się przeforsować pomysł, żeby na razie (to wersja dla Andrzeja) te ocieplone ściany garażu też pomalować po prostu farbą, mimo że są bardzo nierówne (pokryte siatką i klejem). Sądzę, że uda nam się cieszyć nowym domem mimo świadomości, że w garażu Felusia nie ma równych wyszlifowanych ścian. Może, gdy już w domu wszystko będzie urządzone, ściany pomalowane na docelowe kolory, wszystkie wymyślone przeze mnie szafki, półki, lampy, kratki, kwietniki i inne takie znajdą się na swoich miejscach, każdy kot zostanie odpowiednio wyeksponowany, wtedy przyjdzie czas na dopieszczanie garażu. Ale do tego czasu przyzwyczaimy się do nierównych ścian i ... pojedziemy na wycieczkę zamiast je wygładzać. Howgh!

Gdy ja snułam w garażu te podstępne plany, Andrzej, niczego nieświadomy, kończył "gładzenie" ścian w pokoju Weroniki. Ten pokój to nasz poligon doświadczalny. Nie, żebyśmy nie lubili naszej najstarszej córki! Po prostu ma pecha, że drabina jest oparta akurat przy wejściu do jej pokoju i jakoś tak odruchowo z każdą robotą wchodzi się najpierw do niego. Ja wpadam tam z przyspieszeniem, pędząc naprzód, żeby jak najszybciej rozstać się z drabiną, do której trochę się przyzwyczaiłam (a miałam inne wyjście?), ale na pewno nie pokochałam. Efekt nie rzucił mnie na kolana, ale Andrzej stwierdził, że dnia następnego wyszlifuje ściany.

I znowu trzeba było wyjść z względnie ciepłego wnętrza, żeby pozwijać kable, znaleźć we mgle Felusię i dotrzeć do domu.

Wczoraj przygotowaliśmy parapety wewnętrzne do osadzenia. Pobawiłam się znowu w prace murarskie. Tym razem znacznie bardziej mi się to podobało, bo beton Andrzej wyrobił w wiadrze za pomocą wiertarki i nie musiałam walczyć szpadlem goniąc uiekające wiadro po całym pokoju, jak to było poprzednio. Dzięki przeforsowanemu przeze mnei pomysłowi przybijania desek pod przyszłymi parapetami, wyrównywanie szło sprawnie i szybko. W myślach dziarsko podśpiewywałam sobie "budujemy nowy dom..." (nie pytajcie, dlaczego tylko w myślach, nikt, kto słyszał, jak śpiewam, nie zadałby takiego pytania...) i czułam się jak przodowniczka pracy na budowie Nowej Huty. Dla większego realizmu sytuacji przeprowadziliśmy z Andrzejem kilka dialogów murarskich". Dobrze nam szło, nauka z tych kilku miesięcy budowy nie poszła w las!

Andrzej, idąc krok przede mną, wykuł boki scian pod oknami na szerokość parapetów, a potem, nauczony doświadczeniem dnia poprzedniego, "gładził" już tylko połączenia płyt. Próba szlifowania ścian dała efekt poprawny, ale ten kurz!!! Makabra! :o

Po obiadokolacji nie wróciliśmy na budowę, tylko pojechaliśmy na zakupy, korzystając z ostatniego dnia obecności babci.

A dzisiaj nie pracujemy! Pełny luzik! 8)

Andrzej pojechał odwieźć babcię w domowe pielesze. Przy okazji przywiezie naszą kuchenkę!

A ja sobie siedzę z najmłodszą latoroślą, budujemy meble z klocków lego, a w chwilach, gdy nie muszę rozwiązywać problemów konstrukcyjnych, piszę kolejny odcinek budowlanej opowieści.

Zdjęcia będą później. Są w aparacie, który pojechał w schowku Felusi do miasta z najsłynniejsza stacją kolejową w Polsce.

 

P.S. Czy zmieniając na gorsze image (imaaaż) forum, nie można było na pocieszenie dodać chociaż trochę więcej emotikonek?

W dodatku dzieją się różne dziwne rzeczy: nie mogę opublikować tego postu, próbuję już nasty raz, całe tematy znikają po próbie wykasowania jednego postu, niektóre opublikowane zdjęcia nie chcą się otworzyć, nie dostaję powiadomień o odpowiedziach w niektórych wątkach...

Na wszelki wypadek skopiowałam sobie dziennik, bo, kto wie, co się z nim stanie, gdy zechcę skasować jeden post.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

DZIEŃ ZŁY I DZIEŃ DOBRY

Zaledwie jeden dzień przerwy w pisaniu sobie zrobiłam, a tu już dzisiaj zostałam telefonicznie zbesztana za milczenie :o !

No dobra, piszę, żeby się bardziej nie narazić.

Skończyłam w niezielę, gdy Andrzej wracał z Gosiewa wioząc nasza kuchenkę. Kuchenka stoi teraz zapakowana w styropian w naszej sypialni. Mogę się przyglądać jej widocznym spomiędzy białych płyt elementom i podoba mi się to, co widzę.

Wczoraj miałam od rana zły humor, więc wolałam nie siadać do komputera, bo lepiej nie myśleć, co bym mogła powypisywać. Przyczyną kiepskiego nastroju był fakt, że nic nie robiłam na budowie! (Uzależnienie jakieś, czy co?) Andrzej rano pojechał układać płytki w garażu. Odwiedziłam go, wracając z przedszkola. Płytki, jak to do garażu, kupiliśmy najtańsze jakie były. Oczywiście nie spodziewaliśmy się wspaniałej jakości, więc nie zaskoczyło nas wcale to, że niektóre były kwadratami, a inne tylko prostokątami, ani że w jednej paczce były płytki w kilku odcieniach. Nie załamało nas to, chociaż też, jak łatwo się domyślić, nie ułatwiało wcale pracy Andrzejowi. Teraz mamy podłogę w garażu w abstrakcyjny wzór. Zawsze możemy powiedzieć, że taki mamy gust, a efekt był zamierzony! A co? Może nie?

Napaliłam w kozie, pozazdrościłam Andrzejowi, podając mu płytki i... poszłam do domu, bo Małgo, okropnie zasmarkana, to marudziła, że się nudzi, to znów lawirowała niebezpiecznie blisko rozpalonej kozy.

Andrzej wpadł na obiad i wrócił na budowę. W domu pojawił się tuż przed godziną duchów.

Za to dzisiaj kilka rzeczy nam się udało! Po pierwsze udały się czynione, oczywiście, rzutem na taśmę BARDZO WAŻNE ZAKUPY (patrz w kalendarz). Po drugie znaleźliśmy ogłaszający sie na Allegro sklep z mozaiką podłogową. Baaardzo spodobało nam się to, co zobaczyliśmy na zdjęciu, ale woleliśmy dotknąć tego w realu. Jako że sklep jest stosunkowo niedaleko, nie było ot trudne. Weszliśmy, zobaczyliśmy, kupiliśmy... No, takie proste to nie było, niestety. Chociaz może -stety, bo dodało smaczku całej sytuacji.

Otóż weszliśmy, zobaczyliśmy i wiedzieliśmy: TO TA! Przecudnej urody brzoza trzeciego gatunku! Kolorowa, siemieniata, ze słojami ułożonymi różnie i nieregularnie! Tyle tylko, że miła pani ze sklepu stwierdziła, że akurat tej mozaiki teraz nie mają. No jak to? My chcemy kupić, a tu nie ma? Pooglądaliśmy inne, niektóre też ładne, ale... wzrok wciąż wracał do tamtej. I wtedy wszedł pan, który miał potwierdzić, ze TEJ nie ma. I potwierdził. Ale dodał, że właśnie taką mozaikę odłożył dla siebie, na razie kładł jej nie będize, więc właściwie, to mógłby ją sprzedać... i poszedł do magazymu sprawdzić, ile jej tam ma.

Było tylko jedno "ale" - nam podobała się brzoza ułożona w mur angielski, a na zbyciu byłaz takiegoż materiału, tyle, ze ułożona w równe paski. Popatrzyłam na inną tak ułożoną usiłując sobie wyobrazić "naszą" brzozę w tym, układzie. Wyglądało nieźle, choć nie aż tak interesująco. Kiedy się gryźliśmy, wrócił pan z magazynu z wiadomością, że tego, co ma, wystarczy dla nas. W dodatku bez problemu mogą ją dla nas przełożyć w mur angielski, jeżeli zgodzimy się poczekać z tydzień. Pewnie, że się zgodzimy!!!

Jakby tego było mało, jest znacznie tańsza od sprzedawanej w marketach!

Kolejny powód do radości dał nam Pan Od Linoleum. Wydzwoniony i prawie zmuszony do wykonania obiecanego badania wilgotności wylewki, pojawił się dzisiaj. Tuż po wejściu do domu stwierdził, że jest znacznie lepiej! Poznał to po kolorze wylewki i po ... zapachu. Nie wpadałam w zachwyt, bo wszystko w domu było potwornie zakurzone po szlifowaniu ścian na górze, więc nie wiedziałam, czy to kolor wylewki, czy też leżącego na niej kurzu, tak zachwycił POL.

Tymczasem rozłożył on na podłodze tajemniczą niebieską walizeczkę, wyciągnął z niej nie mniej tajemniczo wyglądające przyrządy i całkiem prozaiczne łom i młotek. Zupełnie zwyczajnie zrobiło się, gdy, wytypowawszy starannie miejsce, zaczął najzwyczajniej w świecie wykuwać dziurę w wylewce. Spojrzawszy na mnie, poczuł się zobligowany uspokoić moje domniemane obawy, że oni tę dziurę załatają. Nie wiedział, że to małe zagłębienie nie wywarło na mnie najmniejszego wrażenia. Po tym, co zrobili w pomieszczeniu gospodarczym panowie od przyłącza, jego poczynania to był mały pikuś.

Dalsze działania sprawiły, że znowu poczułam się jak w przenośnej pracowni alchemika. Entourage był jak najbardziej trafnie dobrany, POL nie zadbał tylko o odpowiedni image - o ileż lepiej by się prezentowałł w zwiewnej czarnej szacie i spiczastej czapce w złote gwiazdki...

Wyrąbane kawałki wylewki pan starannie ubił na proszek i nadzwyczaj dokładnie zważył na zgrabnej niebieskiej wadze, którą rozłożył w narożniku walizki (znowu drobne uchybienie - wsypywał zwykłą łyżeczką do herbaty zamiast użyć odpowiedzniejszej złotej, grawerowanej w tajemnicze formuły łyżeczki). Odważonę porcję szarego pyłu wsypał do srebrnego naczynia, szczelnie je zamknął, a następnie dłuuuugo i hałaśliwie mieszał. Doradzałabym jedynie ozdobienie prostej tarczy jakiegoś wskaźnika przytwierdzonego do naczynia astrologicznymi wzorami - niekoniecznie z sensem, bo i tak nikt nie zdąży ich rozpoznać podczas mieszania.

Po kilku minutach usłyszałam wedrdykt, którego się zupełnie nie spodziewałam - wylewka jest bardzo sucha!!! Pojawiła się nieśmiała nadzieja.

POL powtórzył cały tajemny proces, wykuwszy dziurę w najgorszym miejscu - w wiatrołapie (najdalej od kozy, blisko nieszczelnych jeszcze drzwi, przez które bezkarnie mogła się wdzierać mgła). Werdykt zabrzmiał tak samo!!!

Wobec tego - krótka piłka - KIEDY? Niedługo! Trzeba "tylko" wpłacić pieniażki za linoleum (na razie bez robocizny), poczekac troszkę i linoleum będzie na budowie. A potem można zaczynać!

Cokolwiek oszołomiona zaskakująco pomyślnym obrotem spraw, zapakowałam dwie córki do bardzo czystego samochodu POL, który uprzejmie podwiózł nas pod dom. Samochód przestał być tak bardzo czysty :oops: . Nie wiedziałam, gdzie oczy schować ze wstydu, bo dziewczyny wniosły na butach pokaźną porcję naszej słynnej gliny. Pan, grzecznie zlekceważył opłakany stan chodniczków (na szczęście gumowych).

Tymczasem Andrzej załatwił w ENIONie, co miał załatwić i... jutro albo pojutrze mamy mieć prąd!!!

A na koniec łyżka dziegciu i to duuuża! Otóż, zgodnie z umową, Andrzej próbował dodzwonić się do pana Kuraszyka (wykonawca pc). Był niedostępny, więc skontaktował się z panem Kołodziejem z Thermogolvu. I tu niemiła niespodzianka - nasza pompa została zamówiona, ale, wbrew wcześniejszym obietnicom, nie ma jej jeszcze w Polsce i nie wiadomo, kiedy będzie!!! Oj, lepiej, żeby było wiadomo!!! Bo kroi się duuuża afera!!!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

MIMO POGODY

Pogoda piękna, cieplutko, słoneczko świeci i... nie grzeje naszych solarów, bo ich jeszcze nie mamy. Pogoda chyba chce nam się zrewanżować za te numery, które wycinała nam na początku budowy.

Wbrew temu, co widać za oknem, wbrew rozradowanym minom dzieci, które dzisiejszej nocy odwiedził Mikołaj, mnie znów dopadł jakiś jesienny spleen. pewnie ma on cos wspólnego z ostatnią wiadomością wczorajszego postu. Wprawdzie, gdyby pogoda się utrzymała, moglibyśmy zaryzykować przeprowadzkę zakładając grzanie kominkiem (przy włączonym reku może by wystarczyło), ale...

Dotychczas gryzła mnie sprawa prądu. Teraz prąd jest tuż tuż, więc musiał się jakiś inny zgryz znaleźć. Ech, czy można zbudować dom bez nerwów?

Trzeba się poważnie zabrać za molestowanie pana K.!

W zeszłym tygodniu zadzwoniła pani geodetka. Ta, która obiecywała, że szybko zrobi nam mapkę, bo znała całą historię przebojów z jej kolegami po fachu (? :o ?). Umówiła się na czwartek. Miała zadzwonić będąc w Niepołomicach. Nie zadzwoniła. Nawet po to, żeby się usprawiedliwić, że z jakiegoś ważnego powodu nie może przyjechać.

Czy można lubić geodetów? (pytanie z gatunku retorycznych)

A' propos - spotkałam dzisiaj tego obrażalskiego od naszej mapki. Baaardzo starannie mnie nie widział, chociaż mijaliśmy się idąc prawie naprzeciwko :lol: . Ciekawe, czy jeszcze czytuje forum...

Byle do soboty - pewnie znowu sobie popracujemy na budowie, więc i humor mi się poprawi!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

HUŚTAWKA

Z bliżej nieznanych mi przyczyn, chandra minęła jak ręką odjął po zachodzie słońca. Wracałam własnie z dziećmi z przedszkola i szkoły, kiedy stwierdziłam, że jej nie ma. Poszła sobie! No bo czy można mieć chandrę, kiedy się idzie przez świątecznie oświetlone miasteczko, słuchając dziecięcych zachwytów? Nie można!

Mam huśtawkę nastrojów, jakbym w ciąży była! Zresztą, czyż obecna sytuacja tego nie przypomina? Domek, jak dziecko, któremu się nie spieszy na świat...

Nie, wróćmy na ziemię, bo mnie zaczyna ponosić! :roll:

Siedzę sobie w domu gotowa do startu na budowę. Kole połednia powinien pojawić się nasz kominkarz z wkładem. Ma go przywieźć i zainstalować, a potem pogadamy sobie o terminie wykonania obudowy. Już zadzwonił, potwierdzając przyjazd.

Dzwonili do mnie też z posterunku energetycznego. Umówiliśmy się na 15.30. i... zgadnijcie, co się wtedy stanie... Taaak, podłączą nam prąd!!! Chyba zaraz potem pojawią się "nasi" elektrycy i zaopatrzą naszą domową instalację we wszelkie końcówki. A wtedy będę mogła zrobić "pstryk" i zgdonie z obietnicą upić się w zimnego trupa z radości! Nawet już winko na tę okoliczność kupiłam (wybrałam akurat tę butelkę, bo ma na etykietce czarnego kota - ciekawa motywacja, no nie?).

Wczorajszy wieczór spędziliśmy, jak zwykle, na planowaniu najbliższych dni. Z przykrością stwierdzamy, że nie udało nam się zmieścić w założonym budżenie. Co nieco podrożały materiały (to najprzyjemniejsze wytłumaczenie, bo całkowicie nas uniewinniające). Trzeba jednak też przyznać, że pozwoliliśmy sobie na kilka niezaplanowanych a kosztownych ulepszeń i udogodnień. Wobec tego pożałowania godnego faktu, po wyliczeniach (Andrzej) i dyskusji (oboje) jednomyślnie i nadzwyczaj szybko podjęliśmy decyzję, że weźmiemy jeszcze mały kredycik w BOŚ na pc. Niestety na żadne refundacje liczyć nie możemy, bo w naszej gminie teraz zdejmuje się azbest i na to idzie cała kasa. Szkoda! A swoją drogą, jakąż wprawę w podejmowaniu życiowych decyzji osiągnęliśmy!!! Najpierw parę miesięcy, żeby wybrac materiał budowlany i ciut mniej na wybór kredytodajnego banku, a teraz jedna rozmowa przy robieniu dzieciom kolacji i potwierdzenie decyzji wieczorkiem!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

JEEEEEEEEESSSSSSSSST!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Na razie musileliśmy przyjąć to na wiarę, bo w domku nie ma jeszcze ani jednego kontaktu. Skoro jednak panowie założyli licznik, a potem ostrzegli, żeby nie dotykać żadnych kabelków sterczących ze ścian, to chyba można im uwierzyć!

Oczywiście nie odbyło się tak całkiem normalnie. Wczoraj podjechałam do domku o umówionej godzinie (15.45. - co zostało ustalone telefonicznie po moim wczorajszym wpisie do dziennika). Panowie podjechali po akademickim kwadransie i... zapytali o zameczek do szafki! Uuups! Zameczka nie miałam! Ba, nic nie wiedziałam o konieczności posiadania takowego.

Panowie spokojnie wytłumaczyli, gdzie taki zameczek mogę nabyć. Słuchając tych wyjaśnień, odniosłam wrażenie, że oni oczekują po mnie natychmiastowego wyruszenia po ową wkładkę do zamka. Rozglądnęłam się wokół siebie, zapadający zmrok, gęstniejąca mgła... nieznana droga... Otrzepało mnie, ale postanowiłam być dzielna i jechać, jeżeli to konieczne. Poczułam przypływ odwagi. Postanowiłam, że jestem w stanie tego dokonać, będę baaardzo dzielna i załatwię zameczek, którego, nie wiedzieć dlaczego, nie mamy.

Tymczasem panowie nadal tłumaczyli mi, jak dojechać. Im bardziej tłumaczyli, tym mniej rozumiałam. W końcu byłam tak skołowana, że zaczęłam wątpić, czy Kłaj to Kłaj i coraz trudniej było mi wierzyć w swoją dzielność i odwagę.

Na szczęście panowie nie mieli ochoty czekać na mnie i umówiliśmy się na dzień następny, czyli na dzisiaj. Godzina rendez vous pozostała niezmieniona (15.45.) Przyjęłam to z ulgą, ale też i odrobiną zawodu.

Dzisiaj wyruszyłam do Kłaja. Na szczęście moje obawy rozwiały się jak mgła. Tylko dwa razy zapytałam o drogę i już byłam u celu! Wkładeczka kosztowała 40 zł i nie miała kluczy. Z tego wynika, że jest jakiś uniwersalny klucz, który mają pracownicy ENIONu. A skoro jest jeden taki, to znaczy, że, kto bardzo chce, ten go ma. Tylko po co? A skoro "tylko po co?", to po co ta cała tajemnica?

Zachęcona piękną pogodą i rozzuchwalona powodzeniem, zamiast do domu, pojechałam jeszcze do sklepu z roefixami. Przypomnę tylko, że zostawilismy tam pokaźną kwotę, kupując styropian na podłogi, cały system docieplenia ścian, i upiększenia elewacji. Trzeba przyznać, że ceny mieli korzystne, więc łaski nie robiliśmy, ale już niepierwszy raz zdarzyło im się niedotrzymac terminu dostawy. BYwały opóźnienia "z przyczyn obiektywnych", raz "zapomnieli" (sic!, tak właśnie pan się tłumaczył!) dowieźć obiecany i zapłacony tynk, teraz przyjęli kasę za farbę, obiecali ją dostarczyć i... cisza. Weszłam z uśmiechem, jak zwykle, pan sie uśmiechnął do mnie,jak zwykle, a potem już nikt się nie uśmiechał. Wiaderka z farbą zapakowano mi bo bagażnika nawet nie żądając, żebym podjechała bliżej magazynu (po 20 l). W przypływie mściwości zażądałam natychmiast faktury. Nie wiedzieć czemu, to zawsze sprawiało panu kłopot i faktury dostawaliśmy po dłuższym czasie (specjalnie po nie podjeżdżając). Z tego wszystkiego zapomniałam upomnieć się o pieniądze za zwrócone jakiś tydzień temu nadmiary. Trzeba będzie jeszcze raz podjechać. Pan przez telefon tłumaczył się Andrzejowi, że o tym zapomniał. Pewnie z wrażenia!

Żal mi było po poludniu znowu jechać samochodem po dzieci i na budowę, bo pogoda zachęcała do spacerów. Wyszłam wcześniej i zbliżając się do domu, odebrałam telefon, że panowie energetycy mają jakąś awarię do naprawienia i będą godzinkę później. Zaprowadziłam towarzystwo do domu, podeszłyśmy zaszczepić kocicę, przeprosiłam się z autkiem i podjechałam do domku. Tam wreszcie spotkaliśmy się wszyscy, bo Andrzej akurat wócił z pracy. Panowie włożyli do skrzynki licznik, gwiazdy mrugały nad nami, Małgo zabawiała wszystkich z wrodzonym wdziękiem, podpisaliśmy kolejne papierki i... MAMY PRĄD!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

A od wczoraj mamy już zamontowany tymczasowo kominek - znaczy sam wkład. Tarnava Comfort 14 kW. Jak by to powiedzieć? No, jest... , stoi sobie. Trzeba go teraz polubić...

 

P.S. Zapomniałam kiedyś napisać, ze Pan Od Linoleum zachwycał się jakością naszej wylewki. Do tego stopnia się zachwycał, ze poprosił o namiary na wylewkarza, bo chciałby nawiązać z nim współpracę. Namiary przekazaliśmy.

niby taka zwykła rzecz - wylewka, trochę cementu, piasku, jakieś dodatki, a też można się zachwycać.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

NADRABIAM ZALEGŁOŚCI

 

[http://images3.fotosik.pl/283/4d50d9cb427895cbm.jpg

Czysta poezja - koparka we mgle...

 

[http://images4.fotosik.pl/240/f7b6988fbe575644m.jpg

Koza, która uratowała sytuację w pewien mglisty dzień. A potem osuszyła naszą wylewkę.

 

[http://images1.fotosik.pl/293/2df6b4a98d4107efm.jpg

Czołgowisko.

 

[http://images4.fotosik.pl/240/0c988729971c8d8dm.jpg

Pierwszy dymek.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ŻARÓWKA

No tak, pierwszy raz zapaliła się w naszym domku żarówka zasilona naszym prądem! Sama widziałam! I to nie jedna żarówka, ale od razu kilka.

W gniazdkach też jest prąd, co zobaczyłam (próbnik świecił), usłyszałam (podłączyliśmy radio) i poczułam (właśnie za bardzo zbliżyłam się do sterczącego ze ściany kabelka myjąc podłogę, gdy poczułam dziwne mrowienie w ręce trzymającej szmatę).

A poza tym, mieliśmy bardzo ambitne plany na dzień dzisiejszy. Dzięki pięknej pogodzie, 2/3 naszych dzieci bawiło się przy domu, gdy my zabraliśmy się za fugowanie płytek w garażu. Jakoś tylko ni eprzewidzieliśmy, że ta upierdliwie monotonna czynność zabierze nam dokładnie cały dzień.

Najpierw opracowywaliśmy technologię pracy. Ja stwierdziłam, że najlepiej będzie wykorzystać w tym celu szprycę do ozdabiania tortów. W końcu nowa nie kosztuje zbyt dużo. Fuga w stanie świeżym miała kolor kremu czekoladowego, więc pasowała do szprycy. Metoda sprawdzała się, a owszem, ale tylko, gdy fuga była świeżo zrobiona, gdy twardniała, nie miałam już siły jej wyciskać.

Dodatkową atrakcją było wycieranie płytek ze wszelkich śladów fugi.

Znam przyjemniejsze zajęcia niż fugowanie.

A swoją drogą, to jak to robią fachowcy? Przecież, gdyby się tak bawili, jak my, to nie zarobiliby na chleb!

Jutro odrywamy się na dwa dni od budowy i jedziemy do Opola. Przenocujemy u moich rodziców, żeby w poniedziałek być we Wrocławiu, gdzie Andrzej odbierze swój dyplom, potwierdzający, że ma prawo pisać sobie przed nazwiskiem dwie literki.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

KOMINEK

Zapomniałabym, że dziś była też premiera naszego kominka (znaczy wkładu). Zgodnie z instrukcją mieliśmy go rozpalić na full otwierając dopływy powietrza. Po drodze kupiliśmy drewno w workach. Są to ścinki z jakiejś stolarni. Dokładnie oszlifowane, niektóre z równiutkimi nacięciami w ząbki. Logicznie rozumując, powinny być suche jak pieprz, bo mokrych się tak nie struga i nie robi z nich mebli. Metr przestrzenny takiej drobnicy jest niewiele droższy od metra przestrzennego drzewa w formie pniaków, ściętych podobno rok temu. To chyba się opłaca?

Przypadł mi w udziale zaszczyt pierwszego rozpalenia kominka. Nie było łatwo. ostrugane drewno wcale nie chciało się zajmować ogniem. Spaliłam pokaźną ilość papieru, a tu nic. W dodatku, nie wiedzieć dlaczego, w porównaniu z kozą, kominek miał nędzny ciąg, dym po otwarciu drzwiczek snuł się po domu jak po kurnej chacie. A kozę mogłam otwierać na oścież i ani cień zapachu dymu się nie wydostawał!

W końcu wreszcie się rozpaliło. Trochę później zwiedzałam górę z elektrykiem, który chciał mi pokazać, że wszystko gra i śpiewa, żarówki świecą na żądanie, a w gniazdkach jest prąd. Po wejściu na górę poczuliśmy podejrzany zapach. Nie wiem, co myślał o tym elektryk, ale ja się przestraszyłam, że to coś nie tak z instalacją (on chyba też). Szybko sie okazało, ze źródłem tego swądu jest kominek. Mam nadzieję, że to tylko przy pierwszym paleniu wkład zapewnia właścicielom takie dodatkowe atrakcje!

 

I wiecie co? Zostanę feministką! Już drugi raz spotkałam się z sytuacją, gdy osoba, która widzi lub wie, że zasuwam na budowie, kiedy tylko mogę, podziwia Andrzeja, który sam tyle robi albo zadaje pytanie, czy to Andrzej wszystko zrobił (zrobi)! Za pierwszym razem mało mnie nie trafilo, za drugim zareagowałam już tylko zdziwieniem. No bo co? Gdy mam w ręce szpadel, czy szpachelkę z fugą, staję się niewidzialna??? Dziwne, bo chwilę później już mnie było widać i można było nawet o coś zapytać!

Na szczęście Andrzeja też takie pytania lub stwierdzenia dziwią.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ZUPEŁNIE NIE NA TEMAT

Jak wam się podoba taki obrazek rodzajowy: facet w garniturze i pod krawatem idzie poboczem drogi (ruchliwej) i wymachuje pokaźnych rozmiarów maczetą?

Mieliśmy dwudniową przerwę w budowaniu, ale dzisiaj wracamy do rzeczywistości.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

PÓŁ NA PÓŁ

Dwa zdjęcia, z czego jedno na temat a drugie wrecz przeciwnie:

 

http://images1.fotosik.pl/298/ca95338ea76aa217m.jpg

To nasz garaż po zeszłotygodniowych wysiłkach. Nie widać dobrze, jak różne płytki w nim mamy, kolorowe, różnej wielkości i kształtu. Postaram się zrobić dokładniejsze zdjęcie.

 

http://images4.fotosik.pl/245/853a25e4dc4b04d1m.jpg

Taki widok zaskoczył nas wczoraj po drodze. Tysiące kaczek poderwały się z łąki. Chwilę kołowały, nawet klucze tworzyły. Chyba część odleciała, ale większość z powrotem usiadła na łące. Zdjęcie robione podczas oczekiwania na wjazd na skrzyżowanie, więc nie było czasu na kadrowanie - stąd ten znak drogowy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ZUPEŁNIE NIEPOWAŻNA INWESTORKA

O czym myśli poważna inwestorka na etapie wykańczania domu, tuż przed metą, wręcz na progu? O dogrywaniu terminów? O tym, gdzie się podział umówiony fliziarz, którego nie ma na budowie, chociaż powinien być? Na kiedy umówić montaż rekuperatora? Czy nasza pompa ciepła już płynie ze Szwecji? Kiedy będzie można montować schody? Czego jeszcze nie zrobiliśmy, a powinniśmy?

Taaak, o tym wszystkim myśli poważna inwestorka. Ale ja nie jestem poważna albo raczej bywam całkiem niepoważna, więc zdarza mi się pomyśleć nagle, ni stąd ni zowąd, o czymś zupełnie innym. Czymś tak dalece niezwiązanym z budowaniem, że aż wstyd się tu przyznać do takich myśli.

Na przykład o świętach, które w tym roku wypadają w zupełnie nieodpowiednim momencie (jakby nie mogli z nimi poczekać, aż się przeprowadzimy!). Porządki świąteczne? Ależ skąd! Porządki mogę robić tylko w nowym domku, w tym interesuje mnie tylko pakowanie dobytku. Karteczki? No, wypadałoby wreszcie je wysłać :oops: , żeby nie doszły po Nowym Roku. Prezenty? Taaak!

Wczoraj tak się dziwnie złożyło, że wychynęłam z Niepołomic i dotarłam do Krakowa. Dziwnie się czułam tak sobie spokojnie idąc po ulicach. Tak właśnie, szłam spokojnie, bez pośpiechu, a nie biegłam. Beztrosko wyjechałam godzinę wcześniej niż musiałam, żeby zdążyć na spotkanie z Andrzejem w BOŚ. W dodatku nie pchałam wózka Małgosi, bo dzieci zostały w Niepołomkach z drugą babcią, która przejęła teraz rodzinny dyżur budowlany.

Rozglądałam się wokół, na wystawach sklepów nie było płytek, narzędzi, a nawet lamp, tylko ubrania (nie robocze), książki, buty, biżuteria... Inny świat!

Weszłam do sklepu i rozmawiałam o gadżetach z nazwą zespołu Queen (Wero ich słucha), a nie o klejach do płytek i fugach!

A potem trafiłam na kiermasz świąteczny na Rynku. Wsiąkłam! Uwielbiam takie kiermasze. Uwielbiam te wszystkie durnostojki, drobiazgi, ozdoby, które tam sprzedają! Uwielbiam chodzić, oglądać, kontemplować, zachwycać się i kupować (najczęściej w planach).

Troszkę się spieszyłam na zaimprowizowanie spotkanie, ale tylko troszkę, tak w sam raz, żeby nie wsiąknąć w kiermasz na zbyt długo. Oglądnęłam pobieżnie wszystko, dokładniej kilka stoisk i ... znalazłam! Aniołek też przyniesie, przynajmniej Weronice, coś do nowego pokoju! Znalazłam przecudnej urody skrzyneczki, puzderka, kuferki, w różnych kolorach, wzorach i stylach.

A potem było spotkanie w kawiarni (tak normalnie posiedziałam w kawiarni!!!) i razem z Ciocią poszłyśmy na kiermasz. Zachwyciła się tym stoiskiem tak, jak ja i zaraz wybrałyśmy cudo dla Weroniki - szufladka na biżuterię z dużym lusterkiem. Były też cuda dla Madzi - cała seria kremowa z różyczkami, ale to chyba jeszcze za "poważny" prezent dla niej. Chociaż kolory i wzór idealne do jej pokoju!

O co prosi Aniołka poważna inwestorka? O krzesła do kuchni? Stół? Sofę? A może chociaż o bordowe i różowe ręczniki do gościnnej łazienki (bądźmy realistami - Aniołek mebla nie da rady przytachać i znienacka upchnąć pod choinką)? Żółto - pomarańczowe ścierki pod kolor kuchni? Narzutę do sypialni?

Tak, poważna inwestorka właśnie o tych rzeczach pisze w liście do Aniołka.

A ja? A ja zachwyciłam się w kamienicy hetmańskiej ... ceramicznym zegarem z zupełnie niepoważnym kotem (lubię mieć w kuchni zegar na ścianie). I tymi drewnianymi puzderkami...

Zupełnie niepoważna jestem!!!

A potem, już na poważnie, załatwialiśmy kredyt na pc i solary.

Atmosfera swiąt wróciła jednak, gdy kupiliśmy kilka prezentów.

O dokonaniach ostatnich dni napiszę, gdy spoważnieję.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

KOMINEK

Aaaa tam, niech będzie, odezwę się jeszcze dzisiaj na tematy budowlane.

Zrobiłam zamówione zdjęcie kominka i obiecuję je wkleić, gdy tylko Andrzej przeładuje je do komputera.

Zdaję relację z kominkowania:

- Kominek już nie kopci, nawet rozpalanie tego wyszlifowanego drewna opanowałam.

- Trzyma żar co najmniej 9 godzin (sprawdzone - po 9 godzinach rozpaliłam tylko dokaładając drewienek i uchylając popielnik).

- Grzeje.

- Nie śmierdzi już.

- Szyba uświniona niemożebnie. Żadne palenie na full, żeby się oczyściła (gdzieś wyczytałam taką radę) nie działa. Widać, że powietrze "omywa szybę", ale to nic nie daje.

- Coś jest nie tak z regulacją dopływu powietrza. Gdy uchylę popielnik, huczy jak w piecu hutniczym. Przy otwartym dopływie (i zamkniętym popielniku oczywiście) hula aż miło i to jest w porządku. Przy zamkniętym dopływie powietrza (z obu stron) nadal się pali słabszym, ale jednak, płomieniem. O żadnym żarzeniu się nie ma mowy. Miało nawet pręcz przygasać, gdy się zamknie za bardzo. Nie chce nawet przestać płonąć normalnym płomieniem!

O co biega???

- Na kominie pojawiło się "coś". Na pewno nic dobrego. Jakaś plama taka ruda. Opisywać? Eee, nie chce mi się, może jutro wkleję zdjęcie. Nie powiększa się. Nie wiem, kiedy zaistniała, zauważyłam ją dzisiaj.

Co to znaczy??? A może nie chcę tego wiedzieć???

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ODPOWIEDZI

Zanim przystąpię do pisania właściwego odcinka budowlanej epopei, odpowiem na kilka postawionych wczoraj pytań.

Losy umówionego fliziarza są nadal nieznane. Wprawdzie raz próbowałam do niego dzwonić, ale mechaniczny głos powtarzał w kółko jakąś dziwna informację, z której wynikało, że w tym momencie z panem fliziarzem nie porozmawiam. A potem nie dzwoniłam, bo..., a ja wiem, dlaczego?

Pompa ciepła podobno ma się pojawić w Polsce jeszcze w tym roku, co oznacza, że zbyt dużo czasu jej nie zostało. Mam nadzieję, że już sobie kupiła bilet na prom, bo tuż przed świętami może to być trudne. A może wcale nie? Może przed świetami nikt nie chce płynąć przez morze? Nie mam pojęcia, kiedy ruch via Bałtyk osiąga najwyższe natężenie i nie chce mi się teraz zastanawiać nad możliwymi przyczynami szczytów i dołków jego natężenia.

Schody będą montowane tuż po Nowym Roku. Czekają już gotowe i nudzą się, ale podłoga będzie gotowa je dźwigać dopiero w najbliższy czwartek.

No właśnie: w poniedziałek mają nadjechać kolorowe rolki linoleum. Tegoż dnia na naszych superwylewkach ma się pojawić extrasuperhiperwylewka. Ta kosmicznej jakości (i ceny), która zapewni nieprawdopodobną gładkość podłoża. Okazało się, że nasz superwylewkarz oszczędził nam kilka groszy. Jego praca została oceniona tak wysoko, że owej kosmicznie drogiej wylewki trzeba będzie położyć zaledwie 2 - 3 mm.

Montażu rekuperatora jeszcze nie zamówiliśmy, ale też odbędzie się to w 2007 roku.

A na deser kilka zdjęć ilustrujących opisane wczoraj kominkowe perypetie:

 

http://images2.fotosik.pl/294/456ce6a79841eabdm.jpg

Tak się pali przy otwartym popielniku. Huczy aż miło! Szkoda, że nie słychać! Niestety, jak widać, nie oczyściło to szyby. Nie wiem, czy to wina drewna, czy czegoś innego, ale szyba jest ciągle okopcona. Wkład w środku zresztą też.

Wolę się nie zastanawiać, jak wygląda w środku komin!

 

http://images1.fotosik.pl/303/6b99d259a8e3eec5m.jpg

Oto plama w całej okazałości. Prosze o trafną diagnozę. Nie wiem, kiedy się pojawiła. Zauważyłam ją wczoraj i obrysowałam długopisem. Od wczoraj się nie powiększyła, chociaż kominek przeszedł wszystkie fazy - od palenia pełnym ogniem do ledwie - ledwie odrobiny żaru w popiele.

 

http://images4.fotosik.pl/250/5973a673f6516cc7m.jpg

Jak widać (widać?), popielnik i dopływ powietrza od dołu są zamknięte, a w kominku ogienek płonie jakby nigdy nic. Chociaz dzisiaj zauważyłam, że jakby trochę bardziej przygasał.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...