Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Od kwietnia do ... zimy (jesieni?) - co Wy na to?


Agduś

Recommended Posts

  • Odpowiedzi 18,4k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

  • Agduś

    6399

  • braza

    3720

  • wu

    1845

  • DPS

    1552

Najaktywniejsi w wątku

Dodane zdjęcia

przeczytałem w dzienniku to

(kurczę, fotosik nie pozwala mi zamieszczać zdjęć w pełnym wymiarze!)

 

... i już nie kliknąłem na zdjęcie ...

 

... A w powiększeniu faktycznie widać photoshopa :oops:

 

PS Teraz będę klikał nawet na Twój awatar :wink:

 

:lol: :lol: :lol:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Brazunia, z tymi egzaminami to nie jest takie głupie wcale. :wink: Po pierwsze, jak Agduś napisała, pozwala ucznio sprawdzić własną wiedze i umiejętności w sytuacji stresowej. Po drugie - przyzwyczaja ich do rzeczonej sytuacji w łagodny sposób, pierwszy sprawdzian na dużą skalę nie powoduje, że cos może się nie udać. Po prostu sprawdza ich.

A po trzecie - pozwala na coroczne ogólnopolskie sprawdzenie wyników nauczania w klasach szóstych. Bezcenne z punktu widzenia troski o jakośc pracy w szkole i o jej wymierne wyniki. Jest wtedy bez pardonu każdy uczeń sprawdzony i zbadany, mozna sprawdzić razem i z osobna poszczególne klasy, szkoły, powiaty, województwa, wreszcie kraj.

 

Z jednym jest - jak zawsze u nas - kicha całkowita. Badania są robione, sprawdzian kompetencji przeprowadzany, wyniki sprawdzane i opisywane, ale nie wynikają z tego żadne głębsze zmiany. Ani w programach nauczania ani w metodyce. A tym właśnie powinno się to kończyć.

Polska szkoła nadal kładzie wielki nacisk na wiedzę encyklopedyczną, ale bardzo mały na umiejętności praktyczne.

Dzieci potrafia powiedzieć jaki jest wzór na pole trapezu, ale nie wpadną na to, że może go zastosować rolnik, aby obliczyć powierzchnię swojego pola.

No i tak to wygląda...

Sorki, znowu się okropnie rozgadałam. :oops:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No i to co napisałaś w drugiej części swojej wypowiedzi całkowicie udowadnia mi, że te testy dla kl.VI są totalnie bez sensu!!! Miałyby sens, gdyby nasze kochane urzędasy potrafiły wyciągnąć z nich wnioski!

Całkowicie zgadzam się z tezą o braku praktyczności w naszej oświacie - nie myślenie a umiejętność rozwiązywania testów i wkuwanie na pamięć pojęć encyklopedycznych.

 

No, to sobie ponarzekałam :wink:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No robi, robi - innego wyjścia nie ma!

 

Mnie się wydaje, że te testy jednak nie sprawdzają wiedzy encyklopedycznej. Pytania wymagają odnalezienia odpowiedzi w tekście, a nie sięgnięcia do posiadanej wiedzy. To może być i ich zaletą i słabością, bo jednak JAKIŚ zasób wiedzy człowiek powinien posiadać. Sprawą dyskusyjną może być ten obowiązkowy kanon wiedzy. Dla jednego człowieka będzie w nim kilka najważniejszych dat z historii Polski, dla innego już kilkanaście czy więcej. Jeden uzna za niezbędną znajomość wzorów na pola wszystkich figur, inny powie, że mu się to do niczego w życiu nie przyda. Dla jednego człowiek, który nie zna nazwisk pisarzy, tytułów i treści ich utworów jest kompletnym ignorantem, dla innego taka wiedza jest niepotrzebna. Itd. Można by wymieniać w nieskończoność. Gdyby zgromadzić specjalistów z każdej dziedziny wiedzy i kazać im opracować kanon wiedzy ich zdaniem niezbędnej dorosłemu człowiekowi, który chcę się mienić "kulturalnym" czy "oświeconym", to po zebraniu tego do kupy nawet człoweik Renesansu strzeliłby sobie w łeb z rozpaczy.

Z jednej strony naśmiewamy się z dzieci amerykańskich, że nie wiedzą, na którym kontynencie jest Polska ani kiedy wybuchła I Wojna Światowa, z drugiej chwalimy ich system oświaty i osiągnięcia naukowców.

Gdzie jest złoty środek?

Skąd wiedzieć, jaka wiedza przyda się w dorosłym życiu?

 

A wracając do testów, to moim zdaniem ich słabością jest to, że sprawdzają li tylko... umiejętność rozwiązywania testów. Owszem, umiejętność czytania ze zrozumieniem jest bardzo ważna. Umiejętność wyszukiwania w tekście informacji - też. Zrozumienie poleceń - jak najbardziej. Znalezienia sposobu rozwiązania zadania, poprawnego zastosowania ZNANYCH wzorów i bezbłędnego wykonania podstawowych obliczeń - oczywiście. Znajomość zasad tworzenia najważniejszych form wypowiedzi i umiejętność poprawnego formułowania myśli zgodnie z tymi zasadami też się przydadzą. Problem w tym, że nie ma możliwości dodatkowego nagrodzenia ucznia, który użył np. bogatego słownictwa, w sposób ciekawy ujął temat, wykazał się wiedzą znacznie wykraczającą ponad program szkoły itp. Taki uczeń dostanie tyle samo punktów, co przeciętniak, który zaledwie wypełnił wymagania egzaminatorów. Może nawet mniej, bo pisząc dłuższą pracę mógł zrobic więcej błędów. I tu mnie trafiało, kiedy sprawdzając egzaminy gimnazjalne musiałam dać więcej punktów za przeciętną, nieciekawą, sztampową pracę napisaną bardzo ubogim językiem, ale spełniającą kryteria z KLUCZA, niż za pracę wybitnie ciekawą, napisaną piękną polszczyzną, odkrywczą, ale zawierającą błąd ortograficzny czy interpunkcyjny.

Podobnie chyba może być w przypadku zadań z przedmiotów ścisłych. Może ktoś znajdzie ciekawy sposób rozwiązania zadania, ale machnie się w obliczeniach i dostanie mniej punktów niż ktoś, kto myśli sztampowo.

Z jednej strony niby tak ważna i ceniona jest kreatywność, z drugiej testy sprawdzają umiejętność dążenia utartymi torami. No bo przecież nauczyciel, chcąc by jego uczniowie wypadli jak najlepiej na egzaminie mówi im :piszcie krótko byle na temat, unikajcie trudnych słów i zbyt długich zdań... Beznadzieja! Pochwała przeciętniactwa! Z trzeciej strony trudno jest oceniać odkrywczość, indywidualizm itp. w sposób dający możliwość obiektywnego porównywania, bo pzrecież to, co się może jednej osobie spodobać jako szczególnie piękne, poetyckie ujęcie tematu, inna osoba może ocenić jako pretensjonalne.

Takoż wynika z tego, że chyba jednak te nudne egzaminy są jedyną możliwością porównania umiejętności w sposób możliwie obiektywny. Jednak brakuje czegoś, co pozwoliłoby docenić uczniów szczególnie twórczych na poziomie równie ważnym jak egzamin szóstoklasistów czy gimnazjalistów.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

U Młodego na uczelni w tej Anglii jest tak, że większość egzaminów zdają w ogóle nie widząc wykładowcy! 8)

Mają podany link internetowy. Gdy tam wejdą, otwiera im się strona startowa testu egzaminacyjnego, który wypełniany jest online. Klika na start, pokazuje się pierwsze pytanie i zaczyna się odliczanie czasu - test zostanie zakończony po określonym wcześniej czasie, jeśli nie zdąży, to jego problem.

Wypełnia sobie ten test siedząc w pokoju, może korzystać ze wszystkich absolutnie źródeł, jakie przyjdą mu do głowy, w tym z netu i jego zasobów.

Ale... pytania są tak skonstruowane, że nie da się na nie odpowiedziec wprost, jakims zasobem encyklopedycznym.

Zawsze musi się coś porównać i wyciągnąć wnioski, omówić wykres, zbadać zjawisko za pomocą określonych parametrów i omówić je...

Po prostu - student jest przygotowywany do tego, co będzie działo sie w jego życiu profesjonalnym. Przecież w pracy będzie miał dostęp do absolutnie wszystkich źródeł wiedzy. Ale ma umieć się poruszać w gąszczu informacji, wyselekcjonowac te istotne i wyciągnąć z nich wnioski, zgodnie z problemem.

Ge-ni-al-ne. Bo śmiesznie proste i jedynie słuszne.

 

Jak robię dzieciakom test z angielskiego, to zawsze im udostepniam każde pytanie w brzmieniu dosłownym - mają na co najmniej tydzień wcześniej wgląd w cały test.

Uważam, że ucząc się odpowiedzi na te kon kretne pytania i tak muszą zajrzeć do podręcznika, żeby sprawdzić, "co tu wpisać". No i wtedy ja, jako nauczyciel, osiągam swój cel. Uczą się danego zagadnienia, czytają, zaglądają, sprawdzają. Nie mają prawie w ogóle stresu.

Ale - o dziwo - są zawsze bardzo skupieni i skoncentrowani.

Wyniki nauczania są naprawdę dobre, bo mają motywację i nie występuje u nich poczucie bezradności "i tak się nie nauczę tego wszystkiego".

I po kilku latach takiego postepowania jestem pewna, że nie popełniam błędu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Masz 100% racje DPS. Ja mialam szczescie w liceum, bo chodzilam do klasy z wykladowym angielskim i tam mielismy wielu nauczycieli z UJotu i z innych uczelni. Oni nigdy od nas nie wymagali znajomosci wzorow, a chemiczka wrecz zakazala nam ich uzywac. Fizyka mielismy ze Stanow, ktory strasznie sie usmial przed pierwszym sprawdzianem jak zobaczyl, ze ktos ma na rece napisany wzor. Mowi: przeciez ja wam te wzory na tablicy napisze! Testy pisalismy w grupach, pytania zawsze byly takie, ze nie wystarczylo wykuc, a w zasadzie wykucie nic czlowiekowi nie dawalo. Pisalismy je jako interesujace wyzwanie, a nie sprawdzian. Tym bardziej, ze akurat w wiekszosci bylismy humanistami, wiec fizyke powinnismy miec w glebokim powazaniu. Z tym, ze niestety, wiekszosc polskich uczniow nie ma takiego szczescia. :-?

 

Inaczej sie rzecz ma z naukami humanistycznymi - niestety nie da sie funkcjonowac w historii nie znajac chronologii czyli... po prostu dat. Semestr zajec ze studentami w Poznaniu wystarczyl, zebym prawie osiwiala. Poziom jest zenujacy... :-? Nie rozumiem, skad to sie bierze, ze studenci nie znaja podstawowych dat, nie wiedza o podstawowych wydarzeniach, nic im nie mowia imiona najslynniejszych osob... O mysleniu i umiejetnosci wypowiadania sie nie ma w ogole co zaczynac marzyc w sytuacji, kiedy na super banalnym tescie ludzie nie potrafia napisac jednego zdania bez bledu ortograficznego typu: papierz. :o :o :o

 

Agdus, nie ma co porownywac naszego systemu do amerykanskiego przede wszystkim dlatego, ze tam tez jest on bardzo nierowny. Szkoly publiczne sa straszne i fatalne, nauczyciele w kamizelkach kuloodpornych, wykrywacze metalu na bramkach itd. W dodatku maja taka polityke, ze zaden uczen nie zostaje na drugi rok w tej samej klasie, co jest po prostu bez sensu. Dzieciaki chodza do tej szkoly, chodza, az im przestana kazac chodzic i tyle. Szkoly prywatne to inna sprawa - ci wszyscy naukowcy nie oszkujmy sie - rekrutuja sie wsrod ludzi, ktorzy chodzili to prywatnych przedszkoli, podstawowek itd. Roznica poziomow jest gigantyczna i ciagnie sie az do ostatniego szczebla edukacji. Mam do czynienia z uczniami po roznych szkolach i roznice widac od razu - co innego absolwent Yale, a co innego absolwent stanowego uniwersyteciku. Taka smutna prawda niestety, ale u nas tez bedzie musialo do tego dojsc. :-?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Depsia, rzeczywiście taki sposób zdawania egzaminów jest genialny, bo najbardziej zbliżony do sposobu wykorzystywania umiejętności w życiu. W Polsce wyglądałoby to jednak nieco inaczej - słaby student wynajmowałby kogoś mądrzejszego i sadzałby go przy swoim komputerze. Ewentualnie średni czy nawet dobry student siadałby do kompa w towarzystwie kilku zaprzyjaźnionych osób i po kolei razem rozwiązywaliby testy a konto każdego z nich. W ten sposób można by skończyć studia nie umiejąc absolutnie niczego! Ot, taka polska specyfika. A swoją drogą, czy w Anglii jeszcze nikt nie wpadł na tak prosty pomysł?

 

Nie znam się na nauczaniu języków obcych, ale ja dawałam dzieciom pytania do sprawdzianów z gramatyki przed sprawdzianem. Ba, robiliśmy to na lekcji powtórzeniowej. Na sprawdzianie były tylko inne przykłady. Przecież nie chodzi o zaskoczenie poleceniami tylko o wyćwiczenie konkretnych umiejętności i niech dzieci wiedzą, jakie umiejętności muszą nabyć.

 

Zgadzam się, że trzeba znać podstawowe daty, ale ważniejsza od nich jest orientacja, kto, co, gdzie, kiedy, po co, dlaczego i z jakim skutkiem oraz co po czym. Wiedząc tyle dokładną datę można sobie znaleźć. Dlatego uważam, że nauczycieli historii, którzy odpytują li tylko z dat powinno się odsyłać na kursy reedukacyjne, a w przypadku recydywy zwalniać z pracy w trybie natychmiastowym. Niestety sama przeszłam taką szkołę, dzieki czemu znienawidziłam historię (pani potrafiła przepytać na jednej lekcji całą klasę w systemie "3 daty na bdb., dwie na db., jedna na dst., żadna - ndst." a następnie "zrealizować" temat).

 

Ostatnio doszłam do wniosku, że znajomość ortografii jest passe. Teraz każdy się wytłumaczy dysortografią, a kogoś, kto mu poradzi używanie słownika lub pisanie w Wordzie z opcją sprawdzania, zwyzywa od nietolernacyjnych szowinistów. Podobnie jest z językiem mówionym. Ręce mi opadają, kiedy słyszę mamusię wołającą do synka na placu zabaw "gdzie ty weszłeś?!" albo, gdy moja znajoma upomina córeczkę "kopłaś mnie!" albo pyta "zamkłaś drzwi?". Przecież te dzieci nie będą mówiły poprawnie po polsku! A gdy słyszę, że wszyscy pracownicy szkoły od dyrektora poczynając, poprzez nauczycielki, na paniach woźnych kończąc mówią do dzieci "idź na świetlicę", popadam w czarną rozpacz. I chociaż nie powinno się podważać autorytetu nauczyciela mówię moim dzieciom "panie źle mówią". Załamuję się, gdy słyszę, że ksiądz, który uczył się przecież retoryki, nauczyciele, ba - prezenterzy telewizyjni i radiowi nagminnie źle akcentują czasowniki w niektórych formach i rzeczowniki na -yka, -ika.

 

Małgoś, u nas też już do tego doszło. Może różnice nie sa jeszcze tak drastyczne, ale przecież też są. Wiadomo, do której szkoły idą ci, którzy po prostu musza wypełniać obowiązek edukacji, a do których ci, którzy chcą się uczyć. Oczywiście dotyczy to większych ośrodków, w których jest wybór. Oczywiście, że gdy ktoś chce się uczyć, będzie się uczył w każdej szkole. Tyle, że w jednej będzie mu łatwiej a w drugiej trudniej, bo koledzy z klasy niezainteresowani nauką mogą skutecznie przeszkadzać.

Wiadomo też, że inną wartość ma dyplom prywatnej "uczelni" a inną uniwersytetu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cześć Wam,

 

 

Jak robię dzieciakom test z angielskiego, to zawsze im udostepniam każde pytanie w brzmieniu dosłownym - mają na co najmniej tydzień wcześniej wgląd w cały test.

Uważam, że ucząc się odpowiedzi na te kon kretne pytania i tak muszą zajrzeć do podręcznika, żeby sprawdzić, "co tu wpisać". No i wtedy ja, jako nauczyciel, osiągam swój cel.

Uczą się danego zagadnienia, czytają, zaglądają, sprawdzają. Nie mają prawie w ogóle stresu.

Ale - o dziwo - są zawsze bardzo skupieni i skoncentrowani.

Wyniki nauczania są naprawdę dobre, bo mają motywację i nie występuje u nich poczucie bezradności "i tak się nie nauczę tego wszystkiego".

I po kilku latach takiego postepowania jestem pewna, że nie popełniam błędu.

 

A ja się z takim podejściem do nauczania języka się nie zgodzę. W wypadku wiedzy matematycznej, wzorów chemicznych i tym podobnych można zajrzeć do książki i przypomnieć sobie wzór. Języka uczy się po to, aby umożliwić komuś komunikowanie się z innymi osobami. Wtedy nie ma czasu, żeby sprawdzić znaczenie słówka w słowniku. A co się stanie z Twoimi uczniami, gdy ktoś zada im pytanie, którego nie było na teście? Cała sztuka polega na tym, aby wyposażyć uczniów w taki zasób leksykalny, struktury i zasady gramatyczne, które będą mogli wykorzystać w życiu, a nie na teście. W oparciu o swoją wiedzę będą musieli poradzić sobie w nowych sytuacjach, do których nie zawsze da się przygotować na zajęciach – bo wszystkiego nie da się przewidzieć. Będą musieli wyrazić swoje intencje, zamiary, zapytać o coś, poprosić, zrozumieć kogoś … no sama wiesz. Nie wiem w jakim wieku są Twoi uczniowie, ale kiedyś będą zdawali egzamin gimnazjalny, maturę, „firsta”, „advanced” – i nie będą mogli przygotować się do konkretnych pytań. Poradzą sobie? A w życiu – poradzą sobie? Bo to tak naprawdę świadczy o tym czy znają język. Zresztą Twój syn pewnie najlepiej o tym wie, nie?

I zgadzam się, że wiele bezużytecznej wiedzy wtłacza się w głowy uczniów, bo wielokrotnie wystarczy wiedzieć gdzie znaleźć odpowiedź, wzór czy informację i problem zostanie rozwiązany bez zaśmiecania pamięci.

Jednak w wypadku języka obcego jest trochę inaczej.

Tak mi się wydaje.

Nie, nie wydaje mi się. Ja to wiem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rany, ale uczone dysputy prowadzicie! Ale powiedziałyście właściwie wszystko, to już się wymądrzać nie będę :D

 

Wieczór dobry :D

Nooo, strasznie naukowo i belfersko się tu zrobiło, ale sama sprowokowałaś pytaniami o sens egzaminu, a potem jakoś się tak potoczyło potoczyście.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cześć Wam,

 

 

Jak robię dzieciakom test z angielskiego, to zawsze im udostepniam każde pytanie w brzmieniu dosłownym - mają na co najmniej tydzień wcześniej wgląd w cały test.

Uważam, że ucząc się odpowiedzi na te kon kretne pytania i tak muszą zajrzeć do podręcznika, żeby sprawdzić, "co tu wpisać". No i wtedy ja, jako nauczyciel, osiągam swój cel.

Uczą się danego zagadnienia, czytają, zaglądają, sprawdzają. Nie mają prawie w ogóle stresu.

Ale - o dziwo - są zawsze bardzo skupieni i skoncentrowani.

Wyniki nauczania są naprawdę dobre, bo mają motywację i nie występuje u nich poczucie bezradności "i tak się nie nauczę tego wszystkiego".

I po kilku latach takiego postepowania jestem pewna, że nie popełniam błędu.

 

A ja się z takim podejściem do nauczania języka się nie zgodzę. W wypadku wiedzy matematycznej, wzorów chemicznych i tym podobnych można zajrzeć do książki i przypomnieć sobie wzór. Języka uczy się po to, aby umożliwić komuś komunikowanie się z innymi osobami. Wtedy nie ma czasu, żeby sprawdzić znaczenie słówka w słowniku. A co się stanie z Twoimi uczniami, gdy ktoś zada im pytanie, którego nie było na teście? Cała sztuka polega na tym, aby wyposażyć uczniów w taki zasób leksykalny, struktury i zasady gramatyczne, które będą mogli wykorzystać w życiu, a nie na teście. W oparciu o swoją wiedzę będą musieli poradzić sobie w nowych sytuacjach, do których nie zawsze da się przygotować na zajęciach – bo wszystkiego nie da się przewidzieć. Będą musieli wyrazić swoje intencje, zamiary, zapytać o coś, poprosić, zrozumieć kogoś … no sama wiesz. Nie wiem w jakim wieku są Twoi uczniowie, ale kiedyś będą zdawali egzamin gimnazjalny, maturę, „firsta”, „advanced” – i nie będą mogli przygotować się do konkretnych pytań. Poradzą sobie? A w życiu – poradzą sobie? Bo to tak naprawdę świadczy o tym czy znają język. Zresztą Twój syn pewnie najlepiej o tym wie, nie?

I zgadzam się, że wiele bezużytecznej wiedzy wtłacza się w głowy uczniów, bo wielokrotnie wystarczy wiedzieć gdzie znaleźć odpowiedź, wzór czy informację i problem zostanie rozwiązany bez zaśmiecania pamięci.

Jednak w wypadku języka obcego jest trochę inaczej.

Tak mi się wydaje.

Nie, nie wydaje mi się. Ja to wiem.

 

No właśnie! Wyposażyć! Muszą zajrzeć do info gramatycznego, bo test np. zawiera ćwiczenie na uzupełnianie zdań czasownikami w odpowiednim czasie - nie na ich tworzenie, tylko na decyzję - Past Simple czy Present Perfect? I nie da się tego nauczyć na pamięć, tylko trzeba zajrzeć i sprawdzić i przypomnieć sobie, kiedy który czas, a oprócz tego - jak go utworzyć w przypadku danego czasownika, przeciez są nieregularne też. I zapamiętują!

Umiejętności komunikacyjne "na żywo" ćwiczą cały czas - porozumiewam się z nimi w czasie zajęć wyłącznie w dźwięcznym języku Szekspira, a oprócz tego na każdych zajęciach jest co najmniej kwadrans luźnych konwersacji na tematy wszelakie, często przez nich samych podrzucone. I to właśnie w trakcie tych konwersacji są zmuszani wszyscy do zastanawiania się nad tym jak mówić. Jesli ktoś popełni błąd, to często zdarza się, że nie poprawiam, tylko pytam kolegę obok: jaki błąd zrobił teraz Staszek? Jak powinien był to powiedzieć? Wszyscy muszą być przygotowani i wszyscy muszą mówić po angielsku.

Nie ma powodu, by ich odpytywać "jak tworzymy czas taki a taki?" i za to stawiać oceny.

Ale jest powód, by identyczne pytanie zadać grupie, jeśli kolega/koleżanka ma kłopot z wypowiedzią, która wymaga właśnie użycia tego czasu. Wtedy pomożemy koledze/koleżance utworzyć tę formę i przypomnimy sobie samym.

Wbijanie czegokolwiek na pamięć jest w moim głębokim przekonaniu niepotrzebne i szkodliwe. 8) :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

DePeSzko,

 

Myślimy tak samo, bo przecież ja o tym samym pisałem.

Chodzi o to, żeby uczniowie umieli wykorzystać wiedzę w praktyce, a nie uczyli się tylko regułek, czy zdań na pamięć.

Bo wtedy mamy syndrom : You can say nothing but correctly.

 

A słówek i form czasowników i tak trzeba się nauczyć na pamięć.

 

I tym sposobem koalicjanci osiągnęli pełne porozumienie, nieprawdaż?

 

:D :D :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mnie w podstawowce uczyli angielskiego w dosc luzny sposob, bardzo skuteczny zreszta. Nauczyciel od czasu do czasu kazal sie nam uczyc krotkich dialogow na pamiec, ale to sie rzadko zdarzalo. W liceum, gdzie poprzeczka byla postawiona bardzo wysoko, panowal terror i horror nauki na pamiec i... jedna i druga metoda byla skuteczna z tym, ze to zalezy od poziomu. Przy poziomie FC wazne jest, aby umiec sie komunikowac i aby polubic jezyk - szczegolnie jest to wazne u dzieci. Przy poziomie CPE niestety wkuwania na pamiec nic nie zastapi. Na nauczenie sie 220 czasownikow nieregularnych mielismy tydzien. Hitem bylo, jak nam nauczycielka kazala nauczyc sie 360 zdan z przyimkami z 3 cwiczen z Alexandra na pamiec. Myslelismy, ze chodzi jej tylko o zdania, a ona odpytywala nas z tego jak z wiersza - jedno zdanie po drugim. Z tym, ze one sie nie rymowaly... Fakt, ze spoceni ze strachu bylismy okrutnie, ale do dzisiaj nie mam problemow z przyimkami, z czego jestem bardzo dumna. Nauka jezyka jest nauka pamieciowa, co nie znaczy, ze nie trzeba myslec i szybko decydowac, jakiego czasu np. uzyc. Przy okazji... zasad uzycia kazdego czasu tez nam sie kazano uczyc na pamiec, po angielsku... Te zasady mielismy wryte w mozg razem z przykladami. Anglistka powiedziala nam, ze mozemy zapomniec o gramatyce, jak ja juz bedziemy swietnie znali. I... miala racje. 8)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...