Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Od kwietnia do ... zimy (jesieni?) - co Wy na to?


Agduś

Recommended Posts

  • Odpowiedzi 18,4k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

  • Agduś

    6399

  • braza

    3720

  • wu

    1845

  • DPS

    1552

Najaktywniejsi w wątku

Dodane zdjęcia

Arnika, pisałyśmy jednocześnie, w każdej klasie znajdzie się co najmniej jedno dziecko mądrzejsze w choćby jednej dziedzinie od każdego z nauczycieli uczących je. A dokłądniej, nie mądrzejsze, bo mądrość jest jednak powiązana z doświadczeniem, ale posiadające szerszą wiedzę lub lepsze umiejętności. I myślę, że przyznanie tego nie obali autorytetu nauczyciela, a wręcz przeciwnie - pomoże go budować. Ja miałam w podstawówce świetną nauczycielkę przyrody. Lubiłam ją i... sprawdzałam. Kiedyś znalazłam niesamowitą gąsienicę. Oczywiście po dokładnym obejrzeniu jej i zapamiętaniu wyglądu oraz rośliny, na której żerowała, zaczęłam poszukiwania w atlasie owadów. Znalazłam, opis się zgadzał, roślina też. Natychmiast poszłam do nauczycielki i opisałam szczegółowo gąsienicę. Przyznała, ze nie wie (punkt dla niej) i obiecała sprawdzić. Sprawdziła (punkt). Miała rację ;) I co? Straciła mój szacunek, bo nie wiedziała? Nie. Zyskała większy, bo się przyznała, że nie wie, obiecała, dotrzymała, umiała znaleźć informację ;) Mogła oczywiście rzucić jakąkolwiek nazwą, żeby nie tracić twarzy, ale tu by wpadła boleśnie, bo ja już wiedziałam, że to zawisak tawulec.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wystarczy pozwolić na kreatywność, nie bać się jej efektów, wspierać ją, a przede wszystkim mieć pomysł na jej zastosowanie.

Pozornie, wydaje się, że nic prostszego.

 

No bo nie można kreatywnie ustalić nowych wyników tabliczki mnożenia...

No tak, wyników nie, ale można byłoby pozwolić na stosowanie przez dzieci alternatywnych metod rozwiązywania zadań/problemów, a nie tylko według schematu A.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No właśnie!

A poza tym warto sprawić, żeby dzieci wiedziały, po co się czegoś uczą, żeby miały motywację. Żeby mogły dojść do czegoś po swojemu, nawet błądząc.

Tyle teoria. A w praktyce najważniejszy jest wynik egzaminu na koniec każdego etapu nauczania. TESTU, niestety. Czyli umiejętność przewidzenia, co jest w kluczu. Czyli dopasowanie się do schematu. Czyli myślenie dokładnie jak średnia. Czyli... dooopa blada!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wierzch, uczyłam kiedyś angielskiego.. a konkretnie to przygotowywałam dwie panny z rodziny do matury. Nie mam zadnej wiedzy pedagogicznej, przyznaję - nie umiałam tego robić i własnie dlatego wybrałam sobie podrecznik plus kilka pomocy i jechałam równo, nie pozwalając specjalnie na kreatywność. Nie dlatego, że bałam się , że czegoś nie wiem, bo dużo rzeczy nie wiem i nie boję się mówić, ale dlatego, że chciałam im przekazać wiedzę nie mając specjalnie narzedzi do tego a bałam sie, że jak zejdziemy na pobocza, to może i będzie miło ale gramatyki się nie nauczą. No i jeszcze jedno - wymagało by to ode mnie znacznie więcej czasu na przygotowanie się do lekcji ;) I teraz jak patrzę na niektórych nauczycieli, to wypisz wymaluj ja wtedy... Ale ja przecież nawet nie udaję nauczyciela!

PS. Obie panny zdały na 5 :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A'propos zdawalności testów, jest w Ł takie gimnazjium zakonne i właśnie oni mają taką opinię. Przygotowują perfekcyjnie do egzaminu gimnazjalnego, dzieci mogą iść do kazdego liceum a potem... jadą na korkach, bo nic nie umieją.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ewa to gratulki :)

 

Co do autorytetów... i plusów za przyznanie się do wątpliwości/niewiedzy/braku doświadczenia...

Ciążę z Emilem prowadziła bardzo sympatyczna ginekolożka.. pod koniec 7 miesiąca robi USG coś jej nie pasuje.. zastanawia się.. mały nie odwrócony.. Odesłała mnie do kolegi, który USG robi noo powiedzmy masowo i ma bardzo duże doświadczenie..

Czy zwątpiłam w nią? Nie .. przeciwnie.. zyskała w moich oczach, bo nie pozjadała wszystkich rozumów i nie zabiła ją rutyna...

Mały odwrócił się, ale bardzo się pospieszył o miesiąc...

Inny przykład.. neurolog mojego syna.. jak coś miała wątpliwość.. to konsultacja tu czy tu.. badania aby potwierdzić... Do tej pory uważam Ją za guru neurologii dziecięcej...

 

Nauczycielka Emila.. młoda dziewczyna.. ale mu pozwala popełniać błędy, musi sam dochodzić do pewnych zadań, wniosków.. Cudna kobieta...

Bardzo konsekwentna i sprawiedliwa...

Emil bardzo ją lubi..

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wprowadzenie testów to chyba jedna z największych porażek ostatnich reform systemu edukacji.

Ciekawe do czego niby ma być przydatna w życiu umiejętność ich rozwiązywania.

 

Może czy pójść w prawo, albo w lewo????? zielone czy czerwone światło wybrać????;)

 

Ewa, no właśnie, Ty nie jesteś nauczycielem, dlatego próbujesz zminimalizować ryzyko i rezygnujesz z eksperymentów.

Ale dlaczego tą zasadą kierują się osoby z przygotowaniem pedagogicznym?

 

Bo nauczyciele to teraz nie są nauczycielami.. są to osoby po studiach i z braku umiejętności aby dostać pracę "gdzieś" wybrały szkolnictwo, bo praca rczej pewna, a i sporo wolnego, gdzie dla kobiety i dla matki idealne rozwiązanie...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Może czy pójść w prawo, albo w lewo????? zielone czy czerwone światło wybrać????;)

:)

 

Z tymi obawami o utratę autorytetu nauczyciela w konfrontacji z nieprzeciętnie zdolnymi uczniami to zawsze były problemy.

Przyczyną są prawdopodobnie kompleksy, niska samoocena.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bo nauczycielom się nie chce przygotowywać :) Eksperyment wymaga przemyslenia, czasem idzie w niewłaściwą stronę i trzeba umieć nad tym zapanować, nie wystarczą działania rutynowe powtarzane przez lata

Nawiasem mówiąc, jak chyba kazdy tzw pracownik naukowy miałam zajęcia ze studentami. Pracownicy naukowi nie mieli (teraz mają) zajeć z dydaktyki, to był zywioł z "łapanki" (szedł najmłodszy). Wiec jak sobie przygotowałam slajdy to "leciałam" potem cały rok. Aż doszłam do takiego stanu, że w środku zajęć traciłam wątek ze... znudzenia samą sobą. Ale jak zaproponowałam, że ja poopowiadam rzeczy praktyczne a teorii nauczą się sami, to był lament, że kolokwium :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja zmieniałam podręcznik co trzy lata. W pierwszym roku musiałam dużo czasu poświęcać na przygotowanie lekcji. W drugim pamiętałam, co mi wyszło, a co nie, mogłam poprawić, zmienić nieudane, powtórzyć udane. W trzecim już samo leciało. W czwartym popadłabym w straszną rutynę, więc zmieniałam książkę. No ale to była szkoła społeczna i nie musiałam się martwić, że uczniowie nie będą mogli odkupić książek od starszych. Zresztą teraz też nie mogą, bo każde moje dziecko idzie innym programem, reforma goni reformę, a tak pechowo trafia, że moje zawsze pierwsze roczniki zreformowane.

 

Co ważniejsze? Solidna wiedza wtłuczona po bożemu do głów i umiejętność rozwiązywania testów na piątki, czy umiejętność myślenia? No właśnie... Dla każdego co innego ważne...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na warsztatach dla rodziców psycholog miała przygotowany konspekt.. byłam na nich raz... znaczy cykl, może nie na wszystkie spotkania chodziłam bo..

Po dwóch/trzech latach młody rozrabiał.. to mamusia i tatuś na nauki i zajęcia z p. psycholog.. Te same zajęcia.. mąż wymiękł po pierwszych.. kompletna bzdura.. pani miała za złe mu, ze nie będzie uczestniczył... od godz 9-9,30 przez dwie godziny co tydzień 10 spotkań.. No to ja grzecznie zapytałam, czy pani pokryje nasze rachunki..

Ja chodziłam.. nudziłam się okrutnie.. wszystko z pomocami takimi sprzed lat.. wielokrotnie słyszałyśmy, że te warsztaty pani prowadzi ze 3-4 razy w roku od 15-17 lat.. czyli te same, nic nie zmienione... te na których byłam pierwszy raz to miały absolutnie ten sam scenariusz...

Jak wspomniała o jakimś odkryciu jakiejś książki.. którą my czytaliśmy jakieś 15 lat temu.. to mąż mało nie zszedł...

Ta pani prowadzi zajęcia z moim synem, który za nic nie chce z nią mieć zajęć,, no teraz jakby odpuścił... więc ja już wspomniałam dyrekcji, że dobrze by było zmienić ją na inną...

Kobieta przestała się uczyć na studiach... i ma posadę to i tam jest...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z drugiej strony, jak długo można być takim pełnym entuzjazmu i zapału do pracy? Jeden może dłużej, inny krócej i się wypala.

Gdybym stanęła przez takim strasznie nudnym nauczycielem z kamieniem w ręce, to nie rzuciłabym, bom sama nie jest bez winy. Miałam lepsze i gorsze lata w pracy. Kiedy zaczynałam - smarkata i bezdzietna - w niektórych rzeczach byłam świetna, bo pełna zapału, niezmanierowana, z mnóstwem czasu dla uczniów, a w innych kiepska, bo dzieci własnych nie miałam, więc nie rozumiałam cudzych. Całkiem mnie rozwaliła sytuacja, kiedy matka mojego ucznia, starsza na oko dwa razy ode mnie, pytała całkiem na serio mnie - gówniary - jak ona ma sobie z synem poradzić, jak go wychowywać. Teraz myślę, że nie mówiłam jej głupot, ale wtedy sytuacja mnie zaskoczyła. Kiedy wróciłam po pierwszym dziecku, miałam tylko pół etatu, więc mimo dziecka nie brakowało mi czasu na przygotowanie lekcji, gorzej było z wycieczkami itp. Najgorzej było, kiedy wróciłam po rocznym urlopie, kiedy urodziła się Magda. Z jednej strony strasznie chciałam wyjść z domu i wrócić do pracy, z drugiej ledwie się ze wszystkim wyrabiałam i miałam straszne wyrzuty sumienia, że i w domu dla dzieci mnie za mało i do pracy się nie przygotowuję tak, jak bym chciała. W dodatku bunt się we mnie zrodził, że dla siebie, to już całkiem czasu nie mam. Powoli się ułożyło. A teraz bardzo chcę znów uczyć, ale najpierw muszę mieć wolną głowę do tego. Baaaardzo sie cieszę, że nie muszę się teraz szarpać między szkołą a domem, wybierać, czy zająć się własnymi dziećmi, czy fajną lekcję dla cudzych przygotować.

Edytowane przez Agduś
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

I tu poruszyłaś, Agduś, odwieczny problem kobiet - dzietność ;) I druga sprawa - zajmowanie sięsprawami domowymi w pracy. Nigdy tego nie mogłam zrozumieć. Idę do pracy to dom zostaje w domu. No, czasem (rzadko) zdarza się coś ektremalnego, ciężka choroba, trudny egzamin. Ale generalnie dom ma mi nie zawracać głowy jak jestem w pracy. A dziś ochrzaniłam moją pracownicę. Co wchodzę do jej pokoju, to gada przez komórkę. Mama, teściowa, dziecko, mąż. Naokoło. Niby nic, co ma zrobić to zrobi ale... inaczej się robi, jak człowiek o tym myśli a inaczej, jak myśli o sprawach prywatnych. Wtedy się robi byle robić. A ja chcę, żeby ona robiła badania z włączonym myśleniem, bo wtedy można wyłapać błędy. Koniec przerwy :)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...