Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Od kwietnia do ... zimy (jesieni?) - co Wy na to?


Agduś

Recommended Posts

  • Odpowiedzi 18,4k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

  • Agduś

    6399

  • braza

    3720

  • wu

    1845

  • DPS

    1552

Najaktywniejsi w wątku

Dodane zdjęcia

zdjęcia mnie nie ruszają, nie mam kota :)

A menu kanapeczkowe jednak pracochłonne jest. Z jednej strony solenizantka powinna sama zadbać, z drugiej moje dziecko doskonale zna DAL i sama z siebie prędzej z przyjemności zrezygnuje, niż się wysili na kanapeczki :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bo koty są świetne! Uwielbiam na nie patrzyć! Zwłaszcza, kiedy tak mądrze przesypiają całe dnie, gdy za oknem deszcz i wiatr. Jak ja im wtedy zazdroszczę!

 

Magda zasuwała w kuchni jakby motorek miała - widać chęć zorganizowania imprezy była większa niż lenistwo.

 

Od kwietnia nie mieliśmy normalnego weekendu - takiego, kiedy można w sobotę coś w domu albo wokół domu zrobić, ywentualnie pojechać do Krakowa np. po sandały, a w niedzielę się polenić, pobiegać, pojechać na konie. Dzisiaj było na sportowo - rano Małgo miała zawody pływackie, po południu Polska biegała w Niepołomicach. Za pół godziny Magda wróci z wycieczki, a na jutro nie mamy żadnych planów. Pewnie nas dzieci na konie wyciągną. A mądrzej by było pojechać do Krakowa po sandały, bo Małgo nie ma...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Guzik! Małgo musiała (?) być na basenie, bo klub sportowy chciał uhonorować wszystkich startujących bez względu na wyniki i wręczyć "małe prezenty". Chciała, to poszła. Dostała książkę o polskich sportowcach (musi duży nakład się komuś wydrukował i nie sprzedał, bo wczoraj po biegu rozlosowali mnóstwo takich książek - mamy już trzy ;) ) i porządny ręcznik basenowy z Decathlonu. Czasu zostało akurat tyle, żeby obiad zrobić i zjeść i pojechali na konie. Mnie się nie chciało w tym upale. Wprawdzie chłodniej niż wczoraj, ale straszna lampa i w słońcu nie do wytrzymania. Trafiło się dziewczynom, bo ostatnia jazda dzisiaj to była, więc jeszcze pół godziny stępa gratis dostały. A Małgo pierwszy raz zagalopowała i była szczęśliwa z tego powodu. Magdzie za to się trafił wyrywny konik i też była zadowolona, bo pierwszy raz nie miała szkółkowego wyjadacza, co to bez palcata nie ruszy.

 

A sandały? No nie ma... Jutro jadę do Krakowa, ale sama jej chyba nie kupię. Magda potrzebuje tenisówek, ale też jej nie kupię. Rok temu mogłam, bo miała ten sam numer, co ja, ale się skończyło dobre.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks później...

Niby tak, ale potem gniecie, uwiera, tu za wąskie, tam za szerokie i lata... Małgo ma delikatniejsze stopy niż starsze siostry (po mnie?) i często buty w dobrym rozmiarze są niewygodne. Zresztą sprawa załatwiona. Pogoda się na chwilę schrzaniła, dzięki czemu sandały nie były potrzebne na pożar, a w ostatnią niedzielę znaleźliśmy czas na wypad do najbliższego centrum handlowego i zanabyliśmy sandały oraz trampki dla Małgo. Wcześniej kupiłam Magdzie tenisówki. W ciemno. Udało się! Zmierzyłam ten sam fason, mój rozmiar był na mnie lekko przyduży, więc 41 na Magdę pasowało.

A ja każdą chwilę odpowiedniej pogody spędzam w ogródku. Moje plecy baaaardzo mnie nie lubią! Gdyby nie joga i regularne WFy oraz basen, zapewne odmówiłyby dawno jakiejkolwiek współpracy.

Zbliża sie koniec roku, więc kalendarz mam pełny i zaczynam gonić w piętkę. Tym razem jednak asertywnie poinformowałam koleżankę przekazującą mi oczekiwania szkoły wobec nas, gdzie te oczekiwania mam. Wytypowałyśmy rodziców, którzy przez trzy lata nie wykazali się żadną aktywnością na rzecz klasy i koleżanka miała wysłać im maile z przydziałem zadań. Tak czy siak, wolnych weekendów przed wakacjami nie mam w planie.

W dodatku zapisałam się na bieg W pogoni za żubrem. Sprawdziłam w niedzielę (post factum) że powinnam przeżyć, dotrzeć do mety i zmieścić się w normie czasu. Większych ambicji nie mam. W dodatku w dniu biegu mamy zamiar wyjechać na wakacje...

Kupiłam sobie kolejną, ostatnią już, bo miejsc więcej nie mam, żurawkę. Pięknie wyglądają w towarzystwie wygnańców z Brazoczyska i również Brazoczyskowego, ale nie wygnanego, parzydła! Przechodząc przez ogród zatrzymuję się pod brzozami, żeby się napatrzyć na nie.

A przy okazji Dni Niepołomic byliśmy na świetnym koncercie! Resztę programu zlaliśmy, ale ten koncert baaaardzo sie nam podobał! Zespół Plateau z utworami z płyty Projekt Grechuta. Jak nie lubię nowych aranżacji starych utworów, tak te mnie zauroczyły.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja nikogo z Brazoczyskam nie wyganiałam, same poszły bo im tu było nieciekawie!!!!

 

 

Parzydło i żurawki .... cholera .... ale qurna, ja mam tam słońce, nawet dużo słońca!!!! Muszę pomyśleć ....

 

Moje plecy mnie nie lubią, niestety ....

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Może uda mi się pokazać to połączenie. Zdjęcie zrobić to pikuś, gorzej ze zrzucaniem i wklejaniem. Jakoś nigdy nie mogę się do tego zmobilizować.

 

Czy ja jakoś szczególnie dużo mam zajęć? Nie wiem. W końcu przecież do pracy nie latam, to mam więcej czasu. A jako że do pracy nie latam, to wiele spraw klasowych załatwiam. OK, rozumiem, że osoby pracujące nie mogą przyjść przed południem do szkoły, ale dlaczego NIEKTÓRE osoby pracujące nie mogą NIGDY znaleźć czasu na upieczenie ciasta dla klasy? A jeżeli naprawdę nie mogą (przez trzy lata) znaleźć na to czasu, to może chociaż kupią? W końcu tym osobom piekącym też za darmo nie wychodzi... No bo jakoś nikt nigdy nie powiedział na zebraniu, że sobie nie życzy, żeby dzieci miały imprezy angażujące rodziców - wszyscy chętnie przychodzą popatrzyć na występy dzieci, poczęstować się ciastem, pewnie nie jest im przykro, kiedy dzieci opowiadają o klasowej wigilii... Na zebraniach zawsze kolektywnie ustalamy, co ma być na takiej czy innej klasowej imprezie. Wszyscy wołają, że tak, że ciasto, że coś tam... A potem niektórzy robią, a inni nigdy nie mogą... A tym razem ja nie mogę! Asertywnie.

Skończyła się dobra ogródkowa pogoda - gorąco jest. Na szczęście przesadzania niewiele mi już zostało, a skopanie perzowiska przed domem mam zamiar powierzyć mężowi. Przynajmniej w części - ile zdąży. I ile da rady, bo komary dzisiaj zaatakowały po raz pierwszy w tym roku tak ostro. Gdyby tak france chciały się tłuszczem żywić, a nie krwią, to bym je może nawet lubiła...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

u nas też komar - jeden- pojawił się przed domem. I oczywiście mnie znalazł.

A zwykle o tej porze było multum.

Popieram całkowicie asertywność. Ja nigdy nie miałam czasu na pieczenie, ale zawsze wychodziłam z założenia - kto nie ma czasu, to pewnie ma pieniądze (bo zamienia czas na pieniądz), więc jak nie piekę, to muszę kupić ;) A jak nie mam kasy, to muszę czasem poświecić to, co mam, czyli czas. Rodzice mnie nie lubili. Zawsze najoszczędniejsi są najbogatsi :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mnie dzisiaj też komar - jeden - znalazł, swołocz jedna!!!!

 

Robiłam jak Ewa: jak nie mogłam albo nie chciałam czegoś zrobić własnoręcznie to kupowałam. A z rodzicami w klasach zawsze tak jest, jak już ktos pokaże, że coś robi to cała reszta ma w życi!!!!

 

Mnie upał nie przestraszył, trochę zrobiłam, nie chwaląc się!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jestem pogryziona przez komary koszmarnie! Mój słaby charakter uwidacznia się tym, że nie potrafię się powstrzymać od drapania, więc wyglądam coraz ciekawiej.

 

Może dzisiaj spotkam koleżankę, która miała obdzwonić rodziców z informacją, że ich kolej na pieczenie. Ciekawe, jak jej poszło.

Wielu rodziców uważa, że szkoła powinna być samowystarczalna - nie wymagać od nich niczego poza odstawieniem dziecka rano i odebraniem po południu, no ewentualnie czasem obecności na zebraniu, ale to już i tak nie jest pewne. Może i jest w tym jakaś racja, ale z drugiej strony chciało by się, żeby dzieci w szkole coś poza lekcjami miały, coś przyjemnego. A szkoła kasy na zorganizowanie czegoś przyjemnego nie ma - trzeba kupić choćby jakieś napoje i to symboliczne ciastko, które dzieci skonsumują po występie.

 

Wczoraj, nawet nie z powodu upału, nie zrobiłam w ogrodzie kompletnie nic. Gości miałam. No ale już widać, że zdążę przed wakacjami się uporać z tym, co mam w planach. Niewiele mi zostało. Byle pogoda pozwoliła, bo upały nie są dobre nie tylko dla mnie, ale też dla przesadzanych roślinek.

A najbardziej mi zależy na tym, że 29 czerwca nie było upału.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

J chciało by się, żeby dzieci w szkole coś poza lekcjami miały, coś przyjemnego. trzeba kupić choćby jakieś napoje i to symboliczne ciastko, które dzieci skonsumują po występie.

 

.

to znaczy, akurat jeżeli chodzi o tą wypowiedź, to może uściślij- rodzice dzieci by chcieli.... dzieciom najczęściej jest to obojętne. Za to wszelkie poczęstunki lubią panie nauczycielki, bo mają na kilka chwil święty spokój.

Acha, większość dzieci oczywiście zawsze chętnie zje ciastko. Ale jak nie bedzie tego ciastka, to zwykle nie zauważają braku akurat tu i teraz :rolleyes:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wydaje mi się, że jednak dzieci też tego oczekują. Może dlatego, że są przyzwyczajone - gdyby nigdy nie było, to by nie oczekiwały.

Kiedy mają tzw. wigilię klasową, widzą, co robią inne klasy. Poza tym czym innym jest posiedzenie w ławkach i śpiewanie kolęd, a czym innym posiedzenie przy wspólnym stole. A skoro jest ten stół, to coś na nim stać musi. I czy to będzie barszcz z uszkami, czy ciasto - mniejsza z tym. Barszcz nadaje charakter świąteczny, ale nie jest koniecznością. W końcu dorośli też spotykając się w celach towarzyskich często zasiadają przy stołach. Dla jednych ważne, żeby się najeść, dla innych, żeby się spotkać. Tak czy siak przy pustym stole nie wychodzi. Takoż chyba bardziej chodzi o to życie towarzyskie, inne niż na szkolnym korytarzu czy na lekcji.

A znowu po występach do stołu zasiadają rodzice i dzieci. Znowu jest spotkanie, możliwość porozmawiania z innymi rodzicami (wiem, w jednych klasach rodzice się znają i rozmawiają, w innych nie), porozmawiania z dziećmi własnymi i ich kolegami, porozmawiania z wychowawcami inaczej niż na zebraniu... I też na tym stole coś powinno być. Coś, co zatrzyma ludzi choćby na czas zjedzenia tego ciastka, stanie się pretekstem do zostania chwilkę dłużej.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Każdy ma swoje racje. Osobiście w podstawówce Karli lubiłam takie spotkania, może dlatego, że znałam wielu tych ludzi. Później już nie, ograniczałam się jedynie do obecności na zebraniach, a i to nie wszystkich.

Niektórzy rodzice mają co do szkoły ogromne wymagania a z drugiej strony nie życzą sobie wtrącania się do ich dziecka, czyli jak cały nasz polski naród: dajcie jak najwięcej, ale ode mnie wara;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No ja o podstawówce piszę właśnie. W gimnazjum było o tyle inaczej, że ludzie pochodzili z różnych miejscowości. Ci "miejscowi" znali się dobrze, spotykali w sklepie ze sobą nawzajem i z wieloma nauczycielami. Tam załatwiali wiele spraw szkolnych. Zamiejscowi, jak ja, byli z definicji na aucie. Mogłam, oczywiście, wybrać miejscowe gimnazjum, ale dziecka nie chcą. To przeca nie będę ich zmuszała.

W klasie Małgosi dzieci są zżyte, rodzice też powyżej przeciętnej, chociaż, oczywiście, nie wszyscy (cudów nie ma - to Polska przecież, gdzie opinii na każdy temat zawsze jest więcej niż ludzi). Jest duża grupa takich, którzy się zmobilizują, upieką, przyjdą, zrzucą. Można olać fakt istnienia wyjątków i robić swoje, ale to niesprawiedliwe, bo te trutnie przecież nie tylko dzieci na każdą imprezę przyślą, ale też sami przyjdą, ciacho zjedzą i nawet nie sprzątną po sobie, bo zawsze się spieszą, że już o "dziękuję" nie wspomnę.

 

A wracając do rzeczywistości, to jestem liofilizowana. Pie....e komary znowu uniemożliwiają funkcjonowanie w naszym pięknym mieście!!! Takie malutkie cholery, które gryzą boleśnie i w efekcie giną natychmiast. Jaki to ma sens z punktu widzenia przetrwania gatunku, to ja nie wiem. Mimo że giną natychmiast, to zostawiają wściekle swędzące bąble. Drapię się do kości. Wyglądam jak ofiara broni chemicznej. Wyskoczyłam dzisiaj podlać to, co wymagało wody bezwzględnie. Opryskałam się trucizną, ale na te mutanty nic już nie działa! Podlewanie grządek przypomina naprawę reaktora jądrowego (to porównanie Weroniki)!

 

Upał załatwił mi posadzone w piątek poziomki. Sadziłam je z doniczek, więc bez naruszania korzeni, a i tak nie wytrzymały. Wiele roślin wygląda zdrowo, ale na oko 1/3 wyraźnie zwiędła. A poziomki wyglądają jak zwłoki, niestety. I jedne rabarbary z Brazoczyska strasznie więdną w upale. Nawet podlewanie im nie pomaga - póki się nie ochłodzi, one będą zwiędnięte.

 

Magda wygrała gminny konkurs wiedzy o języku polskim, mimo że nie jest jakoś specjalnie zafascynowana wiedzą o języku, czyli gramatyką i teorią literatury (raczej w kierunku nauk przyrodniczych ją ciągnie). Fakt, że gramatyki trochę ją poduczyłam, ale głównie procentuje to, że ścigam je z poprawnością językową. W efekcie poprawiają nauczycieli, co nie jest przez nich dobrze przyjmowane...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...