Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Od kwietnia do ... zimy (jesieni?) - co Wy na to?


Agduś

Recommended Posts

Koń, jaki jest, każdy widzi...

Na razie u nas w tym temacie posucha - czasu brak.

 

Cholera, co ja tu robię??? Znów będę jutro rano klęła swoją głupotę i obiecywała sobie solennie, że pójdę wcześnie spać. I znów mi nie wyjdzie! Dzisiaj dopiero po trzeciej kawie byłam w stanie iść na angielski!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 18,4k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

  • Agduś

    6399

  • braza

    3720

  • wu

    1845

  • DPS

    1552

Najaktywniejsi w wątku

Dodane zdjęcia

Czytam o tym festiwalu światła i chciałabym zobaczyć, ale trochę daleko mamy. No i droga taka... polska...

 

Andrzej czasem dzieci rozwozi przy jakichś okazjach, ale nawet wtedy muszę wstać i kanapeczki zrobić. A tak na ogół to ja z Małgo jeżdżę na rowerach. Niby już duża i mogłaby sama, ale to, co się dzieje na uliczce przy szkole przed ósmą, to koszmar jakiś jest, istny pokaz głupoty, polskiego "zesraj się, a nie daj się" i kompletnego braku wyobraźni, pomyślunku oraz umiejętności kierowców. Takich kuriozalnych sytuacji, jakie tam można obserwować, nikt by nie wymyślił. No zwyczajnie boję się pozwolić Małgosi samej tamtędy jeździć! I nie tylko ja.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bo pewnie rano wszyscy się śpieszą a do tego każdy chce dziecko dowieźć najlepiej samochodem do ławki, żeby się nie zmęczyło przypadkiem. To samo u nas przed szkołą. A potem gnają do pracy wyprzedzając na trzeciego lub wymuszając pierwszeństwo przy wyjeździe z drogi podporządkowanej. U nas miejscowi wiedzą, ze koło 8 trzeba mieć oczy dookoła głowy, bo szczególnie bizneswomany jaaadą i nie patrzą :rolleyes:
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Do szkoły rodzice dowożą dzieci z dwóch stron. Z jednej strony jest parking - mały i ciasny, bo po prostu miejsca więcej tam nie ma. Teoretycznie rodzic powinien wjechać w wąską uliczkę dojazdową, przejechać przez cały parking do mini-rondka (problemem jest to, że każdy samochód wyjeżdżający z miejsca parkingowego - siłą rzeczy powolutku i na wstecznym - blokuje sznur samochodów dążących do rondka), na rondku zawrócić i w drodze powrotnej zatrzymać się w zatoczce, żeby tam dziecko bezpiecznie wysiadło. Tyle teoria. W praktyce każdy się spieszy, więc dzieci wyskakują z samochodów już w trakcie dojazdu do parkingu. Muszą wtedy przejść między wracającymi samochodami do chodnika. Jako że wszyscy jadą powoli, jeszcze nikt dziecka nie potrącił, ale bezpieczne ani mądre to nie jest. Wszyscy klną, trąbią i narzekają, ale twardo tam jadą, bo przecież dziecko musi wysiąść jak najbliżej drzwi szkoły.

Druga opcja jest dla nas nieunikniona - inaczej się od naszej strony dotrzeć nie da. Wąska uliczka, na której normalnie mogą się minąć dwa samochody osobowe, po jednej stronie chodnik, po drugiej coś o szerokości jednej płytki chodnikowej - rozjeżdżone i dziurawe. Samochody parkują różnie - czasem zajmują całą szerokość chodnika, czasem tylko pół. Bez względu na to, jak by nie stały, obok nich już się nie miną dwa samochody. A bardzo chcą! Tak bardzo, że czasami blokują się nawzajem i stoją bezradnie trąbiąc w kompletnym klinczu. A już całkiem śmiesznie jest, kiedy ktoś zjeżdżający z chodnika postanowi zawrócić na tej wąskiej uliczce. Normalnie wyszłoby na trzy, ale ponieważ z obu stron stoją samochody zmniejszające skutecznie pole manewru, to i na piętnaście czasem trudno. No mówię Wam - ubaw po pachy by był, gdyby nie konieczność przedostania się tamtędy.

 

Uliczka szersza nie będzie, parking większy też nie. Myślę, że są społeczeństwa, które by ten problem sprawnie rozwiązały.

Gdyby rodzice dzieci starszych niż sześciolatki zrezygnowali z odprowadzania pociech do samej szatni (a bywa, że i pod drzwi klasy), to by nie musieli parkować, blokując sznurek zawracających na parkingu z jednej strony, a chodnik i pół jezdni z drugiej. Wysadziliby dzieci zatrzymując się na moment i pojechaliby dalej. Rodzicom sześciolatków wystarczyłoby przedłużenie parkingu za rondkiem.

Gdyby wszyscy nie upierali się, że muszą na tej wąskiej uliczce (druga opcja) zawracać po wysadzeniu lub odprowadzeniu dziecka, ale pojechali nią do końca (też by dotarli do głównej), to ruch w jednym kierunku, nawet przy zaparkowanych wzdłuż chodnika samochodach, odbywałby się sprawnie. Ale kto Polakowi zabroni zawracać, skoro nawet zakazu nie ma??? Jednokierunkowej tam nie zrobią, bo by się mieszkańcy wściekli. W końcu chodzi tylko o pół godziny w ciągu dnia roboczego, poza tym nie ma tam żadnych problemów.

No ale ja powtarzam sobie jak mantrę, że skoro już 10 lat wytrzymałam, to i trzy jeszcze wytrzymam. Chyba...

 

Popełniłam dzisiaj 10 słoiczków sosu paprykowego słodko-pikantnego. Smakuje mi!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A nie mogą zrobić zakazu parkowania, i w wąskiej uliczce jednokierunkowej... bo tak ani jedni, ani drudzy nie pojadą, a i miejscowi są też zablokowani w dwóch kierunkach...

 

10słoiczków powiadasz..... to no kilkadziesiąt za mało...

A jakiś przepis będzie?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Do potraw chińskich, sosów i jako dip.

Ja dostałam taki przepis:

 

2 kg papryki

3 papryczki chili

2 kg cukru (tak dwa kilo)

1/2 kg cukru żelującego

1/2 litra octu 10%

1/4 kostki masła

1/4 szklanki wody

 

 

Paprykę pokroić na kawałki, dodać wodę, masło i gotować ok. 30 minut. Całość zmiksować. Dodać cukier (kryształ), cukier żelujący i ocet. Wszystko razem gotować do rozpuszczenia cukru. wkładać gorące do słoików. Nie pasteryzować !

 

 

Ilość cukru mnie przeraziła, więc postanowiłam przepis zmodyfikować eksperymentalnie.

Przygotowałam dwa kilogramy papryki, potem dołożyłam jeszcze ze dwie, bo miałam za dużo. Wydłubałam pestki, pokroiłam wrzuciłam do gara razem z tymi ostrymi, ale ostrych, zgodnie z radą koleżanki, od której przepis dostałam, dałam więcej - 7 mianowicie., Dodałam odrobinę wody i masło, oczywiście. Po pół godzinie soku paprykowego było w tym nadal strasznie dużo (trza było gotować bez przykrycia, coby odparowało), więc odcedziłam przez sitko i potraktowałam paprykę blenderem. Do garnka dodałam pół kilograma cukru żelującego i PÓŁ KILOGRAMA zwykłego cukru (zauważcie - 1/4 podanej ilości!). Zamiast octu spirytusowego wlałam jabłkowy, ale później przestraszyłam się, że będzie za słaby, więc tak na oko chlapnęłam spirytusowego jeszcze. Zagotowało się, spróbowałam - dobre, słodkie i mało pikantne. Jako że wciąż miałam odcedzony sok paprykowy, którego było mi szkoda, bo pięknie pachniał, wrzuciłam do niego jeszcze 5 papryczek ostrych, ugotowałam, zblenderowałam już z tym odparowanym sokiem i dodałam do całości. Jeszcze raz zagotowałam i rozlałam do słoiczków.

 

Czyli:

 

2 kg papryki

12 papryczek chili

1/2 kg cukru

1/2 kg cukru żelującego

1/2 litra octu jabłkowego

bliżej nieokreślona ilość (tak gdzieś 1/4 butelki półlitrowej) octu 10%

1/4 kostki masła

1/4 szklanki wody

 

Dobre jest. Ja to widzę na ryżu z warzywkami z patelni, a dla reszty rodziny na ryżu albo makaronie z pokrojonym i podsmażonym na patelni kurzym cyckiem. Ywentualnie jako dodatek do mięsnego sosu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...