TAR 07.09.2015 10:46 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Września 2015 Ewa co innego domek ładny drewniany otoczony roslinnoscia wkomponowany w tło a co innego sklecone z byle czego budy a wokol smieci. murowanych grili nie cierpie, ani to ladne ani dobrze sie w tym nie pichci my w garazu trzymamy samochod i regały z zapasami typu: weki, napoje, narzedzia mezowe itp. na ogrodowe tematy juz tam nie ma miejsca, stad domek gospodarczy. u nas wklejony pomiedzy dwie brzozki youngii, troche zasłonety rabata kwiatowa, ma dodatkowe kratki to na nich puszcze za rok winogrona Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 07.09.2015 11:49 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Września 2015 Właśnie. Jakoś się obrasta w te niezbędne rzeczy, i chociaż staram się to kontrolować, nie kupować przydasiów i wywalać, co niepotrzebne, to miejsca wciąż mało. Mamy garaż i nie wyobrażam sobie, co by było bez niego. Drewutnia za domem ma stryszek i też się szybko zapełnił. Na strychu trzeba co roku porządki robić i wywalać bez litości, bo by się tam wejść nie dało...Jednakowoż wszyscy staramy się, żeby to jakoś wyglądało i nie postawimy na podwórku komórki z resztek po budowie, sklejki i kawałków blachy. No ale ja rozumiem, że kiedyś było inaczej, że domek ogrodowy z marketu kosztuje i nie każdy może go postawić. Każdy jednak może zrobić porządek wokół domu, posiać kwiatki z zeszłorocznych zebranych nasion. Jeżeli już musi tę szopkę mieć, nie może wywalić jej wraz z zawartością w czorty, to może chociaż zamiast dwóch szopek jedna? Obsadzona jakimś pnączem, żeby jej nie było widać? Ja rozumiem braki finansowe, ale naprawdę widać, gdzie ktoś bardzo biedny dba o estetykę, a gdzie ktoś ma w dupie, jak wygląda jego otoczenie. Amen. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
braza 07.09.2015 14:38 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Września 2015 (edytowane) No własnie - Amen. Osobiście zdaję sobie sprawę, że mam fobię na punkcie wyglądu zewnetrznego mojego tzw. "obejścia". Nawet w trakcie remontu potrafiłam - jak ta kretynka - zbierać odpady poremontowe i wynosić po 12 razy w ciągu dnia. Nawet p. Andrzej na mnie dziwnie patrzył .... A kiedy w końcu okazało się, że z rozpędu wyniosłam przed bramę coś potrzebnego .... dałam sobie spokój i zbierałam to badziewie już po jego pracy. Teraz radośnie wita mnie przed bramą sterta złomu, plastiku i kartonów. Gadałam z tymi wywożącymi smieci o jakimś kontakcie do wywiezienie tego, powiedzieli, że i tu cytat: "Pani zostawi, my powiemy kolegom to przyjadą i zabiorą. Oni zarobią a pani zapłaci mniej". No i ... czekam. Jeśli w tym tygodniu tego nie wywiozą to zadzwonię do gminy! Edytowane 7 Września 2015 przez braza Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
EZS 07.09.2015 15:05 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Września 2015 nie chcę cię martwić, ale u nas musiałabym zamówić kontener 500 zł wywóz. Zamawiałam po budowie.... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
TAR 07.09.2015 15:07 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Września 2015 a nie macie u siebie green serwisu? za worek 1-tonowy placi sie 90 zł. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
braza 07.09.2015 17:15 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Września 2015 Konteneru nie potrzebuję, poprzednim razem przyjechała przyczepa i za 90 zł. zabrali wszystko. Pewnie teraz też tak zrobię, nie mam ochoty dłużej patrzeć na ten bajzel tylko po to, żeby panów uszczęśliwić! O żadnym greenservice nie słyszałam, niestety. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Moose 07.09.2015 17:47 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Września 2015 Agduś, piękne fotki Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 07.09.2015 19:48 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Września 2015 O, tak mnie wciągnęła fascynująca historia gruzu na przestrzeni dziejów, że zapomniałam, iż są to moje własne komentarze. Dopiero Łosica przypomniała mi o tym. Dziękuję. No to jedziemy dalej, póki mam wenę. Tego samego dnia odwiedziliśmy kolejną wioskę. Przewodnik, zachęcając do zwiedzenia Staphorst, malował obraz czegoś w rodzaju skansenu, który zwiedza się wędrując wzdłuż kanału i wstępując do licznych sklepików z tradycyjnymi wyrobami. Ani skansenu (co widać na zdjęciach), ani kanału... Panie w tradycyjnych strojach owszem, były, no i te domki strzechą kryte, koronki w oknach i zielone okiennice, pyszne ciacha z kremem też - pewnie tradycyjne. Najwyraźniej jednak nie tylko nasz przewodnik zachęca do odwiedzenia tej miejscowości, bo w informacji turystycznej mieli przygotowane ulotki po angielsku z propozycją trasy spaceru. Były tam opisane domy i zagrody, piekarnia z tradycyjnymi ciachami i dom, który można zwiedzać, jeżeli akurat gospodyni tam jest. Gospodyni oprowadza po swoim domu i sprzedaje tradycyjne wyroby. Znaleźliśmy ten dom, szukając wejścia zauważyłam, że wnętrze wygląda jak muzeum. Oczywiście pamiętałam o mandacie za gapienie się w okno, ale widok przyciągał wzrok. Ktoś w domu był, ale zamknięte drzwi i brak jakiejkolwiek informacji na nich onieśmielił nas. Zresztą na zakup jakiegokolwiek tradycyjnego wyrobu nie było by nas stać zapewne. Kolejną wioskę również opisano w przewodniku. Ta dla odmiany naprawdę leżała nad kanałem, a właściwie była wieloma kanałami pocięta na kawałeczki. Nie ulicówka a kanałówka. Wielki parking, knajpki, kawiarenki, wypożyczalnie łódek elektrycznych i rowerów, informacja turystyczna... Cały biznes wokół zwiedzania właśnie tej wioski. A przecież dzień wcześniej zatrzymaliśmy się w bardzo podobnej, też nad kanałami, też dopieszczonej, ukwieconej i ślicznej, ale mniej znanej. Postanowiliśmy zacząć zwiedzanie na piechotę, a łódkę ewentualnie wypożyczyć, gdybyśmy uznali, że warto zapłacić niemałą kwotę za taki sposób zwiedzania. Widząc tłumy ciągnące wzdłuż kanału z wypożyczalniami uznaliśmy, że rower to nie jest dobry pomysł. Droga wzdłuż kanału była niezbyt szerokim ciągiem pieszym, po którym przewalały się tłumy ludzi. Większość domków zajmowały kawiarenki, sklepiki, hoteliki, niektóre mniejsze można było wynająć w całości, ale wiele z nich było po prostu zamieszanych. Jak ci ludzie znosili tłum turystów gapiących się z podziwem na ich domy i podwórka, to ja nie wiem. Po kanale płynęły jedna za drugą elektryczne łódki. Ponieważ nie wszyscy sternicy posiadali wystarczające umiejętności, czasem łódki się stukały, czasem miały problem z przepłynięciem pod mostkami. Szybko uznaliśmy, że więcej widać ze ścieżki niż z poziomu wody. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 07.09.2015 19:57 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Września 2015 Giethoorn leży na brzegu jeziora. Pomiędzy jeziorem a lądem powstały prostokątne (tak to było widać z deptaka) wysepki oddzielone kanałami. Na każdej stał jeden albo kilka domów, do których można dopłynąć albo przejść nad kanałem przez wąski pieszy mostek. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
braza 07.09.2015 20:17 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Września 2015 Matko, ależ cudownie!!!! Turystów gapiących mi się na podwórko pewnie bym nie zniosła ale popatrzeć na zdjęcia .... bezcenne!!!!! Tak, to na pewno ciekawsze jest od gruzu!!!! Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Maxtorka 07.09.2015 20:33 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Września 2015 Ależ tam pięknie, normalnie jak w bajce:DTylko patrzeć jak jakiś krasnal albo inny troll zza węgła wyskoczy;) Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
TAR 07.09.2015 20:39 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Września 2015 ładnie ale troche za cukierkowo jak dla mnie, podobne foty juz gdzies widzialam, a moze miejsce? nie pamietam:rolleyes: Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
EZS 07.09.2015 20:40 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Września 2015 Patrz, a ja takich wiosek nie widziałam. Ale byłam w okolicy Amsterdamu (i w środku) i Maastricht. W tym drugim można się czegoś takiego spodziewać, ale nie było. Wyszłyśmy z koleżanką na spacer za miasto, ale było tylko kilka wiatraków, a domy były wcale nie zadbane, bez kwiatów, właściwie jedyną atrakcją były wiatraki. Pewnie trafiłam na część nieturystyczną. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
TAR 07.09.2015 20:41 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Września 2015 nieee juz wiem nie ich wyglad cukierkowy tylko rzuca mi sie brak ludzi / mieszkancow, jakies takie wymarle miejsce. sliczne owszem ale martwe. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Maxtorka 07.09.2015 20:46 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Września 2015 Gdyby mi się tłumy przed chałupą przewalały to też bym pewnie w środku siedziała:rolleyes: Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
TAR 07.09.2015 20:47 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Września 2015 no może tak Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Moose 07.09.2015 21:04 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Września 2015 Te foty jeszcze ładniejsze... Ale mieszkać tam bym nie mogła... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
EZS 08.09.2015 07:28 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 8 Września 2015 Za to okna biorę na pniu. Kocham te gilotynki, chciałam mieć takie, ale mi nie chcieli sprzedać W Polsce rarytas. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 08.09.2015 20:22 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 8 Września 2015 (edytowane) A które to te okna? To na pewno nie było wymarłe miejsce, tam się tłumy snuły po deptaczku pomiędzy rzędem domów stojących na lądzie, a kanałem, za którym stały kolejne domki. Od tego głównego kanału, co to wzdłuż jest, odchodzą kolejne, prostopadłe, które dochodzą do jeziora. Ludzie siedzieli też przed niektórymi domkami - ci najwytrwalsi i najodporniejsi. Myślę, że większość miała podwórka niewidoczne z deptaczka i tam sobie siadywali. Natomiast ja starałam się robić zdjęcia w chwilach, kiedy nikt mi nie zasłaniał i nie właził w kadr. Tarcia, mogłaś widzieć zdjęcia z tej wioski, był przed wakacjami artykuł na Onecie. Jak pisałam, podobnych wiosek, równie zadbanych i ukwieconych widzieliśmy kilka i tamte nie były tak turystyczne. Czyli to nie tylko na pokaz. W takiej nieturystycznej mogłabym mieszkać, gdyby nie to, że oni mają wysokie standardy porządku i wymagania sąsiedzkie. Znajoma mojej cioci wyszła za maż za Holendra i przeprowadziła się do Holandii. Została bardzo miło przyjęta przez sąsiadów, ale po pewnym czasie przyszła do niej uprzejma sąsiadka jako delegatka okolicy i poinformowała, że w każdy poniedziałek należy umyć w domu okna (między innymi). Ja mogę popatrzyć, ale nie chciałabym musieć dotrzymywać im kroku... Staphorst i Giethorn są niedaleko Meppel. Od Amsterdamu niby też niedaleko (tam wszędzie blisko), ale po drugiej stronie Markermeer. W samej Holandii Północnej też widzieliśmy urocze wioski i miasteczka, mniej urocze też, ale o tym później. Czasu dużo nie było, wiec musieliśmy wybierać. Zrezygnowaliśmy z odwiedzenia Fryzji, być może niesłusznie, mieliśmy zamiar tylko zwiedzić najłatwiej dostępną z Wysp Fryzyjskich czyli Texel. Plan był taki - jedziemy do Den Helder w Holandii Północnej i tam orientujemy się, jak zorganizować wycieczkę na Texel. Plan A - camping na lądzie, promem bez samochodu na Texel, tam wypożyczamy rowery i cały dzień jeździmy po wyspie, wracamy ostatnim promem. Plan B - z samochodem płyniemy na Texel, rozbijamy się na campingu, następnego dnia wypożyczamy rowery. Pożegnaliśmy się z przemiłymi gospodarzami campingu w Sint Jansklooster i ruszyliśmy na północ, żeby przejechać po tamie oddzielającej IJsselmeer od Morza Północnego. W Den Helder bezbłędnie trafiliśmy do informacji turystycznej w muzeum na kanałem pełnym pięknych łodzi. W informacji sprawdziliśmy ceny promów i wypożyczalni rowerów oraz prognozy pogody, która budziła już nasz niepokój. Zdecydowaliśmy się na plan A. Jako że było wcześnie, postanowiliśmy przespacerować się po miasteczku. Przewodnik o nim nie wspominał inaczej niż o miejscu, z którego można popłynąć na Texel, ale skoro już tam byliśmy... Okazało się, że tym razem przewodnik miał rację i miasteczko było takie sobie - czyste, ale nijakie. Weszliśmy do sklepu, żeby kupić coś na najbliższe posiłki, coby po rozbiciu się na polu namiotowym mieć już spokój i... utknęliśmy z zakupami w przedsionku. Za drzwiami lało jak z cebra i gwiździło nieziemsko. Przeczekaliśmy najgorsze, dopadliśmy samochodu w chwili przerwy i zaczęliśmy obmyślać plan C. Nawet, gdybyśmy znaleźli pole namiotowe, to stawianie namiotu w takiej pogodzie jakoś nas nie pociągało. Czekać na poprawę pogody? Kiedy ona właśnie wróciła ze zdwojoną siłą do swoich popisów i nie wiadomo było, kiedy się uspokoi. Prognoza była taka sobie... Powstał plan C - jedziemy do Amsterdamu, bo zanim dojedziemy może przestanie tak padać i rozbijemy namiot spokojnie. Poza tym lepiej zwiedzać miasto w złej pogodzie niż urządzać przejażdżkę rowerową po wyspie. W mieście są muzea i inna takie, które się ogląda od środka i są knajpki. A że w Holandii wszędzie blisko, to jakby nam się chciało, zawsze możemy wrócić do Den Helder i zrealizować plan A. Zaatakowany smsami mój brat rodzony, który pracuje w Holandii, przekazał nam niezbyt optymistyczną prognozę na kilka następnych dni, ale tego, co zobaczyliśmy niedługo, nie przewidywały żadne prognozy. Trafiliśmy bowiem na największą letnią zawieruchę w historii Holandii. Wiatr wyrywał drzewa z korzeniami, wszystkie samochody zjechały na lewy pas, bo na prawym co kawałek leżało drzewo wyrwane z korzeniami na poboczu. Pizgało całkiem porządnymi konarami. Zjeżdżając z ronda na autostradę utknęliśmy w korku. Na szczęście zatrzymało nas przed zjazdem na stację benzynową. Widząc czerwone krzyżyki nad pasami wjazdu na autostradę, szybko uciekliśmy na stację. Weronika poszła zapytać kogoś ze sprzedawców, co się dzieje. "Czy to normalna pogoda? Zawsze tutaj tak macie?" Pojechaliśmy w stronę Amsterdamu inną drogą, dzięki czemu zobaczyliśmy przepiękne wioski. Zupełnie inne od tych poprzednich, bo takie bardziej miejskie, z domami stojącymi blisko siebie wzdłuż uliczki. Jechaliśmy wzdłuż kanałów (zapewne coś koło poziomu morza), a znacznie poniżej były pastwiska (i tak jak na dłoni widzieliśmy depresję). Nie robiłam zdjęć, bo wciąż trochę siąpiło. Przejechaliśmy przez miasteczko Zaandam, znane z wiatraków i zaczęliśmy szukać campingu. Pierwszy był. Zaplecze do przyjęcia. Pod wrażeniem widowiska sprzed kilku godzin szukałam miejsca, na które nie powinno zwalić się żadne drzewo. Teren był usiany różnej wielkości konarami... Szukamy dalej. Drugiego pola namiotowego nie było. Normalnie nie było! Hołowczyc zaprowadził nas pod adres, a ja po drodze miałam coraz większe oczy, bo wjechaliśmy po wąziutkim mostku na wąziutką groblę, przy której zacumowane stały mieszkalne barki. Jakoś nie potrafiłam sobie wyobrazić tam campingu. Potwierdziła to spacerująca z pieskiem pani. (W Holandii właściwie nie było problemów z dogadaniem się po angielsku - lepiej czy gorzej mówili wszyscy.) Na trzecim polu już miało być fajnie, ale... z powodu tłoku nie można było wjechać samochodem, a parkingu poza terenem też nie mieli. Trzeba było szukać miejsca na pobliskich ulicach. A jeżeli jutro naszego samochodu tam nie będzie? Na trzecim polu obok wjazdu było miejsce dla namiotów, ale tak zatłoczone, że trawy nie było widać. Zrezygnowani zapytaliśmy przede wszystkim o inne pole dla namiotów (dalej było widać tylko kampery). Jest, oczywiście. To czemu tu taki tłok? Bo tam jest miejsce dla rodzin, a tu... dla młodzieży. Miejsca było dużo, cena do przyjęcia (chociaż po poprzednim cudownym, cichym, przytulnym i taniutkim campingu ten nie miał szans na czołowe miejsce w rankingu), do metra bliziutko, więc zostaliśmy. Tradycyjnie kuchni nie było, a za prysznic trzeba było dodatkowo płacić. W Niemczech i Beneluxie było to normą (prysznice na żetony), ale na kilku campingach prysznic był w cenie pobytu (i to na tych tańszych). W Skandynawii rzadkością były takie automaty, a na południu i wschodzie w ogóle ich nie widzieliśmy. A takich mieliśmy sąsiadów: Sympatyczna rodzinka, prawda? Zupełnie się nie bały, komuś wlazły do namiotu, buszowały pod tropikami, pozwalały podejść na wyciągnięcie ręki. Edytowane 8 Września 2015 przez Agduś Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
braza 09.09.2015 09:33 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 9 Września 2015 Rodzina cudowna, nie miałabym nic przeciwko goszczeniu jej w namiocie! Przygód burzowo-huraganowych nie zazdroszczę, co innego patrzeć z okna domu co innego samochodu! Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Recommended Posts
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.