Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Od kwietnia do ... zimy (jesieni?) - co Wy na to?


Agduś

Recommended Posts

  • Odpowiedzi 18,4k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

  • Agduś

    6399

  • braza

    3720

  • wu

    1845

  • DPS

    1552

Najaktywniejsi w wątku

Dodane zdjęcia

Nie ukrywam, że myślałam o tym. Nawet dość intensywnie. Achilles Tyr Horacy Nelson to kot magiczny. Mój małż, który uważa, że kiedyś zgodził się na JEDNEGO kota i nie jest zadowolony z posiadania czterech w porywach do pięciu, który goni koty ze stołów i łóżka (naszego), marudzi, kiedy trzeba płacić u weta, tenże właśnie człowiek NIE ZAREAGOWAŁ ujrzawszy Achillesa czworga imion leżącego na naszym łóżku. Ba, wyraził milczącą zgodę na uknuty przez nas podstęp. Otóż Horacy czworga imion wkradł się w łaski Smara, któren to do tej pory za kotami nie przepadał. Znaczy nasze domowe polubił (nie miał wyjścia w sumie), ale nadal twierdził, że koty to nie jego bajka. A Tyra polubił na tyle, że zgodził się go adoptować. Jako że Weronika i rzeczony Smar nie mieszkają jeszcze nigdzie, Nelson czworga imion rezydowałby u nas ku zadowoleniu i radości całej rodziny. No może nie całej, bo koty jednak entuzjazmu nie wykazywały.

Już nawet uprzedziłam ciocię, do której Achilles czworga imion jechał, że pewnie zostanie u nas. Zwrot akcji nastąpił podczas wizyty u cioci (bez kota). Otóż primo okazało się, że ciocia bardzo chce dorosłego kota albowiem jej starszy rezydent Centek jest już wiekowy, a młodsza kicia Sophia (zwana pospolicie Zośką albowiem przestała wykazywać swą mądrość) bez niego żyć nie może i ciocia chce, żeby polubiła innego kota i miała w nim oparcie, kiedy nieuchronnie jej starszy towarzysz rozstanie się z tym łez padołem, secundo Horacy czworga imion jest bardzo podobny do Zośki. Wprawdzie, jak zauważyły oburzone zwrotem akcji moje młodsze dzieci, koty w zaprzęgu razem nie będą chodziły, ale taką uroczą parę stworzą...

Ciężko mi go oddać, bo Tyr czworga imion to kot magiczny, skoro tyle osób chciałoby mu usługiwać, ale w dodatku po kilku dniach pobytu u nas ośmielił się na tyle, że usiłuje prysnąć na pole za naszymi kotami. Wiem, żył kiedyś na ulicy i jakoś sobie radził, ale boję się o niego. A co, jeśli pogoni go jakiś pies i Nelson czworga imion ucieknie na drzewo? On w panice umie wejść, ale nie ma szansy, że zejdzie. A co, jeśli go nie znajdziemy? Co jeżeli zły człowiek zechce mu zrobić krzywdę? Wprawdzie Achilles czworga imion wspaniale sobie radzi a trzech łapkach, ale jednak jest wolniejszy i mniej sprawny niż zdrowy kot.

No i w końcu stanęło na tym, że jednak w mieszkaniu u cioci będzie bezpieczniejszy. Z żalem go tam zawieziemy, ale zostawienie go u nas byłoby egoistyczne - to my tego chcemy, dla niego lepsze będzie mieszkanie u cioci. Tyr czworga imion nie lubi być noszony na rękach, ale towarzystwo człowieka sobie ceni. Nie widziałam nigdy kota, który umiałby tak wytłumaczyć, czego chce. Pomiaukuje i pokazuje, dokąd mamy za nim iść. Czasem chce głaskania, mruczy jak traktor i ociera się o rękę, nie pozwalając przestać. Czasem prowadzi swojego człowieka do misek, żeby pokazać, że wodę trzeba wymienić i chrupów dosypać. Czasem po prostu życzy sobie asysty przy piciu albo jedzeniu. Naprawdę - prowadzi nas do pełnych misek i zaczyna jeść dopiero, kiedy ktoś przy nim stoi. U cioci będzie mógł na nią liczyć prawie zawsze.

A poza usługiwaniem Horacemu szalałam po ogrodzie z sekatorem, bo zarósł jak dżungla.

Edytowane przez Agduś
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 weeks później...
  • 2 weeks później...

Początek roku to koszmar papierologii. Nie wystarczy, że mam podpięty do Librusa, zmodyfikowany po mojemu rozkład materiału - muszę go jeszcze wydrukować. Z Librusa się nie da, więc trzeb go ściągnąć z wydawnictwa, jeszcze raz wprowadzić te same zmiany i wydrukować. Już wiecie, na co wycinają polskie puszcze - właśnie nauczyciele skończyli zadrukowywanie całych ryz papieru i pakowanie ich do segregatorów. Kiedy przyjdzie kontrola z kuratorium (synonim zła wszelkiego), nie sprawdzi, jak uczymy, tylko czy mamy te cholerne ryzy zadrukowanego papieru. Oczywiście nie przeczytają tego, bo nikt by nie dał rady, ale sprawdzą, czy to jest.

Rozkłady materiału do każdej klasy, rozkład osobny na godziny dyrektorskie (mam w jednej klasie), rozkład nauczania etyki (nie ma do skopiowania, cały się pisze od zera), program pracy wychowawczej, plany wynikowe (każda klasa i każdy przedmiot), kryteria oceniania (każda klasa i każdy przedmiot)... Jak ja nie lubię początku roku...

W dodatku w naszej szkole też brakuje nauczycieli, mamy 2/3 etatu dla polonisty, cały dla matematyka i jakieś godziny chemii. Mnie dorzucili tylko 6 godzin w porównaniu z zeszłym rokiem i mam teraz 24 lekcje, 3 godziny konsultacji (czyn społeczny) i dwie godziny kółek zainteresowań oraz dwie godziny zajęć indywidualnych w zawieszeniu (mama ucznia z zespołem Aspergera się nie zgadza, żeby je miał, a on na razie na lekcjach zachowuje się w miarę swoich możliwości przyzwoicie, ale jego nauczycielka wspierająca nie wróży, żeby wytrwał zbyt długo i wtedy będzie miał dwa przedmioty indywidualnie).

W dodatku mamy w ten weekend gości z dziećmi, więc chwilowo muszę ogarnąć rzeczywistość, co nie jest łatwe, ale obiecuję, że się uporam z tym wszystkim i... wtedy zaczną się sprawdziany oraz wypracowania. ;)

No dobła, postaram się odezwać. Na razie wywaliłam gości do ogrodu i muszę napisać protokół rady gogicznej, bo i ten zaszczyt boleśnie mnie kopnął (kurczę, chyba dyrekcja uważa, że tylko poloniści posiedli zdolność pisania, bo nikomu innemu tego nie zleca).

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wusia, ortografię word sprawdza każdemu, matematykowi i wuefiście też ;)

 

Właśnie wczoraj w drodze do szkoły zepsułam sobie kolano i... mam dwa tygodnie na ogarnięcie się. Wczorajszy dzień spędziłam na intensywnych i urozmaiconych kontaktach ze służbą zdrowia, dzisiaj ogarniam szkołę zdalnie - wysyłam tematy na zastępstwa, protokół i różne takie na zebranie, które poprowadzi za mnie kolega.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kot popielaty, całkiem malutki.

Koleżanka zadzwoniła pewnego dnia pod koniec sierpnia, że znalazła w lesie, niedaleko parkingu, na którym zatrzymuje się mnóstwo samochodów, małego kotka. Kociak był bardzo nieufny, ale po godzinie zabawy w ganianego po krzakach złapała go. Okazało się, że ma złamaną łapkę, więc zalogowała go do chirurga w Krakowie.

Kolejnego wieczoru siedziałam sobie spokojnie w domu i walczyłam z rozkładami materiału, Andrzej zabrał pełnoletnie dzieci na pusty parking, coby poćwiczyły jeżdżenie Pegazem. Zdziwiłam się ździebko, kiedy zobaczyłam, że znowu dzwoni moja sąsiadka. Nasze kontakty zdecydowanie się ożywiły. Jeszcze bardziej zdziwiłam się, kiedy zasapana powiedziała, że właśnie niemal w tym samym miejscu goni kolejnego kota. Wracała z koleżanką ze spaceru, kiedy usłyszała miauczenie. Robiło się ciemno, więc zdecydowałam ruszyć z odsieczą. Jako że nie lubię jeździć samochodem, wybrałam rower. Małgo oczywiście chciała pomóc. Zaopatrzone w latarki pognałyśmy na leśny parking. Z drugiej strony nadjeżdżała Pegazem odsiecz. Następne dwie godziny spędziliśmy wszyscy na radosnych podchodach po chaszczach, rowach, krzaczorach i kałużach, w czynie społecznym wyzbieraliśmy wszystkie kleszcze w okolicy, ale kotek nie pozwolił się złapać. W międzyczasie, wyłażąc z błotnistego rowu, jakoś nieszczęśliwie się odbiłam i poczułam jakby mi się noga rozlazła w kolanie. Jednakowoż kotek był ważniejszy, więc pomykałam nadal, całkiem żwawo nawet. W kolejnych dniach wracałyśmy na ten parking. Kotek pojawiał się, zjadał pozostawioną karmę i skutecznie nam uciekał. Drugiego wieczoru zaczepił nas oryginalny człowiek, nieco zmarnowany przez życie i napoje. Okazało się, że mieszka w samochodzie zaparkowanym przy barze i od dwóch tygodni widuje tego kotka. Pan koniecznie chciał nam wcisnąć pudełko sera, który kupił dla siebie, żebyśmy wabili nim kotka. Za nic nie dał sobie wytłumaczyć, że mamy kocią karmę przyniesioną w tym celu. W kolejnych dniach zdawał relację z poczynań kotka, którego obserwował wcześnie rano i wieczorem. Dziewczyny zrobiły z transportera i długiego sznurka pułapkę z przynętą w postaci mokrej karmy, woziłyśmy ze sobą też firankę, żeby użyć jej jako sieci. Niestety nie udało nam się go złapać. Pewnego wieczoru nie było go na parkingu, a pan z samochodu powiedział, że rano dał mu jedzenie, kot przyszedł, zjadł i poszedł. Później widział go obok knajpy jakieś pół kilometra stamtąd, na skraju miasta. Szukałyśmy jeszcze po lesie, ale już go nie widziałyśmy. Co myślałyśmy i mówiłyśmy o zwyrodnialcu, który wyrzucił cały miot kociąt do lasu, pominę milczeniem. Domyślacie się.

Wszystkie te akcje przeprowadzałam kulejąc trochę, ale dobro kotka było ważniejsze.

Oczywiście głos rozsądku podpowiadał, że mogłabym odwiedzić jakiegoś lekarza, ale z doświadczenia wiedziałam, że przychodnia urazowo-ortopedyczna to przybytek, do którego nie dostanę się zanim kolano się nie wyleczy. No chyba, że pójdę prywatnie.

No i było już całkiem dobrze. Przestałam kuleć, jeździłam na rowerze do szkoły, nauczyłam się wsiadać na niego tak, żeby mi nic w kolanie nie przeskakiwało i rysowała się przede mną świetlana przyszłość. Weekend był wspaniały. Od dwóch dni nic mi nie chrupnęło, gości jakoś ogarnęliśmy, zaliczyłam okulistę, zamówiłam okulary za sryliard, byliśmy w kinie, odwiedziliśmy dzieci w Tęczynie, byliśmy na niesamowitym koncercie (noc, ruiny zamku, ognisko pośrodku komnaty, muzyka dawna na dawnych instrumentach i pląsający wokół ognia ludzie w rekostrojach). W niedzielę walczyłam z papierologią zaniedbując gości, później pojechaliśmy po dzieci do Tęczyna, w oczekiwaniu na nie poszliśmy na spacer do lasu i na bardzo stromym podejściu znów mi chrupnęło, ale jakoś tak delikatnie, prawie wcale. Znaczy kolano się wyleczyło. No a w poniedziałek pojechałam do szkoły. Na rowerze. Wyjeżdżając z podporządkowanej, musiałam się zatrzymać, zeskoczyłam i... chrup!

Chrupnęło całkiem konkretnie, poprzednie chrupnięcia to był mały pikuś. No ale wicie-rozumicie, trza być twardym nie miętkim, więc wsiadłam na rower i pojechałam do szkoły. Wprawdzie nogi wyprostować nie mogłam, ale na szczęście siodełko mam za nisko i zapominam poprawić, więc dałam radę. Gorzej było, kiedy zsiadłam, ale weszłam dzielnie i pokracznie do szkoły. Nawet przez dłuższy czas się zastanawiałam, czy nie iść na lekcje, ale w końcu wymiękłam. No i słusznie, bo kilka godzin później już kicałam na jednaj nodze.

No ale to już inna opowieść - opowieść o dziesięciu godzinach intensywnych i urozmaiconych kontaktów ze służbą zdrowia oraz o odkrywaniu kolejnych jej absurdów.

A teraz drugi dzień siedzę na tyłku i perspektywa kolejnych sprawia, że zaczyna mi walić w dekiel.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dobła, dobła... Macie rację, ale... No przecież nie będę się pchała do lekarza z każdą pierdołą. Zresztą teraz też lekarz w sumie nic nie zrobił - wsadził mnie w ortezę nawet bez informacji, jak ona powinna być ustawiona i co właściwie mam robić - ruszać, nie ruszać, chodzić, nie chodzić, zgiętą trzymać, prostą?

Przyjmowała mnie zupełnie młoda dziewczyna, usg robił jakiś stary wyjadacz ucząc ją, więc sobie posłuchałam, co ja tam w kolanie właściwie mam.

O dziwo nie spędziłam na samym sorze pół dnia, ze dwie albo trzy godzinki i po sprawie. Głównie dzięki radzie pani z rejestracji w przychodni, która powiedziała, żeby jechać do Bochni, a nie do Krakowa. Na koniec dostałam zlecenie na tę ortezę, dwie inne kartki i informację, że muszę jechać do Krakowa, coby mi w siedzibie NFZ potwierdzili, że jestem ubezpieczona i należy mi się zniżka. No szlag imponujący mnie trafił. To po ki wuj odtrąbili parę lat temu z triumfem wprowadzenie drogiego jak fix systemu ewuś? Czy nie po to wydali sryliard monet z naszych kieszeni ewusia, żeby KAŻDY uprawniony do tego pracownik, czyli przede wszystkim lekarz, mógł w każdej chwili sprawdzić, czy jestem ubezpieczona? Kiedy z powodu jakiejś pomyłki przez chwilę nie byłam ubezpieczona, pani w rejestracji natychmiast to wyłapała i musiałam pisać oświadczenie, żem jednakowoż ubezpieczona a w razie gdyby nie, to zapłacę za wizytę (taki cyrograf). Jednakowoż kiedy chciałam wyrobić ekuzy i zapomniałam legitymacji szkolnej Magdy (pełnoletniej, przypomnę), pani w okienku siedząca na parterze gmachu NFZ nie mogła potwierdzić faktu jej ubezpieczenia. Za to w poniedziałek lekarka na sorze nie miała dostępu do tej informacji, więc żeby kupić ortezę ze zniżką, musieliśmy jechać do Krakowa, wbić w ścisłe centrum, cudem zaparkować i w tym samym budynku, w którym dwa miesiące temu nie dało się wyrobić ekuza, potwierdzić fakt ubezpieczenia. Rozumiecie coś z tego? Bo mnie to przerasta! Na parterze nie sprawdzą, czy ktoś ubezpieczony, a piętro wyżej owszem, ale tylko na potrzebę potwierdzenia zlecenia na sprzęt, bo na potrzeby wyrobienia ekuza to już nie.

Zniżka wysokości 90% dotyczy sprzętu kosztującego do 700 zł. Zgadnijcie, ile kosztowała orteza.

Za to jest cła śliczna, czarniutka i zgrabniutka. Tylko dlaczego dzieci na mój widok nucą motyw z Gwiezdnych Wojen?

Tak, to łąkotka się zepsuła.

Szału dostanę od tego siedzenia!

Edytowane przez Agduś
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Moja się tylko uszkodziła, więc na razie o skalpelu mowy nie było.

Jeszcze tydzień siedzenia w domu, w poniedziałek kontrola i mam nadzieję, że będzie ok. Zastanawiam się tylko, czy dam radę na wycieczkę jechać na początku października. nie w góry, więc jeżeli tylko będę już normalnie chodziła, to pojadę.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...