Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Od kwietnia do ... zimy (jesieni?) - co Wy na to?


Agduś

Recommended Posts

  • Odpowiedzi 18,4k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

  • Agduś

    6399

  • braza

    3720

  • wu

    1845

  • DPS

    1552

Najaktywniejsi w wątku

Dodane zdjęcia

Nie udusisz. Za daleko masz. A poza tym jeszcze nie skończyłam tej historii w komputerze, więc nawet morderstwo i wejście w posiadanie mamitopka nie pozwoliłoby Ci przeczytać całości. W sumie wynika z tego, że jestem bezpieczna, póki nie skończę pisać...

 

Teraz ładne, lekko pucułowate oblicze stażystki przybrało surowy wyraz. Paradoksalnie wyglądała mniej niepokojąco niż ze sztucznym uśmiechem przyklejonym nieruchomo do warg. Joanna wiele razy bezskutecznie próbowała wyobrazić ją sobie tak zwyczajnie, po ludzku uśmiechniętą. Aniela powoli przeciągnęła dłonią po włosach, prostych, ściągniętych gumką i idealnie przygładzonych. Zawsze przylegały do jej głowy jak przyklejone i tworzyły nad karkiem absolutnie doskonały, symetryczny kok. Palce zakończone krótko przyciętymi, różowymi paznokciami sprawdziły, czy jakiś niesforny loczek nie wymknął się narzuconemu ładowi. – Ciekawe, jak ona by wyglądała z rozpuszczonymi włosami – przemknęło Joannie przez myśl. – I dlaczego ja się właściwie nad tym zastanawiam? Próbuję ją oswoić? Uczłowieczyć? Uczłowieczyć??? A może ona jest maszyną? Podobno TAM, w strasznych, opuszczonych przez Boga krajach za granicą, są takie maszyny, które przypominają ludzi. Nazywają je androidami. TAMCI konstruują je, by obrazić Boga, wyobrażają sobie, że mogą Go zastąpić w akcie tworzenia inteligentnych istot. A przecież żadna maszyna stworzona przez człowieka nie może być lepsza od dzieła bożego. ONI robią jeszcze gorsze rzeczy, tworzą prawie-ludzi, którzy choć powstają w laboratoriach rodzą się później normalnie, jak prawdziwi ludzie i wyglądają podobno jak prawdziwi ludzie. Nikt nie umie ich odróżnić na pierwszy rzut oka, ale oni nie posiadają dusz. Może Aniela jest właśnie takim prawie-człowiekiem albo androidem? Przysłali ją tu, do naszego jedynego w Europie ocalałego przez zgnilizną kraju, żeby zaraziła nihilizmem niewinne dzieci, żeby zniszczyła nasze społeczeństwo, nasze państwo, religię, wszystko... Świetnie się maskuje, bo ja jestem na lekcjach, ale co robi, kiedy nikt jej nie kontroluje? Czy kradnie duszyczki dziewczynek? Czy je bruka? A może takich maszyn jest więcej? Trzeba je wytropić i zniszczyć! Zawiadomić kogoś? Kogo? Nie uwierzą mi, trzeba zdobyć dowody. – Joanna już ruszała w pościg za wszystkimi tymi potworami. Zdążyła w wyobraźni wytropić wysłanników Zachodnich Piekieł, zdobyć niezbite dowody ich nieludzkości, zadenuncjować ich odpowiednim służbom i zostać bohaterką. Właśnie odbierała piękny złoty order na wielkim placu pełnym ludzi, kiedy odezwał się jadowicie słodki głos Anieli przywołując ją do szarej rzeczywistości.

- Nie życzę sobie – stażystka zaczęła bez żadnych wstępów – żebyś okazywała lekceważenie dla tekstu, który czytamy na lekcji. Pomyśl, co by było, gdyby któraś z uczennic to zauważyła! – Aniela dramatycznie zawiesiła głos, jakby oczekiwała odpowiedzi. Odpowiedź jednak nie nastąpiła. Instynkt samozachowawczy podpowiedział Joannie, że lepiej nic nie mówić, choć na usta cisnęła jej się oczywista riposta, że żadna z dziewcząt w klasie Anieli nie śmiałaby odwrócić głowy i spojrzeć na siedzącą w ostatniej ławce praktykantkę.

- Nie mam teraz czasu na rozmowę. Zastanowię się, czy umieszczę tą informację – TĘ informację – poprawiła w myślach Joanna – w sprawozdaniu z twojej praktyki. Na razie do widzenia.

- Z Bogiem – zdążyła wyszeptać Joanna zanim Aniela odwróciła się nie zwracając już na nią uwagi, chwyciła swoją torbę i wyszła z klasy. Gumowe podeszwy jej czarnych pantofli na płaskich obcasach zaskrzypiały na płytkach pcv pokrywających podłogę, długa ciemnoszara spódnica ze sztywnego materiału szeleściła głośno. Joanna zauważyła nie bez satysfakcji, że sztywny materiał dość obficie zmarszczony w pasie brzydko układał się na biodrach ujmując sylwetce Anieli zgrabności, którą i tak nie dysponowała w nadmiarze. Przez chwilę zastanawiała się, co ma teraz zrobić. Bezwiednie skierowała wzrok za okno. Łupiny orzecha leżały obok pęknięcia w asfalcie. Inteligentny gawron dawno odleciał. Mimo że dopiero co minęło południe na zewnątrz było ponuro. Ciemnoszare chmury zasnuły niebo, a wiatr podnosił z ziemi piach, kurz i suche liście. Deszczu, który mógłby zmoczyć ziemię i zmniejszyć zapylenie, nie zapowiadano. Westchnęła ciężko. Z niechęcią pomyślała o czekającym ją spacerze do liceum żeńskiego i kolejnych godzinach spędzonych w klasie, tym razem w charakterze uczennicy. Westchnęła jeszcze raz, chwyciła swoją torbę i ruszyła do wyjścia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To ja się może zabunkruję u Brazy... Póki siedzę na zwolnieniu, mogę sobie na to pozwolić. W końcu gimnastykę da się uprawiać wszędzie, mamitopka zabiorę, to od czasu do czasu jakiś fragmencik wrzucę...

Dzisiaj dzieci urządzają dziką bibę i wywalają nas z chaty na weekend. Takoż pewnie kolejny odcinek w poniedziałek. No może jeśli dobrze pójdzie w niedzielę wieczorem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na korytarzu trwała jeszcze przerwa i słychać było cichy gwar rozmów. Uczennice zdążyły już przejść tam, gdzie miały rozpocząć zajęcia po dzwonku. Grupa średnia, którą można było bez trudu poznać dzięki purpurowym fartuszkom, zgromadziła się już z pewnością w korytarzu przed szkolną kaplicą, czekając na zwykłe nabożeństwo okraszone długim kazaniem kończące tydzień pracy. Najstarsze dziewczynki z klas siódmych i ósmych, z dumą noszące bordowe fartuchy, stały parami przed drzwiami sal lekcyjnych na pierwszym piętrze. Maluchy z nauczania początkowego skończyły już swoje lekcje oraz nabożeństwo, więc tłoczyły się teraz na schodach prowadzących z parteru do szatni urządzonej w piwnicy. Ich ciemnoróżowe fartuszki z białymi kołnierzykami tworzyły jedyną barwną plamę w tej części ponurego korytarza, którego ściany ktoś pomalował dawno temu na brudnozielony kolor. Zamyślona Joanna zeszła z pierwszego piętra na parter i odruchowo ruszyła w ich kierunku. Pewnie stanęłaby w kolejce na końcu schodów za szepczącymi do siebie i chichoczącymi cicho dziewczynkami, gdyby nie widok uśmiechniętej twarzy Marianny – koleżanki z klasy nauczycielskiej.

- Jak zwykle nieprzytomna i zamyślona! – krzyknęła do niej Marianna, która dogoniła ją zbiegając po schodach i klepnęła mocno w plecy. – Chodź, zaprowadzę cię do szkoły, bo się zgubisz, Czerwony Kapturku! – obcesowo chwyciła Joannę pod łokieć i zwróciła w drugą stronę. Rzeczywiście, jako praktykantki korzystały już z prawa do wyjścia ze szkoły głównymi drzwiami, omijając tłok w szatni. Nawyki z lat szkolnych, które dla nich obu zakończyły się w tym budynku ledwie szesnaście miesięcy temu, sprawiały, że wieczne zadumana Joanna wciąż popełniała jakieś gafy kierując się do uczniowskiej toalety albo właśnie w stronę uczniowskiego wyjścia przez szatnię. Marianna natomiast czuła się w swojej roli doskonale i z dziką satysfakcją wykorzystywała każdy nowy przywilej należący się praktykantce. O ile Joanna do pokoju stażystek wsuwała się nieśmiało, jak cień przemykała pod białą ścianą do wyznaczonego im stolika stojącego w najciemniejszym rogu pomieszczenia i siadała tyłem do wszystkich, by swym wzrokiem nie krępować starszych koleżanek, o tyle Marianna wpadała tam zawsze jak bomba z rozmachem otwierając drzwi i wędrowała zamaszystym krokiem przez sam środek, rozdając wszystkim wokół szczere uśmiechy i nie zważając na pełne oburzenia spojrzenia starszych zaledwie o rok lub dwa koleżanek. Zresztą całkiem otwarcie dawała im do zrozumienia, że nie darzy ich poważaniem, którego by oczekiwały. Przy stoliku praktykantek spotykały się rzadko, bo ich opiekunki potrafiły zająć im każdą wolną chwilę, zlecając dyżurowanie na korytarzach lub przygotowywanie materiałów na lekcje. Podczas rzadkich chwil spędzanych w pokoju dziewczyny nie widziały zbyt wielu stażystek znanych im z czasów, kiedy one chodziły do szkoły. Minął ponad rok, więc te, które wtedy pracowały w szkole, w większości były już szczęśliwymi żonami, a może i matkami, jeśli Bóg im poszczęścił. Zresztą stażystki prowadziły niewiele zajęć ze starszymi uczennicami, w siódmych i ósmych klasach wykładały nauczycielki.

W najcichszym końcu korytarza na drugim piętrze znajdowały się drzwi z tabliczką „POKÓJ NAUCZYCIELSKI”. Do niego praktykantki i stażystki zasadniczo nie miały prawa wstępu, nawet, gdy w drugim semestrze rozpoczynały praktyki u doświadczonych nauczycielek. Tylko nieliczne spotkania z nimi na korytarzu upewniały dziewczęta, że ta część kadry nie zmieniła się prawie wcale od czasu, gdy zakończyły edukację w tej szkole podstawowej.

Nastolatki szły ramię w ramię korytarzem szkolnym odpowiadając na grzeczne pozdrowienia najstarszych uczennic. Znały tu każdą płytkę pcv na jasnoszaro-ciemnoszarej podłodze, każdą rysę na brudnozielonej lamperii, każdą zielistkę w brązowej, plastikowej doniczce na lastrikowym parapecie. Joanna milczała ze skromnie spuszczonym wzrokiem, Marianna gadała jak najęta nie zważając na zdziwione spojrzenia mijających je uczennic. Skrępowana nieprzyzwoitą ekspresją Marianny Joanna pierwsza zauważyła swoją dawną wychowawczynię, panią Marię Teresę i szarpnęła zaskoczoną Mariannę za łokieć. Sympatyczna starsza pani o siwych włosach splecionych w misterny warkocz i

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Piękne widoki były z wieży, ale wiało jak głupie. Znaczy częściowo widoki były dzięki temu wianiu, bo chmurki i promyczki, ale łeb chciało urwać.

A w domu spokój, jeśli nawet były jakieś efekty uboczne imprezy, to je usunięto w porę.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

upiętych w luźny kok dobrotliwie uśmiechnęła się do nich, kiedy obie przykucnęły w głębokim dygnięciu z pochylonymi w wyrazie szacunku głowami. Był to szczery szacunek, ponieważ pani Maria Teresa była powszechnie lubiana i podziwiana przez uczennice. Przystanęła i kiedy wyprostowały się, zaszczyciła je swoją uwagą.

- Witajcie dziewczęta. Tak mi się wydawało, że was widziałam na korytarzu. Wróciłyście więc do nas na praktykę?

- Tak, pani profesor – szepnęła Joanna, niespodziewanie uprzedzając Mariannę rwącą się wyraźnie do dłuższej wypowiedzi.

- Tak się spodziewałam. A Dorota i Marta pewnie są w klasie miłosierdzia, prawda?

- Tak, byłyśmy w jednej klasie rok temu, a teraz mamy razem lekcje przedmiotów ogólnych.

- U kogo praktykujecie?

- Ja u pani Marii Doroty – wyrwała się Marianna. – Jest wspaniale! Uwielbiam obserwować jej lekcje i nie mogę się doczekać, kiedy sama zacznę je prowadzić. Dziewczynki ją tak kochają! Maria Dorota uczy głównie piątą klasę, piątą b dokładnie. Dziewczynki są takie miłe i grzeczne. Chyba grzeczniejsze niż nasza klasa, pewnie pani pamięta... – zachichotała wyraźnie gotując się do dalszej przemowy.

- A ty, dziecko? – przerwała jej Maria Teresa, wiedząc z doświadczenia, że Marianna może mówić bez przerwy i nie da dojść do głosu Joannie.

- Opiekunką mojej praktyki jest pani Aniela. – Joanna zauważyła drobne drgnięcie warg swojej dawnej nauczycielki i jakby odrobinę współczucia w spojrzeniu. Nie wyrażało ono aprobaty dla stażystki, ale na więcej nawet ona nie mogła sobie pozwolić. – Jej lekcje są perfekcyjnie przygotowane. Chciałabym kiedyś jej dorównać – Joanna recytowała to jak wyuczoną formułę, nie starając się nawet udawać, że myśli to, co mówi.

- Lepiej postaraj się znaleźć swój własny styl pracy, zamiast naśladować inne… osoby. – Te słowa w ustach Marii Teresy były takim wyrazem dezaprobaty dla Anieli, że zaskoczona Joanna podniosła wzrok na jej twarz, ale nie wyczytała z niej niczego więcej. Zawodowy, dobrotliwy uśmiech, nad którym Aniela bezskutecznie pracowała, starej nauczycielce przychodził z łatwością. – No, do zobaczenia, moje dziewczynki. Zaraz zaczynam lekcję z ósmą klasą. Może któraś z was będzie w drugim półroczu praktykowała u mnie. Dawno nie miałam praktykantki. Z Bogiem. – Joanna poczuła przyjemny dreszcz emocji na myśl, że to ona mogłaby trafić do ulubionej nauczycielki. Po chwili jednak wrodzony pesymizm kazał jej porzucić tę nadzieję, zanim zaczęła się nią cieszyć.

- Do zobaczenia. Z Bogiem – odpowiedziały odruchowo chórem, dygając znów głęboko. Kiedy podniosły wzrok, Maria Teresa zbliżała się już do pokoju nauczycielskiego – tajemniczej komnaty, której wnętrza żadna z nich jeszcze nie widziała i przez wiele lat jeszcze nie miała zobaczyć. Joanna odprowadziła dostojną, szczupłą postać wzrokiem, póki nie zniknęła jej z oczu. – Ciekawe, czy będę mogła zostać nauczycielką – zastanawiała się spoglądając na zamknięte już drzwi. – Czy ON mi pozwoli? Może będzie dobry… Chciałabym uczyć, tak naprawdę uczyć, jak Maria Teresa… - rozmarzyła się znowu i gdyby nie stanowcze szarpnięcie za rękaw, stałaby na środku korytarza.

- No chodźże wreszcie, bo nie będziemy miały ani chwili dla siebie przed zajęciami! – Marianna była wyraźnie zniecierpliwiona.

Minęły skrzypiące wahadłowe drzwi, niezmiennie od lat pomalowane farbą olejną na obrzydliwy bladoróżowy kolor, i znalazły się w holu głównym. Zobaczyły swoje koleżanki z liceum zbliżające się do drzwi wyjściowych. Wiedziały, że poczekają na nie na zewnątrz. Przyklęknęły, jak dawniej, przed popiersiem Świętego Patrona Szkoły, przeżegnały się i zmówiły krótką modlitwę dziękczynną. Właściwie nie były pewne, jak powinny się zachowywać w tym miejscu. Nauczycielki zatrzymywały się

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oj tam, od razu sadystka.

Przesiedziałam wczoraj prawie trzy godziny przed gabinetem pani doktor rehabilitacji. Kiedy przyszłam było przede mną tylko kilka osób, więc się ucieszyłam, że szybko pójdzie. Później się okazało, ze każdy siedzi w środku ponad dwadzieścia minut. No to wyjęłam książkę i szukałam pozytywów - skoro każdego pacjenta tak długo trzyma, to pewnie solidnie bada i pokazuje, jak ma się rehabilitować, zanim się dostanie na zapisane zabiegi. Wreszcie weszłam. Odpowiedziałam na serię pytań, pokazałam wypis ze szpitala i wynik MR, nawet kolano musiałam pokazać. Szybko jednak pozbyłam się złudzeń, że ten długi pobyt w gabinecie oznacza dogłębne badanie i mnóstwo światłych wskazówek. Pani doktor po prostu wklepywała w komputer całą zdobytą na mój temat wiedzę, a używała do tego celu dwóch palców. Dosłownie. No nie, żebym ja była jakąś znakomitą maszynistką i pisała bezwzrokowo w zawrotnym tempie, ale żeby tak dwoma paluszkami? Badanie trwało jakieś trzy minuty. Pisanie na klawiaturze z piętnaście. Na koniec dostałam receptę. Właściwie to nie jest recepta, bo zostało wypisane na druczku z logo i adresem konkretnej apteki w Krakowie. Tam ma być taniej, niż we wskazanej aptece w Niepołomicach (konkretnie wskazała mi jedną z wielu tu działających). Coś mnie tknęło i sprawdziłam. To w Krakowie, to nie apteka, ale "Punkt Ekspozycyjny", a wszystkie wypisane preparaty są suplementami diety produkowanymi przez jedną firmę. Oczywiście na tej nierecepcie wszystko jest płatne w 100%, bo to nie jest recepta. Pani doktor nawet poprawiła odręcznie i z pamięci godziny otwarcia sklepu oraz adres, bo najwyraźniej ma stary druczek sprzed ich przeprowadzki. No i pieczątkę przybiła pod spodem. Dwa razy, bo pierwsza wyszła niewyraźnie.

Z czystej już ciekawości weszłam na stronę internetowego sklepu tej firmy i wrzuciłam do wirtualnego koszyka zalecane mi produkty. Wyszło ponad siedem stówek za cztery suplementy i jedną witaminę C, co mnie już wcale nie zdziwiło.

Czy ja mam manię prześladowczą, czy Wy też odniosłybyście wrażenie, że ktoś tu mnie chciał ostro w konia zrobić? A ta wyraźna pieczątka, to aby nie jest dowód wierności mający zapewnić pani doktor całkiem wymierne korzyści?

Muszę uderzyć do Ewy z pytaniem, czy którakolwiek z tych zaleconych substancji ma jakikolwiek wpływ na stawy. Zaznaczam, że placebo na mnie nie działa w ogóle, bo straszną realistką jestem i poza gongami, od których mam wizje, nic mnie nie rusza.

Edytowane przez Agduś
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

a gdzie tam to nie ze złośliwości jeno ten cholerny niemiec:mad: od wczoraj próbuję sobie przypomnieć:( ale już wiem Cignon się to nazywa bardzo tanie nie jest bo ponad 40 zł za 30 tabsów do łykania dwie kapsułki dziennie czyli na 15 dni i zasadniczo trzeba brać 3 miesiące ale mnie pomogło na notoryczne problemy ze ścięgnami w szyi
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki. Znalazłam i poczytałam skład. Zapamiętałam na zaś. W międzyczasie kupiłam w promocji jakiś kolagen z dodatkami. Wielka plastikowa puszka w 1/3 wypełniona proszkiem. Wkurza mnie to. Nie dlatego, ze dałam się oszukać - umiem czytać, wiedziałam, ile waży zawartość i ile tej zawartości należy zażyć każdego dnia. Wiedziałam więc, na ile dni mi wystarczy to, co kupuję za określoną kwotę. Pochlebiam sobie, że podeszłam do tego racjonalnie. Tymczasem ktoś wpadł na pomysł, że durne ludzie zobaczą dużą puszkę i się na nią rzucą z radością, bo pomyślą, że im wystarczy na długo. I nie o to chodzi, że mi żal tych, którzy się nabiorą, tylko o to, że użyli w cholerę za dużo plastiku. Każda puszka to o 1/3 za dużo plastiku.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...