Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Od kwietnia do ... zimy (jesieni?) - co Wy na to?


Agduś

Recommended Posts

  • Odpowiedzi 18,4k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

  • Agduś

    6399

  • braza

    3720

  • wu

    1845

  • DPS

    1552

Najaktywniejsi w wątku

Dodane zdjęcia

na moment i żegnały z pochylonymi głowami, stażystki przyklękały na klęczniku, jeśli był wolny, nieliczne uczennice, którym z jakiegoś powodu wypadło przejść przez hol, klękały na gołej betonowej posadzce i modliły się przez chwilę. Najczęściej modliły się o lekką karę, ponieważ jeśli się tam znalazły, to były w drodze do miejsc, w których wcale nie chciały się znaleźć. Praktykantkom nikt nie wyjaśnił, czy mają już prawo do klęcznika, więc na wszelki wypadek nie korzystały z niego, jednak dla odróżnienia od uczennic, modliły się znacznie krócej i przyklękały na jednym kolanie.

Joanna rzuciła pełne niepokoju spojrzenie w głąb korytarza po lewej stronie. Tam nie czekało uczennic nic dobrego. Wezwanie do sekretariatu albo, co gorsza, gabinetu dyrektorki oznaczało poważne kłopoty. Jako zdyscyplinowana uczennica była tam tylko raz w całej swojej szkolnej karierze, w dodatku w roli świadka, a nie oskarżonej, ale i tak na samo wspomnienie miękły jej kolana. Marianna gościła w tych strasznych miejscach kilka razy i najwyraźniej do dzisiaj nie ochłonęła z wrażeń, bo nawet ona zamilkła na chwilę, a uśmiech zniknął z jej twarzy.

Z ulgą minęły główne drzwi szkoły. Przywitały się z koleżankami gotowymi już do drogi. Joanna spojrzała z góry na grupę kobiet czekających na swoje córki, które właśnie skończyły lekcje. Dziewczynki nie mogły chodzić po ulicach same. Wychowawczynie najmłodszych klas i pomagające im praktykantki stały rzędem przed schodkami prowadzącymi z szatni w górę, na poziom chodnika i sprawdzały, czy każda dziewczynka odchodzi ze swoją mamą. W ciągu kilkunastu ostatnich minut zerwał się naprawdę mocny wiatr, więc matki chwytały dzieci za rączki i poprawiały im chustki zbyt luźno zawiązane na głowach. Uśmiechały się przy tym do nauczycielek z pokorą, jakby przepraszając za wszystkie potencjalne przewiny swoich dzieci. Później kłaniały się na do widzenia, a dziewczynki machały swoim paniom rękami, za co były karcone przez matki ostrym szarpnięciem, więc poważniały i mówiły kolejny raz „z Bogiem”, pochylając głowy z szacunkiem.

Praktykantki odetchnęły głęboko, korzystając z ochrony ścianek osłaniających wejście przed podmuchami ciepłego wiatru podnoszącego z ziemi szary kurz, ściągnęły mocniej kaptury i paski przy płaszczach zanim zrobiły pierwszy krok na schody. Marianna machnęła ręką do koleżanek pilnujących maluchów. Patrzyły tęsknie za dziewczynami idącymi do liceum, ale musiały wytrwać na swoich stanowiskach aż ostatnia uczennica z młodszych klas włoży rączkę w dłoń swojej mamy i bezpiecznie opuści szkołę.

Patrol policji powoli przejechał wzdłuż budynku szkoły. Zakurzony granatowy samochód z kogutem na dachu sunął tuż przy krawężniku. Kobiety i dziewczęta skromnie pochyliły głowy, odruchowo skrywając twarze przed wzrokiem obcych mężczyzn. Jak zwykle ogarnęło je przyjemne poczucie bezpieczeństwa, kiedy widziały, że wszystko dzieje się normalnie, że ktoś nad nimi czuwa i żaden zły człowiek nie skrzywdzi ich ani ich córek. Samochód skręcił w prawo i zniknął w wąskiej uliczce, ale wszystkie wiedziały, że teraz okrąża ogrodzony teren szkoły i za chwilę pojawi się znowu przed budynkiem. Szeroka jezdnia, na której zmieściłyby się cztery rzędy samochodów jadących w obu kierunkach, znowu była zupełnie pusta. Jeśli wiatr ustanie, po południu pojawią się na niej chłopcy z okolicznych bloków i będą grali w piłkę, szaleli na rowerach, deskorolkach albo rolkach omijając liczne dziury w asfalcie. Czasem zatrąbi na nich jakiś samochód i wtedy uciekną na chodnik. Teraz jednak chłopcy byli jeszcze w szkołach, a wiatr niosący tumany kurzu uniemożliwiał zabawę na zewnątrz.

Joanna i pozostałe licealistki, które jak ona miały uczyć za kilka miesięcy w klasach 4-6, zeszły ze schodów. Porywisty, suchy i zaskakująco ciepły, jak na listopad, wiatr natychmiast zaczął szarpać ich ubrania. Dziewczyny zasłoniły usta i nosy szalikami, by nie łykać kurzu wciskającego się wszędzie. Na szczęście ich droga do liceum żeńskiego prowadziła prawie tyłem do wiatru. Joanna wbiła wzrok w ziemię i przymrużyła oczy. Wpatrywała się w ruchome wzory, które podmuchy tworzyły z szarego pyłu na tle ciemnego asfaltu. Z przyzwyczajenia szły parami, chwilami ustawiając się gęsiego, kiedy przyspieszały, by minąć matki z dziewczynkami w różowych szkolnych płaszczykach.

- Wyglądają jak kwoki, kiedy usiłują osłaniać swoje dzieci przed wiatrem i pyłem połami własnych płaszczy – pomyślała Joanna i uśmiechnęła się pod szalikiem do swoich myśli.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A co miałaś dostać za te siedem stów?

Zamiast kolagenu jedz awokado. Prawdopodobnie tak samo pomoże a lepsze w smaku.

 

Opowieść jak podręczna. Jakaś utopia? Kocham Twój styl ale temat mnie przygnębia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Matki szły gromadą tarasując całą szerokość chodnika. Nie wypuszczały rączek córek ze swych dłoni. Joanna poznała swoją sąsiadkę i już nawet przywołała na twarz nieszczery uśmiech, by ją przywitać, ale ona ruszyła od razu szybko, najwyraźniej nie mając ochoty na pogawędki z innymi kobietami. Zupełnie nie zważała na drobną pierwszoklasistkę, którą ciągnęła za sobą. Dziewczynka o bladej twarzy i smutnych oczach drobiła truchtem, by nadążyć za matką, która parła przed siebie długimi krokami jak lodołamacz. Wysoka, szczupła, ale dziwnie niezgrabna kobieta miała smutną, zaciętą twarz, lekko spuchniętą wargę po lewej stronie i żółtawy ślad starego sińca na policzku. Joanna nie znała jej, słyszała tylko, że mąż, pomiędzy różnymi innymi określeniami, które wyrzucał z siebie nieprzyjemnym bulgoczącym głosem, wołał na nią Jadwiga. Imienia dziecka, które truchtało za nią, nigdy nie słyszała. Jeszcze cztery albo pięć kobiet, wziąwszy przykład z Jadwigi, ruszyło spod szkoły szybkim krokiem do młodszych dzieci, pozostawionych w domach pod opieką starszego rodzeństwa albo uczynnych sąsiadek, do ziemniaków gotujących się powoli na najmniejszym płomieniu kuchenki, do niedokończonych porządków. Pozostałe traktowały wyjście po dzieci do szkoły jako okazję do poplotkowania i te właśnie utrudniały innym przechodniom poruszanie się po chodniku. One czekały przed szkołą już od dawna, nie zważając na nasilający się wiatr. Teraz przekrzykiwały jego świsty kończąc rozmowy rozpoczęte, gdy stały zbite w małe grupki przed szkołą, rozmowy o zakupach, gotowaniu obiadu, porządkach, dzieciach i mężach, fascynujące opowieści o wspaniałych metodach prasowania i niezawodnych przepisach na nieskazitelną biel firanek.

Joanna pozwoliła swojej wyobraźni na rozwinięcie tego drobiowego skojarzenia, które nasunęło jej się, gdy patrzyła z góry na tę gromadkę. Wiedziała, że nie powinna tego robić, ale już nauczyła się zachowywać dla siebie efekty działania bujnej wyobraźni. Mijające ją matki-kwoki machały połami płaszczy jak skrzydłami i gdakały do swych dzieci „Ko-ko, no chodźże. Ko-ko, no idźże szybciej. Ko-ko, schowaj się tu. Ko-ko…” i do koleżanek „Ko-ko, dzisiaj ko-ko-kotlety utłukłam, ko-ko, ziemniaczki obrałam, ko-ko. Ko-ko, jutro klusków nagotuję, ko-ko z sosikiem, ko-ko moi panowie lubią kluseczki, ko-ko.” „A gdzie dostałaś ko-ko-kotlety? W waszym osiedlowym były? Ko-ko?” „Ko-ko, panierkę zrobiłam ko-ko wspaniałą, ko-ko-ko, sąsiadka mi pokazała, ale ja ko-ko jeszcze maku dołożyłam, ko-ko-kotlety w osiedlowym były wczoraj o jedenastej.” Joanna roześmiała się do tego obrazu w duchu.

- Podobno za dwa tygodnie ma padać – Marianna nie umiała się powstrzymać od mówienia nawet w tak niesprzyjających warunkach.

- Oby – zdołała wydusić z siebie Joanna, przekrzykując wiatr niosący za nimi gdakanie.

Po piętnastu minutach szybkiego marszu nieco zadyszane stanęły przed drzwiami przysadzistego budynku z czerwonej cegły. Dobudowane wyraźnie później niż sama szkoła murowane osłony zapewniły im schronienie przed wichurą, kiedy otrzepywały ubrania z szarego kurzu. Ich ciemnofioletowe płaszcze były znacznie mniej praktyczne w tych warunkach niż szare, które nosiły dorosłe kobiety. Otrzepywały się nawzajem i tupały butami, żeby nie wnosić piachu do budynku. Joanna zastanawiała się przez chwilę, czy tego dnia robi to z sympatii do woźnej, pani Ani, czy z obawy przed woźną, panią Aleksandrą. Zabawne wydało jej się to, że intencję swojego postępowania pozna dopiero, kiedy zakończy otrzepywanie się i wkroczy do budynku. Żałowała, że nie może podzielić się z koleżankami tymi przemyśleniami. Już dawno zauważyła, że kiedy wpada jej do głowy jakiś zabawny pomysł i próbuje nim kogoś rozbawić albo choćby zainteresować, w najlepszym wypadku napotyka na zdziwione spojrzenie rozmówczyni. W najgorszym jest to wzrok pełen pogardy. Matka najpierw ze śmiechem, później z rosnącym niepokojem, powtarzała „nie filozuj”, kiedy jej dziwna córka zaczynała snuć takie rozważania pomagając jej w kuchni albo sprzątaniu. W dodatku Joanna nie ukrywała, że uważa prace dziewczętom przynależne za czynności niezmiernie nudne. Wykonywała je nawet posłusznie, ale choć na początku zawsze się starała, często później traciła zapał i zamyślona zaczynała robić głupoty. Ta niesforność myśli i wyraźny brak zainteresowania zajęciami właściwymi dziewczynkom niejednokrotnie wpędzały ją w kłopoty, a gdy poszła do przedszkola, siostry często musiały używać różnych dyscyplinujących narzędzi. Przyznawały jednak, że Joanna

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Owszem, antyutopia. Owszem, coś jakby Podręczna, jeno na nasze realia skrojona. Szybciej nie będzie, bo muszę pisać i poprawiać. Może jutro siądę do pisania, to wrzucę kolejny odcinek.

Kolagen małż mi zanabył w jakiejś promocji, więc piję, jeśli akurat nie zapomnę. Ponoć na skórę i włosy dobrze robi, więc jeśli nawet kolanu nie pomoże, to i tak się może nie zmarnuje. Wprawdzie mam zgryza, bo kolagen ni cholery nie jest wege, ale pocieszam się, że nikt świnek czy tam rybek (akurat w tym przypadku) dla kolagenu nie morduje i to odpad jest.

Za 7 stówek miałam mieć kolagen, jakąś wspaniałą naturalną witaminę C, witaminy D3+K2, chondroityna i glukozamina - tyle zapamiętałam. W sumie w czterech suplementach. No ale aż tak mi nie odwaliło, żeby to kupować, więc spoko.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nic sensownego :o Pani dr poszła po bandzie. Czasem chciałabym, żeby ktoś się tym zajął. Często chciałabym.

O avokado mówię na serio. A wszelkie chondroityny itp do kolana mało wchodzą. Owszem, czasem trzeba podać igłą, ale chyba na razie to nie ten etap.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A co do antyutopii, to najbardziej przerażające jest to, że są ludzie, nawet w naszym sejmie, dla których byłby to szczyt marzeń. O ile mężczyzn mogę zrozumieć- bez oceniania, bez starań, co da, to będzie przyjęte z wdzięcznością, nie trzeba się starać, wystarczy być, czyli życie jak w Madrycie. Ale wiem, że niektóre kobiety też by na to poszły. Odpodmiotowienie za cenę braku odpowiedzialności... Ludzie nie zdają sobie sprawy, że od odpowiedzialności za życie nie da się uciec, tak czy inaczej, prędzej czy później dopadnie...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie lubię awokado aż tak, żeby jeść codziennie, ale od czasu do czasu mogę.

Pani doktor ewidentnie poszła po bandzie i nawet nie bardzo starała się to ukryć. Wręcz mnie rozśmieszyło to, że na tej niby recepcie, która nie miała żadnego znaczenia, tak bardzo starannie poprawiała pieczątkę. No na mur beton ma jakieś profity od tej firmy. Bardzo ją zawiodłam.

 

Ludzie, Kraków oszalał! W niedzielę był taki ruch, takie korki i tak nie było gdzie zaparkować, że szok! Dziewczyny były na rynku i stwierdziły, że przejść się nie dało. Mam ochotę zobaczyć kiermasz świąteczny, ale chyba muszę skorzystać z faktu, że nie pracuję i pojechać tam przed południem w tygodniu. Spacer z dworca do rynku chyba można potraktować jako rehabilitację.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

podreczna mnie juz nie przygnebia, raczej tylko upewnia, ze nie chce zyc w tym chorym kraju ;) absurdy poganiaja absurdy, ja sie z tym ostatnio stykam na gruncie prowadzenia firmy - chory kraj

 

Agdus a propo jarmarku swiatecznego, moze zechcecie zaglosowac na Gdańsk, jedyny z Polski ktory sie zakwalifikowal. Bylam, widzialam jest naprawde sliczny, mozna glosowac do jutra:

https://www.europeanbestdestinations.com/christmas-markets/

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zagłosowałam. Lubię Gdańsk.

 

Ja chyba będę żyć w tym chorym kraju, pilnie obserwować, co się w nim dzieje, z bezsilności kląć jak szewc do końca życia. Na razie nie widzę realnej możliwości wyprowadzki za granicę. Trza to było zrobić z dziesięć lat temu albo i wcześniej.Natomiast dzieciom kazałam stąd spadać w podskokach i będę im truła, póki tego nie zrobią.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Może za parę lat właśnie tam będę podziwiała jarmarki świąteczne... Marzy mi się przeprowadzka na północ, ucieczka przed smogiem. Musimy poczekać aż Małgo skończy liceum w Krakowie, ale później to ja będę upierdliwie nalegała na przeprowadzkę. Już w tej chwili, kiedy coś w domu robimy, myślę o tym, czy to się spodoba potencjalnym nabywcom.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...