Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Od kwietnia do ... zimy (jesieni?) - co Wy na to?


Agduś

Recommended Posts

szybko się uczy, co upewniało je, że ich tradycyjne metody wspaniale działają na niegrzeczne wychowanki. Na szczęście nigdy nie domyśliły się, jak było naprawdę.

 

W pewnym momencie Joanna sama zaczęła podejrzewać się o lekkie szaleństwo i obawiać swoich myśli, które dzięki niezawodnym metodom wychowawczym sióstr nauczyła się tak doskonale ukrywać przed całym światem jeszcze zanim poszła do szkoły. Wreszcie po kilku latach znalazła wyjaśnienie. Kiedy zdała do czwartej klasy, uzyskała dostęp do kolejnego poziomu książek dla dziewczynek. Mogła wypożyczać w bibliotece szkolnej oraz brać z półki w domu tomiki o purpurowych jak jej nowy fartuszek okładkach, zawierające opowiastki odpowiednie dla dziewczynek w jej wieku. I właśnie jedna z negatywnych bohaterek którejś książki była obdarzona czymś, co nazywało się „bujną wyobraźnią”. Ta cecha sprawiała, że owa dziewczynka często zastygała w bezruchu pogrążona we własnych głupich myślach, uśmiechała się do siebie albo smuciła bez powodu. „Bujna wyobraźnia” niszczyła ją, sprawiała, że nie miała koleżanek i źle się uczyła. Wprawdzie czytała najlepiej z całej klasy, ale w tym, co naprawdę ważne, była bardzo słaba. Paskudna przypadłość często przeszkadzała nawet w modlitwie, odciągając myśli nieszczęsnego dziecka od tego, czym powinny były być zajęte. Na całe szczęście owa dziewczynka spotkała na swej drodze wspaniałą katechetkę, która rozpoznała jej problem i nakłaniając do regularnej modlitwy wyleczyła z wstydliwej choroby ducha. Od chwili przeczytania tego opowiadania Joanna narzuciła sobie dyscyplinę – za każdym razem, gdy jej własna „bujna wyobraźnia” zaatakowała ją, chwytała książeczkę do nabożeństwa, otwierała ją na przypadkowej stronie i czytała przez pół godziny starając się ze wszystkich sił skupiać uwagę na modlitwie. Pomogło. Ataki „bujnej wyobraźni” zdarzały się coraz rzadziej i coraz łatwiej mogła je przerywać. Wtedy jednak poczuła, że czegoś jej brakuje, życie stało się nudne. Znowu zaczęła pozwalać sobie na bezproduktywne rozmyślania i wymyślanie zabawnych historyjek, ale dzięki treningowi umiała to doskonale ukrywać. Nikt by się nie domyślił, że ta wpatrzona w karty podręcznika pilna uczennica już dawno przeczytała cały tekst, a teraz wcale nie słucha dukania koleżanki, tylko wędruje myślami gdzieś daleko, zupełnie gdzie indziej niż powinna. Wprawdzie bohaterem jej własnych opowieści początkowo często był Ukochany Przywódca, którego ona sama spotykała jako swojego rówieśnika i prowadziła z nim długie mądre rozmowy, ale jej wyobraźnia szybko znudziła się tym i stworzyła zupełnie nowych bohaterów i nowe historie. Nawet pewnego razu pomyślała, że mogłaby kiedyś pisać opowiadania dla dziewczynek, ale wtedy sprawdziła, że nazwiska autorów na okładkach wszystkich książek należą wyłącznie do mężczyzn. Widocznie jednak kobiety nie potrafią pisać – pomyślała i zrezygnowała z marzeń o byciu pisarzem. Doskonaliła natomiast warsztat aktorski i doszła do takiej wprawy, że w szkole nikt nawet nie podejrzewał, jak dziwnymi drogami wędrują myśli tej grzecznej i spokojnej dziewczynki, która nie wyróżniała się pod żadnym względem.

Podniosła wzrok na tabliczkę nad wejściem. Gdyby nie wiedziała, co tam jest napisane, nie odgadłaby, jaka treść ukryła się pod grubą warstwą pyłu. „Miejskie liceum żeńskie” – głosił napis na normalnie czerwonej prostokątnej blasze. Ponad nią wisiał pokaźnych rozmiarów krzyż. Również szary.

Dziewczyny uznały wreszcie, że zostawiły na wycieraczce tyle kurzu, ile tylko mogły, więc otworzyły drzwi i weszły do budynku. Podmuch wiatru, który wdarł się za nimi, zakręcił piachem tworząc niewielki wir pośrodku wiatrołapu. Zamknęły starannie drzwi za sobą, zanim otworzyły kolejne i weszły na szkolny korytarz. Gmach liceum żeńskiego był znacznie starszy niż budynek szkoły podstawowej dla dziewcząt i nie miał osobnego wejścia dla uczennic wiodącego z zewnątrz prosto do szatni. Dopiero za drzwiami skręciły w lewo, pozdrowiły woźną, panią Aleksandrę, i pod jej karcącym, zawsze surowym spojrzeniem zeszły po schodach do piwnicy, w której urządzono niewielką szatnię. Zamiast boksów z siatki oznaczonych tabliczkami z numerami klas były tu zwykłe wieszaki. Dziewczęta rozpoczynające naukę w liceum traktowały to jako dowód zaufania do nich i aby go nie nadużyć zawsze pilnowały tego, by powiesić ubrania na swoich miejscach. Drugoklasistki wskazywały te miejsca pierwszakom we wrześniu. Otrzepywanie płaszczy, szalików i chustek znowu wywołało kłęby kurzu. Powiesiwszy ubrania na właściwych wieszakach chwyciły za mopy stojące w kącie, zamoczyły

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 18,4k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

  • Agduś

    6399

  • braza

    3720

  • wu

    1845

  • DPS

    1552

Najaktywniejsi w wątku

Dodane zdjęcia

Zagłosowałam. Lubię Gdańsk.

 

Ja chyba będę żyć w tym chorym kraju, pilnie obserwować, co się w nim dzieje, z bezsilności kląć jak szewc do końca życia. Na razie nie widzę realnej możliwości wyprowadzki za granicę. Trza to było zrobić z dziesięć lat temu albo i wcześniej.Natomiast dzieciom kazałam stąd spadać w podskokach i będę im truła, póki tego nie zrobią.

Suuuusznie...:yes:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

je w wiadrach, wycisnęły i zmyły zakurzoną podłogę. Jako ze woda w wiadrach najwyraźniej dawno nie była wymieniana, efektem ich wysiłków było powstanie fantazyjnych smug na podłodze, która wcale nie stała się czystsza. Nie przejęły się tym specjalnie, żadna nie lubiła pani Aleksandry.

Licealistki wróciły na korytarz po schodach wyślizganych stopami wielu roczników uczennic, a ponoć także i uczniów, bo choć trudno im było sobie to wyobrazić, mieściła się tu niegdyś „szkoła koedukacyjna” – z trudem zapamiętały to dziwne pojęcie, z jeszcze większym próbowały zrozumieć, jak kiedyś, nawet nie tak bardzo dawno, można było dopuścić do tego, żeby niespokrewnione ze sobą nastolatki płci obojga spotykały się w jednym budynku. Joanna, patrząc pod nogi, próbowała sobie wyobrazić, te straszne czasy, o których dowiedziała się niedawno na lekcjach historii nauczania. Przedmiot ten, wcześniej nudny jak flaki z olejem, ostatnio stał się fascynujący, gdyż zaczął opowiadać o czasach, które mogli pamiętać nawet ich dziadkowie, jeśli jeszcze żyli. Niestety kolejna arcyciekawa lekcja była zaplanowana dopiero na poniedziałek. Piątki były najgorszymi dniami w szkole, gorszymi nawet niż podobne do nich środy, bo przyszłe stażystki zaliczały rano praktyki w szkołach i szpitalach, zbierały się w liceum na omówieniu całego tygodnia praktyk ze swoimi nauczycielkami, później miały religię, a w końcu musiały odbębnić jeszcze kobiece obowiązki i metodykę nauczania w klasach starszych. Tydzień pracy kończył się oczywiście wspólną mszą. Pech chciał, że ich szkolny kaznodzieja uważał się za wspaniałego mówcę i nigdy nie odmawiał sobie przyjemności napawania się swoim głosem podczas długich, kwiecistych kazań. Na pocieszenie dostawały obiad w szkolnej stołówce. Jednak o ile w środy, kiedy w szkole spędzały niewiele mniej czasu, na obiad bywało mięso, o tyle w piątki musiały się zadowolić postnymi potrawami.

Przyszłe nauczycielki i siostry miłosierdzia powoli schodziły się do budynku liceum z miejsc, w których uczyły się swoich przyszłych zajęć praktycznie. Grupka Joanny miała najbliżej, więc zawsze najdłużej czekały plotkując cicho o swoich praktykach. Na razie zgromadziły się w wielkiej, ponurej, pozbawionej okien auli, żeby nie przeszkadzać szmerem rozmów w trwających jeszcze lekcjach klas pierwszych. Półokrągłe pomieszczenie niegdyś zdobiły greckie kolumny zwieńczone jakimiś rzeźbami. Najwyraźniej jednak ozdoby obrażały przyzwoitość lub uczucia religijne, więc zostały skute, gdy jedynie słuszny Prawy Polski Kościół Katolicki objął rząd dusz. Nikt nie zadbał jednak o zatuszowanie śladów tego działania, więc obtłuczone zwieńczenia kolumn wyglądały teraz obskurnie. Co roku przed wakacjami pojawiała się plotka, jakoby szkoła miała być pomalowana. Tradycją już stała się zabawa uczennic, które próbowały zgadywać, jakie kolory ścian powitają je we wrześniu. Kolejne roczniki opuszczały jednak szkołę żegnane przez wciąż tak samo brudnożółte ściany.

Pośrodku auli znajdowało się podwyższenie z mównicą. Nikt nie pamiętał, żeby było używane, bo przecież wszystkie uroczystości odbywały się w kaplicy szkolnej. Uczennice domyślały się, że to relikt tych dziwnych i strasznych czasów, kiedy niektóre zgromadzenia społeczności szkolnej miały charakter świecki (już samo to słowo wymawiało się szeptem, bo brzmiało jak bluźnierstwo). Czasami najodważniejsze wygłupiały się stając na scenie za mównicą, ale nie bardzo wiedziały, co właściwie mogłyby powiedzieć do zgromadzonych, więc poprzestawały na powitaniu ich i oddaniu głosu wyimaginowanym „godniejszym”. Wzdłuż półokrągłej ściany pozostawiono kilka rzędów amfiteatralnie ułożonych ławek i na nich właśnie dziewczyny czekały na rozpoczęcie zajęć. Wyglądały jak wojsko w swoich jednakowych fioletowych sukienkach. Odróżniały je jedynie tarcze naszyte na lewej kieszonce – przyszłe stażystki szkolne miały niewielki symbol otwartej księgi, a przyszłe siostry miłosierdzia schematycznie narysowany czepiec pielęgniarski.

Tradycyjnie przeraźliwy dźwięk dzwonka zagłuszył na chwilę rozmowy. Pierwszoklasistki wysypały się z klas na korytarze. Starsze koleżanki patrzyły na nie z wyraźną zazdrością – młode czekała jeszcze tylko msza, fakt, że okraszona przydługim kazaniem, po której wracały już do domów. Tylko klasa, której przypadały w tym miesiącu praktyczne lekcje gotowania, wracała po mszy do kuchni, by dokończyć i podać starszym koleżankom obiad.

Aula opustoszała szybko. Dzwonek wezwał uczennice do ich zajęć. W kaplicy rozpoczęło się nabożeństwo, w salach omówienie tygodnia praktyk. Śpiew dobiegający z kaplicy snuł się po

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

korytarzach jak dym i docierał do najbliżej położonych sal lekcyjnych. Zajęcia, jak zawsze, poprzedziło wspólne odmówienie modlitwy, co, również jak zawsze, skutecznie uśpiło większość uczennic. Drugoklasistki dzieliły swój brak uwagi równo pomiędzy bezbarwne, usypiające głosy nauczycielek, w większości ubranych w granatowe habity, i odgłosy mszy. Różnicę pomiędzy nieskończenie długą dziesiątką różańca a następującym po niej monologiem nauczycielki zauważały tylko dlatego, że w krótkiej przerwie pomiędzy nimi mogły zasiąść w ławkach. Odrobina zainteresowania budziła się w dziewczętach, kiedy okazywało się, że któraś z koleżanek postąpiła niewłaściwie, czym wzbudziła niezadowolenie zakonnicy prowadzącej jej praktykę. Wtedy monotonny głos stawał się o oktawę wyższy i odrobinę bardziej donośny. Każda na moment przywoływała swe myśli do klasy, ale odnotowawszy, że słowa nie są do niej skierowane, szybko pozwalała wrócić myślom tam, skąd przyszły.

Joanna zaczęła swoją wędrówkę od zganienia się jeszcze raz za głupie fantazjowanie o odmiennej naturze Anieli. Szybko porzuciła natrętną wizję otulonych płaszczami matek-kwok siedzących teraz na grzędach i patrzących z góry na swoje pisklaki kręcące się u ich stóp. Wróciła do rzeczywistości, by, jak zapewne większość koleżanek, dokonać przeglądu zaplanowanych jeszcze na piątek czynności.

- Po lekcjach prosto do domu. Ciekawe, czy będzie ten przystojny Strażnik z ciemnym wąsem, czy ten śmieszny grubas, który rzuca im nieprzyzwoite spojrzenia i uśmiechy? I kto z osiedla wyjdzie im naprzeciw? Oby nie Marian! Dobrze, że to listopad i kiedy wrócę będzie już za ciemno, żeby mama mogła mnie posłać dokądkolwiek. – Wzrok Joanny skierował się bezwiednie w stronę wesołej koleżanki, która w tej chwili miała dość smutną minę. – Całe szczęście, że mam tylko dwójkę młodszego rodzeństwa i to w dodatku już chodzącego do szkoły. Taka Marianna na przykład po powrocie ze szkoły zajmuje się piątką maluchów albo pierze pieluchy dwojga najmłodszych. Los pierworodnej nie jest godny pozazdroszczenia. A to na pewno jeszcze nie koniec, bo matka Marianny jest jeszcze całkiem młoda. Ciekawe, czy już przestało wiać – skierowała wzrok za okno. Po drodze jej spojrzenie padło na Beatę. – No ta, to ma dopiero ciężko! Wprawdzie nie jest najstarsza, ale jej dwie siostry już mają swoje rodziny i dzieci, starszy brat zajmuje się męskimi sprawami, matka umarła rok temu w połogu, całe szczęście, że niemowlę też nie przeżyło, bo Beata na pewno by teraz nie mogła się już uczyć. I tak ma pod opieką trójkę młodszych. Gdyby nie ciotka, KBP, która rok po śmierci siostry dostała pozwolenie na odejście z pracy i zostanie piastunką siostrzeńców, Beata siedziałaby w domu matkując rodzeństwu. A ja mam raj na ziemi, jak mówi mama. – W wyobraźni Joanny pojawiły się twarze młodszego rodzeństwa. – Paweł chodzi do szóstej klasy. Jest aż cztery lata młodszy ode mnie, bo Bożydara, która urodziła się przed nim, żyła tylko kilka godzin. Marysia jest w trzeciej klasie, mama chyba poroniła rok po urodzeniu Pawła, ale o tym się nie mówi głośno. Janek chodzi do trzeciej. Później było jeszcze dwóch Bożydarów. Kiedy drugi umarł, o mało nie zabierając mamy, lekarz wystawił mamie zaświadczenie, że kolejny poród ją zabije. – Joanna pamiętała doskonale tę rozpacz w domu i gniew ojca, który jednak wyraził zgodę na Komisję. Mama błagała go na kolanach i modliła się całymi dniami przez dwa tygodnie, a starsze siostry Joanny – Benigna i Michalina same zajmowały się domem i dziećmi. Hilary – najstarszy z rodzeństwa – wstawiał się za mamą u ojca, ale starszy od Joanny o półtora roku, jedenastoletni wtedy Michał chodził wściekły i wyzywał matkę od najgorszych. Chyba wtedy właśnie Michał przestał się odzywać do Hilarego, sióstr i matki. Siostrom wybaczył po dwóch latach, powiedział, że są „tylko kobietami”, więc nie można od nich oczekiwać niczego więcej. Do Hilarego nie odezwał się od tego czasu już nigdy. Matce wydawał tylko polecenia. Po trzech tygodniach ojciec postanowił, że zdecyduje Komisja, a nie Sąd Boży, co ostatecznie wkurzyło Michała, który przez jakiś czas nie odzywał się również i do niego, ale solidne lanie wyleczyło go z tego. Komisja potwierdziła opinię lekarza i dzieci przestały się pojawiać w ich domu. Joanna miała wtedy dziewięć lat. Niewiele rozumiała z tego, co się dzieje w domu. Smutek po śmierci braci, pogrzeby – to było jasne i zrozumiałe. Jednak cała awantura o Komisję, złość Michała, wściekłość ojca, prośby matki – to było niepojęte dla dziewięciolatki. Szybko zorientowała się, że nie może nikogo prosić o wyjaśnienia, nikt nie chciał z nią rozmawiać, siostry chyba też niewiele więcej niż ona pojmowały, a i tak zbywały jej pytania krzykiem, że to nie dla smarkaczy, że się dowie w swoim czasie. Dowiedziała się dopiero w pierwszej klasie liceum na lekcjach Wychowania

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

do życia w rodzinie. Była przerażona jak jej koleżanki. Nagle zrozumiała, co się działo podczas tych miesięcy po śmierci drugiego Bożydara i później. Do szoku wywołanego uświadomieniem dołączył szok wynikający ze zrozumienia tego „później”. To się działo w nocy…

- Joanna! – z zamyślenia wyrwał ją oburzony głos siostry-nauczycielki. – Ty mnie nie słuchałaś!

- Ależ słuchałam, siostro Karolino – zapewniała, choć oblana nagłym rumieńcem twarz zaprzeczała tym słowom. – Mogę powtórzyć wszystko.

- Tak? To proszę! – zasyczała siostra.

- „Opiekunki praktyk w tym tygodniu na ogół nie były zachwycone waszym zachowaniem. Proszę, żebyście…” – mówiąc naśladowała nawet ton głosu siostry. To była jedna z tych cudownych umiejętności, które pozwalały jej maskować całkowity brak zaangażowania podczas lekcji. Umiała słyszeć i zapamiętywać, nie słuchając i nie rozumiejąc.

- Dość! – krzyknęła nauczycielka – Za karę podczas przerwy odmówisz dziesiątkę różańca.

Joanna nie zapytała, za co ta kara, skoro powtórzyła dokładnie słowa siostry. Nie miało to sensu, chyba że chciała zostać w sali jeszcze dłużej.

Godzinę później licealistki spotkały się znowu w korytarzu prowadzącym do stołówki próbując odgadnąć po zapachu, co też dobrego przygotowują na obiad pierwszoklasistki.

- Jarzynowa – stwierdziła Karolina.

- Niewątpliwie – odparła Marianna. - A na drugie pieczona ryba, ziemniaki i marchewka.

- Wyczułaś zapach tartej marchewki?

- Nie, przeczytałam wczoraj jadłospis – roześmiała się Marianna.

- Głodna jestem jak wilk – westchnęła Karolina. Głód sprawiał, że nawet wspomnienie tego, co robiły one same podczas zeszłorocznych zajęć z gotowania nie odbierało jej apetytu.

- Jeszcze z pół godziny – zawtórowała jej westchnieniu Bogusia. – Zjadłam kanapkę na pierwszej przerwie i dobrze, bo później ta hetera Konstantyna nie dała mi chwili spokoju. Mało się nie posikałam, bo nawet nie miałam czasu iść do ubikacji.

Dziewczyny patrzyły na nią z mieszaniną podziwu i zgrozy, kiedy otwarcie krytykowała swoją patronkę. Oszalała – pomyślała Joanna, która ekspresowo wyklepała swoją karę i dołączyła do koleżanek, kątem oka spoglądając na milczącą Mariolę, zapewne skrzętnie zapisującą w pamięci słowa koleżanki, żeby później powtórzyć je komu trzeba.

Korytarz zapełniał się powoli. Głodne nastolatki pożądliwie wbijały wzrok w drzwi stołówki. Kilka minut przed ich otwarciem ustawiły się parami wzdłuż ściany. Zapanowało całkowite milczenie. Wszystkie zastanawiały się, która nauczycielka ma tego dnia dyżur. Jeśli pani Danuta, szybko zaspokoją pierwszy głód, jeśli pani Marta, ich kiszki zdążą jeszcze wygrać kilka marszy, zanim zaczną jeść lekko wystygnięty posiłek. Nie był to obiad, którym mogłyby się najeść, niewielkie porcje pozwalały im przetrwać do końca lekcji, a pierwszoklasistkom wykazać się umiejętnością gotowania.

Punktualnie o 14.00 drzwi stołówki otworzyły się, a z piersi dziewcząt wydarł się prawie bezgłośny jęk, gdy zobaczyły uśmiechnięte oblicze pani Marty. Jedna z dwóch nauczycielek gotowania zaprosiła je szerokim gestem do pachnącego zupą jarzynową i rybą wnętrza. Zajęły swoje miejsca, siadając przy stołach przykrytych nieco wytartą ceratą. Pani Danuta szybko zaczęłaby odmawianie modlitwy dziękczynnej, ale nauczone doświadczeniem wiedziały, że pani Marta najpierw wygłosi wykład na temat wartości odżywczych dzisiejszego posiłku i oceni pracę pierwszoklasistek, które stały w szeregu wzdłuż ściany. Joanna natychmiast wyłączyła się i powędrowała myślami do rozważań o potencjalnie

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No macie... Chociaż odzew mnie powalił na kolana...

 

niebezpiecznej Anieli – wysłanniczce złych, obcych, którzy chcą zniszczyć jedyną prawdziwą Prawą i Sprawiedliwą Cywilizację. Głód i piskliwy głos, przesympatycznej skąd inąd pani Marty, skutecznie utrudniały jej podążanie szlakiem wyobraźni. Zniecierpliwiona szybko doszła do wniosku, że cały ten pomysł jest głupi i bez sensu, Aniela to zwykła, trochę wredna, dziewczyna, a nie żadna nieludzka androidka ani prawie-człowiek, a Joanna nigdy nie dostanie żadnego orderu na środku wielkiego placu, ponieważ nikt nie wręcza orderów kobietom. Może najwyżej dostać medal, jeśli urodzi i wychowa do chwili ukończenia szkoły podstawowej co najmniej pięcioro dzieci. Lepiej jednak urodzić więcej na wszelki wypadek, bo z pewnością nie wszystkie dożyją tego wieku, a medal da jej dodatkową kartkę na żywność, kiedy stanie się bezproduktywną emerytką. Westchnęła ciężko i wciągnęła brzuch, usiłując stłumić donośne burczenie dobywające się z jego głębi.

Pani Marta zakończyła wreszcie swoją przemowę. Joanna omiotła wzrokiem szereg pierwszoklasistek. Jedna wyglądała, jakby przed chwilą płakała – najwyraźniej nie popisała się dzisiaj w kuchni. Pewnie dostała naganę, może nawet grozi jej inspekcja w domu. Niewątpliwie oberwie jej się od matki, która będzie musiała się gęsto tłumaczyć przed kontrolerkami z nieprzygotowania córki do życia. Dwie albo trzy kolejne też najwyraźniej zostały zganione, ale chyba nic poważnego się nie stało. Jedna z nich miała wyraźnie zaczerwieniony policzek, zapewne dostała w twarz od pani Marty. Niska blondynka promieniała radością i dumą. Ta najwyraźniej okazała się mistrzynią pieczenia ryby. Oby – pomyślała Joanna z lekkim dreszczem obrzydzenia przypominając sobie nauki pani Marty, która wpajała im różne sztuczki mające na celu ukrycie faktu, że ryby trafiające do szkolnej stołówki były na skraju niejadalności. Czy pierwszaczki zdołały wydłubać wszystkie pasożyty? Stanowczo postanowiła o tym nie myśleć. Mimo że wygłodzone nastolatki patrzyły na nią jak stado wilków szykujących się do polowania, nieustannie uśmiechnięta mistrzyni kuchni wykonała obydwiema dłońmi energiczny gest wzywający wszystkie do powstania z miejsc. Dziewczyny klepały modlitwę jak automaty, wyprzedzając nauczycielkę o pół słowa. Najwyraźniej denerwowało ją to, bo uśmiech powoli znikał z jej twarzy zmieniając się w dziwny grymas, a piskliwy głos starał się przekrzyczeć gromadę i zmusić do mówienia z właściwym namaszczeniem. Wreszcie modlitwa zakończyła się, a pierwszoklasistki zaczęły sprawnie podawać zupę. Same nie jadły, ponieważ po dyżurze w kuchni i nabożeństwie wracały na obiad do domów. Dopiero po zaspokojeniu pierwszego głodu odezwały się pierwsze nieśmiałe szepty, co wywołało gromiące spojrzenia pani Marty, kontrolującej sytuację w stołówce z niewielkiego podwyższenia. Krągła sylwetka nauczycielki była świetną reklamą jej kulinarnych umiejętności. Wszystkie zgromadzone wiedziały, że zarówno pani Marta jak i pani Danuta, wyglądająca bardzo podobnie, muszą tyle razy spróbować przygotowywanych dań, że w porze obiadu z całą pewnością nie są już głodne. Fakt, że wciąż żyją i wyglądają zdrowo, nieco podnosił na duchu konsumentki. Stanu, w jakim drugoklasistki opuszczały stołówkę, nie można było nazwać sytością, ale nie były już przynajmniej głodne, dzięki czemu mogły się skupić na kolejnych zajęciach. Przynajmniej takie było założenie. Trzy lekcje i jedną mszę okraszoną długim kazaniem później Joanna zaczęła słuchać kaznodziei, który ciepłym głosem zapowiedział ogłoszenia parafialne. Tego nie wolno było przegapić. Uczennice siedziały w długich, ciemnobrązowych ławkach szkolnej kaplicy. Sala nie miała żadnego uroku budynków kościelnych. Zwykłe proste ściany, prosty sufit, wysokie, prostokątne okna o nieco przybrudzonych z zewnątrz szybach, żadnych zdobień. Na jasnym parkiecie widać było ślady kolorowych linii. Do tego pozbawionego charakteru pomieszczenia wstawiono podstawowe sprzęty pozwalające odprawiać tam nabożeństwa.

- Obowiązki sobotnie przydzielono następująco: klasa pierwsza A w całości oddaje się do dyspozycji pani dyrektor szkoły podstawowej dla dziewcząt, klasa pierwsza B w całości oddaje się do dyspozycji pana dyrektora szpitala miejskiego dla kobiet, klasa pierwsza C w całości oddaje się do dyspozycji przełożonej klasztoru Karmelitek, klasa pierwsza D w całości oddaje się do dyspozycji pana dyrektora szpitala miejskiego dla dzieci, klasa pierwsza E w całości oddaje się do dyspozycji organizatora Kongresu

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...