Herne 16.05.2006 11:31 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 16 Maja 2006 Czy jesteśmy małżeństwem z krótkim stażem? Pięć lat po ślubie i pięć przed - w sumie 10 lat znajomości. Czy to jest jeszcze mało? Nie, nie połączyła nas wielka, nagła, namiętna miłość. Zaczęliśy chodzić ze sobą na studiach, później trochę siłą rozpędu byliśmy razem. I w pewnym momencie, po kupnie działki pod dom, stwierdziliśmy, że chyba czas wziąć ślub. Czy chcę ratować nasz związek - co dzień, co chwila zadaję sobie to pytanie. I nie znajduję niestety odpowiedzi. Może jestem niezdecydowany, może nie wiem, czego chcę, nie wiem. W każdym razie żadna decyzja nie jest ani łatwa ani prosta. Aha26 - nie, nie traktuję jej jak prostytutki - psychiczna strona zbliżeń jest moim wielkim problemem. W pewnym momencie, jako ucieczkę przed zbliżeniami, przeniosłem się do innego pokoju. Ale co mam mówić, gdy żona chce się kochać? Mówić sorry, nie jestem pewien uczuć do Ciebie? Może kiedyś się wykrystalizują. Poza tym, to jest przyjemne. Ona to wie, więc nie mam aż takich wyrzutów sumienia. I oczywiście nie robię tego wbrew sobie. Tak, to pradwa, nie wiem, czego chcę. I wewnętrzna rozmowa ze sobą, po której będę mądry, jakoś się nie udaje. To, że chodzimy do psychologa, nic jeszcze nie znaczy. Pomysłodawcą była żona, po wizycie jest OK przez wieczór, na drugi dzień jest gorzej, po dwóch dniach jest po staremu. Wizyty na pewno nie przeszkadzają, może pozbędziemy się traumy z dzieciństwa, bo to podobno nasze podświadome wiano z domu rodzinnego. Może rzeczywiście jest to "tylko" kryzys, w każdym razie nie życzę nikomu takiego wyjaławiającego stanu. Bo mam wrażenie, że jeśli się kiedys wszystko unormuje, to będziemy już daaaleko od siebie. Zbyt daleko. Marzę o jednym - o budowie drugiego domu. Takiego mojego azylu. Mojej małej samotni. Gdzie będę ja i moje dzieci. Choćby na weekend. Nawet już projekt mam. Brakuje tylko pieniędzy. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Maxtorka 16.05.2006 11:49 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 16 Maja 2006 Czy jesteśmy małżeństwem z krótkim stażem? Pięć lat po ślubie i pięć przed - w sumie 10 lat znajomości. Czy to jest jeszcze mało? Nie, nie połączyła nas wielka, nagła, namiętna miłość. Zaczęliśy chodzić ze sobą na studiach, później trochę siłą rozpędu byliśmy razem. I w pewnym momencie, po kupnie działki pod dom, stwierdziliśmy, że chyba czas wziąć ślub. Czy chcę ratować nasz związek - co dzień, co chwila zadaję sobie to pytanie. I nie znajduję niestety odpowiedzi. Może jestem niezdecydowany, może nie wiem, czego chcę, nie wiem. W każdym razie żadna decyzja nie jest ani łatwa ani prosta. Aha26 - nie, nie traktuję jej jak prostytutki - psychiczna strona zbliżeń jest moim wielkim problemem. W pewnym momencie, jako ucieczkę przed zbliżeniami, przeniosłem się do innego pokoju. Ale co mam mówić, gdy żona chce się kochać? Mówić sorry, nie jestem pewien uczuć do Ciebie? Może kiedyś się wykrystalizują. Poza tym, to jest przyjemne. Ona to wie, więc nie mam aż takich wyrzutów sumienia. I oczywiście nie robię tego wbrew sobie. Tak, to pradwa, nie wiem, czego chcę. I wewnętrzna rozmowa ze sobą, po której będę mądry, jakoś się nie udaje. To, że chodzimy do psychologa, nic jeszcze nie znaczy. Pomysłodawcą była żona, po wizycie jest OK przez wieczór, na drugi dzień jest gorzej, po dwóch dniach jest po staremu. Wizyty na pewno nie przeszkadzają, może pozbędziemy się traumy z dzieciństwa, bo to podobno nasze podświadome wiano z domu rodzinnego. Może rzeczywiście jest to "tylko" kryzys, w każdym razie nie życzę nikomu takiego wyjaławiającego stanu. Bo mam wrażenie, że jeśli się kiedys wszystko unormuje, to będziemy już daaaleko od siebie. Zbyt daleko. Marzę o jednym - o budowie drugiego domu. Takiego mojego azylu. Mojej małej samotni. Gdzie będę ja i moje dzieci. Choćby na weekend. Nawet już projekt mam. Brakuje tylko pieniędzy. Hmmmm , Herne , mnie się wydaje że Ty już prawie podjąłeś decyzję że odejdziesz , ale boisz sie to wyartykułować i sam przed sobą sie do tego przyznać . Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Herne 16.05.2006 12:01 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 16 Maja 2006 I to jest właśnie cały mój dramat - nie potrafię się zdecydować na ruch w żadną stronę. Choć wiem, że będę musiał. I jak na razie kręcę się za własnym ogonem w zaleźności od nastroju. I są dwa powody, które mnie mocno tonują - dzieci oraz kwestie finansowe. I jeszcze może nadzieja, że mimo wszystko będzie dobrze. Ale nie chcę Was już zanudzać moimi rozterkami, z których nic nie wynika. Przepraszam. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Maxtorka 16.05.2006 12:06 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 16 Maja 2006 I są dwa powody, które mnie mocno tonują - dzieci oraz kwestie finansowe. I jeszcze może nadzieja, że mimo wszystko będzie dobrze. . To trzymaj się tego , zwłaszcza dzieci i tej nadziei że będzie dobrze . Musisz jednak w to zacząć wierzyć , bo inaczej cała ta terapia u psychologa jest nic nie warta . Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
gaga2 16.05.2006 12:16 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 16 Maja 2006 Herne... mogę się jedynie podzielić z Tobą moim doświadczeniem. My z mężem też mamy za sobą taki potężny kryzys, to było w czasie budowy, chyba na etapie wykańczania domu.... Wydawało mi się, że już go nie kocham, że nienawidzę, widziałam same jego wady itp. a głównym sposobem komunikacji było warczenie i krzyk. W czasie awantury nie raz proponowałam odpoczynek od siebie czy sposób podziału majątku w razie rozstania... :ops: (w mojej wersji on miał wziąść dom, skoro mu na nim tak zależało... ). I czułam się zwyczajnie nieszczęśliwa, żadne sposoby na stres nie działały... niemal klęska życiowa.... dopadło nas tak ok. 8 lat po ślubie.... teraz już to jest dawno za nami, ale kto wie jak by się wszystko skończyło... Nam pomogła wiara, bo jesteśmy osobami wierzącymi...a właściwie rekolekcje małżeńskie. Dla osób niewierzących pewnie pomocne byłyby warsztaty z dialogu małżeńskiego itp.... Wiesz co było przełomowe w naszych relacjach?: kiedy zadaliśmy sobie nawzajem trud, żeby spojrzeć na całą sytuację oczami drugiego małżonka. Wiem, że to brzmi banalnie, ale właśnie tak jest. Do chwili przełomu każde z nas zasklepiało się w poczuciu własnej krzywdy, niesprawiedliwości i lizało własne rany.... nagłe przeskoczenie na tory myślenia tego drugiego... obiektywne spojrzenie na to, jak ja moim zachowaniem raniłam tę drugą osobę.... i podjęcie wpierw mentalnej decyzji, że dajemy sobie szansę.... to było jak olśnienie... a że nie było łatwe... no cóż, my przez pierwsze dni rekolekcji w czasie przeznaczonym na ćwiczenia dialogu małżeńskiego jedynie wrogo milczeliśmy...... bardzo pomogła nam lektura książki o miłosierdziu w małżeństwie, ale taka książka przemawia raczej do osób wierzących.. Po co to wszystko piszę? Otóż wtedy, przed rekolekcjami byłam mniej wiecej w takim stanie w jakim - wedle Twojego opisu - teraz Ty się znajdujesz. I nie miałam w sobie żadnej siły ani ochoty aby walczyć o związek, bo ten wydawał mi się już dawno wypalony....ale ten impuls do zmiany mojej własnej postawy, do chęci podjęcia trudu na nowo - trudu budowania związku... ten impuls był wynikiem refleksji nad uczuciami i spojrzeniem na sprawę od tej drugiej strony.... i jeszcz jedno: ja, w czasie kryzysu nieraz w nocy sobie powtarzałam, że nasza miłośc już dawnio wygasła, że ja nie kocham tego gościa który śpi obok mnie w łóżku.... ale nigdy ale to nigdy w czasie żadnej awantury nie powiedziałam tego na głos....bo miałam takie wrażenie, że wtedy jego świat rozpadłby się na kawałki,.... że gdyby mnie on coś takiego powiedział, to mój świat też rozpadłby się na kawałki....bo pozbawiłby mnie w ten sposób jakieej elementarnej potrzeby poczucia bezpieczeństwa... Podsumowująć: Herne, namawiam Cię jednak do wysiłku....trudu tworzenia związku na nowo.... porzucenia własnego egoizmu i myślenia co Ciebie uczyni szczęśliwym, ale zatroszczenia się o szczęście Twojej żony... a zapewniam Cię, że uszczęśliwienie tej drugiej osoby będzie źródłem i twojego szczęścia... tak to działa.... Pozdrawiam, gaga2 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Herne 16.05.2006 12:35 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 16 Maja 2006 Gaga2, nie chcę być wścibski, ale jak to u Was teraz wygląda - bo tego nie napisałaś. Jak wyglądają uczucia w Waszym związku? Na ile udało odbudować się ten związek? Czy możesz z czystym sumieniem powiedzieć, że jesteś szczęśliwa, czy tylko, że kryzys zażegnaliście? Jesteśmy wierzący, ale raczej niepraktykujący. To znaczy, nie wydaje mi się, że w wierze możemy szukać oparcia. I ja wiem, że to ja jestem główną destrukcyjną stroną w naszym małżeństwie. I próbuję się zmienić, choć zupełnie mi nie wychodzi. To nie jest tylko kwestia przekręcenia guzika w inną stronę. I jest jeszcze jedna kwestia o której pisałem wcześniej - ta druga kobieta. Chociaż nie jesteśmy razem, to jest to koleżanka z pracy. I poprzez sam fakt, że ją widzę, mam wrażenie, że moje wysiłki spełzają na niczym. Bo ciągle mam wrażenie (i chyba tak właśnie jest), że to właśnie ją darzę uczuciem, a nie żonę. I ten czynnik to wszystko dodatkowo potęguje. A nie mogę (i nie chcę) zmienić pracy. Ani jej nie widzieć. Z tym, że jak już pisałem wcześniej, kryzys trwał już od dłuższego czasu (choć nie w tak mocnej formie). Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
gaga2 16.05.2006 12:56 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 16 Maja 2006 Herne...w tej chwili jest zwyczajnie dobrze... może nie fajerwerki, ale i bywają okresy totalnego zakręcenia i romatyzmu.... potem staje sie tak zwyczajnie, ale z poczuciem, że jesteśmy sobą szczęśliwi, czasami dopada nas mały kryzys... teraz z perspektywy czasu tamten okres oceniam jako kryryz wywołany budową i koniecznością opieki nad małymi dziećmi. Wtedy nasze maluchy miały 5 i 2 lata, mąż spędzał czas na budowie, a po pwrotcie z budowy jechał do pracy nadrabiać zaległości, wracał ok. północy.... nie miał szacunku ani zrozumienia dla tego co ja robię (że jestem z dziećmi i zajmuję się domem plus pracuję na własny rachunek), ja nie miałam szacunku dla jego wysiłów, aby budowa sprawnie przebiegała...bezustannie krytykowałam to co on robi i że mnie wyłącza z procesu decyzyjnego i możliwości panowania nad budową. On mówił: to ja buduję a mnie trafiał szlag, bo jestem osobą ceniącą sobie niezależność i partnerskie podejście do życia...szczęśliwie to już za nami..... myślę że ten kryzys, a właściwie jego rozwiązanie dużo nam dało: staliśmy się bardziej dojrzali.... nie przywiązujemy już wagi do wielu drobiazgów... odpuszczamy sobie nawzajem drobne przewinienia.... mamy ze sobą o czym rozmawiać, o czym marzyć.... wspieramy się nawzajem...razem się śmiejemy, ja mam sie do kogo przytulić jak mi źle....myślę, że on wie, że może na mnie polegać...dla mnie to objawy dojrzałej miłości....dzięki warsztatom i rekolekcjom dowiedzieliśmy się też dużo o sobie.. o naszych reakcjach, niepokojach... wiemy jakiego rodzaju komunikaty wywołują nieporozumienia i zadrażnienia....chociaż jeszcze wiele zostało nam do odkrycia.... jest jeszcze kilka tematów tabu o jakich nie rozmawiamy, ale też wiele tabu w naszym małżeństwie zostało przełamanych...co roku jeździmy na rekolekcje: na tydzień lub dwa: to rodzaj takiej odnowy naszej duszy, przewartościowania priorytetów, czasu reflekcji no i nabrania chęci na podejmowanie wysiłków....fakt: u nas nie było tej trzeciej...może to duy żo zmienia... może wtedy jakoś łatwiej pomyśleć: po co się męczyć w nieszczęśliwym związku... może...?pozdrawiam,gaga2 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agnieszka1 16.05.2006 13:09 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 16 Maja 2006 I jest jeszcze jedna kwestia o której pisałem wcześniej - ta druga kobieta. Chociaż nie jesteśmy razem, to jest to koleżanka z pracy. I poprzez sam fakt, że ją widzę, mam wrażenie, że moje wysiłki spełzają na niczym. Bo ciągle mam wrażenie (i chyba tak właśnie jest), że to właśnie ją darzę uczuciem, a nie żonę. I ten czynnik to wszystko dodatkowo potęguje. A nie mogę (i nie chcę) zmienić pracy. Ani jej nie widzieć. Z tym, że jak już pisałem wcześniej, kryzys trwał już od dłuższego czasu (choć nie w tak mocnej formie). Zauroczenie wiesz co to jest? ( bynajmniej nie miłość) Może to zauroczenie Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Herne 16.05.2006 13:20 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 16 Maja 2006 Nie, nie wiem jaka jest różnica. Chociaż spróbuję. Wiem, że tą drugą kobietą może właśnie zauroczony byłem od dłuższego czasu - od około dwóch lat. I w zeszłym roku dowiedziałem się (od niej na jakiejś imprezie firmowej), że z wzajemnością. Z tym, że ona ma męża i dziecko, ja mam żonę i dwójkę dzieci. I właśnie dla nich wszystkich postanowiliśmy nie spotykać się, nie angażować. Ale wyrwać się spod jej uroku nie mogę. Choć próbuję o niej zapomnieć ze wszystkich sił. Nie piszę o niej z dużej litery z pełną premedytacją. Więc mam nadzieję, że to jest zauroczenie, a nie miłość. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
EDZIA 16.05.2006 13:23 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 16 Maja 2006 I jest jeszcze jedna kwestia o której pisałem wcześniej - ta druga kobieta. Chociaż nie jesteśmy razem, to jest to koleżanka z pracy. I poprzez sam fakt, że ją widzę, mam wrażenie, że moje wysiłki spełzają na niczym. Bo ciągle mam wrażenie (i chyba tak właśnie jest), że to właśnie ją darzę uczuciem, a nie żonę. I ten czynnik to wszystko dodatkowo potęguje. A nie mogę (i nie chcę) zmienić pracy. Ani jej nie widzieć. Z tym, że jak już pisałem wcześniej, kryzys trwał już od dłuższego czasu (choć nie w tak mocnej formie). Zauroczenie wiesz co to jest? ( bynajmniej nie miłość) Może to zauroczenie Odnoszę dokładnie takie samo wrażenie. Poza tym Herne wspomniałeś o chemii , ale zwróć uwagę że mimo tej adrenaliny zielonooka, czy dona nie rzuciła wszystkiego tylko została z facetem z którym jest. Czy na początku znajomości z obecną żoną nie doznawałeś uczucia, że skacze Ci ciśnienie, chodzisz po ścianie? I jeszcze jedno, czy Ty dobrze przemyślałeś swoją przyszłość mieszkając oddzielnie ? Dobry pomysł na tydzień. dwa, góra miesiąc a potem co powrót do 4 pustych ścian, nie będziesz miał do kogo się odezwać, z kim pokłocić i co Ci pozostanie? pilot TV + piwo i to niejedno. Jesteś młodym facetem i trudno Ci będzie bez partnerki i co? agencja towarzyska, przypadkowe znajomości, szukanie na siłę związku z inną kobietą /wszak z tą którą kochasz nigdy nie będziesz jak napisałeś/ i przerabianie na nowo obecnych problemów? Napisałeś, że po wybudowaniu domu nie masz celu i straciłeś sens życia, czy zatem nie uważasz, ze wychownie dzieci w atmosferze wzajemnego szacunku nie może być celem i sensem życia? Nie sztuką jest spłodzić dzieci, prawdziwa sztuka to je dobrze wychować a do tego potrzeba obojga rodziców. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agnieszka1 16.05.2006 13:27 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 16 Maja 2006 Oj Herne, oj jeśli chcesz uratowac malzenstwo - zmien prace zatem Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Teska 16.05.2006 17:23 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 16 Maja 2006 chyba sie naraze.....no ale... Herne, jezeli uwazasz ze kochasz te druga a z zona juz cie nic nie laczy - to nie mecz sie i zrob ten krok..po prostu odejdz, porozmawiaj z zona,miej dobry kontakt z dziecmi......i badz szczesliwy z ta druga.... a czemu tak pisze.....moja przyjaciolka tez byla no moze w podobnej sytuacji....zostali ze soba ze wzgledu na dzieci....i wiesz....ona ma teraz 43 lata....i zaluje ze tak zrobila...powiedziala mi dokladnie, ze mimo ze mieszkaja razem, wychowli juz dzieci( 20 i 18 lat) to ona siedzi i zastanawia sie co ona tutaj robi z tym czlowiekiem...i ma wrazenie ze zawalila z tej strony zycie....a ten drugi ktorego kochala...do tej pory jak go widzi to chce mu sie rzucic na szyje....i on tez... ech....takie to jest wszystko pokrecone.... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
ara 16.05.2006 18:31 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 16 Maja 2006 herne...nie rozumiem tego jak mozesz uprawiać seks z żoną skoro nie dośc,ze jej nie kochasz to nawet jej nie lubisz.Traktujesz ją jak prostytutkę czy jak?Zastanow się trochę chłopie nad sobą ... No ale ten sex 1- 2 razy w miesiącu ( i w dodatku w dni płodne!- jak zaznacza herne) to ni pies ni wydra. Jakieś flaki z olejem Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Mały 16.05.2006 19:06 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 16 Maja 2006 Herne - poczekaj jeszcze ze dwa lata i...możesz mieć wyrąbane na wszystko. . Ja jestem ... osz karwa to już -naście lat po ślubie, i nie raz zadawałem sobie podobne pytanie. Ale jak nie z moją własną to ... z kim? Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
tekt 17.05.2006 00:17 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 17 Maja 2006 ... mam rzeczy które wielu mi zazdrości ... Mam dom w pięknej okolicy, samochód ... w jakiej technologii dom?? garaż na jedno czy dwa stanowiska? chyba BK jednak gorsze od ceramiki Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Żelka 17.05.2006 08:19 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 17 Maja 2006 Herne, a na ile dobrze znasz ta druga kobietę? Czy nie jest to tak, ze raczej ją sobie wymyśliłeś? Owszem, czasem zdarza się kogoś podziwiać i nawet uznać, ze jest się podobnym, ze ma się jakieś tam wspólne zainteresowania, ze tak samo się patrzy na świat... Ale to tylko malutka część całości.., bo nie znasz jaka ta kobieta jest w życiu codziennym, jak dzieli się wszystko i dobro i zło. Nie wiesz jak ona gotuje, jak wygląda rano jak się budzi, jak zachowuje się jak jest chora, jak robi zakupy, jaka jest do dzieci, do reszty rodziny...Bo może się okazać, ze wspólne życie z ta druga wcale nie było by lepsze. A moim zdaniem, nie było by lepsze...Bo to była by bardzo skomplikowana sytuacja. Ciągle podkreślasz, ze tak bardzo kochasz swoje dzieci i wierze, ze tak jest. Ale co zrobisz, jeśli dzieci nie zaakceptują tego, ze tata odchodzi? Co jeśli one będą miały problem z tym, aby uwierzyć, ze tata który odchodzi żyć oddzielnie, nadal tak samo ich kocha. Czy one nie będą miały poczucie winy, ze tata odchodzi tez z ich powodu. A jeśli tu dochodzi jeszcze druga kobieta i jej dzieci z którymi tez będziesz musiał mieć kontakt, bo tego się nie uniknie, bo one są jakby częścią tej drugiej kobiety.., to jak Twoje dzieci to zrozumieją, ze musza dzielić się tata z jakąś obca kobieta i jej dzieciakami... Nawet duże dzieci maja problem w takiej sytuacji a gdzie dopiero małe. A jak poradzisz sobie z tym, jeśli Twoje dzieci nie zaakceptują tej drugiej kobiety, bo będzie ona dla nich ciągle powodem dla której odszedłeś od ich mamy? Nawet jeśli im się tego nie będzie wmawiać, przecież dzieciaki wyczują, ze mama nie przepada do tej innej kobiety i zaraz skumają, ze cos tu jest nie tak. Przepraszam, ze ja tak wale z mostu.., ale teraz masz jedna kobietę i dwoje dzieci i sobie nie radzisz, a co będzie jak będziesz miał dwie kobiety i dwoje dzieci, albo dwie kobiety i czworo dzieci? Sytuacja nie będzie prostsza, a raczej się skomplikuje. Czy nawet wielka miłość i uczucie do tej drugiej kobiety nie pęknie jak balon jak stanie przed takim zadaniem? Mi się tez trochę wydaje ze Ty tęsknisz za jakąś wielka miłością a sam dokładnie nie określiłeś przed samym sobą co to tak na prawdę jest. Tylko myślisz, ze wiesz, ze to nie jest to co masz teraz. Gaga ci tak pięknie napisała, ze aby żyć razem to trzeba umieć popatrzeć oczami tej drugiej osoby na to wspólne życie. A jak na razie, to wydaje mi się, ze jeszcze tego nie potraficie... ale to tez wymaga nie tylko chęci ale i czasu. Dajcie sobie trochę czasu, nie warto się spieszyć z tak ważna decyzja tym bardziej, ze kroją się nie tylko Wasze losy ale i losy Waszych dzieci których tak bardzo oboje kochacie. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Herne 19.05.2006 14:20 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 19 Maja 2006 Zeljka, odpowiem cytując G. Brassensa - "...może będzie tak, może będzie siak, ale dośc krzyków, jeśli wisieć mam, jeśli zginąć mam, to na Jej krzyżu..." I niestety znowu mam dołek psychiczny, zresztą jak zwykle przed weekendem. Piątek to mój najgorszy dzień tygodnia. Czy dzieci potencjalnie zaakceptowałyby tę trzecią osobę - nie wiem. Nie spieszę się z decyzją, choć mam wrażenie, że życie ucieka mi przez palce. Boże, jakie życie jest powalone. Dlaczego nie jest tak, że ślepo kocham żonę, ona kocha mnie, nie mogę bez niej życ i jestem najszczęśliwszym facetem na ziemi. Tak, tęsknię za wielką miłością bo uważam, że to jest jedyne, co naprawdę warto w życiu przeżyć i jedyne, do czego warto dążyć. I czemu się poświęcić. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Nefer 19.05.2006 14:24 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 19 Maja 2006 Boże, jakie życie jest powalone. Dlaczego nie jest tak, że ślepo kocham żonę, ona kocha mnie, nie mogę bez niej życ i jestem najszczęśliwszym facetem na ziemi. Tak, tęsknię za wielką miłością bo uważam, że to jest jedyne, co naprawdę warto w życiu przeżyć i jedyne, do czego warto dążyć. I czemu się poświęcić. Drogi Herne, Na taką miłość trzeba zasłużyć i taką miłość trzeba pielęgnować. Obawiam się, że i jednej i drugiej stronie zabrakło i chęci i siły... Cóż - tak się zdarza. Natomiast tkwienie w tym układzie jest nienormalne i bardzo niezdrowe dla wszystkich - i dla Ciebie i dla niej i dla dzieci... trochę to tak jest... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Majka 19.05.2006 14:28 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 19 Maja 2006 Herne, nie miłośc jest najwazniejsza. Może jest nią przyjaźń, może to zgoda ze sobą samym Życie to sinusoida, raz na górce, raz w dołku. Ci tacy szczęśliwi to na dopingu jadą Może być jednak spróbował trochę więcej seksu z zoną, ale nie w te dni plodne . Może lubisz to jej mniej odpowiada Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
gaga2 19.05.2006 14:41 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 19 Maja 2006 Tak, tęsknię za wielką miłością bo uważam, że to jest jedyne, co naprawdę warto w życiu przeżyć i jedyne, do czego warto dążyć. I czemu się poświęcić. Herne, masz rację miłośc jest najważniejsza... tylko że miłość... cierpliwa jest [...] nie szuka swego [...] nie pamięta złego [...] wszystko znosi [...] we wszystkim pokłada nadzieję [...] Zyczę Tobie i Twojej żonie ( a jednak ) miłości cichej i cierpliwej... w czasie kryzysu wszystko wygląda czarne i beznadziejne... a zatem - życzę Ci przetrwania tej ciemnej nocy... przetrwania nie w bezczynności...ale w w walce ze samym sobą... pozdrawiam, gaga2 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Recommended Posts
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.