Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

muzykoterapia


Ella

Recommended Posts

  • Odpowiedzi 266
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

A czy dialogi są "nieprawdziwe", jak twierdzi pani Zofia?

Owszem, tak. Z tym, że ja to odebrałam jako przemyślany zabieg. Czy zawsze musimy być dosłowni? Wszak czarodzieje kreują swoją rzeczywistość poetycko, a nie naturalistycznie...

Dla mnie miało to dużo uroku.

Ja się też tym nie przejmuję. To nie film dokumentalny, ale fabularny. A już na tle ówczesnej socrealistycznej produkcji bardzo dobry. Kiedyś zresztą filmy były bardziej "umowne". Teraz stały się często realistyczne aż do bólu.

A pani Zofii życzę zdrowia i wydania dalszej części wspomnień.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Teraz z innej półki. Wpadła mi w ręce najnowsza płyta Crisa Rea'i (oj ta odmiana nazwisk!) The Blue Jukebox. Za wcześnie na opinię - muszę ją przetrawić, ale dość ciekawa i inna, niż poprzednie. Dużo bluesa, głos coraz bardziej przypomina Toma Waitsa. Kto lubi taką muzykę, niech posłucha. Materiał typowo "terapeutyczny".
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Teraz z innej półki. Wpadła mi w ręce najnowsza płyta Crisa Rea'i (oj ta odmiana nazwisk!) The Blue Jukebox. Za wcześnie na opinię - muszę ją przetrawić, ale dość ciekawa i inna, niż poprzednie. Dużo bluesa, głos coraz bardziej przypomina Toma Waitsa. Kto lubi taką muzykę, niech posłucha. Materiał typowo "terapeutyczny".

 

Chris Rea zawsze mi się kojarzy z wakacjami :D , co przy dzisiejszym śniegu i błocie :o daje bez wątpienia znakomity efekt terapeutyczny :D !

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja polecam płyte Anity Lipnickiej i Johna Portera "Nieprzyzwoite piosenki". Bardzo nastrojowa muzyka i fajne teksty. Ostatnio jej słuchałam na okrągło, aż dostałam zakaz od męza włączania tej płyty :roll:

 

JOHN PORTER... hmm...

Na przełomie szkoły podstawowej i liceum byłam w niego zapatrzona i zasłuchana bez przerwy. Szczególnie upodobałam sobie płyty Helicopters i One Love, no i współprodukcje z Maciejem Zębatym (głównie polskie wersje songów L.Cohena). Fantastyczną perełką, "zajeżdżoną " przeze mnie totalnie była też jego niezwykle dowcipna płyta dla dzieci It's a kids' life, którą mam jeszcze w wersji winylowej...

A dla Johna czas chyba stanął w miejscu - wygląda teraz tak samo jak lat temu..... 8) , kiedy drżącą z wrażenia ręką podawałam mu po koncercie płytę do podpisu...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

joanko77 , ja też bardzo lubię duet Lipnicka & Porter, ich można słuchac i słuchać...i ten nastrój... :D

 

Bardzo, bardzo lubię Dido, zwłaszcza rano, dobrze nastraja na cały dzień!!

 

Świetnie relaksuje i koi nerwy cudowna Norah Jones

ślicznym, łagodnym "Sunrise", "Those Sweet Words", nastrojowym "The Long Way Home".... i całą resztą przepięknych piosenek!!

 

Pozdrawiam! :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month później...
  • 3 weeks później...

Ponurku :o ! Gdzie się podział Twój post , który był tu jeszcze przed chwilą :o ?

Czy Sidney Bechet czymś Ci się naraził :o :cry: :wink: ?

Szkoda, że nie zacytowałam Twojej notki (byłby dowód :wink: ), ale ponieważ nagryzmoliłam swoje trzy grosze jako dodatek i komentarz, to już ich nie będę likwidować.

Dla niezorientowanych wyjaśnię, że jeszcze przed chwilą przed moim postem widniał skrócony życiorys klarnecisty i saksofonisty sopranowego, Sidney'a Bechet'a, przez kronikarzy z onet.pl nazwanego "ojcem jazzu".

 

A oto moje wypracowanie na powyższy ( znikający :o ) temat :wink: :

 

Z tym mianem "ojca" to ktoś chyba troszkę przesadził :wink: , chyba że przyjmiemy za miarodajne powiedzenie: "sukces ma wielu ojców", stąd pewnie jazz też ma "wielu ojców" :D (a ta mieszanka genetyczna zdecydowanie wyszła mu na zdrowie :D )...

To prawda, że Bechet w kilku sprawach był pionierem :) , np. podczas sesji nagraniowej w 1932 roku zaczął nowatorsko improwizować w oparciu o strukturę harmoniczną utworu ( a nie, jak dotąd, wokół linii melodycznej ).

Poza tym, na początku lat czterdziestych jako pierwszy nagrał utwór za pomocą techniki multirecording , czyli w jednoosobowym sekstecie - zagrał w nim równocześnie na klarnecie, sopranie, tenorze, fortepianie, basie i bębnach :D !

 

A co do wątków muzykoterapeutycznych :D - przy pisaniu tych słów w błogi nastrój wprowadza mnie Sidney Bechet w transowym, cudownym Blue Horizon z 1944 roku - polecam :p !

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

coraz bardziej przypomina Toma Waitsa. Kto lubi taką muzykę, niech posłucha. Materiał typowo "terapeutyczny".

Chris Rea wzoruje się na Tomie Waits-ie? A czy wiecie, że Tom Waits to popłuczyny po niejakim Captain-ie Beefheart-cie. Ostrzegam - to wycieczka tylko dla najodważniejszych.

Captain Beefheart to postać bardzo tajemnicza. Przyjaciel Franka Zappy z lat młodości, propagator brudnego południowoamerykańskiego bluesa w wersji początkowo lekko, a z czasem coraz bardziej schizoidalnej. Jedyną osobą na świecie, która go rozumiała, no może "tolerowała", a przynajmniej tak jej się wówczas wydawało, był Frank Zappa. Poza tym z Captainem Beefheartem ciężko mieli wszyscy inni. Producenci, których po podpisaniu kontraktu całkowicie olewał, wytwórnie płytowe z którymi podpisywał niezliczone kontrakty na wyłączność (!) i tak samo olewał, czy muzycy z jego Captain Beefheart's Magic Band, których potrafił zamknąć na pół roku w szopie na przedmieściach żywiąc tylko fasolką z puszki, po to, by przygotować materiał na najbardziej pokręconą płytę wszechczasów. Ta płyta, którą magazyn the Rolling Stone w roku jej premiery okrzyknął największym wydarzeniem muzycznym ever, miała tytuł "Trout Mask Replica" (Kopia maski karpia - dla pewności, że przekaz zostanie zrozumiany, na okładce płyty znalazł się facet w kapeluszu, ale za to z głową karpia). Po 6-miesięcznych wyrzeczeniach i ostrej diecie fasolkowej w szopie, płyta ta została nagrana w 4 godziny w studio Franka Zappy. Muzycy weszli, zagrali, a Cpt Beefheart powiedział "that's it" czy coś w tym stylu.

Nie wierzę, na prawdę nie wierzę, że na tym forum jest ktoś kto słuchał tej płyty i ją polubił (ja zacząłem łapać czaczę po 4-tym odsłuchaniu, a po 10-tym dostrzegłem iskierkę geniuszu). Odsłuchanie całej 80-minutowej płyty jest równoważne 10-miesięcznej terapii elektrowstrząsami. Ostrzegam. Płyta nie jest dla osób o niskim progu tolerancji na rzeczy odmienne. Ale jeśli ktoś z was zechce wiedzieć dlaczego coś takiego, jak Tom Waits jest tym, czym jest, to powinien posłuchać Trout Mask Replica, albo innej płyty Kapitana, chociażby najbardziej popowego Ice Cream for Crow.

Captain Beefheart, wielki i przez nikogo niezrozumiany, pod koniec swojej kariery muzycznej, gdy zdał sobie sprawę, że nikt nie kupuje jego dadaistycznych jazd muzycznych, postanowił przerzucić się na inne medium. Wybrał malarstwo, które praktykował już od pewnego czasu. Dla swojej nowej pasji znalazł lepszych odbiorców - bogatych snobów, wielbicieli impresjonizmu niefiguratywnego (or whatever), którzy doszukali się w jego bazgrołach tego, czego nigdy nie doszukał się w jego muzyce masowy odbiorca, a przynajmniej udają że tego się doszukali.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ponurku :o ! Gdzie się podział Twój post , który był tu jeszcze przed chwilą :o ?

Czy Sidney Bechet czymś Ci się naraził :o :cry: :wink: ?

Panie uchowaj !

 

Sam usunąłem... w miare upływu czasu tamte górnolotne określenia zdały mi się cokolwiek przesadzone. :wink:

Ale w sumie wyszło na dobre... mamy cudny opis jednego z ojców muzyki synkopowanej.

 

 

Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja wprawdzie nie jestem znawcą jazzu, tytułów płyt, etc. ale na mnie terapeutycznie działa Bird

no i Wynton Marsalis - z takiej płyty "Hot House Flowers", szczególnie kawałek "I'm confessing (that I love you)" - przecudny. Czy ktoś to zna?

 

No i jeszcze Joao Gilberto i Astrud Gilberto - ze Stanem Getzem - przecudne kawałki np. Girl from Ipanema

Tall and tender young and lovely

the girl from Ipanema goes walking

and when she passes

each one she passes

goes by ...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ostrzegam - to wycieczka tylko dla najodważniejszych.

Ostrzegam. Płyta nie jest dla osób o niskim progu tolerancji na rzeczy odmienne.

 

Mieczu, toż to marketingowy majstersztyk :lol: !

Po takiej zachęcie istnym obciachem byłaby dalsza nieznajomość produkcji Kapitana :roll: :wink: .

Cóż mam zrobić - biegnę do sklepu :D (ewentualnie wstąpię po drodze do cioci Kazy :oops: :wink: ) ...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

na mnie terapeutycznie działa Bird

Na mnie również :D - to po prostu abecadło mojej muzykoterapii - energetyzuje, wzrusza i rozpala.

 

 

 

No i jeszcze Joao Gilberto i Astrud Gilberto - ze Stanem Getzem - przecudne kawałki

Ta płyta (z 1963 roku) jest dla mnie kwintesencją spokoju i błogosławionego autodystansu... Pewien mój znajomy pianista zawsze powtarza, że Astrud śpiewa tak, jakby właśnie lepiła pierogi... I to prawda :lol: . Wszystko na tej płycie dzieje się bez pośpiechu , bez napięcia, bezpretensjonalnie.

A to pomaga strzepnąć z siebie pyłki własnego stresu ...

Co ciekawe - Astrud zaśpiewała na tej płycie po raz pierwszy, w dodatku zupełnie "z zaskoczenia". Przyjechała na nagranie ze swoim mężem Joao, żeby pomagać mu jako tłumacz... I tak zauroczyła sobą kolegów muzyków, że niespodziewanie producent zaproponował jej udział w nagraniu. W ten sposób odkryto perłę bossa novy...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...