Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Komentarze pod sosnami czyli nowe życie starej stodoły


Recommended Posts

Gwoli przypomnienia i gwoli pokazania postanowiłam wkleić jeden z postów Mieczotronixa, napisanych już po przeprowadzce do wybudowanego domu. Pięknie też pisał i szkoda, że nie ma Go już na forum.

Dobrze, że jast Agduś - godnie Go zastąpi. :D

 

No piszę, piszę. Tak jakoś przez ostatni miesiąc niewiele pisałem, bo nagle znalazłem się po drugiej stronie barierki. Teraz jestem już tym „mądralą” co mieszka w swoim domu, - starszym druhem, co zdobył wszystkie sprawności, jakie były do zdobycia w trakcie tego żmudnego procesu i może zacząć się wymądrzać, drażniąc przy tym czytelników ohydną liczbą pod swoim ohydnym nickiem, pełnym cynicznego samozadowolenia, spoglądającego z politowaniem na dopiero-co-zaczynających swoje grobowce Tutenhamona śmiertelników. Powiem wam, że życie się zmienia. Człek w luksusie jurnieje, durnieje, tapla się nieustannie w próżności i samozadowoleniu no i w zbytku. Co weekend podjeżdża kilka wagoników gości, których trzeba ostentacyjnie oprowadzić po komnatach i pokazać gdzie komtur jada, albo zamienić się w babcię-stołeczkową przykucając na rogu łóżka w sypialni i obserwując podrośnięte pociechy gości, które tylko czekają żeby wytrzeć gluta w nową ścianę pokrytą matowym duluksem (którego hostessy za darmo w Geancie nie dają). Gości na dodatek sam zapraszam, żeby ich potem tym przepychem maltretować i epatować. Oczywiście koloryzuję trochę, ale boję się, żebym nie zaczął być tak postrzegany przez odwiedzających nas znajomych. Pokazywanie tych samych pokoi po raz n-ty sprawia, że wpada się w rutynę zmieszaną z apatią zawodowego przewodnika. Sycę się teraz tym, że dzieło do końca dowiedzione zostało (jakkolwiek do prawdziwego końca jeszcze mu daleko). Duma mnie ogromna rozpiera, jak kroczę po swojej kostce, do swojej bramy, żeby wpuścić na swoją posesję, swoich znajomych, w moim samochodzie, których dowozi moja żona... ufff. Buddystą niecierpiącym materializmu to raczej nie zostanę, ale trudno, przynajmniej nie na razie. Co jeszcze...

Ja siedzę prawie kołkiem w domu, bo i w domu pracuję. Żona jeździ 2 razy w tygodniu do pracy na 14-tą i wraca o 20-tej. Dzięki temu omija wszystkie korki. Nie mówiąc już o mnie. Żona się cieszy, że wracając z pracy sunie teraz w sznurze samochodów wraz z innymi wybrańcami, którzy brną z mozołem do swoich domów pod miastem. Ja się cieszę, jak podaję adres firmie transportowej i na pytanie „mieszkania ?” odpowiadam – nie ma mieszkania. Naprawdę satysfakcja jest wielka. Cały czas nie mieści mi się w głowie, że się nam udało w tym wcieleniu, ale jednak się udało. Mamy swój wielki super wyjechany dom i w nim mieszkamy. Jeszcze jest trochę bałaganu poprzeprowadzkowego tu i tam i jeszcze cały czas coś czeka na zrobienie. Nie mogę powiesić obrazów (mojej siostry), bo nie mogę ustawić szaf i regałów. Nie mogę ustawić szaf i regałów, bo nie mam listew przypodłogowych. Nie mam listew przypodłogowych, bo nie mogą dobrać koloru bejcy pod kolor drzwi, itp.

Dom jest baardzo przestrzenny. Nawet, gdy jest w nim kupa ludzi, nikomu nie brakuje miejsca, a Stanisławek ma odrębny kąt w którym może swobodnie kruszyć chrupki, rozcierać je o podłogę, mieszać z igiełkami z choinki, piaskiem (i pewnie zjadać tą pastę). Znajomi też „domowicze” mówią, że teraz to najgorsza pora roku i pełnię uroków mieszkania w domu pod miastem poczujemy dopiero wiosną i latem, jak się wszystko zazieleni. Kurcze! Teraz już jest fajnie (nawet mimo iż prawie wcale nie otwieramy okien), to co dopiero będzie latem!

Z nowych wrażeń sensorycznych: w domu jest w nocy totalnie cicho. Dopiero teraz zorientowałem się, że coś mi burczy w prawym uchu. Normalnie tego nie słyszę, ale jak się kładę spać i oplata mnie podwiejska cisza zaczynam słyszeć moje prywatne 50 Hz. Najpierw myślałem, że to burczy jakiś chory transformator gdzieś w domu. W nocy, gdy usłyszałem buczenie po raz pierwszy plątałem się nawet po ciemnym domu i szukałem, co to może burczeć. W końcu poddałem się i powziąłem podejrzenie, że może mi to burczy właśnie w głowie. Żeby to sprawdzić wyłączyłem korki. I bingo! Burczało dalej. Czyli - to w mojej głowie - pomyślałem włączając korki o godzinie 2.30 w nocy. I bingo! Włączył się odtwarzacz CD, wzmacniacz i cała wieża z płytą, której słuchałem wcześniej (bo ten typ tak ma że jak nie ma prądu to się wyłącza, a jak prąd powróci, to i on się załącza na powrót) no i gruchnęło na cały dom o tej 2.30 jakimiś gitarami. Zdążyłem dobiec w t = 0.10 s i wyłączyć. Zdyszany położyłem się spać, ukoiło mnie burczenie – to tak jakbym spał z głową obok kotka, a nawet dwóch, bo w końcu śpi w naszym nowym łożu też żona – niby też kotek, ale nie burczy – na szczęście. Stasio, to nie kotek, i też nie burczy, choć śpi z nami, ale w swoim łóżeczku. Stasio to Piko (od Pikolino) inna kategoria zupełnie. Ma małe łóżeczko. My mamy łoże gigant 160 x 120 cm materaca. Wysypiam się jak mops, jeśli przetrwam wściekłe ataki gardłowe Staszka.

Kolejne wrażenie sensoryczno leptyczno plastyczne to woda z kranu. Nie wali jadem, jodem, chlorem, fluorem i czym tam ją smarują w mieście. Myjesz zęby i zapach jest, jak na wczasach, na kwaterach. W łazience też inny smrodek, taki bardziej wiejski. Poza tym sąsiadka hoduje kury (i koguta w gratisie też pewnie dostała), co prawda jeszcze nie czułem, że śmierdzą, ale gdaczą i pieją wiejsko, jak okienko w sypialni jest uchylone, to słychać. To pianie koguta to mnie wzrusza normalnie, mimo iż stary jestem i zaskorupiały, bo mi przypomina jak byłem małym mieczotroniksiątkiem i jak jeździłem do babuni na wakacje na wieś. Tam też słyszałem koguta przez uchylone okno. Potem wsłuchiwałem się w odgłosy przemieszczających się setek kilogramów babć i cioć szykujących śniadanie w kuchni, a potem wstawałem na kakałko, świeże bułeczki i „wakacje z duchami” albo „podróż za jeden uśmiech”. Wszystko w pełnym słońcu oczywiście. Misiek szczekał, koń kląskał kopytami po asfaltowej szosie, przy której stał dom. Ach. Wtedy nie lubiłem tam jeździć, bo na podwórku było masę kurzych kup i trzeba było cały czas uważać, żeby nie wdepnąć. A teraz to takie miłe wspomnienia. Tu też mamy Miśka, który szczeka. To znaczy nie my, tylko sąsiad. Jest to misiek all-rounder mrozoodporny – leży przy budzie, łazi, włóczy się i szczeka – wiedzie życie takiego zluzowanego żula, ale sympatycznego. Przylegają do nas jeszcze sąsiedzi z dwoma psami, które mieszkają o rzut granatem od okna naszej sypialni ! Jeden pies to bardzo dumna, wiecznie uwiązana na łańcuchu wilczuro-podobna suka. Biedna siedzi ciągle na tym łańcuchu i w takiej wygródce. Ale jest piękna i dumna i się nie skarży. Ma takie cierpliwe, spokojne spojrzenie. Pomimo niezbyt dobrej karmy szczerze kocha swoich państwa i czasem nawet wyje, jak ich nie ma w domu (super, nie?). Do kompletu do tej pięknej suki jest jeszcze taki mały piesek-kulka. Teraz, gdy pola mają brązowo-bury kolor, piesek kulka potrafi znikać. Po prostu idzie na pole, siada i znika. Nie ma go i już!. Do czasu kiedy się nie poruszy, bo wtedy się na chwilę odkleja od tła i przemieszcza w nowe miejsce. W tym samym kolorze łodyrydku-moro widziałem w okolicy jeszcze kota. Zresztą pewnie całe pola roją się tu od zwierzyny, która siedzi na nich i się nie rusza. Kota oczywiście widziałem, dlatego że się poruszył. Stwierdziłem podówczas, że to wdzianko jest bardzo popularne w tej okolicy. Stało się modne drogą selekcji naturalnej - uzmysłowił mi to kot, który wyglądał na najedzonego. No i wracając do pieska kulki. Jest on wielkości dużego bochenka chleba, czyli coś ze 5 kg. Jest to też model wielosezonowy i zimą mieszka na dworze. Jak wkładam 5 kg bigosu do zamrażalnika, to po kilku godzinach zamarza na kość. Wydawałoby się, że takie małe pieski nie sprawdzają się w temperaturach przygruntowych, ale nie. Piesek kulka jest kulką, bo jest pokryty taką gęstą sierścią, która nadaje mu ten kształt i rozmywa kontury, przez co trudniej do niego trafić ze sznaucera. Niestety przez tą sierść biedaczysko nie wie co to znaczy być głaskanym. Nie wie, bo nic nie czuje. Raz go dotknąłem i wrażenia miałem takie jak z lądowania próbnikiem na Wenus – zagłębiasz się , zagłębiasz i nic – nie ma ‘twardego’. Miałem o tyle lepszą sytuację od czujników i komputerów z NASA, że mogłem spękać i się wycofać swoją rękę. Ale kto wie, może kilka sond z Planety Zurglut wchłonęła na wieczne czasy sierść pieska-kulki. Nigdy się nie dowiemy, pewnie Zurglutianie lecą cały czas w głąb pieska. Teraz przyszło mi do głowy, że kulka to też bardzo dobry kształt dla drapieżników. Zbliżasz się do takiego i nigdy nie wiesz w którą stronę się rzuci.

Z wrażeń dźwiękowych, to naprawdę duuuuużym wrażeniem jest ten wiatr znad Danii i Szwecji 160 KM turbo, smagający moją blachę z Finlandii. W te wichury, ponieważ strych jest wentylowany dość dobrze, w pokojach na piętrze są potężne efekty dźwiękowe. Na szczęście nic nie trzeszczy, nie stęka, tynk nie sypie się na głowę, więc można z jako takim spokojem zasnąć. Po dwóch dniach wiatr z resztą przestaje robić takie wrażenie. Ot wieje, i tyle. Patrzysz przez okno dookoła, wszystkie domy stoją, a tylko drzewa się gną. Dzikie dźwięki wydaje powietrze zasysane przez komin Schiedla fi 200 i przez otwory przy wkładzie kominkowym z wnętrza salonu. Jak się uchyli drzwiczki przy takim wietrze, to się popiół sam odkurza – unosi się do góry i wylatuje przez komin. Taki odkurzacz centralno-wojewódzki.

Jeszcze jedno wrażenie, tym razem z wizualnych, to towarzysząca kompletnej ciszy kompletna ciemność w nocy. To znaczy, nasza znajoma mieszkająca w mniej ucywilizowanych regionach, gdy ową ciemność zobaczyła, to powiedziała „ciemność, ciemność widzę to u siebie, a u was to nieeee noooo pełna kultuuuuurka. Patrzę i co? Widzę domy, każdy ma światło zapalone na ganku, łunę nad Warszawą widzę – lampy 100 m dalej nad szosą też widzę. Po prostu Paryż!” Paryż, nie Paryż raczej Las-Wygasł, bo jak raz poszedłem po zmroku na piechotę do lokalnego Geesu po kefir, to myślałem że se na naszych szanzelizach język skasuję, albo zęby wybiję. Makabra, jak nie jesteś samochodem i nie masz świateł z przodu, to nic nie widać. To znaczy dziur w gruntowej drodze nie widać. Idziesz, idziesz i sruu, noga wpada 10 cm w dół, a żuchwa leci i wali w szczenę górną. Dobrze, że nie śpiewałem, ani nie imitowałem głosów okolicznej fauny (ble-le-le). Poza tym, jak jest ładna pogoda, to ci od efektów włączają na niebie gwiazdy. Panie, tego! Znowu wczasy! Dopiero do człeka dociera, że w mieście nie ma kompletnie gwiazd! To znaczy są, ale jakieś takie stare, zużyte. Miejskie zakochane pary wzdychają sobie w sierpniowe noce – „Ach! Popatrz na te wszystkie gwiazdy! Musi być ich ze trzydzieści!”. A u nos no wsio - są syćkie, nóweci, odkurzone pędzelkiem każda.

Z efektów świetlnych mamy jeszcze samoloty – pik pik migają im nocą lampki. Na szczęście ich ścieżka zejścia jest daleko od nas i kompletnie ich nie słychać.

No i Pewnie będę walił w gacie, jak przyjdzie pierwsza burza w lecie. Bo dom pierwszy na skraju pola. Obok słup z trafo. Pytałem sąsiadki, czy podczas burzy nic się temu słupu nie działo. A ona – Nie panie, jak dziesięć lat tu mieszkam, to nic. No to kurde pięknie! W moim rejonie wg. Internetu pierun trzaska raz na 25 lat, więc zostało tylko co najwyżej 15. Odczuwam niepewność, bo nie mam pierunochrona. Według wiedzy ludu „Panie jak masz Pan dach z blachy i rynny tyż, to się Pan nie martw”. No to się nie martwię, ale pewnie do czasu... pierwszej burzy.

Co by tu jeszcze... Jak mówiłem, siedzę głównie w domu, a jak wychodzę to najdalej idę do bramy i do śmietnika obok. Wszędzie dalej już raczej jadę samochodem. No nie, parę, ale to dosłownie parę razy byliśmy na spacerze rodzinnym. A potem pogoda jakoś nie zachęcała. Okolica jest raczej niezbyt europejska. W lasach kupy śmieci, tu i tam ładne domy. Zagony nowych i ładnych domów oraz sekcje lasu z mieszaniną starych ruder, zwykłych kostek i nowszych willi. Drogi wszystkie gruntowe, czyli błotko- błotko Panie. Ale jest co zwiedzać. Póki co odkryliśmy w okolicy maksymalnie wyjechaną w kosmos szkołę prywatną, o której najpierw myślałem, że to jakiś obiekt rządowy. Ogromny teren, ogromny budynek z architekturą jak ambasada. Drugi raz, jak byliśmy od drugiej strony, przeczytaliśmy wreszcie tabliczkę i nas zamurowało. Że to nie ambasada, tylko podstawówka. Dla niedowiarków załączam zdjęcie rzeczonego obiektu poniżej:

http://www.szkolamarzen.pl/szkola01.jpg

Z ciekawostek jeszcze, to znaleźliśmy lokalną fermę strusi. Widziałem tabliczki przy szosie już jakiś czas temu, ale niedawno poszliśmy i przez szparę w płocie (nie wiem po co ten płot taki szczelny dali – chyba strusie są złośliwe) widziałem je. Mają ich kilkanaście. Jeden stał tuż przy szparze i też się patrzył, ale na mnie. Nie było to miłe spojrzenie. To spojrzenie mówiło – „Wiesz, że ja wiem, że ty wiesz, że ja wiem. Ale cię nie skubnę, przez ten cholerny płot – [i w tym czasie sapanie przez 2 dziurki w dziobie]). Była też tabliczka, że zapraszają na zwiedzanie, ale po rozmowie z tym „strusiem co wiedział” mi się odechciało. Jak przyjdzie wiosna to ściągnę wreszcie z piwnicy rodziców jowej i pojeżdżę po okolicy, pewnie jeszcze nie jedno dziwo tu znajdę.

Teraz jak wszystkie grzeczne dzieci pójdę spać, bo mi trolle zaraz łeb na pół rozwalą tymi kilofami, którymi tak rąbią już 2-gi dzień. Zaraziłem się jakąś francą od Staśka, który też prowadzi hodowlę glutów.

 

Fajne jest, jak ma się własny dom, że masz swój kawał podwórka. Jak idziesz wyrzucić śmieci do śmietnika, to wychodzisz na kawałek swojego trotuaru i idziesz nie niepokojony przez nikogo wyrzucić woreczek. Człowiek czuje się tak dumnie i pewnie i nonszalancko, że często nie zakłada nic na siebie, „bo to tylko tak na chwilę”. Np. Stoję przed oknem salonowym, jak szybą wielkiego akwarium, patrzę na niebo. Baardzo duży kawał nieba. Patrzę na domy, na drzewa, na drogę, na samochód, który nią jedzie i zatrzymuje się przy płocie. Patrzę na listonosza, który pływa jak ryba w tym wielkim akwarium za oknem. Ryba-listonosz wysiada z samochodu, staje przed nim i jak zaczyna kłapać bezgłośnie policzkami. Zupełnie jak ryba – myślę sobie – A, nie! On nie kłapie! On coś próbuje do mnie powiedzieć, tylko przez te szyby ja nic nie słyszę! Po ocknięciu się z zadumy wskakuję w to co mam akurat pod ręką, czyli bezrękawnik z szalikiem przypadkowo uwięzionym gdzieś między mną, a bezrękawnikiem, wystającym znienacka z otworu na bezrękaw. Wsuwam się w buty do szybkiego wychodzenia przed dom, które z racji swojej funkcji mają wiecznie niezawiązane sznurówki i po każdym kolejnym wyskoczeniu i wskoczeniu rozkłapciowują się i rozsznurowują jeszcze bardziej. No i człapię tak w tych butach-plackach, z czapką żony na głowie, bo akurat była pod ręką, do listonosza, któremu nagle włączyli fonię i który wyrzuca z siebie masę różnych dźwięków. Odbieram polecony i chcę wracać do domu, a tu nagle spostrzegam, że wiatr przywiał siateczkę supermarketówkę z folii i zaczepił na ogrodzeniu. O nie! – myślę. W twarz ? ! Więc wchodzę na przyszły-trawnik-teraz-klepisko-błotnisko i wypinam siatkę z siatki. Potem trzeba ją zanieść do śmietnika. To idę i jednocześnie rozdzieram kopertę, wyjmuję list i chwytam go zręcznie zębami, a drugą ręką wpycham kopertę do siatki geantówki, żeby od razu wyrzucić wszystko razem. Śmietnik jak się okazuje zamknięty, bo zapomiałem klucza do niego, więc wracam się po klucze, wchodzę do domu. Błocko się sypie z traktorów, a ja szukam kluczy. Robi mi się gorąco, to zdejmuję czapkę i dalej szukam. Gdy znajduję klucz (oczywiście był w kieszeni bezrękawnika) wracam do śmietnika wyrzucić te siatki, ale już bez czapki, bo sobie przypomniałem że jej nie mam tuż za drzwiami, gdy zawiało mi w mokry łeb, ale przecież idę tylko na sekundę do śmietnika. W śmietniku okazuje się że kotek nicpoń z sąsiedztwa rozpruł pazurkiem worek i nabałaganił i trzeba pozbierać. I w ten o to magiczny sposób się przeziębiam. Czego opłakane skutki czuję po dziś dzień. Glut mą głowę toczy straszliwy. Wybrał sobie jedną dziurkę w moim nosie i siedzi tam już drugi tydzień, wypuszczając co jakiś czas sub-gluta zwiadowcę, który dwoi się i troi, żeby za każdym razem zakamuflować się idealnie zmieniwszy bywszy swój kolor gluci przy każdej emisji z gniazda glutów, znajdującego się gdzieś w niedostępnym laryngologom zakamarku pod moim mózgiem. Ale zostawmy gluta jego w oślizgłym barłogu. Opiszę jeszcze parę zjawisk.

Byłem w naszym starym mieszkaniu. Stoi teraz puste i czeka na przeprowadzkę nowych lokatorów. Kurcze – strasznie niskie te mieszkania w blokach. Widać z tego, że do naszych 2.85 m już się przyzwyczaiłem. Wcześniej zupełnie nie wiedziałem po co jest te dodatkowe pół metra. Byłem też u rodziców, w mieszkaniu w którym mieszkałem kilkanaście lat małym dziecięciem i młodzieńciem bywszy. I takie duże te 60 m2 mi się kiedyś wydawały! A teraz? Zacząłem się podśmiewać złośliwie, że w takiej klamociarni mieszkają – grat na gracie, baba na dziadzie. Mama mnie zdzieliła ścierką.

Coraz rzadziej jeżdżę do tzw. miasta. Pokonanie 15 km do najbliższej dzielnicy, która i tak uchodzi za peryferyjną (Ursynów) zajmuje ze 20 min. To już pomału zaczyna być dla mnie zupełnie inny świat. Różnica staje się coraz bardziej wyraźna teraz, niż wcześniej, gdy przecież często jeździłem z miasta na wieś, w trakcie budowy. Dla tych, co nie wiedzą Ursynów to prawdziwe miasto-w-mieście. Ma swój rytm, swoje arterie, swoje problemy. Pulsuje i tętni. Ludzie. Widać w nim ludzi. Sporo. Idą coś załatwić, jadą samochodami, autobusami, niosą zakupy. Jak wysiadam na swoim starym osiedlu z samochodu, to słyszę szum. Szumią i burczą, a to autobusy, a to koparki, albo dzikie zdzieracze asfaltu. Teraz te dźwięki zauważam, bo ich „u nos no wsi ni mo”. Bo„u nos no wsi”, to nie ma ludzi raczej ludzi, co by te dźwięki wydawać mogli. Co nie wyjrzę przez okno, to zamiast ludzi jakiś sąsiad. Ale to też nie zawsze. Zawsze to jest tylko Misiek sąsiada. Leży pod budą i głównie śpi. Czasem w ciągu dnia spoglądamy na siebie przez płot i drogę. Nasz wzrok się spotyka i dzięki temu wiemy obaj, że świat się jeszcze nie zatrzymał w miejscu. Misiek wtedy odkłada spokojnie głowę na łapy i śpi dalej, a ja wracam do herbaty. Pisałem ostatnio o ciszy. Dźwięków w domu teraz nie mamy prawie wcale, bo okna pozamykane i z zewnątrz mało co dochodzi. Zresztą co miałoby dochodzić? Z tego, co dochodzi to najwięcej trafia do spiżarni. To najbardziej „muzykalne” pomieszczenie. Są w niej dwa główne źródła rozrywki akustycznej. Jedno to tzw. „zetka”, czyli rura wpuszczająca z zewnątrz powietrze i przy okazji zassane wraz z powietrzem dźwięki. Dzięki niej, gdy schylam się po czipsy słyszę pieska-kulkę sąsiadki, który szczeka „nie-bierz-nie-bierz-niezdrowe-utyjesz”. Drugim źródłem dźwięków jest lodówka. Produkt europejski. Jak ją przywieźli, to wkurzyłem się totalnie na instrukcję obrazkową, którą do niej dołączyli. Obejrzałem ją i stwierdziłem, że „już za takich debili ludzi mają?”. Był tam rysunek jakiejś kreskówkowej postaci, która robi jedną z bardziej durnych min, jakie widziałem w instrukcjach nasłuchując przy tym dźwięków (oznaczonych kreseczkami) emitowanych przez lodówkę. Pod spodem dwie litery O i K. Ponieważ lubię rebusy, szybko rozwiązałem ten w pamięci: „lodówka może wydawać dziwne dźwięki, ale jest to okej”. Kurcze! Przecież to lodówka! Dla jakich kretynów oni rysują te instrukcje? Każde dziecko przecież wie, że lodówki nie są bezgłośne. I jeszcze ta kretyńska mina tego człeczka z rysunku! Wkurzyłem się wtedy zdrowo.

Ale powracając do zagubionego wątku miejskiego. Różnice miasto-wieś zaczynam widzieć z innej perspektywy. Miasto zdaje mi się teraz takie zorganizowane, takie do przodu prące i takie konkretne. Przede wszystkim niepokój budzi brak miśka (psa sąsiada), czyli mojego obecnego punktu odniesienia dla wszechświata. Brak niezmienników, które ułatwiają percepcję. W mieście wszystko jest zmienne. Miasto jest ciągle przeobrażane przez jednego z licznie zamieszkujących je ludzi. Każdy skrawek miasta musi czemuś służyć, albo zaraz będzie służyć, bo już go ogrodzili płotem. W mieście zamiast pożółkłych liści na drzewach, na wietrze szumią frędzle ogłoszeń poprzyklejanych zwojami taśmy do wszystkiego co przypomina słup. Na drzewach szumi tu i tam taśma magnetofonowa. Szelest frędzli ogłoszeniowych nie uspakaja, tak jak szumiące liście, tylko podkreśla jeszcze bardziej nerwowość sytuacji, w jakiej je przyklejano. Każdy frędzelek z numerem telefonu to kłębek stresu, który stara się trząść bardziej od swojego sąsiada, błagając przechodniów „zerwij mnie, zerwij błagam i weź do domu”. W chaosie nerwów frędzli czuć dodatkowo ich codzienną obawę przed zerwaniem przez bezwzględną rękę rozklejacza frędzli konkurencji. Oprócz masy frędzli w mieście jest w ogóle masa reklam! Wcześniej na nie jakoś nie zwracałem uwagi. Teraz je widzę coraz lepiej. U mnie na wsi działalność outdoorowa sprowadza się do tabliczek w kolorze murzynek-bambo-brown z wyklejonym pszczółka-maja-żółtym literkami z drogerii napisem SZaMBO 753-88 01. Na wsi zaobserwowałem występowanie dwóch rodzajów reklam: albo ultra-konkretnej, pozbawionej całkowicie ornamentyki (jest to reklama szczera do bólu, która reklamuje rzeczy naprawdę potrzebne, więc wali do odbiorcy prosto z mostu np. „toczenie bębnów hamulcowych”). Hej! Ileż to razy nachodziła was w weekend ochota? Mieliście ochotę coś sobie przetoczyć? Teraz już wiadomo gdzie! Drugą odmianą reklamy, którą zaobserwowałem na wsi jest reklama służąca samej sobie. Chodzi mi tu o wielkie znaki umieszczane na podmiejskich zakładach produkcyjnych, nie mówiące kompletnie nic i kompletnie nie tłumaczące dlaczego są tam gdzie są i dlaczego takie duże. Np. reklama o treści „Product-Pol”, albo szyld na zakładzie (jedyny) „Step”, albo „Rzepy”, choć w ostatnim przypadku podejrzewam o co chodzi (albo takie warzywa, albo o zapięcie do modnego 20 lat temu, a teraz nieco niszowego typu obuwia). W sumie wydawać by się mogło, że ludzie żyjący w miejscu pozbawionym widoku 20-metrowych pup w markowej bieliźnie, nowych płatków, klejów, albo odtwarzaczy dvd za 159,90 zł będą mieli skłonności do depresji i staną się wręcz outsiderami nie będącymi w stanie skorzystać z dobrodziejstw społeczeństwa konsumpcyjnego. Na szczęście tak nie jest. Depresji nie mam, a konsumpcja przeżywa u mnie rozkwit. Kontakt z zafałszowaną rzeczywistością zapewnia mi radio z muzyką „jakiej chce słuchać całą Polska”, a akurat której ja nie cierpię. Telewizja ze swoim stronniczym doborem tematów, min prezenterów i zapraszanych gości. Jest oczywiście jeszcze Internet, dzięki któremu rzeczywiście nie mamy z żoną poczucia całkowitego wygnania. Dzięki Internetowi i różnym forom można poczytać, co myślą inni ludzie tacy, jak my, których trudno nam byłoby poznać bezpośrednio na naszej wsi, bo każdy siedzi w domu, albo w pracy. Trzeba tylko uważać, żeby od tego siedzenia w domu się w głowie nie poprzewracało. Mózg pozbawiony bodźców wchodzi na bieg jałowy, w którym generuje przypadkowe twory. Przekonałem się o tym, gdy zaszedłem pewnej nocy do spiżarni po piwo. Gdy schylałem się po butelkę do skrzynki, usłyszałem za plecami coś, co sugerowałoby, że za moimi plecami stoi potwór. Oczywiście pozornie było to wrażenie bez sensu, bo niby kiedy i w jaki sposób miałby się za mną znaleźć? Jednak dźwięk, który do mnie docierał, że bez wątpienia stoi za mną potwór, bo niby co innego miałoby wydawać takie dźwięki. Słyszałem bardzo wyraźnie jak ciurkają mu soki trawienne w jego wielkim brzuchu (muszę apetycznie wyglądać od tyłu). Moje uszy analizujące dźwięki dobiegające za „plec” poinformowały mnie też, że owo ciurkanie zaczyna się gdzieś przy ziemi (tam pewnie potwory wloką swój żołądek) i kończy jakieś 2 m nad nią (zapewne w gardzieli). Gdy tak na ten ułamek sekundy zamarłem w pół-skłonie, z ręką wyciągniętą po butelkę, na czas gdy mój mózg linia po linii generował mi obraz wirtualnego prześladowcy z krainy mroków, moja twarz przybrać musiała durnowaty wygląd. W przebłysku autorefleksji uświadomiłem sobie, że zamarłem z totalnie kretyńskim wyrazem na twarzy. Towarzyszyło temu niepokojące wrażenie, że skądś dobrze znam tą minę. No oczywiście! Zgadł ktoś? Była to dokładnie ta głupia mina, którą miał człowieczek z obrazkowej instrukcji informującej o możliwości generowania dziwnych bulgoczących dźwięków przez lodówkę! Łyso, oj łyso! Ale nic, piwo już miałem w ręku. Zresztą nikt nie widział.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 32,4k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

  • DPS

    6661

  • braza

    3758

  • wu

    1831

  • Agduś

    1624

Najaktywniejsi w wątku

Dodane zdjęcia

Pierwszy raz to czytam i żałuję, że dopiero teraz. Ludzie to mają zdolności.

Świetnie dompodsosnami , że to wkleiłaś .

PS. Nazwałbym Cię "depesią" , ale może takie zdrobnienie zarezerwowane jest tylko dla znanego Ci grona.

Pozdrawiam, :D

jak już wlazłeś do stodoły to możesz :lol: :wink:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

...

Ale gadasz. :o :lol: Sławom hamerykańskim gotujesz, a tutaj tak gadasz. :p Ja siem zaklepujem na tę książkę, bo potem to bankowo się nie dopcham. :D Proszę się skoncentrować, zasiąść do komputra i pisać. I pamiętać o archiwizacji danych!!!! :p

...

... sławy hamerykanskie jadają w innych kuchniach :lol: ... do mnie trafiają przez przypadek raczej :lol: ... lub gdy są strasznie głodni :wink: ... wtedy nawet to i podeszwę by zeżarli (bez gotowania) :roll:

... dobrze, że napisałaś "skoncentrować" a nie np "się skupić" :lol: ... dane już archiwizuję, mnie można zrobić w wała dwa razy ... "pierwszy raz i ostatni" 8) :)

 

pozdrówka serdeczne

 

ps - Mieczotronix'a i Agduś chętnie poprosił bym o konsultacje, edycję i korektę do moich wypocin :) ... zdolni a formy ksążkowej nie widzę ... a miernoty takie jak ja to się pchają :roll:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

... hmmm ... miast wojny może tak:

... może grzybową (jest teraz sezon) albo cebulową albo cebulową jest ser (nikomu jeszcze nie zaszkodziła)

a na drugie koniecznie zrób im naleśniki z owocami i z serem zapiekane w piekarniku i polane kremówką ... będziesz miała drugie razem z deserem :wink:

Grzybową jadają w naszym domu trzy osoby jeno. Cebulową tylko ja lubię, więc nie gotuję ( :( ). Naleśniki - owszem, ale najlepiej z nutellą, ewentualnie serem na bardzo słodko. W ogóle na słodko to mogę jeszcze makaron z serem zrobić (racuchy jada 2/3 dzieci), ale ja to bym chciała dzieci jakoś tak mniej cukrowo karmić...

Nie, żebym miała zamiar każdy pomysł zbijać od razu, ale po prostu lekko nie mam... Oczywiście męczennicą nie jestem - gotuję to, co chociaż 3/5 domowników jada, w resztę wmuszam, albo odpuszczam i tyle. Satysfakcję jednak rzadko czuję.

 

Depeesiu, nie mam zamiaru nikogo zastępować, godnie, czy też niegodnie, bo niektórzy sa niezastąpieni. A ten tekst, który zacytowałaś, pięknie napisany!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pierwszy raz to czytam i żałuję, że dopiero teraz. Ludzie to mają zdolności.

Świetnie dompodsosnami , że to wkleiłaś .

PS. Nazwałbym Cię "depesią" , ale może takie zdrobnienie zarezerwowane jest tylko dla znanego Ci grona.

Pozdrawiam, :D

jak już wlazłeś do stodoły to możesz :lol: :wink:

 

No pewnie, że Jamles rację ma - jakeś już przyszedł, to nie bądź taki znowu oficjalny! :D

 

... dobrze, że napisałaś "skoncentrować" a nie np "się skupić" :lol: .

A co? Też pamiętasz ten tekst Laskowika? "Skup się! I uważaj, bo ci tak zostanie!!!" :lol:

 

...Agduś chętnie poprosił bym o konsultacje, edycję i korektę...

A to jest znakomity pomysł i nie odpuszczaj - nasza Agduś właśnie korektą się ostatnio bardzo często zajmuje zawodowo. :D Na pewno jest w tym świetna. 8)

A ta ksionszka to z autorskimi tylko przepisami, czy też dzieła zebrane? :lol:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No i proszę - moja Nefer, jak usłyszała, że Filipek do niej się wybiera, od razu ochajtnęła się jakoś i zapozowała z uśmiechem do zdjęcia. :D

Oczywiście mowy nie było o fotografowaniu damy w czasie toalety. :lol:

No to proszę:

http://images41.fotosik.pl/27/d717488787e05258.jpg

 

http://images30.fotosik.pl/291/ce43f22ff94fe0cc.jpg

 

Nawet te oczy ma takie sama z siebie w świetle flesza. :lol:

W sam raz na Uroczysko. 8)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

... hmmm ... miast wojny może tak:

... może grzybową (jest teraz sezon) albo cebulową albo cebulową jest ser (nikomu jeszcze nie zaszkodziła)

a na drugie koniecznie zrób im naleśniki z owocami i z serem zapiekane w piekarniku i polane kremówką ... będziesz miała drugie razem z deserem :wink:

Grzybową jadają w naszym domu trzy osoby jeno. Cebulową tylko ja lubię, więc nie gotuję ( :( ). Naleśniki - owszem, ale najlepiej z nutellą, ewentualnie serem na bardzo słodko. W ogóle na słodko to mogę jeszcze makaron z serem zrobić (racuchy jada 2/3 dzieci), ale ja to bym chciała dzieci jakoś tak mniej cukrowo karmić...

Nie, żebym miała zamiar każdy pomysł zbijać od razu, ale po prostu lekko nie mam... Oczywiście męczennicą nie jestem - gotuję to, co chociaż 3/5 domowników jada, w resztę wmuszam, albo odpuszczam i tyle. Satysfakcję jednak rzadko czuję.

 

Depeesiu, nie mam zamiaru nikogo zastępować, godnie, czy też niegodnie, bo niektórzy sa niezastąpieni. A ten tekst, który zacytowałaś, pięknie napisany!

sam widziałem pastwi się nad dziećmi :roll:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No i proszę - moja Nefer, jak usłyszała, że Filipek do niej się wybiera, od razu ochajtnęła się jakoś i zapozowała z uśmiechem do zdjęcia. :D

Oczywiście mowy nie było o fotografowaniu damy w czasie toalety. :lol:

Nawet te oczy ma takie sama z siebie w świetle flesza. :lol:

W sam raz na Uroczysko. 8)

 

pokazałem Filipkowi zdjęcia .... biega od pół godziny po pokoju i łapie wirtualne muchy .... jakiś szatan w niego wstąpił.

Dałem mu melatoninę na noc, coby w sypialni nam nie przeszkadzał. :D

Teraz obgryza pazury .... ale po co ???

i jakichś takich dziwnych , Uroczyskowych oczu dostał

http://i280.photobucket.com/albums/kk194/mrjar_2008/12%20pazdziernik/kot/2.jpg

 

Dzięki Depeesia za szczególne chwile dla dziadka Filipka, :D

 

Pozdrawiam z Księżyca

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kurczę, z samego rana kulałam się znowu ze śmiechu z tego zdjęcia!!! :lol:

Taki zluzowany żul, no nie mogę!!! :lol: :lol: :lol:

Śliczności moje, już go kocham!!!! :lol: :lol: :lol: :lol:

Z rana, po obejrzeniu zdjęć, Nefcia też gania - za swoim ogonem, chyba bardzo chce go sobie napuszyć, żeby rasowo do Filipka wyglądać. :D

 

Chefie, Dochtór to chyba dobrze gada z tą stodołą. :D

Musowo tę książkę w stodole obejrzeć razem. 8)

 

No i dzień dobry wszystkim! :lol:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...