Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Komentarze do Brazowego Uroczyska


braza

Recommended Posts

Taka żywica może być z ziarnem, szarym na przykład. I konia z rzędem temu, kto brud od ziarna odróżni!

 

Rany, czy ten mój kundel musi tak ujadać??? Wywaliłam ją na pole, coby w nocy nie skuczała, a ta drze ryja od paru minut jak opętana! A mnie się nie chce złazić na dół, bo już się w strój nocny przeoblekłam i pod kołderką zaległam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 44k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

  • braza

    10541

  • Agduś

    4690

  • DPS

    3621

  • wu

    2676

Najaktywniejsi w wątku

Dodane zdjęcia

O, popatrzcie:

- może błyszczeć jak psu jajka (chociaż ustaliliśmy komisyjnie, że nie błyszczą)

 

http://img1.oferia.pl/7d46b4359c8363a8c712b77f9078a682_1000_1000_0_1.jpg

 

- może być w kropki (dowolnych kolorów)

 

http://www.epoksyd.pl/img/gotowe/posadzka_08_big.jpg

 

- może być we wszystko, zależy tylko od tego, czym się wspomaga projektant:

 

http://s2.myfloor.pl/static/galleries/10214/636x477/4fe07c762b53e.jpg

 

http://budownictwopolskie.pl/sites/default/files/imagecache/900x670_full_screen/artykul/arturo_flooring_przykladowe_realizacje_3_0.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Westchnienie ulgi wydarło się ze wszystkich piersi. Prawie wszystkich. Victor stał jak wmurowany. Ten ośrodek... wyglądał jak zamczysko z jego snów!!! Tylko dziwne pełgające światła paliły się we wszystkich oknach!

Na widok budynku, jakkolwiek dziwnie by nie wyglądał, uczestnikom wycieczki wróciły siły i dobre humory. Przemoczone buty i uflogane błotem nogawki wydały się nagle li tylko miłą rozrywką. Ruszyli niemal kłusem w stronę wielkich dźwierzei, nie zauważając nawet, że mijają szefa, który wciąż stał przed bramą jakby wrósł w ziemię.

Pierwszy raz w życiu Victor odczuwał lęk jako fizyczny ból. Przed oczami zaczęły mu latać czarne plamy i mało nie zemdlał, zanim nie uświadomił sobie, że od dłuższej chwili nie oddycha. Gwałtownie zaczerpnął powietrza czując jak zesztywniałe ze strachu mięśnie klatki piersiowej stawiają zdecydowany i bolesny opór. Miał wrażenie, że wszyscy muszą słyszeć łomot jego przerażonego serca, które jakby przypomniało sobie czasy życia płodowego i pompowało krew w tempie znanym z filmów o szczęśliwych mamusiach wsłuchujących się w bicie serduszka swego nienarodzonego dziecięcia na leżance u ginekologa, który z tajemniczą miną obsługuje aparat. Łomot krwi w uszach zagłuszał radosne głosy pędzących w stronę drzwi podwładnych Victora. Ciśnienie jak w oponach jumbo jeta rozsadzało mu czaszkę. Miał wrażenie, że krew zaraz tryśnie mu wszystkimi siedmioma otworami głowy. Powoli, z każdym haustem chłodnego nocnego powietrza zaczynał odzyskiwać zdolność ruchu. Poszedł za innymi jak owca za stadem. Kiedy dotarł do budynku, dźwierzeje otworzyły się bezszelestnie sprawiając zawód tym, którzy oczekiwali przeraźliwego, złowieszczego skrzypienia. Podwładni rozstąpili się, dając mu pierwszeństwo. Chyba pierwszy raz w życiu żałował, że są tak grzeczni i uniżeni wobec niego. Serce Victora ponownie przyspieszyło, gdy na wysokości 190 cm. od ziemi szukał wzrokiem oczu czarnowłosej Klotyldy.

- Witam pana, panie de Rżyński – usłyszał nagle głos dobiegający gdzieś z dołu. Wypuścił powietrze i spojrzał niżej. Tuż poniżej linii wzroku zauważył ciemne oczy, przez które przemknął jakby ironiczny uśmieszek. To nie było Klotylda!!!! Ulga, którą poczuł omal nie spowodowała gwałtownego klapnięcia na podłogę. Ciśnienie nagle spadło do wartości znanych medycynie, acz wciąż jeszcze uznawanych za zbyt wysokie, powietrze uszło z płuc ze świstem, a napięte mięsnie rozluźniły się i gdyby nie wsparcie się o półotwarte skrzydło drzwi, zapewne usiadłby gwałtownie na progu. Przytomnie udał, że potknął się o wysoki próg i chwycił wyciągniętą w jego stronę dłoń gospodyni. Z wdzięczności za sam fakt, że nie jest Klotyldą, zaczął okrywać tę dłoń gorącymi pocałunkami na oczach zdumionych pracowników firmy.

- Witam – zdołał wykrztusić pomiędzy kolejnymi cmoknięciami.

- Braza. – Do przymulonego wciąż umysłu Victora wreszcie dotarło, że kobieta coś powiedziała. Przez moment zastanawiał się, co to mogło znaczyć, gdy nagle olśniło go: przedstawiła się! Nie wnikając w niecodzienność imienia czy też nazwiska, zrewanżował się jej, choć przecież ona przed chwilą zwróciła się do niego po nazwisku.

- Victor de Rżyński – wyjąkał chrapliwie, nie przestając wprawdzie ciamkać jej szczupłej dłoni, ale stopniowo zwalniając.

Brazie wreszcie udało się wyrwać dłoń spod oszalałych pocałunków Victora, otworzyła drzwi na całą szerokość i gestem zaprosiła wszystkich do ogromnego hollu. Wycieczkowicze, którzy już zaczynali się zastanawiać, czy ich szef kiedykolwiek zakończy te powitania, z ulgą weszli do środka.

- Witam państwa serdecznie w „Uroczysku”! – zaczęła z miłym uśmiechem Braza – Wiem, że jesteście państwo zmęczeni. Serdecznie przepraszam w imieniu naszego kierowcy za tę niefortunną pomyłkę. Państwa bagaże już znajdują się w pokojach. Nie będę państwa teraz dłużej tu zatrzymywała – lokaje zaprowadzą was do pokoi. Za pół godziny zapraszam na spóźnioną kolację do jadalni. Oczywiście, jeżeli ktoś jest zbyt zmęczony, może zamówić posiłek do pokoju. Proszę poinformować w takim wypadku lokaja.

W hollu nie wiadomo skąd pojawili się młodzi, urodziwi mężczyźni w jednakowych strojach z kandelabrami w dłoniach. Dopiero w tej chwili Victor zwrócił uwagę, że holl jest oświetlony wyłącznie światłem niezliczonych świec. Każdy z lokajów zgarnął pod swą opiekę dwie osoby (nikogo nie zastanowiło, jakim cudem, bez pytania o nazwiska, wybrali właściwe osoby i zaprowadzili je do pokoi, w których czekały już na nich walizki) i wszyscy podążyli za nimi do góry po schodach, a na piętrze rozeszli się wgłąb jednego z trzech korytarzy. Tylko Victor został w hollu. Już chwycił za czarną teczkę, myśląc, że trzeba będzie natychmiast załatwić jakieś formalności, gdy Braza bez słowa gestem dłoni pokazała mu, by podążył za nią. Chwyciła kandelabr stojący na stoliku pośrodku hollu i poszli. Poczuł się trochę niepewnie, gdy minęli pierwsze piętro i już samowtór podążyli wyżej. „Pewnie tam są pokoje dla Vipów” – pomyślał z właściwą sobie skromnością.

Korytarz, w który weszli, był szeroki, wyłożony purpurowym dywanem tłumiącym dźwięk kroków i ozdobiony licznymi lustrami oraz portretami z złoconych ramach. Na widok własnego odbicia w pierwszym lustrze Victor znów o mało nie zszedł z tego świata na zawał, co Braza skwitowała ironicznym półuśmieszkiem, który na moment zagościł na jej wargach. Zauważył to w lustrze, ponieważ jego przewodniczka wyprzedzała go o pół kroku oświetlając prawie całkiem ciemny korytarz światłem świec. Ciemność rozstępowała się przed nimi i zamykała za jego plecami, cienie tańczyły po ścianach. Gdyby nie przeżycia całego dnia, Victor pewnie zachwyciłby się nastrojem tego spaceru po zamczysku, ale dzisiaj wolałby nawet białe światło jarzeniówek rozmieszczonych gęsto pod sufitem.

Gdy zaczynał się zastanawiać nad wielkością zamczyska, w którym są tak długie korytarze, doszli do jego końca. Tu, na wprost korytarza znajdowały się ostatnie drzwi, najwyraźniej prowadzące do jego pokoju. Braza nacisnęła na klamkę, uchylając lekko drzwi, podała Victorowi kandelabr i odwróciła się na pięcie najwyraźniej mając zamiar odejść.

- Nie potrzebuje pani światła? – Zapytał zdumiony.

- Nie, – uśmiechnęła się lekko – znam ten zamek jak własną kieszeń. Zejdzie pan na kolację, czy przynieść coś do pokoju?

- Proszę przynieść mi coś lekkiego – odparł po chwili wahania. Nie miał już ochoty na kolejny, tym razem samotny, spacer długim korytarzem.

- Oczywiście.

Wszedłszy do pokoju zauważył przede wszystkim swoją walizkę stojącą na jego środku. „Skąd wiedzieli, która walizka jest moja?! Przecież jej nie podpisałem!”. Po chwili dotarło do niego, że Braza zapowiedziała wszystkim, iż zastaną swoje bagaże w pokojach. „Jak oni to zrobią? I Jak bagaże dostały się do zamku? Przecież nic nas nie mijało na drodze, nie słyszeliśmy warkotu silnika...” Nie miał ochoty na dłuższe zastanawianie się. Ledwie zdążył zauważyć, że w pokoju znajduje się niewielki kominek, na którym buzuje wesoły ogień, gdy usłyszał ciche pukanie do drzwi. Podskoczył przestraszony. „To pewnie kolacja, ale jak mogli zdążyć tak szybko ją podać? Przecież ona nie doszła jeszcze tym korytarzem do schodów i na dół do kuchni! Na pewno mają tu jakiś interkom – ta cała zabawa ze świeczkami i rzekomy brak prądu to pic!” - pomyślał i otworzył drzwi. Na korytarzu nie było nikogo. Przed nim stał drewniany wózek. Wciągnął go do pokoju, podniósł srebrną pokrywkę i zauważył na talerzu swoje ulubione danie – jajecznicę ze szczypiorkiem. Oczywiście nikomu nie przyznawał się do tak plebejskich smaków i oczekiwał na kolację jakiegoś wyszukanego paskudztwa, ale zapach jajecznicy sprawił mu taką przyjemność, że wolał nie zastanawiać się, skąd kucharz znał jego upodobania smakowe. W dzbanku była, jak się już spodziewał – kawa zbożowa, w koszyczku świeże bułeczki, w maselniczce pyszne masełko – najwyraźniej własnej roboty, bo tak dobrego nie jadł od czasów dzieciństwa spędzonego na wsi.

Delektował się kolacją, rozglądając się po pokoju. Był niewątpliwie piękny, urządzony z ogromnym smakiem, przytulny, pasujący do stylu zamczyska, ale nie przerysowany, nieprzeładowany bibelotami nachalnie nawiązującymi do przeszłości. Victor, który przyzwyczaił się nie bez trudu do przebywania w zimnych pomieszczeniach (dom również projektował najdroższy z architektów wnętrz) pełnych srebrzących się powierzchni i bladych metalicznych kolorów, nareszcie, pierwszy raz od kilku lat, poczuł się tu jak w prawdziwym domu. Zapomniał nawet o strachu, rozluźnił się i odpoczywał. Zmęczenie szybko dało o sobie znać, więc wylizawszy talerz (przez moment rozglądał się podejrzliwie szukając ukrytych kamer), wszedł do łazienki. Zapomniał o świeczniku i szukał przez chwilę przycisku zapalającego światło, ale poddał się i wziął świece. Okazało się, że na ścianie łazienki wisi kandelabr. Odpalił pięć świec i odkręcił wodę. Wbrew obawom polała się ciepła, prawie gorąca. Rozpakował szybko kosmetyczkę i jedwabną czarną piżamę. Po pośpiesznych ablucjach rzucił się na szerokie, wygodne łoże. Zdmuchnął świece, ale w pokoju było jasno od ognia płonącego na kominku. Zasnął natychmiast.

Obudził się niewytłumaczalnie szczęśliwy i wypoczęty. To nie była euforia, ale jakaś niezwykła radość życia, poczucie spełnienia, pewność, że żyje na najlepszym ze światów i właśnie znalazł się w najlepszym miejscu tego świata. Przeciągnął się ziewając szeroko i przez dłuższą chwilę nie mógł się zorientować, gdzie jest. Wydarzenia wczorajszego dnia przypominały mu się po kolei. Pamiętał też o swoim panicznym strachu, ale teraz, w świetle dnia, zupełnie nie potrafił pojąć, co go wywołało. Umościł się w pozycji półleżącej, ubijając pod plecami puchowe poduchy, i oddał się rozmyślaniom.

„Klotylda jest po prostu piękną kobietą, która onieśmieliła mnie swoją urodą. Pod wpływem jej uroku podpisałem wprawdzie umowę, nie przeczytawszy jej uprzednio, ale przecież umowa okazała się w końcu korzystna. Wrażenie zimna emanujące od dokumentów? Bzdura! Byłem przemęczony i zdenerwowany. Podróż była całkiem w porządku, tylko niepotrzebnie chlapnąłem sobie koniaczku po aviomarinie i przez to miałem jakieś koszmary. Fakt, że kierowca dał plamę, ale ostatecznie można mu wybaczyć. No i trzeba przyznać, że bagaże dostarczył szybko. Ta cała Braza – ciekawe, skąd wzięła taki pseudonim artystyczny - wygląda bardzo sympatycznie, choć mogłaby być bardziej rozmowna. Trochę się wygłupiłem z tym całowaniem jej po rękach, ale może nikt nie zauważył... Kolacja była przepyszna, pokój piękny, łóżko wygodne.... Ciekawe, co nas dzisiaj czeka!”

Dumając rozglądał się po pokoju. Teraz, w świetle dnia, podobał mu się jeszcze bardziej. Jasne zasłonki przepuszczały promienie słońca. Ściany pomalowane mocnym, nasyconym kolorem zbliżonym do bordowego pięknie kontrastowały z jasnymi meblami, zasłonami i dywanem. Ciemna podłoga z egzotycznego drewna i belka nad kominkiem w tym samym kolorze harmonijnie dopełniały wnętrze.

Przeciągnął się jeszcze raz, wstał, czując z przyjemnością jak bose stopy zagłębiają się w miękkim dywanie i podszedł do okna. Rozsunął zasłony i wyjrzał. Zobaczył brukowane kamieniami podwórze zamkowe, jakieś stare zabudowania, pewnie dawne stajnie, resztki muru obronnego i niknącą w lesie drogę na grobli. Po jednej jej stronie rósł wysoki mieszany las (nigdy nie mógł zapamiętać, czy to bór), po drugiej było bagno. Bliżej drogi porośnięte olchami i schnącymi brzozami, dalej roślinność była coraz niższa. W świetle wczesnojesiennego słońca widok był przepiękny. Kolorowy las ciągnął się aż po horyzont.

W łazience też było okno, dzięki czemu nie musiał zapalać świeczki (zastanawiał się, jak to zrobić, skoro ogień w kominku wygasł, a Victor nie był palaczem, więc nie miał przy sobie zapałek ani zapalniczki). Tym razem wziął długą ciepłą kąpiel, ubrał się w wygodny, nieformalny lecz elegancki strój i właśnie zastanawiał się, czy zejść na dół do hollu, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Poczuł ukłucie niepokoju – czy aby na pewno nie mają kamer w pokojach? Skąd wiedzą, że jest już gotowy do wyjścia? Otworzył jednak drzwi i powitał śliczną pokojówkę, która z uśmiechem zaproponowała mu zejście do jadalni na śniadanie. Ruszył za nią długim korytarzem w kierunku schodów. Drzwi, które mijali, były jednakowe, ale za którymiś na pewno kryje się winda do kuchni. Inaczej nie zdążyliby tak szybko podać mu wczoraj kolacji.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

TARcia, nic nie błyszczy, komisja ustaliła i koniec:lol2:

 

Na dzień dobry poczytałam sobie i mam lepszy humor niż to, co zaproponowała mi od rana pogoda za oknem. Dzięki Agduś. Dzięki tez za żywicę! Aktualnie mam parcie na tę błyszczącą ale i podoba mi się szara w ciapki .... Wczoraj próbowałam znaleźć sklepy z żywicami i albo ja jestem upośledzona i nie umiem szukac, albo sklepów jest mniej niż firm wykonujących te podłogi .... Chcę powiedzieć, że właściwie nie znalazłam żadnej konkretnej oferty sprzedaży i cen ....

 

Rozpaliłam w kominku ... Po raz pierwszy w tym sezonie tak wcześnie, nie podoba mi się to!!!!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

U nas też było paskudnie, po południu nawet zdrowo lało (Magda w tym deszczu wracała na rowerze z Woli), ale nie rozpaliłam w kominku, bo czasu nie miałam. Dostałam wycisk na jodze, potem sama sobie zrobiłam drugi na siłowi, więc... właśnie wpierniczam lody czekoladowe z ajerkoniakiem. A co? Stać mię! Jeżeli jutro będzie też tak paskudnie, to nici z biegania po puszczy i trza na bieżnię... Nuuuda!

 

Andrzej ma namiary na sklepy. Jutro zadzwonimy wreszcie i dowiemy się więcej.

Edytowane przez Agduś
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W jadalni, zamiast spodziewanych gotyckich okien z witrażami, ceglanego łukowatego stropu i długich dębowych stołów, zobaczył lekkie jak mgiełka kremowe przytulne wnętrze. Cała dłuższa ściana była przeszklona, ale nie zimnymi aluminiowymi oknami, tylko drewnianymi, podzielonymi na mnóstwo małych szybek. Niektóre okna były przysłonięte niedbale, zdawałoby się, udrapowanymi lekkimi firankami, które powiewały delikatnie, choć okna były zamknięte. („Nieszczelne? Nie, bo nie czuło się od nich zimnego powietrza. Pewnie jakaś wentylacja.”) Pośrodku stał duży owalny stół nakryty kremowożółtym obrusem, a na nim rozstawiono białą porcelanową zastawę w herbaciane różyczki i małe dzbanuszki z bukiecikami tychże kwiatków. Krzesła o wysokich oparciach miały, kremowe oczywiście, pokrowce ozdobione wymyślnymi koronkami. Ściana naprzeciw okien była ciemnożółta – w kolorze starego złota. Wyraźnie odcinał się na jej tle duży otwarty kominek z jasnych kafli. Jego wnętrze wyłożone ciemnymi cegłami było mocno okopcone.

Victor ujrzał nadchodząca Brazę. Choć wcześniej o tym nie myślał, na jej widok poczuł ulgę. Klotyldy chyba nie było w zamku. Przyjrzał się gospodyni w świetle dnia. Była niewysoka, szczupła, ciemnowłosa i ciemnooka. Choć wydawała się niezwykle opanowaną i spokojną osobą, coś w jej zachowaniu mówiło, że to pozory. Przez moment ujrzał niezwykłą wizję – Braza w roli amazonki z obrazu „Szał uniesień” Podkowińskiego! Szybko zamrugał powiekami i wizja zniknęła. Jednak stojąca przed nim Braza miała taki wyraz twarzy, jakby doskonale wiedziała, co przed chwilą widział!

- Dzień dobry – udało mu się opanować głos i powiedzieć to normalnym tonem.

- Witam – skinęła głową

- Przepiękne wnętrza! Jestem pod wrażeniem!

- Dziękuję bardzo. Nie sądziłam, że lubi pan taki styl. – odrzekła skromnie, ale jej mina świadczyła o tym, że myśli coś zupełnie innego.

- Och, proszę nie osądzać nas po wyglądzie biura – wypowiedziawszy te słowa przypomniał sobie, że przecież ona biura nie widziała.

- Nie biuro świadczy o guście człowieka, ale jego dom – odrzekła i Victor nie miał cienia wątpliwości, że doskonale wiedziała, jak wygląda wnętrze jego mieszkania. Tylko skąd do diabła??? Pojawił się znany mu od wczoraj niepokój. Braza chyba zdała sobie z tego sprawę, bo natychmiast chwyciła go pod łokieć i wskazała miejsce przy stole. – Pańscy przyjaciele zaraz zejdą na śniadanie. – powiedziała i wyszła, pewnie do kuchni.

„Przyjaciele?” Nigdy tak nie myślał o swoich podwładnych! Czy powinien? Nie! Absolutnie! Jak mógłby obtańcować przyjaciela za zawalenie terminu, zablokować mu awans albo wywalić go z pracy? Jeżeli celem tego wyjazdu było nawiązanie przyjaźni szefa z pracownikami biura, to się pomylili. Tego nie uda im się dokonać!

Tymczasem do sali wchodzili ci, z którymi nie miał zamiaru się bratać. Z trudem poznawał kobiety, które widywał wyłącznie w szarych lub czarnych spódniczkach mini i takichż żakietach, widząc je nagle w dżinsach, kolorowych bluzach, niektóre nawet bez makijażu. Mężczyźni mniej się różnili od swych biurowych wcieleń, ale bez garniturów wyglądali o wiele sympatyczniej niż w pracy. Widać było, że nie bardzo wiedzieli, czego się spodziewać. Jedni w marynarkach sportowych, inni w bawełnianych bluzach i dżinsach.

„Żadnego bratania się!” – przypomniał sobie Victor witając każdego uprzejmym uśmiechem.

Zastanawiające było to, że nikt się ich nie pytał, co podać na śniadanie, a każdy najwyraźniej dostał to, na co miał ochotę. Victor rozglądnął się zakłopotany, gdy przed nim wylądował głęboki talerz zupy mlecznej z kluseczkami, dokładnie takimi, jakie robiła jego babcia. Sąsiadka z lewej („chyba z działu kadr...”) z zachwytem i lekkim zawstydzeniem („Przecież nie jadam takich kalorycznych rzeczy!”) przyjęła zapiekanki z kromek chleba moczonych w jajku, a siedząca po prawej (sekretarka jego zastępcy) uśmiechała się do rogalików francuskich z miodem i kubka gorącego kakao.

Śniadanie upłynęło w miłej atmosferze, choć niewiele słów padło podczas jedzenia. Każdemu uczestnikowi wycieczki usługiwała jedna hostessa. Wyglądały jak siostry wieloraczki – podobny wzrost, podobne łagodne cukierkowe rysy twarzy, niebieskie oczy, blond (chyba naturalne) włosy, ponętne krągłości. A może to identyczne stroje (kremowo-różowe) – minispódniczki, obszyte koronką fartuszki, buty na obcasach, rajstopy z drobnym wzorkiem, jasne bluzeczki, kusząco rozchylone głębokie dekolty, różowe perełki przyciągające wzrok męskiej części załogi – sprawiały, że dziewczyny wyglądały jak klony?

Gdy ostatnia osoba otarła usta serwetką, na salę weszła znów Braza.

- Jeszcze raz serdecznie witam szanownych państwa w progach ośrodka „Uroczysko”. Jestem jego właścicielką. Nazywam się Andromeda Amanda Sybilla von Braza – proszę się zwracać do mnie, jak państwu wygodniej. Wyjazd integracyjny, który postanowił dla was zorganizować pan de Rżyński („Kiedy ja cokolwiek postanowiłem?”) będzie trwał trzy dni. Program został uzgodniony z panem prezesem („Kiedy???”) ale opracowali go najlepsi psychologowie, psychiatrzy, socjolodzy, pedagodzy, filozofowie i specjaliści w dziedzinie medycyny pracy. W „Uroczysku” zatrudniliśmy wielu wspaniałych specjalistów, ale zdradzenie ich znanych nazwisk i profesji zlikwidowałoby niezbędny efekt zaskoczenia. Znaleźliście się państwo naprawdę w dobrych rękach. Dzisiejsze przedpołudnie jednak jest wolne od zaplanowanych zajęć. Teraz każdy z państwa dostanie listę (w tym momencie na stole, który w niezauważalny sposób został już sprzątnięty po śniadaniu, pojawiły się niewielkie książeczki przypominające menu w eleganckiej restauracji) atrakcji, spośród których może dowolnie wybrać sposób spędzenia czasu do godziny 17.00., o której to godzinie zacznie się obiad. Od godziny 11.00. do 16.00. w tej sali na głodnych będzie czekał zastawiony szwedzki stół. Proszę się częstować. Życzę wspaniałej zabawy, udanego relaksu i smacznego! Czy macie państwo jakieś pytania?

- Czy można wybrać kilka pozycji z listy?

- Ależ oczywiście! Proszę robić to, na co macie państwo ochotę!

Andromeda Amanda Sybilla poczekała jeszcze chwilkę, ale goście zajęli się studiowaniem listy dostępnych atrakcji. Co chwilę wybuchały okrzyki zachwytu i radości.

- Pojeździmy konno! Pójdziesz ze mną do łaźni fińskiej? Kto się wybiera na basen? Zagramy w brydżyka? SPA!!! A masażyści przystojni?...

Pytania krzyżowały się w powietrzu, ale żadne nie było skierowane do Victora. Rozłożył „menu” i zagłębił się w lekturze.

„Przejażdżka konna po lasach. Gonitwa za lisem (możliwe zorganizowanie o każdej porze roku). Przejażdżka bryczką/saniami po okolicy. Wycieczka rowerowa. Kąpiel w Srebrnym Jeziorze (także w przerębli zimą). Wycieczka przyrodnicza z przewodnikiem (kilka tras do wyboru). Skiring. Spacer na nartach biegowych. Wspinaczka po ściance z instruktorem lub bez. Zwiedzanie jaskini (część udostępniona dla turystów). Wyprawa do jaskini (dla grotołazów) z instruktorem. Spływ tratwą po łagodnej rzece. Spływ pontonem lub kajakiem – trasy o różnych stopniach trudności. Kanioning. Tenis (także lekcje z instruktorami) na kortach odkrytych lub w hali. Squash. Bilard. Kasyno gry. Bridge (zapewniamy partnerów). Poker. Inne gry karciane. Gry drużynowe np. siatkówka, koszykówka, piłka ręczna, nożna itp. (zapewniamy stworzenie dwóch drużyn) na hali lub boiskach zewnętrznych. SPA (baseny solankowe i zwykłe, jacuzzi, sauny z różnych stron świata, masaże –158 rodzajów, okłady błotne) Joga. Nordic walking. Aerobik. Tai chi. Siłownia. Bogata biblioteka. Sala kinowa 3D (duży wybór filmów), lodowisko czynne przez cały rok oraz wypożyczalnia łyżew, usługi instruktorów, możliwość zorganizowania meczu hokeja lub curlingu ...” Victor poczuł, że przegrzewają mu się zwoje! Jak tu wybrać z takiej oferty? Doszedł zaledwie do połowy listy!

Wyszedł na taras. Nikt nie podszedł do niego. Pracownicy podzielili się już na mniejsze lub większe grupki i dyskutowali zawzięcie. Spojrzał na jednego ze swych zastępców, ale ten wyraźnie unikał jego wzroku, umawiając się ze swą sekretarką i jakąś jej koleżanką z sekretariatu głównego. Kilkanaście osób już najwyraźniej wybrało i w małych grupkach raźno wybiegli z sali. Inni wciąż usiłowali dotrzeć do końca listy i dokonać najlepszego wyboru. Z tarasu Victor zauważył, że w sali nie ma już ani jednej kobiety – im chyba najłatwiej było dokonać wyboru. Najdłużej zastanawiali się mężczyźni zajmujący najwyższe stanowiska.

„Chyba powinienem wyciągnąć z tego jakieś wnioski, ale zostawię to sobie na później.”

Odwrócił się i spojrzał w głąb ogrodu. Miał przed sobą rozległy trawnik, dalej ogród w stylu angielskim. Znajdowali się najwyraźniej po drugiej stronie zamku, tej, której nie widział z okna. Po prawej stronie na lekko pofałdowanym terenie urządzono pole golfowe, na którym zobaczył już dwóch starszych pracowników z działu inwestycji długofalowych.

Na drugim końcu tarasu zebrała się niewielka grupka niezdecydowanych pracowników. Problem polegał na tym, jak się szybko zorientował, że koniecznie chcieli bawić się razem, ale nie mogli uzgodnić, co wybrać. Panie obstawały przy skorzystaniu ze SPA tuż przed obiadem, panowie proponowali przejażdżkę konną.

Victor spojrzał na trawnik. zauważył, że spod krzaków wysunęły się jakieś zwierzątka. Miały charakterystyczne długie uszy.

- Króliczki! Zobaczcie, jakie śliczne – pisnęła któraś z pań.

- Jak w Teletubisiach! – wyrwało się Victorowi i poczuł, że spłonął rumieńcem.

„Na pewno słyszeli! Wstyyyd!!! A właściwie dlaczego? W dzieciństwie oglądał! Nie wolno?! Przecież NIKT nie wie, że po ciężkim dniu pracy lubi poleżeć w wannie, oglądając sobie jeden lub dwa filmiki o słodkich beztroskich stworkach!”

Przez chwilę obserwował króliczki, udając, że wcale nie jest zmieszany swoją uwagą. Grupka wreszcie ustaliła, że najpierw pojadą konno do lasu, a potem zrelaksują się w SPA. Odeszli. Zapanowała cisza. Króliczki kicały po trawie. Chociaż właściwie nie! One wcale nie kicały. Zachowywały się jakoś dziwnie, niekróliczo! Jeden – czarny i puchaty – zaległ na trawie wygrzewając się w słońcu. Drugi – łaciaty, skradał się niemal szorując brzuchem po ziemi ze wzrokiem wbitym w jeden punkt. Trzeci – piaskowy z ciemniejszymi uszkami, pyszczkiem i zdecydowanie za długim ogonkiem – podskakiwał wesoło i niezdarnie próbując złapać motyla. Victor usłyszał, że ktoś się zbliża. Odwrócił się i zobaczył jedną z hostess.

- Czy to są króliki? – zapytał ją.

- Tak, to taka specjalna rasa. – odparła cukierkowosłodkim głosikiem – Króliki nadrzewne. Mieliśmy przedtem normalne, ale gady je pozjadały. – Mówiła o tym tak spokojnie, jakby obecność drapieżnych gadów w tego typu ośrodkach była rzeczą zupełnie oczywistą.

- Gady???

- Tak gady.

- Jakie gady?

- Nooo, normalne. Węże i takie tam...

- Jadowite?

- Nieeee! – roześmiała się perliście. – Nie możemy mieć jadowitych gadów w ośrodku. Ze względu na gości – baliby się. Jadowite są na bagnach, ale tu nie przychodzą. Za sucho dla nich.

- Aaaa... – mruknięcie miało chyba wyrażać zrozumienie, ale nie był tego pewien.

- Mieliśmy też kiedyś pawie, ale okropnie się wydzierały wcześnie rano i goście się skarżyli. Kucharz zamierzał je podać na wytworną kolację, gdy okazało się, że gady zeżarły króliki, podrosły i zgłodniałe połknęły pawie. Teraz mamy strusie! – dodała z dumą w głosie. – Przepraszam, ale muszę już iść do pracy. Gdyby pan zdecydował się na coś, to w hollu czekają lokaje, by służyć pomocą. Do widzenia przy obiedzie.

- Do widzenia.

Victor jeszcze raz spojrzał na króliki nadrzewne. Coś zaszeleściło w krzakach. Coś dużego. Króliki poderwały się i wszystkie trzy ruszyły pędem w stronę drzew. Z całą pewnością nie było to kicanie! Dopadłszy pni zaczęły się po nich bardzo sprawnie wspinać. Po chwili zniknęły wśród rudych liści. Na suchym kikucie dawno odłamanej gałęzi kołysały się długie, puszyste, czarne uszy.

Victor postanowił się niczemu już nie dziwić. Nawet temu, że nie odczuwał cienia niepokoju. Miał wrażenie, że ta sytuacja cos mu przypomina. Taaak! Kiedyś był w teatrze z mamusią na „Alicji w krainie czarów”. Przedstawianie tak go wchłonęło, że niemal utożsamił się z główną bohaterką i wraz z nią przeżywał cudowne przygody w onirycznym świecie. Tam też był królik!

„To niezwykłe miejsce. Dawno już nie czułem się tak szczęśliwy i zrelaksowany” – pomyślał i poszedł do hollu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gdy pisałam posta o bateriach nie było powieści ... dziwne!

 

Niniejszym oświadczam, że Andromeda Amanda Sybilla jest mocno szczęśliwa mogąc sobie poczytać!!!!:yes:

 

Sama przyjemność Osiczko :D

Edytowane przez braza
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

mnie na psioczenie ;) , bylam w urzedzie dowod rejestracyjny wymienic - normalnie rece opadaja a na jezyk cisnie sie wiele niecenzuralnych slow, czlowiek ma od razu ochote wziac bata z kolczatka i ryja wydrzec :cool: i po drugie nasze spoleczenstwo, jeczy ciagle jakie to biedne jest a w rejestracyjnym ludzi od zarypania, czyli jednak zle nie maja skoro tylu do rejestracji aut ;) odstalam 2 godziny i nic nie zalatwilam :bash: jeszcze 2 razy bede musiala tam pojechac.:sick:
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wiesz TARcia, i tu pokazuje się wyższość takich pipidów nad aglomeracjami, nasz dowód załatwiliśmy w 10 minut. Gdy sobie przypomne kolejki w Kołobrzegu to mnie dreszcz przechodzi! A co społeczeństwa polskiego to masz rację, w narzekaniu i jojczeniu to my jesteśmy mistrzami świata!!!
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rzeczywiście oczekiwał tam lokaj. Na widok Victora skłonił się lekko i zapytał:

- Czym mogę służyć?

- Chciałbym udać się na konną przejażdżkę.

- Oczywiście. Już pana prowadzę do stajen.

- Ale ja nie wziąłem...

- Och, to nie jest problem! Dostanie pan, oczywiście, kompletny strój do konnej jazdy. Proszę za mną.

Lokaj okazał się znacznie mniej rozmowny niż hostessa. Po drodze wskazywał różne zabudowania i miejsca objaśniając ich historię, przeznaczenie w przeszłości i obecnie, ale wyraźnie nie miał ochoty na rozmowę. Stajnie znajdowały się w budynkach, które rano widział z okna. Gdy wszedł do środka z masztalerki wyszło czterech mężczyzn ubranych, oczywiście, w jednakowe stroje do jazdy konnej. Tak jak hostessy, byli do siebie uderzająco podobni. Dosyć wysocy, pięknie zbudowani, co podkreślały obcisłe stroje i zabójczo przystojni. Wszyscy mieli kasztanowe włosy o tym samym odcieniu i orzechowe oczy. Byli odziani w kasztanowobrązowe bryczesy i fraki, o ton jaśniejsze koszule i czarne błyszczące jak lustra oficerki. Pod szyjami mieli zawiązane kremowe fulary, a na głowach zamszowe czapeczki z daszkiem. Wszyscy uśmiechnęli się do Victora szczerze i serdecznie i podali dłonie na powitanie. Każdy z nich się przedstawił i zaoferował swe usługi.

- Chciałbym wybrać się na konną przejażdżkę po okolicy.

- Proszę porozmawiać z masztalerzem – pierwszy z instruktorów wskazał zbliżającego się mężczyznę. W jego geście i sposobie wypowiedzenia tych słów można było wyczuć szacunek do nadchodzącego. Ten był znacznie starszy od nich, ale poruszał się dziarskim krokiem. Jego gęste włosy i szlachecki wąs przyprószyła siwizna. Mimo swego wieku również był niezwykle przystojny. Jego błękitne oczy patrzyły spokojnie i stanowczo zarazem. Pod wąsem błąkał się łagodny uśmiech człowieka, który często obcuje ze zwierzętami. Jednak łatwo było sobie wyobrazić, że w chwili słusznego gniewu jego twarz staje się naprawdę groźna, a jasne oczy potrafią miotać pioruny. Wyglądał na ułana starej daty. Wrażenie to podkreślał strój: wojskowozielone bryczesy, takaż bluza i furażerka – wszystko o kroju przywodzącym na myśl mundur ułański. Oczywiście czarne oficerki lśniły lustrzanym blaskiem, choć widać było po nich, że są intensywnie użytkowane.

- Witam! – słowo to zabrzmiało jak komenda. – Rotmistrz Jan Piłsudski. Z TYCH Piłsudskich – dodał z dumą.

- Victor de Rżyński. – dłoń Victora znalazła się w silnym, krótkim, męskim uścisku. – Chciałbym pojechać na konną przejażdżkę po okolicy.

- Oczywiście. Zapraszamy do masztalerki. Znajdzie pan tam dopasowany strój. Potem wybierzemy odpowiedniego konia.

Pomieszczenie było urządzone skromnie i ze smakiem. Dwie duże dębowe szafy, wygodne miejsca do siedzenia przy otwartym kominku, drewniany surowy stół, kilka drewnianych półek z trofeami zdobytymi na jakichś zawodach jeździeckich i barek. Przez jego przeszklone drzwiczki zauważył wybór męskich alkoholi i kryształowe kieliszki.

Podszedł do szafy pełnej kompletnych strojów do jazdy konnej. Jeden z masztalerzy poprosił o dokonanie wyboru pomiędzy kompletami czerwono-czarno-białymi, brązowymi, granatowymi i zielonymi w stylu myśliwskim. Wybrałby najchętniej brązowy, ale postanowił odróżnić się od pracowników i sięgnął po granatowy. Jakimś zbiegiem okoliczności rozmiar był idealnie dobrany. Masztalerz wskazał drzwi, za którymi było małe pomieszczenie wyposażone w fotel, wieszak i mały stolik. Koło fotela stały oficerki – oczywiście pasowały idealnie. Szybko się przebrał i wrócił do stajni.

Z podłogi można by niemal jeść! Ściany lśniły bielą. Nie było słychać bzyczenia choćby jednej muchy. Victora wcale to nie zdziwiło. Masztalerz nie wyglądał na człowieka, który mógłby nie zauważyć najdrobniejszego źdźbła słomy w przejściu między boksami a tym bardziej na kogoś, kto wybaczyłby podwładnym takie uchybienie.

Ubrani nieco skromniej niż instruktorzy stajenni czyścili i tak lśniące już konie. Gdy Victor z rotmistrzem przechodzili koło boksów, stajenni przerywali czyszczenie, po wojskowemu strzelali obcasami oficerek i skłaniali głowy. Rotmistrz odpowiadał łaskawym skinieniem, widać było jednak, że jednocześnie bystrym spojrzeniem obrzuca konia. Kilka osiodłanych rumaków, trzymanych przy pyskach przez stajennych czekało najwyraźniej na jeźdźców. Jeden z chłopców zbladł nagle jak ściana, gdy podążając za groźnym spojrzeniem pryncypała zauważył źdźbło słomy w ogonie gotowego do jazdy konia. Natychmiast je usunął, nie puszczając, oczywiście, ani na moment wodzy.

Z pomieszczenia na końcu stajni wyszła roześmiana grupka ludzi. To ci, którzy rozmawiali na tarasie. Byli już przebrani, na głowach mieli toczki, w rękach palcaty. Stajenni wyprowadzili konie przed stajnię. Victor wyszedł za nimi, jakby z nadzieją, że zaproponują mu wspólną przejażdżkę. Jednak i oni unikali jego wzroku. Instruktorzy podeszli proponując swoje usługi. Panie chichocząc jak nastolatki przekomarzały się, którego z nich wybrać. Nie było to trudne biorąc pod uwagę ich podobieństwo i jednakowe uwodzicielskie spojrzenia, które rzucali roześmianym amazonkom. W końcu jeden z nich wziął od stajennego wodze srokatego wysokiego konia. Wszyscy szybko wsiedli na i pojechali za nim w stronę lasu. Victor odwrócił się na pięcie. Rotmistrz zdawał się nie zauważać jego zawodu. Wrócili do stajni, by mógł wybrać sobie konia. Przeszedł się raz i drugi pomiędzy boksami, zażartował pytając masztalerza, czy nie mają koni rodem z zawodów rodeo i wskazał dużą gniada klacz.

- Wspaniały wybór! To Brazylia. Ulubiona klacz pani Andromedy! Pani nie pozwala byle komu jej dosiadać, ale dla pana zrobi wyjątek. – Victor poczuł się mile połechtany słowami masztalerza. Pochwalił porządek w stajni i urodę wszystkich koni. – Czy życzy pan sobie by któryś z instruktorów mu towarzyszył podczas przejażdżki? – zapytał masztalerz.

- Tak, chciałbym, żeby pokazał mi jakieś ładne miejsca. Mam ochotę również na pokonanie kilku terenowych przeszkód, a jednocześnie wolałbym nie wjechać w bagno.

- Oooo, Brazylia to bardzo mądra klacz. Na pewno nie udałoby się panu skierować jej do bagna! – Victor nie wiedział, czy zachwycić się mądrością klaczy, czy poczuć się urażonym niewiarą w jego umiejętności panowania nad koniem. Wciąż jednak znajdując się pod urokiem tego niezwykłego miejsca nie miał ochoty na psucie nastroju. – Proszę teraz do siodlarni.

Było to pomieszczenie, z którego wyszli przed chwilą pracownicy biura położone na końcu stajni. Na kołkach sterczących ze ściany wisiały różne siodła – skokowe, ujeżdżeniowe, wyścigowe i uniwersalne. Osobną część pomieszczenia zajmowały kulbaki – wojskowe (te wyglądały na oryginalne pieczołowicie odrestaurowane), współczesne rajdowe i westernowe. Victor podszedł zdecydowanie do uniwersalnych siodeł. Tylko na takich jeździł do tej pory. Jedno spotkanie z wojskową kulbaką wspominał bardzo niemiło. Rotmistrz był bardzo zawiedziony. Najwyraźniej uważał kulbakę za jedyne siodło godne mężczyzny. Victor stracił w jego oczach!

- Czy życzy pan sobie wypić strzemiennego? – W pierwszej chwili na wspomnienie widzianych w masztalerce znakomitych alkoholi miał ochotę poprosić o kieliszeczek, ale natychmiast wróciło wspomnienie wczorajszych koszmarów sennych.

- Nie, dziękuję. – Najwyraźniej moi pracownicy nie odmówili – sądząc po humorkach! – pomyślał.

Tymczasem Brazylia i jabłkowity siwek instruktora były już gotowe. Założył toczek, naciągnął rękawiczki i podszedł do klaczy. Poklepał ją po szyi przejmując od stajennego wodze.

- Na koń! – zawołał rotmistrz.

Victor podcięty okrzykiem masztalerza wbrew swoim obawom, że będzie się wciągał na siodło z gracją worka mąki, wskoczył dziarsko na Brazylię. Zaraz za stajnią wyjechali za dawne mury obronne i przed ich oczami otworzył się widok na las i bagnisko. Jechali wzdłuż ruin muru. Nagle mur się urwał i po prawej stronie zobaczyli padoki, trawiasty hipodrom i łąki. Na jednym z padoków ktoś trenował ogromnego karego ogiera. Właśnie najeżdżał na wysoką przeszkodę, ale koń najwyraźniej nie miał zamiaru skoczyć – zatrzymał się gwałtownie, wbijając przednimi kopytami w miękką ziemię, obrócił się na tylnych kopytach w miejscu i stanął dęba. W tym momencie Victor poczuł, że jego krtań ściska bolesny spazm strachu. Na ogierze siedziała bowiem nadzwyczaj wysoka, kobieta. Jej długie do pasa czarne włosy były splecione w gruby warkocz. Ani chybi Klotylda Kociołek!

Ogier opadł wreszcie na cztery nogi i ściągnięty silna ręką, z mięśniami spiętymi jak sprężyny najeżdżał po raz drugi na przeszkodę. Teraz skoczył z ogromnym zapasem.

- Świetnie! – krzyknął ktoś i dopiero w tym momencie Victor zauważył, że na padoku stoi też Braza.

Klotylda podjechała do niej, Ogier chrapał i niespokojnie przestępował z nogi na nogę, gdy Braza, zbyt cicho, by mógł to usłyszeć z tej odległości, udzielała jakiejś krótkiej rady Klotyldzie. Skręcili w lewo, w stronę lasu. Jeszcze zdążył zauważyć, że Klotylda rusza zebranym galopem wokół padoku. Jego zainteresowanie obserwowanym treningiem nie uszło uwagi instruktora.

- Pani Braza jest wspaniałą instruktorką. Nasze konie odnoszą sukcesy w zawodach na całym świecie. Specjalnością tego ośrodka jest WKKW, ale w skokach też nieźle nam idzie. Brazylia to nasza emerytka. Dała wiele wspaniałych źrebaków – między innymi Biesa - tego ogiera, którego pan obserwował z takim zainteresowaniem. Sama też startowała w zawodach i kilka jej pucharów widział pan w masztalerce. Pan rotmistrz niegdyś odnosił sukcesy w WKKW a teraz trenuje konie rajdowe.

- A ta... amazonka... to nie jest przypadkiem... pani Kociołek?

- A tak! Jest świetna! Tylko ona i pani Braza potrafią okiełznać Biesa. Stajenni boją się nawet go karmić i czyścić! Od kiedy zabił drugiego chłopca, zajmują się nim tylko te dwie panie. Przy nich zachowuje się spokojnie.

- Niesamowite – powiedział w zamyśleniu Victor. „Poniekąd rozumiem Biesa. Przynajmniej, jeżeli chodzi o Klotyldę. Ale Braza sprawia całkiem przyjemne wrażenie. Czyżby coś ukrywała?”

Ledwie skręcili w leśną ścieżkę, gdy wśród opadłych brązowych liści coś zaszeleściło. Victor odruchowo ściągnął wodze, spodziewając się, że Brazylia może uskoczyć nagle spłoszona szelestem. Jednak klacz w ogóle nie zareagowała.

- Proszę spojrzeć! – zawołał instruktor – tam, tam po lewej!

Victor rzucił okiem we wskazanym kierunku i zamarł. Po liściach ślizgało się długie, grube cielsko potężnego gada. Miał bez wątpienia kilka metrów długości (pięć metrów zdołał zauważyć, ale nie widział łba węża) i grubość kobiecej kibici.

- To KaMa. - przedstawił potwora instruktor. – Gdzieś jest jeszcze jej siostra Maya. Chyba zgłodniały i ruszyły na łowy. Od kiedy nie mamy zwykłych królików i pawi, szukają ofiar na bagnach. Pani Braza mówiła, że ludzi na pewno nie ruszą, ja jednak jestem ostrożny, gdy kończą trawić ostatnia ofiarę.

- Konie nie boją się ich wcale... – zdziwił się Victor.

- Tak. Pani Braza twierdzi, że one wiedzą, co wolno im jeść, ale ja, szczerze mówiąc, nie jestem pewien. Przecież króliki też były nasze... Może węże były jeszcze za młode, żeby zrozumieć...?

- A pawie?

- Pawie się darły... Dobrze, że ich nie ma.

Gadzina zniknęła wśród liści. Ruszyli kłusem. Victor powoli uspokajał się po tych dwóch spotkaniach. Zastanawiał się, kogo bardziej się przestraszył – Klotyldy czy KaMy.

Kłusowali leśnymi ścieżkami najwyraźniej przygotowanymi do tego, bo gałęzie były obcięte na odpowiedniej wysokości. Wjechali na ogromną polanę i przeszli do stępa. Znajdowali się na niewielkim wzniesieniu, z którego pięknie było widać zamek. Victor wciągnął powietrze rozglądając się z zachwytem.

- Pięknie tu!

- Tak, zawsze przyjeżdżam tu z gośćmi, bo ta panorama jest godna tego, by stać się ostatnim widokiem, jaki w życiu się zobaczy.

Gdy sens tych słów dotarł do Victora, poczuł się zaniepokojony. Zerknął na urodziwą twarz swego przewodnika. Nie zauważył jednak żadnych złowieszczych błysków w oczach. Uznał, że to tylko takie poetyckie sformułowanie. Ruszyli znów kłusem przez polanę porośniętą wysoką, niekoszoną, pożółkłą już trawą stronę ściany lasu. Nagle Brazylia zachrapała niespokojnie, poczuł, jak jej mięśnie się spięły, skrócił wodze i rozglądnął się wokół. Wśród rudożółtych traw najwyraźniej skradało się jakieś płowe zwierzę. Szło miękko, bezszelestnie, z kocią gracją stawiając łapę za łapą, prawie niewidoczne – tak doskonale zamaskowane kolorem sierści. Konie chrapały niespokojnie węsząc wokół. Gdyby nie powstrzymujące je wodze dawno runęłyby do ucieczki. Victor spojrzał na instruktora oczekując wyjaśnień. Jednak ten rozglądał się równie zaniepokojony i milczał.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chcesz całość na maila???

 

 

Podchodzę ci ja kilkanaście minut temu do okna w sypialni żeby opuścić roletę i ... zamarłam. Centralnie, kilkanaście centymetrów od okna stoi cud urody lisica w pięknym, płowym futerku!! Ja zamarłam, ona zamarła i tak "zamarnięte" stałyśmy kilkanaście sekund wpatrując się w siebie po czym lisica z godnością odwróciła się zadkiem i zniknęła za płotem. Ufffff .... no piękna, ale ja mam koty, qrczę i to szwendające się!!!!Mam nadzieję, że lisiczka uszanuje naszą nietykalność!

Edytowane przez braza
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...