Moose 24.11.2014 18:01 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 24 Listopada 2014 Nie spałam... pracowicie spędziłam dzień i mam już dość tego tygodnia a to dopiero poniedziałek Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
TAR 24.11.2014 19:23 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 24 Listopada 2014 Rozumiem ... po ciemku niczego porządnego znaleźć nie mogłaś przyjmijmy to wyjasnienie:lol2: Nie spałam... pracowicie spędziłam dzień i mam już dość tego tygodnia a to dopiero poniedziałek tez mam dosc a jeszcze chorobska po domu zaczely sie szwendac:sick: Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
braza 24.11.2014 20:01 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 24 Listopada 2014 Choróbska to szuje są, nie znosze ich. Moja Młoda właśnie znowu zaczyna chrypić a od jutra próbne matury .... Trudno, jakoś musi do piątku wytrzymać! Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 24.11.2014 20:55 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 24 Listopada 2014 Moje dziecię pierworodne słowem nie brzęknęło o maturach próbnych, póki nie zapytałam. Bezstresowo stwierdziło, że to ma być tak na żywioł, żeby się dowiedzieć, co umie samo z siebie, więc kuć nie miało zamiaru. No dobra, jej sprawa... Ja się już denerwowałam przed swoją maturą i wystarczy."Powiedziałam "rzetelnie", a nie "na żywioł", bo ja nie mówię "na żywioł" - poprawia mnie moje dziecię, zaglądające mi w monitor bezczelnie. Braza, zastanów się dobrze nad tą pc. Wiem, sama mam, ale nasza grzeje wszystko, ma kolektor zakopany w ziemi, więc wydajność lepszą. Popytaj mądrzejszych, czy taka pobierająca ciepło z powietrza na zewnątrz może być opłacalna w porównaniu z bojlerem i po jakim czasie zwraca się różnica w cenie. Wiem, że technika galopuje, ale kiedy my wybieraliśmy pc, z tych "sopli" strasznie łacha darli, że to nie ma prawa działać. Znaczy póki będzie ciepło na zewnątrz, to będzie grało i śpiewało, ale zimą nie i może się okazać, że zimą będzie grzało po prostu prądem, jak bojler. A latem to solary mogą grzać - chyba są tańsze. Tak mi się wydaje, ale ja laikiem jestem - pytaj fachowców. Są też pc pobierające ciepło z wnętrza domu - fakt, że wychładzają wtedy dom, ale latem byś miała klimę, a zimą po prostu więcej ładowała do kominka. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 24.11.2014 22:32 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 24 Listopada 2014 W błyskawicznym tempie ubierał się we wszystkie ciepłe i wygodne rzeczy. Jak dobrze, że kiedyś z głupia frant wszedł do sklepu sportowego i pod wpływem orientalnej urody sprzedawczyni zaopatrzył się we wszystko, co mu zaproponowała! Teraz przyda się to, jak znalazł!„Jeżeli wyjdę z tego żywy, umówię się z nią i opowiem o jej roli w tej całej przygodzie!” – postanowił. „I jak dobrze, że Masza to spakowała! Muszę dać jej jakąś premię po powrocie” – pomyślał.Gdy znalazł się przed wejściem, zobaczył trzy duże wozy z długimi ławami wzdłuż obu boków. Na ławach leżały ciepłe, puszyste koce. Większość uczestników ogniskowej imprezy już siedziała na wozach. Szukał wzrokiem wolnego miejsca obok jakiegoś palacza, by zwędzić mu w odpowiedniej chwili zapalniczkę. Wdrapał się na ostatni wóz i usiadł obok swojego zastępcy – starego nałogowca. Czekając na okazję, rozglądał się ciekawie. Wszystkie trzy zaprzęgi wyglądały tak samo. Trzy pary jednakowych, wysokich, karych koni o charakterystycznych sylwetkach wpisanych w prostokąt stojący na węższym boku. Wszystkie miały identyczne odmiany na łbach, bujne grzywy oraz ogony i gęste, długie szczotki na pęcinach. Wyglądały pięknie!Gdy wszyscy usadowili się w miarę wygodnie i pookrywali kocami, w drzwiach pojawiła się pani Braza.- Ognisko będzie miłym zakończeniem dzisiejszego dnia. Poza woźnicami nikt z nas nie pojedzie z państwem. Czujcie się swobodnie! Miłej zabawy!Świsnęły w powietrzu baty, konie ruszyły z kopyta. Wprawdzie księżyc był prawie w pełni, ale chmury zasnuły niebo i ziemię spowiły całkowite ciemności. Woźnice osadzili w specjalnych uchwytach płonące pochodnie. Victor od razu zaczął kombinować, jak wejść w posiadanie choćby jednej z nich.Wozy toczyły się po nierównej drodze. Poza kręgiem oświetlonym przez pochodnie królowała niepodzielnie całkowita nieprzenikniona ciemność. Światło pochodni nie pozwalało się do niej przyzwyczaić. Victor miał wciąż wrażenie, że w tej gęstej jak smoła czerni czai się coś strasznie złego. Chyba wolałby, żeby pochodnie zgasły – ciemność otoczyłaby ich wtedy miękko, stałaby się aksamitna, bliższa i mniej straszna. Światło odsuwało ją, ale nie na tyle daleko, by dać poczucie bezpieczeństwa, i sprawiało, że zamiast tej miękkości mieli wokół siebie twardą zimną ścianę, za którą mogły ukryć się wszystkie koszmary i potwory, jakie kiedykolwiek im się przyśniły.Na wozach początkowo panowała cisza. Słychać było tylko skrzypienie kół i uprzęży, miękkie klapanie kopyt po rozmiękłej drodze i parskanie koni. Po chwili odezwały się pierwsze ciche głosy – piski, śmiechy, gdy na kolejnym wyboju ktoś wpadał na kogoś, pojedyncze słowa. Ciemność stała się dzięki nim jakby mniej straszna, odsunęła się od wozów o kilka centymetrów, więc rozmowy toczyły się coraz głośniej. Ktoś zaczął nucić, brzdąknęła gitara wyciągnięta spod ławki. Popłynęły znane wszystkim ogniskowe pieśni.Victorowi wydawało się, że jadą tą samą drogą, którą przywiózł ich autokar. Postanowił więc uciekać, gdy tylko nadarzy się okazja. Korzystając ze ścisku panującego na wozie przytulił się do sąsiada. Udając, że kolejny podskok na wyboju wepchnął go na niego, bezczelnie wsadził mu rękę do kieszeni, złapał zapalniczkę i ukrył ją w garści. Vice wyglądał na zaskoczonego, ale nie wiedział, jak zapytać szefa, czego szuka w jego kieszeni, więc milczał.Ktoś siedzący na pierwszym wozie zauważył w oddali blask ogniska. Przekazał tę informację wszystkim i wypatrywali teraz małego światełka, które to pojawiało się, to niknęło między drzewami. Przy gromkim wtórze „Sokołów” dojechali do kręgu ułożonego z kamieni, pośrodku którego płonęło oczekiwane ognisko. Jeżeli ktoś spodziewał się luksusów, do których przyzwyczaił ich pobyt w ośrodku, to się srodze zawiódł. Wokół kręgu stały proste drewniane ławy i kilka stołów. Wprawdzie byli najedzeni, ale na papierowych talerzach („żadnych plastików – ekologicznie” – zauważył Victor) piętrzyły się kiełbasy i kromki chleba. Ze stojaka, takiego jak na parasole, sterczały rożny.Od razu można było wyróżnić grupkę miłośników koni, którzy, nie zwracając na otoczenie zgromadzili się przy pierwszym zaprzęgu. Już wsiadając na wozy zauważyli, że te konie są bardzo wysokie, ale jak wysokie przekonali się z niedowierzaniem ustawiając najwyższego z pracowników koło koni. Z pewnością miały nie mniej niż dwa metry w kłębach! Woźnica, najwyraźniej zakochany w swoich podopiecznych, potwierdził to z dumą:- Ta klacz z lewej jest najniższa z nich. Ma 205 cm w kłębie. Najwyższy ogier idzie w drugim wozie – ma 220!- O rrrany! Ale wielkie! Piękne! I bardzo silne pewnie?Victor skorzystał z tego, że wszyscy woźnice włączyli się do rozmowy o koniach rasy shire, zaletach ich urody i charakteru, cechach budowy i niebywałej sile oraz o pochodzeniu tej rasy i sposobach jej użytkowania w przeszłości oraz współcześnie. Zeskakując z wozu, chwycił jedną pochodnię. Natychmiast ją zgasił, wtykając w wilgotne liście i zadeptując ostrożnie. Zapamiętał miejsce i rzucił pochodnię w krzaki. Rozejrzał się wokół, szukając jakichś punktów orientacyjnych. Jak się można było spodziewać, nie zauważył żadnych. Dostrzegł za to mniejsze ognisko. Zaintrygowany tym widokiem ruszył w jego kierunku. Nie sam, ponieważ jeszcze dwoje ludzi zwróciło uwagę na słabe światełko migoczące zza drzew. Tymczasem woźnice strzelili w powietrzu batami, co zdało się nie robić na pięknych koniach żadnego wrażenia, i ruszyli powoli w drogę powrotną. Jeden z nich, zauważywszy zaniepokojone spojrzenia kilku uczestników imprezy, wyjaśnił krótko: „Wrócimy po was”. Mniejsze ognisko płonęło pod drewnianą wiatą o trzech nieszczelnych ścianach z nieheblowanych desek i dachu pokrytym gałęziami. Z powały zwisały pęki ziół i wianuszki suszonych grzybków. Nad ogniskiem wisiał kocioł – podobny do tego w kuchni, ale trochę mniejszy. Troje poszukiwaczy przygód wiedzionych ciekawością zbliżyło się powoli do ogniska. Od strony dużego ogniska dobiegało gromkie „ore, ore, siaba daba da amore...”, ale nie zagłuszyło odgłosu kroków. Wszyscy troje drgnęli słysząc szelest liści i zwrócili się w stronę lasu, z którego ktoś (a może coś?) nadchodził. Ciężkie kroki, głośne sapanie, wreszcie zarys jakiejś wielkiej, bezkształtnej sylwetki... zanim zdążyli podjąć decyzję „sprawdzić co to, czy wiać”, z ciemności wychynęła jakaś potężna postać. W pierwszym momencie Victor pomyślał, że to kucharka, ale szybko zauważył, że ta mogłaby być jej praprababką. Żaden rozsądny reżyser nie zatrudniłby jej do ekranizacji „Jasia i Małgosi”, chyba, że film miałby być przeznaczony dla widzów o wyjątkowo mocnych nerwach. Zsunęła z głowy spiczasty kaptur, spod którego do tej chwili widać było jedynie ogromny, haczykowaty nos, jakby dążący na spotkanie z brodą, która uprzejmie się ku niemu wysuwała. Oślepiona światłem mrużyła swoje maleńkie kaprawe oczka i przyglądała się nieżyczliwie zgromadzonym wokół JEJ ogniska. Stali nieruchomo, jakby przed chwilą padło na nich spojrzenie bazyliszka, prawie nie oddychali, nie mogąc oderwać wzroku od czarownicy. Postrzępione, splątane, siwiejące (pewnie dawniej czarne) włosy opadały niemal do ziemi. Jej strój był bardzo podobny do tego, który nosiła kucharka, ale postrzępiony i niemiłosiernie brudny wyglądał, jakby od dwudziestu lat nie zdejmowała go ani na chwilę. Któryś z urzędników przypomniał sobie o konieczności oddychania i ze świstem wypuścił powietrze przez ściśnięte strachem gardło. Pozostali podskoczyli na ten odgłos, jakby wbito im nagle długie szpile w miękkie części ciała.- Idą do ogniska na razie, – odezwała się wiedźma. Jej silny głos, brzmiący całkiem młodo zaskoczył stojących wokół kotła. Gruba warstwa brudu pokrywająca oblicze czarownicy nie pozwalała rozpoznać jej wieku, ale sądząc po zgarbionej sylwetce byli przekonani, że ta Baba Jaga ma ze sto lat. – zawołam, jak napój będzie gotowy – dodała, odwracając się w stronę kotła. Podrzuciła do ognia kilka przyniesionych patyków i zamieszała warząchwią. Wokół rozszedł się niepokojący aromat ziół i gorącego alkoholu. Powąchała, zbliżając wielki nos do kotła, skrzywiła się, sięgnęła pod sufit i dorzuciła do kotła garść grzybków.- No idą już! – krzyknęła.Nie musiała powtarzać! Prawie rzucili się do ucieczki. Tymczasem przy ognisku impreza trwała w najlepsze. Nikt na razie nie miał ochoty na jedzenie, ale rekonesans poczyniony przez kilku panów przyniósł nieoczekiwaną a radosną wieść – jest wódeczka, czysta dla panów i słodka dla pań! Ognisko płonęło, z głów zaczynało się dymić nie gorzej niż znad płomienia, śpiewy pewnie było słychać aż na zamku. Coraz bardziej rozochocone towarzystwo ruszyło do pląsów. Victor nie pił. Zaczynał rozglądać się wokół siebie i czekać na moment, gdy będzie mógł niezauważony oddalić się od ogniska. Nagle ktoś chwycił go za rękę, szarpnął i porwał za sobą, więc chcąc – nie chcąc przyłączył się do szalonego pogańskiego tańca. Niektórzy panowie przygotowywali się do skoków przez przygasający ogień, gdy ktoś, widocznie mniej konsumujący, trzeźwo zauważył, że nie widać nigdzie zapasu drewna. Rozbiegli się więc poszukując w kręgu światła patyków. Szybko okazało się, że nie ma ich zbyt wiele. Wychłodzeni spożyciem trunków zaczynali już nawet marznąć i rozglądać się za wozami, które powinny przecież nadjechać. Był to doskonały moment na ucieczkę. Wystarczyło wejść między niskie w tym miejscu drzewka i zniknąć. Victor poderwał się gwałtownie do pomocy w zbieraniu patyczków. Zbyt gwałtownie. Nóż, owinięty zwędzoną z pokoju serwetką i wetknięty do kieszeni, wypadł na ziemię. Ktoś przechodzący obok kopnął go w stronę wiaty, ktoś inny nadepnął w chwili, gdy chwilowy właściciel wyciągał po niego rękę, niemal stając na jego dłoni. Victor z nosem przy ziemi szedł za zawiniątkiem jak pies tropiący, starając się nie zwracać na siebie uwagi.Oczywiście ktoś ze zbierających pojedyncze patyczki musiał trafić na wiatę. Sądząc po tembrze głosu, który rozdarł ciszę oraz po długości trwania przeraźliwego wrzasku była to kobieta obdarzona ogromną pojemnością płuc. Ci, którzy nie zamarli z przerażenia, rzucili się jej na pomoc. Mężczyzna biegnący na odsiecz koleżance z pewnością zdążył się pokrzepić wódeczką, bo nawet nie zauważył, że wycedził swojemu szefowi potężnego kopniaka w wypiętą część ciała. Ktoś, kto obserwowałby całe towarzystwo, bez trudu zauważyłby prostą zależność między ilością wypitego alkoholu a odwagą panów ruszających z odsieczą. Rzecz jasna, zależność między wielkością spożycia a skutecznością tej odsieczy była odwrotna. Jako że najbliżej wołającej znaleźli się najbardziej zanietrzeźwieni, zabrzmiały bełkotliwe okrzyki „Czarownica!!! Czarownice nas napadły!!!” „Baba Jaga! Jaba, Baga!”Pozostali widzieli wprawdzie tylko jedną czarownicę, ale i ten widok im wystarczył. Już wydawało się, że udaną imprezę zakończy masowa paniczna ucieczka na oślep przez las, gdy czarownica odezwała się mocnym, donośnym głosem:- Siadają spokojnie! Zaraz podam napój rozgrzewający. Dobre ziółka na zmarznięcie mam! Dobre ziółka na wszystko! Drewna se dołożą, bo ogień gaśnie. Tam leży – wskazała koślawym paluchem za wiatę, gdzie rzeczywiście zapas porąbanego drewna leżał równiutko ułożony.Victor zdążył pozbierać się z ziemi, otrzepać z błota, wypluć liście, których nabrał w usta jak koparka, gdy padając usiłował jednocześnie skląć pijanego głupka, oraz podnieść zgubę, gdy pozostali jak zaczarowani podeszli do ław i usiedli wokół dogasającego ognia. Kilka drew wrzucono do ogniska i płomień podsycony lekkim powiewem wiatru podniósł się wesoło. Czarownica wlewała parujący wywar do kubków i spoglądając groźnie zachęcała do picia. Nie było odważnego, który pod tym wzrokiem nie przełknąłby pierwszego łyka napoju. Victor, który, widząc podejrzane grzybki wpadające do kotła, obiecał sobie, że postara się nawet nie wdychać oparów, nie miał wyjścia i, udając, że połyka jednym haustem połowę zawartości, przełknął niewielki łyczek. Pozostali szybko przekonali się, że wiedźma mówiła prawdę. Napój miał cudowne właściwości rozgrzewające. Jakieś inne jeszcze pewnie też. Już bez zachęty wychylali zawartość kubków do dna. Niektórzy chcieli nawet dokładki, ale czarownica zniknęła wraz z kotłem. Teraz mogli spokojnie czekać na wozy. Ucichli. Czas jakby zwolnił. Pośrodku kręgu tlił się płomień, a wokół niego żarzyły się czerwone węgle migocząc hipnotyzująco. Jakoś nikt nie miał ochoty dorzucać do ognia. Pojedyncze płomyki pełgały jeszcze tu i ówdzie pomiędzy rozżarzonymi węgielkami. Ktoś zaczął grzebać w nich rożnem, rozgarniając odkrywał nowe pulsujące czerwienią punkty. Wyglądały jak światła wielkiego miasta obserwowane z samolotu. Najpierw zaczęły wygasać w centrum – tam są zazwyczaj tylko biura i sklepy. Jaśniały za to przedmieścia, na które przenieśli się ludzie po pracy. Dmuchnął łagodny wietrzyk i rozjarzył więcej lampek w domkach na skraju miasta. Tam teraz siedzieli bawiąc się z dziećmi, rozmawiając ze sobą, oddając się życiu rodzinnemu. W centrum płonęły jeszcze ostatnie kropeczki – to nieszczęśnicy kończący pilne zadania na jutro zostali w robocie. Milcząc wpatrywali się w ten spektakl. Nie mogli oderwać od niego oczu...Ciemność przyszła teraz do nich. Dwa kroki za ich plecami nie można było zobaczyć własnej dłoni.Nagle z lasu dobiegły dziwne dźwięki. Zrazu ciche, powoli narastały, jakby ich źródło zbliżało się do nich. Początkowo nierozpoznawalne, zaczęły układać się w piękną nikomu nieznaną melodię. Była jednocześnie łagodna i przejmująca. Wibrowała hipnotyzująco, wprawiając słuchaczy w dziwny stan. Dobiegała jednocześnie ze wszystkich stron, z ciemności otaczającej wygasłe ognisko. Wypełniała powietrze wokół, wciskała się do głów rugując z nich wszystkie myśli, które jeszcze przypadkiem w nich pozostały po wypiciu wywaru. Grajkowie okrążyli ich i zatrzymali się tam, gdzie nie sięgała poświata żaru.Zza ich pleców wyskoczyła jakaś postać. Okrągła sympatycznie uśmiechnięta twarz okolona kręconymi włosami, fletnia Pana w prawej dłoni i beczułka wina czule przytulona lewą, goły mocno owłosiony tors – to wszystko było dziwne, ale w porównaniu z czarownicą nie wywarłoby żadnego wrażenia, gdyby nie reszta – grajek od pasa w dół był kozłem, a na głowie, spomiędzy włosów wystawały małe różki! Pląsał zabawnie, zgrabnie przebierając raciczkami w rytm muzyki dobiegającej wciąż zza drzew. Czy to nastrój tego wieczoru, czy też tajemniczy napój wiedźmy sprawiły, że po pierwszej chwili lekkiego zaskoczenia wszyscy pogodzili się z widokiem tańczącego wesołego fauna, nie wiadomo. Ledwie widzieli jego sylwetkę w mroku. Chyba faun też uznał, że trzeba lepiej oświetlić miejsce jego tanecznych popisów. Wydobył z fletni przeciągły, wibrujący dźwięk. Na ten znak z lasu wychynęły nimfy. Przecudne zwiewne istoty odziane w długie, przejrzyste szaty podbiegały zewsząd do ogniska i na żar rzucały gałązki. Ruszały się tak szybko, że nie można było ich policzyć. W mgnieniu oka ogień rozpalił się i oświetlił tę scenę. Oprócz suchego drewna najwyraźniej trafiły do niego jakieś aromatyczne zioła, bo znad ognia uniosły się kłęby jasnego dymu, a wokół rozsnuł się piękny, oszałamiający zapach. Tymczasem mistrz ceremonii pokazał ludziom gestem, by chwycili puste już kubki po naparze czarownicy i zaczął nalewać każdemu po kolei krwistoczerwonego wina. Nie przestawał przy tym tańczyć, ale nie uronił ani kropli cennego napoju. Choć beczułka wydawała się niewielka, nie zabrakło boskiego nektaru dla nikogo. W końcu faun podniósł ją w górę, wszyscy za jego przykładem wznieśli kielichy i spełnili jakiś niewypowiedziany toast. Wino było pyszne. Nikt z nich nigdy w życiu nie pił nawet podobnego! Wiedzieli też, że pierwszy i ostatni raz czują tak doskonały smak i że już zawsze będą za nim tęsknili. Inne wina stracą dla nich smak. Ale na razie nie martwili się tym wcale. Muzyka, która zwolniła i przycichła na czas delektowania się winem, znów stała się żywsza, a faun zaczął krążyć wokół ogniskowego kręgu. Rusałki zniknęły w lesie, pewnie gotowe na każde skinienie swego mistrza wrócić z zapasem drewna i aromatycznych ziół do ogniska. Niezwykłe dźwięki pulsowały w uszach, wypełniały głowy i wyganiały z nich wszelkie myśli. Muzyka brzmiała coraz głośniej, faun tańczył szybciej i szybciej, chwytając za ręce i wyciągając na środek kręgu zaczarowanych ludzi. Odurzeni napojem czarownicy, winem, dźwiękiem i pachnącym dymem z ogniska ruszyli za faunem przyłączając się do bachanaliów w narkotycznym amoku. Długowłose kobiety rozpuściły włosy i rozmiatały nimi liście, mężczyźni pozdejmowali kurtki, swetry i koszule nie czując jesiennego chłodu, krzyczeli coś, próbowali śpiewać, machali wzniesionymi rękami, niektórzy kręcili się w miejscu jak derwisze, inni biegali wokół zawodząc jękliwymi głosami w dzikim transie błyskając dziko białkami oczu. W delirycznym szalonym tańcu tworzyły się pary, kółeczka i węże złożone z kilku osób trzymających się przez moment za dłonie, by po chwili puścić się w opętany bieg z rękami wyrzuconymi w górę.Victor wprawdzie zdołał niepostrzeżenie wylać większość napoju czarownicy pod ławę, ale też uległ wpływowi muzyki i narkotycznego dymu. Biegał teraz wraz z innymi wokół ognia w rytm cichego dudnienia, które przyłączyło się do muzyki płynącej z fletów. Dźwięk bębnów wywołał wrażenie, że pomieszały się tu dwie konwencje – to już nie tylko szaleńczy taniec na cześć greckiego bożka – Pana, ale i jakiś plemienny obrzęd rodem z serca dzikiej Afryki. W jego głowie przez chwilę tłukła się dręcząca myśl, że miał coś zrobić, coś bardzo ważnego, coś, od czego zależało całe jego dalsze życie... jednak muzyka wygrała. Wiedział, że jego czaszka była zupełnie pusta. Nie mógł myśleć, kierował się już tylko odczuciami jak jakiś prymitywny pierwotniak. Poczuł, że musi wejść do środka swej pustej głowy, bo znajdzie się wtedy we wnętrzu potężnego gotyckiego kościoła wypełnionego jedynie feerią niezwykłych dźwięków. Ten pomysł wydał mu się niezwykle pociągający i po chwili już krążył wysoko pod sufitem w nawie głównej unosząc się w powietrzu podtrzymywany przez muzykę, leciał leżąc na nutach, czuł się lekki i szczęśliwy. Podziwiał barwne gotyckie witraże prześwietlone silnym słońcem. Rozkoszował się tym lotem, prężył i przeciągał w powietrzu. Trwało to jednak zdecydowanie za krótko. Coś zaczęło mu przeszkadzać. Przyjemność zakłócało narastające dudnienie bębnów. Początkowo starał się je ignorować, ale teraz, zamiast miarowego wybijania rytmu słyszał skomplikowaną solówkę nadzwyczaj biegłego w swej sztuce perkusisty. Zupełnie nie pasowało to do rozświetlonego słońcem wnętrza katedry. Natężenie dźwięku rosło, stawało się nieznośne, powodowało ból. Zatkał uszy, ale to nie pomogło, szukał drogi ucieczki, próbował podlecieć do wielkich drewnianych drzwi, ale dźwięki odpychały go od nich. Zaczął się męczyć, wykonywał ruchy, jakby chciał pływać w powietrzu, ale było zbyt rzadkie. Czuł, że głosy fletni i łomot perkusji, na której musiał grać chyba sam szatan, zaraz rozsadzą jego głowę. I rzeczywiście – wyjątkowo głośne uderzenie w talerze, które wpadły w niekończącą się wibrację spowodowało, że przepiękne witraże, o wiele piękniejsze od tych, które podziwiał w Notre Dam de Paris, nagle rozsypały się. Obserwował, jak drobiny kolorowego szkła w zwolnionym tempie osypują się na ziemię. Słyszał cichutkie, delikatne dzwonienie, gdy opadały na kamienną posadzkę. Podmuch powietrza wyciągnął go za okno. Zapanowała cisza. Tak nagła, że aż straszna i bolesna.Leżał na wilgotnej, zimnej ziemi. Cisza dzwoniła mu w uszach. Ognisko wciąż się paliło, choć płomień był mniejszy niż w chwili rozpoczęcia tańca. Wokół, na ziemi i ławach leżeli, siedzieli, klęczeli wciąż oszołomieni ludzie. Faun chodził pomiędzy nimi powoli, przyglądał się z zagadkowym uśmiechem, jakby mówiąc – „To jeszcze nie koniec dzisiejszego wieczoru. Odpocznijcie chwilkę...” Zaglądał im w oczy, jakby coś sprawdzał. Niektórych dotykał kręcąc jakby niedowierzaniem głową. W końcu odszedł znikając wśród drzew gdzieś w pobliżu wiaty czarownicy, w której wciąż płonęło niewielkie ognisko. Po chwili z wiaty wyszła wiedźma dźwigając swój kocioł. Z przeciwnej strony nadbiegła ciągnąc za sobą miotłę jej młodsza i szczuplejsza kopia.- Spóźniłaś się – warknęła stara- Córka pani Brazy wróciła – zaszczebiotała młoda, chwytając kocioł za jedno ucho.- I co? Zabawiałaś się, zamiast mi pomóc! A ja tu dźwigam sama kocioł, do ognia podkładam..., gdyby nie rusałki, nie dałabym rady! Jak się pani Braza dowie...- No przepraszam Cię – przymilała się do swojej szefowej. – Już pomagam!- Rychło w czas – zrzędziła – już się raz napili, ale faun twierdzi, że za wcześnie wracają. To ty zbierałaś grzybki? – zapytała szybko, jakby nagle coś jej przyszło do głowy.- Nooo..., miałam zbierać, ale.... coś mi wypadło...- Nitubago!!! – stara aż zatrzymała się wlepiając wściekłe oczy w twarz pomocnicy – przecież TOBIE kazałam ich nazbierać! Pewnie polazłaś na ploty, leniu przebrzydły! A grzybki zbierały rusałki! Tylko, że one się na tym NIE ZNAJĄ!!!- Nie... ja byłam u Anbudki... Uczyła mnie akrobacji na miotle... Ja przepraszam... więcej nie będę... Jutro zaraz z rana pójdę na bagno i nazbieram ci zapas grzybków...- No tak! Akrobacje! – ostatni wyraz wysyczała z taką dozą pogardy, że młoda skuliła się w sobie – Kto widział, żeby porządna czarownica zabawiała się takimi rzeczami? Dawniej były zwykłe miotły i wystarczało. A teraz co? Powymyślali jakieś nowe wynalazki, jakieś wyścigówki, akrobacyjne, slalomowe... I po co to komu? Anbudka już trzy razy się połamała oblatując te cuda. I kto jej kości nastawiał? Stara głupia Depsia, która nie potrafi beczki w powietrzu zrobić i lata od 99 lat na tej samej miotle! – zrzędziła.- Ale ja tak wcale nie myślę! Jesteś bardzo mądra... – przymilała się młoda.- Ty mi tu głowy nie zawracaj. Lepiej patrz, co się z nimi dzieje! To przez ciebie i te psie grzybki! Dobrze, że od razu wydały mi się podejrzane i na wszelki wypadek uwarzyłam jeszcze pełny kociołek, używając moich ze starych zapasów! Lepiej mi pomóż ich napoić!Czarownice przez chwilę przyglądały się ludziom, którzy najwyraźniej zaczynali odzyskiwać świadomość. „Czy to było naprawdę?” „Czy inni przeżyli to samo, co ja?” – Zdawały się pytać ich półprzytomne spojrzenia. Rozglądali się, powoli wstawali, porządkowali garderobę i fryzury. Panowie wędrowali w poszukiwaniu swoich ubrań, panie usiłowały wyskubać z włosów zeschłe liście i patyczki. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
jamles 25.11.2014 07:34 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 25 Listopada 2014 kto by tam akrobacił na miotle beczkę z piwem Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
DPS 25.11.2014 10:06 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 25 Listopada 2014 Oooo, zara tam na tej samej miotle!Już od tego czasu kilka razy na nowszy model zmieniałam! Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
braza 25.11.2014 17:56 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 25 Listopada 2014 Kolejny odcinek, miodzio!!!! Mam nadzieję, że wpadłaś już w wystarczający szał twórczy przypominając nam dawne odcinki, że napisanie kolejnych to będzie pikuś??? Depsia wróciła!!! Super!!!! Nad pompą to się zastanawiam cały czas. Mam do wyboru bojler elektryczny - ten właśnie na przykład - z funkcjami eco, antybakteryjnymi, w pełni automatyczny system i inne wodotryski za jak widać niecałe 2000 albo pc - juz pokazywałam - za praktycznie prawie 10.000. Jakoś tak bardziej skłaniam się ku temu pierwszemu rozwiązaniu jednak i ze względu na cenę jak i na obsługę. Solary wyszłyby jeszcze drożej niż pc, co mnie przeraziło!! Mam jeszcze jakieś 3-4 miesiące do wiosny ... albo coś wymyślę albo zwariuję!!! Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
TAR 25.11.2014 18:56 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 25 Listopada 2014 a jak tam wyjazd do Gdyni? udany? Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 25.11.2014 19:57 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 25 Listopada 2014 No właśnie - pochwal się wyjazdem! Ja siedzę na tyłku, aż mnie zaczyna już boleć! Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
braza 25.11.2014 20:04 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 25 Listopada 2014 Udany, a jak bardzo to się okaże w czwartek! Kierowca nie usłuchał moich rad i ... zapłacił mandat za prędkośc w terenie zabudowanym ... A mówiłam Mu, że mam złe przeczucia;) Tyłek tez mnie boli od siedzenia prawie 8 godzin w aucie! Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 25.11.2014 20:14 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 25 Listopada 2014 A ja od końca sierpnia w domu! Policz sobie, ile to godzin! Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
braza 25.11.2014 20:51 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 25 Listopada 2014 Nie będę liczyć .... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Arnika 25.11.2014 21:03 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 25 Listopada 2014 Na wakacje nigdzie nie jedziecie Agduś? Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Moose 25.11.2014 21:25 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 25 Listopada 2014 Chciałbym sobie posiedzieć... latam jak z pieprzem i mam dość Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 25.11.2014 21:51 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 25 Listopada 2014 A ja od końca sierpnia w domu! Policz sobie, ile to godzin! Na wakacje nigdzie nie jedziecie Agduś? Od końca sierpnia siedzimy w domu kołkiem, bo w każdy weekend coś nam wypadało i nie dało się nigdzie pojechać. Na wakacje, mam nadzieję, się wybierzemy. Pomysłów mam tyle, że ciężko się zdecydować. Zobaczymy, jak się ułoży z czasem i finansami. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Arnika 25.11.2014 21:52 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 25 Listopada 2014 Noo od i do.. moje czytanie:rolleyes: Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 25.11.2014 21:53 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 25 Listopada 2014 Czeski błąd. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
braza 26.11.2014 12:30 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 26 Listopada 2014 Siemanko! Młoda chrypi, wiozę Ją tylko na maturę i odstawiam do domu.Ewa, poradzisz co zrobić, jakie badania ewentualnie, do jakiego specjalisty pójść, żeby w miarę dokładnie określił przyczynę tych problemów? Do głowy przychodzi mi tylko laryngolog, w tym moim zadupiu 2 razy w tygodniu przyjeżdża z Wałcza ze szpitala wojskowego. Coś w tym roku za często Jej się to przytrafia, to już chyba trzeci raz! Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
DPS 26.11.2014 14:52 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 26 Listopada 2014 Ale że co, że chrypi trzeci raz od stycznia? No to raczej dolne granice normy w tym wieku byłyby. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Recommended Posts
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.