Agduś 28.12.2014 17:22 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 28 Grudnia 2014 U nas sypnęło w drugi dzień świąt i od razu się biało zrobiło. Na biegówki za mało, ale za to jeszcze da się biegać po lesie, co wczoraj uczynilim. Ładnie było, biało i słonecznie...Przed chwilą napadli nas kolędnicy. No niby nie mam nic przeciwko temu, żeby chodzili, ale... Wleźli na podwórko, mimo tabliczki, że pies jest. Pies w domu była na ich szczęście, bo ona na ogół przyjazna jest, ale nie lubi, jak ktoś włazi bez pozwolenia. Do tej pory jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktoś wlazł, kiedy biegała po podwórku, więc do końca nie wiem, jak by zareagowała. Do gryzienia się nie bierze raczej, ale szczeka i skacze, a przy jej gabarytach to wystarczy.No dobra, wleźli i z miejsca zaczęli pięściami w drzwi łomotać. No nie podoba mi się to. A później błąd popełnili, bo drzwi otworzyli, nie czekając na nas. Emi im się objawiła i niezadowolenie wyraziła. No to wrzasku narobili i drzwi zamknęli. Andrzej poszedł, ale za klamkę trzymali od zewnątrz. No to wrócił, a oni znów łomoczą pięściami w drzwi i w okno! Dzieciaki, podobno poprzebierane, dziewczyny przez okno widziały. Niegroźni i gdyby się jakoś normalnie zachowali, to byśmy przecież otworzyli... W końcu Weronika poszła i załatwiła ich odmownie. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
TAR 28.12.2014 18:59 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 28 Grudnia 2014 Nie mam pojęcia, co to jest tem regulator okien, domyślam się,. że jakiś automat, ale nie ulega wątpliwości: firmapowinna wypłacić odszkodowanie!! regulator okien = facet ktory reguluje okna byl 3-krotnie raz wlasciwie dwa razy reklamacyjnie, teraz bedzie taka reklamacja na sto fajerek. nie odpuszcze. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 28.12.2014 19:05 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 28 Grudnia 2014 Gdyby ktoś nagle postawił przed Victorem lustro, jego odbicie byłoby prawdopodobnie ostatnią rzeczą, jaką zobaczyłby w życiu, oczywiście nie rozpoznając w leśnym potworze własnej podobizny. Brudny jak nieboskie stworzenie, ubłocony, podrapany z ogromnym spuchniętym nosem, z którego wciąż powoli sączyła się krew, rozmazywana po twarzy rękawem, gdyż zabrakło mu chusteczek - zupełnie nie przypominał siebie sprzed kilku godzin. Trzeba jednak mu przyznać, że po rozmowie z rusałką przestał się mazgaić i szedł, jak mu się wydawało, we wskazanym przez nią kierunku. Obijając się po ciemku o drzewa, przedzierając się przez krzaki wzbogacał swój nowy image o kolejne ozdoby z materiałów jak najbardziej naturalnych. W pewnym momencie zgarnął na twarz piękną, mięsistą pajęczynę pokrytą rosą. Jej oburzony właściciel zbiegł z włosów Victora, przegalopował po jego twarzy i zniknął za dekoltem. Obecność wielkiego włochatego pająka pod koszulą pewnie jeszcze dzień wcześniej zachęciłaby Victora do szaleńczego tańca połączonego z częściowym striptizem, ale dzisiaj nie wywarła najmniejszego wrażenia. Nowy Victor mocno przycisnął kurtkę w miejscu, gdzie czuł nieprzyjemne łaskotanie i beznamiętnie przyjął chrzęst chitynowego pancerzyka pająka. Dla pewności rozsmarował go dokładniej po piersi, nie przerywając marszu ani na chwilę. Starł pajęczynę z oczu i ust. Zastanawiał się przez moment, czy nie wepchnąć jej do nosa. Przez myśl przemknęła mu mgliście zapamiętana scena z Potopu, w której stary Kiemlicz opatruje Kmicica, używając do tego celu pajęczyny zmieszanej z przeżutym chlebem. Z braku przeżutego, czy jakiegokolwiek innego chleba, zrezygnował z tego pomysłu. Zresztą perspektywa wpychania czegokolwiek do obolałego nosa nie bardzo mu odpowiadała.Przedzierając się nocą przez las w celu uratowania życia (przede wszystkim własnego, ale PO znalezieniu się w bezpiecznym miejscu miał przecież zamiar posłać kogoś na pomoc swoim podwładnym) zaczynał czuć się jak Rambo. Nawet kamuflaż zebrał po drodze całkiem udany – z pewnością nikt by go nie poznał, a i zauważyć jego postać, która przybrała już barwę otoczenia, nie było łatwo. Z każdym krokiem czul się odważniejszy i dzielniejszy. Brakowało mu tylko czegoś ogromnego służącego do strzelania, co powinien nieść nonszalancko przerzucone przez ramię i pasów z amunicją malowniczo przewieszonych przez nagi tors. Pobudzona wyobraźnia zaczęła działać na pełnych obrotach. Już nie czul bólu ani zmęczenia. Przecież Rambo nie przejmował się drobiazgami! Co tam rozkwaszony nos! Z kulą w kolanie, odłamkiem szrapnela w płucu i nożem wbitym w udo maszerowałby równie dzielnie! Szedł szybkim krokiem, nie potykając się o nic. Szedł, by ratować wsie i miasteczka oraz życie tysięcy niewinnych ludzi, słabych niewiast i niewinnych dziatek, by pokonać wroga, zabijając jakąś ogromną liczbę wrażych komandosów albo przybyszów z kosmosu – wszystko jedno. Był obrońcą ludzkości, zbawicielem, wyzwolicielem. Groźnym i nieustraszonym. Niebezpiecznym i dzikim jak wilk i puma zarazem. Ego Victora rosło szybciej niż jego nos pół godziny wcześniej.Księżyc wyłonił się kolejny raz spoza chmur oświetlając polanę, na której niedawno rozgrywały się niezwykłe sceny. Dziwnym trafem Victor wyszedł z lasu prosto na miejsce ogniska. Rozglądnął się wokół, licząc na to, że spotka tam kogoś znajomego. Zauważył dosyć szybko leżącą opodal wygasłego ogniska skuloną czarną postać. Romantyczne wizje i wspaniałe samopoczucie natychmiast się ulotniły, gdy do Victora dotarło, co właściwie widzi. Bez wątpienia był to kierownik działu zleceń, który nie zmienił miejsca pobytu ani pozycji od długiego (jak długiego właściwie?) czasu. „Nawet nie pamiętam jego imienia” – uświadomił sobie zgięty wpół Victor walcząc z gwałtownymi mdłościami. Coś dziwnego jednocześnie ciągnęło go w stronę trupa i odrzucało od niego. Czy powinien podejść do niego, żeby się upewnić, że nie żyje? Czy CHCE zobaczyć pierwszy raz w życiu PRAWDZIWEGO trupa? Czy, jeżeli go zobaczy, będzie mógł kiedykolwiek zasnąć? Strach wygrał z ciekawością. Victor odwrócił wzrok i obszedł truchło szerokim łukiem dążąc do miejsca, w którym ukrył pochodnię. Znalazł ją dosyć szybko. Niestety, okazało się, że zapalniczka zginęła podczas przeprawy przez las. Podszedł do wygasłego ogniska, starając się nie widzieć czarnego tłumoczka skulonego na trawie. Rozgarnął węgle i z radością zauważył pod nimi kilka czerwonych punktów. Pochylił się, by je rozdmuchać i poczuł nieznośne pulsowanie w nosie. Zebrał wszystkie siły, by dmuchnąć, nie zważając na ból. Przez moment zrobiło mu się ciemno przed oczami i zatoczył się lekko w stronę żaru. Na szczęście udało mu się odzyskać równowagę zanim jego oblicze kolejny raz zmieniło wygląd, tym razem w kontakcie z rozżarzonymi węglami. Wetknął pochodnię w żar i dmuchał, czując jak łzy bólu płyną mu po policzkach. Pojawił się maleńki płomyczek, liznął pochodnię, która najwyraźniej była czymś nasączona i zapaliła się natychmiast. Victor wytarł rękawem nos, z którego pod wpływem wysiłku wypłynęła strużka krwi wymieszanej z kilkoma dużymi skrzepami.Nie oglądając się za siebie ruszył w las przyświecając sobie pochodnią.Teraz szło mu się znacznie lepiej. Pamiętał, z której strony nadjechali, więc wędrował w przeciwnym kierunku. Mimo że księżyc schował się znów za chmury, nie obijał się o drzewa i nie wpadał w krzaki. Wprawdzie zdawał sobie sprawę z tego, że jest teraz doskonale widoczny już z daleka, ale uznał, iż korzyści płynące z szybszego tempa poruszania się przeważają nad ryzykiem.Wspaniałe samopoczucie zbawiciela ludzkości już nie wróciło. Był teraz przygnębiony. Czuł, że zawiódł na całej linii. Zabrał swoich podwładnych w to dziwne miejsce, nie sprawdziwszy uprzednio, czy firma prowadząca Uroczysko jest godna zaufania. Uległ urokowi dziwnej Klotyldy jak jakiś smarkacz. Dał się omotać! W efekcie nie tylko wyrzucił pieniądze firmy, ale naraził ludzi na prawdziwe niebezpieczeństwo! To on i tylko on był winien śmierci tego poczciwca i nie wiadomo, czy jeszcze nie kilku kolejnych osób! Czując, że takie rozmyślania mogą spowodować tylko jedno – siądzie gdzieś pod drzewem licząc na to, że uda mu się zamarznąć (na inny rodzaj samobójstwa nie było go stać) – postanowił skupić się na razie na najważniejszym – jak dotrzeć do jakiejkolwiek cywilizacji. Nagle usłyszał jakiś sygnał. W pierwszej chwili zmartwiał z radości. To był telefon! Jest zasięg!!! Wyciągnął z pietyzmem ukochany przedmiot zza pazuchy i zmartwiał z przerażenia tępo wpatrując się w migającą baterię. Telefon zawołał po prostu, że jest głodny! Co będzie, jeżeli się rozładuje zanim Victor zdoła z niego skorzystać? Zasięgu nadal nie było. Z ciężkim sercem wyłączył aparat podjąwszy stanowcze postanowienie, że nie włączy go wcześniej niż za pół godziny, by sprawdzić, czy uda mu się zadzwonić.Las był zupełnie dziki i na nieszczęście Victora drzewa rosły w nim tam, gdzie im się kiedyś spodobało wykiełkować. Miał niejasne wrażenie, że jego wysiłki, by iść wciąż prosto przed siebie, niekoniecznie są udane. Mówiąc szczerze – nie miał bladego pojęcia, czy nie kręci się w kółko. Wolał jednak nie zastanawiać się zbytnio nad tym. Odczuwał niezrozumiałą nienawiść do obrońców dzikiej przyrody, którzy zapewne kiedyś nie pozwolili wyciąć tego odrażającego gąszczu i posadzić w tym miejscu równych rządków sosenek. Mógłby wtedy iść w szpalerze jednakowych drzewek mając pewność, że utrzymuje jakiś (niekoniecznie właściwy, ale stały) kierunek.Przyświecając sobie pochodnią nie zauważył, że księżyc wyłonił się zza chmur już chyba na dobre. W każdym bądź razie chował się za nie już tylko na krótkie chwile. Od dłuższego czasu czuł natomiast, że porusza się w nieco innym terenie. Drzewa rosły znacznie rzadziej, a grunt zrobił się zrazu przyjemnie miękki, potem zaś coraz bardziej grząski i mokry. Zaklął szpetnie, gdy pierwszy raz do nieprzemakalnego buta woda wlała się górą. Ugrzęźnięta w błocie noga zatrzymała się na dłuższa chwilę w miejscu, natomiast rozpędzone ciało Victora podążało nadal w tym samym kierunku siłą bezwładu. Efekt tego był łatwy do przewidzenia – wprawdzie Victor podpierając się odruchowo uratował swoje zdewastowane oblicze przed kolejnym kontaktem z ziemią, ale pochodnia zanurzyła się w rzadkim błotku i z sykiem zgasła. Nieodwracalnie.Wyciągając ręce z leczniczej borowinki poczuł nagle, ze coś gładkiego i śliskiego przemyka mu pomiędzy palcami. „Jadowite gady są na bagnach” – przypomniały mu się słowa hostessy. Nie zdołał stłumić okrzyku strachu i obrzydzenia. Rambo, który po prostu odgryzłby gadzinie łeb, a resztę cielska skonsumował na surowo, odszedł w przeszłość i postanowił nie wracać do ciała Victora. Nieszczęśnik wyrywał się z błota szukając rozpaczliwie twardego gruntu, pokrzykując, gdy co chwilę wydawało mu się, że kolejna jadowita gadzina dotyka jego dłoni, że włażą mu do nogawek i rękawów. Poczuł jakieś ukłucie w łydkę, która zaczęła drętwieć. Po chwili kolejne – w prawą dłoń. „Umieram!!!” - zdołał pomyśleć, zanim bardziej cywilizowana część jego mózgu odmówiła całkowicie posłuszeństwa, oddając kierownictwo tzw. mózgowi gadziemu, który nomen omen powinien się doskonale czuć w tym towarzystwie.Był bliski obłędu, gdy chlapiąc, wydając nieludzkie dźwięki i kotłując się w błocie jak hipopotam w ataku padaczki wreszcie znalazł się na kępie suchej trawy. Kępa niebezpiecznie się chwiała grożąc cały czas zanurzeniem, więc znieruchomiał na chwilę. Poruszone błoto bulgotało coraz ciszej uwolnionym z dna metanem. W mózgu znów zawitała nieśmiało jakaś myśl. Zawitała i postanowiła na razie zostać. Przemoczony zaczynał odczuwać dojmujące zimno. Wciąż analizował sygnały dopływające z prawdopodobnie ukąszonych miejsc, oczekując śmierci. Nagle ciche plaśnięcie tuż obok wywołało kolejny atak paniki. Gdy był już w stanie ocenić to, co widzi w świetle księżyca, uspokoił się. Groźnym zwierzęciem była zwykła, choć niespotykanie wielka, ropucha. Szczekając zębami wpatrywał się w jej piękne złote oczy. Nie mógł oderwać od nich wzroku. Hipnotyzowała go! Nie był już w stanie myśleć, więc wcale nie zaskoczyła go nagła pewność, którą poczuł po kilku minutach trwania w bezruchu przerywanym tylko dygotem. WIEDZIAŁ, że powinien tę ropuchę pocałować. Tylko ten gest mógł go uratować! Wyciągnął rękę w jej stronę. Normalnie bez trudu złapałby powolne z natury i zmarznięte tej chłodnej nocy zwierzątko, ale tym razem to on, choć podobno stałocieplny, był chyba w gorszej kondycji niż płaz. Źle wymierzył i jego dłoń minęła ropuchę, która spłoszona zrobiła kilka powolnych kroków Victor zmobilizował wszystkie siły – nie mógł pozwolić jej uciec! Wreszcie poczuł chropowatą skórę zwierzęcia. Ropucha była większa od jego dłoni. W normalnej reakcji na stresująca sytuację, oblała go jakąś cieczą, jednak to nie zmniejszyło zapału Victora do całowania jej. Wpatrując się w oblicze swej oblubienicy (nie miał bowiem wątpliwości, że jest to ropucha płci żeńskiej) zastanawiał się, przez moment, w którą cześć szerokich ust ma ją pocałować. Wreszcie zdecydował, zbliżył zwierzątko, które wyglądało na zdegustowane i siarczyście ucałował w sam środek pyszczka. Jakoś tak odruchowo zaczął wsuwać język pomiędzy jej wargi. Ropucha otworzyła paszczę i wytrenowanym ruchem wyrzuciła swój długi język, trafiając Victora w migdałek. Zaskoczony oderwał się od niej i wciąż trzymając ją na dłoni oczekiwał efektu. „Chyba coś powinno się stać. Jakoś się przemieni albo chociaż przemówi” – plątało mu się w głowie. Czuł pretensje do mamusi, która najwyraźniej zbyt mało czas poświęciła czytaniu mu pouczających i pożytecznych baśni, kiedy był dzieckiem. Jednak ropucha nie miała najmniejszego zamiaru zmieniać swej postaci, choć jakoś tak po ludzku, z wyraźnym rozbawieniem i politowaniem patrzyła na żałosną postać. W końcu niezgrabnie zeskoczyła z jego dłoni i powoli poczłapała w sobie znanym kierunku. Zaskoczony niepowodzeniem Victor wsłuchiwał się w jej cichnące kroki. Dotarło do niego, że dźwięk się zmienił i jest mniej pluszczący. „Tam chyba jest sucho! Pokazała mi! Kochana moja!” Zanim jednak udało mu się pokonać drętwotę, usłyszał coś jeszcze dziwniejszego. Człapanie ropuchy ucichło, natomiast wyraźnie dobiegł go ledwie słyszalny dźwięk ludzkich kroków i ciche słowa: „No, ten jest już zupełnie gotowy...”. Wydało mu się, że widzi jakieś słabe światełko, które błysnęło i szybko zniknęło. „Jakby z telefonu albo... krótkofalówki!” - Olśniło go na wspomnienie leniwej rusałki. "Froszka, jak ci poszło?" - usłyszał jeszcze zniekształcony przez trzeszczący odbiornik głos.Rzucił się w kierunku, w którym poszła ropucha, ale zanim dotarł do brzegu brodząc po pas w błocie, wszystko zniknęło i ucichło. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
braza 28.12.2014 19:25 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 28 Grudnia 2014 Nooooo, wreszcie ..... Tylko moemu dobremu wychowaniu i kulturze osobistej zawdzięczasz, że nie zareagowałam inaczej:) Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
EZS 28.12.2014 20:02 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 28 Grudnia 2014 a ja kopiuję ciągle ale nie mam czasu przeczytać. to znaczy miałam teraz czas, ale miałam też książkę. Poza tym lubię czytać dzieła kompletne a przynajmniej dłuższe Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Gwoździk 28.12.2014 20:15 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 28 Grudnia 2014 a ja kopiuję ciągle ale nie mam czasu przeczytać. to znaczy miałam teraz czas, ale miałam też książkę. Poza tym lubię czytać dzieła kompletne a przynajmniej dłuższe .... typowy polski lekarz ... ciągle na dyżurze Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Gwoździk 28.12.2014 20:15 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 28 Grudnia 2014 Agduś - :D:D Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 28.12.2014 20:25 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 28 Grudnia 2014 Też mam książki. W kolejce karnie czekają. Właśnie jedną w święta skończyłam i czytam następną - pożyczoną. W dodatku Aniołek mi przyniósł trzy pokaźne tomiszcza. Ostatnio jakoś właśnie takie grubaśne mi się trafiają.Oj, chyba komputer odłożę i pójdę czytać, chociaż kilka innych pomysłów na wieczór też mam... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Moose 28.12.2014 20:35 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 28 Grudnia 2014 Książka, kominek i winko... mrraaauuu Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 28.12.2014 20:53 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 28 Grudnia 2014 No to macie, zanim podążę za radą Łosicy - ten odcinek specjalnie dla Ciebie. Peleton rozochoconych panów coraz bardziej się rozciągał. Obserwując ich można było zauważyć kilka metod prowadzenia pogoni. Pędzenie na oślep, byle szybciej, nie zważając na straty okazało się krótkowzroczną strategią – po kilku zderzeniach z pniami drzew chwilowi liderzy zaczynali zostawać z tyłu. Poza tym ich oblicza znacznie straciły na atrakcyjności, co mogło zaowocować niepowodzeniem nawet w razie złapania rusałki. Zbytnią ostrożność, polegającą na powolnym poruszaniu się z wyciągniętymi do przodu rękami zastosowało początkowo kilku panów, ale widząc, że zostali zdecydowanie w tyle, zaczęli przyspieszać. Pojawiło się też kilka pośpiesznie zawiązanych koalicji, których członkowie pomagali sobie nawzajem, ostrzegając się o przeszkodach i... wstyd przyznać... eliminując wspólnie przeciwników poprzez, w najłagodniejszej formie, podkładanie nóg, wpychanie na drzewa, czy nawet pozbawianie obuwia! Koalicje jednak szybko upadały, bowiem ich członkowie przy pierwszej okazji bez skrupułów eliminowali dotychczasowych sprzymierzeńców. Niektórzy nie mieli okazji popisania się jakimkolwiek pomysłem. Bieg za rusałkami bezlitośnie obnażył ich braki kondycyjne. Świat ujrzał najpierw wszystkie dotychczas starannie wciągane brzuszyska, gdy ich właściciele nie mieli już siły na dalsze ukrywanie swych sekretów. Biegli nadal postękując coraz głośniej, a wielkie walizy bezwstydnie wypychały sportowe kurtki nieprzystosowane do takich kształtów swych właścicieli. Wśród tych turlających się z sapaniem godnym lokomotyw plątał się całkiem zgrabnie wyglądający pan, na oko w wieku około 35 lat. Spoglądali na niego nie bez satysfakcji zdziwieni, że ktoś o całkiem przyzwoitej sylwetce pozostał daleko w tyle wraz z nimi. W dodatku wyglądał najgorzej z nich – blady, z twarzą zlaną zimnym potem sprawiał wrażenie człowieka, który zaraz zemdleje. Wreszcie zatrzymał się przy jakimś drzewie, poczekał aż wszyscy go wyprzedzą, rozpiął kurtkę, polar, koszulę i... usłyszał nieco niesamowity chichot. Rozejrzał się nerwowo, zasłaniając tors połami kurtki. Z ciemności wyszła sympatycznie wyglądająca, choć nieco blada i zielonkawa, postać chichocząc bez przerwy.- Kkk..kk...kim jesteś? – wyjąkał, wciąż kurczowo ściskając poły ubrania.- Verunia. Nimfa – przedstawiła się, wyciągając rękę i chichocząc. Zmieszany podał jej dłoń, przedstawiając się:- Bartłomiej. Urzędnik.- Co ty masz na sobie – obcesowo wskazała jego brzuch.- Kkkkkkurtkę...- POD kurtką – zanosiła się śmiechem.- Pppolar... - POD polarem! I nie mów mi, że koszulę!- Noooo, bo mam koszulę.- Pokaż! – niespodziewanie chwyciła za porozpinane odzienie i zaglądnęła pod spód. Widok, który ujrzała, rozbawił ją tak, że przez dłuższą chwilę nie mogła zaczerpnąć oddechu. Bartłomiej, wiedząc, już, że jego największy sekret nie tyko został odkryty, ale i brutalnie wyśmiany, zrobił to, co miał zamiar zrobić wcześniej – zdjął z siebie całe odzienie i ukazał światu... gorset! Świat, poza nimfą, był mało zainteresowany tym widokiem. Gorączkowo rozsznurowywał narzędzie tortur, które przed chwilą doprowadziło go na skraj omdlenia. W pierwszej chwili miał zamiar zakopać go w ściółce, ale uznał, że to niepotrzebna strata czasu. Ubrał się i zostawiwszy zataczającą się ze śmiechu nimfę ruszył przed siebie. Przez moment przemknęła mu myśl, by zapomnieć o uciekających rusałkach i zająć się nimfą, ale jeden rzut oka na zwijająca się ze śmiechu nad jego gorsetem piękność przekonał go, że ma większe szanse na dogonienie którejś tancerki niż na uwiedzenie radosnej Veruni.Już po chwili mijał pierwszego zdumionego kaszalota, który był pewien, że zostawił za sobą choć tego jednego konkurenta. Uwolniony z gorsetu złapał drugi oddech. Przyspieszył i donośne sapanie poinformowało go, że drugiego przeciwnika ma już też za sobą. Trzeci stał wsparty o drzewo wydobywając z siebie już nie sapanie, ale rzężenie konającego w ciężkich boleściach słonia.Przez moment wydawało mu się, ze widzi coś dziwnego – zza krzaków po prawej stronie wyskoczyła kobieta. Z pewnością nie rusałka, ponieważ była kompletnie ubrana. Jej twarz wydała mu się znajoma, ale nie zdążył sobie przypomnieć, skąd ją zna, gdy kobieta stęknęła głucho wpadając w objęcia fauna. Najwyraźniej nie miała ochoty na tak bliski kontakt z dziwną istotą, ponieważ zaczęła się wyrywać piszcząc i drapiąc go po twarzy. Przez ułamek sekundy w mózgu Bartłomieja pojawił się cień myśli, że powinien pomóc znanej sobie kobiecie uwolnić się z włochatych ramion fauna, ale jednak w dalszym ciągu inny organ miał prymat nad mózgiem i to on zadecydował, że Bartłomiej ruszył ciężkim kłusem w stronę, z której dobiegały odgłosy pogoni.Rusałki stosowały chyba jakieś czary. Każdy z goniących, bez względu na zajmowaną pozycję, co jakiś czas widział przed sobą ponętne ciało, które było tuż, tuż – na wyciągniecie ręki. Zarówno dychawiczni palacze o twarzach koloru popiołu, którzy pędzili sapiąc jak Darth Vader w przedostatnich scenach Powrotu Jedi i wyciskając ostatnie możliwości ze swych zaklajstrowanych smołą płuc, jak i atletyczni bywalcy siłowni o nadmuchanych mięśniach z waty, zataczający się tuż przed nimi oraz poruszający się sprężystymi susami wielbiciele joggingu i innych form prawdziwego ruchu – wszyscy mieli wrażenie, że zaraz, za moment, za dwa kroki, chwycą w ramiona obiekt uwielbienia. Co stanie się później? Nad tym żaden nie był w stanie się zastanowić.Rusałki z podziwu godną kondycją przebiegały z końca peletonu na początek i z powrotem, by żaden z panów nie stracił zapału do gonitwy. Zwalniały, widząc wątpiących i mknęły jak łanie, tuż przed najbardziej wysportowanymi, nie dając się żadnemu choćby dotknąć.Panowie dosyć szybko stracili kontakt ze sobą. Wcale zresztą go nie pragnęli, więc, gdy przekonywali się, że złociste ciało obiektu uwielbienia jest wciąż przed nimi, a wokół nie ma żadnego rywala, czuli się już prawie zwycięzcami tego dziwnego maratonu. Zapatrzeni w migające w oddali, pojawiające się w świetle księżyca, który coraz częściej oświetlał las na moment, i niknące w ciemności nagie rusałki nie zauważali, że ziemia pod ich nogami staje się coraz bardziej mokra i grząska. Drzewa rosły coraz rzadziej, więc, mimo rosnącego zmęczenia, pogoń nabrała tempa. Rusałki skakały teraz wdzięcznie z jednej suchej kępy na drugą. Widać było, że mają w tym dużą wprawę. Natomiast panowie zaczęli zapadać się w błoto. Przed sobą zobaczyli ścianę gęstych wysokich traw. Nie zawahali się ani przez chwilę. Choć rusałki zniknęły w trzcinach, przedzierali się dalej, nie zważając na ostre trawska tnące im twarze i dłonie niczym noże.Rusałki tymczasem zawróciły, bo doprowadzić maruderów we właściwe miejsce. Gdy już ostatni zanurzyli się w trzcinach, uśmiechnięte i rozgrzane biegiem zebrały się, podeszły do jednego z wykrotów i wydobyły spod niego niewielkie torby koloru khaki. Chichotały radośnie wspominając dzisiejszą zabawę, szeptem obliczały ilość spalonych dzięki niej kalorii wyjmując z toreb ubrania i krótkofalówki. Po chwili ubrane w wygodne i ciepłe stroje sportowe nie przypominały cudnych zjaw – po prostu grupka zgrabnych, uroczych, rozchichotanych koleżanek wracających z nietypowego treningu. Siadły wygodnie na miękkim mchu i cicho gawędziły w oczekiwaniu na transport wezwany przez krótkofalówkę.Panowie wytrwale, choć coraz wolniej, parli naprzód, wciąż licząc na dopadnięcie cudnego zjawiska. Dawno nie widzieli złocistych zgrabnych ciał, ale wierzyli, że są tuż przed nimi. Trzciny szeleściły cicho na wietrze, poruszone bagno bulgotało, od czasu do czasu odzywał się spłoszony ptak, zarechotała żaba... Słyszeli obok siebie, za sobą, z przodu kroki rywali, czasem ich sapanie, urywane okrzyki, gdy któryś zapadał się głębiej w wodę i błoto. Rusałek nie było. Gdy wiara w sukces zaczynała słabnąć, poczuli nagle dotknięcia przeraźliwie zimnych wilgotnych dłoni. Rozległy się pojedyncze, krótkie okrzyki strachu. Opuściwszy wzrok dostrzegali wśród traw blade twarze pięknych młodych kobiet. Wszystkie były dziwnie smutne. Miały długie, proste włosy przylegające gładko do czaszek i opadające po obu stronach twarzy, wielkie wodniścieniebieskie oczy, lekko zielonkawą cerę i smutne uśmiechy na wąskich, prawie białych wargach. Ich odzież wyglądała równie smętnie – mokra, oblepiająca wychudzone blade ciała, szara od błota.Zaskoczeni nie wiedzieli, jak zareagować. Jeszcze przed chwilą nie marzyli o niczym innym, niż złapanie przecudnej zjawy, teraz inne zjawy zdawały się łapać ich! Tajemnicze nieznajome były strasznie nachalne. Obłapiały ich swymi zimnymi dłońmi, sięgały pod ubrania. Ich wilgotny dotyk na nagiej skórze wcale nie był przyjemny, chociaż topielice pozwalały sobie na wiele, bezwstydnie wtykając ręce tu i ówdzie. Niektórzy w pierwszej chwili odczuli jakąś perwersyjną przyjemność płynącą z bliskiego obcowania z dziwnymi istotami, inni od pierwszej chwili bali się panicznie. Bartłomiej starał się uwolnić z mokrych objęć. Wił się jak nadepnięta żmija, ale co wyciągnął dziwnie długą i giętką kończynę topielicy z jednego rękawa i zaczynał walczyć z drugą, to pierwsza już poradziwszy sobie z paskiem u spodni wsuwała się... zupełnie gdzie indziej! Miotał się w rosnącej panice. To już nie były dłonie, lecz węże – długie, zimne i nieskończenie giętkie. Czuł, jak owijają go tysiące gadzin, wdzierają się wszędzie, wiją się pod ubraniem, wciągają coraz głębiej w wodę...Victor zbliżał się do suchego lądu. Wprawdzie po pierwszym kroku wpadł w bagno, ale z nadludzkim wysiłkiem wciągnął się na kolejną kępę trawy, zobaczył następną i jeszcze jedną... Już widział pierwsze drzewa rosnące w podmokłym lesie. Doczołgał się do leżącego w wodzie pnia, stanął na nim, zamierzając dojść po tej kładce do suchego miejsca. Nie przewidział jednego – pień, który od dawna leżał w tym miejscu, zdążył już obrosnąć glonami, wątrobowcami i mchem. Był więc śliski. Victor nie zdążył zrobić trzech kroków, gdy nogi ześlizgnęły mu się po mchu. W dodatku tak nieszczęśliwie, że z impetem usiadł okrakiem na pniaku. Gdy po dłuższej chwili odzyskał oddech, świadomość i szczątkową zdolność formułowania myśli, stwierdził coś, co najbardziej zaskoczyło jego samego: „q..., należało mi się!” I to był przełom!Minęło jeszcze trochę czasu, nim do odzyskanych wcześniej zdolności dołączyła zdolność wykonywania skoordynowanych ruchów. Nim to nastąpiło, usłyszał dobiegające od strony bagna męskie glosy. Zaskoczyło go to, że wyrażały tak skrajnie różne uczucia – od rozkoszy, poprzez strach, obrzydzenie, po paniczny strach. Cokolwiek by się tam nie działo, jego pracowników nie czekało na bagnach nic dobrego. Nawet, jeżeli niektórzy zdołali dopaść rusałki, o czym świadczyłyby niektóre dźwięki, to inni już wiedzą, że są w niebezpieczeństwie. Spojrzał przed siebie – jeszcze pięć metrów i będzie w lesie. Bezpieczny. No, w każdym bądź razie nie będzie groziło mu natychmiastowe utonięcie w bagnie. Ale tam są ludzie! Jego ludzie, których on wplątał w to bagno (dosłownie i w przenośni). Poczuł brzemię odpowiedzialności i ugiął się pod nim. Szybko jednak zauważył, że to tylko konar, który spadł mu na ramię. Odrzucił martwą gałąź, wciągnął powietrze do płuc i znów postanowił, że będzie odważny. „Zrobię to, co zrobić powinien mężczyzna” – pomyślał patetycznie i szybko odsunął od siebie mniej przyjemna myśl, czy aby jeszcze jest mężczyzną. Odwrócił się i ruszył, w lekkim rozkroku, z powrotem. Na ratunek KOLEGOM.Łatwiej było postanowić niż wykonać. Z racji osobliwego sposobu poruszania się w wymuszonym rozkroku, ciężko mu było trafiać nogami na widoczne w świetle księżyca kępy trawy. Najwyraźniej jednak osiągnął już niejaką wprawę, bo tyko dwa razy zapadł się po pas, zanim dotarł do gęstwy trzcin, z których wydobywały się niepokojące odgłosy. Zatrzymał się na moment, obejrzał w stronę widocznego w oddali lasu, westchnął i ruszył naprzód rozgarniając trawy. Przedzierał się w stronę najbliższych dźwięków. Początkowo spodziewał się, że przeszkodzi któremuś jurnemu pracownikowi biura w konsumowaniu zasłużonej nagrody za szaleńczy bieg przez las. Im bliżej był jednak, tym dziwniejsze dźwięki dobiegały jego uszu. Teraz brzmiało to tak, jakby człowiek walczył z kimś lub czymś, kotłując się w wodzie. Od czasu do czasu pojękiwał – z bólu, czy z rozkoszy? Victor to zwalniał, bojąc się, że zastanie sytuację krępującą dla obu stron, to przyspieszał, czując, że kolegę trzeba ratować. Wreszcie znalazł się tuż obok szeleszczących trzcin. Nie miał już wątpliwości, że za nimi rozgrywa się walka na śmierć i życie. Rzucił się jak pantera i złapał rękę wystającą z bagna. Poczuł, jak czyjeś palce zaciskają się kurczowo na jego dłoni. Ciągnął z całych sił, szukając oparcia w ruchomych kępach traw, ciągnął, jakby od tego zależało jego życie. Nagle dłoń, którą trzymał, zwiotczała. Nieszczęśnik poddał się, zapewne stracił przytomność lub nawet już nie żył. Victor szarpał nadal jak oszalały, chyba coś krzyczał, łzy rozpaczy płynęły mu po twarzy. Bezwładna śliska dłoń topielca wymykała się z jego dłoni, nie mógł jej utrzymać. Jeszcze tylko w przebłysku geniuszu sprawdził, czy nie znajdzie czegoś, po czym można by rozpoznać tożsamość denata – jakiegoś zegarka, obrączki, sygnetu... Niczego takiego nie znalazł. Patrzył, jak palce zanurzają się w topieli. Koniec. Nie udało mu się.Tym razem jednak nie załamał się. Poczuł wściekłość i niezwykły przypływ energii. Rzucił się na oślep przed siebie. Nie bacząc na trawy siekające skórę jak sztylety, gnał wgłąb bagien. Prawie nadepnął na dwóch siedzących na dużej suchej kępie mężczyzn. Przez moment gapili się na siebie w milczeniu. Victor poczuł ulgę widząc, że są w niezłej kondycji. Już miał zamiar paść im w ramiona, kiedy ze zdumieniem rozpoznał wyraz ich twarzy. Wpatrywali się w niego z taką nienawiścią, że zrobiło mu się od niej gorąco. Nie musieli niczego mówić. Wiedział przecież, że to wszystko jego wina! Wstali jednocześnie i wyciągnęli ręce stronę szefa. „Utopią mnie” – przemknęło mu przez myśl. I chyba miał rację, ale nie zdążył się o tym przekonać. Ze środka tej jakby małej wysepki wypełzł nagle wielki syczący kłąb. Szybko rozdzielił się na niezliczoną ilość wściekłych jadowitych gadzin, które zaatakowały z furią intruzów. Tamci dwaj byli bliżej. Victor uskoczył do tyłu, siadając z pluskiem na tyłku. Z przerażeniem oglądał, jak jego niedoszli zabójcy usiłują wydobywać węże, które powłaziły im do nogawek, rękawów i za kołnierze. Przeraźliwe krzyki świadczyły o tym, że zębiska gadzin wbiły się wielokrotnie w ich ciała. Teraz wili się w konwulsjach tocząc pianę z ust. Victor nie czekał dłużej, aż gady porzuca martwe ofiary i popełzną w jego kierunku. Biegł, widząc wciąż wybałuszone oczy pogryzionych.Nagle stanął jak wmurowany wpatrując się w dziwną scenę. W bladej poświacie księżyca ujrzał swego zastępcę, który z dziwnym wyrazem twarzy wyciągał ręce do jakiegoś okropnego wymoczkowatego stworzenia płci żeńskiej. Stworzenie owo przywołało na swe bladozielone oblicze jakiś uśmiech, który zapewne miał być powabny. Vice najwyraźniej uważał, że tak jest, bo na jego twarzy rozlał się tępy zachwyt. Topielica wyciągała długie ramiona. Zbyt długie, jak na istotę ludzką. Chwyciła wreszcie mężczyznę za ręce i zaczęła ciągnąć. Początkowo chętnie się temu poddawał z niezmiennie mało inteligentną miną, ale w tym momencie jej twarz zmieniła się. Wypełzł na nią triumfalny, złośliwy uśmiech, oczy zabłysły okrucieństwem. Vice poczuł wreszcie, że jest wciągany w bagno. W tym samym momencie zrozumiał to Victor i rzucił się z odsieczą, by wyrwać kolegę z ramion bestii. Zawahała się przez moment, ale puściła niedoszłą ofiarę i uciekła. Victor chwycił tonącego i zaczął go wyciągać z błota. Nie było to łatwe, ale tym razem powiodło się. Ze wszystkich stron dobiegały szelesty i bulgotanie. Nie było szans, by zdążyć ich wszystkich uratować! Victor, pamiętając, że vice początkowo sam wyciągał ramiona do topielicy, krzyknął, by ostrzec innych.- To topielice! Uciekajcie od nich!!!Odezwało się kilka innych głosów. Okrzyki panicznego strachu i obrzydzenia mieszały się ze sobą. Victor ruszył w stronę najbliższego. Zobaczył, że analityk tkwi w błocie już prawie po szyję. Topielica nie musiała nic więcej robić, bo bagno samo go pochłąniało, więc wyciągnęła ramiona w stronę Victora. Był zdumiony, gdy poczuł, jak silne są te sine długie witki! Objęły go i owinęły, jakby mogły się wydłużać. Topielica wypróbowała kilka powabnych min i uśmiechów, ale, widząc, że Victor nie da jej się uwieść, przystąpiła od razu do rzeczy. Choć wyrywał się ze wszystkich sił, ona była od niego silniejsza. Tkwił w błocie po pas, ale nie poddawał się. Zapomniał, że rzucając się i miotając tylko ułatwia jej zadanie i szybciej pogrąża się w topieli. Krzyczał cały czas. Nagle poczuł, że zimne ramiona puszczają go. Teraz osuwał się powoli coraz głębiej. Analitykowi nad wodę wystawała już tylko część twarzy, ale wciąż jeszcze mógł oddychać. „Już niedługo” – pomyślał Victor pesymistycznie.Nagle usłyszeli dziwne człapanie. Nie spodziewali się już niczego dobrego, więc zamarli w bezruchu. Wokół zapanowała cisza, jakby wszyscy nagle przestali walczyć. Potonęli? Czy może topielice przed czymś uciekły?Jakiś wielki cień zasłonił światło księżyca. Victor odruchowo zamknął oczy. Coś wielkiego sapało nad nim. Powoli otworzył jedno oko i... zamarł, widząc nad sobą wielki pysk dziwnego zwierza. Szybko otworzył drugie oko, bo pierwszemu jakoś nie mógł uwierzyć. Nie pomogło. Nadal wisiał nad nim najdziwniejszy łeb, jaki kiedykolwiek widział. Jaki zwierz ma pysk, który wygląda, jakby go tu i ówdzie pogryzły osy? Ciemnobrązowe oczy patrzyły na człowieka z góry ze stoickim spokojem. Na tle księżyca wyraźnie widać było wielkie plaskate rogi.- Oś! – krzyknął analityk lekko bulgocząc, bo usta już zanurzały mu się w wodzie.- Co??? Jaka oś??? – Victor był pewien, że w obliczu śmierci analityk stracił zmysły.- Oś, takie zwierzę! – bulgotał z przejęciem.- I co z tego, że łoś? – Victor zrozumiał wreszcie, co tamten mówi, ale nie wiedział, skąd takie radosne podniecenie w jego głosie. – Głupie bydlę! Nie pomoże nam przecież!Łoś spojrzał mu przeciągle w oczy i zaryczał, jakby z dezaprobatą w głosie. Spojrzał za siebie, pokazując Victorowi profil, chyba jeszcze śmieszniejszy niż en face.- Pomogą! Moja prababcia mi opowiadała, że łosie pomagają ludziom na bagnach! Bełkotał z przejęciem analityk.Łoś zwrócił łeb w jego stronę i... wyraźnie nim pokiwał! Victor kolejny raz poczuł, że nie uda mu się pozostać przy zdrowych zmysłach. Jeżeli w ogóle przy jakichś zmysłach pozostanie, bo obecna sytuacja nie rokuje najlepiej. Zza garbatego grzbietu łosia wyłonił się drugi śmieszny, jakby zniekształcony łeb. Przez chwilę coś do siebie parskały, sapały i postękiwały cicho, jakby prowadząc jakiś dialog. W końcu pierwszy łoś wskazał rogiem na analityka, którego już prawie nie było widać i parsknął zniecierpliwiony. Drugi ze stoickim spokojem poczłapał w jego stronę, wbił róg w błoto przed człowiekiem i szarpnął w górę. Victor zmartwiał. Spodziewał się ujrzeć przebite na wylot zwłoki swojego pracownika zwisające smętnie z poroża łosia, ale nie! Ku swojemu zaskoczeniu ujrzał, jak człowiek czule obejmując szyję bagiennego brzydala pokrywa jego dziwny łeb pocałunkami. Spojrzał na „swojego” łosia. Stał nieruchomo gapiąc się na głowę Victora ledwie wystającą ponad powierzchnią wody. Już, już miał zamiar warknąć na niego „No co tak stoisz? Bierz się do roboty!”, kiedy w ostatniej chwili się opamiętał. - Przepraszam – szepnął.Łoś poczuł się najwyraźniej usatysfakcjonowany, bo parsknął, jakby z akceptacją, mrugnął jednym okiem i wbił róg w błoto tuż przed Victorem. Ten zamarł w oczekiwaniu silnego ciosu. Ze zdumieniem poczuł, że jest łagodnie wyciągany z bagna. Już po chwili stał, obejmując prawym ramieniem szyję swego wybawiciela. Opanował się jednak nie poszedł w ślady kolegi. Poklepał tylko łosia po szyi jak konia i w myślach mu serdecznie podziękował. Łosie powoli ruszyły. Ludzie skądś wiedzieli, że powinni się teraz ich trzymać. Victor po chwili usłyszał dobiegające z obu stron człapanie wielu szerokich kopyt, które z mlaskaniem i chlupotem pokonywały bagno. Każdy z łosi wlókł przyczepionego kurczowo mężczyznę – niedoszłą ofiarę topielicy i jeszcze bardziej niedoszłego zdobywcę pięknej rusałki. Rozglądali się nieprzytomnym wzrokiem, próbując rozpoznawać w ubłoconych, przestraszonych i zmaltretowanych twarzach znajomych z pracy. Było ich dziwnie mało!Jak długo trwał ten milczący marsz cieni? Trudno ocenić. Wreszcie poczuli, że łosie wchodzą pod górę. Mieli pod nogami twardszy grunt. Łosie zatrzymały się, a ludzie jakoś sami wiedzieli, że powinni je teraz puścić. Wielkie zwierzaki odeszły. Z daleka wydawało się, że nad ich łbami coś świeci. Aureole? Święte łosie? Łosie-anioły? Anioły w postaci łosi? Victor oczyma wyobraźni zobaczył obrazek, który wisiał nad jego łóżeczkiem, gdy był u babci – przecudnej urody anielica odziana w białe giezło przeprowadzała przez dziurawą kładkę nad wzburzonym górskim potokiem dwoje ubogich dziatek... Doznał olśnienia! W jego wspomnieniach anielica nagle zaczęła mieć twarz łosia.- Śłosie! Śłanioły! Łosionioły! Aniołosie! – bełkotał w uniesieniu wskazując ręką znikające w oddali łosie z aureolkami. Nikt nie skomentował jego zachowania. Stali z tępymi minami wpatrując się w ciemność. Dokąd iść? Szef ich na pewno nie poprowadzi, bo najwyraźniej zwariował!Nikt nie zauważył zbliżającego się człowieka w mnisich szatach, dopóki nie znalazł się między nimi. A może on w ogóle nie nadszedł, tylko się pojawił? Nic nie było ich w stanie zaskoczyć. Mnich spoglądał na nich przez dłuższą chwilę spod kaptura nic nie mówiąc. Wreszcie wskazał gestem dłoni, żeby szli za nim. Człapiąc i powłócząc nogami wlekli się za dziwnym przewodnikiem, bo nie mieli innego pomysłu, co robić. Nawet nie zastanawiali się, czy to nie kolejny tej nocy podstęp. Ciągnęli jak stado baranów za przewodnikiem. Ostatni szedł Victor. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Szanowny Pan 29.12.2014 01:45 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 29 Grudnia 2014 Witam z rana...Zazdroszczę Wam takich spokojnych i leniwych świąt.Mi talerz uciekał z wigilijnego stołu, ale przynajmniej udało się nam zrobić pierogi z grzybami / z Brazowego Lasu/Wulkaniczna wyspa przywitała nas wiatrem i ośnieżonymi wzgórzami.Teraz mamy 12B, ryby fruwają w powietrzu a temp ok 6c.Jak mówią miejscowi w tej SW ćwiartce wyspy nie było lodu od 1967 roku i ja im wierze bo w ciągu dnia było 9c.Dużo słońca, trochę mrozu i miłego dnia. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Prababka 29.12.2014 07:22 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 29 Grudnia 2014 Och,Szanowny Panie,przy 12B nam lądowym,po cóż talerze?Nam wtedy zdrowaśki,woreczki foliowe i ...reanimacja :)Uspokojenia wiatrów!Brazka,miałaś pięknie i śnieg i słoneczko:) Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 29.12.2014 12:45 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 29 Grudnia 2014 Niezmiernie się cieszę, że mój talerz na wigilijnym stole zachowywał się spokojnie! U nas dzisiaj śnieg od rana sypie - rośnie nadzieja na biegówki. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Moose 29.12.2014 16:08 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 29 Grudnia 2014 Niezmiernie się cieszę, że mój talerz na wigilijnym stole zachowywał się spokojnie! . Moje też były grzeczne... za to jedna filiżanka popełniła samobójstwo... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
braza 29.12.2014 16:09 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 29 Grudnia 2014 Moje talerze też zachowały się kulturalnie, muszę im koniecznie oznajmić, jak bardzo to sobię cenię I znowu śliczny dzień, taki prawdziwie bajkowy: leciutki mrozik, słońce i niewiele białego na ziemi!!! I zamówiłam prezent dla Szanownego z okazji okragłej rocznicy .... Ja się cieszę jak goopia, to co mówić o Szanownym Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 29.12.2014 16:18 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 29 Grudnia 2014 Weronice udało się rozbić talerz z naszej świętalnej zastawy. Zastawa jest na 12 osób, więc jeszcze trochę trzeba podziałać, żeby był pretekst do kupienia nowej... To pierwszy rozbity jej element... Zdradzisz, co to za prezent? Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
braza 29.12.2014 16:23 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 29 Grudnia 2014 Cholernie prozaiczny .... tablet Muszę, inaczej się uduszę .... Prawie zeszłam ze śmiechu : http://www.temysli.pl/demot/0_0_0_1173010529_middle.jpg Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 29.12.2014 16:27 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 29 Grudnia 2014 Bardzo ładny obrazek, ale ja bym radę znalazła - wszak ma dwa skrzydełka! Prozaiczny tablet, ale pożyteczny zwłaszcza do mobilnego użytku. W domu wolę mamitopka. Zapomniałąm napisać raport pogodowy - sypie, pochmurno i po kolędzie chodzą. Znaczy od nas już poszli załatwieni odmownie. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
DPS 29.12.2014 16:39 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 29 Grudnia 2014 I u nas pięknie, co nawet nieco udokumentowałam fotograficznie. Żyć, nie umierać! Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Moose 29.12.2014 18:30 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 29 Grudnia 2014 Do nas na szczęście kolędnicy nie dochodzą... ale w razie czego i tak furtka i brama zawarte na głucho Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Recommended Posts
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.