Agduś 20.03.2015 18:40 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 20 Marca 2015 Pewnie rękawica do głaskania psa, która zbiera sierść. Mnie by się przydała do kotów - tej wiosny leni się nam aż pięć! To wszystko prawda: i o wyższości złej wiadomości nad dobrą, i o zalewie urzędniczych absurdów, i o podejściu kk do owieczek, które mogą być nieuświadomione, byle były hojne. Ad. pierwszego - nie oglądam wiadomości, w gazetach łatwiej wybrać, co się przeczyta, a czego nie. Ad. drugiego - czasem się wkurzam bezsilnie, ale z zasady stosuję się do znanego powiedzenia o zmienianiu, niezmienianiu i odróżnianiu. Ad. trzeciego - ja osobiście im niczego nie daję, więc niczego nie oczekuję poza odstosunkowaniem się ode mnie i wszystkich, którzy tylko tego pragną. Niestety w tym kraju nie mam na to szans najmniejszych. W dodatku Andrzej, jak i wszyscy płacący podatki, oddaje swoją dziesięcinę chcąc, czy nie chcąc, bo państwo hojną ręką woli dołożyć do budowy świątyni opatrzności czy do pensji niezliczonej armii katechetów (w dodatku najwyraźniej kiepsko spełniających swoje zadanie) i kapelanów wszystkiego (nawet nieistniejących jednostek wojskowych) niż narazić się wszechmocnemu kk. Ciekawe, o ile lepiej by było się na przykład leczyć, gdyby tę kwotę nasze państwo przeznaczyło na służbę zdrowi, zamiast hojnie dotować darmozjadów? Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Arnika 20.03.2015 19:03 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 20 Marca 2015 Kurczak.. jakoś w komunie pokazywali samych przodowników i 300% normy, nowe drogi i nowe domy... Chyba bym chciała tamtych lat... ale tylko chyba..... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 20.03.2015 19:04 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 20 Marca 2015 Wtedy była propaganda sukcesu, a teraz? Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Moose 20.03.2015 19:05 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 20 Marca 2015 Swinte słowa Mości Dobrodziejko Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Arnika 20.03.2015 19:06 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 20 Marca 2015 Noo i do specjalistów nie było kolejek... KK nauczał w salkach... nie miał tylu praw... Ale to były czasy Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Arnika 20.03.2015 19:06 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 20 Marca 2015 Propaganda na pewno była... niestety .. jak zawsze były i dobre i złe strony.. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
EZS 20.03.2015 20:07 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 20 Marca 2015 Nie wiem, czym bym chciała powrotuNauka historii w formie szeptanych niedopowiedzeń miała swój urok ale pałowanie na ulicy jakby mniejszy.KK się przejedzie, sęk w tym, że najpierw się upasie na nas. Nie wiem, kiedy kolejnym rządom przyjdzie do głowy, ze popieranie kościoła się przestaje opłacać? Wychodzi , że u nas wszyscy się boją radiomaryjnych emerytów i dzieci bo to jest wierna klientela, która - w części- mogłaby się obrazić. Marzę o kosciele ubogim i odpolitycznionym - może wtedy nawet bym wróciła? Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
DPS 21.03.2015 06:31 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 21 Marca 2015 Niech sobie nawet będzie bogaty - ale z DOBROWOLNYCH datków wiernych, a nie z budżetu państwa!Dotowanie Kościoła uważam za skandal i tyle. Niestety, chciwość tej instytucji bywa nienasycona... Ale czasem się cieszę, że są tak wszechobecni.Wolę wszechobecność Kościoła i katolicyzmu niż taki zalew imigrantów muzułmańskich, jaki można obserwować na całym zachodzie. Ta katolicka wszechobecność z całą pewnością jest jednym z hamulców tego zjawiska, choć nie głównym.Polska jest mało atrakcyjna ekonomicznie, to i wyznawcy Allaha nie szturmują naszych granic.I niech tak pozostanie, bo w dzisiejszych czasach obecność muzułmańskich imigrantów jest zwiastunem kłopotów, prędzej czy później. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
braza 21.03.2015 07:09 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 21 Marca 2015 Gdyby ktokolwiek chciał wiedzieć co ja tu robię o tak wściekle nieprzyzwoitej oorze, to niestety nie umiałabym zaspokoić jego ciekawości... Rękawica do zbierania sierści z dywanów i tapicerek - taką zanabyłam i pomysł zanabycia jej był bardzo dobrym pomysłem! Nabyłam nawet drugą celem używania w aucie!! Zgadzam się z Depsią w kwestii muzułmanów. Przyznaję nawet z lekkim wstydem, że nie chciałabym za sąsiada muzułmanina... Trudno, powiedziałam to głośno .... Miłego dnia aczkolwiek u mnie to lekko chłodny jest. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 21.03.2015 18:51 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 21 Marca 2015 Sąsiadów muzułmanów mamy od lat i to od wielu lat - przecież żyją w Polsce Tatarzy. Jacyś tacy jakby inni od tych, których się boimy. Imigrantów mamy głównie przejazdem. Myślę, że to nie jest zasługa kościoła. Imigrantom wcale by to nie przeszkadzało, bo i niby jak? Wolą po prostu bogatsze kraje. Póki od nas ludzi wyjeżdżają za chlebem, do nas nie będą się pchali drzwiami i oknami. No to może lepiej, żeby u nas się nie poprawiło? Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 21.03.2015 19:04 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 21 Marca 2015 Marzenka i Jola dosyć długo już prezentowały się wokalnie. Były tak tym zaabsorbowane, że nie zauważyły pospiesznego oddalenia się zielonego potwora z bagien. Gdy pierwszej zaczynało brakować tchu, przerywała dla zaczerpnięcia powietrza i w tym momencie słyszała krzyk koleżanki. Ten przeraźliwy dźwięk motywował ją do dalszych wysiłków. Ponieważ przez dłuższy czas nie mogły się zgrać, by przerwy wypadły im jednocześnie, darły się aż do całkowitego ochrypnięcia. Wreszcie Jola zdała sobie sprawę, że dźwięk, który wydaje z siebie, nie jest już w stanie spłoszyć nawet znerwicowanego ptaszka. Chwilę później dotarło to także do Marzenki, która nagle urwała swoją chrapliwą solówkę i patrzyła na koleżankę zdumionym wzrokiem. Dzięki temu, że umilkły, usłyszały ciężkie kroki i głośne sapanie czegoś, co najwyraźniej nadbiegało drogą. „Wilkołaki!” – to była jedyna myśl, która przyszła im jednocześnie do głów. Tym razem, dla odmiany, strach odebrał im głos. Zresztą i tak nie na wiele by się zdały jakiekolwiek próby odstraszenia bestii krzykiem. Spojrzały na siebie i jednocześnie ruszyły do ucieczki. Klaudia, usłyszawszy tętent koleżanek, domyśliła się, że uciekają przed nią. Ruszyła więc za nimi wołając: Stójcie! To ja – Klaudia! Stójcie! Jednak do przerażonych dziewczyn chyba już nic nie było w stanie dotrzeć. Na szczęście pozostałe koleżanki nie zdążyły odejść zbyt daleko. Szły coraz wolniej zmęczone przeżyciami tego przydługiego wieczoru, gdy usłyszały zbliżający się tupot i dziwne sapanie. „Wilkołaki!” – wykazały się zaskakującą jednomyślnością nie tylko w odgadywaniu źródła dźwięku, ale i w reakcji na nie. Bez chwili wahania poderwały się do galopu. I tak sobie pędziły rzężąc ostatkiem sił przez las w zadziwiającej konfiguracji – najpierw duża grupa pań, za nimi dwie, a na końcu jeszcze jedna. Pewnie jakiś przypadkowy obserwator zdziwiłby się, dlaczego goniących jest zdecydowanie mniej niż uciekających, dlaczego wszystkie wyglądają dziwnie podobnie z wytrzeszczonymi ze strachu oczami, zmęczone, brudne i rozczochrane. W panice, gnane owczym pędem, opuściły drogę, gdy zrobiła to biegnąca na czele stawki Basia. Ponieważ goniące wiedziały, kogo gonią, a uciekające nie wiedziały, przed kim uciekają, kluczyły po lesie jak po sznurku tropem Basi. Zapewne gnałyby tak do śmierci z wyczerpania, gdyby czołówka nie wpadła nagle na coś bardzo dziwnego stojącego na wąskiej ścieżce prowadzącej pomiędzy krzakami dokładnie w cieniu grubego pnia. Najpierw Basia fiknęła zgrabnego kozła, a biegnąca z nią ramię w ramię Dorotka wywinęła w powietrzu piękne salto zanim w bolesny sposób przekonała się o sile grawitacji. Kolejne panie wpadały na stos gramolących się niezdarnie ciał. Gdy Marzenka i Jola, sapiąc jak lokomotywy, dotarły ciężkim kłusem do koleżanek, te właśnie zaczynały się rozplątywać. Ponieważ to, co przerażonej dwójce wydawało się szaleńczym cwałem w rzeczywistości przypominało poranny trucht pacjenta kliniki geriatrycznej, zdołały wyhamować zanim dołączyły do stosu koleżanek. Co się stało? – wycharczała Jola. Ania, która już zdążyła skompletować swoje kończyny, odpowiedziała rozglądając się z przerażeniem: Wilkołaki nas gonią! Zaraz tu będą. A my.. leżymy! To ostatnie zdanie było mocno nieścisłe, bowiem przedziwnie splątany kłąb z pewnością nie leżał – wyglądał, jakby prowadził swoje odrębne życie, scaliwszy kilkanaście organizmów ludzkich w jedną, nieludzko wyglądającą całość. Coraz to wypluwał ze swych pulsujących trzewi kolejną samodzielnie egzystującą istotę ludzką, sam malejąc powoli. Sapanie nadbiegającej Klaudii, której już nikt nie spodziewał się ujrzeć żywej, przestraszyło tylko Anię. Nikt inny go nie usłyszał. Ania krzyknęła krótko i padła zemdlona, co później sama oceniała jako działanie kompletnie bezsensowne. Klaudia zatrzymała się jak wryta na widok kłębowiska ludzkich ciał. Natychmiast skojarzyło się jej z widokiem nieudanych wilkołaków. Na szczęście zachowała resztki zdolności oceny sytuacji i po chwili rozpoznała składniki ciemnej masy turlającej się po ziemi. No, może nie wszystkie składniki, bo najwyraźniej na ziemi leżało coś bardzo dziwnego. Dziewczyny, które odzyskały już szczątkową możliwość myślenia, wpatrywały się w to niewątpliwie żywe stworzenie nie wiedząc, czy powinny uciekać, czy też dla odmiany nie. Ono zachowywało stoicki spokój przyglądając się im wszystkim jednocześnie. Coś im przypominało... program przyrodniczy?, wycieczkę do zoo? Jednocześnie coś było mocno nie w porządku. Chyba gabaryty... Zimno mi – dziwny syczący głos odezwał się w okolicach ich kolan. – Przed chwilą było lepiej – zasyczało ponownie, a stwór najwyraźniej poruszał w tym momencie paszczą. Dziwnie łatwo pogodziły się z faktem, że patrzą na monstrualnych rozmiarów jaskrawozielonego jaszczura podobnego do kameleona, który w dodatku gada, może nie „ludzkim głosem”, ale na pewno ludzkim językiem. W tej sytuacji skarga na niską temperaturę i dziwna nieruchawość sympatycznie wyglądającego gada były całkiem zrozumiałe - wszak to stworzenie zmiennocieplne. Właściwie to nawet nie zaniemówiły ze zdziwienia, tylko najzwyczajniej w świecie nie wiedziały, co mogą powiedzieć jaszczurowi. Pierwsza odezwała się Dorotka: Dobry wieczór. Przepraszam, jeżeli zrobiłam panu krzywdę, wpadając na pana. Gad wyglądał na zadowolonego z tytułowania go per „pan”. Wyraźnie uśmiechnął się, zwracając jedno oko na Dorotkę. Dobry wieczór. Czemu zawdzięczam to niessspodziewane ssspotkanie z tak pięknymi paniami nocą w lesie? – tym razem syczał z wyraźnym francuskim akcentem. Dziewczyny spojrzały po sobie, zastanawiając się, po czym w tych zszarganych istotach gad rozpoznał „piękne panie”. Uznały szybko, że jest on po prostu szarmancki i uprzedzająco grzeczny. Usiłujemy dotrzeć do zamku. Zabłądziłyśmy w lesie, coś nas przestraszyło... Och, jakże mi przykro, że w naszym pięknym „Uroczysku” spotkała panie tak przykra przygoda! Cóż śmiało przestraszyć naszych drogich gości? Wilkołaki! – wyrwało się Ani. Ach, nie trzeba się ich bać! Że też nikt nie uprzedził drogich pań o tej pożałowania godnej pomyłce naszszszego – pożal się Boże – naukowca-ssssamouka! Wilkołaki są zzzupełnie niegroźne. Zapewniam urocze panie, że te kreatury do zachodu księżyca pozossstaną w tym sssamym miejssscu, w którym niewinne oczy pań były narażone na tak przykry widok. Sssserdecznie przepraszszszam za to niedopatrzenie, choć nie jest ono moją winą! Z pewnością prognozy zapowiadały na dzisiaj bezksiężycową noc. Inaczej nigdy nie doszszszłoby do tej sssytuacji. – Gad giąłby się zapewne w ukłonach, ale każdy ruch, jak i mówienie, przychodziły mu z największym trudem. Wianuszek pań otaczających sympatycznego gada zastygł w bezruchu i milczeniu. Starały się nie uronić ani jednego powolnie wypowiadanego słowa. Więcej wysiłku wymagały próby zrozumienia tego, co właśnie usłyszały – zabójczo przystojni instruktorzy zmieniający się w wilkołaki jako produkty naukowca-samouka pogardzanego najwyraźniej przez zieloną gadzinę!? Błąd w prognozie pogody przyczyną ich nocnego koszmaru??!! Przepraszszszam najmocniej, – cicho zasyczał jaszczur – ale chyba zaraz opuszszszczę miłe towarzyssstwo pań. Bardzo mi przykro z tego powodu... Patrzyły na niego zaskoczone. Nie wyglądał, jakby miał ochotę oddalić się nagle i niespodziewanie, zostawiając je w środku lasu. Jaszczur jednak wyjaśnił: Jessst dla mnie, jak zapewne panie się orientują, zbyt zimno. Zaraz zapadnę w letarg, co uniemożliwi mi kontynuowanie tej, jakże miłej, konwersssacji. Zrozumiały nagle, że jaszczur jest ich jedynym ratunkiem. Jeżeli zapadnie w letarg, nikt nie wskaże im drogi do zamku! Czy możemy jakoś.. eee... panu pomóc? – Bożence najwyraźniej z trudem przeszła przez gardło forma „pan” w stosunku do gadziny, jakkolwiek miła i uprzejma by nie była. Nie śśśmiem prosić o taką przysssługę... – zaczął nieśmiało Ależ prosimy bardzo, nalegamy wręcz! Trzeba mnie ogrzać – jaszczur wysyczał to nieśmiało, spoglądając w ziemię, jakby nie śmiał popatrzyć im w oczy. Nie musiał powtarzać tego dwa razy! Rozgrzane biegiem zrzucały kurtki i swetry otulając nimi miniaturowego smoka. ten jednak pokręcił głową. Śmiem paniom przypomnieć, że jessstem zimnokrwisssty. To nic nie da, bo ja sssam sssię nie rozgrzeję nawet pod tymi wszystkimi ubraniami, które panie z takim wzruszszszającym pośśświęceniem mi oddajecie. – zaszeleścił cichutko, wciąż skromnie wbijając wzrok w ziemię. Zrozumiały w lot! Muszą rozgrzać go ciepłem własnych ciał. Błyskawicznie rozwinęły gada z ubrań i przez moment przyglądały się mu. Pierwsza do działania przystąpiła Halinka. Rozpięła kurtkę, sweter i bluzeczkę a następnie klęknęła i przytuliła się nagą skórą do boku jaszczura. Poczuła na brzuchu jego szorstkie, zimne łuski i wzdrygnęła się, ale nie cofnęła. Po chwili całe ciało domniemanego wybawiciela od łba aż do ogona otulone było ciepłymi okładami. Gad miał niezwykle rozanielony wyraz pyska, co ze zdumieniem zauważyły te panie, dla których nie wystarczyło już miejsca. Nawet przez moment zastanawiały się, czy to tylko z powodu podnoszenia się temperatury ciała... Bożenka czuła, jak zimny bok zielonego stwora staje się nieco cieplejszy. Wydawało jej się jednak, że biedak zaczyna drżeć z zimna. Po chwili usłyszała jednak cichy dźwięk i zrozumiała, że zwierzak... mruczy jak zadowolony wielki kocur. Dziwne podejrzenie przemknęło jej przez myśl, ale dotyk szorstkiej skóry upewnił ja, że przecież ma do czynienia ze zwykłą, choć nieco wyrośniętą i gadającą jaszczurką. A jaszczurka nie powinna mieć takich myśli... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
EZS 21.03.2015 19:09 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 21 Marca 2015 . Póki od nas ludzi wyjeżdżają za chlebem, do nas nie będą się pchali drzwiami i oknami. No to może lepiej, żeby u nas się nie poprawiło? poprawiło się pchają się do nas Hiszpanie, Włosi i sporo innych. Serio. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 21.03.2015 19:49 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 21 Marca 2015 U nas na prowincji nie widać. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
braza 21.03.2015 20:04 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 21 Marca 2015 U mnie też, ale Hiszpanie i Włosi mogą przyjeżdżać ..... Agdus, dzięki za i proszę o jeszcze! I nie opindalaj się więcej tak długo!!!!! Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 21.03.2015 20:50 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 21 Marca 2015 Postaram się. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 21.03.2015 22:06 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 21 Marca 2015 Księżyc świecił pełną gębą, dzięki czemu zmęczona już błąkaniem się po lesie i bardzo zmarznięta Violetta zauważyła wreszcie przed sobą dosyć szeroką drogę leśną. W miejscu, gdzie przecinała ją niewyraźna ścieżynka, którą nadeszła, droga była znacznie szersza. Na poboczu, pod niewysoką skarpą, leżało kilka ściętych pni. Taki widok w słoneczne dni, kiedy rozgrzany sosnowy las pachniał oszałamiająco, zachęcał spacerowiczów do odpoczynku. Violetkę, mimo zmęczenia, porwała fala wspomnień. Zobaczyła siebie wraz z całą liczną rodzinką na niedzielnej wycieczce do lasu. Tata, próbując nogą przetoczyć wielki pień, troskliwie oceniał, czy się nie sturla na nich. Siadali na pniach, sprawdziwszy uprzednio, czy spod uszkodzonej kory nie sączy się w tym miejscu żywica, zjadali zapasy, popijali herbatką z termosu, pokrzykiwali na dzieci, przed chwilą zmęczone i marudzące, a teraz biegające po pniach. Wstając nieodmiennie zaskoczeni konstatowali, że jednak ulepili się żywicą... Violetka tym razem nie miała siły niczego oceniać czy sprawdzać. Klapnęła z rozmachem na pierwszym z brzegu pniu i pogrążyła się w niewesołej zadumie. Od kilku godzin błąkała się po lesie nie mogąc trafić na żaden ślad pozostawiony przez ludzi. Starała się iść prosto przed siebie, w jednym kierunku, ale nie była pewna, czy jej się to udaje. Fałszywie uprzejmy faun początkowo zagadywał ją wesoło, pląsał wokół niej i podśpiewywał, wiodąc ją „na skróty” – jak zapewniał do zamku. W pewnej chwili wprowadził ją w gęsty młodnik, obiecując, że tuż za nim rozciąga się trawnik, po którym rano kicały śmieszne króliki. Nagle zerwał się do galopu, przez moment słyszała, jak przedziera się przez młodnik, potem wszystko ucichło. Łudziła się, że to tylko jakiś żart, a może faun nie chce zbliżać się do siedzib ludzkich, więc szła w tym samym kierunku, walcząc z drapiącymi gałęziami młodych świerków. Gdy wreszcie wyszła z młodnika, nie zobaczyła równo przystrzyżonego trawnika, ale... las. Zrozumiała, że została oszukana. Po chwili zastanowienia ruszyła przed siebie słusznie rozumując, że w Polsce ciężko znaleźć miejsce, z którego nie można by idąc odpowiednio długo dotrzeć do jakichkolwiek śladów cywilizacji. Wreszcie, po kilku godzinach błądzenia, trafiła na ledwie widoczną ścieżkę i ruszyła nią. Gdy księżyc oświetlił las, przyjrzała się śladom i z przykrością stwierdziła, że jest to ścieżka wydeptana przez zwierzęta, a nie ludzi. Z braku lepszego pomysłu postanowiła jednak jej nie opuszczać. Gdy wreszcie dotarła do drogi – dzieła niewątpliwie ludzkiego, oceniła, że to była dobra decyzja. Nie miała już jednak siły się cieszyć. Tym bardziej, że to przecież wcale nie był cel jej wędrówki. W dodatku nie miała pojęcia, w którą stronę ta drogą powinna iść. Ścieżka przecinała drogę i niknęła z drugiej strony w coraz niższym lesie. Po chwili Violetta zaczęła intensywnie myśleć. Przypuszczała, że to może być droga, którą przyjechali do zamku. Ale który jej odcinek? Przez las jechali dobrą godzinę, a potem jeszcze kawałek szli. Przyglądając się zaroślom po drugiej stronie drogi doszła do wniosku, że prawdopodobnie za nimi jest bagno – składały się głównie z liściastych krzaków i czarnych olch. Na samą myśl o kleszczach, które na pewno gęsto obsiadły okolice zwierzęcej ścieżki, otrząsnęła się z obrzydzeniem. Jeżeli przed nią jest bagno, to do zamku powinna iść w lewo! To odkrycie dodało jej sił. Podniosła się z pnia, odruchowo przetarła ręką spodnie i bez zaskoczenia stwierdziła, że są ulepione lepką, pachnącą żywicą. Już miała ruszyć w dalszą drogę, gdy usłyszała dobiegające od strony bagna dźwięki. Bez wątpienia coś stamtąd nadchodziło! Jakieś zwierzęta. Duże! I dużo! Pewnie wracają od wodopoju – pomyślała i postanowiła na wszelki wypadek zejść im z oczu. Wprawdzie, wedle jej wiedzy, dziki o tej porze roku nie powinny mieć młodych, ale kto może wiedzieć, co strzeli do łba takiemu dzikowi na widok człowieka? Violetka ukryła się za pniami, wciskając się pod ostatni, najcieńszy, którego koniec był nieco uniesiony, gdyż opierał się o skarpę. Tak zakamuflowana wpatrywała się z rosnącym niepokojem w krzaki. „Cosie” zbliżały się powoli. Zobaczyła wreszcie ich niewyraźne sylwetki. Były zdecydowanie większe niż dziki. Może jelenie? Albo niedźwiedzie!!! Czy tu są niedźwiedzie??? Violetce zaparło dech w piersiach. Nie przeżyła przygód z topielicami i wilkołakami, o faunie i rusałkach zdążyła chwilowo zapomnieć, więc myślała stosunkowo racjonalnie. Jednak nawet najbardziej racjonalnie myślący człowiek ma prawo poczuć się niepewnie nocą w lesie, gdy słyszy sapanie i człapanie wielkiego stada ogromnych zwierząt. Wreszcie, gdy już zaczynała sinieć z braku tlenu, zobaczyła w całej okazałości rząd smętnych, ubłoconych postaci. Przez dłuższą chwilę zastanawiała się, czy to aby na pewno ludzie i czy należą do tego rodzaju ludzi, których chce się spotkać w środku nocy w lesie. Tymczasem oni zbliżyli się do pni, najwyraźniej mając zamiar wykorzystać je do tego samego, do czego wykorzystałby je każdy zmęczony człowiek. Bez słowa padali na najbliższy. Oczywiście nie pamiętali o żywicy. Violetta bała się odetchnąć głębiej, by któryś z tych dziwnych ludzi jej nie usłyszał. Wielogodzinne przedzieranie się przez las sprawiło, że nie miała większych problemów z wtopieniem się w tło. Niejeden komandos pozazdrościłby jej w tym momencie doskonałego kamuflażu. Ludzie, którzy nadeszli od strony bagien, dziwnie pachnieli błotem, szlamem i jakąś bagienną roślinnością. Czekała w napięciu na jakiekolwiek ich słowo, ale siedzieli w całkowitym milczeniu. Nagle wszyscy usłyszeli odgłosy przedzierania się przez krzaki dobiegające od strony tej samej ścieżki, którą wyszli. Bagienni ludzie wykazali oznaki zaniepokojenia. Wciąż bez słów wpatrywali się w napięciu w krzaki. Najwyraźniej nie spodziewali się nikogo więcej. Wreszcie na drogę wytoczyło się coś. Poza humanoidalną sylwetką nie wyglądało na istotę ludzką. Miało na sobie zieloną pokrytą bąblami skórę, która płatami z niego schodziła, odkrywając, na szczęście, nie krwiste cielsko, a ... chyba jakieś szmaty! Twarz, jakby trochę ludzką, trochę małpią, z wielkim bezkształtnym nosem, rozjaśniło coś, co można by w innych okolicznościach zinterpretować jako uśmiech. Bagiennicy poderwali się nagle, pnie drgnęły niebezpiecznie przesuwając się trochę. Violetta przywarła plecami do skarpy wciągając brzuch. Tymczasem potwór z bagien rozłożył szeroko ramiona, najwyraźniej próbując złapać jak najwięcej ofiar jednocześnie, i ruszył z trudnym do określenia bełkotem na ustach w stronę dziwnych ludzi. Ci rozpierzchli się we wszystkie strony, gdy nagle potwór wydobył z siebie kilka artykułowanych dźwięków: Jesteście! Boże, jak ja się cieszę, że was widzę! Zamarli w bezruchu. Powoli docierało do nich, że ta dziwna istota przemówiła głosem ich szefa! Pierwsza zrozumiała to Violetta, która wyskoczyła spod pnia wprost w rozłożone szeroko ramiona Victora. Pojawienie się jeszcze jednej osoby, której przecież przed chwilą nie było, spowodowało jeszcze większe zaskoczenie bagiennych ludzi i zamieszanie przerywane po chwili wykrzykiwanymi w różnych tonacjach imionami zebranych. Gdy wszyscy wszystkich już wyściskali i obcałowali dyskretnie popluwając błotem i bagienną roślinnością złażącą obficie z Victora, usiedli z powrotem na pniach, by ustalić plan działania. Violetta, gdzie są pozostałe kobiety? Nnnie wiem... ja się zgubiłam w lesie. One zostały przy ognisku, a mnie faun wyprowadził do lasu – po chwili zmieszania Violetka, zgrabnie pominąwszy pierwszą część opowiadania o przyczynach jej biegu przez las i spotkania fauna, opowiedziała o swoich dalszych przygodach. – A co się z wami działo? Długo by opowiadać – panowie też jakoś nie mieli ochoty na chwalenie się swoimi przeżyciami. – Dość powiedzieć, że błądziliśmy jak ty, ale po bagnach. Gdyby nie jakiś dziwny pustelnik, pewnie do teraz byśmy tam siedzieli! – O łosianiołach jakoś żaden nie miał ochoty wspominać. Sądzę, że do zamku trzeba iść w lewo. To jest chyba ta droga, którą jechaliśmy. A czy na pewno chcemy iść do zamku? – zapytał Victor, któremu wciąż tłukły się po głowie myśli o ucieczce. A dokąd? – zapytało kilka zdumionych głosów. - Do zamku jest na pewno bliżej niż do najbliższej wioski. Widzieliście w ogóle jakąś po drodze? Ale to wszystko... jest jakieś dziwne... – wyjąkał Victor wciąż nie bardzo mając ochotę na zagłębianie się w szczegóły. W lesie jest dziwnie, ale w zamku są ciepłe łóżeczka, niezłe jedzenie, basen... – rozmarzyła się Violetka. Roztoczona przez nią wizja przekonała wszystkich. Już nikt nie miał zamiaru zastanawiać się nad kierunkiem marszu. Podnieśli się z pni, by wyruszyć w drogę, gdy kolejny raz w tym miejscu usłyszeli, że ktoś się zbliża do nich. Tym razem słychać było nie tylko kroki, ale i rozmowy, więc nie mieli wątpliwości, że nadchodzą ludzie. Po chwili byli pewni, że słyszą głosy kobiece, więc zaświtała im nadzieją, że za chwilę spotkają koleżanki Zastanawiający był jednak uczestniczący w wesołej konwersacji dziwny syczący, najwyraźniej męski głos. Tym razem bez niepokoju, choć z ogromną ciekawością, oczekiwali pojawienia się nadchodzącej gromadki. Ich ciekawość przerodziła się w zdumienie, gdy zza zakrętu wyłoniły się ich koleżanki. Poruszały się w jakiejś osobliwej konfiguracji, której jądro stanowiło jakieś dziesięć roznegliżowanych pań czule przytulonych nagimi kibiciami do czegoś wielkiego i ciężkiego, co niosły nie bez trudu ale i z wyraźną przyjemnością. Pozostałe otaczały je luźnym kręgiem, były w pełni ubrane i niosły odzież tych rozebranych. Można było bez trudu zauważyć, że zazdrościły swoim półnagim koleżankom, często proponowały im zmianę, wręcz domagały się jej, twierdząc, że to już ich kolej. Zagadką było to dziwne syczące stworzenie, do którego z taką przyjemnością tuliły się naguski. Zajęte najwyraźniej rozmową nie zauważyły dobrze zakamuflowanej grupki kolegów i Violetty. Dopiero, gdy któreś z nich wyszło na drogę, by się przywitać, któraś z ubranych krzyknęła ze strachu, a pozostałe ściślej przylgnęły do piastowanego stwora. Zanim zdążyły wpaść w panikę, panowie zaczęli krzyczeć, żeby się nie bały, bo to oni – ich koledzy z pracy. Sytuacja częściowo się wyjaśniła. Nadal jednak zagadką pozostawały niezwykłe stroje części pań i to dziwne syczące, gadające coś. Jaszczur, zauważywszy skrępowanie kobiet, które z takim poświeceniem dbały o jego dobrą kondycję, westchnął ciężko z rezygnacją i zasyczał uprzejmie: Kochane panie, możecie possstawić mnie na chwilę na ziemi. Zgromadziłem wyssstarczająco dużo ciepła, żeby przez kilka minut utrzymywać sssię w dobrym ssstanie bez was. Aczkolwiek nie ukrywam, że teraz jest mi nad wyraz przyjemnie. – Szeroki uśmiech jaszczura potwierdził prawdziwość ostatniego zdania. Sympatyczna gadzina, postawiona na ziemi, nie przestawała się szczerze uśmiechać, tym razem do nowopoznanych pracowników firmy Victora. Szarmancko machnął ogonem, co na wszystkich wywarło wrażenie, że wykonał głęboki ukłon i odezwał się w te słowa: Czuję się niezmiernie zaszszszczycony, mogąc poznać szszszanowną panią – tu skłonił się Violetcie – oraz panów – wykonał kolejny ukłon, omiatając wzrokiem męską część towarzystwa. Bbbb... bardzo nam.... mmm... miło – Victor znów poczuł się przywódcą. Czuję sssię w obowiązku wyjaśśśnić tę sssytuację, która zapewne wzbudziła uzasssadnione zdziwienie państwa. Otóż, jak się zapewne zorientowaliśśście, jessstem gadem. Z tego wynika, jak z pewnośśścią wiecie, pożałowania godny fakt, że jestem zmiennocieplny. Ta nieszszszczęsna pomyłka natury znacznie ogranicza moje możliwośśści w panującym tu klimacie. Z całego ssserca pragnąłem nieśśść bezinteresssowną pomoc tym pięknym paniom, ale... – otarł przednią łapką nieistniejącą łezkę spod oka – zacząłem zapadać w letarg ssspowodowany wychłodzeniem. Niessstety, byłem zmuszszszony prosssić urocze panie o pomoc, by móc wskazać im drogę do zamku. Z ogromnym pośśświęceniem własssnymi ciałami ogrzewały moje, jakże niedossskonałe zimne i szszszorstkie cielsko, bym mógł zachować aktywnośśść. Gdy przed kilkoma minutami weszszszliśmy na drogę, mogły mnie zossstawić w lesssie, ale nie! Te wssspaniałe iśśście anielssskie kobiety possstanowiły zanieśśść mnie w pobliże mojego zimowego legowissska, w którym ssspędzę nadchodzące miesssiące. Gdy miniemy ten zakręt – wskazał łapą kierunek, a wszyscy podążyli za nią wzrokiem – zobaczymy śśświatła zamku i szszszałas na polanie. Tam, z ogromną przykrośśścią, będę zmuszszszony uwolnić wasss od mojego towarzystwa. – To oświadczenie wywołało lawinę gorących zapewnień pań, iż wcale nie pragną zostać uwolnione od towarzystwa przemiłego zielonego jaszczura. Tymczasem panie, mimo szczegółowych wyjaśnień składanych przez gadzinę jednak nieco skrępowane swoim negliżem, kompletowały garderobę. Nagle wszyscy poczuli nieodparte pragnienie jak najszybszego znalezienia się w zamku. Wizje czystych łazienek, wanien pełnych ciepłej wody, mięciutkiej pościeli zapełniły ich wyobraźnię tak ponętnymi obrazami, że bez chwili wahania ruszyli w stronę zamku. Gadzinę, po rycersku, wzięli teraz panowie. Gdyby ktoś spojrzał na jego pysk, zauważyłby, że nie maluje się na nim już ten sam wyraz błogiego rozanielenia, co wcześniej. Rzeczywiście, jeszcze zanim dotarli do zakrętu, usłyszeli jakieś głosy dobiegające od strony zamku. Po chwili ujrzeli oświetlone okna zamczyska. Zarówno ten gwar, jak i pełna iluminacja o tej porze nocy zaskoczyły ich w pierwszej chwili, ale Victor szybko podał prawdopodobne wyjaśnienie: Nie ma się co dziwić! Szukają nas na pewno. Nikt nie śpi, bo ekipy poszukiwawcze wędrują po lesie i bagnach, a tutaj zbiegają się posłańcy z informacjami o stanie poszukiwań. To impreza na powitanie córki pani Brazy. – miniaturowy smok rozwiał złudzenia Victora. - Wróciła z zawodów jeździeckich z wieloma trofeami. Zbliża się północ, więc pewnie za chwilę będą fajerwerki. Ja się tu z państwem pożegnam – bez większego żalu zsunął się z męskich ramion i zadziwiająco szybko, jak na hibernującego gada, zniknął w wysokiej trawie. Jak to „północ”? Przecież to wszystko musiało trwać całą noc! Dziwię się, że jeszcze nie świta! – Karol wyraził zdanie wszystkich zgromadzonych, którzy pierwszy raz od wyjazdu na ognisko zaczęli spoglądać na zegarki. Za minutę północ – wykrzyknęła zdumiona Violetta. Jak to możliwe, przecież to nasze błądzenie trwało kilka godzin. Nie mówiąc już o ognisku! Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
braza 22.03.2015 08:54 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 22 Marca 2015 Oooooo!!!! Miłe dnia rozpoczęcie Bialo mam za oknem i słonecznie... Cieszyć się, czy wręcz przeciwnie...??? Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
EZS 22.03.2015 16:11 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 22 Marca 2015 Agduś, we wrześniu ma być zlot forum. redakcja na aukcji Juli i Karoliny się uzewnętrzniła. Jako jedną z atrakcji przewiduję odczytanie tego dzieła Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
braza 22.03.2015 17:52 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 22 Marca 2015 Do września masz czas Aga!!!!! Spać mi się chce!!!!!!!! Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 22.03.2015 19:06 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 22 Marca 2015 Śnieżek pojawił się jeno w powietrzu, na ziemi natychmiast topniał. I dobrze! Zlot - fajna rzecz, ale czytania sobie nie wyobrażam. Ciut przydługie to dzieło. Spać mi się nie chce, bo dzisiaj się nie wyżywałam fizycznie, więc jedna kawa mi wystarczyła na cały dzień. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Recommended Posts
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.