Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Komentarze do Brazowego Uroczyska


braza

Recommended Posts

  • Odpowiedzi 44k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

  • braza

    10541

  • Agduś

    4690

  • DPS

    3621

  • wu

    2676

Najaktywniejsi w wątku

Dodane zdjęcia

Witam z rana.

Pierwsza noc za nami.Bylo bardzo spokojnie.tylko dwa wyjsci na dwor. Tarya byla ze mna i jak chciala wyjsc to po prostu mnie budzila.Mam nadzieje , ze tak bedzie przez kilka nastepnych dni.Tyrion na razie traktuje ja jak interaktywna zabawke bo nie za bardzo wie jak sie zachowac, ale bylo kilka fajnych momentow kiedy tarya probowaa sie do niego zblizyc, a on reagowal bardzo spokjnie.Bylo pare sytuacji kiedy musielismy interweniowac, ale poza tym ok.

jest bardzo spokojna, ale tez i ciekawska.pierwsze spotkanie z Cleo zakonczylo sie sykiem i lapa po nosie.Julka zastygla w bezruch tak ja widok Taryi sparalozowal. Wybaczcie brak polskich liter, ale wlasnie ucze sie obslugi tableta i klawiatury.Milego dnia

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Arctica, też Cię kocham!!!

 

Od dnia wczorajszego na terenie Brazoczyska obowiązuje STAN KLĘSKI ŻYWIOŁOWEJ!!!!!

 

27-28.03 (11)kadr.jpg

27-28.03 (7) (Kopiowanie)poprawka.jpg

27-28.03 (8) (Kopiowanie)poprawka.jpg

 

 

Chociaż przyznaję .... bywa też spokojnie

 

27-28.03 (46) (Kopiowanie).JPG

 

..a wspólne posiłki zbliżają ...

27-28.03 (56) (Kopiowanie).JPG

 

Gnida lanisterowa pokazała klasę chociaż potrafi być naprawdę wredny ... dzisiaj pogonił młodą od swojej "Kongi" - świnia niemyty!!!!

 

C.d. nastąpi .... idę zapalić ....

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Osobny rozdział ... koty ... a właściwie koty w gotowości bojowej - znowu!!

 

27-28.03 (15) (Kopiowanie).jpg

27-28.03 (17) (Kopiowanie).JPG

 

Starszyzna czuje się osobiście dotknięta! Pierwszy plaskacz Tarya już ma za sobą ... zaznaczam z radością, plaskacz był bezpazurowy :)

 

Zrobienie jej zdjęcia en face jest właściwie niemożliwe. Owsik przy niej to wzór nieruchawości

 

27-28.03 (77) (Kopiowanie).JPG

 

Zwyczajny, wydawało by się, róg stworzony poprzez ustawione sofy wcale nie jest taki zwyczajn ... Ukochał go Tyrion kocha go też Tarya (następuje tak zwany "konflikt interesów", na razie Tarya vs. Tyrion - remis). Same sofy też spełniają bardzo ważną rolę - to cudowne miejsce do wpełzania ....tylko kto mi ukradł głowę???

 

27-28.03 (79) (Kopiowanie).jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Arctisia, no bo mało, że pytasz jakie później, to jeszcze jęzor wywalasz na kilometr ...:p;)

 

Ano mamy wesoło .... klęska żywiołowa jak nic!!! Młoda gnida gryzie jak diabli, a zęby to ma bardziej od szpilek kłujące! Jest drobniejsza, jak to kobietka, ale odgryza się dużej gnidzie równo. Tyrion już wie, co znaczą jej ząbki i na wszelki słuczaj jest w pełnej gotowości do ucieczki. Za to widok trzymającej go za ogon małej gnidy i próbującej za nim nadążyć - bezcenny!!!!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Victor powoli wypuścił powietrze z płuc. Podszedł do ławeczki i usiadł na niej, by spokojnie przetrawić dopiero co usłyszane rewelacje. Szef kuchni (teraz nie miał cienia wątpliwości, że te wszystkie przysmaki są dziełem dziwnego Paula, a nie ponurej kuchennej czarownicy, której ukradł nóż) przebiera się za jaszczura, by móc bezkarnie przytulać się do nagich kobiecych ciał. To jeszcze można zrozumieć. Wywary Depsi (to na pewno czarownica z leśnego szałasu) też – przecież w tej głuszy to nawet maryśkę mogą uprawiać i nikt ich nie wytropi. Ale wilkołaki???!!! W dodatku „nieudane”???!!! To przerastało jego wyobraźnię. Z drugiej strony wspomnienie dziwnej wizyty w koszmarnym laboratorium dziwnego Francka Ensteina, którego imię przed chwilą padło w rozmowie o wilkołakach, wywołało niepokojące wrażenie, że o czymś koniecznie powinien teraz pomyśleć. Tylko o czym?

Wylazł wreszcie spod parasola gałęzi i ruszył w kierunku namiotów z silnym postanowieniem zdobycia dokładnych relacji o wydarzeniach dzisiejszej nocy od wszystkich koleżanek i kolegów. Zwłaszcza te pierwsze go interesowały, bo przeżycia kolegów fragmentarycznie znał. Jak na zamówienie zobaczył gromadkę koleżanek otaczających Klaudię, która gestykulując żywo coś im opowiadała. Postanowił ograniczyć się do wysłuchania tego monologu. Dziewczyny miały nienaturalnie błyszczące oczy, uroczo zaróżowione policzki i zadowolone minki, co sugerowało, że obficie uraczyły się napojami wyskokowymi. Klaudia relacjonowała im swoje spotkanie z wilkołakami. Wysłuchawszy tego opowiadania Victor wycofał się na z góry upatrzona pozycję. Teraz już wszystko zrozumiał. O ile w ogóle cokolwiek z tego dawało się objąć rozumem na trzeźwo. Zastanawiał się przez chwilę, czy nie trzeba by idąc w ślady koleżanek poszerzyć swoich możliwości percepcyjnych za pomocą ostrzejszych trunków, ale zrezygnował z tego. Poczuł ogromne znużenie. Nie mógł spokojnie patrzyć na rozbawione towarzystwo wiedząc, że kilku osób brakuje. No właśnie! Przecież Braza wspomniała coś o „wyeliminowanych” koleżankach! Rozglądnął się, usiłując dociec, których z pań brakuje. Jednak w tym tłumie nie był w stanie tego stwierdzić. Zauważył jednak dwie nietypowo zachowujące się panie. Klaudia, skończywszy opowiadanie, poczuła na sobie czyjś ciężki wzrok. To Ewelina wpatrywała się w nią jakoś dziwnie, z grobowym wyrazem twarzy. Klaudia jeszcze przez chwilę uśmiechała się coraz bardziej niepewnie, aż nagle zrozumiała. Patrząc wciąż na Ewelinę odeszła od rozbawionego towarzystwa. Usiadły naprzeciwko siebie po dwóch stronach wąskiego stołu. Pomiędzy nimi stała butelka bursztynowego przejrzystego płynu. Nie było żadnych kieliszków, ale Ewelina pierwsza sięgnęła po trunek i pociągnęła solidny łyk wprost z butelki. Klaudia poszła za jej przykładem. Odstawiła butelkę na stół z głuchym stuknięciem. Ten dźwięk coś jej przypomniał – tak stuknęła głowa Olgi o krawędź wozu lub o kamień na drodze. To był odgłos pękającej czaszki. Obie wpatrując się kamiennym wzrokiem w siebie nawzajem popijały na zmianę łyk po łyku. Dobrze wiedziały, co zrobiły. Gdy butelka opustoszała uczynna kelnerka natychmiast podsunęła im następną. Przez moment zawahała się czy nie zaproponować kieliszków, ale uznała, że już nie uzyska odpowiedzi.

Victor wyczul jakąś ponurą tajemnicę, ale też zdawał sobie sprawę z tego, że tej nocy nie uda mu się uzyskać rozsądnej odpowiedzi na żadne pytanie. Powoli ruszył w stronę zamku. Drgnął, usłyszawszy charakterystyczny głęboki głos i gardłowy śmiech. Przyspieszył, nie oglądając się za siebie. I tak wiedział, że to Klotylda.

W hollu nie było nikogo. Wziął kandelabr i ruszył powoli po schodach. Nagle przypomniały mu się słowa Brazy: „... Franck ma kupę roboty”. Pokonał pragnienie znalezienia się natychmiast w łóżku. Zawrócił i poszedł wgłąb korytarza. Za kotarą wymacał guzowate przyciski w drzwiach i zaczął je na oślep wciskać. Udało się. Drzwi odsunęły się cicho. Postawił kandelabr tak, by zablokował drzwi. Pamiętał, że od środka nie da się ich otworzyć. Schodził powoli wpatrując się w słabe światełko widoczne na końcu schodów. Tym razem nie przyglądał się preparatom. Tak, jak się spodziewał, w pierwszej komnacie nie zobaczył nikogo. Jakieś ciche dźwięki dobiegały z następnej. Skradając się na palcach podszedł do drzwi. Franck stał tyłem do niego wsparty rękami o drewnianą balustradę jakby kojca, w którym kłębiły się jakieś pokryte czarną sierścią istoty i szeptał coś do siebie ze spuszczoną głową.

 

 

  • Wilkołaki, półwilkołaki... No wiem, że to moja wina... Ale nie do końca! Skąd mogłem wiedzieć, jak się to skończy...? Gdybym wiedział... Wystarczyło filtrować powietrze... Kilka głupich psich kudłów w probówce i co? Biedacy... Przepraszam was. Niedługo wam przejdzie ale księżycowe noce nie dla was... Oj, nie! Nigdy...

 

Victor nie musiał zaglądać do kojca. Pamiętał szczegółowy opis przedstawiony przez Klaudię. A więc to wina psich kudłów unoszących się w powietrzu, kilku psich genów, które się jakoś zmieszały z ludzkimi. Pani Braza przecież ma wilczastego psa – widział go wtedy koło padoku, na którym trenowała Klotylda. Może to jego geny?

Już miał się wycofać, gdy jego wzrok padł na ścianę po prawej stronie. Wcześniej nie zauważył stojących tam wielkich szklanych rur wypełnionych szklistym, lekko niebieskawym płynem. Ujrzał w nich... ludzi! Zanurzone całkowicie w pełni ukształtowane ciała – pięciu chłopców i dwie dziewczynki. Na oko – nastolatków w tym samym wieku. W jednej sekundzie zrozumiał – to było jak olśnienie. Bez chwili zastanowienia, bez kojarzenia faktów – po prostu wiedział. Jutro przy śniadaniu pojawią się wszyscy pracownicy jego firmy!

Po cichu wycofał się na górę. Drzwi zamknęły się za nim bezszelestnie. Nawet nie zauważył, jak dotarł do pokoju, zrzucił koszmarnie brudne, śmierdzące i sztywne od błota łachy i wszedł do łazienki. Na widok swego odbicia w lustrze zamarł w bezruchu. To nawet nie był już strach. Tej nocy chyba wyczerpał swój limit strachu na kilka najbliższych lat. Machnął ręką, by przepędzić potwora, który zajął jego łazienkę. Potwór wiernie powtórzył gest. Natychmiast dotarła do Victora smutna prawda, że patrzy w lustro. Pochylił się nad umywalką, by zmyć z twarzy skorupę błota i zielonkawych glonów. Drugie spojrzenie w lustro wcale go nie pocieszyło. Furt zadrapania – wygoją się, ale nos! Ten wyglądał jakby nigdy nie miał odzyskać swojego dawnego wyglądu. Bezkształtna masa, zdefasonowany glut pośrodku twarzy, ledwie można było rozróżnić miejsca, w których znajdowały się dziurki! Victor wszedł do wanny, powtarzając bezwiednie słowa Scarlet - bohaterki literackiej, której przecież nie znał - „pomyślę o tym jutro”. Pospiesznie omył się, omijając okolice nosa. Zrezygnował z mycia zębów, bo sama myśl o zbliżaniu czegokolwiek w okolice nosa zniechęciła go do tego. Założył jedwabną piżamę i rozkoszując się jej delikatnym dotykiem zaległ w pachnącej świeżością pościeli. Rozluźnił wszystkie napięte mięśnie i starał się oczyścić umysł z kłębiących się wspomnień minionego dnia i nocy. Wbrew wszelkim obawom, że będą go dręczyły niepozwalające zasnąć koszmary, natychmiast zapadł w głęboki krzepiący sen.

 

 

XXIII

 

 

Cisza. Promienie słońca sączące się przez szparę w zasłonie. Wygodny materac, świeża, szeleszcząca lekko pościel. Doskonale wyspany, wypoczęty Victor z rozkoszą przeciągnął się powoli otwierając oczy. Przez moment rozglądał się spokojnie, zastanawiając się, gdzie właściwie jest. Powoli przypominały mu się wydarzenia poprzedniego dnia. Przez myśl przemknęło niejasne wspomnienie jakiegoś dużego wysiłku fizycznego. Przeciągnął się jeszcze raz, sprawdzając, czy nie poczuje zakwasów po nocnym spacerze. Czuł się jednak wspaniale, co wprawiło go w jeszcze lepszy nastrój. „Ma się tę kondycję!”, pomyślał z zachwytem, prężąc wyćwiczone na siłowni muskuły.

Leżał usiłując przywołać jakieś konkretniejsze wspomnienia wczorajszego wieczoru. Dzień pamiętał doskonale – wszystkie wygody i rozrywki Uroczyska, zabłądzenie w piwnicach i spotkanie z jakimś zwariowanym naukowcem („O czym myśmy właściwie rozmawiali? Nie mam pojęcia!”), konną przejażdżkę po przepięknej okolicy, pyszne posiłki i wyjazd na ognisko. Potem chyba było zbyt dużo wrażeń, bo w pamięci miał tylko jakieś migawki – taniec rusałek, pyszny rozgrzewający napój podawany przez miłą starszą kobietę w dziwnym stroju, nocny spacer po lesie i bagnie, beztroskie igrce z prześlicznymi młodymi kobietami, oswojone łosie, spotkanie z jakimś mędrcem żyjącym na bagnach, udzielenie pomocy ogromnemu jaszczurowi i wreszcie nadzwyczaj atrakcyjny pokaz sztucznych ogni połączony z inscenizacją jakiejś miejscowej legendy. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że na jego twarzy zagościł niezbyt inteligentny wyraz błogiego zachwytu.

W przeczuciu czekających go dalszych atrakcji postanowił nie marnować ani chwili rozpoczętego właśnie dnia. Podniósł dłoń, by przetrzeć oczy, ale odruchowo ominął okolice nosa. Powoli zbliżył jeden palec do niego i dotknął bardzo delikatnie, jakby spodziewając się silnego bólu. „Dlaczego?” – zastanawiał się przez chwilę – „Pewnie uderzyłem się wczoraj w nos albo coś mi się śniło.” – pomyślał i dziarsko wyskoczył z łóżka, by spojrzeć w lustro i sprawdzić, czy nie ma jakichś śladów domniemanego zdarzenia. W kryształowym lustrze ujrzał swoje oblicze bez najmniejszego zadrapania czy sińca, więc uznał, że to musiał być sen.

Ubrał się błyskawicznie i przeskakując po dwa stopnie zbiegł do jadalni. Nie zaskoczyło go to, że spotkał tam już kilku pracowników swojej firmy – pewnie też nie chcieli marnować ani chwili pobytu w tym cudownym miejscu. Natomiast nie potrafił pojąć, dlaczego odczuwa tak żywiołową radość na widok ich wszystkich w ogóle, a niektórych w szczególe. Szczerząc się serdecznie witał każdego z osobna, poklepując kolegów po plecach i całując po rękach koleżanki. Przez moment nawet miał ochotę rzucić się kierownikowi działu zleceń na szyję i obejmując go czule głośno dawać upust swojej radości. Już ruszył w jego kierunku lekkim truchtem, ale w ostatniej chwili oprzytomniał na widok zaskoczonej miny niedoszłej ofiary i gwałtownie zmienił kierunek prawie depcząc mu po butach. Minął wyglądającego na lekko przestraszonego kierownika, szczęśliwie trafił w uchylone drzwi na taras i oparł się na murku. Wyglądało to, jakby nagle zrobiło mu się niedobrze i miał zamiar zwymiotować na trawnik. „Dlaczego akurat jego widok tak mnie cieszy???” – zastanawiał się gorączkowo stojąc na tarasie i rozglądając się za nadrzewnymi królikami. Miłych zwierzątek tego dnia nie udało mu się dostrzec. Może dlatego, że było zaskakująco chłodno. Zauważył natomiast zbierające się na horyzoncie ciemne chmury.

 

 

  • Witam, witam i zapraszam do stołu – z wnętrza dobiegł go znany głos właścicielki. U jej boku stała skromna bohaterka wczorajszej nocnej uroczystości.
     
  • Proszę, tu obok jest wolne miejsce – ten głęboki, dźwięczny głos, nie wiedzieć czemu, spowodował, że po grzbiecie Victora przebiegło stado mrówek. Odczekał chwilę, by ktoś zajął owo wolne miejsce i wszedł do jadalni.

 

Byli już wszyscy. Najwyraźniej nikt nie skorzystał z zaproszenia, bo ostatnie wolne miejsce znajdowało się obok niezwykle wysokiej, oszałamiająco pięknej brunetki. Victor zrozumiał, że to jest jego miejsce i poczuł, jak nogi się pod nim uginają. Wciąż jednak nie rozumiał, dlaczego ta elegancka dama wywiera na nim takie wrażenie. Tymczasem ona, jakby znając uczucia Victora, nie odzywała się do niego, czasem tylko rzucała nieco ironiczne spojrzenia.

Śniadanie upłynęło w nadzwyczaj przyjemnej atmosferze. Niektórzy byli nawet wręcz uprzedzająco mili dla innych. Szczególnie wyraźnie było to widać w postępowaniu Eweliny i Klaudii, które prawie osaczyły Bożenkę i Olgę, nadskakując im, obsługując i wręcz odczytując ich myśli, by tylko dogodzić koleżankom. Te zaś przyjmowały usługi bez zdziwienia, jakby czuły, że im się to należy. Co ciekawe żadna z nich nie potrafiłaby powiedzieć, dlaczego tak się zachowują. Wszyscy zaś jedli, jakby robili to pierwszy raz od kilku dni. Śniadanie, oczywiście, było przepyszne i każdy dostał to, na co właśnie tego ranka miał największa ochotę, ale nawet te fakty nie usprawiedliwiały nieposkromionego obżarstwa uczestników wycieczki integracyjnej. Zza drzwi prowadzących do kuchni obserwował to Szef i z radością zacierał ręce, popatrując niespokojnie na panią Brazę. Ta zaś, choć starała się stwarzać pozory profesjonalnie radosnej, spokojnej i serdecznej, rzucała na pracowników spojrzenia ciężkie jak kamienie. Hostessy biegały bezszelestnie z przyklejonymi do twarzy zawodowymi uśmiechami, ale z niepokojem popatrywały na szefową.

Wreszcie jednak wszyscy goście najedli się do syta i z pogodnymi twarzami wpatrywali się w panią Brazę, oczekując zapowiedzi kolejnych atrakcji. Ta zaś siedziała z dziwnym uśmieszkiem błąkającym się po wargach i spoglądała po kolei na zadowolone twarze gości. Wreszcie podniosła się majestatycznie i zadzwoniła łyżeczką w kryształowy kieliszek.

 

 

  • Jeszcze raz serdecznie państwa witam w drugim dniu programu integracyjnego – ciepły uśmiech Brazy nie pozostawiał wątpliwości co do tej serdeczności. - Mam nadzieję, że zdążyliście wypocząć po trudach wczorajszego dnia i wieczoru oraz, że jesteście najedzeni i gotowi do dzisiejszych zajęć. Jak już zapowiadałam, wczorajszy dzień był przeznaczony na relaks i obserwację potrzeb waszej grupy. Dzisiaj natomiast staniecie przed poważniejszym zadaniem, które nasi specjaliści przygotowali specjalnie dla was – twarz przemawiającej na moment spoważniała, więc nikt nie miał wątpliwości co do tego, że zadanie zostało rzeczywiście troskliwie opracowane specjalnie i wyłącznie dla ich grupy po wnikliwych obserwacjach jej potrzeb. - Oczywiście zadanie to należy potraktować jako zabawę, karą za przegraną będzie po prostu brak nagrody – tu na twarz Brazy wrócił serdeczny uśmiech, co natychmiast rozluźniło poważną przez moment atmosferę. – Bardzo proszę, żebyście państwo pojawili się za pół godziny przed zamkiem w strojach sportowych, proszę zabrać też ciepłe kurtki, ponieważ zajęcia odbędą się w jaskini, w której jest dosyć zimno. Czy są jakieś pytania?
     
  • Czy długo będziemy w tej jaskini? Dzisiaj taka piękna pogoda, że aż szkoda..., można by się poopalać...
     
  • Proszę spojrzeć za okno. Zgodnie z prognozami naszych specjalistek od przewidywania pogody, słońce za jakąś godzinę schowa się za chmury, z których zacznie sypać deszcz ze śniegiem a nocą sam śnieg.
     
  • Śnieg??? To niemożliwe! O tej porze roku śnieg? – odezwały się pełne niedowierzania głosy, które zaczęły milknąć, gdy kolejne osoby wyglądały przez okno na zbliżające się granatowe chmury.

 

Goście chyba podświadomie wyczuli dziwne napięcie panujące tego dnia w Uroczysku, bo nikt nie śmiał się spóźnić choćby minutkę i o wyznaczonej porze wszyscy, odpowiednio ubrani, siedzieli grzecznie na znanych im już wozach. Ewelina i Klaudia wzięły swoje podopieczne pod ramię i usadziły zaraz z samego przodu wozów, troskliwie dopytując, czy aby jest im wygodnie i czy czują się bezpieczne. Rozległy się trzaśnięcia batów w powietrzu i wozy ruszyły w stronę lasu. Braza stała na szczycie zamkowych schodów i machała delikatnie odjeżdżającym. Gdy tylko wozy zniknęły w lesie, odwróciła się i spojrzała na nielicznych pracowników zgromadzonych za jej plecami. Uśmiechy natychmiast zniknęły z ich twarzy. Kto tylko mógł, oddalał się cichutko poza zasięg wzroku szefowej.

 

 

  • Zawołaj wszystkich, którzy nie pojechali jeszcze do jaskini! – zwróciła się do jednej z kelnerek głosem, który mógłby zapobiec globalnemu ociepleniu. Biedna dziewczyna zbladła jak ściana.
     
  • Dobrze, psze pani – odpowiedziała bezgłośnie, poruszając tylko wargami, ale nie wydobywając żądnego dźwięku ze ściśniętego przerażeniem gardła.

 

Braza wróciła do jadalni, która została już uprzątnięta po śniadaniu i zasiadła za stołem obok córki.

 

 

  • O co chodzi, mamo? Jesteś dziś jakaś dziwnie zdenerwowana – zapytało dziewczę.
     
  • O co chodzi? Zaraz się dowiesz, o co chodzi! – ton głosu Brazy nie zapowiadał niczego dobrego. – Oczywiście nie mam żądnych pretensji do ciebie – dodała łagodniejąc na widok przestraszonej miny córki. - Po prostu kilka osób wczoraj delikatnie przegięło! – płynnie wróciła do wcześniejszego sposobu mówienia. – Może lepiej idź sobie na spacer albo zajrzyj do stajni. Brazylia na Ciebie czeka. Nie ma sensu, żebyś tego słuchała – z podziwu godną łatwością zmieniała intonację przechodząc z tonów wróżących rozmówcy śmierć, bynajmniej nie szybką i lekką, do ciepłych i serdecznych, pełnych matczynej miłości do jedynego ukochanego dziecka.
     
  • Dobrze, chętnie się na niej przejadę! – Karlita zerwała się od stołu i lekko wybiegła w stronę stajni.
     
  • Ubierz się ciepło!

 

Tymczasem za szklanymi drzwiami prowadzącymi z hollu gromadzili się wystraszeni pracownicy Uroczyska. Jakoś nikt nie przejawiał ochoty przekroczenia progu. Do chwili, gdy ciemne miotające piorunami oczy Brazy spoczęły na nich. Natychmiast skończyło się ociąganie, przepychanki i ze spuszczonymi głowami po kolei wchodzili do jadalni jak skazańcy idący na ścięcie. Złowieszczy widok wysokiej konstrukcji gilotyny nie wpływał chyba tak na francuskich arystokratów, jak perspektywa spotkania drobnej właścicielki posiadłości na jej pracowników. Stanęli rządkiem, skruszeni, zgarbieni, kryjąc się za plecami tych, którzy mieli pecha znaleźć się w pierwszym rzędzie.

Braza przez chwilę mierzyła ich po kolei ciężkim wzrokiem, potęgując nastrój grozy. Wreszcie zwróciła się do kobiety w okularach, która bezskutecznie usiłowała się ukryć za czyimiś plecami.

 

 

  • Depsia! Czego ty im wczoraj dodałaś do wywaru?
     
  • Nnnnoooo, tego, co zwykle... naprawdę nie eksperymentowałam!
     
  • To dlaczego musieli pić wywar dwa razy???!!!
     
  • Yyyyy, bo tego... eeeee... – nagle zza jej pleców wyłoniła się blada jak ściana koleżanka i z nadludzką odwagą powiedziała:
     
  • To moja wina! – zapadła cisza tak ciężka, że nikt nie śmiał nawet odetchnąć. Patrzyli z podziwem i współczuciem na desperatkę. – Depsia nie chciała mnie wydać, ale to ja zawiniłam. Chciałam poćwiczyć akrobacje z Anbudową i zamiast sama zbierać grzybki, posłałam po nie rusałki. A one się nie znają... – dokończyła cicho i spuściła głowę oczekując gromów.
     
  • Nitubaga, miotłę odstaw do mojej kancelarii. Oddam ci ją za tydzień. Poza tym zaraz pójdziesz do Czarnego Rycerza, wypolerujesz i naoliwisz mu zbroję - głos Brazy był nadspodziewanie spokojny. – Twoje szczęście, że się przyznałaś! Depsia, nie mam pretensji o grzybki, chociaż dziwne, że TY ich nie rozpoznałaś, ale dlaczego nie dopilnowałaś tego bubka, żeby wypił pierwszy kubek do końca? I czy nie przesadziłaś z tymi afrodyzjakami? Oni mało nie porozrywali rusałek na strzępy!
     
  • Bubek mnie zaskoczył. Nie spodziewałam się po nim myślenia. Przepraszam. A afrodyzjaków nie było w drugim wywarze. Oni tacy niewyżyci po prostu. Siedzą za tymi biurkami, gapią się na tyłki sekretarek, to i potem im się mózgi lasują... – tłumaczyła znacznie już spokojniejsza „wiedźma” – U nas na wsi, to po takiej porcji nikomu by nie odbiło – dodała pewniejszym głosem. – Wiem, bo sprawdzałam. Nawet goście, jak już trochę u nas posiedzą, to po wywarze się świetnie bawią. I zawsze wracają na kolejny urlop!
     
  • Czy ja muszę tę zbroję...? – zapytała cichutko ośmielona pozorną łagodnością Brazy Nitubaga.
     
  • Coooo? – ryk lwa, który wystraszył wczoraj konie był szeptem zaledwie w porównaniu z tym krótkim pytaniem.
     
  • Eeeee, nie, już nic – wyszeptała zmrożona. - To ja już pójdę poszukać Rycerza.

 

Przez chwilę panowała cisza. Braza zamyśliła się błądząc wzrokiem po wystraszonej gromadce jakby szukała następnej ofiary.

 

 

  • Anoleiz! – czarownica kuchenna z warząchwią w dłoni wysunęła się przed innych – Nie przesadziłaś z tą charakteryzacją? Przecież on może sanepid mi na głowę ściągnąć!
     
  • No właśnie! I jeszcze najlepszy nóż mu pozwoliła zwędzić! A ta łajza go zgubiła! – odezwał się wzburzony głos z tyłu.
     
  • Szefie, ty się lepiej nie odzywaj – Braza uniosła się nieco, by lepiej widzieć twarz kucharza w białej czapie. – Już ci wczoraj powiedziałam, że jestem zdegustowana tym numerem z jaszczurem!
     
  • Ale dzięki mnie trafili do zamku – bronił się słabo szef kuchni.
     
  • Sami też by trafili dzięki fajerwerkom. A ty Anoleiz przebierz się w coś czystszego i zmyj trochę makijażu. – Znów zapanowała cisza. – No dobra, nie będę pozostałym po kolei wytykała błędów. Wiecie sami, że wczoraj przegięliście i gdyby nie Franck, to mielibyśmy poważne kłopoty. BARDZO poważne – podkreśliła podnosząc dłonie na wysokość twarzy i tworząc przed oczami kratkę z rozcapierzonych palców. - Nawet AnBud by nas nie wybronił. A tak przy okazji: kto przepowiadał bezksiężycową noc? – odpowiedziała jej cisza. - Idźcie do swoich zajęć. Dochtór, ty mi tu przyprowadź Francka, jeżeli już odespał nocne zajęcia. Ależ się facet napracował! – westchnęła ze współczuciem.

 

Pracownicy Uroczyska skwapliwie wykonali polecenie szefowej i po chwili w jadalni było pusto. Braza czekała na szalonego naukowca wyglądając przez okno na gęstniejące chmury.

 

 

  • Żeby zdążyli dojechać do jaskini przed deszczem – westchnęła z niepokojem.

 

Do jadalni zajrzał zaniepokojony Dochtór.

 

 

  • Franck jeszcze śpi?
     
  • Nie, właściwie to... nigdzie go nie ma.
     
  • Jak to „nie ma go”??? – ryknęła Braza.
     
  • No zwyczajnie. Nie ma go i już. Drzwi były uchylone – dodał prawie szeptem.
     
  • O w mordę jeża! Kto wczoraj wynosił ostatniego klona? Dawać mi go tutaj! – mina Brazy nie wróżyła winowajcy, który zostawił niedomknięte drzwi niczego dobrego.

 

W zamczysku zapanowało zamieszanie. Tupot nóg wewnątrz i na zewnątrz świadczył tym, że kto żyw rzucił się na poszukiwania Francka. Zapewne najgorliwiej i w najodleglejszych zakątkach szukał go nieszczęśnik, który nie zamknął drzwi.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Co Ty Depsia, o zły wywar to Ciebie nikt by nie posądził!!! Za to mnie przygięło ze zdziwienia ... nie miałam pojęcia, że umiem podnosić się z siedzenia

m a j e s t a t y c z n i e :jawdrop:

 

Pogoda okropna, nosa nie chce się z domu wyściubiac ... nam ... Młodej nic nie przeszkadza!!!!!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...