wu 07.08.2016 19:38 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Sierpnia 2016 no przerywasz i cierpimy męki;) Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 07.08.2016 20:03 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Sierpnia 2016 A co? Chciałabyś wszystko od razu? Tak do końca?Zresztą końca jeszcze nie ma. Znaczy mam go w głowie, ale dopiero wklepuję. A kolejne odcinki owszem, mam gotowe. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
wu 07.08.2016 20:11 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Sierpnia 2016 no dobra kapaj po jednym;) Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
braza 07.08.2016 20:11 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Sierpnia 2016 No to dawaj je!! (aaalbooo przywieź na mamitopiku, se poczytam .... ) Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
wu 07.08.2016 20:12 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Sierpnia 2016 Braza Ty se grabisz normalnie:mad: Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 07.08.2016 20:44 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Sierpnia 2016 Mamitopka nie zabiorę, nie chce mi się go targać. Możecie wybrać:1. Wrzucę wszystko, co będzie napisane, dzisiaj i jutro. Może być, że nawet do końca.2. Wrzucę jeszcze trochę i zrobię przerwę do powrotu od Brazy.3. Wyślę wszystko do Brazy i od niej będę wrzucała po kawałku (tylko że mam awersję do komputera w Brazoczysku - jakoś tak). Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
EZS 07.08.2016 21:01 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Sierpnia 2016 nie cierpię seriali. Dawaj wszystko Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
TAR 07.08.2016 21:09 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Sierpnia 2016 opcja 1 w Brazoczysku odpoczywaj, w nosie z kompem Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 07.08.2016 22:50 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Sierpnia 2016 Victor coraz pewniej posuwał się po grani, wciąż wsłuchując się w szaleńczą muzykę. Jego pamięć wykonywała katorżniczą pracę usiłując sobie przypomnieć słowa pasujące do tej melodii. Zamyślony niemal nie wykonał ostatniego kroku w swym krótkim i jakże obiecującym (wciąż) życiu. Grań urwała się nagle pionową ścianą. Upps! – lewa stopa zawisła nad przepaścią o nieznanej głębokości. – O cholera! Podniósł wzrok i zobaczył całkiem niedaleko skalną płaszczyznę. Doskoczę? Nie doskoczę! A może? Doskoczę! Zresztą nie mam wyjścia. Jest źle – gadam sam do siebie – szeptał pod nosem. Zdjął plecak i rzucił go przed siebie. Wylądował na płaszczyźnie i potoczył się kilka metrów. Victor wziął głęboki oddech, odbił się i... zawisł trzymając się brzegu skały czubkami palców. Przez chwilę bezskutecznie usiłował znaleźć jakiś punkt podparcia dla stóp. Im bardziej gorączkowo wierzgał nogami, tym szybciej jego palce zsuwały się z gładkiego kamienia. Czuł, że tym razem koniec jest blisko. Nagle usłyszał odgłos zbliżających się z prawej strony kroków. Ktoś biegł w jego kierunku. Ratunku! Na pomoc! – wrzeszczał jak opętany usiłując przekrzyczeć piekielną muzykę. Kroki zatrzymały się na moment. Ktoś najwyraźniej zastanawiał się, co zrobić. Po chwili wahania podszedł do krawędzi. Victor z ulgą zobaczył nad sobą szczurzą twarz Karola. Pomóż mi, zaraz spadnę! – Ze zdumieniem zauważył dziwny wyraz twarzy swojego domniemanego zbawcy. A dlaczego? Dlaczego mam ci pomóc? Żebyś zgarnął nagrodę? Jak zawsze wszystko co najlepsze dla szefa? – zachichotał jak hiena. – Wypchaj się! Lecę dalej! Karol! Pomóż mi! Obiecuję, że nie pójdę dalej! Wrócę! – Karol już chyba nie mógł usłyszeć tych słów, bo mknął szeroką drogą. Victor poczuł, że długo już nie wytrzyma. Czubki palców beznadziejnie gmerały po skale szukając najmniejszego choćby oparcia. Wiedział, że teraz powinien zobaczyć całe swoje życie jak na filmie. A może to dopiero, kiedy zacznie spadać Nie wiadomo, jak tam jest głęboko, może zdąży obejrzeć ten seans w locie? Niewesołe myśli przerwał znów odgłos kroków. Karol wraca? Ślepa uliczka? – zastanowił się beznamiętnie już nie oczekując pomocy. - A może jednak krzyknąć? Ratunku! Pomocy! Kto tu jest? – usłyszał głos Adama To ja. Victor! Pomóż mi! Zaraz spadnę! Adam skłamałby, twierdząc, że myśl o pozostawieniu nielubianego szefa w beznadziejnym położeniu (a właściwie zwisie) nie zagościła w jego głowie, ale zwyciężył odruch wyrobiony w górach. Położył się nad przepaścią, wyciągnął rękę i mocno chwycił dłoń Victora. Dalej nie idę. Mam dosyć! Nie ma takiej nagrody, która byłaby tego warta – sapał Victor siedząc wreszcie w bezpiecznej odległości od krawędzi urwiska. – Wracam! Ta muzyka... Ja tak chciałem zawsze... Mamusia nawet obiecała mi gitarę, jeżeli będę miał świadectwo z paskiem, ale ojciec powiedział, że muzykowanie nie da mi chleba. Sąsiad miał stare pudło, oszczędzałem całe kieszonkowe, podkradałem mamie resztę z zakupów, zbierałem makulaturę i butelki, myłem okna sąsiadkom i w końcu ją kupiłem. A wtedy ojciec się wściekł i zrobił mi z niej hiszpański kołnierzyk... - Adam mówił głosem doskonale monotonnym, wpatrując się tępo w przepaść, a w jego oczach pojawiły się łzy. Victor udawał, że tego nie widzi. Idziesz dalej? Ja tu zostaję. Nie chce mi się wracać. Będą musieli mnie znaleźć i wydostać stąd. Ja nie wiem, co robić... Karol był tu chwilę przed tobą, ale pobiegł w lewo. Chwilę, przecież ty przyszedłeś z lewej. Nie minęliście się? Szukam tego gitarzysty. - Adam jakby nie słyszał słów szefa. - Muszę go znaleźć. On jest doskonały. Oprzytomnij! Coś mi nie gra. Ty poszedłeś w lewo, Adam w prawo tym szerokim korytarzem, a teraz obaj jednocześnie znaleźliście się tutaj. Jak to możliwe? - Zastanawiał się przez chwilę gorączkowo. Za sobą miał grań, przed sobą ciągnący się w obie strony szeroki korytarz. Tym razem na wprost nie widział żadnego przejścia. - Wiem! Ten korytarz po prostu obchodzi wkoło szyb, nad którym przeszedłem po grani! Po grani, po grani, po grani, tu mi drogi nie zastąpią pokonani... - zaśpiewał przeraźliwym głosem Adam. Tak! Mam to! Dobrze, że mi przypomniałeś! Strasznie mnie to męczyło! Co? No co to za melodia. Ja zawsze chciałem umieć tak grać... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 07.08.2016 22:52 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Sierpnia 2016 W małym domku przed jaskinią panował spokój. Jamles siedział na swoim ulubionym krześle z napisem „director” i znudzony wpatrywał się w liczne ekrany. Jakaś niemrawa ta grupa trafiła się nam tym razem. Ci poprzedni, to mieli ikrę! – rozmarzył się. – Ubaw był po pachy! Nagle drzwi otworzyły się z hukiem. Przez moment, patrząc pod światło, nie mógł rozpoznać, kto go odwiedził. Cześć reżyserze! Strasznie dawno tu nie byłem! Wierchuszka się bawi, a wyrobnik ma siedzieć w piwnicy! Franck??? Co ty tu robisz??? – Jamlesowi nie udało się ukryć przerażenia w głosie. A tak sobie wpadłem – Franck zarechotał w taki sposób, że Jamlesowi ciarki przeszły po plecach. – Co słychać z naszą grupą? Strasznie ich wczoraj przetrzebiliście na bagnach! Całą noc produkowałem klony. Ledwie żyję! No właśnie: jacyś słabowici są i w ogóle mało z nimi zabawy. Nuuuda – Jamles usiłował zachować spokój. – Nie ma na czym oka zawiesić. Właściwie to już kończymy. Trzech jest w Ślimaku – jeden krąży wokół szybu, drugi płacze, bo nie umie grać na gitarze, trzeci się poddał. Reszta doszła do Czarnej Ściany i już prawię godzinę się tam błąkają. Myślę, że wystarczająco zmiękli. Zaraz znajdą wejście do korytarza terapeutycznego. Dwie już przeszły, ale zamknąłem za nimi. Nie wpuszczę reszty w Labirynt, bo sobie nie poradzą. Tylko te dwie laseczki poszły pierwszą ścieżką. Im się to przyda. Nie pójdą w Labirynt? A moje minotaury? A nietoperze? – Franck najwyraźniej coraz bardziej się nakręcał. – Olewacie mnie! Śmiejecie się po kątach! Nie doceniacie! Ale ja wam pokażę! Wreszcie odzyskałem wolność! Odzyskam tez zamek mojego dziada! Wspaniałość rodu! Herby! Medal księżnej! Badania! – wrzeszczał zapamiętale. Jamles powoli zbliżał się do przycisku wewnętrznej łączności z zamkiem. Oparł się niby niedbale o ścianę i wyciągał powoli lewy łokieć w jego stronę. Franck, mimo wyraźnego zaostrzenia jego normalnego obłędu, zauważył ten powolny ruch i rzucił się na Jamlesa. Choć nie dorównywał reżyserowi wzrostem ani wagą, furia dodała mu sił. Jeden ruch i igła strzykawki zagłębiła się w udo Jamlesa. Po chwili zwisał bezwładnie z fotela. Franck bezceremonialnie ściągnął go na podłogę aż huknęło i zajął miejsce w upragnionym fotelu. Zatarł z radością ręce. Wyciągnął z szarego worka pojemnik, otworzył go ostrożnie i wyjął sprężystą czerwoną rurkę. Zajrzał do niej, podmuchał, przyłożył do ust. W domku rozległ się głos Jamlesa. Ten jednak wciąż leżał zemdlony na podłodze, a na jego głowie powoli fioletowiał wielki siniak. Franck spojrzał na dużą konsolę pełną kolorowych przycisków i suwaków. Przez moment z natężeniem czegoś szukał. Wreszcie uśmiechnął się diabolicznie i przesunął cała dłonią szereg czarnych przełączników. Adam i Victor spokojnie siedzieli na brzegu szybu majtając nogami nad przepaścią. Ku swojemu zdziwieniu obaj poczuli ulgę, kiedy zrezygnowali z pogoni za nagrodą. Adam w upojeniu wsłuchiwał się we wspaniały popis gitarowej wirtuozerii. Victor przypominał sobie znane słowa. Kiedy melodia zaczęła się kolejny raz od początku, zaczął nucić. Po chwili przyłączył się do niego Adam i nad bezdennym szybem popłynął ich zaskakująco zgrany śpiew. Karol wykonał jeszcze jedną rundkę szerokim korytarzem i stanął jak wryty za ich plecami. Nie zauważyli go nawet. Widząc znane miejsce zrozumiał, że krąży beznadziejnie. Nie mógł natomiast zrozumieć scenki, którą właśnie oglądał. Postanowił nie pokazywać się konkurentom, którzy wprawdzie najwyraźniej stracili rozum albo wolę walki (lub jedno i drugie), ale mogli na jego widok przypomnieć sobie o nagrodzie. Starając się nie robić hałasu, zniknął w głębi korytarza. Szedł powoli, dokładnie oglądając ściany i szukając przejścia, a nad przepaścią brzmiał coraz bardziej zgrany męski duet wokalny kontynuujący śpiew, choć muzyka ucichła. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 07.08.2016 22:52 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Sierpnia 2016 Basia i Violetka straciły rozpęd i zatrzymały się w wąskim ciemnym korytarzu. Omiotły latarkami najbliższe otoczenie i szybko oceniły, że nie wygląda szczególnie interesująco. Wąski korytarzyk o ścianach wykutych w szarej skale zakręcał kilka metrów przed nimi. Jednocześnie, jakby się umówiły, spojrzały za siebie, spodziewając się ujrzeć wąski wlot korytarza i resztę swojej grupy. Tymczasem za ich plecami była ściana – taka sama, jak z obu stron. Spojrzały na siebie ze zdumieniem. Jednocześnie usiadły i włożyły buty, których jako jedyne nie porzuciły na szklanej tafli. Zgaszę swoją latarkę – zaproponowała Violetka. Basia pokiwała tylko głową. Nie miała zwyczaju odzywać się, kiedy to nie było konieczne. To są chyba jakieś drzwi, zamknęły się zaraz za nami. - Violetka usiłowała wcisnąć wypielęgnowany paznokieć w ledwie widoczną szczelinę, żeby potwierdzić swoje przypuszczenie. Basi znów pokiwała głową, ale szybko zorientowała się, że jej latarka oświetla teraz tylko domniemane drzwi i koleżanka tego nie widzi. Też tak myślę. Możemy tu czekać albo iść przed siebie. W końcu to tylko zabawa, nic nam się nie stanie. Jasne. Nie będziemy tu siedziały jak głupie. Idziemy! Korytarz skręcał ostro i po kilkunastu metrach rozwidlał się pod kątem ostrym. Dziewczyny zatrzymały się. Który? - zapytała idąca przodem Basia. Nie mam pojęcia. Cały czas idziemy wgłąb góry. Zjechałyśmy po tym szkle ładnych kilka metrów w dół, ale nie jesteśmy bardzo głęboko... Zaraz... Jak to było? Wyjście z szatni na zewnątrz było w północnej ścianie, a przejście nad przepaścią we wschodniej. Masyw góry ciągnął się raczej na zachód..., nie widziałyśmy, co jest na południu, bo góra zasłaniała..., czyli trzeba iść bardziej na północny wschód... - Violetka zaprzeczała stereotypowej opinii na temat kobiecej orientacji w terenie. ... w lewo – Basia najwyraźniej też nie miała problemów z kierunkami. Skręciły w lewy korytarz, który zaczął się wić jak nadepnięta żmija, jakby architekt tego miejsca chciał, aby błąkający w nim ludzie szybko stracili orientację. Dziewczyny szły po cichu, skupione na zapamiętywaniu kolejnych zmian i ocenie kąta, pod którym skręcały. Po kilkunastu minutach szybkiego marszu znów stanęły przed rozwidleniem. Porozumiały się spojrzeniami i skręciły znów w lewo. Teraz zakręty pod kątem prostym i kolejne rozwidlenia pojawiały się przed nimi co kilkanaście metrów – bez wątpienia były w labiryncie, a korytarze krzyżowały się ze sobą. To jest labirynt, te korytarze krzyżują się i zaczynam tracić orientację – przyznała Violetka. W takim razie pora na intuicję – niespodziewanie stanowczym tonem zarządziła Basia – Do tej pory moja intuicja zgadzała się z twoją orientacją, więc chyba będzie dobrze. Dobra, teraz ty prowadzisz, ale może najpierw chwilę odpoczniemy? Mam termos z kawą w plecaku i coś do jedzenia. Też coś wzięłam. Masz ochotę na wino? Usiadły pod ścianą, rozkładając na stole zaimprowizowanym z plecaka zapasy. Czy to wino, w którym podobno ukryta jest prawda, czy też wspólne przeżycia sprawiły, że rozmowa potoczyła się gładko, wkraczając na coraz bardziej osobiste tematy. W końcu były tam same, nikt ich nie słyszał. Chwilę wcześniej Gwoździk odłożył pałeczki i skinieniem głowy podziękował gitarzyście za wspólny występ. Był już najwyższy czas, żeby włączyć nasłuch, bo na konsoli migała czerwona lampka. Usiadł w wygodnym fotelu, założył słuchawki i z bardzo profesjonalną miną oraz zmarszczonym czołem zaczął się przysłuchiwać rozmowie toczącej się w jednym z korytarzy Labiryntu. Po chwili rozluźnił się, oparł wygodnie w fotelu i zsunął słuchawki na szyję w oczekiwaniu na zapalenie się kolejnego światełka. „Te sobie poradzą, byłem tego pewien.” - pomyślał zadowolony i dumny z siebie. Podniósł słuchawkę telefonu, Jamles, dziewczyny z pierwszego korytarza są gotowe. Dajmy im jeszcze z pół godziny i można wyprowadzać. Dziewczyny gotowe, dziewczyny, gotowe... - dobiegł go niepokojąco niejamlesowy głos powtarzający tę frazę śpiewnym tonem. Jamles, to ty? Co się dzieje. …. Jamles! - krzyknął zaniepokojony. Jestem – odezwał się znany głos reżysera – u mnie wszystko w porządku. Co to było? Nic takiego, Czarny Rycerz się napił i przyszedł pośpiewać. No dobra, odstaw go, niech się prześpi gdzieś w kącie. - poradził profesjonalnie i odłożył słuchawkę, ale nie mógł uwolnić się od uczucia niepokoju Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 07.08.2016 22:54 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Sierpnia 2016 Adam pierwszy zauważył, że nie mają już podkładu muzycznego. Umilkł więc trącając Victora łokciem. Ty o tej gitarze, to serio mówiłeś? - zapytał szef ochłonąwszy po chwili. No. Tak było. A potem się nie nauczyłeś? Przecież teraz mógłbyś sobie najlepszą gitarę świata kupić. Nie. Mam jakiś uraz. Płaczę, kiedy słyszę gitarę, a już szczególnie ten utwór. Mój sąsiad go grał, wszystkie dziewczyny na to leciały. Na mnie żadna nie spojrzała. Ale żonaty jesteś... No jestem, ale... - wyznania potoczyły się wartkim potokiem. O dziewczynach, które ich nie kochały i o tych, które kochały ich kasę, o zaborczej matce samotnie wychowującej Wiktorka i apodyktycznym ojcu Adasia, o samotności... Na konsoli Gwoździka zapaliło się kolejne światełko i znów po chwili nasłuchiwania pokiwał z zadowoleniem głową. Udało się i tym razem. Niepokój zasiany przez dziwny głos rzekomo Czarnego Rycerza ucichł zagłuszony poczuciem samozadowolenia wywołanego trafnością przewidywań dotyczących „pacjentów”. Jakiś czas wcześniej grupa sponiewieranych nieco urzędników snuła się obmacując ciemną ścianę. Po drzwiach, za którymi zniknęły Basia i Violetka, nie było ani śladu. Nagle coś jakby drgnęło i niektórzy poczuli powiew wilgotnego powietrza. Jednocześnie z oddali usłyszeli cichnące echo gitarowej solówki. Nikt jednak nie miał zamiaru zachwycać się muzyką, bo nagle odkryli przed sobą przejścia, których chyba chwilę wcześniej wcale tam nie było. Rzucili się biegiem przed siebie, nie patrząc, czy ktoś idzie za nimi. W niektóre otwory wpadło po kilkoro, w inne pojedyncze osoby. Niezależnie od tego, wszystkie zamknęły się równie bezszelestnie jak chwilę wcześniej się otworzyły. Wspaniale, wspaniale – ekscytował się Franck, zacierając ręce przed monitorami, na których pracujące w podczerwieni kamerki pokazywały stado galopujące na oślep w głąb korytarzy. - Ale będzie zabawa! Moje minotaury, nietoperze! Niech tylko wejdą głębiej! Karolek sunął ręką po ścianie korytarza. Wciąż słyszał żywy dowód szaleństwa, które ogarnęło najwyraźniej jego szefa i Adama. Nie potrafił docenić jakości ich śpiewu, zresztą niewiele go to obchodziło – z trójki najlepszych, którzy wydostali się z szatni i mieli szansę na najwspanialszą nagrodę został tylko on! Nagle jego dłoń zapadła się w głąb, stracił równowagę i o mało nie wpadł na twarz do wąskiego korytarzyka. Zrobił kilka kroków, korytarz opadał w dół, więc na pewno nie było to ten, którym się tu dostał. Bez namysłu ruszył w dół. Nie zdziwił się nawet, gdy w świetle latarki zauważył zwykłą ścianę, jakże inną od poszarpanych skał. Za jego plecami pozostała niezauważona zastanawiająca tabliczka – na żółtym tle czarne literki głosiły „Przejście techniczne. Tylko dla personelu”. Bez namysłu ruszył wzdłuż ściany pokrytej chyba szarą farbą olejną z poziomym żółtym pasem. „Ostrożnie!”, „Przestrzegaj przepisy BHP” - „Przepisów” raczej. - odruchowo poprawił wyćwiczony przez żonę-polonistkę. Myślący tylko o zdobyciu nagrody Karol nie dostrzegał absurdalności kolejnych poleceń, ale każde uważnie czytał, licząc na jakąś wskazówkę. „Nie bądź lekkomyślny przy pracy”, „Nieostrożność grozi kalectwem”, „Szczepienia ochronne gwarantem zdrowia”, „Nie otwierać – zwierzęta niebezpieczne” - znaczenie tych słów dotarło do Karola zamyślonego nad sensem szczepień ochronnych sekundę za późno. Z ciemności za otwartymi lekkomyślnie drzwiami dobiegało głośne sapanie. Coś się zbliżało. Coś dużego... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
braza 08.08.2016 08:03 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 8 Sierpnia 2016 Uschnę jesli się nie dowiem, co tez dużego lazło do tego Karolka!! Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 08.08.2016 10:38 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 8 Sierpnia 2016 Uschnę jesli się nie dowiem, co tez dużego lazło do tego Karolka!! Nie mogę do tego dopuścić!!! Jamles, Jamles, co się tam dzieje? - z głośnika dobiegał zniecierpliwiony głos Brazy. U mnie wszystko w porządku, szef z dwoma pracownikami wędruje ślimakiem. Jeszcze się nie połapali, że chodzą w kółko. Reszta obmacuje czarną ścianę. Nuda. - Franck z trudem zachowywał spokój, który miał przekonać Brazę, że wszystko jest pod kontrolą właściwego człowieka. W porządku. Na razie niczego nie zmieniaj. Absolutnie nie otwieraj żadnych przejść! Franck uciekł i boję się, że zechce koniecznie wprowadzić do akcji swoich pupilków – minotaury i nietoperze. No dobra, ale strasznie nudno jest. Goście chyba też się nudzą. Obijają się o czarną ścianę i chyba już nie wierzą w sens tej zabawy. Poczekaj. Jeżeli znajdziemy Francka, wpuścimy ich w mały labirynt i zaprowadzimy do sali balowej. Powinno im wystarczyć. A jeżeli nie znajdziecie? To ich wyprowadzimy na powierzchnię i spijemy ziółkami – odpowiedziała po chwili wahania Braza takim głosem, że nawet Francka zatelepało – ale nie ma takiej opcji. Drzwi masz zamknięte? Tak. Siedzę sam, więc wszystko pozamykane. - Była to częściowo prawda, bo tylko Franck siedział. Jamles, nadal nieprzytomny, spoczywał pod ścianą w pozycji poziomej. Dobrze. Odezwę się za jakiś kwadrans. OK. - Franck odłożył czerwoną rurkę i odetchnął z ulgą. - Trzeba działać zanim się połapią. Idę na całość! - szeptał do siebie gorączkowo. Na monitorach widać było snujące się w czerwonej poświacie sylwetki błądzących coraz bardziej beznadziejnie pracowników Victora. Większość już się połapała, że są w labiryncie, niektórzy nawet od czasu do czasu wpadali na siebie nawzajem, inni siadali pod ścianami całkiem zrezygnowani. Atmosfera wyraźnie siadła i należało ją podkręcić. Franck zatarł dłonie, zachichotał demonicznie i spojrzał na górną część konsoli. Widniały tam dwa czerwone okrągłe guziki. Nacisnął całą dłonią oba jednocześnie i rzucił się do monitorów drżąc z podniecenia. Wpatrywał się w nie z rosnącą niecierpliwością. Nic się nie działo! Nic się nie działo!!! Przecież wrota obory minotaurów stanęły otworem i straszne bestie powinny ruszyć cwałem w czeluści labiryntu! A nietoperze-wampiry? Ich jaskinia właśnie została zalana jaskrawym światłem, które je obudziło. Dlaczego więc nie wylatują z niej krwiożerczymi chmarami??? - Myśli Francka galopowały po jego głowie bezładnie jak stado spłoszonych minotaurów i obijały się o wnętrze czaszki jak oszalałe nietoperze. - Co się stało? Co robić??? Tylko jeden człowiek mógł mu odpowiedzieć na te pytania, ale ten akurat był bardzo zajęty konwersacją. Karol otworzył lekkomyślnie drzwi opatrzone tabliczką „Nie otwierać – zwierzęta niebezpieczne” jakiś czas wcześniej i zastygł w bezruchu wsłuchując się w sapanie wielkiego, bez wątpienia niebezpiecznego zwierzęcia, które zbliżało się do niego powoli, ale nieuchronnie. Próbował wstrzymać oddech i wycofać się bezgłośnie, ale w ciemności nie umiał znaleźć klamki drzwi, przez które przed chwilą wszedł. Coś wyraźnie się zbliżało. Było tuż obok. Jego nozdrza wyłapały jakiś zwierzęcy zapach. Zdziwił się, że nie przeleciało mu przed oczyma całe życie w postaci filmu, o którym tyle razy czytał. Poczuł na twarzy wilgotny, ciepły oddech potwora i... zemdlał. Ocknął się po jakimś czasie leżąc wygodnie na miękkim, pachnącym oborą podłożu i przypomniał sobie, co się stało. Najwyraźniej jeszcze żył, co skonstatował nie bez zdziwienia, i chyba nawet nie był bardzo uszkodzony, bo nie czuł bólu. Powoli, ostrożnie uchylił powieki, żeby ocenić sytuację, ale nie dać poznać po sobie, że czuwa. Widok, który mu się ukazał, sprawił, że wbrew zamiarom wytrzeszczył oczy i usiadł gwałtownie, wciągając powietrze do płuc z dziwnym charkotem. Mimo wszystkich wcześniejszych przeżyć, które powinny przygotować go na najdziwniejsze zjawiska, nie mógł ogarnąć tego, co widział. Istoty, otaczające go zwartym kręgiem, na pierwszy rzut oka były ludźmi. Dorosłymi chyba, ale jakimiś cherlawymi, o niezdrowej szarej cerze, długich, rzadkich włosach i wielkich, łagodnych oczach ocienionych nadzwyczaj długimi rzęsami. To jeszcze by go nie zdziwiło – w końcu nie ma zakazu bycia cherlawym i szarym, siedzieli w jaskini i pewnie nie mieli okazji się opalać – ale ich sylwetki zostały wzbogacone o coś przyrośniętego do miejsc, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. To coś najwyraźniej żyło i chyba stanowiło integralną część ich ciał, a jednak było absurdalnie obce. Jakby połowa tułowia krowy, ta tylna przyrosła komuś do tyłka! Łaciata, z ogonem niespokojnie kręcącym się mimo braku much! Co najciekawsze, obecność wymienia (w zdecydowanej większości) lub byczych jąder nie była w żaden sposób zależna od wyglądu ludzkiej części postaci. I tak ludzie wyglądający na mężczyzn najczęściej mieli krowi dodatek z dorodnym wymieniem, a nieliczne bycze jądra dyndały groteskowo zarówno za mężczyznami jak i kobietami. Karol przez dłuższą chwilę starał się zrozumieć te zależności, ale gdy pojął, że żadnych reguł nie ma, wreszcie dotarła do niego oczywista prawda, że powinien zastanawiać się nad czymś zupełnie innym. Po pierwsze, tych stworzeń w ogóle nie ma prawa widzieć, bo one nie istnieją! Po drugie, musi uciekać, gnać, szukać, więc w ogóle go nie interesuje przyczyna i sens lub bezsens ich istnienia. Po trzecie, najwyraźniej zwariował albo dostał potężnie w łeb i ma zwidy. Minotaury spokojnie spoglądały swymi łagodnymi, nieco krowimi w wyrazie oczyma dając mu czas na pozbieranie myśli, które wciąż kicały swobodnie jak wesołe króliki nadrzewne i za cholerę nie chciały trzymać się kupy. Wreszcie jeden ze stworów westchnął ciężko, pogodziwszy się z faktem, że będzie mówił do osoby nie w pełni poczytalnej, i przemówił: Nie jesteś jednym z NICH. - To było raczej stwierdzenie niż pytanie. Chyba nie. - Odparł wciąż oszołomiony Karol. Skąd się tu wziąłeś? Zabłądziłem. Pomożesz nam. - To również nie było pytanie, a Karol, mimo łagodnego wyglądu istot, nie miał odwagi zaprzeczyć. …??? Nie mamy czasu na gadanie, więc krótko. Znasz Francka? Eeeee..., nie... To zidiociały geniusz genetyki, oszalały naukowiec, dziedzic i były właściciel Uroczyska, który popadł w długi i sprzedał posiadłość pani Brazie. W zamian za pewne usługi dostał prawo dożywocia na zamku, wikt, opierunek i możliwość zabaw z genami. Jest bardzo pożyteczny, wręcz niezbędny, ale też niebezpieczny, więc trzymają go w piwnicach zamku. Przez kilka lat w tajemnicy przed panią Brazą „produkował” twory swej chorej wyobraźni. Na zamówienie stworzył piękne klony kobiet i mężczyzn, którzy tu pracują. Nie powiedział jej jednak, że jeden pakiet miał dodatkową cechę – muszą bardzo uważać na księżyc. Że co? Że są wilkołakami. Przynajmniej z założenia. Znaczy zmieniają się w wilkołaki pod wpływem światła księżyca, ale Franck schrzanił to, jak zresztą wszystko, więc podczas przemiany dostają łapy o kilka rozmiarów za małe, za słabe i w ogóle niezdatne do poruszania się. Leżą więc i skowyczą, kłapiąc paszczami, póki księżyc nie zajdzie. Pewnie nie mógł dostać genów wilka, bo i skąd w tej piwnicy, więc dopadł jakiegoś podwórkowego kundelka, chociaż do dzisiaj zaklina się, że to był kłaczek liniejącego kundla, który przypadkiem wpadł mu do probówki. Eeee... kheeeee... - na inteligentniejszą wypowiedź Karola nie było stać, co wywołało tylko wzruszenie ramion jego rozmówcy. Króliki w jego głowie wyraźnie przyspieszyły. Nie będę wymieniał wszystkich „osiągnięć” tego kretyna. Jedno z nich widzisz właśnie. Niesiony megalomanią wciąż chce stworzyć majestatycznie wielkie, groźne potwory, ślepo posłuszne tylko jemu. Na razie żadne z jego dzieł nie spełniało ani jednego z tych postulatów. My jesteśmy „minotaurami” - w tym momencie odezwało się kilkanaście urwanych śmieszków przypominających szloch i pogardliwych prychnięć. - Minotaur, jak powinieneś wiedzieć – stwór ogarnął Karola powątpiewającym spojrzeniem i oceniwszy jego doskonale tępy wzrok postanowił wyjaśnić – to mitologiczny pół-człowiek, pół-byk. Człowiek jest potężnym mężczyzną, silnym i umięśnionym, o dzikim spojrzeniu. Byk czarny, ogromny, silny i dziki. To założenie. Po wpadce z wilkołakami, która wyszła na jaw po pierwszej księżycowej nocy, pani Braza pozbawiła Francka dostępu do ludzkiego DNA (poza jego własnym, oczywiście). Franck dysponował genami ludzkimi zakonserwowanymi przez jego przodka. Zapewne pochodziły od wynędzniałych chłopów pańszczyźnianych. Byki godne występów na hiszpańskich arenach też jakoś się po okolicznych bagnach nie szlajały, więc wziął, co miał – wyizolował geny z mleka chłopskich na wpół zdziczałych krów, wypasanych na skraju lasu i bagien. No i masz – stwór zaprezentował się przed Karolem w całej okazałości, okręcając się przed nim wdzięcznie. Pozostałe też starały się wykonać coś na kształt piruetu. Jednemu poszło całkiem zgrabnie, bo chwilę wcześniej urżnął obfity placek i wykorzystując poślizg wykonał pół obrotu pomagając sobie zamachem ogona. Nadążasz? Yyyyyeeeeech... Dobra – minotaur najwyraźniej uznał to za potwierdzenie. - Jak widzisz, w przeciwieństwie do całkiem udanych klonów, faunów i łośaniołów (w sumie też wypadek przy pracy, ale udało się znaleźć dla nich zajęcie), my nie nadajemy się do pokazania nikomu. Pani Braza ma dobre serce, więc nas nie unicestwiła, ale mieszkamy tu, na dnie jaskini. Mamy żarcie, pewną antykoncepcję, niezłe obory i nawet telewizję. Tylko że nie jesteśmy krowami i chcemy żyć jak ludzie. A ty nam pomożesz to osiągnąć. Jak? Ja nic nie mogę? Niczego nie rozumiem. Nikogo nie znam. Ja chcę wyjść! - pierwszy raz od dłuższego czasu Karolowi udało się wyartykułować zrozumiałą wypowiedź. I to od razu taką długą! Mógłby być z siebie dumny, gdyby było go stać na jakieś inne uczucie poza strachem. Guzik z tego. Wyjdziesz, ale my z tobą. No, tam są drzwi przecież! To drzwi dla personelu, idioto! Otwierają się tylko z zewnątrz. - Minotaur najwyraźniej tracił cierpliwość do nierozgarniętego potencjalnego wybawcy. O jassss.... To jak ja wyjdę??? No właśnie. Ty wezwiesz pomoc, oni ci otworzą, a my wtedy się rzucimy do wyjścia. A, to spoko. A jak wezwać pomoc? - Karol poczuł się uspokojony i mimo absurdalności całej sytuacji zaczął wierzyć, że kolejny raz mu się uda. W tym momencie stało się jednak coś nieoczekiwanego – usłyszeli dziwny dźwięk, jakby coś ciężkiego przesunęło się powoli gdzieś niedaleko. Kilka minotaurów rzuciło się ociężałym galopem w stronę, z której doszedł ten odgłos. Wróciły wyraźnie podniecone z zadartymi do góry ogonami i jeden z nich drżącym głosem zameldował: Drzwi są otwarte! Karol nie wiedział, co to dla niego znaczy. Dobrze, czy źle się stało? Postanowił nie czekać, tylko prysnąć przy najbliższej okazji. Nastąpiło ogólne zamieszanie. W lśniących krowich oczach pojawił się dziwny blask. Niepokojący. Patrzyli na swojego przywódcę gotowi w każdej chwili zerwać się do biegu. Karol jednak zareagował szybciej – wystartował jak do sprintu zgrabnie mijając slalomem kilku pierwszych minotaurów. Oczywiście obrał kierunek, z którego przed chwilą wrócili głosiciele dobrej wieści, ale pech chciał, że musiał się przebić przez całą gromadę. Krowiaste stwory, które wydawały mu się nieruchawe i powolne, zareagowały zaskakująco szybko. Zanim dotarł do połowy stada, został unieruchomiony pomiędzy ciepłymi, pachnącymi mlekiem cielskami. Gdzieś zniknęła krowia łagodność ich wielkich, wilgotnych oczu. Zauważył, że ten dziwny blask, który początkowo uznał za radość z uwolnienia, ma niepokojący rys obłędu. Strasznego, okrutnego obłędu. Żądzy mordu. Mordu na nim!!! Było mu coraz ciaśniej, coraz duszniej, nie mógł złapać oddechu. Walczył z całych sił, usiłując się wydostać na ich grzbiety. Nie wiedział, czy one celowo go zgniatają, czy po prostu dążą do swojego celu po trupach, a konkretnie po jednym potencjalnym trupie, za to bardzo dla niego istotnym. Robiło mu się ciemno przed oczami, tracił oddech, wreszcie padł zemdlony drugi raz tego dnia. Zdążył jeszcze obejrzeć film przedstawiający całe jego życie, który znikąd pojawił się przed jego oczyma. Był całkiem ładny. Szczególnie podobały mu się sceny, w których dostawał kolejne awansy i podwyżki. Gdy tylko przestał walczyć i osiadł na podłożu, minotaury uspokoiły się, odwróciły w stronę wyjścia i zaczęły iść powoli, zwartą grupą, bok przy boku. Ciężkie racice deptały najpierw po Karolu, później po tym, co z niego zostało. Chrzęściły łamane kości, ciepłe trzewia owijały się wokół nóg i ciągnęły za nimi, póki nie zostały rozerwane. Karol stał się mokrą plamą. Dosłownie. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
wu 08.08.2016 17:53 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 8 Sierpnia 2016 jeżu Agduś no bez jaj teraz przerwałaś Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 08.08.2016 18:05 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 8 Sierpnia 2016 jeżu Agduś no bez jaj teraz przerwałaś A czemu nie? Przecież wiadomo, co się stało z Karolkiem! No dobra, mam jeszcze jakieś dziesięć stron. Może ciut więcej.Będę wklejała po kawałku, ale następny dopiero wtedy, kiedy ktoś zareaguje na poprzedni. I tak każdy muszę jeszcze raz przeczytać i zgrubnie poprawić. Zdążę przed wyjazdem albo nie... Idę poprawiać kolejny kawałek. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
TAR 08.08.2016 18:22 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 8 Sierpnia 2016 Agdus, normalnie obsmialam sie jak norka - zarabiste, ktos przezyje te wycieczke? Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 08.08.2016 18:36 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 8 Sierpnia 2016 Gwoździk siedział rozparty w wygodnym fotelu. Odchylił się do tyłu, ręce założył za głowę i kołysał się miarowo. Rozmarzony wzrok wbił w sufit i relaksował się w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Z tego błogostanu wyrwał go dźwięk telefonu. Słuuuchaaam – rzekł rozmarzonym głosem. To ja chcę słuchać! - zimny głos Brazy brutalnie przywołał go do rzeczywistości tak skutecznie, że Gwoździk usiadł na baczność. Yyy..., eeee...., no... to tak. Victor i Adam zdrowi, gadają od serca lepiej niż na kozetce. Violetta i Basia zdrowe, zresztą one potrzebowały tylko szczerej rozmowy i przyjaźni. Wyszło nawet lepiej, bo na bazie przyjaźni widzę szansę na coś głębszego. Świetnie. … Dalej! Co dalej? Jak to „co dalej”???!!! Mamy czworo klientów???!!! - Ryk lwa to był pikuś przy głosie Brazy zadającej te dwa pytania. A tak! Już! Już ich biorę. … - Braza zmełła coś w ustach – Do roboty! I melduj! - tym razem ton jej głosu mógłby uratować wszystkie lodowce na Ziemi przed skutkami globalnego ocieplenia. Tak jest! - krzyknął służbiście i włączył nasłuch z korytarzy labiryntu, jednocześnie odkładając słuchawkę telefonu. Po chwili Gwoździk w pełnym skupieniu nasłuchiwał rozmów zmęczonej gromadki i błyskawicznie opracowywał plan działania. Nie minęło 15 minut, kiedy pierwsi nieszczęśnicy zaczęli słyszeć ciche szepty dobiegające wprost ze ścian. Hipnotyzujące głosy rozlegały się zewsząd i znikąd. Niektórych ogarniał niepokój, bo słyszenie głosów dobiegających znikąd nie ma dobrej prasy, ale te głosy były tak kojące, tak mądre, dobre, łagodne, tak przekonujące, że powoli nawet najbardziej zaniepokojeni siadali w skupieniu i słuchali. A może to były po prostu ich wewnętrzne głosy? Nic strasznego, nic, co mogłoby zainteresować psychiatrę. Intuicja wyzwolona dziwnymi przeżyciami. Tak, to jest na pewno dobre. Tego trzeba słuchać. Temu wierzyć. Tak postąpić. Franck szalał z niepokoju. Miotał się po całym pomieszczeniu, nerwowo włączał podgląd kolejnych kamer w labiryncie i szukał tego, co przecież powinno się dziać, a nie działo. Z reżyserki nie miał dostępu do kamer w pomieszczeniach służbowych, więc nie mógł zobaczyć, co się dzieje w oborach minotaurów ani jaskiniach nietoperzy-wampirów. A niczego bardziej w tej chwili nie pragnął. Nie mógł wyjść i sprawdzić tego na miejscu póki nie zadzwoniła Braza. Powiedziała, że odezwie się za kwadrans. Minęło już dobre pół godziny, a ona milczała. Nie mógł zadzwonić do niej pierwszy z uspokajającym raportem, bo to wydałoby się jej podejrzane. A jeżeli ona zadzwoni i „Jamles” nie odbierze, natychmiast wyśle tu kogoś, kto bez trudu rozszyfruje jego szatański plan. Nic nie mógł zrobić i ten brak możliwości działania doprowadzał go do szału, rozpaczy i obłędu. Sam jeszcze nie wiedział do końca, co to za plan, ale był pewien, że każdy go rozszyfruje, bo jest jedynym możliwym i logicznym planem działania dla niego. Obijał się więc po ścianach, gryzł palce, ocierał pot z czoła i setny raz bezskutecznie przeglądał obrazy ze wszystkich kamer. Kiedy wreszcie zabrzmiał wyczekiwany dźwięk telefonu, Franck omal się nie zabił pędząc do niego. Chwycił słuchawkę prawie zwalając aparat na podłogę, w ostatniej chwili, zanim odezwał się swoim głosem, miotnął się w stronę konsoli i chwycił czerwoną rurkę, opanował zadyszkę nadludzkim wysiłkiem i prawie spokojnym głosem odezwał się do słuchawki: Taaaaak? Jamles, co u ciebie? - Braza nie bawiła się w uprzejmości. Spokojnie, wszystko w porządku. Dwie siedzą w pierwszym labiryncie i gadają, dwóch skończyło śpiewy i rozmawiają w ślimaku. Reszta zasłuchana w głosy Gwoździka, spokojni jak owieczki. Pełna hipnoza. Wygląda na to, że tym razem wszystko się uda. Sukces murowany – rozpędzał się starając uspokoić Brazę, ale nie przesadzić w sposób wzbudzający podejrzenia. Dobra. Gwoździk twierdzi, że jeszcze kwadrans i można będzie podnieść ściany. Rusałki meldują, że sala balowa gotowa. Tak, widziałem i wygląda na to, że wszystko dopięte na ostatni guzik. - To akurat było wierutne kłamstwo. Nawet na moment nie włączył podglądu sali balowej, bo tam na pewno nie było minotaurów. Wiedziałby o tym. W porządku – głos Brazy brzmiał już znacznie łagodniej, ale do entuzjazmu było jej daleko. - Odezwę się za dwadzieścia minut i potwierdzę podniesienie ścian. Do tego czasu monitoruj wszystko i nic nie rób. Tak jest – krzyknął służbiście - to mu odpowiadało. Dwadzieścia minut powinno wystarczyć. Braza rzuciła słuchawką nic nie mówiąc. Gdyby nie miała takiego urwania głowy, na pewno przesadny entuzjazm Jamlesa wzbudziłby jej podejrzenia. Miała jeszcze dużo do załatwienia. Wyglądało na to, że mino trudności, wszystko się uda. Trzeba jednak złapać tego szaleńca. Pewnie uciekł do lasu i łosianioły z faunami wytropią go prędzej czy później, ale ona poczuje się bezpiecznie dopiero, kiedy Franck będzie siedział w swojej piwnicy. Oczywiście trzeba będzie wzmocnić zabezpieczenia. Franck rzucił słuchawką i wypadł z reżyserki jakby go demony goniły. Zresztą chyba jakieś goniły go bez przerwy. Nie zamknął nawet za sobą drzwi. Pędził teraz w kierunku windy, żeby dotrzeć do najgłębszych czeluści. Wszystko działo się zbyt wolno – zbyt wolno biegł, winda zbyt długo jechała do niego, a na dół wlokła się jak w koszmarnym śnie. Franck podskakiwał niecierpliwie, chociaż wiedział, że to nie przyspieszy zjazdu. Po kilku minutach, które Franckowi wydawały się godzinami, winda zatrzymała się na poziomie technicznym. Szalony naukowiec przecisnął się przez szparę w drzwiach zanim te otworzyły się do końca i pomknął jak łania w głąb korytarza. Znał tę drogę doskonale, pokonywał ją dawniej wiele razy, mijał kolejne zakręty i rozwidlenia korytarza bez chwili wahania. Wreszcie zobaczył drzwi otwierane z jednej tylko strony. Był na tyle przytomny, żeby zablokować je odłamkiem skały tak małym, że szpara była prawie niezauważalna. Wpadł do obory i zatrzymał się jak wryty. Była całkowicie pusta. Czuł jeszcze zapach swoich dzieci, jak w myślach nazywał wszystkie stworzenia, które powołał do życia nie na zamówienie Brazy, a z własnej inicjatywy, ale ich tam z całą pewnością nie było. A więc jednak wrota się nie zacięły, jak przypuszczał miotając się po reżyserce. W takim razie, gdzie oni są??? Co się z nimi dzieje? Czy nie spotkała ich jakaś krzywda? Powoli ruszył w stronę otwartych wrót obory. Nie widział ich z tego miejsca. Musiał pokonać dość dużą salę i dwa zakręty korytarza. Podłoże było zryte racicami, jakby minotaury zgromadziły się ciasno na środku, a potem ruszyły w stronę wyjścia. Mniej więcej w połowie drogi zauważył rozległą czerwoną plamę. Piasek był mokry, wymieszany z czymś dziwnym, jakąś niepokojąco organiczną masą. Franck zanotował w pamięci ten widok, ale nie przywiązał do niego większej wagi – wypadki się zdarzają. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
wu 08.08.2016 18:36 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 8 Sierpnia 2016 wiesz jakie piekło przeżyłam bo głupia zajrzałam w pracy i nie mogłam skończyć czytać Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Agduś 08.08.2016 18:36 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 8 Sierpnia 2016 Agdus, normalnie obsmialam sie jak norka - zarabiste, ktos przezyje te wycieczke? Ktoś przeżyje. Tyle mogę zdradzić. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Recommended Posts
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.