Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Komentarze do Brazowego Uroczyska


braza

Recommended Posts

  • Odpowiedzi 44k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

  • braza

    10541

  • Agduś

    4690

  • DPS

    3621

  • wu

    2676

Najaktywniejsi w wątku

Dodane zdjęcia

Starszej kici coś się stało. Nie może chodzić, tylne łapy ciągnie ale boli ją jedna... Rano było wszystko ok. Wróciłam z Czaplinka i zamarłam. Takiego skauczenia w życiu nie słyszałam. Dostała 3 potężne zastrzyki, jutro kolejne. Nie mam pojęcia, co mogło się stać!
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wolne koty jak moje. Kochane, ale bywa, że w coś się wpakują. Miziam wirtualnie bidulkę.

 

Mam dwoje staruszków: Pasqal ma 15 lat, a Spinoza12. On ciapa bo kastrowany i trzyma się domu, ale udar załapał i ledwie kota odratowaliśmy. Teraz chodzi z łepkiem leciutko przechylonym na lewo i ma dużo słabszą lewą tylną łapę. On wolna kocica pęłną gebą choć oczywiście strylizowana. Raz nie było jej tydzień. Wróciła, ale tak wymęczona, chuda, uszargana, że strach co ją spotkało. Potem jakiś czas nie oddalała się od domu. Potem wróciła z wywichniętą tylną łapą. Jeszcze później coś ją okropnie ugryzło w zad. Był stan ropny, problemy z odbytem. Kupa zastrzyków. Teraz na szczęście chodzi co najwyżej popolować po sąsiedzku.

 

Będzie dobrze. Koty mają w końcu 9 żyć :hug:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ojej, jak przykro :( Napisz, ze już lepiej?

 

Co do mini-kiwi, na nie się długo czeka. Mój wujo posadził, chyba przez 8 lat czekał na efekty. Za to od 2 lat owocują świetnie i są pyszne. Wiem, bo teżrosną na płocie a cześc po mojej stronie a co moje, to moje :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bidulka kicia! No tak to z kotami wychodzącymi niestety bywa. Ja po każdym takim wypadku zastanawiam się, czy by ich nie uwięzić, ale to awykonalne jest. Opowiadaj, co u niej. No i co wet powiedział, co to może być?

U nas najbardziej pechowym kotem jest Rudy - kastrat przecież, ale bardzo wyrywny do wychodzenia i przygód. Ostatnio jakby nieco osiadł na laurach, ale była już prawie amputacja opuszka przedniej łapy, było zwichnięcie łokcia, była prawie amputacja ogona, zainfekowana rana na przedramieniu i dziwne rany na bokach, jakby otarcia, ale duże i głębokie. Gerda niedawno nie pozwalała się po tyłeczku głaskać, coś ją wyraźnie bolało, ale nie kulała i apetyt miała, więc się obyło bez weta. Chyba ją ObcyKot użarł w zadeczek. A ona ma taki śliczny tyłeczek! No mówię Wam - najpiękniejszy koci tyłeczek na świecie!

Parę dni temu skończyłam robić zastrzyki królikowi. Najwyraźniej w życiu każdego właściciela zwierząt przychodzi ta chwila, kiedy musi się tego nauczyć... Pierwszy był Rudy, który się strasznie stresuje już w drodze, więc się załatwia na każdy możliwy sposób do transportera, rzyga i dostaje ślinotoku. Coby mu oszczędzić tych sensacji naraziłam się na utratę kociej miłości. Na szczęście nadal mnie kocha, bo to dobry kot jest dla ludzi. Kiedy króliku się coś zrobiło na pyszczku i nie chciało zniknąć (spuchło, jakby ją coś użarło, a że czuła się dobrze i apetyt miała, to poczekaliśmy dwa dni), Magda (właścicielka) zawiozła z Andrzejem Sol do weta. Okazało się, że to pewnie jakiś ropień, więc dostała antybola w zastrzykach, a rodzinka moja radośnie zakrzyknęła, że mama sobie poradzi. No i sobie poradziła.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Agduś, masz bardzo łagodnego kota, albo tak bardzo Cię kocha :)

Z moim Pasqalem kochamy się ogromnie, ale zdarzyło się, że stół u weta spłynął weta i moją krwią. Zakraplanie przeciw kleszczom to już duże ryzyko. W życiu nie zrobiłabym temu kotu zastrzyku. Jesteś wielka :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Co ze Starszyzną?

Jeżeli to człowiek jej zrobił krzywdę, to rzucam klątwę na niego i... chciałam dodać, że na potomstwo do siódmego pokolenia włącznie, ale mi się "dobra zmiana" przypomniała z ich genetycznymi wywodami o zdrajcach, więc tym potomnym dam spokój.

 

Pestka, ja też miałam kiedyś kocicę, którą strach było dotknąć, a każda wizyta u weta kosztowała wszystkich zaangażowanych dużo zdrowia. Gryzelda miało na imię to przecudnej urody czarne stworzenie, postrach weterynarzy. Nie mieliśmy samochodu, więc się ją woziło autobusem pod Opole, bo tam był gabinet. Wsadzanie do transporterka kota, który w jednej chwili stawał się pazurzastą i zębatą furią, skrzyżowaniem ośmiornicy (z racji ilości kończyn i ich ruchliwości) oraz rozgwiazdy (z racji sztywności tychże kończyn rozcapierzonych na wszystkie strony, żeby nie dało się ich przepchnąć przez drzwiczki) było zaledwie zapowiedzą tego, co nas czekało później. Nauczeni bolesnym doświadczeniem zabieraliśmy się za to w skórzanych rękawicach, bez względu na porę roku. Rękawicach, nie rękawiczkach, takich budowlanych z grubej skóry. Zwykłe rękawiczki nic by nie dały. Następnie wieźliśmy w autobusie czarny kłąb nienawiści do ludzkości jako takiej a nas, jako jej najbardziej zdeprawowanych przedstawicieli, w szczególności, zawodzący przeraźliwie jakąś starożytną pieśń zemsty. Po wejściu do gabinetu polecaliśmy się wszystkim bogom opiekuńczym i przystępowaliśmy do wyciągania Gryzeldy z transportera. Oczywiście w rzeczonych rękawicach skórzanych, które dawały nam cień szansy na to, że wet nie będzie musiał zakładać nam licznych szwów. Gryzelda znowu odstawiała numery z ośmiornicą i rozgwiazdą. Wyciągnięcie kotwiczki do połowu grubej ryby wbitej w żywy organizm byłoby niewinną pieszczotą w porównaniu z tą operacją. Wrzaski dobywające się z maleńkiego kociego pyszczka sugerowały siedzącym w poczekalni, że nasz wet specjalizuje się w leczeniu dzikich zwierząt i właśnie przyjmuje w gabinecie wkurzonego tygrysa. Na szczęście Gryzelda była okazem zdrowia, więc zazwyczaj chodziło tylko o szczepienie. Obydwoje z bratem (wciąż w rękawicach oczywiście) staraliśmy się unieruchomić delikatne kocie ciałko nie uszkadzając go i usiłując jednocześnie odsłonić ten kawałek kota, w który miała się wbić igła. Gryzelda wrzeszczała, prychała, hyczała, gryzła i drapała wszystkimi ośmioma pazurzastymi kończynami. Mimo że przyciskały ją do stołu dwie pary rąk, umiała jakoś się wywinąć, jakby się obracała wewnątrz własnej skóry i jeszcze raz podrapać albo ugryźć. Jej wrzask zagłuszał odgłosy dartej ludzkiej skóry. Raz mnie użarła przez naprawdę bardzo grubą zimową kurtkę. Nie żadną puchówkę, miałam wtedy jakiś koszmarny ciuch z drelichu ocieplony chyba watoliną - sztywny, gruby i niewygodny. Delikatne szczęki ciąteczka zwarły się na moim przedramieniu, a ja poczułam się, jakbym wsadziła rękę w paszczę krokodyla. Tym bardziej, że krokodylim sposobem Gryzedla wciąż się wiła i obracała. Następnego dnia miałam w tym miejscu czarnego sińca na połowę szerokości przedramienia. Weterynarz usiłował uchwycić najlepszy moment i błyskawicznie trafić igłą we właściwy punk kota. Ona chyba w tej furii nawet nie zauważała ukłucia. Zapakowanie bluzgającego najgorszymi kocimi przekleństwami potwora do transportera kończyło akcję. Powrót przy akompaniamencie niecichnących skarg i gróźb był już bajką.

No ale Gryzelda była taka też na co dzień. Tolerowała tylko moją mamę. Nam pozwalała pograć w rosyjską ruletkę - raz pozwalała się pogłaskać i dopiero po którymś kolejnym głasku ostrzegawczo warczała, pięć razy rzucała się z pazurami i zębami bez ostrzeżenia. A wtedy momentalnie obejmowała przedramię przednimi łapami zagłębiając pazury po rękojeść, kopała tylnymi łapami orząc skórę i wbijała zęby w dłoń. Odczepienie takiego koteczka od ręki nie mogło się odbyć bez zwiększenia obrażeń. Mój ojciec miał najbardziej przechlapane. Na niego rzucała się bez pretekstu i bez ostrzeżenia. Zaczajona wypadała z kąta i przechodzącego przez pokój ojca chwytała za nogę w dokładnie ten sam sposób - cztery łapy i zęby. On szedł dalej, a Gryzelda jechała na jego nodze nie przestając drapać i gryźć. Czaiła się też koło telefonu, czarna w ciemnej wnęce. Telefony najczęściej odbierał ojciec... Próbował prowadzić normalną rozmowę z inwestorem, jednocześnie usiłując odczepić Gryzeldę od swojej ręki.

 

Na szczęście nasze koty są zupełnie inne.

Edytowane przez Agduś
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Brazaaaaaaaaaaaaa......aaaaaaaa !!!!!!! Co z kocicą :confused:

 

 

 

Agduś, genialnie opisalaś kocio-ludzkie kontakty, gdy kot ich wcale nie pragnie :yes: Mogłybyśmy się wymieniać opowieściami i wymieniać, co jak wiadomo jest przypadłością kociarzy (psiarzy też).

Może mój Pasqal w taxedo to rodzinka Gryzelda. Zaliczyłam, gdy miał rok pierwsze gryzienie przez gruby skórzany pasek od zegarka. Do dziś mam szramy. Ale aż taki gryzuś i drapacz, to on nigdy nie był. Nie wrzeszczy też, jako że po kocim katarze głos stracił i tylko szepce pyszczek otwierając szeroko i patrząc wyraziście do bólu. Za wyjątkiem wizyt u weta i zakrapiania antykleszczowego, zostawia mi ślady jedynie intensywnie depcząc i masując moje obojczyki i ramiona. Na szczęście to tylko zimą, gdy przychodzi się poprzytulać, na masaż brzuszka i pospać wtulony we mnie jak najbliżej twarzy. Czasem jestem też pieszczotliwie przygryzana. Tzn. łapie moją rękę ząbkami i lekko ściska. Mruczy przy tym, łobuz jeden.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...