Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Komentarze do Brazowego Uroczyska


braza

Recommended Posts

  • Odpowiedzi 44k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

  • braza

    10541

  • Agduś

    4690

  • DPS

    3621

  • wu

    2676

Najaktywniejsi w wątku

Dodane zdjęcia

Ło matko i córko! :o

No to Pani na Gwoździkowej jest niesamowita z tym namierzaniem ofert! :o

 

Braza - nie masz wyjścia, musisz coś zrobić. :D

Znaczy się kupić. 8)

 

Toż pół Polski dla Ciebie siedliska szuka! :lol:

 

Dzień dobry chciałam powiedzieć i miłego dnia życzyć. :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cześć :D Dłuuugo siedziałam nad tymi linkami :D Parę rzeczy wpisałam w zakładki i dzisiaj jeszcze raz przejrzę i pomyślę, w nocy poziomem inteligencji bardziej Nenandertalczyka przypominałam niz Homo Sapiens (Homo tak, gorzej z sapiens :wink: ). I będę dzwonić i się dowiadywać :D

Gwoździkowie i An-Budkowie kochani - dzięki, możecie dorzucać dalej :D Piąteczka, do Ciebie też ta mowa :wink:

 

Boszszee ... co też może presja społeczna.... :roll:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam!

Wchodzę, patrzę i oczom nie wierzę! Dziekuję za ten zaszczytny tytuł! Czuję się zobowiązana do natychmiastowego wklejenia kolejnego odcinka.

 

Braza, Ty już nie masz wyjścia. Jeżeli nie kupisz siedliska, zostaniesz zagryziona! Sznuj pracę Poszukiwaczy Zaginionego Siedliska!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Braza co namierzyłaś do zakładek? Bardzo jestem ciekawa. Sama pooglądałam i jest kilka wartych zobaczenia. DD poza tym wszystkim. Czyli co, jestem tą Klotylda czy moje IQ i trudna uroda może stać na przeszkodzie? Agduś dawaj dalej, tak szybko się czyta i zawsze mało. Braza w tym tygodniu będziesz coś oglądać, jeszcze do piątku daleko, a tam trochę pokus jest? W sumie to ja wiem, jak ma wyglądać Uroczysko, nie będę ściemniać, że nie wiem i tam jest taka oferta z daleka nawet ciekawa, trzeba kuć żelazo póki gorące, jechać , oglądać z jakimś dobrym fachmanem, zbijać cenę i takie tam. Z jakim programów jeśli chodzi o zdobycie kasy możesz skorzystać? Zawsze z jakichś można, ja się na tym nie znam, ale wiem, ze jak ludzie szukają tzw. zabytków to patrzą z której ręki kupują, bo to ma znaczenia dla pozyskania unijnej kasy. Na agro też pewnie coś jest na hipoterapię też, jak to wygląda? Musze wiedzieć w końcu jesteśmy rodziną jakbyś zapomniała. Gratulacje dla Pióra Forumowego, Braza żarty się skończyli jak nie kupisz to ca mała rzesza ludzi, Zmor i wilków zje Cię na sniadanie, chyba masz świadomość tego :lol: ?
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

UROCZYSKO VELCOME TO cz. X

 

 

Minąwszy kryształowe drzwi poczuł się jak w innym świecie. Szeroki, krótki korytarz wyłożony był bardzo miękką srebrnoseledynową wykładziną. W pierwszych drzwiach po prawej stronie stała hostessa w bladoseledynowym stroju i zapraszającym gestem ręki pokazała mu, żeby wszedł. Zobaczył szereg drzwi do niewielkich przebieralni. Rozebrał się szybko, założył nowiutkie kąpielówki czekające na niego na półce, klapki i mięciutki błękitny płaszcz kąpielowy. Idąc teraz po seledynowym dywanie dokładniej czuł jego miękkość. Hostessa czekała na niego przy drzwiach.

- Życzy pan sobie iść na basen, jaccuzi, do saun czy na masaże?

- Może najpierw basen...

- Oczywiście – pokazała, żeby szedł za nią.

Stanąwszy w drzwiach prowadzących na basen, oniemiał z zachwytu. Znalazł się w ogromnym salonie. Pod sufitem wisiały tysiące świec osadzonych w kryształowych, wyglądających na zabytkowe, świecznikach. Ściany były pokryte delikatnymi nowoczesnymi malowidłami przedstawiającymi jakieś rusałki i utrzymane w odcieniach błękitno-seledynowych. Podłoga i niecka basenu wyłożone płytkami i mozaiką miały tę samą kolorystykę. Gdzie niegdzie jako mocniejszy akcent pojawiał się kolor ciemnopomarańczowy. Światło załamywane w prawdziwych kryształach i odbijające się od lekko falującej powierzchni wody sprawiało, że rusałki na ścianach jakby pląsały. Przed sobą widział pełnowymiarowy basen olimpijski z wieżą do skoków. Po prawej stronie za ogromnymi oknami widział staw, po którym pływały dzikie kaczki i łabędzie.

Wzdłuż basenu w licznych oczkach jaccuzi bulgotała woda. Na samym końcu, w niewielkim owalnym basenie siedziało najwięcej osób. Każdy, kto tam wchodził wydawał okrzyk niedowierzania i zawisał siedząc w wodzie. „Morze martwe” – głosił napis z pomarańczowej mozaiki. „Phi, pływałem w prawdziwym Morzu Martwym” – wzruszył ramionami.

Zauważył, że większość pracowników firmy przyjemności SPA zostawiła sobie na czas przed obiadem. Siedzieli w jaccuzi popijając szampana z wysokich kieliszków, pływali, kilku panów popisywało się skokami z wieży. Nie zdziwił się wcale, gdy w roli ratowników zobaczył instruktorów lub ich klony. Opaleni, muskularni, w obcisłych kąpielówkach przyciągali spojrzenia pań, które patrzyły na nich spod rzęs, szeptały cos do siebie chichocząc i oblizywały znacząco wargi.

Victor zrzucił płaszcz kąpielowy i pięknym łukiem skoczył do wody ze słupka. Miała idealną temperaturę i z pewnością nie była chlorowana. Uwielbiał pływać! Nauczył się tego w rzece niedaleko gospodarstwa dziadków. Potem długo musiał brać lekcje u profesjonalistów, by pozbyć się odruchów, których nabył jako samouk. Teraz wiedział, że pływa bardzo dobrze. Ruszył najpierw kraulem, potem zaprezentował delfina, grzbietowy, klasyczną żabkę. Na koniec wykonał jeszcze trzy skoki z wieży. Miał nadzieję, że pracownicy, choć udawali, że go nie dostrzegają, widzą i podziwiają jego wyczyny. Jego opalone w solarium i wymodelowane na siłowni ciało prezentowało się nie najgorzej! Gdy po ostatnim skoku wyszedł z basenu, dyskretnie rozejrzał się szukając zachwyconych spojrzeń sekretarek, księgowych czy stażystek. Niestety – były wciąż wpatrzone w ratowników. Wszedł do wolnego jaccuzi, skinął dłonią na przechodzącą z szampanem hostessę. Skosztował i po raz kolejny się zdziwił – to nie było jakieś wino musujące, tylko prawdziwy, w dodatku wyśmienity szampan! Zrelaksował się w bulgoczącej, słonej wodzie. Przez drzwi z napisem „masaże” weszły dwie młode panienki („stażystki chyba”). Rzucił im długie spojrzenie, ale nie zwróciły na niego najmniejszej uwagi zapatrzone w pięknego jak grecki posąg ratownika. „Ale ciacho” – usłyszał szept jednej z nich. Trochę zepsuło mu to humor, więc wyszedł, wziął jeden z leżących na półce błękitnych ręczników (zużyte, rzucone na ziemię, natychmiast znikały zbierane przez pracowników), wytarł się i założył swój płaszcz, który jakimś sposobem znalazł się tuż obok niego.

Postanowił sprawdzić, czy masażystki rzeczywiście „udały się” staremu profesorowi. W pierwszej chwili miał poważny problem z wybraniem masażu z długiej listy, którą wręczyła mu kolejna (albo ta sama) hostessa. W końcu, wiedząc, że czas obiadu zbliża się nieubłaganie, wskazał cos na chybił-trafił. Trafił nieźle. Pod ciepłymi dłońmi ślicznej masażystki , otoczony aromatami różnych pachnących olejków, rozluźnił się całkowicie i prawie zapomniał o niepokojących wydarzeniach tego dnia.

10 minut przed siedemnastą wybiegł z salonu SPA, by szybko przebrać się w strój bardziej elegancki i zdążyć na obiad. Idąc do jadalni miał przeczucie, że tym razem spotka panią Klotyldę. Nie mylił się. Rezydowała już przy stole obok Brazy. Miała na sobie, jakże by inaczej, czarną suknię i skórzaną obrożę ozdobioną diamentami („Svarowski to to nie jest!” – pomyślał, z trudem przełykając ślinę.). Włosy rozpuściła przewiązując je tylko opaską nad czołem. Czarną opaską – rzecz jasna. Bladą twarz zdobił (?) mocny czarny makijaż. Jedynym akcentem w innym kolorze były karminowe usta. Na jej widok powróciła myśl o ucieczce dzisiejszej nocy.

Klotylda wywierała ogromne wrażenie na wszystkich, co nieco uspokoiło Victora. Pracownicy biura wchodzili roześmiani, rozgadani, a na widok czarnej damy cichli i zajmowali swe miejsca przy stole bez słowa.

Gdy wszyscy się zebrali, Braza stuknęła delikatnie srebrną łyżeczką w kryształowy kieliszek i przemówiła:

- Mam nadzieję, że spędziliście państwo miły dzień. Zapewne domyślaliście się, że jesteście cały czas pod dyskretną obserwacją naszych specjalistów, którzy poznali was i teraz będą mogli przygotować odpowiednie warsztaty na dwa kolejne dni. Zrelaksowani i wypoczęci od jutra zaczniecie zajęcia, których efektem będą nowe, znacznie lepsze stosunki w waszym biurze, większa wydajność i przyjemność płynąca z pracy. Teraz zapraszam na obiad, a zaraz po nim proszę się wygodnie i ciepło ubrać, bo pojedziecie państwo wozami konnymi na ognisko.

Szmer głosów pełnych aprobaty wskazywał na to, że i ten pomysł spodobał się wszystkim. Prawie wszystkim. Victor zastanawiał się bowiem, czy ognisko pomoże mu w ucieczce, czy też przeszkodzi. Zanim na stole znalazły się wspaniale wyglądające i pachnące potrawy, zdążył dojść do wniosku, że, jeżeli pojadą w stronę drogi, to ucieknie od ogniska, a jeżeli w przeciwnym kierunku, poczeka na powrót do zamku, ale postara się nie wchodzić do środka. Tak czy inaczej, trzeba się przygotować do długiej wędrówki nocą przez las. Ciepłe ubranie, porządne buty, jakieś zapałki, nóż, mapa, kompas, telefon (kiedyś dotrze do miejsca z zasięgiem i wezwie pomoc). Najgorsze było to, że z całej tej listy posiadał tylko ciepłe ubranie, wygodne, nieprzemakalne buty i telefon, który miał się przydać dopiero w ostatniej fazie ucieczki.

„Skubnę komuś zapalniczkę – postanowił. - Może dadzą nam zapałki do rozpalenia ogniska... Gorzej z nożem...” Spojrzał pożądliwym wzrokiem na nóż, który trzymał w ręce. Szybko ocenił jednak, że to arcydzieło sztuki złotniczej nie przyda mu się w lesie. Prędzej ten wielki, leżący na półmisku obok świńskiej tuszy, ale jak go niepostrzeżenie zabrać ze stołu? Uznał, że to niewykonalne. Po pierwszej chwili zaskoczenia na widok prosięcego truchła upieczonego na rożnie, dzierżącego w otwartym ryjku pieczone jabłko i patrzącego z wyrzutem na ucztujących niewidzącymi oczyma, wszyscy rzucili się, zrazu nieśmiało, później, w miarę gdy mięsa ubywało, śmielej, do jego krojenia i konsumpcji. Nieliczni wegetarianie odwracali wzrok, nie mogąc znieść widoku biednego stworzenia pozbawionego życia i godności.

Victor postanowił „zabłądzić” po obiedzie do kuchni i dmuchnąć jakiś nóż. Do czego konkretnie miałby mu się on przydać podczas ucieczki – nie wiedział. O mapie nawet nie miał co marzyć. Może i w bibliotece jakaś by się znalazła, ale sam nie zdoła przeszukać wszystkich półek. Z pewnością uprzejmy lokaj pomógłby mu w tym, ale prośba o mapę okolicy mogłaby wzbudzić jego podejrzenia („Czy klony samodzielnie myślą? – Profesor zapewniał, że tak.”) i spowodować wzmożoną obserwację poczynań Victora, a tego nie chciał. Co do kompasu czy busoli, to na nic by mu się nie zdała, bo nie miał zielonego pojęcia, jak się tymi urządzeniami posługiwać. Usiłował sobie przypomnieć dawno zapomniane wiadomości ze szkoły na temat odnajdowania kierunków w lesie. Coś o słońcu i zegarku tam było, o mchu na drzewach... Tylko co dokładnie? A zresztą i tak nie miał pojęcia, w jakim kierunku ma iść.

Zajęty planowaniem ucieczki zapomniał o obecności Klotyldy. Zajadał przepyszne dania nie czując ich smaku. Wiedział tylko, że musi zjeść dużo, by mieć siłę na całonocny marsz po bezdrożach. Starał się obserwować ruchy obsługujących ich przy stołach hostess, żeby zorientować się, gdzie są drzwi do kuchni.

Tymczasem Klotylda i Braza rozmawiały cały czas ze sobą i siedzącymi obok uczestnikami uczty. Nieszczęśnik, któremu przyszło usiąść koło Klotyldy, jadł niewiele. Za każdym razem, gdy ta zwracała się do niego, bladł i odpowiadał półsłówkami, marząc tylko o tym, żeby obiad jak najszybciej się zakończył. Mimo rozpalonego na kominku ognia, drżał z zimna. Wreszcie jego męki dobiegły końca. Wszyscy skończyli jeść i Braza dała sygnał do wstawania od stołu.

- Za 20 minut spotykamy się przed wejściem – przypomniała.

Victor zwlekał z wychodzeniem z jadalni. Udawał, że chce z kim porozmawiać, ale to nie było łatwe. Wreszcie zaczepił jakiegoś urzędnika niższego szczebla, pytając, jak minął mu dzień. Ten, zaskoczony niebywałym zaszczytem, który tak nieoczekiwanie go spotkał, wykręcił się ogólnikowa pochwałą wyjazdu i ośrodka, po czym uciekł. To wystarczyło jednak Victorowi, który jako ostatni znalazł się na korytarzu, skręcił w prawo, zamiast iść do hollu i szybko otworzył drzwi, zza których wynoszono potrawy. W pierwszej chwili niczego nie zobaczył. W kuchni panował półmrok i jego wzrok przez chwilę się do niego przyzwyczajał. Spodziewał się pomieszczenia pomalowanego na biało i dobrze oświetlonego, tymczasem znalazł się w ciemnej, wielkiej kuchni, o okopconych, dawno nie malowanych ścianach, oświetlonej jednym dogasającym łuczywem tkwiącym w przeciwległej ścianie. Zaczął rozglądać się za nożami, kiedy zauważył jakiś ruch po lewej stronie. Odwrócił się i z przerażeniem skonstatował, że jest obserwowany bardzo uważnie przez dziwną postać. Kiedy babcia czytała mu baśnie na dobranoc, tak sobie wyobrażał czarownice! Kucharka, bo niewątpliwie była to właśnie ona, stała nad wielkim kotłem zawieszonym nad paleniskiem i mieszała w nim wielką warząchwią. Przyglądali się sobie nawzajem przez chwilę w milczeniu. Właściwie, gdyby nie dziwny strój, złożony z połatanej brudnej spódnicy i wielkiej bluzy w nieokreślonym kolorze oraz skołtuniony kłąb popielatych włosów na głowie, byłaby całkiem ładną kobietą!

- Czego? – czarownica z warząchwią przerwała ciszę mało uprzejmy pytaniem

- Yyy... Ja... Właściwie, to ja zabłądziłem...

- Taaa, zabłądził! Czego szuka?

- Yyyy... Eeee.... Nooo... – gorączkowo zastanawiał się, czy trzymać się wersji o zabłądzeniu i dać tyły, czy pod jakimś pretekstem poprosić o nóż. „Pani Braza raczej z nią nie rozmawia zbyt często, więc może warto zaryzykować” – pomyślał. – Ja potrzebuję jakiegoś noża, żeby.... – „Otworzyć puszkę? – Nie! Obrazi się, że mi nie smakował obiad i jestem głodny! Rozciąć plik dokumentów! Tak!” – rozpląć klik dopumentów... eeee, to znaczy rozciąć dokumenty... plik... taki gruby... – plątał się w zeznaniach.

- Weźmie sobie! Tam są! I wyjdzie stąd, bo sanepid nie pozwala, żeby goście łazili po kuchni!

- „Ciekawe, co sanepid by powiedział na jej strój i te kudły!” – pomyślał Victor z mieszaniną odrazy i wdzięczności patrząc na brudne długie szpony kucharki.

- Anoleiz!!! – krzyknął ktoś z innego pomieszczenia i dopiero w tym momencie Victor zauważył drugie wejście do kuchni. Poznał głos pani Brazy. – Goście już zjedli, podawaj teraz dla służby!

- Robi się – odkrzyknęła kuchenna czarownica z warząchwią. - No bierze ten nóż i idzie, bo jak tu pani Braza wejdzie, to... – w jej głosie zabrzmiała jakby nutka ironii. „Pewnie też czyta w moich myślach” – przestraszył się Victor.

Wziął nóż i pomknął jak łania do pokoju. Po drodze chwycił kandelabr, machnął odmownie ręką na lokaja, który chciał za nim iść i ruszył biegiem po schodach. Pędząc przez korytarz miał wrażenie, że portrety w ramach przyglądają mu się z niesmakiem, jako złodziejowi noża.

„Oddam go!” – obiecał w myślach. Już zaczynało mu wchodzić w krew to rozmawianie z różnymi istotami i przedmiotami w ten sposób. Potrącił czarną zbroję pilnującą którychś drzwi i wpadł do pokoju. W błyskawicznym tempie ubierał się we wszystkie ciepłe i wygodne rzeczy. Jak dobrze, że kiedyś, z głupia frant wszedł do sklepu sportowego i pod wpływem orientalnej urody sprzedawczyni zaopatrzył się we wszystko, co mu zaproponowała! Teraz przyda się to, jak znalazł!

„Jeżeli wyjdę z tego żywy, umówię się z nią i opowiem o jej roli w tej całej przygodzie!” – postanowił. I jak dobrze, że Masza to spakowała! „Muszę dać jej jakąś premię po powrocie” – pomyślał.

Gdy znalazł się przed wejściem, zobaczył trzy duże wozy z długimi ławami wzdłuż obu boków. Na ławach leżały ciepłe, puszyste koce. Większość uczestników ogniskowej imprezy już siedziała na wozach. Szukał wzrokiem wolnego miejsca obok jakiegoś palacza, by zwędzić mu w odpowiedniej chwili zapalniczkę. Wdrapał się na ostatni wóz i usiadł obok swojego zastępcy – starego nałogowca. Czekając na okazję, rozglądał się ciekawie. Wszystkie trzy zaprzęgi wyglądały tak samo. Trzy pary jednakowych, wysokich, karych koni o charakterystycznych sylwetkach wpisanych w prostokąt stojący na węższym boku. Wszystkie miały identyczne odmiany na łbach i gęste, długie, białe szczotki na pęcinach. Wyglądały pięknie!

Gdy wszyscy usadowili się w miarę wygodnie i pookrywali kocami, w drzwiach pojawiła się pani Braza.

- Ognisko będzie miłym zakończeniem dzisiejszego dnia. Poza woźnicami nikt z nas nie pojedzie z państwem. Czujcie się swobodnie! Miłej zabawy!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...