Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Komentarze do Brazowego Uroczyska


braza

Recommended Posts

  • Odpowiedzi 44k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

  • braza

    10541

  • Agduś

    4690

  • DPS

    3621

  • wu

    2676

Najaktywniejsi w wątku

Dodane zdjęcia

... jak to o której :o ... o tej samej co ja :D ... o 5-tej rano :o ... przy pierwszej kawce na tarasie, ptasich treli słuchamy :roll: :wink:

 

ja mam podobnie :roll: :lol:

tez chce do klubu porannych kawoszy przy ptasich trelach :lol:

...taras co prawda jeszcze w planach... :wink:

 

No to chyba nam klubik wyszedł niechcący. :lol:

Ullercia, to do Ciebie mozna najpóźniej od 6 rano dzwonić? :wink:

Ja nie pozwalam, bo Sołtys po 6 wstaje i obudziłby mi się, biedaczek mój. :p 8)

 

Chefie - mów do mnie jeszcze o tym "smarkaniu"... :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

... jak to o której :o ... o tej samej co ja :D ... o 5-tej rano :o ... przy pierwszej kawce na tarasie, ptasich treli słuchamy :roll: :wink:

 

ja mam podobnie :roll: :lol:

tez chce do klubu porannych kawoszy przy ptasich trelach :lol:

...taras co prawda jeszcze w planach... :wink:

 

No to chyba nam klubik wyszedł niechcący. :lol:

Ullercia, to do Ciebie mozna najpóźniej od 6 rano dzwonić? :wink:

 

mozna o kazdej porze :lol:

prawie do 6 to Uller nie spi 8) :roll:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

dobry wieczór

wiem Brazulka że po tyłku psa się poznaje ale jak gadzina rasowa nie jest to i usiska inksze ma :lol: :lol: :lol:

 

już pisałam u Ciebie Aguleczka piękną kuchnię masz :D

 

a z chlebusiem to odkryłam że u sie super mieć bede bo codziennie kole 10 rano przyjeżdża samochodzik z piekarni z chlebkiem, bułkami, słodkimi bułkami i ciastem tylko wyleźć na ulicę i kupować a nawet można zostawić kasę i zamówienie i w reklamówce i na płocie powiesić to kierowca zostawi pieczywko na płocie :lol: :wink:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

http://lh5.ggpht.com/_KFyrzt_Ogts/SfQOlgCOrgI/AAAAAAAABNI/eZS0AcFFqzU/s512/20090416_11.JPG

 

O, takie uszy :D

 

A że bestia rasowa to widać po zadzie, nie po uszach i po "otworze" zapachowym na ogonie - tak mniej więcej pośrodku :D

 

Zaintrygowalas mnie. :roll: :roll: :roll: Ale na ogonie ten otwor? :roll:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nożesz qurna, Aguleczka, to ja taka zdolna jestem :o :wink: :D

 

Świetnie wyszła, bardzo elegancko się prezentuje!!! Gratuluję!!!!

 

Aguleczko, a czy ja mogę wrzucić ze dwie fotki z realizacji na swojego bloga z wizualkami:oops:

 

Witanko wieczorne :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nożesz qurna, Aguleczka, to ja taka zdolna jestem :o :wink: :D

 

Świetnie wyszła, bardzo elegancko się prezentuje!!! Gratuluję!!!!

 

Aguleczko, a czy ja mogę wrzucić ze dwie fotki z realizacji na swojego bloga z wizualkami:oops:

 

Witanko wieczorne :D

 

 

Ba jasne jeszcze sie pytasz :) mnie się bardzo podoba jest taka jaka chciałam zauwazyłas zmiane chyba :) zamienilam szafkę z szufladami i dorobiliśmy półki na wino :) lampa nad stolikiem jeszcze w kartonie ale i ona doczeka się powieszenia :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

UROCZYSKO VELCOME TO cz. XXIV

 

Woźnice rzucali spojrzenia na nadciągające pod wiatr czarne skłębione chmury i poganiali konie strzelając wesoło z batów. Tymczasem na wozach trwała sielanka – wszyscy czuli przypływ jakiejś dziwnie gorącej miłości bliźniego. Prowadząc dialogi na błahe tematy bezustannie patrzyli sobie nawzajem głęboko w oczy, spijali słowa z ust rozmówców, przytakiwali z rozkoszą. Każdy starał się zajmować jak najmniej miejsca, by jego sąsiadom było wygodniej. Coraz to ktoś z głęboką troską w głosie pytał sąsiada, czy aby mu nie jest zimno, ciasno, twardo. Było im niewymownie dobrze. Czuli, że stanowią pierwotną wspólnotę, komunę, jedność...

Jazda trwała krócej niż poprzedniego wieczoru. Wozy zatrzymały się przed wejściem do ciemnej groty. Pracownicy – nie – przyjaciele Victora wysiadali z wozów troskliwie pomagając sobie nawzajem z takim zapałem, że za drugim wozem przez chwilę kłębił się tuman, z którego wyłaniały się coraz to czyjeś kończyny. Przy pomocy pasażerów pierwszego wozu szczęśliwie udało się go rozplątać i radośni klienci Uroczyska w karesach i podskokach ruszyli w stronę ciemnego wejścia. Zdążyli w ostatniej chwili – gdy zanurzali się w jej mroku gwałtowny poryw wiatru cisnął na ziemię pierwsze grube krople zimnego wiatru. Na zewnątrz zrobiło się prawie tak samo ciemno jak w środku.

Przez moment stali w bezruchu patrząc ze zdumieniem na żywioł, który rozpętał zimną ulewę i wichurę gnącą drzewa jak trzciny. Ciemna grota o wilgotnych ścianach jawiła im się przytulną przystanią. Z łagodnymi uśmiechami na twarzach, tuląc się do siebie nawzajem, oczekiwali jakiegoś przewodnika, który powinien ich poprowadzić wgłąb jaskini i powiedzieć, na czym polega dzisiejsze zadanie. Nikt się nie zjawiał.

Palacze wyjmowali zapalniczki i przyświecając nimi szukali wśród kamieni pokrywających ziemię czegoś nadającego się na rozpalenie ogniska. Po chwili maleńki stosik wilgotnych patyczków i suchych traw zapłonął wątłym płomieniem. W tym świetle mogli ocenić wielkość groty – była zaskakująco mała. Niektórzy ruszyli w stronę ścian szukając jakiegoś przejścia, ale nie było widać nawet najwęższej szczeliny. Mimo ciepłych swetrów i polarów niektórzy zaczęli odczuwać zimno. Dyskomfort, zniecierpliwienie, złość na nieudolność organizatorów i zdziwienie sprawiły, że jakby zapomnieli o niedawnej komitywie łączącej ich w jeden organizm. Tworzyły się grupki, początkowo liczne, później coraz mniejsze. Niektórzy popatrywali jakby z pretensją na szefa, który zafundował im ten dziwny wyjazd integracyjny. Victor znów poczuł się wyobcowany, ale tym razem było mu źle z taką świadomością. Nie mając odwagi spoglądać w oczy swoich pracowników penetrował wzrokiem ściany i sufit jaskini. Dostrzegł jakiś błysk, jakby coś odbijało przez moment światło ogniska. Nie wiadomo dlaczego natychmiast skojarzył to z okiem ruchomej kamery obserwującej ich zachowanie.

Operator kamery chyba się zorientował, że tajemnica została odkryta. Zanim Victor zdążył zdecydować, czy dzielić się odkryciem z podwładnymi, usłyszeli dziwny dźwięk – jakby głośne szuranie i chrzęst kamieni. Szukając jego źródła spojrzeli na tylną ścianę groty, która właśnie się rozsuwała. Ufnie podeszli do powstałej wąskiej szczeliny i nie czekając na polecenia weszli w nią po kolei. Victor był tym razem gdzieś w środku stawki.

Znaleźli się teraz w słabo oświetlonym pomieszczeniu. Wyglądało, jakby zostało wykute z skale, ale miało w miarę równe ściany i sufit. Na niewielkim podwyższeniu stał jakiś człowiek w eleganckim garniturze.

- Witam państwa serdecznie. – odezwał się ciepłym, budzącym zaufanie głosem - Jestem rzecznikiem Uroczyska, moje nazwisko: Anbud. Jak państwo już wiecie, dzisiaj odbędzie się najważniejsza część programu waszego pobytu w tym ośrodku. Za chwilę zaczniecie pokonywanie czegoś, co można by nazwać „torem przeszkód”, gdyby nie fakt, że to pojęcie zbyt archaiczne dla określenia miejsc, w których się znajdziecie i zadań, które przed wami staną. Na końcu, oczywiście, czeka was nagroda. Wspaniała. Najwspanialsza, jaką możecie sobie wyobrazić (wyobraźnia najwyraźniej wszystkim dopisywała, o czym świadczyły rozanielone miny, podniecone spojrzenia rzucane rywalom i coraz bardziej zacięte miny). Nagrodę dostanie każdy, kto w określonym czasie i we właściwy sposób pokona całą trasę – tu urwał w teatralny sposób zawieszając głos. - Czy macie państwo jakieś pytania?

- Jaki czas? Ile mamy czasu? Co to za nagroda? Jaki sposób jest właściwy? Jak to „każdy dostanie nagrodę”? Jakie zadania? A co z tymi, którzy nie zdążą? – Anbud najwyraźniej spodziewał się tego gradu pytań, gdyż stał spokojnie z ciepłym uśmiechem na twarzy i delikatnymi gestami usiłował uspokoić szalejącą burzę mózgów.

- Niestety, nie mogę powiedzieć państwu nic więcej – przemówił tym samym spokojnym tonem, rozkładając ręce w geście bezradności. – Nie będziecie wiedzieli, ile macie czasu, ani jaki sposób pokonywania przeszkód jest właściwy. Jednego możecie być pewni: zabawa potrwa dokładnie tak długo, jak to będzie konieczne dla uzyskania pożądanego efektu.

Chyba nikt nie zwrócił uwagi na znaczenie tych ostatnich słów. Już pierwsze zdanie sprawiło, że wśród słuchaczy rozległy się początkowo ciche, później coraz głośniejsze niespokojne szepty. Nikomu nie podobało się to, co usłyszeli. Chcieli wiedzieć dokładnie, co mają zrobić, by dostać upragnione nagrody. Wyraziwszy teatralnym szeptem swoje niezadowolenie i oburzenie, wymieniwszy pośpiesznie uwagi z sąsiadami, już chcieli zasypać mówcę gradem pytań, gdy spostrzegli, że wzniesienie, na którym stał, jest puste.

Słabe światło kilku, najwyraźniej zdalnie sterowanych, reflektorków skierowało się w stronę jednego załomu w ścianie. Bez namysłu rzucili się w tamtym kierunku przepychając się i depcząc sobie nawzajem po stopach. Za ciasnym korytarzykiem, który mogli pokonywać tylko pojedynczo, znajdowało się kolejne zaskakujące pomieszczenie. To miało zupełnie normalne ściany, do których przykręcono ordynarne wieszaczki rodem ze szkolnej szatni. Pod ścianami stały długie drewniane ławki, a na środku pomieszczenia kilka stołów zarzuconych różnymi przedmiotami.

Przyglądali się temu w milczeniu, póki ktoś pierwszy nie rzucił się w stronę stołu i nie porwał z niego wygodnego pojemnego plecaka. Po chwili już wszyscy, wyrywając sobie nawzajem z rąk co atrakcyjniejsze artefakty, kompletowali swój ekwipunek.

Victor właśnie wepchnął do plecaka ciepłą puchową kurtkę i sięgał po piękny nóż myśliwski, gdy poczuł czyjś stalowy uścisk na dłoni. Ze zdumieniem spostrzegł, że to Basieńka – biurowa szara myszka zajmująca się głównie parzeniem kawy. Istota tak doskonale bezpłciowa, cicha i potulna, że wręcz niedostrzegalna. Był tak zaskoczony wyrazem determinacji w jej szarych oczkach ukrytych za maleńkimi okularkami, że wypuścił z ręki nóż, który natychmiast zniknął w plecaku Basieńki.

- Dziękuję – pisnęła, jak to ona, cichutko i zniknęła za stosem ciepłych ubrań.

Po niedawnym braterstwie nie było śladu – wszyscy starali się zdobyć jak najlepszy ekwipunek i jak najszybciej wyruszyć do celu, zostawiając konkurentów daleko w tyle. Każdy myślał o „najwspanialszej nagrodzie” i każdy wyobrażał ją sobie nieco inaczej. O ile bez trudu uwierzyli we wspaniałość obiecanej nagrody, o tyle nie mogli uwierzyć w obietnicę, że otrzyma ją każdy, kto spełni warunki zadania. Przecież „najwspanialsza” nagroda może być tylko jedna, a na nagrodę pocieszenia lub dzielenie się wygraną nikt nie miał ochoty.

Stół szybko opustoszał. Wszyscy z pękatymi plecakami, poubierani w puchowe kurtki i obwieszeni sprzętem wspinaczkowym, którym w większości i tak nie umieli się posługiwać, zaczęli poszukiwać wyjścia z pokoju. Początkowo szukali na własną rękę, popatrując niespokojnie na rywali, czy któryś już nie znalazł drogi, ale po dłuższej chwili bezskutecznych wysiłków zaczęli tworzyć nietrwałe sojusze.

- Artur, może pójdziemy razem? Ty chyba znasz się na tym sprzęcie... – szeptał prawie niesłyszalnym głosem Karol.

- Znam się, ale potrzebny mi ktoś silniejszy fizycznie – odszepnął zagadnięty krytycznym wzrokiem obrzucając rachityczną sylwetkę księgowego.

- Nikt oprócz mnie nie widział twoich zdjęć z Alp. Chcesz, żeby zaczął krzyczeć, że umiesz się wspinać? Zaraz będziesz miał na karku całą czeredę! Kroku bez nich nie zrobisz! – z głosu Karola zniknęły błagalne tony.

- Ty szantażysto! – Artur obrzucił kolegę pełnym oburzenia spojrzeniem.

- Poza tym ja jestem mały i chudy – wcisnę się w każdą szczelinę. – przekonywał Karol.

- Dobra - syknął wściekłym głosem Artur – ale nie licz na moją lojalność do końca – ostrzegł ze złośliwym uśmiechem.

Atmosfera w małym pokoju stawała się z każdą chwilą gorętsza. Po wąskim przejściu, którym dostali się do szatni, nie było ani śladu. Cztery gładkie ściany, wieszaki i stół pośrodku – to było wszystko co mogli zobaczyć i co dokładnie oglądali, obmacywali niemal obwąchiwali już od kilkunastu minut.

Victor nie włączył się do nerwowej bieganiny. Wskoczył na pusty stół i stał spokojnie przyglądając się całemu pomieszczeniu. Omiótłszy spojrzeniem gładkie ściany i podłogę, podniósł wzrok w górę. Pomiędzy dwiema jarzeniówkami dostrzegł coś, co wzbudziło jego zainteresowanie. Rzucił okiem na podwładnych. Nikt nie patrzył w jego stronę, więc zaczął dokładniej przyglądać się sufitowi. Pomieszczenie było wysokie a sufit pomalowany na jakiś ciemny kolor wydawał się bardzo odległy, jaskrawe światło nie ułatwiało obserwacji, jednak Victor powoli upewniał się, że pomiędzy jarzeniówkami jest duży otwór w suficie. Tylko jak się do niego dostać?

Szybko odwrócił wzrok od tego miejsca i sprawdził, czy nikt nie zauważył jego zainteresowania sufitem. Przez chwilę spoglądał z góry na kłębiący się u jego kolan tłok. Nie na darmo odbył kilka kursów, na których nauczył się oceniać przydatność ludzi do wykonywania określonych zadań. Szybko skompletował w myślach swój zespół. Starając się stwarzać pozory spokoju i rezygnacji, zeskoczył ze stołu i podszedł do Artura. Doskonale wiedział, że ten w każdej wolnej chwili wyjeżdża w góry, a przerwy na lunch często spędza na ściance wspinaczkowej urządzonej w starej hali fabrycznej.

- Wiem, gdzie jest wyjście – zagaił.

- I co pan chce za tę wiedzę? – Artur od razu przeszedł do konkretów.

- Pójdziemy razem. Ty się wspinasz, ja nieźle kombinuję. Sądzę, że to niezłe połączenie. Razem mamy szansę na sukces.

- Zaczniemy razem – sprostował Artur – a co będzie potem, to się okaże.

- Zgoda.

- Musimy zabrać ze sobą tego bubka – wskazał wzrokiem Karola. – Może się przydać, jest chudy i lekki, wszędzie wlezie.

- Szczurka? – Victor nie krył zdumienia.

- Tak i nie gadajmy więcej, bo już się na nas gapią.

Victor odszedł od Artura i zagadnął kierownika działu zleceń – wciąż czuł do niego niezrozumiały zupełnie pociąg.

- No jak tam poszukiwania? Chyba zrobili nas w bambuko. Może chodziło im po prostu o taką wymuszoną ciasnotą integrację? – dywagował tym razem nie usiłując mówić cicho.

- Yyyyy, taaak. Chyba ma pan rację – jąkał zaskoczony niezrozumiałym zainteresowaniem szefa kierownik.

- To może siądziemy sobie tu po prostu. Ma ktoś coś do picia? – Victor sprawiał wrażenie, jakby rzeczywiście miał zamiar rozbić obóz na podłodze pod wieszakami.

Kilka osób z ociąganiem poszło w jego ślady. Ciężko było pogodzić się tak nagle z myślą, że „najwspanialszej nagrody” nigdy nie było i nie będzie. Wzdychając z rezygnacją siadali na podłodze. W ruch poszły piersiówki, które sprawiły, że po chwili już prawie wszyscy siedzieli w kręgu. Zaczęły się coraz głośniejsze rozmowy, napięcie osłabło.

Artur z podziwem popatrywał na szefa – szybko zrozumiał, o co mu chodzi, więc chwycił za ramię Karola ciągnącego do kręgu jak ćma do świeczki i usiadł w pewnym oddaleniu. Kiedy rozmowy stały się wyraźnie głośniejsze zauważył, że Victor wskazuje mu wzrokiem sufit nad stołem. Szarpnął niezbyt delikatnie Karola i jakby od niechcenia usiedli na stole. Teraz zobaczył otwór. Przez chwilę zastanawiał się, co robić, oceniał wysokość pomieszczenia i stołu, próbował nieznacznie przyjrzeć się krawędzi otworu. Po chwili coś gorączkowo tłumaczył Karolowi.

Victor był teraz dusza towarzystwa – opowiadał dowcipy, pilnował, żeby wszyscy w odpowiednim tempie pociągali z piersiówek, inicjował dyskusje podrzucając interesujące tematy, a jednocześnie pilnie obserwował poczynania swojego zespołu. Zdawał sobie doskonale sprawę z ryzyka – Artur z pomocą Karola mogli zniknąć w otworze zostawiając nielubianego szefa w szatni. Liczył jednak na to, że Artur jest sprytny i wyrachowany. Z pewnością nie będzie lojalny wobec niego do końca – każdy gra na swój rachunek, ale teraz opłaca mu się wziąć kogoś, kto potrafi logicznie myśleć i jest spostrzegawczy. Gdy zobaczył, że Karol i Artur podnoszą się stojąc na stole, zaczął brawurowo opowiadać zabawną historię ze swojego dzieciństwa. Rozwinął całe swoje umiejętności aktorskie, by przyciągnąć wzrok podwładnych. Udało się! Karol zniknął w otworze i nikt tego nie zauważył. Nadszedł czas na puentę, po której wszyscy wybuchnęli śmiechem. Historyjka ta nasunęła wielu osobom podobne wspomnienia z dzieciństwa. Victor zadbał, by teraz zabrał głos ktoś, kto potrafił opowiadać prawie tak dobrze jak on sam i zaczął niedostrzegalnie wysuwać się na obrzeże kręgu.

Karol przez moment zachłysnął się możliwościami, które przed nim stanęły – był sam nad pokojem. Artur bez pomocy liny, którą powinien mu spuścić, nie ma szans na wydostanie się tutaj. Może więc sam wyruszyć w dalszą drogę! Może jako pierwszy i jedyny dotrzeć do skarbu. Pewnie inni prędzej czy później (raczej prędzej) wyruszą za nim, ale będzie miał przewagę. W myślach widział już siebie bajecznie bogatego przed pięknym domem, we wspaniałym samochodzie, u boku cudnej blondynki... Włączył latarkę i rozglądnął się. Skalny korytarz niknął w mroku. Z pewnością czaiły się tam różne niebezpieczeństwa, pułapki, strome zejścia i wejścia... Nie, lepiej mieć przy sobie kogoś, kto umie je pokonać. Na razie... Bliżej celu postara się pozbyć rywala.

Oświetlił latarką najbliższą okolicę otworu. Szukał skały, o jakiej opowiadał mu Artur. Wreszcie znalazł potężny słup przewężony w środku. Stalagnat – tak mówił o nim Artur, który w pierwszej komnacie zauważył, że w tej jaskini powinny być takie formacje. Karol założył przygotowaną przez Artura linę i zaciągnął węzeł dokładnie tak, jak go szybko nauczył alpinista. Po chwili koniec liny powoli opuścił się nad stołem.

Artur spodziewał się rozterek duchowych, które miał przeżyć na górze Karol. Na wszelki wypadek usiadł, by nie wzbudzić zainteresowania. Liczył jednak na jego spryt, wiec nie zdziwił go widok liny. Wyciągnął po nią rękę i w tym momencie poczuł, że ktoś jeszcze trzyma koniec liny.

- Idę pierwszy – syknął i nie czekając na odpowiedź kilkoma ruchami ramion podciągnął się aż pod sufit.

- Cholera – zaklął pod nosem Victor – Nie wiem, czy dam radę.

Lina podniosła się i zniknęła.

- Q... !!! Oszukali mnie! – te słowa były na tyle głośne, że posłyszało je kilka najbliżej siedzących osób. Z zainteresowaniem spojrzały na szefa sterczącego na stole i najwyraźniej wyklinającego szefową Uroczyska.

- Nie łam się szefie – zaczął ktoś ugodowo, gdy nagle z sufitu spuściła się lina z uwiązanymi pętlami.

Victor, nie bacząc na to, że teraz już wszyscy na niego patrzą, chwycił linę i szybko wspiął się po pętlach jak po drabince.

- Zauważyli! – krzyknął, gdy tylko jego głowa wynurzyła się nad podłogą ciemnego korytarza. – Szybko!

Po tym okrzyku poczuł, jak jakaś nadludzka siła podrywa go w górę i rzuca na kamieniste podłoże. Zanim wstał na otwór nasunięty był już do połowy wielki głaz. Bez słowa rzucił się do pomocy. Ważący z pół tony kamień w ułamku sekundy zasłonił wejście.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...