Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

"Obciachy" (i wspomnienia) z dzieciństwa :)


zielonooka

Recommended Posts

  • Odpowiedzi 180
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

Fajny wątek :D To i ja wam opowiem mój największy obciach w życiu :oops: Będąc dzieckiem nie przykładałam wagi do porządków w swojej garderobie, zawsze gdzieś się śpieszyłam i wszystko robiłam na ostatnia chwilę. Któregoś dnia miałam na rano do szkoły, była pożna jesień i trochę mi się zaspało :wink: W pośpiechu - i tak będąc już spóżniona wskoczyłam w ciuchy które miałam pod ręką . Pobiegłam licząc , że złapie autobus. Po drodze spotkałam sąsiadkę - wybierała się na zakupy rowerem :) mijając mnie zatrzymała się zadajac mi pytanie - co ciągnę za sobą ? :D Obejrzałam się zdziwiona :D zobaczyłam cos długiego , oblepionego błotem i zwiędłymi liśćmi !! :D Zgadnijcie co to było? :D To wystające na pół długości moje rajstopy :oops: :oops: Na moje szczęscie nie doszłam jeszcze do przystanku :oops: :oops:
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z rajstopami to mi sie tez kilka razy zdarzyło z tym że nigdy mi nie wypadły spod spodni ale w najmniej odpowiednim momencie dały znać o sobie. :oops: :oops:

 

Ale przypomniał mi się obciach ale na szczęście nie mój :roll:

Opowiadała mi to moja mama, dosyć dawno zresztą.

Stała na przystanku autobusowym ,koło mojej mamy stał mężczyzna czekał na kobietę która wysiadała z autobusu, i w momencie kiedy zaczęła schodzić po stopniach spadła jej spódnica :oops: :oops:

została w samej halce. :o

A facet cały czerwony zwiał :roll:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Opowiadała mi to moja mama, dosyć dawno zresztą.

Stała na przystanku autobusowym ,koło mojej mamy stał mężczyzna czekał na kobietę która wysiadała z autobusu, i w momencie kiedy zaczęła schodzić po stopniach spadła jej spódnica :oops: :oops:

została w samej halce. :o

A facet cały czerwony zwiał :roll:

taki facet to dopiero obciach... :lol:

żeby uciekać przed opadającą spódnicą?! :wink:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość elutek
Opowiadała mi to moja mama, dosyć dawno zresztą.

Stała na przystanku autobusowym ,koło mojej mamy stał mężczyzna czekał na kobietę która wysiadała z autobusu, i w momencie kiedy zaczęła schodzić po stopniach spadła jej spódnica :oops: :oops:

została w samej halce. :o

A facet cały czerwony zwiał :roll:

taki facet to dopiero obciach... :lol:

żeby uciekać przed opadającą spódnicą?! :wink:

 

 

wszystko zależy od tego, co on tam zobaczył... :wink:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A ja pamiętam, z dzieciństwa, był rok może +/- 1980, byliśmy u sąsiadów i oni mieli taż dwóch chłopaków - naszych rówieśników. Sąsiadka zrobiła chleb z masłem dla swoich dzieci, to i nam dała. My to spróbowaliśmy, popatrzeliśmy po sobie i pytamy co to za masło, bo takie troche inne. A kumple tak jakby nie rozumieli czego pytamy o rzeczy oczywiste, powiadają że to ruskie masło. To my od razu tak kilka pajd z tym masłem wsuneliśmy, bo tego w domu nie było i takie to dobre było!!! I jak wieczorem przyszło do kolacji to my zamiast wcinać chlebek masełkiem smarowany, zaczeliśmy z żalem głośno opowiadać jakie to koledzy z sąsiedztwa mają klawe życie bo im mama daje chleb z ruskim masłem, a my musimy zwyczajne jeść! I poleciała mama do sąsiadki i dostaliśmy chlebek z ruskim masłem! Jaka to była wyżerka!! Po jakimś czasie, jak byłem starszy dowiedziałem się, że jak sąsiadka masła w sklepie nie dostała, to swoim pociechom, a czwórkę ich miała chlebek z margaryną serwowała. Tyle że chleba z margaryną nikt by do ust nie włożył, ale ruskie masło to wszyscy wcinali :lol:
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks później...

Fajne te Wasze opowiadania.

Ja wychowałem się w Warszawie na cytadeli, więc bywanie na jej obrzeżu należało do normalnych codziennych czynności, później nawet szkołę nam postawili na skraju fosy, to urywaliśmy się z lekcji i na cytadelę. Raz nawet na wagarach w pobliskim parku na ławce zobaczyliśmy nieciekawie rzężącego gościa z nożem w plecach, powiadomiliśmy patrol milicji i nie dość, że może uratowaliśmy gościowi życie to i nas spisano za wagary.

Ale to nic chcę opisać wydarzenie, które miało miejsce na naszym podwórku i dotyczyło oczywiście naszych eskapad na cytadelę. Tam przy cytadeli, na zboczu fosy był mały bunkier jak żeśmy nazywali, taka pomieszczenie w stoku z solidnymi drzwiami. Do niedawna stali tam wartownicy, których ciągle męczyliśmy naszymi pomysłami. Ale teraz już wartowników nie było i drzwi były otwarte. Chodziło się tam na wagary, a dodatkową atrakcją było wygrzebywanie z podłogi, którą był ubity piasek, naboi karabinowych z różnych okresów i rozbieranie ich na czynniki pierwsze i w tej formie trafiały do kieszeni. Cytadela funkcjonowała ponad 100 lat. Ojciec znajdując te militaria w naszych kieszeniach często wynosił nocą do śmietnika.

Pewnego dnia starsi koledzy sprokurowali coś o czym do końca nie wiedziałem, ale ukryli to w pojemniku na śmieci, takim metalowym z pokrywą. Pojemnik za to stał w śmietniku wymurowanym z białej cegły taki ażurowy jakich jeszcze wiele w Warszawie. Z pojemnika wyprowadzili lont do samej ziemi, a dalej usypali ścieżkę prochową, jeszcze proch potrzebowali i zbierali od wszystkich kto tylko miał. Potrzebowali tylko kogoś kto by im tę ścieżkę prochową podpalił. I padło na mnie. Maiłem wtedy krótkie spodenki, bo było ciepło na dworzu. Dostałem zapałki i podpaliłem ścieżkę prochową. Proch się palił szybko więc niedługo dotarł do lontu wystającego z pojemnika.mnie jakby sparaliżowało, zamiast odejść na bezpieczną odległość to stałem tam gdzie podpaliłem proch z rozdziawioną buzią i czekałem co to będzie.

No i stało się!!

Wybuch był całkiem niezły, pokrywa otworzyła się z hukiem a wybuch był na tyle duży, że zauważyłem, że dach śmietnika uniósł się nieco do góry, a wszystkie cegły z których był zbudowany śmietnik poluzowały się, ale po wszystkim dach opadł na poruszone ściany i jakoś to wszystko się nie przewróciło. A ja wtedy spojrzałem na swoje nogi i zobaczyłem mnóstwo małych ranek, to były odłamki i resztki prochu, z nóg lała się krew. Z płaczem pobiegłem do domu, gdzie oczywiście dostałem w skórę.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Fajne te Wasze opowiadania.

Ja wychowałem się w Warszawie na cytadeli, więc bywanie na jej obrzeżu należało do normalnych codziennych czynności, później nawet szkołę nam postawili na skraju fosy, to urywaliśmy się z lekcji i na cytadelę. Raz nawet na wagarach w pobliskim parku na ławce zobaczyliśmy nieciekawie rzężącego gościa z nożem w plecach, powiadomiliśmy patrol milicji i nie dość, że może uratowaliśmy gościowi życie to i nas spisano za wagary.

Ale to nic chcę opisać wydarzenie, które miało miejsce na naszym podwórku i dotyczyło oczywiście naszych eskapad na cytadelę. Tam przy cytadeli, na zboczu fosy był mały bunkier jak żeśmy nazywali, taka pomieszczenie w stoku z solidnymi drzwiami. Do niedawna stali tam wartownicy, których ciągle męczyliśmy naszymi pomysłami. Ale teraz już wartowników nie było i drzwi były otwarte. Chodziło się tam na wagary, a dodatkową atrakcją było wygrzebywanie z podłogi, którą był ubity piasek, naboi karabinowych z różnych okresów i rozbieranie ich na czynniki pierwsze i w tej formie trafiały do kieszeni. Cytadela funkcjonowała ponad 100 lat. Ojciec znajdując te militaria w naszych

 

 

kieszeniach często wynosił nocą do śmietnika.

 

 

 

 

Pewnego dnia starsi koledzy sprokurowali coś o czym do końca nie wiedziałem, ale ukryli to w pojemniku na śmieci, takim metalowym z pokrywą. Pojemnik za to stał w śmietniku wymurowanym z białej cegły taki ażurowy jakich jeszcze wiele w Warszawie. Z pojemnika wyprowadzili lont do samej ziemi, a dalej usypali ścieżkę prochową, jeszcze proch potrzebowali i zbierali od wszystkich kto tylko miał. Potrzebowali tylko kogoś kto by im tę ścieżkę prochową podpalił. I padło na mnie. Maiłem wtedy krótkie spodenki, bo było ciepło na dworzu. Dostałem zapałki i podpaliłem ścieżkę prochową. Proch się palił szybko więc niedługo dotarł do lontu wystającego z pojemnika.mnie jakby sparaliżowało, zamiast odejść na bezpieczną odległość to stałem tam gdzie podpaliłem proch z rozdziawioną buzią i czekałem co to będzie.

No i stało się!!

Wybuch był całkiem niezły, pokrywa otworzyła się z hukiem a wybuch był na tyle duży, że zauważyłem, że dach śmietnika uniósł się nieco do góry, a wszystkie cegły z których był zbudowany śmietnik poluzowały się, ale po wszystkim dach opadł na poruszone ściany i jakoś to wszystko się nie przewróciło. A ja wtedy spojrzałem na swoje nogi i zobaczyłem mnóstwo małych ranek, to były odłamki i resztki prochu, z nóg lała się krew. Z płaczem pobiegłem do domu, gdzie oczywiście dostałem w skórę.

 

 

 

Widzę , że zabawa w saperów nie tylko w Warszawie się odbywała :wink:

Mój brat również miał takie hobby, chodzili z kumplami do poniemieckich bunkrów , pamiętam przynoszone przez nich w ogromnych ilościach długie rurki zielonego prochu , z którego tworzyli bomby własnej produkcji. Któregoś dnia ta zabawa skończyła się oderwanym kciukiem :(

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ten zielonkawy, lub szary proch w rurkach, o którym piszesz, znajdywaliśmy najczęściej w pociskach artyleryjskich. W amunicji karabinowej występowało tyle różnych typów prochu i to nie tylko w kolorze ale i formie od proszku do kulek wałeczków, płytek, że można by na ten temat książkę napisać.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oj, obciachów i przygód było mnóstwo. Z działki pirotechnicznej to np. pamiętam:

- plucie do zakretek po wódce wypełnionych wrzącą parafiną (tzw. skwiercenie ;) ),

- kadzidło, czyli kręcenie podziurwaioną puszką zawieszoną na drucie, w której była podpalona folia, plująca ognistymi kroplami wokoło,

- wrzucanie pustych sprayów do ogniska,

- i mój prywatny hit; wrzuciłem nabój do syfonu do pieca i przykucnąłem przed otwartymi drzwiczkami czekając na efekt... no i sie doczekałem :o :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja na brzegu wanny układałam kępki waty. Polewałam je różnymi wodami kolońskimi ojca, mamy perfumami i co tam jeszcze znalazłam. Łączyłam prowizorycznym lontem (ze skręconej waty) i podpalałam. Fascynowały mnie różne kolory płomienia. Raz próbowałam do jeszcze płonącej kępki dolać więcej specyfiku prosto z butelki :oops: szkalnej :oops: :oops:
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Boszzzeeee popłakałam się ze śmiechu czytając ten wątek! :lol: Moje dzieciństwo to lata 70-te. Dzieciństwo na wsi u babci. Podpisuje sie prawie pod wszystkim co napisaliście. Z innych wynaturzeń to dorzucę dwa:

- za płotem były tylko pola. Gdy wiał wiatr trawy falowały. Kładliśmy się wtedy na takiej falujacej, wysokiej trawie i udwaliśmy, że pływamy w morzu :lol: potem rolnicy się wkurzali bo trawa była wygnieciona do koszenia :lol:

- bawiłam się w wojnę robiąc karabiny ze sztachet sąsiada :lol:

 

Aaaaaa i nie mówiłam "wujek" tylko "hujek" :oops: Potem logopeda mi to wyprostował ale całe tygodnie dzieciaki miały ze mnie polewkę :lol:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zapomniałabym, a opalanie na masło(ponoć lepiej bierze). Smrodu stopionego tłuszczu nie mogłam pozbyć się przez kilka dni, ale co tam . :lol:

:wink:

Na masło opałyśmy się z moimi kuzynkami notorycznie :D :lol:

Ale raz wpadłyśmy na lepszy pomysł. Ktoś nas podpuścił, że najlepiej na "ropę" (czyli O.N.)

Wyszperałyśmy więc w garażu baniak, gdzie wujek trzymał zapasy do ciąnika i wysmarowałyśmy się obficie.

Na słońcu dałyśmy radę wyleżeć może z 15 min, tak nas wszystko piekło :oops:

Przez najbliższe dni naszym znakiem firmowym była wysypka i smród jak ze stacji benzynowej, a moich kuzynek dodatkowo czerwone pręgi od pasa na tyłku (mnie wujek oszczędził :roll: ) :D

A na ropę próbowałaś? 8) :lol: Kiedyś z siostrami poszłyśmy nawet nad zalew sie opalać ze słoikiem ropy :lol: Schowałyśmy go w krzakach i ktoś nam ukradł :lol: A smród był i owszem, całkiem niemały :lol:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A ja sobie przypomniałam ,jak chciałam ukraść sąsiadom psa.

Miałam wtedy 8 lat

Kilka domów od nas

był piękny wielki wilczur o imieniu Dżok bardzo chciałam go mieć więc któregoś dnia zrobiłam mu podkop pod siatką ile sie wtedy nakopałam żeby ten wielki pies mógł się przez tą dziurę przecisnąć. :roll:

Pies wyszedł ja cała szczęśliwa że mam psa prowadziłam go do domu , a on odprowadził mnie tylko kilka metrów i wrócił się z powrotem :evil:

 

Ale jak sięgam pamięciom zawsze do domu odprowadzał mnie jakiś pies , wszystkie we wsi były moje :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks później...
Ja też miałam psa który wabił się Dżeki :D .Pamiętam ,rodzice wywieźli go do moich dziadków ok 25 km ode mnie.Bardzo płakałam nie chciałam nic jeść.Mama ,zeby mnie uspokoić mówiła''jak zjesz to dżeki wróci. No i wrócił.. nie wiem kto był bardziej zdziwiony mama czy tata ja nie bo dla mnie było w tedy jasne ,że jak mama mówi ,ze wróci to wróci....
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month później...
Gość elutek

ja i moje rodzeństwo, gdy byliśmy mali, mieliśmy psa - Ami się nazywał,

nie był zbyt ładny ani inteligentny, zresztą mieliśmy go krótko

no i Ami któregoś dnia po prostu uciekł...na spacerze :(

 

w każdym razie, do dzisiaj, gdy się tylko spotkamy i np. siedzimy przy stole

i ktoś sobie coś weźmie /lub dostanie/ to zawsze pozostali pytają się:

- a mi?

a odpowiedź jest zawsze jedna, z salwą śmiechu oczywiście:

- Ami uciekł... :wink: :lol:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 year później...

Może warto odświeżyć ten wątek

Ja jak byłam mała to często wychodziłam na tzw. podwórko. Pewnego razu w jednej z bram pojawił się facet pokazując tę część ciała, którą z pewnością powinien trzymać w spodniach. jedna ze starszych koleżanek powiedziała "ale świnia". Po przybyciu do domu mówię do mamy, że w bramie stał pan, który z tyłu trzymał świnię, a z przodu tylko jej ogon było widać :oops:

A drugi obciach to moja mama wykupiła w jakiejś tam stołówce obiady, które można było odbierać w takich specjalnych garnkach (chyba trójniaki to się nazywało) no i kiedy ja je odbierałam to udawałam, że jest wojna a ja przenoszę jedzenie rannym żołnierzom i aby mnie Niemcy nie postrzelili droga powrotna do domu to było bieganie z bramy do bramy i ukrywanie się z tymi garnkami. :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...