Moira 16.07.2003 08:52 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 16 Lipca 2003 Dołączam do grona uczestników mojego ulubionego forum. Przygoda z budową ciągnie się już długo od 1999 roku, kiedy to kupiliśmy działkę. Kupno działki to dłuuuga historia spełnienia marzeń. To wprost mistyczne przeżycie - kiedy po roku oglądania różnych miejsc w końcu udało nam się kupić działkę w miejscu o którym marzyliśmy, ale nie mieliśmy nawet nadziei na to, że kiedyś się uda. Kiedyś w trakcie poszukiwań byliśmy we wsi obok (mój wujek nas tam przywiózł) i oglądaliśmy działkę falującego zboża blisko zabudowań. Oceniając okolicę popatrzyliśmy na linię lasu - zawsze chcieliśmy mieszkać blisko lasu - a tam piękna łąka zaglębiona w las - idealne miejsce. Właściciel oglądanej działki na nasze pytanie o tamte tereny - "taa miejsce piękne, ale bez dostępu do drogi i bez mediów - nigdy nie będą budowlane". Jako, że kasy było za mało na tą właśnie oglądaną dalej ciągnelismy poszukiwania. Dodatkowo w międzyczasie okazało się, że powiększy nam się rodzina, więc należało rozważyć wariant zakupu działki bliżej niepracującej teściowej - tereny Ustanówka, Żabiej Woli, Piaseczno odpadało ze względu na ceny. I tu nagle moja mama przerażona perpektywą ilości kilometrów oddalenia od córki - zadziałała jak katalizator szczęcia. Znalazła ogłoszenie o sprzedaży działek w Izabeli i kazała nam jechać i oglądać. Obejrzeć każdy może więc i my też. Przy czym zdawaliśmy sobie sprawę o cenach działek w tej okolicy i przy minimalnych powierzchniach uprawniających do budowy - działka nie wchodziała w grę. No i co się okazało. Facet przywiózł nas na miejsce i . To działka w miejscu upatrzonym przez nas przy poprzedniej wizycie. Gdyby nie znajomość wysokości salda na rachunku bankowych kupilibyśmy od razu, ale kasa to kasa sama się nie mnoży. Po powrocie do domu konsternacja - bardzo byśmy chcieli ale nie stać nas. I tu moja mama - podoba się wam to ja wam dołożę. Czyż życie nie jest piękne. Byliśmy tak zakochani w tym miejscu, zaślepieni nie sprawdzaliśmy stanu prawnego, faktycznego wyposażenia w media i inne okoliczności negatywne, z którymi teraz musimy dawać sobie radę. Uwierzyliśmy oferującemu na słowo, a słowo miał bardzo bardzo piękne. Pierwsza wizyta u notariusza nie doszła do skutku. Dopiero za drugim razem staliśmy się właścicielami kawałka upragnionej łąki. cdn. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Moira 17.07.2003 08:47 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 17 Lipca 2003 cdn. rok 1999Pierwsza wizyta u notariusza przebiegła burzliwie. Okazało się, że facet który sprzedawał (syn właścicielki) lubi bardzo koloryzować. Działka według jego słów miała mieć drogę 7 m (skończyło się na służebności przechodu i przejazdu szerokości 4 m), prąd ("transformator postawili za moje pieniądze") - właścicielami transformatora jest około 20 osób i przydział na naszą działkę wyniósł by tylko 7 kV, woda - wodociąg miał biec koło sąsiedniej działki - jest własnością właściciela tamtych działek, itd. itd. W sumie do konfrotancji doszło tylko dzięki obecności teścia, który jest elektrykiem i na tym punkcie ma lekkiego hopla. Ale dzięki niemu facet opuścił trochę z ceny i dodatkowo zgodził się na udostępnienie nam mocy 10 kV - kosztem innych działek, które sprzedawał później - przy czym umówiliśmy się, że 4/5 zapłacimy przy podpisaniu aktu notarialnego, a pozostałą część jak stanie na naszej działce skrzynka z prądem i dostaniemy przydział mocy. Osobiście nie wiem jak bardzo sprzedający był nieszczęśliwy godząc się na ww. warunki - kłopoty z ciążą spowodowały, że akt notarialny podpisał tylko mąż. I tak oto we wrześniu 1999 roku zostaliśmy właścicielami kawałka łąki w najpiększym miejscu na ziemi.Potem siłą napędu tego zakupu pomimo braku kasy, zaczeliśmy szybko szukać projektu. Był to kolejny rok straszenia likwidacją ulgi budowlanej, więc chcieliśmy załapać się jeszcze na prezenty od Urzędu Skarbowego. Obejrzeliśmy tylko dwa katalogi (brak dostępu do Internetu i niezbyt w tym czasie rozbudowany system sprzedaży on-line). Znaleźliśmy domek, który nam się zewnętrznie bardzo podobał, ale w środku sporo zmian. Przede wszystkim mała kuchnia, za mały salon i za mała kotłownia - z uwagi na brak sieci gazowej chcielismy zrobić kotłownię olejową. Więc wzieliśmy katalog i pojechaliśmy do architekta. Architekt to kolejna historia braku doświadczenia u żółtodziobów. Namiar na jego pracownię mieliśmy od ludzi, u których oglądaliśmy kiedyś tam działkę budowlaną z rozpoczętą budową. Bardzo go zachwalali. Jako człowiek architekt ma duże poczucie humoru i jest bardzo sympatyczny, ale jako fachowiec trzeba nad nim stać, pilnować i gonić batem. Wstępny szkic jak to ma wyglądać sama mu wyrysowałam, dodatkowo miał rysunki z katalogu, a i tak projekt robił chyba na kolanie ostatniego dnia. Szczerze mówiąc kilka lat wcześniej budowała się moja mama i widziałam jak wygląda opracowanie techniczne dla jej domu i spodziewałam się właśnie tak rozbudowanego projektu. Czyli oprócz rzutu poziomego i pionowego, chociażby projekty instalacji. Wielkie było moje zdumienie gdy okazało się, że trzy czwarte projektu stanowią dokumenty dostarczone mu przez nas, czyli akt notarialny itp. Na moje pytanie o projekty instalacji i ewentualne rysunki rozwiązań technicznych - odpowiedział, że nowe prawo budowlane nie wymaga do uzyskania pozwolenia projektu zawierającego te dane. I tak oko za około 2000 zł dostaliśmy pięć kartek rysunków. No ale cóż było robić czas gonił, a i zdolności negocjacyjne nie te, więc dalej w te pędy do gminy i czekamy. Czekaliśmy około 1 miesiąca, czyli szybko - zasługa męża potrafi czarować kobiety. Niestety zima za oknem, pieniędzy ni ma, siły już nie - zapadamy w sen zimowy. http://foto.onet.pl/albumy/album.html?r=1&id=8699 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Moira 21.07.2003 08:01 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 21 Lipca 2003 Rok 2000To był trudny rok, ale tak naprawdę bardzo szczęśliwy.W lutym urodziłam ukochaną córkę Weronikę. Do wiosny było co robić i o czym myśleć. Na pewno nie o budowie. A potem przyszedł maj. I nagle okazało się, że moja sistra cioteczna od której wynajmowaliśmy za symboliczną stówę mieszkanie też zapragnęła ustabilizować swoją sytuację rodzinną i wyjść za mąż we wrześniu. Wprawdzie nikt z rodziny nie wyrzucał nas na bruk, ale poczuliśmy obowiązek opuścić lokal w sierpniu. Ja dzięki siostrze mogłam mieszkać od razu na swoim, a ona miałaby wprowadzić się do teściów do jednego pokoju - bo ja mam dziecko. Miała opory, ale wytłumaczyłam jej, że jeżeli nas nie pogoni to będziemy się tak bujać przez kilka lat. Nikt o zdrowych zmysłach nie opuściłby miłego gniazdka za psie pieniądze, ale wiem jak trudno zachować dobre stosunki rodzinne gdy w tle pojawiają się pieniądze. Pora przyszła na ostrą pobudkę i do roboty. Ja jako matka karmiąca - wiecznie karmiąca i dodatkowo słabo radząca sobie z samotnością przeprowadziłam się do teściów do bloku na Ursynowie. Mąż w sumie też się przeprowadził, ale z racji pracy plus budowy po przeciwnej stronie Warszawy był raczej rzadkim gościem w domu, cześciej nocował u mojej mamy niż u mojego boku. To był okres niesamowitego wysiłku i pośpiechu, który okazał się złym doradcą. Teraz wychodzą takie błędy.. ale o tym później. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Moira 22.07.2003 13:47 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 22 Lipca 2003 W tym roku mija trzy lata jak wkopaliśmy pierwszą łopatę. I szczerze mówiąc często zastanawiam się jak nam się udało. Nie chodzi mi o aspekty czysto techniczne, ale o względy finasnowe. Tak naprawdę byliśmy tak przekonani o własnej racji, że w ogóle nie słuchaliśmy dobrze radzących "znających temat" - a tych było większość - iż przy naszych możliwościach finansowych to lepiej do TBS-u. Pamiętam jak dziś spotkanie u znajomych, ktorzy po kilku latach zamieszkiwania z teściową w ciasnym mieszkanku zamieszkali we własnym prawie 100 m mieszkaniu na obrzeżach Warszawy. Pamiętam jak koleś długo nam tłumaczył, że on to pięć lat wykańczał i kosztowało go to ... , w każdym razie masę kasy. A my tu zaraz będzie domek, wanna z hydromasażem, repekurator itd. Zupełnie nie przyjmowaliśmy do wiadomości, że te 20 tys. oszczędności to tylko fundamenty i nic więcej. Cóż do odważnych świat należy i chyba tylko dzięki naszej głupowie i ślępym dążeniu do celu - jesteśmy teraz gdzie jesteśmy. Nie wiem skąd pojawiały się pieniądze (wiem tylko nie powiem ), ale chyba po prostu głupiemu szczęście sprzyja i wiatr w plecy. A tak naprawdę to od czasu rozpoczęcia budowy spadło nasze zainteresowanie wyjazdami zwłaszcza zagranicznymi, kino raz na rok, teatr nie pamiętam kiedy, fryzjer - ostatnio to nawet męża sama musiałam strzyc - nie był zbyt szczęśliwy Jedyne hobby i duże wydatki to pasja myśliwska męża i pieski, no i oczywiście BUDOWA. Ponadto po trzech latach jesteśmy całkowicie uodpornieni na wiecznie minusowe salda na koncie i życie z karty kredytowej od pierwszego do pierwszego. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Moira 24.07.2003 13:58 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 24 Lipca 2003 Rok 2000 pamiętam już jak przez mgłę. Zwłaszcza, że nastąpił typowy dla tradycyjnych związków małżeńskich podział na zadania dla mamy i zadania dla taty. Jednym słowem zostałam wykluczona z radosnego tworzenia - tata miał zbyt włochate piersi i w dodatku nieproduktywne. Przed przeprowadzką do teściów na Ursynów zdarzało się, że w ramach jedynej dostepnej mi rozrywki mąż zawoził mnie na działkę, co bym pooglądała jak trawa rośnie. Zdążyłam więc wytyczyć z mężem miejsca pod przyszłe budynki celem usunięcia humusu. I cóż się okazało? - Mąż niestety nie wykazuje oznak myślenia abstrakcyjnego, w tym zwłaszcza co do wyglądu przestrzennego brył geometrycznych i zorientowania się w terenie - zażądałam objęcia przeze mnie funkcji inspektora nadzoru. NIC NIE RÓB BEZ MOJEJ APROBATY. Dobrze, że to era telefoni komórkowej, gdyż sporo wydalibyśmy na benzynę gdybym musiała zatwierdzać osobiście każdą duperelę z którą mąż miał problem. W każdym razie proste wyznaczenie dwóch prostokątów zajęło nam dużo więcej czasu niż zakładaliśmy, z uwagi na konieczność wyprowadzania dowodów matematycznych nt. sumowania odległości i kąta prostego. Mąż skończył szkołę leśną więc liczyć to on tylko drzewka potrafi. HA, ha, ha, ale jestem złośliwa. Dobrze, że nie ma dostępu do Internetu, bo bym miała ..... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Moira 28.07.2003 10:37 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 28 Lipca 2003 Bilans roku 2000 Udało nam się postawić stan surowy otwarty domu i całkowicie wykończyć budynek gospodarczy, który do czasu ukończenia domu będzie pełnić rolę naszego domu. Pierwotnie budynek gospodarczy miał być garażem, ale po postawieniu budynku w stanie surowym doszliśmy do wniosku, że lepiej mieszkać u siebie w jakich takich warunkach i oszczędzać na dalsze etapy budowy niż płaci komuś za wynajem. Rok 2000 to jeszcze okres prosperity na rynku nieruchomości i ceny za wynajem dość znaczne. W czerwcu obejrzeliśmy około 20 lokali i za rozsądną cenę mozna było wynająć tylko coś na dalekich peryferiach. Wtedy przyszła nam do głowy zbawienna myśl. Skombinujemy skąś kasę wykończymy garaż (portfele też),a do czasu wykończenia przemieszkamy u teściów na Ursynowie. I jak się rzekło, w lipcu spakowaliśmy swój dorobek, porozmieszczaliśmy go u kogo się tylko dało i dostaliśmy przydział na łóżko i jedną szafę w pokoju u teściów. Problem stanowił tylko mój pies, który jako zwierzę podwórkowe nie mógł zamieszkać z mami w bloku - mało tego była właśnie szczenna więc podrzucenie jej do znajomych z podwórkiem nie wchodziło w grę. Więc pies zamieszkał jako pierwszy na naszej działce. W tym czasie wróciłam do pracy więc Ursynów z nitką metra stanowił dla mnie atrakcyjne miejsce niezależnie od warunków bytowych. Teściowa jako kobieta domowa z radością zajęła się opieką nad kochaną wnusią, mamusia do pracy, tatuś do pracy a po pracy na budowę. I tak oto mijał rok. Dlaczego garaż a nie dom? Zdecydowały o tym koszty okien. W domu mamy około 17 otworów okiennych, w garażu po adaptacji wyszło dwa duże okna i dwa okienka 60/90. Za okna w adaptowanym garażu zapłaciliśmy tylko 2,5 tys. Za okna w domu wyszło by 10 razy więcej. Po dwóch latach mieszkania w tym zaadaptowanym budynku mogę tylko powiedzieć, że to była najlepsza decyzja jaka podjeliśmy. Mieszkamy skromnie, wyszystko do wykończenia było kupowane z najniższej półki cenowej. Żadnych luksusów, ale za to naprawdę przytulnie i wcale ładnie wyszło. Na dole zrobiliśmy mały przedpokój, z którego wchodzi się do pokoju dziennego z aneksem kuchennym, z którego jest wejście do łazienki oraz schody na górę, na której jedno wielkie pomieszczenie sypialniane. Nie wiem czy opis brzmi rozsądnie, ale przedwczoraj byli jacyś ludzie przysłani przez architekta, którzy znaleźli nasz projekt w jego bazie danych i chcą taki sam dom postawić sobie na działce. Układ funkcjonalny według mnie nie jest optymalny, ale nie mieliśmy dużej możliwości, gdyż budynek jako garaż już stał. Stąd dużą wadą tego układu dla ludzi nieprzyzwyczajonych jest wejście do łazienki z pokoju dziennego. Zrobiliśmy tak dlatego, że mieliśmy małe dziecko i chcieliśmy móc przenieść wykąpanego potomka z łazienki do ogrzanego pomieszczenia, a z drugiej strony ogrzewanie korytarza podnosiło koszty instalacji i koszty eksploatacji. Ponadto musieliśmy dostosować układ do otworów okiennych i otworów na bramy garażowe - zrobienie okien z innych stron nie wchodziło w grę gdyż budynek graniczy z dwóch stron z innymi działkami. A propo adaptowanego grażu to z uwagi na ograniczenie kosztów zainstalowaliśmy ogrzewanie elektryczne. Ale w trakcie drugiego sezonu grzewczego ze zgrozą wyglądaliśmy wizyty inkasenta. Stąd za ostanie pieniędze w tamtym roku zainstalowaliśmy wkład kominkowy. Sprawdza się świetnie jako źródło ciepła. Gorzej, że niestety z braku naszego doświadczenia nie założylismy żadnego filtra i ściany, a przede wszystkim sufity będziemy musieli malować co sezon. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Moira 29.07.2003 10:42 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 29 Lipca 2003 Własnie napisałam długi post i go zjadły trole. Co jest?Muszę od nowa. Koszty budowy do stanu aktualnego:- wydatki przed budową łącznie z działką 56 tys. PLN- przyłącza (prąd, studnia, pompa) 4 tys. PLNRok 2000 - stan surowy otwartyM= 60 tys. PLN, R = 22,5 tys. PLNwykończenie budynku gospodarczego 40 tys. PLNRok 2001- ogrodzenie 15 tys. PLNRok 2002- pokrycie dachu blachodachówką 26,9 tys. rok 2003 - jeszcze nie koniecInstalacje:Elektryka R= 1700, M= 2465 złHydraulika R = 2400, M= 5263 złReszta za chwilę - muszę kończyć. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Moira 29.07.2003 12:02 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 29 Lipca 2003 Reszta zagubionego postu. Elektrykę robił mój brat cioteczny (Marek) z dwoma kolegami. Nie policzyłam jeszcze ilości punktów (nie bardzo potrafię to ogarnąć - co jak liczyć) więc nie wiem czy wyszło to dużo taniej niż gdyby zatrudnić inną ekipę. Hydraulik to znajomy mego brata (robił u niego instalacje rok wcześniej). Wszycy z Zambrowa. Dlatego do kosztów powinnam wliczyć koszt wyżywienia, znacznej ilości napojów piwnych i takie tam. Instalacje co, cw i resztę hydraulicznych instalacji nie były ujęte w naszym planie finansowym na pierwsze półrocze br. Wyszło jakoś tak z rozmachu, jak to u nas. Planowaliśmy, że jak tylko skończy się zima to przyjedzie mój brat i zrobi nam elektrykę. Wspominałam mu, że jak nam zostanie kasy to jeszcze będziemy szukać hydraulika, bo ten nasz (mąż sołtysa z naszej wsi ) to hydraulik magik, tylko mu czary nie wychodzą - to będzie historia na następny post. A tu pewnej zimowej niedzieli wracam ze spaceru z psem, wchodzę do domu, a za stołem siedzi jakiś facet. Więc grzecznie mówię dzień dobry i pędem na górę do męża, który właśnie usypia naszą córkę - Ty co to za facet? - Hydraulik. Zeszłam więc na dół i jak gdyby nic zaczynam rozmowę. Okazuje się, że facet właśnie ma jakąś fuchę w Warszawie, więc przy okazji przyjęchał obejrzeć robotę. Prowadzę na salooony i pokazuję co bym chciała i gdzie. Facet nawet rosądnie gada i tłumaczy co i jak. Dochodzimy do cen i tutaj chowam uśmiech do kieszeni. Wcześniej rozmawiałam z sąsiadami z boku o ich hydrauliku i okazuje się, że ceny znacznie niższe, a i materiał przywiezie ze sobą z Zambrowa więc będzie taniej. Dajemy sobie tydzień - on ma oszacować koszty, ja muszę oszacować stan portfela. Po odjeździe hydraulika żmudna dyskusja z moim przerażonym mężem. Nie przeraziły go wcale ograniczenia finansowe (dieta cud w lodówce)na najbliższe miesiące, ale ilość chłopa w domu na czas planowanych robót (3 elektryków + 3 hydraulików). Nie bardzo rozumiem jego obiekcje - skoro to nie on będzie sprzątał i gotował. Cóż za cudowne współczucie z jego strony dla mojego wysiłku. W końcu przekonuję go, że lepiej raz się przemęczyć, niż rozkładać to na dwa urlopy. W sumie mogłabym negocjować stawki żywieniowe dla hydraulików, ale skoro przyjeżdża mój brat - to jak jemu będę gotowała to i pozostali się najedzą. Dobra. Robimy wszystko na hura. Biorę urlop co by im kucharzyć i być pod ręką, córkę wywożę do teściowej na Ursynów, męża wysyłam do pracy i do roboty. Chłopcy przyjeżdżają w czwartkowy ranek. Piękna wiosenna pogoda, aż chce się robić. Im tak bardzo, że po śniadanku robią sobie piwny piknik na tarasie, dobra dobra do niedzieli skończymy. Nie kończą. Powtórka z rozrywki za dwa tygodnie (naszczęście już tylko w sobotę, ale za to do czwartej nad ranem). Za drugim razem tal się spieszyli , ze w końcu coś spieprz... i jeszcze nie zainstalowali nam domofonu. Więc czeka nas jeszcze jedna powtórka z rozrywki. Ale za to atmosfera towarzyska była niczego sobie. Mojemu mężowi tak się spodobało, że zamiast ciężko pracować, jak tylko mógł wracał do domu i towarzyszył chłopcom, szczególnie przy ogóreczkach i popitce. A może bał się, że tak jak pierwszego dnia zabraknie dla niego obiadu. - po prostu nie doświadczyłam nigdy ile może zjeść 6 chłopa po piwku i ciężkiej pracy. Potem było coraz lepiej. A na końcu to nawet trochę jedzenia zostało. Co do oceny pracy hydraulików - to winni są nam jeszcze próbę ciśnieniową - o czwartej rano byliśmy tak nieprzytomni, że nawet nam się nie chciało już ich oglądać. Mam drobne zastrzeżenia co do układu podłogówki. Wydawało mi się, że dość szczegółowo opisałam gdzie co będzie stało. Ale rozumek mój dość krótki nie policzył obecnych przy moim wykładzie i stąd rurki będą także pod wanną narożną (myślałem że wanna prostokątna), pod szafą w łazience. Więcej o ich pracy opowiem po próbie ciśnieniowej. A teraz historyjki z czasów instalacji: Osoby: Inwestorka (ja) - drbna budowa ciała, blond kucyk w stylu grzecznej uczennicy, ale po trzydziestce Majster nr 1 (budowlaniec z budowy obok) - wysoki, bez przednich zębów co by mu dopływu wody ognistej nie blokowały, zniszczona twarz budowlańca, przyjazny stosunek do wszystkich inwestorów (sponsorów) Majster nr 2 (budowlaniec nie wiadomo skąd) - niski, bez przednich zębów, ogorzała od nadmiaru promili twarz budowlańca, roszczeniowy stosunek do inwestorów. Scena I Czas - sobota tydzień przed wkroczeniem na plac boju instalatorów porzadkuje budynek wynosząc worki ze śmieciami. Inwestorka: targając worek słyszy szczekanie psów, odwraca wzrok w stronę bramy, zauważa przewieszonego przez bramę obcego (pierwszy raz widzianego na oczy) Majstra nr 1. Majster nr 1: E sąsiadka, jest mąż? Inwestorka: Nie nie ma. A w czym mogę panu pomóc? Majster nr 1: A kiedy będzie? Inwestorka: Nie wiem pojechał do kina z dzieckiem. Majster nr 1: To za długo przyjedzie? Inwestorka: No pewnie za dwie godziny. Majster nr 1: E, bo tego naszego nie ma(w domyśle inwestora), będzie dopiero wieczorem, a tu sobota słonko grzeje, jutro niedziela. Nie masz sąsiadka stówy do wieczora pożyczyć. Scena II Czas - tydzień później, czas wiosenne przedpołudnie, chłopcy instalatorzy zjedli śniadanie, więc inwestorka co by czasu nie tracić grabi pseudoogródek, grabi sobie i grabi Szczekanie psów, do bramy podchodzi Majster nr 1 i Master nr 2 Inwestorka: Dzień dobry panom, mogę w czymś pomóc. Majster nr 2 (wzork skupiony w pustą przestrzeń przed sobą co by zrównoważyć upojenie alkoholowe błędnika): Jest tata? Inwestorka (myśli intensywnie): Co? Majster nr 1 ( szturcha Majstra nr 2 łokciem, niestety nie jest w stanie werbalnie wpłynąć na kolegę) Majster nr 2: Poproś tatę. INwestorka (zamiast się cieszyć z chwilowego odmłodzenia) warczy: Jakiego tatę? Majster nr 2 (coś mu świata): A kto tu jest właścicielem? Inwestorka: (gotowa użyć grabi): JA!!!!!!!!! Happy end - Mąż inwestorki zainteresowany scenką podchodzi do bramy i delikatnie wyjmuje z ręki inwestorki przyszłe narzędzie zbrodni. Inwestorka (dochodzi do niej, że właśnie ją za darmo bez skalpela nieźle odmłodzili) odchodzi radosna. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Moira 08.08.2003 11:17 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 8 Sierpnia 2003 Powoli zbliża się jesień. Czas wziąć się do wykonania kolejnego nieuwzględnionego wczesniej w planach zadania. WYLEWKI. Wiem, że powinniśmy najpierw wykonać tynki wewnętrzne, ale mamy rozłożoną już podłogówkę na warstwie ocieplenia, więc bezpieczeniej będzie jak najpierw zrobimy wylewki, a dopiero później tynki. A musimy ją zrobić w tym roku, bo myszki polne grasują w takich ilościach, że nasze biedne jamniczki nie nadążają z wyłapywaniem, chociaż są bardziej zajadliwe niż koty. Kompletnie nie wiem w którym/(na którym) kącie ukryła się kasa na te wylewki. Może ktoś pomoże mi szukać. Z moich wyliczeń wynika, że potrzebujemy około 7 tys. zł (pow. podłogi 180 m2, folia, styropian 17cm, beton + siatka). Niby nie wiele, ale jak tylko zaczyna się sezon budowlany to nagle okazuje się, że nie jesteśmy w stanie oszczędzać na bieżącą. W tym roku pesymistyczne założenia obejmowały wykonanie elektryki i hydrauliki. Moja wersja optymistyczna - elektryka, hydraulika i okna. Jak to zwykle bywa plany zostały zweryfikowane przez życie. Po ułożeniu hydrauliki stwierdziliśmy, że koniecznie musimy wykonać wylewki, chociażby tylko na dole. Ale w między czasie dały o sobie znać problemy z wodą. Woda - koszmarnie drażliwe słowo dla mojego męża. Wcale mu się nie dziwię walka o wodę trwa już trzeci rok. Mam nadzieję, że tym razem to już koniec. Ja też NIENAWIDZĘ braku wody. Dla wyjaśnienia histori z wodą dodam, że sąsiedzi z obu boków naszej działki mają tak jak my studnie wiercone i nie mają żadnych problemów z wodą. A na nas ktoś rzucił klątwę. W czasie stawiania budynków woda płynęłą strumieniami i nie było problemów. Jak tylko wprowadziliśmy się, zaczęły się jej ciche dni. Najpierw okazało się, że nasz lokalny hydraulik (mąż sołtysa) podłączył pompę zamiast metalowym przewodem to plastkowym wężęm i co jakiś czas wąż się załamywał i pompa nie mogła ssać. W końcu musieliśmy wymienić i wąż i pompę. To był rok pierwszy. Rok drugi - pompa z hydroforem w małej studni w domu okazała się za daleko położona od studni i według słów naszego hydraulika trzeba ją przenieść jak najbliżej studni - więc na wprost okien salonu mam niezły grobowiec (stalowe pudłu zagłębione w ziemię w którym teraz najdują się pompa i hydrofor). Rok trzeci - Pompa działa wody ni ma. Cóż to że cały maj bez własnej wody. Dzięki uprzejmości sąsiadów podłączamy się szlaufem ogrodowym do ich wody i mamy wodę w rurach. Wkur... na hydraulika, szukamy pomocy po znajomych. Przyjeżdżają studniarze i cóż się okazuje? Pan hydraulik montując zgrabny pojemniczek zerwał nam filtr i mamy dwa metry piachu w rurze. Teraz wiem skąd mam kamień na zębach. Panowie studniarze kręcą parę centymetrów dalej nową studnię. Woda jest. A nasz pan hydraulik cały czas uprzejmie twierdzi, że tam to wody nie ma trzeba robić wodociąg (on oczywiście zrobi, ale za moje pieniądze). Tak więc w tym roku dodatkowo poszło jakieś 4 tys. na wszystkie te naprawianka. A ja jak zobaczę w pobliżu jeszcze męża sołtysa, pomimo że chłop w miarę przystojny to zacznę krzyczeć. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Moira 12.08.2003 09:28 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 12 Sierpnia 2003 Wylewki planowane na wrzesień stoją pod znakiem zapytania. I wcale nie z powodu braku środków. Gorzej nie mamy wykonawcy. Nawet ogłoszenie na forum nie wiele pomogło. Brak chętnych na nasze pieniążki. Wprawdzie hydraulicy wyrażali chęć zajęcia się tematem wylewek, ale pomna ile wkładu osobistego i zmarnowanego czasu kosztowało mnie goszczenie ich przy układaniu instalacji, jestem skłonna zapłacić więcej by nie babrać się w garach. Najchętniej widziałabym ekipę z miksokretem, co to by przyjechali zrobili i wyjechali. Zero obsługi kulinarnej i hotelowej. Nasi znajomi, albo mają ekipę z miksokretem ale ich nie polecają, albo ekipa górali z taczką (taniej ale gdzie ich tu gościć). W razie czego trzeba będzie zacisnąć zęby i przetrwać kolejny najazd naszych znajomych instalatorów. Gorzej, że mamy już przykre doświadczenia ze źle zrobioną wylewką w budynku, w którym teraz mieszkamy. Wtedy nam się spieszyło i ekipa za Buga, która budowała nam dom wylala nam podłogi, położyła płytki i odjechała. My zamieszkaliśmy i po jakimś czasie płytki zaczęły pękać. Wtedy nie było to jeszcze tak widoczne. Teraz ktokolwiek wchodzi do domu pyta "A co wam tak płytki pękają?". A tu na wprost wejścia, w aneksie kuchennym mamy około 80% płytek do wymiany. Pękły tworząc wzór dywaniku (prostokąt na środku kuchniosalonu). Mamy wprawdzie zapas tych płytek, ale boimy się zabrać za ich wymianę ze strachu co tam odkryjemy pod spodem. W prawdziwym domu nie zniosę takich remontów co trzy lata. Płytki do budynku gospodarczego kosztowały jakieś 30 zł/m2. Płytki do domu wybiorę nie patrząc na cenę. Więc nie życzę sobie takich dodatkowych wzorów na mojej terakocie. Jeśli ktoś mnie czyta i ma jakąś ekipę do wylewek z okolic Warszawy, to proszę dajcie namiary. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Moira 13.08.2003 13:25 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 13 Sierpnia 2003 Dzięki Maluszkowi załapałam kontakt na ekipę wykonującą wylewki. Bardzo dziękuję. A teraz właśnie pakuję manatki i wyjeżdżam na urlop. Do usłyszenia po urlopie. Na urlop z całą rodziną włączając to oczywiście pieski:http://foto.onet.pl/upload/4/44/_166655_s.jpg Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Moira 05.09.2003 11:26 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 5 Września 2003 Urlop jaki by nie był to zawsze warto. Od wczoraj niestety skończyła się sielanka. Chociaż ostatni trzy dniu urlopu trudno nazwać sielanką - moje dziecko poszło pierwszy raz do przedszkola - więc ci którzy mają to niezbyt budujące doświadczenie wiedzą, że nie były to okoliczności przyrody sprzyjające wypoczynkowi. Zaletą urlopu było przede wszystkim oderwanie się od nałogowego przemyśliwania aspektów budowlano-finansowych. Mój mózg bardzo odpoczął , poszerzył mi się horyzont życiowy jak to określił mój mąż, który nikczemnie przerzucił się z nałogu budowlanego na nałóg psiarsko-myśliwski. Zostałam sama na polu bitwy, ale może to lepiej - przynajmniej nie muszę konsultować z nim moich pomysłów realizatorskich, a tylko informować na czym musimy oszczędzać (oczywiście w życiu codziennym). Budujemy już czwarty rok, ale pocieszeniem jest fakt, że mamy gdzie mieszkać i to w dość normalnych warunkach i u siebie. Wprawdzie na początku roku zmęczona ciągłym oglądaniem tego surowego budynku oraz zapowiedzią podwyżki VAT zaczęłam namawiać mojego męża na kredyt hipoteczny. Byliśmy już nawet dość mocno zdecydowani zaciągnąć na kwotę, którą mamy jeszcze do wykorzystania w ramach ulgi budowalnej (starczyłoby na wykończenie domu do stanu minimum). Ponieważ jestem bankowcem, więc dość szybko rozejrzałam się w ofercie innych banków i policzyłam koszty (nie tylko oprocenotanie). I tu kropka. Spoko zdolność kredytową mamy, ale skąd nagle wziąć dość sporą kwotę na wszystkie opłaty przed przyznaniem kredytu. Problem polegał na tym, że właśnie opłaciliśmy faktury za instalacje elektryczną (i nie planowaną ) hydrauliczną i musieliśmy jeszcze dość znacznie zdebetować konto. Lawirowanie między debetmem na koncie a debetem na karcie kredytowej weszło nam już chyba w krew. I tak oto problem kredytu został przełożony na bliżej nieokreśloną przyszłość. Pocieszam się faktem, że jakoś wyszliśmy już z dołka finansowego (chociaż wcale nie jesteśmy jeszcze na plusie), a ministerstwo finansów wciąż nie potrafi jasno określić ostatecznego terminu wejścia w życie podwyższonej (normalnej) stawki VAT. Chociaż nie ma co się łudzić w ustawie podatkowej jak wół stoi zapis, że preferencyjna stawka VAT (7%) obowiązuje do 31.12.2003 r. Więc chyba nie ma szansy na przedłużenie okresu tańszych zakupów budowlanych. Nas wprowadzenie nowej stawki VAT dopinguje do wykonywania każdej pracy na fakturę. Wczoraj wieczorem podsumowaliśmy naszą sytuację finansową i nagle stwierdzamy, że ostatnio zarobione pieniądze przeciekły nam przez palce - jak zwykle. Stąd nagle moje zniechęcenie przerodziło się w rzuceniu pomysłu aby zrezygnować w tym roku z robienia wylewek (a to nie wiem czy pogoda odpowiednia przy braku okien w budynku, a to rurki z wodą nie mogą tak stać bo to już przymrozki, itd.) . Mąż się ucieszył - nie trzeba będzie zaciskać pasa. Ale dziś siadłam do ponownego przeliczania kosztu wylewek i rozważań co tu zrobić aby wyszło taniej. Czy ktoś może zweryfikować moje wyliczenia: powierzchnia podłogi Podłoga na parterze 1 Izolacja pozioma przeciwwilgociowa m2 60,66 1,31 zł 79,46 zł 2 styropian FS 20 gr. 15 cm m3 9 182,97 zł 1 646,73 zł 3 taśmy dyletacyjne m 90 1,00 zł 90,00 zł 4 wylewka betonowa gr. 8 cm m3 6,86 150,00 zł 1 029,00 zł 5 siatka usztywniająca szt. 50 5,88 zł 294,00 zł Podłoga na poddaszu 6 styropian FS 20 gr. 2 cm m3 1,6 182,97 zł 292,75 zł 7 siatka usztywniająca szt. 55 5,80 zł 319,00 zł 8 wylewka betonowa gr. 6,5 cm m3 6,34 150,00 zł 951,00 zł Do tego robocizna (ale to już tylko kwestia decyzji czy taniej i bez faktury, czy firma). Dla wyjaśnie dodam, że powierzchnia podłogi parter to 85,66; piętro około 90 m2. W części ułożony jest już styropian (góra 16,34; dół około 34 m2). Jeśli możecie to skomentujcie moje wyliczenia lub podpowiedzcie swoje doświadczenia z wylewkami. Czekam na komentarze Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Moira 11.09.2003 08:22 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 11 Września 2003 Dzięki za uwagi co do ceny styropianu. Rzeczywiście podzwoniłam po kilku składach i cóż się okazało, że hurtownia w której zaopatrujemy się od początku budowy jest jedną z najdroższych w okolicy - nawet uwzględniając ich rabat. Włąściciel tej hurtowni obiecał nam kiedyś, że jak znajdziemy coś taniej to mamy do niego przyjść to on nam sprzeda po cenie tej tańszej hurtowni. Stąd mój mąż ma zamiar porozmawiać z nim o cenie styropianu. Zobaczymy czy to był tylko chwyt marketingowy. Innych cen nie sprawdzałam, ale teraz zacznę. Do tej pory to mój mąż robił zakupy budowlane, a on jakoś mnie ma smykałki do oszczędzania. Od teraz dojdzie mi kolejny obowiązek. Ponadto dalej szukam ekipy do wykonania wylewek. Niekoniecznie z miksokretem. Właściwie to zaczynam się gubić w tych wszystkich opiniach. Jedni twierdzą, że tylko z miksokreta, a kolejni znowu, że właśnie dobra ekipa wykonująca ręcznie jest pewniejsza. Na razie to w ogóle nie mam żadnej. W sobotę ma przyjechać mój brat elektryk razem z hydraulikiem. Brat ma poprawić parę rzeczy w instalacji elektrycznej, a hydraulik ma w końcu wykonać próbę ciśnieniową. Jak wygląda taka próba na instalacji bez pieca i kaloryferów. Możecie mnie uświadomić. Pozdrowienia dla czytających Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Moira 19.09.2003 09:21 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 19 Września 2003 W sobotę rano zrywam się wcześnie, bo przecież ma przyjechać brat z hydraulikiem (a oni z reguły to ranne ptaszki). Krzątam się po domu i wyglądam i niecierpliwię się. Nie wiem co robić nie ma ich - wystawili mnie do wiatru? Wtedy łaskawie wstaje mój mąż i ze spokojem stwierdza, że przecież oni dopiero o 9 wyjadą, no to będą około 11, po co się tak denerwuję. No właśnie po co, gdyby moja druga połowa przestała wierzyć w jednomyślność wynikającą z małżeństwa, może raczyła by mnie informować. Może on wierzy, że czytam w myślach. No trudno te dwie godziny snu, które mi uciekły może kiedyś odrobię. W końcu przyjeżdżają chłopcy. Jestem radośnie podniecona jak w czasach dzieciństwa, jak byłam młodsza byliśmy z bratem bardzo blisko i zawsze z niecierpliwą radością oczekiwałam jego przyjazdu. Taaaaaaaaa, tylko dlaczego przyjechali w czterech? Zakładałam dwie dodatkowe osoby w jadłospisie. Matko Boska!!!! Czy ja wyglądam na wróżkę. Kombinuję kulinarnie aby ich wyżywić i tracę kontrolę nad stroną techniczną próby ciśnieniowej i ewentualnych poprawek instalacji elektrycznej. Już po wszystkim pytam męża: no i jak próba, wszystko dobrze. Odpowiedź: nie wiem nie widziałem, ale Sławek (hydraulik) mówi że OK. No to świetnie. Teraz polejemy to wszystko betonikiem, a jak będzie trzeba kuć i szukać przecieku, to wtedy pojedziemy do Sławka i co mu powiem, że mu ufałam, a teraz to już nie. Dość wysoki koszt tego zaufania. No dobra zakładam, że wszystko jest dobrze. Więc teraz pora na wylewki. Gorączkowo szukamy ekipy. Sławek (hydraulik) od razu na wstępie swojej wizyty poleca nam jakaś znajomą ekipę z miksokretem z Zambrowa (podobno robią za 6 zł/m2 ). W tym samym czasie dzwoni moja mama, że ona właśnie uzgodniła z ekipą ze wschodu, która właśnie im kończyła dom, że chętnie zrobią nam wylewki za 8 zł/m2 (ręcznie). Mogą zacząć od przyszłego poniedziałku. Ekipa z Zambrowa kompletnie nie komunikatywna, a cena od razu skacze na 10 zł, ponadto ostatecznie to oni mogą zrobić nam te wylewki, ale pod koniec października - a dom bez okien. I teraz konsternacja. Ciekawa jestem czy u was też następował taki etap że żaden z małżonków nie chciał podjąć ostatecznej decyzji i delikatnie rzucał pytanie w powietrze: No to co zrobiMY? Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Moira 24.09.2003 07:24 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 24 Września 2003 No i jak zwykle przez przypadek i tak mimo woli znaleźliśmy ekipę do wylewek. Nie wiem tylko czy zasługują na miano ekipy. Już widzę te salwy śmiechu naszych przyjaciół i znajomych jak będziemy zdawać relację z budowy. Zaczęło się niewinnie. Mieliśmy na oku dwie ekipy tak jak wcześniej opisałam, ale mój mąż w piątek wieczór na miłej imprezce u sąsiada pyta się o jakiegoś Wiesia - jak robi wylewki. Na co sąsiad - dobrze robi tylko mu kasy wcześniej nie dawaj, bo więcej nie przyjdzie, a jak przyjdzie to pijany. Nie wnikałam w temat rozwinięty przez męża, mylnie nie domyślając sie preferencji mojego męża. Otóż okazuje się (nie po raz pierwszy zresztą), że aby okiełznać mojego męża wystarczy: * posłuchać opowieści mojego męża o przygodach psiarsko-myślwiskich, * dodatkowo wykazać się niewielką znajomością tematu budowlanego, poprzez przyniesienie poziomicy * potakiwanie, miły wyraz twarzy (piwko w torbie też przejdzie), ale najważniejsze: * pochodzenie z naszej wsi, przez co nie musimy korzystać z barakowozu. W każdym razie w sobotę przyjechali na swych rowerkach, aby zgodnie z propozycją męża wykonać płytę, która ma pokryć ten grobowiec studzienny, który zawdzięczamy naszemu doradcy ds. wody. Aby wyjaśnić o co chodzi, przeskoczę na inny wątek. Od trzech lat walczymy z ustawicznym brakiem wody w studni (zwłaszcza po okresach dłuższego niekorzystania z pompy) - dla wyjaśnienia nik z okolicznych sąsiadów nie ma tego problemu. Na początku zestaw hydrofor+ pompa były umieszczone w domu głównym w takiej małej piwniczce. Historia jest długa obejmuje prawie trzy lata walki więc ją teraz pominiem. W każdym razie ostatnim pomysłem naszego poprzedniego hydraulika było przeniesienie hydroforu i pompy bliżej lustra wody, tzn. umieszczenie tego wszystkiego w takim stalowym grobowcu (skrzynia ze stali ma jakieś 2x1m) wkopanym w ziemię. Kiedy się umawialiśmy rok temu na wykonanie tego przeniesienia był lipiec. Hydraulik przysłał ekipę jakoś na jesieni. Wszystko poinstalowali tylko klapy górnej nie wykonali tłumacząc nam, że nie ma co się spieszyć bo trzeba sprawdzić czy to rozwiązanie da rezultaty. No i przez cały rok ta dziura w ziemi przykryta jest prowizorycznie kawałkami blachy z ogrodu. Na zimę położyliśmy warstwę wełny mineralnej, a po większych deszczach mąż wkraczał do akcji pt. osuszyć zbiornik. Pan hydraulik pomimo że mieszka na tej samej wsi jakoś nie ma czasu aby przysłać nam swoich chłopców do skończenia pracy. Mało tego nie wziął za to jeszcze pieniędzy- więc logocznie mówiąc powinien chociaż się pojawić po kasę. Ale pewnie już wie, że może liczyć jedynie na figę z makiem, gdyż jego zdolni pracownicy instalując grobowiec zerwali nam filtr w studni i musieliśmy w międzyczasie robić nową studnię. Niezły kryminał. A wracając do pana Wiesia i spółki. Przyjechali w sobotę, płytę wylali i od razu do męża po kasę, chociaz umowa była że dostaną pieniądze jak płyta będzie na miejscu i w dodatku obsypana ziemią. NO cóż . W poniedziałek wracając z mężem do domu dowiaduję się, że p. Wiesio i spółka dokonują jakiś innych cudów na naszej budowie. Bardzo ich chyba polubił. Mąż obudził się z letniego letargu i ostro wziął się do pracy. To znaczy on płaci, chłopcy pracują, a mężowi się wydaje że to on jest taki pracowity. Więc p. Wiesio z kolegą w poniedziałek wykonali opaskę z betonu wokół kostki opaskowej wokół budynku gospodarczego, co uważam za zbędne, gdyż kostka była położona prowizorycznie. Potem wykopali dołki pod 30 tuji, które mój małżonek zakupił i miał sam posadzić. No cóż przynajmniej efekt był natychmiastowy od wczoraj mam żywopłot odgradzający ogród od kurnika, królikarni, kompostownika i szrotu naszych sąsiadów. A tak bym pewnie czekała jakieś dwa miesiące. Najlepsze w tej histori jest to, że w poniedziałek dogadując się w sprawie wylewek okazało się, że będą potrzebne jakieś profile, ale wcale nie było rozmowy o ich zakupie. Wczoraj chłopcy przyszli posadzić tuje, męża nie ma, więc p. Wiesio na moją uwagę że dzisiaj to go nie zobaczą strasznie się strapił. Strapienie ogarnęło go całego, bo aż przestał pracować tylko się podrapał po włosach pod czapką i oparł się o łopatę. Cóż było robić, trzeba pomóc strapionemu. Pytam się o co chodzi, może ja w czymś pomogę. A wie pani bo chodzi o te profile co to wczoraj o nich rozmawialiśmy. Ja już zamówiłem i trzeba zapłacić. Ile? 90 zł. Mam takie pieniądze więc mu je daję. Na szczęście wręczam mu kartkę z NIPem i proszę o fakturę. Przyjeżdża wieczorem mój mąż i mówię mu że zamówili jakieś profile i dałam im na nie kasę. PO CO MU DAWAŁAŚ PIENIĄDZE? SKĄD WIESZ NA CO ONE PÓJDĄ? itd. I teraz wiem jakim zaufaniem cieszą się nasi przyszli wylewkarze. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Moira 25.09.2003 13:23 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 25 Września 2003 Ekipa od wylewek umówiona, godzina zero się zbliża. A ja zaczynam panikować: co trzeba zrobić zanim zaleją wszystko betonem? Piszę karteczki i rozlepiam gdzie się da aby nie zapomnieć i znaleźć odpowiedzi na pytania:1) rura do kominka - jedna czy dwie, jakie fi?2) rura do rozprowadzenia ciepła z kominka na poddasze użytkowe - zostawić jedną dziur i czy w przypadku rozprowadzenia grawitacyjnego prowadzić w podłodze, czy może najpierw na poddasze i potem promieniście do poszczególnych pokoi?3) dlaczego rurki do centralnego odkurzacza w podłodze? i ewentualnie ile punktów i w których miejscach?4) i o czym jeszcze powinnam pamiętać, aby potem nie kuć lub nie kombinować?Może macie jakieś podpowiedzi? Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Moira 01.10.2003 08:27 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 1 Października 2003 Oczywiście, jakże by inaczej wylewki nie obyły się bez falstartu. W poniedziałek umówiona ekipa roboty nie zaczęła - po niedzieli należy odpocząć i wytrzeźwieć, czyz nie. Już wracając z pracy zakładaliśmy się z mężem, "są czy ich nie ma?, a jak są to ile zrobili?. No i cóż na podwórku pusto i cicho. Przyjeliśmy to dość spokojnie - ciekawe czy to lata budowy nas tak znieczuliły na brak terminowości pracowników. NO ale Pan Majster zaraz po naszym przyjeździe pokornie pojawił się pod płotem (akurat otwierałam bramę dla znajomych) i bardzo nas przepraszał, że on nie mógł bo musiał zostać w pracy (stałej), a reszta ekipy bez niego nie robi. Z miłym uśmiechem poinformowałam go, że jak jutro nie zaczną to pięknie uśmiechnę się do ekipy ze Wschodu, bo mi jest wszystko jedno kto robi byle robił. No i trochę podziałało. We wtrorek przyjeżdżamy z pracy a tu jak w ulu. Miało być ich trzech - jest czterech (chociaż ten czwarty coś za bardzo miał błędny wzrok jak na mój gust - może to ich gość). Na moje pytanie mąż odpowiedział - nie wnikaj i tak płacisz za całość a nie za głowę. No tak co mi tam - to ich sprawa jak się podzielą kasą. No i pomimo deszczu i spuszczonych psów (mąż zapomniał ich zamknąć) potrafili przyjść i wykonać to co mieli do zrobienia na pierwszy dzień, czyli dokończyli studnię (pomimo iż już dawno im zapłaciliśmy) i zaczeli wyrównywać strop na piętrze. Nasi robotnicy od stanu surowego nie nadążali w wyrównywaniem betonu z pompy przy zalewaniu stropu - więc podłoga na górze mogłaby być świetną scenografią do Halki. Dlatego teraz najpierw muszą położyć warstwę wyrównawczą, a dopiero później warstwę izolacyjną i posadzkę. My w między czasie robimy zakupy: styropian, folia, taśma dyletacyjna, mata zbrojna itp. Jak już wszystko kupimy to napiszę ile wydaliśmy - chociaż nie będą to ceny aktualne zwłaszcza styropian - od dzisiaj drożeje, a nam się jeszcze udaje kupić po starych cenach. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Moira 02.10.2003 06:19 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 2 Października 2003 Muszę się wykrzyczeć nie na temat. Wczoraj zawieźliśmy jedną z naszych suk do weterynarza, gdyż od kilku dni harcze. Myśleliśmy, że to przeziębienie - więc na początku leczyliśmy ją sami. Ale brak poprawy, a nawet robi sie coraz gorzej. Weterynarz wysłał psa na prześwietlenie płuc. I cóż się okazało!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Nasza suka ma śrut w płucu. A wiecie skąd? Kur...... Nasi sąsiedzi urządzili sobie polowanie na pieski zamknięte w kojcach!!!!!!!!!!!!! Trudno jest im teraz co kolwiek udowodnić, oprócz tego, że nielegalnie posiadają wiatrówkę gwintowaną, a ta podlega obowiązkowi posiadania zezwolenia i w dodatku odpowiedniego przechowywania broni. A nasz sąsiad (chłopak w naszym wieku, wykształcony, na odpowiedzialnym stanowisku) pożycza sobie broń od szefa i trzyma ją razem z otwarą paczką śrutu w garażu. REWELACJA. COŻ ZA ODPOWIEDZIALNOŚĆ. Gdybyśmy chcieli otwartej wojny na śmierć i życie to wczoraj byłaby u nich policja i na pewno wyrok w zawieszeniu by go nie ominął. Ale tak naprawdę to podejrzewamy że strzelali jego robotnicy (może podkuszeni przez jego żonę?). Mieszkamy obok siebie od dwóch lat, stosunki sąsiedzie mamy (mieliśmy) dobre, może towarzysko nie jesteśmy zgrani, aby razem się bawić, alę zawsze można było sobie przez płot porozmawiać. A tu taka nienawiść do naszych psów. I CO NAJBARDZIEJ mnie wkurza, to naruszenie granic mojej własności. (Mam nadzieję, że strzelając byli chociaż na tyle odpowiedzialni, że upewnili się że mnie z dzieckiem nie ma w domu - Weronika często wchodzi do kojców i do bud bawić się z psami). No cóż wieśniak zawsze zostanie wieśniakiem. I nie chodzi mi o miejsce pochodzenia, tylko o odpowiednio wykształtowany kręgosłup moralny i odpowiedni poziom wrażliwości. Dla wieśniaka pies nie znaczy nic - krowa, świnia zasługują na odpowiednie traktowanie, ale pies to darmozjad. Więc strzelanie do psa, który może tylko schować się do budy i nie ma gdzie uciec to żadna zbrodnia. OOOOOh. Jestem wściekła z bezsilności. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Moira 03.10.2003 07:41 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 3 Października 2003 Okropny tydzień. Wylewki. Psy. Psy. Wylewki. I wszystko nie tak. Jesteśmy tak nabuzowani i zmęczeni, że wczoraj dostałam takije drżączki jakbym była na prochach, moja córka została pare razy okrzyczana (to że jej się należało nie zmienia faktu że zrobiłam to wyładowując złość na cały świat, a nie na nią). Dziesiaj wcale nie jest lepiej, jesteśmy z mężem coraz bardziej nabuzowani kolejnymi faktami które odkrywamy, a propo naszych psów. Rozmowy z sąsiadami niezbyt przyjemne, dodatkowo podnoszą poziom adrenaliny. A jeszcze te wylewki . Wiedziąłam, że nie mogę się spodziewać super cudów ze strony naszej ekipy. Ale dość jasno określiłam zakres i sposób wykonywania ich czynności zawodowych. A oni swoje. Po pierwsze te ćwoki nie dodały plastyfikatora do wylewki w kuchni (odrzewanie podłogowe). Ręce mi odadły do samej ziemi (poziom chudziaka). Ach tak no to teraz zrywajcie beton i kładźcie od nowa. Na co mój mąż: Dobra nie popęka, niech już tak zostanie, tylko dalej już dolewajcie plastyfikator. Kurw.... O ile zakład, że dziś nadal pojemnik z plastyfikatorem znajdziemy zamknięty? Wczoraj kładli styropian i maty na górze- oglądam i stwierdzam, żę powinni pociągną izolację i wylewki do zewnętrznego końca otworu na balkon, bo przy ścianie dwuwarstwowej okno jest na końcu pustaka. Mój mąż: "Ale po co" Coraz bardziej wściekła: "Po to" i tak oto zamiast mu to spokojnie wytłumaczyć wywalam na niego swoją wściekłość> No w końcu to on znalazł tą ekipę. Majster moją uwagę przyjął z grzecznościowym uśmiechem (często się do mnie usmiecha, ale to szowinista bo pomimo usmiechu nie słucha co do niego mówię - dopiero jak powtórzy to mój mąż to zrobi to na nim jakieś wrażenie). Wieczorem idziemy z mężem obejrzeć dokładnie jakie uwagi im jeszcze zapisać w liście miłosnym na jutro. CHOLERA. Nadal nie zrobili tego o co ich prosiłam. Małe tego odkrywam, ze piwnicę którą mieli zasypać piaskiem, zasypują czarną ziemią z hałdy (ziemia z trawką). Już nie długo będę przypominać goryla z uwagi na coraz niżej opadające ręce. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Moira 08.10.2003 10:53 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 8 Października 2003 No, powoli wychodzimy z dołka. Sprawa z sąsiadami w miarę się unormowała. Sąsiad czuje się winny, psy dochodzą do zdrowia, a my powoli wychodzimy z szoku.Nie będę męczyć was dalej sprawą piesko-sąsiedzką.Pomęczę was wylewkami.W piątek wracała z pracy w nastroju bardzo bojowym, juz szykowałam się do ataku, a tu nasz majster przylatuje z poziomicą i naskakuje: Proszę szefowo, proszę sprawdzić, że równo. Tym nadskakiwaniem i wyraźnym zaznaczeniem, że ja tutaj jestem szefem a nie mój mąż ujął mnie zupełnie. Więc nie było walki i rękoczynów. Faktycznie robią równo. Posprawdzałam poziomicą co się dało i jest O.K.Pomądrzyłam się jeszcze chwilę, ale w tonie kobiety zalotnej, i obie strony rozstały się zadowolone. Mąż poczuł się tak zadowolony, że miał wypić pifko z chłopcami, ale coś mi się wydaje (jestem tego pewna), że pifko to było tylko zapitka. Kiedy wrócił późno wieczorem bardzo starał się być trzeźwy. Na moje uwagi, że coś za bardzo się integruje z ekipą - stwierdził, że przecież to miejscowi, a z miejscowymi trzeba żyć dobrze. No cóż z takim argumentem nie ma co dyskutować.W sobotę prace szły raźno. Dokupiliśmy kolejną tonę cementu i wyjechaliśmy na weekend. Wróciliśmy dopiero wczoraj około 8. Chłopcy już nie robili, ale czatowali na męża przy płocie - celem wyrwania kolejnej stówy. Mi nie pokazują się na oczy, chyba że pracują. Na początku ustaliłam z nimi, że zapłatę dostaną jak zrobią całość. Ale oczywiście mąż ma miękie serce i tym sposobem w ciągu pięciu dni pracy wyrwali już około 500 zł. Zawsze podobno mają jakieś wytłumaczenie - a to imieniny żony, a to na chleb nie mają, więc mój biedny mężulek nie ma serca im odmówić. Oczywiście kasę trzymam ja więc przychodzi do mnie i wysłuchuje moich racji, a potem i tak wręcza im pieniądze. Dobra niech im będzie, chociaż ja bym wolała dostać raz a porządnie, niż przejadać (czytać: przepijać) pomalutku. cdn. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Recommended Posts
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.