Barbossa 28.09.2007 15:36 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 28 Września 2007 i napisz, co sądzisz o "rzeglażach" którzy syfią, sr.., pomimo, że powoli ta infrastruktura związana z higieną i porządkiem goni popyt, czy takim ludziom, którzy syfią niemożebnie, mają w du.. jakiekolwiek prośby (o nakazach boję się pisać, bo minie zahukasz) pozwoliłbyś pływać? bez poniesienia konsekwencji? Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Majka 28.09.2007 15:43 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 28 Września 2007 w takim razie fajnie, że do nas zaglądnęliście Oj, żebyś tylko nie przeklinała chwili w której się o Was dowiedziałem nie martw się na zapas rozumiem, że chcecie PZŻ odciągnąc od koryta. Ale czy my, jako społeczeństwo dojrzeliśmy do samostanowienia o sobie? Pytasz o całe społeczeństwo, czy może jednak tylko o siebie? o siebie sie nie martwię, jam dojrzała baba, Zakładacie, że ogół jest na tyle odpowiedzialna, że nie będzie szaleć jak nie czuje tej zabawy? Szaleć to można na skuterach i motorówkach. Narobić kaszany i zwiać. może masz rację i na żaglówkach w dzisiejszych czasach plywaja sami odpowiedzialni ludzie Tymczasem na szybkie jednostki patenty nadal będą obowiązywały, a niech no ktoś spróbuje zaszaleć na żaglówce. Policja szybko zhaltuje takiego pacjenta i wybije mu ze łba ochotę na dalsze szaleństwa. Ja w sam raz przeszłam ostra szkołę, ale podczas studiów widziałam jak sie szkoli na sternika na AWF i kto dostaje uprawnienia. Nie obraź się ale... byłaś może w wojsku? Jako żywo przypomina mi to postawę starego "dziadka" wobec "kota": ja dostałem mocno w tyłek, teraz ode mnie będą dostawać młodzi... prawie jak w wojsku, kurs robiłam w Trzebiezy. Jako dziadek /raczej stara babka/ napewno nie dawałabym taryfy ulgowej mlodym. jak dostaną w d.upę, to może nie zrobią sobie albo innym krzywdy I dobrze pamiętam umiejętności nowych sterników A czy wiesz że niejeden z owych nowych sterników - zrobił swój "patent" nawet nie po to aby pływać - ale po to aby w te pędy zrobić MIŻ a potem IŻ. Czasem nawet stawał na głowie aby koniecznie wyrwać się w morski, "stażowy" rejs - przerzygany następnie w koi. I tacy to potem szkolą zastępy nowych "patenciarzy" ja rzygałam na zawietrznej , niestety drogi moje troche sie rozeszły z żeglarstwem, własna firma, dzieci, mąż nieprzepadający za wodą zabic jachtem się da, tylko trzeba sie troche postarać Nad Kobietą pastwił się nie będę : wystarczy że dostatecznie dosadnie wytłumaczyłem powyższe Barbarossie. Pozdrawiam Tomek Janiszewski pastw się pastw. Ja masochistka Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Tomek Janiszewski 28.09.2007 16:17 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 28 Września 2007 może masz rację i na żaglówkach w dzisiejszych czasach plywaja sami odpowiedzialni ludzie Nawet jak pływają nieodpowiedzialni - to łatwo ich dopaść i ukarać. Po co fundować calej reszcie patentową "cenzurę prewencyjną"? Czy poziom prawdopodobnych szkód jakie mogą narobić zanim zostaną zatrzymani(wyjąwszy żeglującego szaleńca z kałachem za pazuchą) uzasadnia to? prawie jak w wojsku, kurs robiłam w Trzebiezy. Co jak co, ale nazwa tej "Perły w Koronie Szkolenioweg Imperium PZŻ" jest wyjątkowo adekwatna. Jakaż to instytucja potrafiła skutecznej wytrzebić... myśl o żeglowaniu z głów tylu obywateli naszego kraju? Aczkolwiek nie przeczę że skoro ją przeszłaś, to jesteś w gronie najlepszych. Inna rzecz że można było to osiągnąć i bez wyrzeczeń, drogą praktyki na własnym jachcie. Niechby tu zajrzał Skipbulba z pl.rec.zeglarstwo, mielibyśmy ciekawe zderzenie "dwóch szkół". Dodam jeszcze że przed kilkudziesięciu laty (może jednak nie jesteś aż tak stara aby to pamiętać) odpowiednikiem "Trzebieży" na śródlądziu był YKP w Jadwisinie nad Zegrzem. To tam odbywały się wielodniowe "sesje" na patent sternika jachtowego. A trzeba CI wiedzieć że przed rokiem 1981 starnik jachtowy był wymagany dla prowadzenia najmarniejszej Omegi(!) Żeglarz mógł to czynić tylko pod nadzorem. Więc nawet jak młodzi zapaleńcy znaleźli sobie gdzieś w klubie jakąś zapuszczoną krypę, to odremontowanie jej było dopiero połową sukcesu: trzeba było jeszcze znaleźć kogoś kto zgodzi się nią dowodzić, i zdać się na jego łaskę i niełaskę. Stopień sternika jachtowego był dostępny dla relatywnie nielicznych, zdobyć go można było po zaliczeniu 300km w rejsach stażowych... po śródlądziu! Chciałabyś powrotu do tamtych czasów? Jako dziadek /raczej stara babka/ napewno nie dawałabym taryfy ulgowej mlodym. jak dostaną w d.upę, to może nie zrobią sobie albo innym krzywdy Albo w ogóle zniechęcą się do żeglowania i zrobią komuś krzywdę w bardziej dostępny sposób. Jako blokersi, stadionowi chuligani lub inni dresiarze. niestety drogi moje troche sie rozeszły z żeglarstwem, własna firma, dzieci, mąż nieprzepadający za wodą A ja niestetry żaony nie mam dotąd, więc z powodzeniem pływam sobie w pojedynkę. Tymczasem w dawnej drużynie harcerskiej zostałem niegdyś wytypowany do odstrzału: "instruktor" stwierdził że nawet jak zrobię sternika, łódki nie dostanę. No i niech teraz ma się z pyszna. Pozdrawiam Tomek Janiszewski Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Majka 28.09.2007 16:25 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 28 Września 2007 Tomku kurs robiłam w 1981 roku na własną łódkę w zyciu nie byloby mnie stać. Żeglarstwem zaraziłam sie od mamy - sternika morskiego. ja pochodzę z gór, więc ośrodków warszawskich nie znałam. Najwyraźniej przeważa we mnie "matczyna" chęc uchronienia nierozważnych przed zrobieniem głupstwa. I stąd ta prewencja. Na orionie pływałam, fajna łódka, tylko jak było zimno to woda sie skraplała i mokre spiwory mieliśmy. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Tomek Janiszewski 28.09.2007 16:35 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 28 Września 2007 i napisz, co sądzisz o "rzeglażach" którzy syfią, sr.., Możesz nazywać ich w dowolny sposób. Nie obrażę się, bo nie odnosi to się do mnie. Ale nie uogólniaj więcej, że to narodowa cecha Polaków. Zaś od sądzenia - jest sąd, i to sąd nieskrępowany polityczną poprawnością nakazującą w takich wypadkach umarzać postępowania "z uwagi na młody wiek sprawców oraz znikomą szkodliwość społeczną czynu". pomimo, że powoli ta infrastruktura związana z higieną i porządkiem goni popyt, Z moich obserwacji (być może cząstkowych) wynika że niemały udział w syfie na mazurskich brzegach mają zorganizowane rejsy młodzieży (w tym rejsy "na patent"). Aby zaoszczędzić kasy której młode osoby nigdy nie mają za wiele, nocuje się zwykle na dziko, tymczasem trudno nieraz "na zawołanie" skorzystać z toalety podczas parugodzinnego postoju w Mikołajkach, szczególnie gdy w załodze jednego koromysła jest kilka a nawet kilkanaście osób, a takich koromyseł pływa w qpie cała flotylla. Co innego gdy pływa się samemu albo we dwoje z bliską osobą: zawsze można racjonalnie zaplanować postoje aby z jednej strony nie przepłacać za luxusowe "mariny" a z drugiej - nie zostawić jakiegokolwiek śladu po nocnym postoju na dziko. czy takim ludziom, którzy syfią niemożebnie, mają w du.. jakiekolwiek prośby (o nakazach boję się pisać, bo minie zahukasz) pozwoliłbyś pływać? bez poniesienia konsekwencji? Niekonsekwentny jesteś. Poprzednio zwyzywałeś mnie od PiSowczyków (skądinąd całkiem słusznie, choć wypada oddać sprawiedliwość posłom Radosławowi Pardzie i Krzysztofowi Bosakowi z LPR którzy mają dominujący udział w najnowszej liberalizacji przepisów), teraz - podejrzewasz mnie o jakieś odchylenia anarchistyczne. Jestem jak najbardziej za wzmożonymi kontrolami (najprościej - wysłyać policyjną motorówkę do każdego ognicha jarającego się poza wyznaczonym polem biwakowwym) i surowym karaniem chuliganów i "okupantów" Ale przecież oni wszyscy pływali dotąd z patentami! Może nawet wspomniane wyżej obozy "patentowe" (gdzie dziewczyna idąca w krzaczki z ukrytą za pazuchą rolką papieru nie zabiera nawet saperki obawiając się że zaraz ruszą za nią "paparazzi") nauczyły ich że paskudzenie po krzakach jest normą skoro nikt tam jeszcze WC nie wybudował? Tomek Janiszewski Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Tomek Janiszewski 28.09.2007 16:51 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 28 Września 2007 jeżeli ktoś będzie poruszał się z tłuczkiem czy nożem w ręce w miejscach publicznych to jak najbardziej, albo od razu do tworek, tu Twój przykład nie na miejscu Jak to nie??? Nóż kuchenny można ukryć w rękawie a tłuczek (na wszelki wypadek ze sklepową metką) - w reklamówce z zakupami. No i jak tu zapobiec zrobieniu niewłaściwego użytku z niebezpiecznych narzędzi? Skonfiskować wszystkim noże i tłuczki, a na czas robienia obiadu wypożyczać je, pozwalając z nich korzystać pod nadzorem policjanta? no tak, jeszcze będę rzeźbił, żeby usatysfakcjonować czarterodawcę To nie rzeźb. Najwyżej więcej zapłacisz przy czarterze; dotąd miałbyś jak w banku że odejdzesz z kwitkiem. pływałem orionem , przy pełnym miałem wodę w kabinie, miecz "pożyczony" z pancerza czołowego czołgu RUDY, nocą kobieta poza zasięgiem ramion (chyba, że roszada ), obity łeb, w czasie posiłku (z przymusu wewnątrz) gęba nizej karku - potrzebny wycior do przepychania, Widać miałeś jakiegoś Zabujczego Oriona (pisownia oryginalna z p.r.z, proszę nie poprawiać). Skoro Natura dała Ci trochę więcej wzrostu niż mi, możesz znaleźć sobie co innego. Np. Micro Polo. wolę coś lepszego, a własny byle "wypasiony" kurdupel to tylko kula u nogi Jaka kula u nogi??? Ruszam sobie z rodzinnego miasta, płynę sobie nieśpiesznie pięknymi rzekami śmiejąc się w nos unieruchomionym w korkach nad Zalewem Zegrzyńskim (np. w niedzielny wieczór, koło 22) blachosmrodziarzom, a na Mazurach poza jachtem nic już mnie nie obchodzi! To raczej gdybym pojechał tam samochodem, stałby się on po zaokrętowaniu na jacht kulą u nogi: zostawiłbym go np. w Węgorzewie, a postanowiwszy przebazować na tydzień lub dłużej na Nidzkiem zastanawiał się czy nie ściągnąć go na ten czas do Karwicy... A potem ta krzątanijna po zakończeniu rejsu gdy trzeba w trymiga wypakować wszystkie szpeje i poupychać je w bagażniku... A tak - wracam sobie do Warszawy ze wszystkim co mam, i mogę to odwieźć do domu choćby i w następnych dniach.[/b] Tomek Janiszewski Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Tomek Janiszewski 28.09.2007 17:16 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 28 Września 2007 kurs robiłam w 1981 roku To o rok później niż ja - żeglarza. I zaraz potem "awansowałem" dzięki ówczesnej liberalizcji. Nie muszę dodawać że sternicy jachtowi patrzyli podówczas na takich jak ja z lekceważeniem, dokładnie tak jak dziś leśne dziadki z PZŻ patrzą na tzw. lipcowych morsów. na własną łódkę w zyciu nie byloby mnie stać. Oj tam zaraz nie byłoby stać. Za Orniona zapłaciłem 3,5 tys. zł, potem musiałem włożyć w niego jeszcze sporo kasy a zwłaszcza pracy aby uczynić go zdatnym do użytku. Za mniej niż 10tys. zł. trafiają się oferty "Gig" lub Micro, które pod pewnymi warunkami nadają się do pływania po morzu. Żeglarstwem zaraziłam sie od mamy - sternika morskiego. Ja nawet zarażać się nie musiałem, nie miałem zresztą od kogo. Dla mnie było naturalne że żeglowanie musi być czymś wspaniałym, a skoro ludzie wylegują się na plażach zamiast pływać - to tylko dlatego że jest to zajęcie niedostępne dla przeciętnego śmiertelnika. Cena ceną - ale ileż złego w ukształtowaniu powyższego stereotypu uczyniła "żeglarska żandarmeria" do jakiej to roli został powołany za komuny PZŻ? ja pochodzę z gór, więc ośrodków warszawskich nie znałam. I to faktycznie może być problem: rejs rzekami z Warszawy na Mazury to rutynowy, kilkudniowy "przelot", jakby przedłużenie mazurskiego rejsu. Z odległego Krakowa, a zwłaszcza z powrotem - to byłaby już wielka wyprawa. Może dlatego (jak odnoszę wrażenie) odsetek żeglarzy morskich jest zdecydowanie większy poza Warszawą (pomijając oczywiście same Mazury). Jak już jechać gdzieś z Zakopanego lub Jeleniej Góry - to nad Bałtyk będzie praktycznie ta sama droga co do Giżycka. Najwyraźniej przeważa we mnie "matczyna" chęc uchronienia nierozważnych przed zrobieniem głupstwa. I stąd ta prewencja. A no widzisz: i na takich właśnie (skądinąd szlachetnych) instynktach żerowali dotąd ci dla których cała ta prewencja - służyła tylko zbijaniu kasy. Na orionie pływałam, fajna łódka, tylko jak było zimno to woda sie skraplała i mokre spiwory mieliśmy. Pewnie osób było o 2 (a nawet o 3: są tacy hardcorowcy którzy mieli zwyczaj pływać w piątkę: jeedna osoba w poprzek) za dużo Odnoszę jednak wrażenie że woda na suficie bierze się nie tyle z oddechów co z... zęzy. Nocą woda jest cieplejsza od powietrza, znajdująca się woda w zęzie nieustannie paruje, aby skroplić się na najzimniejszym suficie. Zapobiegłaby zresztą temu wykładzina. Niebawem również ją sobie sprawię, na razie jednak dorobilem się umeblowania, światła, stałej kuchenki... Pozdrawiam Tomek Janiszewski Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Tomek Janiszewski 28.09.2007 17:47 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 28 Września 2007 przecież dobrze wiesz, że mając np kartę pływacką nie ma wymogu zakładania kapoka/kamizelki a skoro optujesz, za brakiem papierów, to tym bardziej chyba, że coś się zmieniło Co się zmieniło? Zmieniła się świadomość osób do samdzielnego myślenia zdolnych, przymnajmniej moja. Co z tego że nie ma obowiązku zakładania kamizelki (a kartę pływacką pewnie gdzieś tam jeszcze mam), jeśli osoba myśląca potrafi ocenić, kiedy kamizelkę założyć warto, a kiedy nie. Na przykład, pod koniec lipca br. ostro kuło na Święcajtach (może 5B, może 6B, może nawet silniej), toteż nie zmuszany do tego przez nikogo i przez żadne przepisy - sam założyłem kamizelkę gdy wypłynaszy zza przytulnej osłony Kociej Wyspy (gdzie spędziłem noc), zorientowałem się że tu nie ma żartów. W końcu schroniwszy na chwilkę przed przelotną ulewą w "Rusałce" zawinąłem po raz drugi do zacisznego Kalu aby do Węgorzewa dotrzeć... na piechotę. A przecież nikt mi nie zabraniał pchać się w tych warunkach w pojedynkę przez Mamry: Kart Bezpieczeństwa na śródlądziu przecież nie ma i nie było! Więc co, tylko surowe przepisy mogą uchronić nieszczęsnych żeglarzy przed tragedią? Jeśli do włąsciwych wniosków nie doszli w porę poszkodowani podczas burzy żeglarze, aby czem prędzej wiać do brzegu, a w sytuacji krytycznej założyć kamizelki, albo nie zrobili tego bo "przecież nie ma wymogu" - to pomóc może im już tylko to, że z tego co przeszli wyciągną wreszcie właściwe wnioski i drugi raz takiej głupoty już nie powtórzą. Także i Tobie życzę wyzwolenia się z niewoli... myślenia pezetżetem, jakie tu zaprezentowałeś w całej pełni. Tomek Janiszewski Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Barbossa 28.09.2007 18:59 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 28 Września 2007 Możesz nazywać ich w dowolny sposób. Nie obrażę się, bo nie odnosi to się do mnie. Ale nie uogólniaj więcej, że to narodowa cecha Polaków. Zaś od sądzenia - jest sąd, i to sąd nieskrępowany polityczną poprawnością nakazującą w takich wypadkach umarzać postępowania "z uwagi na młody wiek sprawców oraz znikomą szkodliwość społeczną czynu". jest to cecha, sądząc po tym, co po sobie zostawiają Także i Tobie życzę wyzwolenia się z niewoli... myślenia pezetżetem, jakie tu zaprezentowałeś w całej pełni. tylko idiota może tak stwierdzić (nawet tak na prawdę nie wiem co to znaczy i g.. mnie to obchodzi) Jak to nie??? Nóż kuchenny można ukryć w rękawie a tłuczek (na wszelki wypadek ze sklepową metką) - w reklamówce z zakupami. No i jak tu zapobiec zrobieniu niewłaściwego użytku z niebezpiecznych narzędzi? Skonfiskować wszystkim noże i tłuczki, a na czas robienia obiadu wypożyczać je, pozwalając z nich korzystać pod nadzorem policjanta? jak zobaczyłem człowieka, ktróry z nożem "szefa kuchni" nap.. w trzy pupy siiedział na przystanku autobusowym (dodam: musztrując 5letnią córkę, żeby robiła dokładnie to co jej każe), to nie pytałem czy ma pozwolenia, tylko zadzwoniłem na policję Jaka kula u nogi??? Ruszam sobie z rodzinnego miasta, płynę sobie nieśpiesznie pięknymi rzekami śmiejąc się w nos unieruchomionym w korkach nad Zalewem Zegrzyńskim cóż zegrze dla mnie to masohizm Z moich obserwacji (być może cząstkowych) wynika że niemały udział w syfie na mazurskich brzegach mają zorganizowane rejsy młodzieży (w tym rejsy "na patent"). to nawet nie cząstkowe,to są "oberwcje" ślepego, słabo, Panie predyspodujący do wejścia w pobliże koryta, skoro takich spraw nie dostrzegasz nie jesteś lepszy, desole Jeśli do włąsciwych wniosków nie doszli w porę poszkodowani podczas burzy żeglarze, aby czem prędzej wiać do brzegu, a w sytuacji krytycznej założyć kamizelki, albo nie zrobili tego bo "przecież nie ma wymogu" - to pomóc może im już tylko to, że z tego co przeszli wyciągną wreszcie właściwe wnioski i drugi raz takiej głupoty już nie powtórzą. przecież każdy z nas o tym pisał, a kamizelki potrafią zaszkodzić - i nie pierd.. że nie, skoro jesteś takim "liberałem" to powinieneś wiedzeć, że czasami kamizelka porzeszkadza, nie pomaga To nie rzeźb. Najwyżej więcej zapłacisz przy czarterze; dotąd miałbyś jak w banku że odejdzesz z kwitkiem. dotąd miałem to w ... (zgadnij gdzie?) nie ma takiej opcji, zrozum działaczu/aktywisto To raczej gdybym pojechał tam samochodem, stałby się on po zaokrętowaniu na jacht kulą u nogi: zostawiłbym go np. w Węgorzewie, a postanowiwszy przebazować na tydzień lub dłużej na Nidzkiem zastanawiał się czy nie ściągnąć go na ten czas do Karwicy... A potem ta krzątanijna po zakończeniu rejsu gdy trzeba w trymiga wypakować wszystkie szpeje i poupychać je w bagażniku... A tak - wracam sobie do Warszawy ze wszystkim co mam, i mogę to odwieźć do domu choćby i w następnych dniach. węgorzewo to syf w porównaniu do potrzeb karwica? to chyba w drugą stronę, nie pasi do węgorzewa "krzątanina" kosztuje 50 PLN, nawet buraka na to stać piszesz językiem żeglarza, ale mentalnie wyglądasz na "skrzywdzonego" działacza nóż kuchenny można ukryć w rękawie a tłuczek (na wszelki wypadek ze sklepową metką) - w reklamówce z zakupami. No i jak tu zapobiec zrobieniu niewłaściwego użytku z niebezpiecznych narzędzi? schowaj se tam oriona Także i Tobie życzę wyzwolenia się z niewoli... myślenia pezetżetem, jakie tu zaprezentowałeś w całej pełni. Tomek Janiszewski ty się chyba przezywasz? Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Barbossa 29.09.2007 07:44 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 29 Września 2007 chyba mama sklarowała Kolegów do wyra Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
andk 29.09.2007 09:34 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 29 Września 2007 Wystrzelali się... Czytam i czytam i nie znajduję skąd myśl, że winnych tragediii trzeba szukać w PZŻetach, patentach i innych przepisach. Przecież licencji na rozum nie ma, nie było i nie będzie... Niemniej uważam, że używanie kapoka powinno być obowiązkiem. Tak jak pasów w samochodzie z podobnymi restrykcjami. Wiem, że brać żeglarska to bardziej zamknięta społeczność niż kierowcy i paradowanie w kapoku dla wielu "wilków" morskich i "szuwarowo-bagiennych" to po prostu nie honor... Ale tak jak pasy w samochodzie w większości przypadków ratują życie. A reszta to zwykła wyobraźnia a właściwie to jej brak. Tego nie załatwią żadne przepisy ani związki. Życie można stracić w najbanalniejszy sposób. Jednak są okoliczności, w których prawdopodobieństwo jego utraty znacząco wzrasta. I to powinni wpajać w na szkoleniach w zakute łby instruktorzy. Co do zachowania się w sztormowych warunkach - niezatapialna to jest tylko tratwa ratunkowa, i to niedziurawa. Każda jednostka wodna jest przystosowana do określonych warunków pogodowych. I nikt nie będzie budować jednostek odpornych na taki szkwał bo nie ma to ekonomicznego uzasadnienia. W taką pogodę nie pływa się. Jeśli już się przydarzy to też nie nauczą tego nigdzie, jak się zachować. Jedyne - to nie dać się zamknąć w kabinie, pod pokładem itp. w przypadku wywrotki. Stanięcie na haku w taki wiatr grozi zalaniem łódki - przy odpowiedni silnym wietrze będzie "nurkować" w wodę. Poddanie się wiatrowi ma sens o ile fala ma ten sam kierunek - jeśli nie, to obróci łódkę i "po ptokach". No i o ile nie widać ciekawego brzegu, o który niebawem wyrżniemy... Przykre, ale to tak jak z kacem - stuprocentowe lekarstwo to... przedtem nie pić Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
DPS 29.09.2007 12:33 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 29 Września 2007 Zapewne nie ma jedynie słusznego rozwiązania , każdy mógłby wiele argumentów prztoczyć dla poparcia swojej opinii. Niemniej cieszy mnie bardzo, że wywiązała się między nami taka dyskusja. Może ktoś ją przejrzy i trochę się zastanowi zanim popłynie na żaglach bez uprawnień. Oczywiście, że się odwazę. Natomiast nie odważę się popłynąć bez stosownych kwalifikacji. To poważna różnica. Biały szkwał pokazał, że uprawnienia nic nie znaczą jesli nie są poparte wiedzą, doświadczeniem i rozsądkiem. Twoje pytanie jest identyczne z postawą PZŻ, że nieobowiązkowe uprawnienia równają się analfabetyzmowi żeglarskiemu. To bzdura totalna. Akurat ja jestem za certyfikacją ale nie z tych powodów. W wielu krajach nie ma obowiazkowej certyfikacji a wypadków jest jakby mniej niż w Polsce. Zdarzyła się tragedia, jak jej uniknąć w przyszłości trzeba dyskutować poważnie i odpowiedzialnie. Tak postawione pytanie świadczy o tym, że nie masz pojęcia o czym dyskutujesz. SorryZbigniew Klimczak zawsze się podpisuję pod swoją wypowiedzią Wybacz. Czytam to forum z dużym zainteresowaniem i nie mam pojęcia jakie pytanie postawiła dompodsosnami . Gdybys byl uprzejmy i zacytował je, bylbym wdzieczny, bo gubie wątek a w cytacie i Twojej odpowiedzi pytania nie widze. No cóż - też byłabym wdzięczna za taki cytat. Nie będzie go, bo nie może być. Tak napisany post świadczy o tym, że nie masz pojęcia o czym dyskutujesz. Sorry. dompodsosnami zawsze podpisują mnie obok mojej wypowiedzi Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
DPS 29.09.2007 13:19 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 29 Września 2007 Już wiele wcześniej doszliśmy w rozmowie z 2112wojtkiem i innymi do wniosku, że wszystkim nam chodzi o to samo w gruncie rzeczy - o bezpieczeństwo na wodzie. Kwestią wtórną jest, czy uważamy, że zapewni to nam szkolenie i egzaminowanie na patenty czy też zdanie się na zdrowy rozsądek i instynkt samozachowawczy pływających. Upatrywanie wszelkiego zła w szkoleniach i egzaminach PZŻ pachnie z daleka sfrustrowanym działaczem, którego nie dopuszczono do koryta. Jasne jest, że nawet najlepsze szkolenia nie dadzą gwarancji, że wszyscy pływający będą rozsądni i będą się zachowywali zawsze adekwatnie do sytuacji, czy tp na wodzie, czy to na lądzie. Jasne jest jednak również, że puszczenie wszystkiego na żywioł tym bardziej nie zapewni bezpieczeństwa. Właściwie całkiem trafne jest porównanie do roweru - byłam świadkiem śmierci na drodze 5 osób, bo kierowca chciał ominąć pijanego rowerzystę, aby uratować mu życie. Udało mu się, ale zginął on sam i jeszcze 4 osoby. Winien był oczywiście rowerzysta - pijak. Różnie więc to bywa. Jak napisał ktoś wyżej - licencji na rozum nie ma i nie będzie. Ale czy to oznacza, że należy zrezygnować ze szkoleń? Szkolenia właśnie zapewniają rozwój świadomości i wiedzy u ludzi. A jeżeli, Tomku Janiszewski, uważasz, że wszyscy instruktorzy, którzy szkolili i szkolą żeglarzy to niedouki i tłumoki, które tylko leżeć w koi na rejsie potrafią... no cóż, taki pogląd jest bardzo ciasny i mam wrażenie, że pełen skrywanej agresji wobec rzeczonych instruktorów i szkoleniowców. Nikt Ci nigdy nie dał zarobić czy co? Nie chcieli Cię dopuścić do szkoleń? No i jeszcze jedno. Ośrodek w Trzebieży to jeden z najlepszych ośrodków szkoleniowych w tym kraju - w swoim czasie. Cóż ma do rzeczy, że PZŻ. PZŻ to nie jest organizacja wrogów ludu. To po prostu Polski Związek Żeglarski. PZN też ma wyłączność do nadawania tytułu instruktora narciarstwa. Czy to znaczy, że są tam sami złoczyńcy czyhający na naszą kasę? Na milę pachnie to kaczyzmem i spiskową teorią świata. Pogląd to, jak napisałam, ciasny i przynoszący wstyd jego głosicielom. Wszędzie, w każdej organizacji i w każdym skupisku ludzkim są kanalie i są porządni ludzie. W PZŻ też. To nie mafia. A bezpieczeństwo na wodzie zawsze będzie większe, jeżeli ludzie będą przechodzili szkolenie. Chyba, że uważasz, że szkolenia to przesądy światło ćmiące... Co do przeglądów jachtów - zgadzam się z Tobą w pełni, absolutnie niepotrzebne jest nabijanie kabzy prywatnym Panom sprawdzającym, czy wszystko mam na jachcie. W zupełności wystarczy, jeśli będą wyrywkowe kontrole, np. bosman w porcie albo policja wodna. Każdy powinien sam dbać o to, aby na jego jednostce było bezpiecznie i aby była ona sprawna. Ale szkolenia? Gdyby to ode mnie zależało, kazałabym każdemu wsiadającemu na jacht posiadać świstek, że przeszedł choćby podstawowe kilkugodzinne z zakresu bezpieczeństwa na jachcie. Powiedziano by tam, żeby uważać na bom przy zwrotach, żeby nie stawać na linach, zwłaszcza kotwicznej albo fale i jeszcze parę tego typu rzeczy. Czy to też byłoby nabijanie kabzy paru Panom albo niedouczonym zarzyganym instruktorom? Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Paweł Pawlicki 29.09.2007 13:20 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 29 Września 2007 Wystrzelali się... Czytam i czytam i nie znajduję skąd myśl, że winnych tragediii trzeba szukać w PZŻetach, patentach i innych przepisach. Przecież licencji na rozum nie ma, nie było i nie będzie... Niemniej uważam, że używanie kapoka powinno być obowiązkiem. Nie wystrzelali tylko nie chcą zdominować Waszego wątku akurat na forum które poświęcone jest zupełnie innej tematyce. Skoro to "Psycholog dyżurny" to może pogadać w aspekcie psychologii? Procedury kontra opcje. Procedury to regulamin, przepisy. kodeksy, schematy. Opcje to wielość możliwości, wybór a potem odpowiedzialność za własne decyzje. Używanie kapoka, obowiązkiem, powiadasz, z odpowiednimi restrykcjami. Jak to łatwo coś napisać. I szafować restrykcjami. Otóż jest takie sensowne zalecenie, że osoby nie umiejące pływać powinny mieć założoną kamizelkę ratunkową, kiedy przebywają na pokładzie. I wystarczy rozsądek i nie chojrakowanie. A nie nakaz. Dla żeglarza pod pokładem (czy w kabinie) kamizelka ratunkowa jest niebezpieczna (znany jest co najmniej jeden przypadek w Polsce a kilka na świecie, że nie udało się kogoś wyciągnąć z kabiny przewróconego jachtu - właśnie z powodu założonej kamizelki ratunkowej) Poza tym większość żeglarzy umie pływać. Procedury czyli przepisy były w tym temacie do tej pory w Polsce wyjątkowo debilne. Nie uznawały na przykład kamizelek asekuracyjnych lub pneumatycznych za indywidualne środki ratunkowe. Wychodziło na to, że na jachcie zarejestrowanym na 6 osób, trzeba było mieć szećć kompletów korkowych, czy piankowych pasów, przeznaczonych dla osób nie umiejących pływać, bądź nieprzytomnych. Pasy te poza tym, że nadają ciału pływalność, obracają człowieka twarzą do góry i utrzymują głowę ponad wodą są koszmarnie niewygodne i przebywanie w nich cały czas na jachcie jest udręką, która odbiera większość przyjemności z żeglowania. Praktyka jest taka, że owe wymagane kamizelki lądują na dnie jakiejś bakisty albo hundkoi, bo zajmują sporo cennego miejsca na jachcie a kiedy zachodzi potrzeba to po prostu nie ma czasu na ich wydostanie. Gdyby polskie przepisy uznawały kamizelki asekuracyjne lub pneumatyczne, lub pneumatyczne pasy ratunkowe za pełnoprawne indywidualne środki ratunkowe (jak to ma miejsce na świecie) to byłaby szansa na to żeby przyjęła się moda na noszenie kamizelek wśród żeglarzy(którzy w większości umieją pływać) A tak, zgodnie z tym co do tej pory było wymagane - rzeba było mieć odpowiednią ilość bezuzytecznego sprzętu ratunkowego na pokładzie (bo na co dzień przeszkadzającego mocno) i jesli ktoś chciał to mógł sobie dla szpanu kupić jeszcze pneumatyka albo asekuracyjną. Trochę bez sensu. Zresztą to samo panowało w temacie tratw na morzu. Trzeba było mieć taka beczkę zgodną z założeniami SOLAS, wytrzymującą upadek z 17 metrów. Podczas kiedy żeglarze na całym świecie, używają małych paczek, wożonych w bakistach. Nie wspomne już o kosztach, atestach i przeglądach tychże. Jeśli procedura, czyli przepis, nakaz, będzie sensowny to będzie stosowany. Jeśli będzie pod prąd rzeczywistości to będzie martwy. Zamiast iść taką drogą lepiej dopuścić możliwość wyboru. Zniesienie rejestracji i przeglądów znosi przymus wożenia ze sobą niewygodnych kamizelek. Których żeglarze nie chcą nosić. Dopuszcza za to używanie wszelakich wygodnych kamizelek, które można nosić - bo jak się kupuje kamizelkę pneumatyczną za 300 czy 400 zł to nie po to żeby leżała w bakiście. quote="andk"] A reszta to zwykła wyobraźnia a właściwie to jej brak. Tego nie załatwią żadne przepisy ani związki. Życie można stracić w najbanalniejszy sposób. Jednak są okoliczności, w których prawdopodobieństwo jego utraty znacząco wzrasta. I to powinni wpajać w na szkoleniach w zakute łby instruktorzy. obowiązkiem. niestety to właśnie Związek ustanawia program szkolenia. Są oczywiście instruktorzy i szkoły, które uczą bardzo porządnie. Ale w oficjalnych podręcznikach żeglarstwa znajdziesz bardzo niewiele na temat zachowania się w takich sytuacjach (może dwa zdania, całkiem zresztą sensowne, żeby płynąć do brzegu, ale jak dało się zaobserwować na mazurach, dwa zdania to za mało). Ludzi lekceważą zagrożenie i tylko takie spektakularne wypadki co jakiś czas mogą im w skuteczny sposób przywrócić poczucie rzeczywistości. Ja rozumiem, że większość z tutaj piszących chciałaby, żeby wypadków nie było, żeby wszędzie było bezpiecznie itp. Ale to nie osiągalne i nawet nie potrzebne. Człowiekowi jest potrzebne poczucie ryzyka. I pewien stopień zagrożenia inaczej gnuśnieje. Zmienia się w rozlazłą ciapę. I to jest prawdziwe zagrożenie. Zbytnie poczucie bezpieczeństwa. Dlatego ja się wcale nie martwię tymi, którzy bez patentu pojawią się na wodzie, nawet tymi, którzy nie mają o tym bladego pojęcia. Będą pytać i ostrzegać innych, bo brak wiedzy wymusza pokorę a pokora jest rzeczą podstawową na wodzie. Poradzą sobie. Najgorsi są tacy, którzy myślą że coś wiedzą i dla podtrzymania swojego wizerunku "wiedzących" zamykają się na świat. Postępują zgodnie z jakimś schematem, który może okazać się niewłaściwy. Bo sytuacje są różne. Trzeba znać procedury ale postępować wybierając opcje. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
DPS 29.09.2007 13:38 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 29 Września 2007 Pawle Pawlicki - zgadzam się z Tobą I tylko chciałabym, aby te procedury istniały i aby szkolenia były obligatoryjne. A potem - kwestia właściwego wyboru na wodzie. I nie upierałabym się przy egzaminie i patentach. Ale podstawowe szkolenie - bezwzględnie. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Paweł Pawlicki 29.09.2007 14:48 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 29 Września 2007 Już wiele wcześniej doszliśmy w rozmowie z 2112wojtkiem i innymi do wniosku, że wszystkim nam chodzi o to samo w gruncie rzeczy - o bezpieczeństwo na wodzie. Kwestią wtórną jest, czy uważamy, że zapewni to nam szkolenie i egzaminowanie na patenty czy też zdanie się na zdrowy rozsądek i instynkt samozachowawczy pływających. Upatrywanie wszelkiego zła w szkoleniach i egzaminach PZŻ pachnie z daleka sfrustrowanym działaczem, którego nie dopuszczono do koryta. OK. Wszyscy się zgadzamy co do meritum. Teraz powiedz mi jak wywołać "ogólnonarodową" merytoryczną dyskusję w środowisku żeglarskim, zaangażować w to szkoły żeglarskie, kluby, autorytety, armatorów, żeglarzy niedzielnych - przy postawie PZŻ, który wszystko blokuje i trzyma na wszystkim łapę. Część środowiska żeglarskiego (takiego, co tym żyje, niekoniecznie z tego życie, ile się po prostu bardzo interesuje) popatrzyła co mają w innych krajach i poczuła się z lekka sfrustrowana. Myślisz że sprawa zniesienia patentów to kwestia ostatniego roku? To się gotuje od kilkunastu lat. Od kiedy zawitała w Polsce na jako tako, demokracja. Bo to jest między innymi przejaw demokracji. Wydaje mi się, że pomału wchodzimy na drogę normalności. Ludzie stykają się okropną prawdą, że oto oni sami są odpowiedzialni za to co robią. Do tej pory szło się na kurs w przekonaniu, że jest to niezbędny krok w celu zdobycia patentu, który jest niezbędnym krokiem w pływaniu łódką z żaglem. "A masz patent" - pytają ludzie. A powinni pytać, a umiesz? Teraz okazuje się że można pływać "po prostu". Ale pojawiają się pytania i wątpliwości. I kwestia wiedzy. Chcemy żeby patent coś znaczył. To nie ma być kartonik który jest przepustką na jacht (jeszcze kilkanaście lat temu, żeby być członkiem załogi na omedze trzeba było mieć żeglarza - przypominam). To ma być autentyczny certyfikat potwierdzający wysokie kwalifikacje i kompetencje - wyróżniający posiadacza takowego spośród innych żeglarzy. Poza tym wejście do Unii zrobiło swoje. Okazało się że jachty stwarzające według naszej administracji duże zagrożenie (nie posiadały całej gamy wymaganych polskimi przepisami urządzeń, dokumentów, a załoga kwalifikacji) jednym ruchem przestają to zagrożenie stwarzać. Wystarczy zdjęć Polską banderę i wciągnąć Szwedzką, Brytyjską czy Niemiecką. W cudowny sposób przestawały obowiązywać restrykcje a poziom bezpieczeństwa nie malał (nie wzrastało zagrożenie). I owszem chodzi o odebranie PZŻ-towi monopolu na szkolenia. Chodzi o to żeby żeglarze mieli swoją organizację, która będzie broniła ich interesów przed różnymi organami państwa które co jakiś czas wpadają na różne pomysły. Chodzi o to, że cały model szkolenia jest oparty na starych założeniach i pływaniu klubowym. I jest może poprawny, ale w wielu miejscach też jest passe. Jasne jest, że nawet najlepsze szkolenia nie dadzą gwarancji, że wszyscy pływający będą rozsądni i będą się zachowywali zawsze adekwatnie do sytuacji, czy tp na wodzie, czy to na lądzie. Jasne jest jednak również, że puszczenie wszystkiego na żywioł tym bardziej nie zapewni bezpieczeństwa. Zagrożenia są realne i nierealne. Każdy może się czuć zagrożony w dowolnym temacie. Myśmy, występując przed komisjami sejmowymi, posługiwali się danymi uzyskanymi od Policji w kwestii wypadków na wodzie (to było przed pamiętnym szkwałem na Mazurach). Oraz danymi np. Towarzystw Ubezpieczeniowych w skali światowej. Zagrożenia jakie niesie ze sobą żeglarstwo są tak małe, że nawet nie prowadzi się statystyk na ten temat. Porównania drogowe są może i obrazowe ale każdego weekendu ginie na drogach kilkadziesiąt osób. W tym duży procent osób postronnych - niezaangażowanych w ruch drogowy. W żeglarstwie takich przypadków nie ma. Podobno golf jest bardziej niebezpieczny dla otoczenia. Jeśli zaś chodzi o samych żeglarzy to jest stara zasada że "chcącemu nie dzieje się krzywda". Ofiary "Białego szkwału" na Mazurach, były powodem niewiedzy bądź ignorancji. Albo ich samych, albo osób którym zdecydowały się zaufać. Nie ma sensu rozczulać się tak nad żeglarzami - sami chcą. Tak jak nie ma sensu rozczulać się nad alpinistami, czy narciarzami którzy sobie łamią nogi albo skręcają karki. Właściwie całkiem trafne jest porównanie do roweru - byłam świadkiem śmierci na drodze 5 osób, bo kierowca chciał ominąć pijanego rowerzystę, aby uratować mu życie. Udało mu się, ale zginął on sam i jeszcze 4 osoby. Winien był oczywiście rowerzysta - pijak. Różnie więc to bywa. Nie wiem o co chodzi z tym rowerem. Myślisz, że ktoś chcąc uniknąć kolizji z jachtem wiedzie w grupę kajakarzy? Jakiś statek? Mogę sobie wyobrazić taki scenariusz, ale co z tego. Równie dobrze statek może wjechać w kajakarzy z innych powodów. To są sprawy dla prokuratury. Administracja co może robić to odpowiednio oznakowywać miejsca niebezpieczne, informować o zagrożeniach i dbać o służby. No i jeszcze jedno. Ośrodek w Trzebieży to jeden z najlepszych ośrodków szkoleniowych w tym kraju - w swoim czasie. Cóż ma do rzeczy, że PZŻ. PZŻ to nie jest organizacja wrogów ludu. To po prostu Polski Związek Żeglarski. PZN też ma wyłączność do nadawania tytułu instruktora narciarstwa. Czy to znaczy, że są tam sami złoczyńcy czyhający na naszą kasę? Też robiłem sternika w Trzebieży i pamiętam że było fajnie. Ale fajność to za mało. To nie jest tak jak myślisz. Z PZŻtem nie miałem nic do czynienia od bardzo wielu lat. Aż kilka lat temu z powodów zawodowych zacząłem się grzebać w historii związku i niestety dogrzebałem się rzeczy całkiem niefajnych. To o czym pisze Tomek, to jest efekt kilkudziesięciu lat działalności PZŻ. Popatrz co masz w PZPN - ludzie siedzą w wiezieniach. W Polskim Związku Karate była gigantyczna afera z udziałem służb specjalnych. W innych związkach stosownie do ich statusu majątkowego. A PZŻ był w swoim czasie beneficjentem ogromnych pieniędzy płynących właśnie z patentów i egzaminów. Pieniądze trafiały do kasy związku- a nie do skarbu Państwa. To tak jakbyśmy razem Ty i ja założyli jakiś związek np.: piszących na forach internetowych i ustanowili, że wszyscy, którzy chcą pisać na forach muszą zdać egzamin i dostać od nas papierek. I załatwiamy sobie w sejmie odpowiednią ustawę. Żyć nie umierać. To zrobił PZŻ w 1961roku (zawsze mieli w swoich związkowych władzach wysoko postawionych we władzach państwowych ludzi, co najmniej wiceministrów a najlepiej premierów lub wice) i to działa do dziś. Prawo do żeglowania mają wszyscy. W wolnym społeczeństwie każdy ma prawo robić co chce, o ile nie narusza to wolności innych, ich bezpieczeństwa czy spokoju. Wszędzie, w każdej organizacji i w każdym skupisku ludzkim są kanalie i są porządni ludzie. W PZŻ też. To nie mafia. A bezpieczeństwo na wodzie zawsze będzie większe, jeżeli ludzie będą przechodzili szkolenie. Chyba, że uważasz, że szkolenia to przesądy światło ćmiące... Piszesz do Tomka więc on powinien odpowiedzieć. Ale ja też mam coś do dodania od siebie. PZŻ to nie mafia. Ale to organizacja skostniała, zbiurokratyzowana i w dużej części martwa. Która wyciąga ręce głosząc piękne hasła, lub strasząc ludzi wyimaginowanymi zagrożeniami, po pieniądze. Te pieniądze, to nie jest jakiś wielki skok na kasę. Aczkolwiek jak sobie uświadomimy liczby - to już zaczyna mieć to nieco inny wymiar. Patenty - kilkadziesiąt tysięcy wydanych w ciągu roku - daje kilka milionów złotych dochodu - bo koszt produkcji patentu jest dosyć mały. Tak samo z przeglądami i rejestracjami. Może w skali kraju nie są to duże pieniądze. ale w skali działaczy związkowych już całkiem spore. I jeśli naiwnie myślisz że związek je przeznacza na rozwój żeglarstwa bądź na działalność sportową to się mylisz. Przejada je. To jest resztka dawnego systemu wyrosłego na socjalistycznym pływaniu klubowym, który sobie dogorywa. "Byle do emerytury" mówią Leśne Dziadki. A mieli swoje czasy świetności, oj mieli. Zakładali Interster i Fundację Rozwoju Żeglarstwa, która potem wyprowadzała kasę zakładając BIG Bank Gdański, budowali jachty "dla społeczeństwa", które potem sprzedawali na zachód. Obrośli tez w majątek trwały, którego sprawy porządkował prezes Wiesław Kaczmarek. Daleko mi do poglądów PISu. Bardzo daleko. Ale głupa z siebie nie dam robić i żadnych mi tu ukrytych podatków. To forum właścicieli domów. Czyli w terminologii jachtowej armatorów. A poglądy całkiem nie właścicielskie. (zapraszam za stronę SAJ- stowarzyszenia armatorów jachtowych) Nikt z nas nie postuluje zniesienia szkoleń. Szkolenie powinno być na wysokim poziomie, powinno kosztować swoje (jak poziom to i pieniądze) i powinno być nieobowiązkowe. Tylko to wyciągnie szkolenia z dołka malizny. Rynek szkolenia a nie rynek zdobywania patentów. Bo co to jest 100% zdawalności? jakaś brednia. nawet 80% zdawalności jest nieporozumieniem. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Paweł Pawlicki 29.09.2007 14:53 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 29 Września 2007 Pawle Pawlicki - zgadzam się z Tobą I tylko chciałabym, aby te procedury istniały i aby szkolenia były obligatoryjne. A potem - kwestia właściwego wyboru na wodzie. I nie upierałabym się przy egzaminie i patentach. Ale podstawowe szkolenie - bezwzględnie. Może i tak. Ale życie nas uczy niestety, że obowiązkowe, najcześciej równa się kiepskie. Może i lepsze kiepskie niż żadne. Ale z drugiej strony w imię czego mamy ten obowiązek wprowadzić? Nie lepiej dobrze szkolić chcących? A ci którzy się nie szkolą niech się wstydzą swojej ignorancji. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
DPS 29.09.2007 15:38 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 29 Września 2007 OK. Wszyscy się zgadzamy co do meritum. Teraz powiedz mi jak wywołać "ogólnonarodową" merytoryczną dyskusję w środowisku żeglarskim, zaangażować w to szkoły żeglarskie, kluby, autorytety, armatorów, żeglarzy niedzielnych - przy postawie PZŻ, który wszystko blokuje i trzyma na wszystkim łapę. Nie da się wszystkim zamknąć buzi. Przykładem nasza rozmowa. Staramy się dojść do jakichś wnisków i rozwiązań - może kiedyś za Twoim np. pośrednictwem trafi to do Sejmu. Myślę, że internet to znakomita okazja do takiej dyskusji i to niejednej. I owszem chodzi o odebranie PZŻ-towi monopolu na szkolenia. Chodzi o to żeby żeglarze mieli swoją organizację, która będzie broniła ich interesów przed różnymi organami państwa które co jakiś czas wpadają na różne pomysły. Chodzi o to, że cały model szkolenia jest oparty na starych założeniach i pływaniu klubowym. I jest może poprawny, ale w wielu miejscach też jest passe. Nigdzie nie twierdziłam, że to musi być szkolenie akurat PZŻ. Odniosłam po prostu wrażenie, że Tomek Janiszewski najchętniej pogoniłby wszystkich instruktorów i szkoleniowców z PZŻ, a to postawa, wg mnie, głęboko niesprawiedliwa wobec wielu wspaniałych instruktorów. Oczywiście, że sąteż i nieuki, i obiboki oraz cwaniaki. Jak wszędzie. Nie należy tej organizacji demonizować, tak jak nie należy pozostawać jej bezkrytycznym fanem. Nie wiem o co chodzi z tym rowerem. Myślisz, że ktoś chcąc uniknąć kolizji z jachtem wiedzie w grupę kajakarzy? Jakiś statek? Mogę sobie wyobrazić taki scenariusz, ale co z tego. Równie dobrze statek może wjechać w kajakarzy z innych powodów. To są sprawy dla prokuratury. Administracja co może robić to odpowiednio oznakowywać miejsca niebezpieczne, informować o zagrożeniach i dbać o służby. Najogólniej mówiąc chodziło mi o to, że czasem mały jacht może stać się przyczyną dużej tragedii i nie należy tego z góry wykluczać. Informowanie o zagrożeniach to oczywiście również zadanie administracji, ale powtórzę raz jeszcze - taką wiedzę może dać przede wszystkim szkolenie. Prawo do żeglowania mają wszyscy. W wolnym społeczeństwie każdy ma prawo robić co chce, o ile nie narusza to wolności innych, ich bezpieczeństwa czy spokoju. Howgh! I jeśli naiwnie myślisz że związek je przeznacza na rozwój żeglarstwa bądź na działalność sportową to się mylisz. Przejada je. Jeśli tak jest, to należy z tym jak najszybciej zrobić porządek. Socjalistycznych pazernych działaczy rozliczyć i pogonić. Związek niech sobie działa, ale z uczciwymi ludźmi, którzy mają również kompetencje do działania. Chociaż... Gdyby nie to socjalistyczne klubowe pływanie, to iluż z nas nie miałoby nigdy możliwości zetknięcia się z tym wspaniałym i - przyznajmy - drogim i elitarnym sportem? Będę wdzięczna za adres stronki SAJ, w końcu też jestem armatorem. Szkolenie powinno być na wysokim poziomie, powinno kosztować swoje (jak poziom to i pieniądze) i powinno być nieobowiązkowe. Pozwolę sobie wprowadzić jedną małą poprawkę: Szkolenie powinno być na wysokim poziomie, powinno kosztować swoje (jak poziom to i pieniądze) i powinno być obowiązkowe. Patent niekoniecznie. Stworzenie rynku szkoleń to z całą pewnością właściwa droga do podniesienia poziomu bezpieczeństwa. Zdemonopolizować szkolenia - jestem jak najbardziej "za". Ale upieram się przy ich obowiązkowości. W najbardziej podstawowym zakresie. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Paweł Pawlicki 29.09.2007 16:07 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 29 Września 2007 Ale upieram się przy ich obowiązkowości. W najbardziej podstawowym zakresie. Nie wiem jak sobie wyobrażasz egzekwowanie owego obowiązku. Chyba, że to obowiązek ogólnonarodowy ma być. Taki domyślny i już. Moje dzieci spędziły kawał życia na łódce. Dzieci znajomych (tez liberalizujących polskie żeglarstwo) właściwie całe życie. Nie wiem po co mają tracić czas i pieniądze na kursie. Albo Polak uczący się żeglarstwa w Anglii - sporo teraz tam Polaków, po powrocie z patentem Ocean Yachtmaster albo zwykłym Offshore ma obowiązkowo iść na kurs? Albo tylko posiadacz fajnego wujka - który przepłynął wszystkie oceany w obie strony. Albo Szwed, który całe, życie spędził na łódce a nigdy nie był na żadnym kursie bo u nich to zupełnie nie jest potrzebne, wszystkiego nauczył sie od kolegów i z książek, po przyjeździe do Polski, musi się na kurs zapisać? Jakoś sobie tego nie wyobrażam. Za to wyobrażam sobie zalecenie, żeby osoby kóre nie posiadają odpowiedniej wiedzy, doszkoliły się na kursie. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
DPS 29.09.2007 16:24 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 29 Września 2007 Pisałam wyżej, że mam na myśli najbardziej podstawowe szkolenie, choćby kilkugodzinne. Chyba oczywiste jest, że jeśli ktoś posiada patent lub inny dokument świadczący o odbyciu szkolenia lub praktyki w innym państwie, to powinien być zwolniony z tego oibowiązku. Jeśli zaś ktoś ma wujka i przepłynął z nim ocean, to niech zadba o udokumentowanie tego w Sailor's Book i to też powinno zwolinć go z tego obowiązku. Masz jakieś udokumentowane szkolenie lub doświadczenie - OK. Nie masz - jazda na szkolenie! To tylko kilka godzin i najbardziej podstawowe infromacje dotyczące bezpieczeństwa na jachcie. Nawet jeśli się to zna, nie zaszkodzi powtórzyć. Wierz mi, na każdym szkoleniu można się czegoś nowego nauczyć. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Recommended Posts
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.