Mirek_Lewandowski 09.10.2007 16:39 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 9 Października 2007 Żagle i liny to pamiętają czasy zaprzeszłe. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
DPS 09.10.2007 17:08 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 9 Października 2007 Załapać, jak załapać, ale stan techniczny tego, co jest oferowane.. nie chce się pisać. Dużo nam brakuje do Chorwacji choćby, choć to tam niedawno wojna się skończyła. W czwartek jadę. Nareszcie O żesz... Farciarzu... No to.... stopy wody pod kilem. A zrób tam ładne zdjęcia i wklej nam w wątku żeglarskim! Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Paweł Pawlicki 10.10.2007 09:12 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 10 Października 2007 Z żeglarstwem to nie jest tak że najpierw śródlądzie, potem morze.to dwa różne światy chociaż wydają się być zbliżone. To tak jak przejazd przez miasto i przejazd przez pustynię. W mieście przez nieuwagę możemy spowodować wypadek. Na pustyni nam to nie grozi ale można nie przeżyć na setkę innych sposobów.Inaczej się jeździ i inaczej się myśli.Śródlądzie ze swoim szczególnym przypadkiem Mazur wymaga bardziej nauki o zachowaniach społecznych, kultury i zasad savoir vivre'u, niż zasad przeżycia w dosyć nieprzyjaznym środowisku.Moi koledzy, którzy pływają z tzw. szuwarowcami twierdzą, że nawyki śródlądowe mocno na morzu przeszkadzają. Ja się kiedyś tez o tym przekonałem.Niedawno Izba Morska opublikowała materiały dotyczące historii Rzeszowiaka. Niesprzyjające warunki (rozbudowana fala) i zbiorowa psychoza doprowadziły do wezwania pomocy przez radio. W trakcie akcji ratunkowej wydarzyła się tragedia. A akcja wcale nie była potrzebna. Zadziwiająca była chęć żeglarzy (z doświadczeniem śródądowym) do osadzenia jachtu na jakiejś mieliźnie (prosili o wskazanie mielizny na której mogliby osadzić jacht - to chyba miał być wariant "ucieczki w trzciny") przy falach kilkumetrowej wysokości to byłby wyrok śmierci dla jachtu i dla nich.A jacht ocalał i ma się dobrze, w trakcie akcji ratunkowej połamały się oba maszty i Rzeszowiak dryfował porzucony przez kilka dni. Znajomi pojechali go ratować i uratowali. Gdyby załoga nie wpadła w panikę i nie usiłowała realizować mazurskich czy w ogólności śródlądowych nawyków, prawdopodobnie nic by się nie stało. A tak mają traumę na koncie i śmierć kapitana w trakcie przesiadki.Piszę o tym, bo ja w tym czasie z moimi trzema córkami w tym samym sztormie bujałem się na Bałtyku czekając na chwilę lepszej pogody żeby wrócić do Polski (tylko sporo bardziej na zachód byłem). I owszem było to męczące ale nie było zimno więc o czym tu gadać... (jak jest zimno to jest dopiero męczące).Takich historii jest całkiem sporo - w zeszłym roku człowiekowi wydawało się że w coś puknął i że jacht tonie i że musi natychmiast wyjść, wezwał SAR, była akcja ratownicza, uratowano go, a jacht dziwnym trafem odnalazł się zupełnie nie zatonięty na litweskiej plaży dosyć daleko od miejsca gdzie powinien zatonąć.Pewna firma ogranizująca rejsy dla młodzieży, bardzo szumnie i entuzjastycznie literacko się na swoich stronach ogłaszała, wyczarterowała Orkana (ślicznego drewniaka) i popłynęła z młodzieżą na poszukiwanie przygody. Przygoda się znalazła w postaci najprawdziwszego buntu młodocianej załogi (jak klient płaci to wymaga) która miała wątpliwości co do kompetencji skipera i zmusiła go do wcześniejszego zakończenia rejsu w porcie w Bałtijsku, który jak wiadomo nie jest mariną jachtową z prawdziwego zdarzenia. Tam załoga opuściła Orkana i trzeba było ściągać go znowu jak poprzednie siłami zaprzyjaźnionymi. Jacht wrócił w stanie nadającym się tylko do remontu generalnego, z poniszczonymi burtami, pękniętymi wręgami, porwanymi żaglami (nowymi) i usyfiony mazutem.W jakimś sensie żeglarstwem pośrednim pomiędzy morzem a śródlądziem jest pływanie po Adriatyku bądź po wodach Rugii czy na Alandach. Jak ktoś ma wieloletnie Mazurskie przyzwyczajenia to może być z nim kłopot na morzu.Jeśli uprawia on na tym Mazurach tzw. żeglarstwo kejowe, czyli imprezuje w porcie i uważa żeby nie wpaść do wody to jeszcze od biedy sobie poradzi. Abstynencja i odpowiednia dawka pokory (oraz adrenaliny) na morzu powinna Neptuna przebłagać. Najgorzej jak śródlądowi wyjadacze ruszają. Stare wilki mazurskie. I próbują przenieść zwyczaje mazurskie (na dodatek takie sprzed lat) w nowe środowisko. Na przykład pochodzący z zamierzchłych PRLowskich czasów zwyczaj nie pływania w tym samym czasie na żaglach i na silniku. Nie do końca wiem skąd się on wziął (przypuszczam, że z braku stożka na łódkach śródlądowych, oraz być może z oszczędności). W zeszłym roku pływałem z kimś takim i trafiła się sytuacja (nagminna) przechodzenia przez tor wodny.Dobrze, że był dzień i statek który na nas omal nie najechał był widoczny, Dobrze, że zaglądnąłem do laptopa a i on stracił na moment pewność siebie i zdecydował się zawołać nas na pokład. Trzeba mu jednak przyznać że zrobił to w ostatnim momencie.Na pytanie czemu nie uruchomił silnika kiedy podochodził do toru odpowiedział że nie pływa się na żaglach i na silniku. W życiu nie słyszałem nic głupszego.My oczywiście siedzieliśmy w środku zupełnie nieświadomi co dzieje się na zewnątrz, oczekując odgłosu uruchomienia silnika jako znaku że znajdujemy się w okolicy toru. Zresztą miał przykazane wołać nas w jakiejkolwiek trudnej sytuacji. Mazurska praktyka kazała mu sądzić że sytuacja jest OK a znajomość mazurskich realiów pozwoliła mu ocenić że statek przejdzie blisko ale jednak obok.Trochę mu mina zrzedła jak nas statek mijał. Przyznam że i mnie i wszystkim też było niewesoło, to było moje najbliższe spotkanie z kontenerowcem w życiu. Na oko to był największy statek jaki w ogóle zbudowano. I oby innych tego rodzaju spotkań nie było. Nie jestem wcale ciekawy jak wielka jest jego fala dziobowa, oraz czy blachy poszycia są bardzo powgniatane. Również gruszka na dziobie wydaje mi się zbyt mało ciekawa, żeby ryzykować bezpośredni z nią kontakt.Dostaliśmy oczywiście zasłużony opieprz, ale w duchu przyjacielskim przez radio od oficera na pokładzie kolosa. W sumie udało się wyjść na plus. Czyli przeżyć.Nasz mazurski kolega dowiedział się, że można a nawet trzeba pływać na wszystkim co się da, żagle, silnik, pagaje wsio ryba byle do przodu i nie stanowić zagrożenia. Zwłaszcza na torze. Ja dowiedziałem się że na Mazurach nie pływa się na żaglach i na silniku na raz no i żeby nie przenosić ślepo nawyków z wielkiego miasta na pustynie. Bo to nie zadziała. Szczególnie jak ktoś jest przekonany o tym że wie. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Tomek Janiszewski 10.10.2007 10:27 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 10 Października 2007 Z żeglarstwem to nie jest tak że najpierw śródlądzie, potem morze. Więc teraz dla odmiany będzie coś o słodkim Na przykład pochodzący z zamierzchłych PRLowskich czasów zwyczaj nie pływania w tym samym czasie na żaglach i na silniku. Mnie uczono że tak się nie pływa - w harcerstwie. Oczywiście, taki program szkoleniowy przyszedł "z góry" czyli z PZŻ. Dotyczyło to zarówno jednoczesnego używania wraz z żaglami silnika jak i (w tamtych przaśnych czasach przede wszystkim) pagajów. Nie do końca wiem skąd się on wziął (przypuszczam, że z braku stożka na łódkach śródlądowych, oraz być może z oszczędności). Obojętnie skąd się wziął. był ściśle przestrzegany, a jego złamanie było uważane za hańbę tej miary co powiedzmy, oddanie moczu do wody wprost z burty na oczach zgromadzonych na mikołajskiej kei spacerowiczów. Nasz mazurski kolega dowiedział się, że można a nawet trzeba pływać na wszystkim co się da, żagle, silnik, pagaje wsio ryba byle do przodu i nie stanowić zagrożenia. Podziwiałeś mnie niedawno jak zręcznie udało mi się na resztkach wiatru trafić pozornie niesterownąłódką z nurtu Wisły wprost w portowy kanałek. W miniony poniedziałek już mi się to nie udało: wiatru było jeszcze mniej, do tego dmuchał on akurat wprost od brzegu, a płynąć jak najblizej brzegu aby w pewnej chwili skryć się za cypelkiem poza głównym nurtem nie mogłem: brzeg pod pomnikiem saperów okupowali moczykije. Silny nurt zniósł mnie poniżej portu: gdybym nie wyciągnął w tym momencie pagaja aby ze zwisłymi żaglami zbliżyć się do piaszczystej plaży gdzie nurt jeszcze nie docierał, prąd zniósł by mnie jeszcze niżej. A tam zaczynały się ciągłe zwałowiska gruzu, nurt zaś sięgał samego brzegu. Miałbym poważny kłopot jak powrócić; najpewniej poharatałbym żelkot na kamieniach podczas holowania z brzegu. Olewając bzdurną, związkowo - harcerzykowską "etykietę" doczekałem po chwili słabiutkiego podmuchu, który po stojącej niemal w tym miejscu wodzie przerzucił mnie do ujścia portowego kanałku. Potem zrobiłem to co już widziałeś: zrzucenie żagli, złożenie masztu i pagajowanie pod bramą. Tylko szpece od etykiety z pobliskiego HOW-u (z samym Sztosiem na czele, gdyby nie to ze obecnie dzierży ambitniejszą fuchę) nie posiadaliby się pewnie z oburzenia... Pozdrawiam Tomek Janiszewski Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
DPS 10.10.2007 11:47 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 10 Października 2007 Hmmm... Jak już pisałam, żeglarstwo śródlądowe to dla mnie terra inccognita. Na Mazurach zapewne zawiodłabym na całej linii, bo w trudnych warunkach mam odruch ucieczki od brzegu, na spokojniejsze wody. Mam we krwi nawyk sztormowania (najchętniej rufą do wiatru), a nie ucieczki w trzciny lub wezwania pomocy. I - nie wiem, jak to było u Was z tymi szkoleniami drzewiej, choć sama przeszłam szkolenie bardzo drzewiej. Nas uczono, aby płynąć jak się da i z czym się da, jeżeli jest to konieczne. Niczym niezwykłym nie jest u nas (tzn. wśród "morskich") wspomaganie żagli silnikiem, zwłaszcza w sytuacjach wymagających bezwzględnej sterowności jachtu - np. na farwaterze. Im większy jacht, tym częściej się silnika używa. Ze wszystkim. Z żaglami i pagajami. Bo to pomaga. I etykieta nic z tym nie ma wspólnego. Zresztą w moim macierzystym klubie od zawsze jest tak, że jeśli jacht nie ma silnika, to nie wypływa - chyba, że w asyście "zmotoryzowanych" łódek, na sznurku. Jeszcze do niedawna po torze Świnoujście - Szczecin nie wolno było poruszać się pod żaglami. Ale wspomagająco - tak. Jeździliśmy więc jak się dało. Chyba kiedyś w końcu wybiorę się na jakiś rejs mazurski, żeby przekonać się jakie to jest pływanie. Weźmiecie mnie? Aha, zapomniałam napisać, jaką zasadę wpojono mi jako żelazną. Otóż - DOBRY MANEWR TO BEZPIECZNY MANEWR. Trzymam się tego do dziś i pod tym kątem patrzę na pływanie. I to przekazuję tym, których szkolę. Nie ma ŻADNEGO znaczenia czego i z czym używa - ma być skutecznie i bezpiecznie. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Barbossa 10.10.2007 15:17 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 10 Października 2007 nie wiem czy mnie uczono (nie pamiętam) ale fakt, że rozróżniam sprawę pływania na katarynie i szmatach, a jak trzeba sp... uciekać to wszelkie chwyty dozwolone, przecież to chodzi o życie, nie bon ton, jasne jak słońceniegdy nie mieszam tych dwóch, jakże różniących się estetyką i celowością, środków napędu Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Recommended Posts
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.