Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

KULINARIA


Recommended Posts

  • Odpowiedzi 5,1k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

Za to właśnie lubię Podlasie. Bo tu to co było grzechem, pozostało nim, w wielkich aglomeracjach to co kiedyś było grzechem teraz jest tylko wstydem. Bo na Podlasiu jeżeli jest Post to pościmy, jeżeli jest niedziela to idziemy się pomodlić. U nas Bóg nie jest folklorem a Cerkiew i Kościół nie są tylko dla turystów. Dlaczego o tym piszę? Bo bardzo ten Post przeżywam, bo jest mi potrzebny co roku bardziej niż urlop.

 

Wczoraj zadzwonił kolega. Kolega jest przypadkiem odosobnionym – jest synem prawosławnego księdza, więc wychował się na plebani. Siłą rzeczy jego rytm jest jeszcze inny niż przeciętnego Podlasianina. W Poście nie je się u Nich ani nabiału ani… uwaga… ryb. Kto potrafiłby tak przez sześć tygodni? Żadnego masła, jajek, jogurtów, mleka, twarożków, sera, ryb, śledzi… nic.

 

 

Mój dzisiejszy przepis nie nadawałby się dla kolegi ale dla przeciętnego poszczącego tak. Oczywiście wszyscy wiemy, że Post to nie tylko niejedzenie czegośtam, ale jesteśmy na Kulinariach więc nie dorabiam ideolo tylko podaję przepis. A żeby nie było, że szafuję recepturami na lewo i prawo, do przepisu dołączę też obrazki bo ja dziś psze Pań i Panów robię faszerowaną rybę. Nie mam jednakowoż pojęcia, dlaczego tak głupkowato się to nazywa. Faszerowanie czegokolwiek kojarzy się z napychaniem czegoś wcześniej wypatroszonego czymś innym co ma z tym poprzednim względnie grać smakowo bądź też szokować. Ryba faszerowana to coś na kształt hmmmm…. Dobra, nie wiem czego.

 

Potrzebujemy:

 

- czterech filetów z jakiejś ryby (promowałbym rodzime dorsze gdyby nie to, że osobiście wole mintaja, który jest w dodatku tańszy). Można oczywiście kupić sobie pangę, jeżeli ktoś lubi gatunki hodowane w kupie małych wesołych Tajwańczyków, ale to już na własną odpowiedzialność.

 

- jednej średniej wielkości cebuli

 

- dwóch łyżek kwaśnej śmietany (18%)

 

- trzech jaj

 

- bułki tartej

 

- jednej solidnej ugotowanej marchewki

 

- soli, pieprzu, suszonego koperku, pietruszki czy czego tam kto lubi dodawać do ryby

 

Rybę rozmroziwszy uprzednio i zdziwiwszy się jak niewiele z niej zostało kręcimy przez maszynkę, do której zakładamy sitko o małych oczkach. Dokręcamy też cebulę i marchewkę. Do rybnej masy wbijamy jajka, wrzucamy śmietanę (im bardziej gęsta i kwaśna tym lepiej) i mieszamy do połączenia się jajek z rybą i śmietaną drewnianą łyżką (łyżka z drewna z jakiegoś powodu niezbędna). Wymieszawszy masę dokładnie, zaczynamy metodycznie dodawać bułkę tartą do osiągnięcia konsystencji takiej żeby dało się całości nadać jakikolwiek kształt, ale uważamy żeby nie wyszło za twarde. Powiedziałbym coś lekko rzadszego niż masa na pasztet, ale gęstszego niż… cokolwiek mającego konsystencję półpłynną.

 

 

Teraz dopiero zaczyna się zabawa. Rozwijamy sobie folię spożywczą przeźroczystą. Połowę masy formujemy na niej tak żeby miała kształt podłużny.

 

http://i274.photobucket.com/albums/jj245/dandi1979/ryba1.jpg

 

Za pomocą folii, zawijając jej brzegi robimy z masy rybnej walec zawijając dokładnie z każdej strony. Końcówki zaciskamy jak cukierek i wkładamy pod spód. Gotową roladkę układamy w naczyniu żaroodpornym umieściwszy wcześniej na jego dnie czystą ściereczkę.

 

http://i274.photobucket.com/albums/jj245/dandi1979/ryba2.jpg

 

 

Identycznie robimy z drugą częścią masy rybnej.

 

http://i274.photobucket.com/albums/jj245/dandi1979/ryba3.jpg

 

Finalnie ma to wygladać mniej więcej tak:

 

http://i274.photobucket.com/albums/jj245/dandi1979/ryba4.jpg

 

 

Do naczynia, w którym umieściliśmy naszą rybę wlewamy wodę mniej więcej do połowy wysokości ryby, wstawiamy do piekarnika, podgrzewamy atmosferę do 180 stopni i gotujemy w ten sposób godzinę OD MOMENTU ZAGOTOWANIA WODY

Wyjmujemy, studzimy, rozwijamy z folii, uzyskujemy fajną rzecz na kanapki. Przechowujemy w lodówce zawinięte w folię aluminiową.

 

Bon apetit

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

u nas w domu robi sie rybkę faszerowaną, ale po żydowsku i całkiem inaczej...

daje się jaja na twardo i namoczoną bułkę, cebulę , pieprz sól i uwaga- cukier.

wszystko się miele dłuuugo i wiele razy,a potem gotuje. i jeszcze robi się do tego galaretę. Pycha!

 

a faszerowana, bo to się fachowo powinno robić tak: że się dzwonko karpia wycina w środku tak, że sama skóra zostaje i jak się już zrobi farsz to się w to dzwonko ten farsz pcha.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chmielewska pisuje chyba tylko dla kobiet bo nie znam osobiście żadnego faceta który z własnej woli przeczytałby cokolwiek tej Pani i żadnej kobiety, któraby nie była fanką jej twórczości.
Nie wiem czy mogę powiedzieć że się znamy, ale ja jej fanką nie jestem :roll:
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zanim ujawnię spisek z Bramerem chciałbym podzielić się przepisem. Jak już wielokrotnie podkreślałem trwa post i do Świąt Wielkiej Nocy nie jem mięsa (i szeregu innych rarytasów ale nie zanudzam) co pociąga za sobą fakt, że w moich przepisach do czasu Zmartwychwstania mięsa się spodziewać nie należy. Bo jak ja poszczę to nie dość, że cały świat musi o tym wiedzieć to jeszcze nakłaniam Bogu ducha winnych tych, którym uda mi się zmusić do słuchania mnie, do licznych ascez. Składnia poprzedniego zdania nic mnie nie obchodzi.

 

Post wymaga przygotowywania potraw nie dość, że bezmięsnych to jeszcze uniwersalnych w zastosowaniu. Nie wygłupiam się wchodząc w szczegóły przygotowania pasty jajecznej ze szczypiorem bo to już jest przepis dla półgłówków choć możliwości zastosowania takiej pasty są praktycznie niewyczerpane. Będę dziś za to wnikał szczegółowo w metody pozyskania kapusty z grzybami. Zalety tejże kapusty są niewątpliwe bo: można jeść ją samą w postaci bigosu, uzupełniając ciemnym pieczywem z masełkiem, można pchać ją do pierogów, naleśników, puścić przez maszynkę z drobnym sitkiem i metodycznie panierując smażyć jak krokiety… można wszystko a do tego jest pyszna choć mało dietetyczna. Ale wszystko co dietetyczne zazwyczaj niesmaczne, wszystko co smaczne jest niezdrowe i zawsze tuczące. Jak ktoś chce być chudy, proszę bardzo – w lesie rosną korzonki. Można się udać i popierdzielić je mnichom, którzy zwykli byli żywić się tymiż. Nikt w życiu nie uświadczy zapasionego mnicha. Proszę się po mnie nie spodziewać żadnych oczyszczaczy jelit, kuskusów, ziaren i innych traw i sałat skropionych jedynie cytryną i oliwą – jam z Podlasia, ja jedzenia potrzebuję nie tylko żeby przeżyć.

 

 

Jeden mój durny kolega ganiał swego czasu po łące w poszukiwaniu młodych listków mniszka lekarskiego. Przytachawszy zielska solidny bukiet, wwalił je na patelnię, usmażył na oliwie, posolił, skropił sokiem z cytryny, zeżarł oszukując, że smaczne. Do dziś nie pojmuję dlaczego właśnie mniszek – można było załatwić to koniczyną, której plon zarasta rokrocznie cały kraj – pomógłby rolnikom a smakowo podejrzewam na jedno wychodzi.

 

 

Ale do rzeczy. Soł:

W celu przygotowania kapusty z grzybami potrzebujemy kapusty kiszonej jakieś 1,5 kg. Kapusta ze sklepu się nie liczy. W celu pozyskania prawdziwej kiszonej kapusty nabywamy drewnianą beczkę i kapuściany plon, szatkujemy, ścieramy do środka marchew, dodajemy całe jabłka antonówki (obrane), kisimy układając na dnie beczki małe główki całej kapusty i zasypując je tą, którą poszatkowaliśmy (te całe zazwyczaj schodzą jako pierwsze choć trudno się do nich dobrać).

 

Jako, że na taką kapustę trzeba trochę poczekać a post jest już JUŻ, kombinujemy kto ze znajomych ma w zwyczaju kisić kapustę w słoikach wekach. Taka kapusta jest wyjątkowa i zupełnie inna niż ta kiszona w beczce a inna za sprawą zamknięcia. Gazy wytworzone podczas procesu kiszenia mają ujście z beczki dzięki pokrywie położonej na beczce (nigdy nie zabijamy beki na głucho chyba, że mamy zamiar umieścić ja na całą zimę na dnie rzeki). W słoiku natomiast wszystko zostaje w środku. Taka kapusta ma smak nieporównywalny do niczego innego. Jest mocno wytrawna… prawie ( z braku lepszego określenia) gazowana. Amatorom kiszonej kapusty bardzo polecam ten specyfik bo porównując jej smak z tą ze sklepu, sklepowa jest wilgotna kupą trocin z nędznymi strzępami marchwi.

 

Taką kapustę zalewamy zimną wodą i pozwalamy jej przez jakieś pół godziny pozbyć się tego mocno wytrawnego smaku. Po tym czasie wywalamy rodzinę z domu, cedzimy kapustę, umieszczamy delikwentkę w garnku i zalewamy wodą trochę ponad poziom samej kapusty (nie wiem dokładnie ile – jedni leją do uzyskania pięciu cm, inni upierają się przy sześciu i pół – nie ma to znaczenia bo kapusta pływa i i tak nic nie zobaczymy). Dorzucamy przyprawy – łychę soli, trochę pieprzu ziołowego, majeranku, kminku jak ktoś lubi, generalnie majeranku najwięcej. Wstawiamy na mały ogień i nie zawracamy sobie nią więcej głowy. Kiedy kapusta zaczyna osiągać temperaturę parzącą cieszymy się z pozbycia się rodziny bo śmierdzi niemożebnie. W międzyczasie garść suszonych grzybów (oczywiście prawdziwki najlepsze – reszta to tylko wypełniacze) zalewamy zimną wodą i pozostawiamy w tej wątpliwie przyjemnej kąpieli jakiś kwadrans. Po upływie wyznaczonego czasu wodę zlewamy, grzybom dajemy nowej i zagotowujemy. Grzyby muszą się pogotować jakieś 20 min do pół godziny. Wyciągamy, studzimy (wody z gotowania Bóg broń nie wylewamy) kroimy na małe kawałki, wwalamy do gotującej się kapusty razem z uprzednio zachowaną wodą, oddalamy się celem oddania się przyjemnościom wyższego rzędu. Czasu wolnego sobie nie żałujemy bo gotuje się to długo. Przypomniawszy sobie po dwóch, trzech godzinach o kapuście, udajemy się do kuchni , próbujemy i przekonujemy się, że osiągnęło to miękkość pożądaną. Kroimy solidną cebulę w byle jaką kostkę, wrzucamy na patelnię rozgrzawszy na niej wcześniej olej (oleju dużo). Cebulę musimy jedynie rozparzyć (broń Boże nie usmażyć) bardzo uważając ponieważ zazwyczaj cebula nie szkli się równomiernie tylko fanaberyjnie. Do smażącej się cebuli ścieramy na tarce o grubych oczkach dwa słodkie (albo jakie akurat mamy pod ręką ) jabłka i smażymy jeszcze przez chwilę pozwalając owocom puścić sok. Wszystko razem z olejem wwalamy do kapusty, dusimy jeszcze kwadrans i wyłączamy ogień zaopatrzywszy uprzednio danie w przykrywkę (ma przejść parą podczas stygnięcia). Tak uzyskaną kapustę stosujemy jak chcemy i jak nam tylko wyobraźnia podpowiada. Nie obżeramy się jednakowoż bo kapusta ma tę złośliwość, że wzdyma.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks później...

Nie wiem czy ktoś to w ogóle czyta ale dobra, napiszę jeszcze raz bo wczoraj robiłem i wyszło fajnie.

 

Muffinki ze szpinakiem i ricottą.

 

Składniki:

 

- Opakowanie mrożonego rozdrobnionego szpinaku

- 300g sera ricotta

- Trzy ząbki czosnku

- Średnia cebula

- Łyżka masła

- Pęk natki pietruszki

- Jajko

- Sól, pieprz czarny grubo mielony

- Olej do smażenia

 

Szpinak umieszczamy w garnku połamawszy uprzednio blok na niewielkie kawałki (to znaczy takie żeby wlazły do gara), wwalamy tam też łychę masła i niech się na małym ogniu rozmrozi i udusi z tym masłem ale bez przesady. Jestem zwolennikiem kuchni łatwej i szybkiej i nie mam zamiaru tkwić nad garami pół nocy żeby zrobić sześć muffinów. W tym czasie na oleju rozparzamy cebulę pokrojoną w drobną kostkę, pod koniec rozparzania dorzucamy czosnek drobno posiekany lub wyciśnięty przez praskę. Kiedy cebula jest miękka a czosnek wciąż biały, dorzucamy to do szpinaku (zakładam, że już rozmrożonego i nieźle gorącego) i dusimy wszystko razem jakiś kwadrans.

 

I teraz mamy sprawę ricotty. Jak wiadomo jest to produkt nie wszędzie dostępny i dość drogi bo nie mieszkamy we Włoszech no chyba, że ktoś mieszka to można uczciwie dodać do masy szpinakowej prawdziwej ricotty. Jeżeli nie, kupujemy najzwyklejszy w świecie twaróg półtłusty (kostkę) , rozdrabniamy go w miseczce do sypkości za pomocą widelca i uwaga dodajemy do niego jeden mały starty na tarce o małych oczkach wędzony oscypek. Można z niego zrezygnować ale tego wędzonego smaku nie da się zastąpić niczym – nawet innym serem bo tylko oscypek ma to coś no i w dodatku jest twardy więc wygodnie go starkować. Tak przygotowaną mieszankę serów wsypujemy do garnka z duszącym się szpinakiem, intensywnie mieszamy i wyłączamy ogień pod miksturą żeby oscypek nie zaczął się ciągnąć. Wwalamy do środka pęczek pietruszki porządnie posiekanej i wbijamy surowe jajko. Doprawiamy do smaku solą i pieprzem. Mieszamy jeszcze chwilę energicznie i gotowe.

 

Masę wlewamy (tak – ona się prawie leje – wyjdzie z tego takie błoto) do formy do muffinów (jak wyjdą płaskie to nic – chodzi o smak no i nie ma tam ani mąki ani spulchniaczy więc nie spodziewajmy się Bóg wie czego – estetów od razu uprzedzam, że nie wyjdą z formy, nie popękają uroczo na górze i będą miały kolor kupy kaczki która ma obstrukcję więc jeśli ktoś wrażliwy kolorystycznie to niech se zrobi kanapkę). Pieczemy sprawę w dwustu stopniach przez godzinę.

 

 

Przestudziwszy je nieco (ale niech będą jeszcze parujące) wyciągamy z formy tyle na ile mamy ochotę w danym momencie (uwaga – łatwo zniszczyć bo będą miękkawe), wykańczamy po wierzchu kwaśną śmietaną, spożywamy z pieczywem albo bez. Na zimno następnego dnia też dobre. Jako, że smak ma to trochę mdławy, polecam spożywać z jakimiś konkretnymi dodatkami: ze śmietaną właśnie, papryką marynowaną, ogórkiem konserwowym. Smaczne i nikt mi nie wmówi, że drogie albo trudne.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...