Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

opowieści magmi


Recommended Posts

Na polach żniwa. Słoneczko wreszcie sobie o nas przypomniało i w jego błogosławionym blasku złote zboża znikają, łan po łanie, w paszczach żarłocznych kombajnów, które to dziwo z nabożeństwem komtempluje nasze Młodsze Dziecko, jak zawsze zafascynowane każdą poruszającą się maszynerią. Starsze Dziecko ominęły atrakcje agrokulturalne, bo wysłalismy je tymczasem na kolonie nad morzem.

 

A na naszej posesji rewolucja. Z dnia na dzień zniknęły wielkie góry ziemi, z których widokiem zżyliśmy się już do tego stopnia, że aż trudno się do nagłej płaskości naszej działki przyzwyczaić.

A było to tak.

Po oprysku wykonanym dwa tygodnie temu, w piątek kikuty chwastów zostały skoszone tuż przy ziemi.

W sobotę zaś nadeszła pora na generalne porządki. Teren wprawdzie był już z grubsza sprzątnięty przez naszę Ekipę, ale wyniki nas nie zadowoliły - to znaczy ilość zapełnionych przez nich worków ze śmieciami była imponująca, ale stan działki nadal pozostawiał sporo do życzenia. No cóż. Nie można wymagać od człowieka działań przeciw jego naturze, a w naturze budowlańca leży bałaganienie, a nie sprzątanie.

Przez dwie godziny zbieraliśmy więc kawałki styropianu, worki plastikowe, słoiki, puszki, kawałki metalowej siatki zbrojeniowej i papiery wszelakiej maści. Uzbieralismy jeszcze osiem worków...

Po czym palikami i sznurkiem wytyczyliśmy taras.

 

A w poniedziałek wjechała na tyły naszego domu ogromna kopara. Miała być mała, ale mała była zajęta... Więc przysłali monstrum bardziej do budowy autostrad stworzone, niż do operowania w przydomowym ogrodzie. Miałam obawy, czy operator nie utrąci nam kawałka dachu, ale wnet okazało się, że z artystą mieliśmy do czynienia. Nie tylko dachu nie utrącił, nie tylko rozparcelował przepięknie w równiutkie czarne kopczyki, jeden przy drugim, cały nasz humus, ale przy tym udało mu się nie uszkodzić żadnego z moich, nieco przedwczesnie posadzonych i ledwo ponad powierzchnię ziemi wystających, krzaczków ozdobnych...

 

Odsłonięta w ten sposób pzred moimi oczami powierzchnia przyszłego ogrodu i zakres czekających nas prac nieco mnie spłoszyły. Ale tylko na chwilę. Pomoc już nadciągała.

Wczoraj na nasz teren wkroczył Pan Ogrodnik, nieco zbyt skromnie zwany przeze mnie Panem Kopaczem. Niemłody, chudy, żylasty człowiek o pomarszczonej twarzy opalonej na ciemny brąz. I wziął się do roboty. W ciągu jedengo dnia całkiem spory kawał ogrodu przekopał, wywlekając przy tym resztki chwastów, przegrabił i wyrównał do sznureczka. Sądzę, że w tym tempie całość zajmie mu najwyżej dwa tygodnie...

Ach, jak się cieszę! Mój mąż jeszcze o tym nie wie (dowie się, gdy wróci z kolejnej trzydniowej podróży służbowej), ale sobota zapowiada nam się pracowicie. Będziemy sadzić, zgodnie z wysmażonym przeze mnie w długie zimowe wieczory planem ogrodu, kolejne krzewy. A gdy Pan Ogrodnik upora się już ze wszystkimi czarnymi kopczykami, przyjdzie pora na trawnik. Już kupiłam nasiona.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 104
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

Z wielkim trudem poruszam dziś kończynami. Całą sobotę i całą niedzielę od rana do wieczora spędziliśmy na przyspieszonym, praktyczym kursie ogrodnictwa.

W piątek w ramach czynności przygotowawczych zakupiliśmu: geowłókninę (120 mb szerokość 1,60), wąż ogrodowy (Tricotline, 50m - zgodnie z rozkazami doświadczonych rodzinnych ogrodników szerokim łukiem ominęliśmy kusząco tanie zielone węże, zezując na nie jednak z pewnym żalem płynącym ze sknerstwa) oraz całą baterię szybkozłączek.

Zahaczyliśmy też o szkółkę krzewów ozdobnych, gdzie nabyliśmy głóg dwuszyjkowy przepięknie upędzony na drzewko oraz dwa krzaki jaśminu. Jak zwykle był pewien problem z upchnięciem zielska do samochodu, ale ponieważ chwilowo mamy o jedno dziecko mniej niż zwykle, jakoś się udało.

W sobotę wywieźliśmy w kilku ratach na działkę wszystkie krzewy tłoczące się w donicach na naszym balkonie, jak również przygotowane dla nas rozsady z ogrodu moich rodziców.

Przytaszczyliśmy na teren działań taczki, szpadle, grabie i motykę oraz podłączony po krótkich zmaganiach wąż - nasze Młodsze Dziecko obserwowało te przygotowania z rosnącym zachwytem.

Po czym przywlekliśmy jeszcze geowłókninę. I rozpoczęliśmy radosną twórczość.

Geowłókninę rozkładaliśmy pasami wzdłuż płotu, przytrzaskując co metr kostkami granitowymi (przynajmniej się na coś przydadzą, bo na ułożenie ich w jakąś całość w najbliższej przyszłości nie ma widoków).

Następnie nacinaliśmy ją na krzyż i wykopywaliśmy dołek szpadlem. Z ziemi z dołka odsiewaliśmy wszelkie pozostałości kłączy perzu i sadziliśmy krzak, a Młodsze Dziecko przez następne kilka minut z wielkim zapałem go podlewało. Stan garderoby oraz stopień namoknięcia Młodszego Dziecka pogarszał się oczywiście z każdą posadzoną rośliną, za to gębulę miało coraz radośniejszą.

 

I tak do wieczora.

 

W niedzielę rano zaś odkryliśmy bolesną prawdę, że geowłóknina ma prawą i lewą stronę.

 

Odrycie to bardzo nas zasmuciło. Przez chwilę nawet mieliśmy pokusę, aby przymknąć na nie oko, ale nie dało się - na niektórych ułożonych przez nas pasach stały oczywiste kałuże wody (podczas gdy przez inne woda ładnie wsiąkła w grunt).

W związku z tym połowę niedzielnego przedpołudnia spędziliśmy na odwracaniu pasów geowłókniny na lewą stronę, co znacząco utrudniał fakt przytrzaśnięcia ich uprzednio granitem oraz obsadzenia krzakami.

Gdy już odwaliliśmy ten kawał solidnej, nikomu niepotrzebnej roboty, posadzenie reszty krzewów to była czysta poezja...

 

Niedzielnym wieczorem przywieźliśmy na działkę rodzinę (siostrę i szwagra), licząc na słowa otuchy i zachwytu dla naszej pracy. O, naiwności nasza!

Zamiast podziwiać nasze krzewy, skrytykowali dokumentnie technologię przygotowywania gruntu pod trawnik, którą stosuje nasz Pan Ogrodni-Kopacz. Trudno zlekceważyć porady kogoś, kto na poparcie swoich słów dysponuje własnoręcznie założonym trawnikiem, wywołującym opad szczęki u gości oraz ciężki stres u sąsiadów, ale z drugiej strony technologia zamienna, którą szwagrostwo sugerują, wymagałaby znacznie więcej pracy i czasu, niż w tej chwili możemy na ogród poświęcić. Rodzina więc odjechała, a my się pokłóciliśmy...

 

Nie mam pojęcia, co z tym trawnikiem będzie. To znaczy wiem. Albo dokończymy to co jest i wyjdzie bardziej pastwisko niż trawnik, albo spędzimy połowę urlopu (jeśli nie cały) na ciężkich robotach.

 

Budowa domu to sama radość, a ogród to już po prostu sielanka.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks później...

Już po wakacjach...

 

Starsze Dziecko jutro zaczyna drugi rok edukacji podstawowej w nowej, "wiejskiej" szkole. Decyzja w tej sprawie zapadła po długich rozważaniach, kilku wizytach w owym przybytku oświaty (moich i Starszego Dziecka) oraz przeprowadzeniu potajemnego wywiadu w kuratorium. Trochę wszyscy jesteśmy nerwowi z tego powodu - ale będzie dobrze. Chyba?...

 

Nasz urlop potraktowaliśmy kompromisowo. Pierwszy tydzień na ciężkich robotach, drugi na leczeniu zakwasów...

 

Przępiękny płot z desek oraz drewnianych przęseł, czekających na montaż od wiosny, zmontowali w tym pierwszym tygodniu mój Mąż wraz z moim Tatą. Teść malował z moją sporadyczną pomocą - wredna robota, nie dość, że przęsła zbudowane są na zasadzie kratownicy, to jeszcze powierzchnia drewna nie jest gładka, tylko rowkowana, i drewnochron trzeba w nią dosłownie wcierać pędzlem.

Ja sama rzuciłam się w wir prac ogrodowych, w czym od czasu do czasu pomagała mi także moja Mama. Posadziłyśmy wspólnymi siłami coś około 70 różnych krzewów ...

 

W piątek byliśmy już bardzo tym urlopem zmęczeni.

Spakowaliśmy zatem pośpiesznie wakacyjny ekwipunek, załadowaliśmy rowery na dach i dzieci do środka samochodu oraz sprawdziliśmy w internecie prognozę pogody, po czym - w związku z deszczami zapowiadanymi w prawie całej Polsce - pojechaliśmy na Węgry. Następnie przez cały tydzień byczyliśmy się beztrosko w wynajętym od ręki domku letniskowym nad Balatonem, zajadając się przy tym gulaszem i papryką.

 

Tu mała dygresja.

Jak powszechnie wiadomo, ulubionym zająciem każdego inwestora na wakacjach jest studiowanie budownictwa jednorodzinnego w miejscu tymczasowego pobytu.

Przyjrzawszy się więc dość dokładnie pod tym kątem miasteczkom i wioskom północnych Węgier, z zazdrością stwierdziliśmy, że jakimś cudem całkowicie ominął ten kraj atak betonowych kostek, który tak bardzo zeszpecił Polskę. Jakoś omijają ich też obecnie ogromne domiszcza z basztami i wieżyczkami oraz domy-potworki powstałe w wyniku krzyżówki projektu architektownicznego z zapędami twórczymi inwestorów.

Aż się chce westchnąć: dlaczego nasze osiedla, także te zupełnie nowe, tak bardzo się od tego różnią?

W uroczych węgierskich miasteczkach nowe domy wtapiają się bezboleśnie i niemal niezauważalnie pomiędzy stare. Jedne i drugie są kolorowe, z reguły niewielkie, proste i skromne, najczęściej parterowe z kopertowym dachem bez żadnych udziwnień i dodatkowych wykuszy. Te starsze tak toną w swoich ogrodach, że ledwo je widać wśród zieleni.

Im dłużej człowiek patrzy, tym wyraźniej świta mu w głowie nieokreślone z początku i niewyraźne spostrzeżenie, które w końcu werbalizuje się w refleksji: tutaj nikt nie buduje domu na pokaz. Na pokaz są pensjonaty i restauracje w atrakcyjnych turystycznych kurortach, natomiast Węgier najwidoczniej zupełnie nie odczuwa potrzeby kłucia w oczy sąsiadów swoim prywatym domem...

 

No, ale dość filozofii.

Wakacje się skończyły, a do przeprowadzki zostały nam okrągłe trzy miesiące, co uświadomiliśmy sobie ostatnio z lekkim powiewem paniki. Okna się odwlekły o tydzień, za to przyjechała cegła na kominek i ścianę między kuchnią i pokojem. Dach ocieplony i ofoliowany, ale karton gipsy jeszcze stoją w garażu... Słowem, roboty jest pod dostatkiem, a czas ucieka.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks później...
  • 2 weeks później...

Ostatnio było ponuro, ale dziś znowu jest optymistycznie.

Forumowy dobry duch przysłał nam pocztą tymczasowy alarm (jeszcze raz wielkie dzieki!) i pzrywrócił nam wiarę w ludzi.

Kilka dni później nasze okna wreszcie zostały zamontowane, a dzień po nich - również właściwa instalacja alarmowa.

Pierwsze źdźbła zaczęły wyłazić z ziemi na naszym, obsianym tydzień temu, trawniku.

A w domu rozpoczął działalność jeden z moich ulubionych fachowców, znany nam doskonale z czasów remontu mieszkania Pan Kafelkarz.

Równocześnie Panowie Murarze w pocie czoła stawiają ściany z ręcznie formowanego klinkieru.

Czyli jest dobrze.

 

Nie, żeby bez problemów się to wszystko odbywało, rzecz jasna.

 

Kilkakrotnie odraczana przez producenta dostawa okien zszargała nam kompletnie nerwy.

Ostateczny z ostatecznych termin dostawy zastał na naszej budowie od samego rana prawie wszystkich pracowników naszego Szefa Ekipy - nigdy nie widziałam ich tylu na raz... Plan był taki, żeby szybko i sprawnie zamontować okna, a następnie alarm.

Ale czas płynął, a okien ni widu, ni słychu.

Pierwsza partia zajechała około godziny pierwszej popołudniu.

Druga - a w niej największe okna tarasowe i balkonowe oraz drzwi wejściowe - o siódmej wieczorem, po kilku wizytach mojego męża w siedzibie producenta... Kierowcy samochodu dostawczego, zresztą Bogu ducha winni, ledwo uniknęli linczu przez naszą ekipę. Głodni po całym dniu czekania, chłopcy montowali tę cholerną stolarkę w nocy, w świetle dwóch lamp, które przywieźliśmy pośpiesznie na budowę.

A ponieważ w tych okolicznościach o zakładaniu alarmu nie było już nawet mowy, mój mąż spędził resztę nocy w śpiworze w samochodzie. O siódmej rano przyjechał do domu, wykąpał się, ogolił, przebrał i wyjechał w podróż służbową do Białegostoku...

Okna są piękne i do ich jakości nie mamy zastrzeżeń. Ale, niestety, terminowość i jakość obsługi producenta oceniamy jako skandaliczną.

 

Zmagamy się obecnie z tematem poprawek tynkarskich, które trzeba wykonać w miejscach rozkucia tynku przy instalacjach wodnych i CO. Trwa wielobój z udziałem naszym, Panów Tynkarzy, Szefa Ekipy oraz Pana Instalatora, kto ma te poprawki wykonać, a także kto i komu ma za nie zapłacić. Śmiechu warte.

 

Nasza dolna łazienka już w kafelkach. Białe ściany, żółta podłoga, dekorów brak. Wygląda bardzo czysto i wesolutko, nic tylko się kąpać - tylko trzeba jeszcze zamontować prysznic... Teraz pralnia, a po niej kuchnia - tu będzie zabawa, wzór z dekorów do ułożenia co do centymentra, bo musi pasować z przyszłymi szafkami kuchennymi.

 

Cegła ręcznie formowana naszym Panom Murarzom już się pewnie śni po nocach. Początkowo byli wyraźnie spanikowani, że upaprzą ją zaprawą - jest w kolorze piaskowym, więc każde zbrudzenie widać na pierwszy rzut oka - ale po spędzeniu pierwszego poranka na kolanach, z policzkami przytulonymi do betonowej wylewki (podczas fugowania najniższych wymurowanych warstw), teraz wyprostowali się zarówno fizycznie, jak i duchowo. I nasze ceglane ścianki rosną coraz szybciej.

 

A do przeprowadzki zostały dwa miesiące z małym haczykiem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ostatnio rzadko bywam na forum. Nie ma kiedy pisać.

Drobiazgi pożerają nasz czas - ten etap budowy, zwany popularnie wykończeniówką, już chyba tak ma.

Kilka dni temu na przykład kilka godzin stracilismy na kratkę wentylacyjną do kuchni. Nie dlatego bynajmniej, że tacy wybredni jesteśmy. Wątłych rozmiarów schiedlowski komin wentylacyjny w kuchni został przez nas obmurowany cegłą klinkierową, a ponieważ przy tym zażyczyłam sobie, żeby przód komina licował się z krawędzią blatu kuchennego, pomiędzy zewnętrzną klinkierową atrapą a kominem właściwym zostało około 20cm przestrzeni. Trzeba więc było kombinować z rurą spiro i przejściem z okrągłej rury na ozdobną kwadratową kratkę zamontowaną w tym "zewnętrznym" kominie...

 

Masę radości dostarcza nam ten etap budowy. Dom wreszcie nabiera cech mieszkalnych, każde wykafelkowane pomieszczenie czy położony parapet "cywilizuje" go coraz bardziej. Muszę powiedzieć, że nie podzielam ogólnej opinii, że wykończeniówka głównie wykańcza psychicznie inwestora (chociaż z pewnością wykańcza finansowo). Być może dlatego, że nie mieliśmy właściwie żadnych większych dylematów ani scysji związanych z wyborem materiałów, oraz że zakupiliśmy większość z nich z dużym wyprzedzeniem. Teraz tylko wyciągamy kolejne pudła z garażu albo strychu domu moich rodziców i przewozimy na budowę...

 

Ściany klinkierowe są gotowe, trzeba je jeszcze tylko zaimpregnować.

Nasz murowany kominek wzbudza powszechny aplauz zwiedzających, a nasi wykonawcy przyprowadzają nawet kolegów, żeby go pokazać - ku mojemu szczeremu zaskoczeniu. Nie widuję takich kominków ani na żywo, ani w ofertach obudów u kominkarzy, ani na zdjęciach na forum. Tak naprawdę, to tylko w czasopismach o urządzaniu wnętrz czasem coś w tym stylu się przewija. Z czego wyciągnęłam wniosek, że murowany kominek raczej mało komu się spodoba - i byłam przygotowana na dyplomatyczne milczenie gości w tym temacie... A tu zachwyty. Miła niespodzianka.

 

Kafelkowanie idzie piorunem, Pan Kafelkarz to prawdziwy skarb. Dokładny, staranny, myślący, słuchający, szybki i niedrogi. Gdyby wszyscy fachowcy byli tacy, budowanie byłoby wyłącznie przyjemnością.

 

Co jeszcze zostało nam do zrobienia?

Instalacja odgromowa.

Dokończenie kafelkowania.

Dokończenie kominka, czyli izolacja wełną mineralną od środka i dorobienie brakujących kawałków z płyty G-K oraz półek.

Biały montaż w łazience i pralni.

Gniazdka elektryczne.

Drewniane parapety wewnętrzne (mamy już zewnętrzne, klinkierowe).

Dokończenie rolet, tzn. założenie pancerzy, zwijaczy i maskownic.

Położenie podłóg w pokojach (czekamy na pomiar wigotności wylewek, od tego zależy czy będzie od razu parkiet, czy - tymczasowo - jakaś tania wykładzina).

Malowanie ścian.

Drzwi wewnętrzne.

Kuchnia.

I już.

 

Rodzina zawieziona wczoraj na zwiedzanie naszej budowy w trakcie rodzinnej imprezy, w przerwie między podwieczorkiem i kolacją, zgodnie orzekła, że chyba jednak uda nam się przeprowadzić do końca listopada...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zapomniałam dodać ostatnio, wyliczając radośnie rzeczy do zrobienia, że ta lista obejmuje jedynie to, co zamierzamy - a raczej musimy - zrobić do przeprowadzki.

 

Oczywiście jest jeszcze druga lista - nazwijmy ją rezerwową - na przyszły rok, która obejmuje:

Elewację (tynki, oblicówka drewniane, cokół z płytek klinkierowych).

Podłogi drewniane oraz malowanie/tapetowanie na poddaszu.

Kafelkowanie i biały montaż w głównej łazience - też na poddaszu.

Wykończenie schodów drewnem.

Ogrodzenie docelowe od frontu (w tym roku zrobimy tylko tymczasowe, z siatki autostradowej).

Utwardzenie (najchętniej granitem, ale czy konto to wytrzyma?) tarasów, ścieżek i podjazdu.

Zagospodarowanie ogrodu of frontu i obu boków.

 

Nie będziemy się nudzić...

 

Tymczasem sprawy się toczą.

W łazienkach (małej dolnej, dużej górnej oraz małym WC przy naszej sypialni) zostały zamontowane oraz obłożone płytą G-K stelaże podtynkowe do podwieszanych klopików.

Trochę czasu zżarły nam płytki klinkierowe do wyłożenia progów w drzwiach tarasowych oraz wejściowych. Początkowo chcieliśmy stopnice z tzw. florentynem, ale cena zwaliła nas z nóg - po szybkich obliczeniach wyszło, że zapłacilibyśmy za nie blisko 700 zł - jakieś szaleństwo! I zdecydowaliśmy się zastąpić je stopnicami z rowkowanym brzegiem, których jednakże, jak na złość, wszędzie w okolicy akurat zabrakło. Dopiero poniedziałkowa wycieczka po pracy do Katowic zaowocowała sukcesem.

Dzieci spędziły z tej okazji kolejne popołudnie i wieczór u babci. Zaczynają się już buntować, żal mi ich, bo ostatnio zdecydowanie za mało mamy dla nich czasu, ale co zrobić? Musimy wszyscy jakoś przeżyć te dwa miesiące, potem będzie trochę oddechu...

 

Bajzel na budowie mamy obecnie taki, że ciśnienie mi się podnosi ile razy wchodzę do środka. Z utęsknieniem czekam na zakończenie prac przez naszego głównego wykonawcę i wyniesienie się jego ludzi. Po pierwsze, na zakończenie mają po sobie gruntownie posprzątać - i już ja tego dopilnuję! A po drugie, dopóki tyle osób się po domu pałęta, nie możemy zacząc kafelkowania największej powierzchni, czyli holu, korytarza, wiatrołapu, kuchni i jadalni, które mają być wyłożone jednym rodzajem płytek. A bardzo bym chciała wreszcie z tym ruszyć.

 

Na jutro jestem umówiona z parkieciarzem na pomiary wilgotności wylewek. Jakoś mało mam optymizmu w tej kwestii, już się pogodziłam z wizją podłogi tymczasowej. Ale zobaczymy.

 

Mój mąż przez ostatnie dwa dni gruntownie zgłębiał temat podłączania wkładu Tarnava do komina Shiedla. Sprawa niby prosta - kawałek rury od dziury do dziury - ale, jak zwykle, teorie wśród fachowców są dwie - jedna nakazuje nakładać rurę na czopuch, a druga wciskać ją do środka. Oczywiście obie teorie wykluczają sie nawzajem, każda ma swoje głębokie uzasadnienie i każda wymaga innego systemu rur.

Mój mąż zirytował się bardzo kolejną prostą rzeczą, którą do granic możliwości komplikują fachowcy ze swoimi jedynie słusznymi teoriami. Rury ostatecznie zakupione, a przy okazji mamy za sobą pierwszy odbiór końcowy - kominiarski.

 

Wczoraj wieczorem podsumowałam kuchnię. Szafki, blaty drewniane, nogi, listwy maskujące, uchwyty, relingi, zlewzomywak, bateria, płyta ceramiczna...

Komplet made in Ikea (płyta ceramiczna Whirpool, ale też z Ikei). Będzie kosztować niecałe 8 tys.zł. Dużo czy nie? Obiektywnie dużo. Ale przyzwoitych mebli na zamówienie w tej cenie nie kupię (jeszcze z płytą, zlewem i baterią). A kuchnię z Ikei mamy od czterech lat w mieszkaniu i bardzo ją lubię - tak bardzo, że kupimy dokładnie taką samą do domu. To się nazywa wierność!

Ostatnio Starsze Dziecko spytało z lekką obawą w głosie, jaką kuchnię będziemy mieć w nowym domu - bo rozważaliśmy kilka wariantów - i gdy się dowiedziało, że taką samą jak teraz, wydało okrzyk radości, a następnie westchnienie ulgi. Starsze Dziecko zdecydowanie wiele po mnie odziedziczyło...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wiadomości z ostatniej chwili.

 

Wylewki niestety okazały się zbyt mokre dla parkietów, tak jak się obawiałam. Mają 3,5% wilgotności na parterze a 3,2% na poddaszu, podczas gdy górną dopuszczalną granicę parkieciarz określił na 2,5%.

Co oznacza konieczności położenia jakiejś podłogi tymczasowej na parterze oraz ostateczne już przesunięcie podłóg drewnianych na poddaszu na wiosnę.

 

Wszystko ma swoje dobre strony, a ja specjalizuję się w ich wyszukiwaniu. Już się pocieszyłam po tym rozczarowaniu.

Parkiet na parterze przesuniemy po prostu na koniec kolejki prac wykończeniowych, za przeznaczone na niego pieniążki wykonamy inne rzeczy. A teraz kupimy bardzo tanie panele, które ostatnio widzieliśmy w OBI. Kolorystycznie będą pasować, poleżą ze 3 lata na podłodze do następnego malowania ścian (tyle powinny wytrzymać w przyzwoitym stanie), a wtedy je wymienimy na parkiet - i do kosza.

 

Dzisiaj Pan Kafelkarz podłączył naszą Tarnavę do komina i rozpalił po raz pierwszy w kominku. I nas przy tym nie było! Skandal!

No, ale mu wybaczam, bo zimno się na budowie zrobiło okropnie. Jak mają mu ręce grabieć i ma krzywo kłaść płytki, to niech już sobie lepiej pali...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ręce mam dzisiaj strasznie podrapane, bo wczoraj sadziłam róże w ogrodzie - parkowe i okrywowe.

Pomiędzy ścieżką a trawnikiem mam teraz rabatę z piwoniami krzewiastymi, różami i ostróżkami. Dosadzę jeszcze pięciorniki, bodziszki, kocimiętkę i gipsówkę. No i jakieś niskie krzewy, żeby czymś oddzielić róże od ścieżki - gdyby któreś z dzieci na nie wpadło, to chyba do szycia, takie mają kolce...

Trawnik już prawie dojrzał do pierwszego koszenia, ale chyba jeszcze go przedtem zwałujemy, jak podręczniki wzorowego ogrodnika nakazują.

 

Mamy piorunochron.

Zbiornik na deszczówkę skończony.

Kotłownia wykafelkowana, kuchnia też (pamiętacie może te kafelki, które mój mąż przywoził mi spod Grodziska Mazowieckiego pod choinkę w zeszłym roku? wyglądają ślicznie!).

 

Jutro montaż rolet. Ile to może potrwać? Chyba dwa dni najwyżej?

 

Na podłogi na parterze zakupiłam już panele. Nie wyglądają tak źle, ale jednak widać jakie są tanie... I naprawdę smutno mi się zrobiło, gdy sprzedawca w OBI skomentował, że ten właśnie rodzaj sprzedają w największych ilościach, a na moje zaskoczenie wzruszył ramionami: "Ludzie naprawdę nie mają pieniędzy, proszę pani..." W takich sytuacjach uświadamiam sobie, jakie mamy szczęście, że możemy budować własny dom - choćby i na kredyt.

 

Kuchnia w Ikei zamówiona. Montaż w połowie listopada.

 

A nasza główna ekipa ostatecznie się wyniosła (do wiosny...) - i wreszcie mamy jaki-taki porządek na działce. Bo pod koniec wyglądało, jakby bomba wybuchła w naszej budzie i rozniosła po całej okolicy jej szczątki, a z nimi razem worki po cemencie, kawałki bloczków betonowych, styropian, płaty wełny mineralnej, stare buty, folie, taśmy stalowe, pudełka po papierosach, puszki po szprotkach i jeszcze milion innych śmieci...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Właśnie mija rok od rozpoczęcia naszej budowy - 10 października 2003 wylewaliśmy ławy fundamentowe...

Szybko ten czas zleciał i nudno nam nie było. Ponieważ bardzo obawialiśmy się ciagnącej się latami budowy, wiedząc jak coś takiego pożera czas i nerwy, i jak dezorganizuje życie całej rodziny, przyjęliśmy najszybsze możliwe tempo działania. Bardzo jesteśmy z tego zadowoleni, ale teraz już niecierpliwie czekamy zimowej przerwy, budowa jednak nas zmęczyła...

 

Ostatnio miałam przyjemność zobaczyć nowy dom, do którego dopiero co wprowadziła się rodzina szkolnej koleżanki naszego Starszego Dziecka. Obie dziewczynki w tej samej sytuacji, tzn. przeniesione do nowej szkoły z okazji bliskiej przeprowadzki, bardzo się zaprzyjaźniły.

Nasza córka odwiedziła więc nową przyjaciółkę po szkole, a ja przy tej okazji zostałam zaproszona przez przemiłą mamę przyjaciółki - do zwiedzania.

 

Bardzo mi się ten dom podobał, zwłaszcza wewnątrz, oczywiście wzdychałam z zazdrością myśląc, ile my jeszcze mamy do zrobienia... A potem wywiązała się dyskusja na temat lokalizacji.

Nasza działka razem z miejscem, w którym się znajduje, zawsze mi się podobała, ale teraz stwierdziłam z nagłym ukłuciem w sercu, że ten dom i całe osiedle - zresztą w odległości pięciu minut na piechotkę od naszego - jest położone wręcz idealnie. W dolince pod lasem, z rosnącymi na działkach luźno dużymi sosnami i brzozami, z drogą wijącą się łagodnie wzdłuż krawędzi lasu, no po prostu cudo!

Pani domu na moje zachwyty zaczęła wzdychać: że pod tym lasem wilgotno, że w ogrodzie przez te drzewa mało słońca (a wyciąć je żal), że w tej dolince brak jakiejś szerszej panoramy...

A my gdzie się budujemy? Ja na to, że o tam niedaleko na szczycie wzniesienia - najwyższego w okolicy, więc wiatr głowę urywa bez przerwy.

A ona na to z zazdrością: że pewnie dużo słońca w ogrodzie (fakt), że wspaniałe widoki, takie rozległe, na całą okolicę...

 

Obie się ubawiłyśmy. Nie ma ideałów. Ma swoje zalety (i wady!) Dom Pod Lasem i ma swoje Dom Na Wzgórzu... zawsze warto spojrzeć na to co się ma oczyma innych - i od razu humor się człowiekowi poprawia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wczoraj zupełnie niechcący, przy aktywnym udziale naszych Panów Malarzy, przetestowaliśmy system alarmowy oraz interwencyjny.

 

Panowie Malarze, przyjechawszy z samego rana na naszą budowę, pokręcili coś z kodem wyłączającym alarm, który zawył w związku z tym wniebogłosy.

Kilka minut później mój mąż został zawiadomiony przez firmę, z którą niedawno podpisaliśmy stosowną umowę, że "grupa interwencyjna" właśnie zatrzymała domniemanych złoczyńców na terenie naszej posesji. Złoczyńcy wprawdzie tłumaczą się gęsto, że oni przyszli malować sufity na biało, i nawet demonstrują jakieś pędzle i drabiny na dowód, że szczerą prawdę mówią, ale przecież wiadomo, że złoczyńcy zawsze kombinują...

Mąż pojechał czym prędzej uwolnić Panów Malarzy.

Panowie Malarze z uznaniem wyrazili się na temat szybkości reakcji "grupy interwencyjnej" na sygnał alarmowy.

Przynajmniej wiemy, że wszystko działa.

 

Sufity więc się malują, a dzisiaj nadeszła pora na montaż parapetów wewnętrznych.

Pośpieszyłam z rana zobaczyć, jak postępują prace, ale widok naszych po wielokroć znajomych Panów Murarzy, rozkuwających z impetem fragmenty ściany pod oknami i wzniecających przy tym kłęby kurzu, tak mnie zdenerwował, że czym prędzej pojechałam do pracy.

Cholera, znowu demolują! Niby wiadomo, że to konieczne, ale na tym etapie budowy widok odpadającego od ściany tynku po prostu rani mi serce. Ja już naprawdę nie chcę, już proszę nie kuć więcej w moich ścianach...

 

Podłoga w kuchni, jadalni, holu i schowku pod schodami (tym na niegrzeczne dzieci) - ułożona.

W holu zaszaleliśmy z dekorami ułożonymi w tzw. wzór dywanowy i znienacka mauretański nastrój nam się tu zrobił, ale myślę, że dekory trochę się "schowają", gdy pomalujemy ściany i wstawimy jakieś meble. Docelowo chcielibyśmy w holu właśnie urządzić domową bibliotekę - jest to całkowicie otwarta na salon spora przestrzeń, akurat byłoby dość miejsca na regały z książkami, które przy tym od razu "ustawiłyby" charakter całości - ale nie mam pojęcia, kiedy dojdziemy to tego etapu.

 

Miałam pewne obawy, czy aby na pewno udało nam się dobrze dobrać kolorystycznie materiały do całej tej parterowej przestrzeni - kafelki do kuchni, gres na podłogę, dekory do holu, cegłę klinkierową... Ale jest OK.

Tylko kolory ścian (ciągle jeszcze nie wybrane) śnią mi się już po nocach. W domu leży cały worek próbników Duluxa wraz z arkuszami brystolu pomalowanymi na wszystkie kolory tęczy...

 

Z innych prac - rolety ostateczeni skończone. Firmie Mirola, która je dla nas robiła, należą się same pochwały. Bardzo się przyłożyli do rozwiązania problemu z naszymi rolokasetami (z dwóch różnych systemów, jak się okazało, i to różnych od systemu Miroli), wszystko wykonane porządnie i w terminie, bez żadnej konieczności przypomnień z naszej strony - wręcz przeciwnie, sami się odpowiednio wcześniej przypominali... Polecam.

 

Na koniec dzisiejszego odcinka mały horror.

Naszemu sąsiadowi, który dosłownie za kilkanaście dni musi się wprowadzić do swojego domu, właśnie na całym obwodzie pękł w poprzek jeden z kominów.

Dlaczego? Jest to komin Schiedla z kamionkowym, okrągłym w przekroju przewodem dymowym do kominka w środku. Przy wyjściu ponad dach została na kominie wykonana betonowa płyta, służąca jako podstawa dla cegły klinkierowej, którą ponad dachem jest obmurowany. Błąd wg wstępnej oceny fachowców polegał na tym, że nie wykonano przy tym dylatacji pomiędzy płytą a wkładem kamionkowym Shiedla. Prawdopodobnie ta wewnętrzna rura została przy wylewaniu płyty "przybetonowana" do pustaków i pod wpływem zmian temperatury (kominek!), komin pękł dookoła około 30cm poniżej miejsca styku z płytą. Co za koszmar!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Komin sąsiadów rozebrany aż do miejsca pęknięcia. Murują od nowa cały górny odcinek.

 

Ostrzeżenie dla innych zapalonych, początkujących ogrodników: pielenie wilgotnej trawy w temperaturze kilku stopni powyżej zera to nie jest mądry pomysł.

Na takie właśnie zadanie porwaliśmy się z mężem wczoraj i dzisiaj - połowa trawnika dla niego, połowa dla mnie. Efekt - dwa wiadra chwastów, czysty trawnik i dwa komplety odmrożonych palców...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzisiaj pierwsza część sesji zdjęciowej.

Pierwsza część i z poślizgiem, bo połowa odbitek wróciła do reklamacji (wszystko wyszło na zielono). Kto więc ciekaw jest kominka, musi jeszcze uzbroić się w cierpliwość.

A tymczasem...

 

tak aktualnie wygląda nasz dom z osiedlowej uliczki

zbliżenie

drzwi wejściowe

drzwi na taras frontowy (ten do podziwiania zachodów słońca)

tak nas widzi sąsiad (pozdrawiam! :D )

a tak obecnie wygląda dom od strony ogrodowej

 

Teraz kilka zdjęć ze straszliwego bałaganu wewnętrz:

mamy już parapety w pokojach...

...i w kuchni też

widok na kuchnię i jadalnię z pokoju dziennego

mauretańskie klimaty w holu

...i na koniec hit odcinka, czyli do czego wykonawcom służy kominek

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mam kilka dodatkowych zdjęć dla miłośników klinkieru. Od razu uprzedzam, że też nie są najlepszej jakości, ale postaram się na przyszłość poprawić.

 

Najpierw

kuchnia widziana z jadalni. Na wprost komin Shiedla z ceglanej atrapie, na prawo ściana oddzielająca kuchnię od salonu. Na tej niższej odnodze będzie barek między jadalnią i kuchnią.

Teraz

kominek, wciąż w stanie niedokończonym.

I jeszcze raz

kominek, tym razem z boku z widocznymi wnętrznościami...

 

I jeszcze wspomnienie lata. Swego czasu żywe zainteresowanie wzbudziła zastosowana przez nas agrowłóknina. Wygląda to tak:

agrowłóknina obsadzona krzewami

Niezbyt imponujące, póki co. Na wiosnę zasypiemy to żwirem, żeby czarnego nie było widać. Tymczasem między krzewy sukcesywnie dosadzam byliny, żeby nie było tak łyso, dopóki się nie rozrosną...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks później...

Czas przyśpieszył gwałtownie. Dzień ucieka za dniem, każdy wypełniony po brzegi...

Gdzie się podziały spokojne wieczory z książką i lampką wina? Gdzie się podziały pogaduszki rodzinne przy poobiedniej herbacie? Spacery z dziećmi w poszukiwaniu kasztanów? Odwiedziny u znajomych? Niedzielne wyjazdy w plener?

Nie ma, nie ma czasu na nic! Biegamy z wywieszonymi językami od rana do wieczora...

Ale trzyma mnie przy życiu nadzieja, że to wszystko wróci, gdy wreszcie zamieszkamy w naszym domu. Już listopad, nie do wiary! Mamy trzy tygodnie do przeprowadzki...

 

Jeśli ktoś jest zainteresowany, czy stresuje mnie zaawansowanie robót w domu, to informuję, że bynajmniej. Z tego punktu widzenia patrząc, moglibyśmy się przeprowadzać i o tydzień wcześniej.

Kominek skończony (tylko półki drewniane trzeba dorobić).

Malowanie - jutro ostatnie poprawki.

Elektrycy finiszują z gniazdkami w sobotę.

Pan Stolarz obiecał nam futryny do drzwi (zakupionych w OBI) w ciągu najdalej dwóch tygodni.

Zostały do ułożenia panele w pokoju dziennym i gabinecie, który na razie (tzn. dopóki nie zrobimy podłóg na poddaszu, którą to inwestycję planujemy na wiosnę) będzie pokojem dzieci. Układanie przewidziane jest w nadchodzące święto państwowe...

Kuchnia zamówiona w Ikei, ale jeszcze nie zapłacona.

Dwa dni temu wybraliśmy się w tym celu do Katowic, dzieci podrzucone do babci, lista dodatkowych zakupów w kieszeni (karnisze, szafka TV, lampa do pokoju itd.), portfele przygotowane na czystkę... Ale zastopowała nas plansza z informacją, że od 5 listopada zaczyna się świąteczna promocja (że niby na gwiazkę - handlowcy widzą ją na horyzoncie nawet z większym wyprzedzeniem niż dzieci oczekujące prezentów).

Z okazji owej promocji montaż kuchni ma kosztować tylko 200zł (zamiast 600zł, które byśmy zapłacili normalnie), dowóz mebli ma być tańszy o 50%, a ponadto można zakup rozłożyć na raty bez żadnych odsetek. Odczuwając więc dziwną mieszaninę irytacji (zmarnowane popołudnie) oraz wesołości (kilkaset zł w kieszeni) zrobiliśmy w tył zwrot. Wracamy tam jutro.

 

W domu trwa gorączkowe sprzątanie. Wezwaliśmy posiłki z zewnątrz, co zaowocowało umytymi oknami. Jakby jaśniej w środku się zrobiło...

Ja sama spędziłam ostatni weekend z miotłą i odkurzaczem w ręce. W sobotę wieczorem miałam całkowicie siwe włosy (na szczęście zeszło w praniu), zaprawę murarską tudzież gips w nosie i w ogóle WSZĘDZIE, nawet między palcami u nóg, oraz pęcherz na co drugim palcu. Mimo to dzielnie wróciłam na plac boju w niedzielę, w celu uzupełnienia brakujących pęcherzy...

 

Od kiedy mamy skończony kominek, na poddaszu zrobiło się ciepło. Bardzo dobrze funkcjonuje nam rozprowadzenie gorącego powietrza, tak dobrze, że zakupione przez nas plastikowe kratki wywiewne spłynęły na podłogę przy pierwszym odpaleniu kominka... Musieliśmy zainwestować w kratki metalowe.

 

Co nas w tej chwili naprawdę stresuje, to kwestia kanalizacji. Dopiero na koniec października uprawomocniło się pozwolenie na budowę kolektora i przyłączy dla naszej ulicy. Wykonawca twierdzi, że skończy budowę i uruchomi kanalizację do końca listopada, ale czy budowlańcom można ufać?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rozpoczęłam Wielkie Pakowanie. Nie chciało mi się bardzo, ale musiałam, a to za sprawą mojej siostry.

Piątkowy poranek, wolny od pracy, miałam zamiar wykorzystać na odespanie zaległości (wykorzystując fakt, że wyjątkowo obecny w tym dniu małżonek odwiózł Starsze Dziecko do szkoły). Niestety, o godzinie 7.45 z błogiego półsnu u boku Młodszego Dziecka wyrwał mnie dzwonek telefonu i rześki głos siostry, energicznie oznajmiający, że jego właścicielka właśnie jedzie do nas pomóc mi w pakowaniu. Zabełkotałam coś defensywnie, ale na próżno - kwadrans później, ziewając rozpaczliwie, wytaszczałm już pod jej komendą kartony spod łóżka.

Naprodukowałyśmy wspólnymi siłami coś koło ośmiu dużych pudeł książek i innych klamotów, podobną ilość wielkich worów z odzieżą, pościelą itp. i wywiozłyśmy to wszystko na budowę - ale w mieszkaniu nie widać specjalnie, żeby coś się zmieniło. Czyli będzie ciężko... Jutro pakowania ciąg dalszy.

 

W domu elektryka zakończona, malowanie zakończone, a bardzo tanie panele z OBI okazały się krzywe przy próbie układania ich na wcisk. Niestety, trzeba zawezwać na pomoc klej i pasy ściągające. Jak sobie przypominam ich cenę, to się nawet nie dziwię.

 

Dzisiaj na naszej działce ma się pojawić Pan Brukarz i wypowiedzieć się w temacie możliwości wybrukowania nam podjazdu i ścieżki do domu w ciagu najbliższych dwóch tygodni. Część materiału mamy - odkupiliśmy jakiś czas temu trochę kostki granitowej z rozbiórki torowisk tramwajowych. Co prawda, nazwa "kostka" nie oddaje istoty rzeczy. Należałoby raczej używać w tym wypadku terminu "bloki kamienne". Rozmiar: 20X20 cm... Chyba wykorzystamy to na wszystkie krawężniki, a w środek damy prawdziwą KOSTKĘ.

 

Rano ruszyły prace nad kanalizacją naszej ulicy. Zdążą czy nie? Oto jest pytanie...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Brukowanie zostało przełożone na grudzień (o ile okoliczności pogodowe pozwolą), ze względu na spodziewane w niedługim czasie prace ziemne przy kanalizacji. Co prawda planowany bruk i trasa kanalizy nie pokrywają się terytorialnie, ale jednak co za dużo (naraz), to niezdrowo.

 

Układanie paneli na klej, rozpoczęte wczoraj, dzisiaj ma się zakończyć (sukcesem, mam nadzieję). Nawet nieźle to wygląda - lepiej, niż się spodziewałam, chociaż, szczerze mówiąc, dla mnie każde panele wyglądają jak papier z nadrukiem rysunku drewna naklejony na podłogę. Ale nie ma co kręcić nosem i obrzydzać sobie życia.

 

Duży problem pojawił się wczoraj w związku z listwami.

Rzecz w tym, że fragmenty wylewki przeznaczone pod podłogę drewnianą zostały wylane o centymetr niżej od części przeznaczonej pod kafelki, ponieważ planowaliśmy w pokojach robić parkiet (22mm). Oczywiście panele wraz z płytami podkładowymi nie mają takiej grubości i między podłogą z płytek oraz podłogą z paneli jest teraz kilkumilimetrowy uskok.

Są w sprzedaży specjalne, obłe listwy, niwelujące różnice wysokości posadzki, problem w tym, że najdłuższe, jakie udało nam się znaleźć w sklepach mają niecałe dwa metry długości. A my potrzebujemy dłuższe, które owszem są dostępne, ale czeka się na nie dwa tygodnie.

Całe wczorajsze popołudnie i wieczór zmarnowaliśmy na te idiotyczne listwy, i bez rezultatu - trzeba zamówić i uzbroić się w cierpliwość...

 

Ponieważ schody i korytarz na poddaszu zostaną wykończone dopiero na wiosnę, a chodzić po nich jakoś trzeba (choćby dlatego, że pralnio-suszarnię mamy na górze), dumalismy nad jakimś tymczasowym rozwiązaniem kwestii podłogowej, bo goły beton strasznie pyli.

I zakupiliśmy jeszcze jeden erzatz (jak to się mówi w naszym rejonie kraju, bo w innych mówi się raczej badziewie): belę "luksusowej" wykładziny podłogowej po zacnej cenie 7zł/m2. Wyłożymy nią - może już w nadchodzący długi weekend ? - użytkowane rejony poddasza oraz schody.

 

W ogóle plany na Dni Niepodległości mamy rozległe. Sprzątanie, malowanie drzwi wewnętrznych i futryn, wykładzina, pakowanie...

Ciekawe, ile z tego uda się wykonać.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W sobotę, ku naszemu przerażeniu, w domu pojawił się dym.

 

Paliśmy intensywnie w kominku od czwartku, bo zimno się zrobiło, a piec gazowy jeszcze nie zainstalowany i CO nieczynne. Przez cały ten czas z instalacji rozprowadzenia ciepłego powietrza unosił się dziwny, wiercący w nosie zapach, ale tłumaczyliśmy to sobie "przepalaniem się" wkładu kominkowego i specjalnie się tym nie niepokoiliśmy.

 

Jednakże w sobotnie popołudnie w domu zrobiło się po protu siwo, o czym mąż zaraportował mi przez telefon głosem nieco spanikowanym. Ponieważ w kominku paliło się drewno, badanie przyczyn zadymienia z konieczności zostało odłożone o kilka godzin (do czasu wychłodzenia się wkładu do nieco przystępniejszej temperatury).

Mąż wrócił tymczasem do domu na obiad, przy którym snuliśmy mrożące krew w żyłach hipotezy na temat przyczyn pojawienia się dymu.

Oczywiście przyszła nam do głowy awaria komina, analogiczna do tej, która przydarzyła się niedawno Sąsiadowi, a także awaria wkładu kominkowego lub nieszczelność podłączenia rury odprowadzającej dym do komina...

Czy trzeba będzie rozbierać komin, czy kominek? Oto, jakie pytanie sobie zadawaliśmy, i sama nie wiem doprawdy, która z tych ewentualności wydawała mi się gorsza ("i to kusi, i to nęci", jak pisał poeta...). Jednakże ciągle tliła się w nas nadzieja (cóż za niestosowne wyrażenie w tych okolicznościach), że przyczyna zadymienia jest inna, bo smród, jaki się po domu rozchodził, ewidentnie nie był smrodem dymu z drewna, miał w sobie jakieś metaliczne zabarwienie.

 

Zaraz po obiedzie zatem mąż wraz z mom ojcem udali się na budowę z misją badawczą, zaopatrzeni w nieodzowne narzędzia (latarkę i lusterko). Po zdemontowaniu kratki nawiewowej nad wkładem i obejrzeniu czeluści kominkowych za pomocą wymienionego powyżej profesjonalnego sprzętu, źródło dymu zostało odnalezione.

Była nią zaginiona swego czasu aluminiowa taśma izolacyjna, o której kradzież niecnie podejrzewał innych obecnych w domu fachowców Pan Kafelkarz...

Przez cały czas taśma leżała na wkładzie (doprawdy nie wiem, jak można jej było tam nie zauważyć) i wypalała się po trochu (a właściwie przepalał się w niej klej i karton, bo samo aluminium tylko się podwędziło), produkując przy tym straszne ilości smrodu, dymu i pyłu w przewodach DGP.

Po wyjęciu z kominka tego, co z taśmy pozostało (dobrze, ze mój mąż ma takie długie ręce) trzeba więc było jeszcze przeprowadzić akcję odkurzania w rurach rozprowadzająych gorące powietrze. Mimo to, po rozpaleniu w kominku nadal unosi się z nich metaliczny pył... Trzeba poczekać, aż cały wyfrunie. Na szczęście z dymem koniec.

 

W cieniu tych dramatycznych wydarzeń pozostał dokonany przez Pana Stolarza montaż ościeżnic od drzwi wewnętrznych oraz rozpoczęta przeze mnie akcja malowania tychże, jak również działania porządkowe na działce polegające na skoszeniu trawnika, ułożenia stosu drewna i zlikwidowaniu śmietnika przed domem, i nawet powieszenie pierwszych lamp i karniszy....

 

Ciekawa rzecz: od kiedy rozpoczęliśmy etap wykończeniówki, dom robił się coraz bardziej "gotowy", coraz bardziej mieszkalny - a jednak ciągle była to budowa. I dopiero kilka dni temu, zupełnie nagle, wchodząc do środka zauważyłam, że nie jestem już na budowie. Jestem w domu, gotowym do zamieszkania.

Czemu akurat w tym momencie? I który to był moment?

Nie jestem pewna. Może zdecydowało wykończenie wszystkich podłóg na parterze i zniknięcie betonu z pola widzenia. A może powieszenie lampy na środku pokoju dziennego. A może po prostu był to efekt wielkiego sprzątania, które prawie udało nam się doprowadzić do końca, a po którym wreszcie nie mamy stosów śmieci w domu, a mamy za to mniej więcej czyste okna, mniej więcej czyste kafelki na ścianach i mniej więcej czyste podłogi...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chyba mam alergię na karton.

Inaczej nie umiem sobie wytłumaczyć nieodpartego wstrętu, jaki budzi we mnie myśl o kolejnej turze pakowania.

Rodzina kiwa nade mną głowami, cmoka z dezaprobatą i lamentuje nad moją skandaliczną niefrasobliwością. Bardzo mnie irytują te przejawy troski, sama jakoś nie przewiduję końca świata z okazji z naszej przeprowadzki. Ale jednak sumienie mnie trochę gryzie, więc znalazłam sobie alibi.

Szyję zasłony.

Późnym wieczorem oczywiście, bo popołudnia spędzamy obecnie malując futryny od drzwi wewnętrznych lakierobejcą Dulux w kolorze teak... Trzeba to zrobić przed przeprowadzką, bo śmierdzi to świństwo paskudnie.

 

Szycie zasłon byłoby zajęciem banalnie prostym i szybkim, gdyby nie uszy. Jakie uszy? Uszy od zasłon, oczywiście.

Początkowo nie miałam ich w planie, bo użytkujemy obecnie model z uszami i wiem, że poślizg na karniszu jest znacznie utrudniony w stosunku do kółek. Ale po szybkim podliczeniu okazało się, że komplet kółek z żabkami do pokoju dziennego, jadalni i kuchni kosztowałby ponad 200zł i na tę wieść wąż w mojej kieszeni zasyczał tak straszliwie, że niezwłocznie zapowiedziałam rodzinie kolejne lata zmagań z uszami. Rodzina przyjęła rzecz filozoficznie - nic nowego w końcu...

No i szyję. Jestem już prawie w połowie. Zasłon potrzenujemy 16, do każdej trzeba przyszyć 9 uszu. Kto ma ochotę, niechaj to sobie przemnoży.

 

W domu tymczasem ostatni już występy fachowców w tym roku: wczoraj Panowie Instalatorzy zakończyli montaż grzejników oraz pieca CO. Teraz muszą tylko wysterować automatykę (cokolwiek to znaczy).

Dzięki temu nasz kominek mógł z godnością wycofać się z odpowiedzialnej roli jedynego źródła ogrzewania na wdzięczną, a niezobowiązującą pozycję generatora dobrego nastroju i okazjonalnego dogrzewacza.

Coraz przyjemniej się robi, dzieci wieczorem protestują przed powrotem do mieszkania... Mąż śpi już w nowym domu (pilnuje kaloryferów)...

A mnie troszkę gardło się jednak ściska na myśl, że nasze stare i miłe sercu śmieci mamy opuścić.

 

Jutro montaż kuchni. Będę siedzieć kamieniem i pilnować.

Nie, jednak nie będę. W międzyczasie muszę opatulić na zimę moje róże, hortensje i piwonie krzewiaste, bo na przyszły tydzień zapowiadają jakieś straszne mrozy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...