anirac 12.10.2008 19:12 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 12 Października 2008 Polska złota jesień puka do drzwi, otwieram je szeroko i zapraszam - to gość mile widziany, który pajęczą nicią załata wszelkie dziury i troski, a z rudych kasztanów wywróży szczęście. Muszę w to wierzyć by nie zwariować, a są przecież i inni, którzy malują świat ciepłymi barwami. Chociażby pani Basia z dołu, która wbrew ogólnie panującej manierze niechęci reszty sąsiadów przyniosła mi wczoraj ciasto, a dziś rosół i powtarza "proszę się nie przejmować, przejdzie im". Więc znów się śmieję z mojego kota, który postanowił się sam podkuć i wskoczył na świeżo wylaną zaprawę kleju na balkonie. Dziś przyniosłam naręcze miechunki, a ta pomarańczowo rozdyma się z dumy, że wisi na belkach. Piękne to moje niebo... I okna wystrojone w parapety wyglądają słonecznych wizyt. Właśnie parapety! Obskurnie wyglądająca deska została poddana wszelkim zabiegom upiększającym i przeobraziła się szlachetnie. Szalunkowe deski przed: http://images49.fotosik.pl/19/5aa059998717ada1.gif Oraz po: http://images24.fotosik.pl/284/adb611256311851c.gif http://images23.fotosik.pl/283/b8f8839d7c689da8.gif Hmm, jeśli takie zdolności tkwią w rękach mojego chłopa to dlaczego u mnie nie znikają zmarszczki i rozstępy? Widocznie drewno bliższe jego sercu, albo i materiał to wdzięczniejszy. Czas więc chyba na parapetówę : http://images32.fotosik.pl/378/aa30ccb1289744ed.gif Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
anirac 24.11.2008 14:48 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 24 Listopada 2008 Dopiero co jesień złotem liści oczy cieszyła (znasz li tylko takie złoto, gdzie budowa dojrzewa ), a już śnieżna czapa przykryła Kraków, zaskoczyła drogowców, moje koty i zmusiła do zwiększonych rachunków za gaz. Jesienny marazm lekko spowolnił podniebne szaleństwa, więc by rozrywek było aż nadto wzbogaciliśmy się o małego futrzaka – kolegę dla pani kotki, która to jednak nie ucieszyła się z “braciszka”, tylko obraziła na jakieś 2 tygodnie. Własnie minął ten okres kociej karencji, maluch wszystkie zakazy i nakazy przyjmuje ze stoickim spokojem i natychmiast o nich zapomina, a Inka przestała przesiadywać na parapecie w łazience i wypatrywać tam lepszej przyszłości i ze zrezygnowaniem znosi obgryzanie własnego ogona przez kocurka oraz odkurzanie przez niego wszystkich misek z jedzeniem. Więc ja teraz z kolei wypatruję lepszych widoków, na przykład podłóg, żebym też mogła coś odkurzać Na pierwszy ogień poszła kuchnia. Promocyjne płytki w kilku kolorach zostały na dziesięć sposobów przez kilka dni z rzędu układane najpierw w sklepie, a kiedy zapadła decyzja o jedynym słusznym kupnie “tych” i “tych”, rozpoczęłam podobną zabawę już na strychu. Kiedy już dopasowałam wszelkie całości i połówki, karo i szlaczki, cegiełki i docinki, wezwałam rodzicielkę na pomoc by ta dopilnowała kafelkarza pod moją nieobecność. Jak wiadomo instytucja “mamusi” zwykle działa motywująco, toteż i tym razem prawda ludowa mnie nie zawiodła. W południe odebrałam telefon od wściekłego fachowca, po kolejnej godzinie jego głos był już zrezygnowany, a wieczorem kiedy weszłam do domu – płytki były niemal w całości ułożone, fachowiec kompletnie wyczerpany, rodzicielka wielce zadowolona, a ja mam całkiem przyzwoicie położone płytki na wszelkich krzywiznach i skosach. Przyglądając się pustce na koncie uznałam, że te 20 metrów ceramiki na podłodze w zupełności zrealizowały tegoroczny plan podłogowy. Nie przewidziałam jednak wyjątkowej promocji na deski sosnowe. A przeciez takiej okazji nie możemy przepuścic. No i nie przepuściliśmy. Dziś więc zaliczkowaliśmy 47 paczek sosny rustykalnej. Mam tylko nadzieję, że za ładną nazwą będą się kryły równie ładne deseczki. Zagłębiam się więc w opary lakierów i olejów by rozgryź ważki problem utwardzenia tego pieroństwa. Już widzę jak się nawdycham tych mądrości Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
anirac 24.01.2009 19:23 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 24 Stycznia 2009 Z trudem rozprostowuję zesztywniałe palce i przypominam sobie wygląd klawiatury w kontekście mojego dzienniczka. Dwa miesiące od ostatniego wpisu! Dokładając 20 dni i mogłabym świat przez ten czas objechać. Więc czym się mogę pochwalić? Ano właśnie - ani świat nie zwiedzony, ani strych nie skończony, a regularność odcinków dzienniczka jest rzadsza niż 6-stka w totka. Za to rok nam zmienił ostatnią cyferkę, globalna gospodarka zwariowała, widmo kryzysu straszy w mediach i racie kredytu, a ja dzień w dzień kilkakrotnie wdrapuję się do mojego nieba i znów schodzę na ziemski padół, by gromadzić swoje skarby zgodnie z zaleceniami ewangelisty No i zgromadziłam: 47 paczek desek. Jeszcze nie ułożone, leżakują, wysychają i mam nadzieję, że nie wypaczają się (!) Zrobiłam maleńką przymiarkę jak to będzie pięknie, zajrzałam w czeluście konta, ujrzałam bezdenną pustkę i ... zamknęłam oczy. Podłoga jeszcze musi poczekać. Podobnie jak moje deseczki czekają: http://images28.fotosik.pl/317/6f2a544b60450b7b.gif Temat drewna jednak na tyle skutecznie mnie omamił, że nie zważając na prozaiczny brak szeleszczącej celulozy udaliśmy się na poszukiwania stolarza, który zrobi blaty do kuchni. Ba - żeby to było takie proste! Tu 60 cm, tam 50 cm, tu półkole, tam krzywizna, a wszystko jeszcze ukraszone wizją podwójnego blatu. Wszelkie gotowce odpadają, wszelkie konglomeraty na zamówienie też (bo jednak brak kasy jest niekiedy mocno deprymujący). Więc znów stanęło na indywidualnych kombinacjach, targach i końcowym efekcie: bukowe, piękne, grube na 4 cm blaty, o wszelkich krzywiznach i cudach, wykonane zgodnie z szablonem (przy którego wyrysowywaniu kilkakrotnie się pokłóciliśmy) i pasujące! Teraz czas na kosmetykę: wklepywanie oleju, ujędrnianie (utwardzanie), peeling (szlifowanie) i nadzieja na oszałamiający wygląd Tak się prezentują jeszcze w warstwie ochronnej (folii) od strony kuchni: http://images43.fotosik.pl/52/8288f9f2d2540f42.gif A tak od strony jadalni. Krajobraz za wyższym blatem jest niewątpliwym dowodem użytkowania kuchni w jej nieskończonej formie http://images41.fotosik.pl/52/6e5934fd44ff79d8.gif Czarne krzesełko wkrótce przepoczwarzy się w biało-brązowy mebelek, a tymczasem jest niezbędnym elementem przy ustalaniu wysokości blatów. A przy okazji wysokości. Co prawda stałam w kolejce po rozum, jak rozdawali wzrost, ale jako mistrzyni salomonowych rozwiązań mamy trzy poziomy: standardowe 87 cm przy zlewie i ciągu roboczym przy ścianie, 83 cm gdzie niższy blat barku - bo tam będę wałkować ciasto na pierogi, no i barowa górka na 110 cm do wydawania " 2 x ruskie! " Czas na wieczorną herbatkę. Idę więc zaparzyć... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
anirac 24.01.2009 20:09 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 24 Stycznia 2009 Siedzę w kuchni, za oknem deszczowo-zimowa noc, koty walczą o palmę pierwszeństwa na moich kolanach, zegar tyka uspokajająco (tym razem nie myślę o nieuchronności zmarszczek), a ja popijając herbatę wgapiam się w nowy nabytek. Wreszcie stanął w całej swej okazałości, w miejscu ustalonym w momencie wyrysowania tu ściany jakieś 2 lata temu na kartce papieru. KREDENS. Nabożnie wstukuję to słowo, pieszczę każdą literkę, tak jak mój wzrok głaszcze szafeczki, półeczki, szufladki. Dziś jeszcze trochę smutny, zagubiony w nowym miejscu, ze szpetnymi szybkami. Ale obiecałam mu nowe oczka, koronkowe fatałaszki, a może i inny kolor. To już się zobaczy. I ja muszę go oswoić, udomowić, zamieszkać. Dał wystarczająco dużo emocji przy zakupie (licytację wygrałam 14 sekund przed końcem o 1 zł przebijając ofertę), transporcie (gdzie stargowałam cenę o ponad połowę) i wnoszeniu na własnym grzbiecie na czwarte piętro. Czas więc ochłonąć i popatrzeć http://images32.fotosik.pl/443/2305e860d67cb1dc.gif Tylko koty jakoś nie doceniają podniosłości wydarzenia i jeden próbuje mu obgryź ranty, a drugi znalazł sobie ciekawsze legowisko: http://images47.fotosik.pl/52/d281286cdc5293fc.gif Jak widać zalety bidetu dostrzegają nie tylko kobiety Oj, lubię to moje niebo, wybaczam 103 schody do niego, uginające się podłogi, krzywe ściany i ciągle wierzę w potencjał tego miejsca. Bo nawet zwykłe zdjęcia czasami wychodzą niezwykle, że wizyty w galeriach stają się zbędne: http://images30.fotosik.pl/317/723215f1b6a463aa.gif Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
anirac 14.05.2009 08:57 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 14 Maja 2009 Kolejne miesiące upłynęły... Niebo zaszło chmurami... Wybudowałam, zamieszkałam, zostałam sama.Jestem pod dachem, jestem w moim wymarzonym niebie, ale bliżej już stąd do piekieł. Trzy miesiące samotności. Dałam radę, zmieniłam to co zmian wymagało, balkony ozdobić kwiatami, blaty kuchenne regularnie olejować, belki wyszlifować...Małe kroczki kiedyś byłyby krokami siedmiomilowymi w radości spełniania marzeń, dziś tylko ból przynoszą bo już wspólnych oczu nie cieszą.Ile jest siły w człowieku by przetrzymać piekło? Patrząc na historię ludzkości - niezmierzona moc...Muszę nabrać dystansu, poustawiać tym razem psychiczne cegiełki i otoczyć się murem. Zamiast w niebie, w wieży zamieszkać.Wtedy dziennik dokończę, wtedy chmury na niebie rozgonię, wtedy znów usiądę z filiżanką herbaty i ciepłem naparu i dłoni obok rozgrzeję zimną wiosnę... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
anirac 03.07.2011 18:49 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 3 Lipca 2011 Deszczowy lipcowy wieczór... To dobry dzień na powroty. Takie po dwóch latach na forumowe łono. Kiedy to minęło?? Patrząc w lustro staram się nie dostrzegać upływającego czasu, więc może to dopiero przedwczoraj przestałam pisać? Pal licho... Nawet jak są nowe zmarszczki, to te od uśmiechów, nawet jak podaję wiek przy spisie powszechnych to tylko więcej przygód do opowiedzenia, a że dziennik troszkę się przykurzył? To może szybciej go skończę? Herbata czarna stoi na podorędziu, niebo strychowe stało się wreszcie udomowione, a życie... No cóż - płata figle, jest nieprzewidziane i ciągle sobie ze mnie drwi... Aż sama nie wiem od czego zacząć, więc teraz historia strychowa będzie się poruszać ruchem konika szachowego i w etiudach snuć opowieść o kolejnych szczebelkach osobistej domestykacji. Ogień... Fascynuje i rozpala, nie tylko ciało, ale i zmysły i walkę o życie wyzwala. Tak było i setki tysięcy lat temu, tak jest i dziś. Więc uznałam, że gdy zapłonie żywy ogień to i spali moje żale, a ja jak Feniks z popiołów powstanę. Oj - dramaturgia mi się włączyła Nic to - ważne że i przy okazji włączyła się chęć do działania. Jesiennego dzionka pojechałam na Śląsk w poszukiwaniu okolicznościowych kafli na kominek. Upatrzona manufaktura nie zawiodła i znalazłam realizację do mieszczańskiego źródła ciepła. Bo kominek, taki strychowy - tylko mieszczański być musiał, a więc i kaflowy. Gdy po kilku tygodniach wnosiłam 8 kartonów pierońsko ciężkiej ceramiki na 4 piętro, mieszczaństwo przeklinałam na każdym półpiętrze. Potem namiętne poszukiwanie zduna. Na firmę mnie nie stać, a zresztą ja chcę taki ciepły, z szamotem, starą techniką lepiony, to i zdun też musi być wiekowy. Pech chciał, że na takiego wreszcie trafiłam i przez kolejne już grudniowe tygodnie mieszałam glinę z zaprawą szamotową, układałam cegły i szamotki, wymierzałam każdą przestrzeń i pilnowałam każdego etapu. Bo zdun był na tyle stary, że na większość tych rzeczy nie miał już siły No ale po kolei: 1/ od dźwignięcia wkładu (150 kg) przez trzy dni bolał mnie kręgosłup 2/ po wniesieniu około stu cegieł i siedmiu wiader gliny dziękowałam własnej przezorności, że przewymiarowałam nośność stropu pod kominkiem i kazałam obliczyć na co najmniej tonę 3/ kiedy zdun obciął szlifierką kawałek cokołu, bo "mu się nie mieścił" ledwo co ja mu nie odcięłam innych części ciała, a to pragnienie wróciło ze zdwojoną siłą gdy się okazało, że teraz brakuje i trzeba dolepiać te odcięte kawałki 4/ nauczyłam się poziomować szamotki i wiązać drutem kafle 5/ zaoszczędziłam kilka tysięcy złotych i na koniec usłyszałam od mojego majstra, że mogłabym zostać jego pomocnikiem na kolejnych zleceniach 6/ widzę niedoróbki, widzę błędy, ale też wiem, że to moje prawdziwe rękodzieło. A jakie ręce, takie i dzieło, więc krytyki absolutnie nie przyjmuję Początki uzgodnień: tu masz pan plan, a tu ma stanąć kominek: Wkład, który obkupiłam bolącymi lędźwiami i dodatkowe wzmocnienie z osb, a przy okazji kontury, poza które zdun ma nie wykraczać Na każdym etapie sprawdzałam czy jest mityczny cug Pan Bronek stara się sam coś dopasować i za chwile krzyknie: "dziołcha, chodź potrzymać!" Tuż przed samymi świętami udało się zyskać względny kształt: Zdążyłam przed Sylwestrem! W oprawie z jeszcze mokrego tynku, z upapranymi ścianami, bez fug - dawał ciepło i spopielił zły odchodzący stary rok. Jego dzisiejsza odsłona już jutro Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
anirac 09.07.2011 16:04 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 9 Lipca 2011 (edytowane) Obiecany aktualny wygląd płomiennych moich starań Składnia przedziwna, jak i sam kominek, a i pora - lipcowa, dosyć oryginalna by zajmować się tematem ognia: Ponieważ w obiektyw wcisnął się nieproszony fotel, może i pora by oddać część wirtualnej przestrzeni salonowi. W zasadzie samo już to słowo ma w sobie potencjał mocno nobliwy i zobowiązujący. Mój salon jest przede wszystkim... towarzyski, jak to w Krakowie zresztą drzewiej bywało. Pani domu, zwykle zacna i arystokratyczna prowadziła cotygodniowe imprezyje przy użyciu fortepianu, artystów i dyskutantów maści wszelakiej, a wszystko to pod pretekstem kaganka oświaty. Ja z uwagi na wrodzony brak zacności sama sobie muszę zakładać kaganiec, żeby moi ewentualni dyskutanci nie użyli okolicznościowych sprzętów (dobrze, że fortepianu nie posiadam) i nie uciszyli mojej osobistej facjaty, mimo niewątpliwie światowych prawd jakie ona głosi W każdym razie o ciepłą atmosferę, jak widać na załączonym powyżej obrazku, już się zatroszczyłam, a reszta wygód poniżej. Kanapa - kwiecista i babcina, jak to w mieszczańskich salonach bywało. To tak naprawdę jej letnia odsłona, bo przewiduję drugie ogólnoroczne obicie, bo nawet mnie od romantycznych różanych wici roślinnych, mogą zaboleć zęby. Owo obicie byłoby już, ale... zamówiona przecudnej urody tkanina (prążkowy flausz z grupy A, czyli pierońsko drogiej) po miesiącu od złożenia zamówienia okazała się być wycofana z produkcji raptem...2 lata temu! Kiedy mój kot wysłuchał wszelkiej koniugacji i deklinacji dostępnych mi mało cenzuralnych określników, pojechałam do sklepu wybrać inną. Po godzinie wybierania z najnowszego wzornika, jak zapewniał skonfundowany sprzedawca, długiej wewnętrznej dyskusji, że to brzydkie, to mi się nie podoba, to beznadziejne, a w ogóle to wszystko jedna wielka dupa jaś, WYBRAŁAM! Przekonałam sama siebie, że to obicie jest jeszcze piękniejsze od niedoszłych bizantyjskich (bo złoto-niebieskich) prążków, chyżo pobiegłam ku sprzedawcy by zaktualizować zamówienie. Sprzedawca odetchnął, wklepał w komputer nowe parametry, wyliczył cenę, uwzględnił rabat, skorygował fakturę, wydrukował i podpisał. Kiedy już wstawałam z krzesła wpadł na pomysł by zadzwonić do fabryki i zapytać na kiedy moja nowa kanapa będzie. W zasadzie nie musiał mi przekazywać informacji. Ton głosu i jego mina mówiła wszystko. Spośród dwustu nowych tkanin na rok 2011, ta którą wybrałam jest NIEDOSTĘPNA! Okrojoną wersję mojej znajomości rynsztokowego słownictwa tym razem miał (nie)przyjemność wysłuchać jeszcze bardziej niż poprzednio, skonfundowany sprzedawca. Poddałam się. Zamówiłam letnią wersję obicia z grupy C (czyli przyzwoitej cenowo), a ta, która miała mnie wprawiać w obłędny zachwyt jest odłożona na bliżej nieokreśloną przyszłość, czyli moich poszukiwań tkanin i tapicera ciąg dalszy jeszcze nastąpi A oto i protagonistka opisywanych perypetii: Ps. Półki książkowe są z tak zwanej czesanej sosny, cuda które zachwyciło moją nieuczesaną głowę i myśli Skoro już goście mają na czym siedzieć, to wtedy i rozmowa lepiej się toczy. Np. o wyzysku i pracy hinduskich robotników, co to za miseczkę przysłowiowego ryżu, zbijali z palisandru moją komodę Wreszcie dopłynęła i na już jest elementem wspornikowym do czarnego pudła i kota oraz domowego grajka audio-video, na którego się jeszcze nie zdecydowałam: Do kompletu dojdzie jeszcze stolik, z nadmiaru wolnego czasu, wyrysowany przeze mnie, a przez to trudny w realizacji i ciągle jeszcze płynący z kraju, do którego nawet Kolumb nie dotarł. No i półeczki nad komodą, z lekkim frezem, na esach-floresach jak okienka w komodzie, ale już zamówione u rodzimego stolarza, bo obawiałam się, że mojej drzewnej licentia poetica hinduscy stolarze mogą nie zdzierżyć Edytowane 9 Lipca 2011 przez anirac Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
anirac 11.07.2011 10:09 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 11 Lipca 2011 Ha! Opętana salo(mo)nowymi rozwiązaniami zapomniałam wspomnieć o podłodze. A ta z kolei dostarczała mi mnóstwa podniet w zeszłym roku. W zatęchłych czeluściach dziennika wzmiankowałam o zakupie gustownej sosny rustykalnej. Bo akurat na taką tylko budżet pozwalał, a i ja ze swoim siermiężnym gustem nie bardzo miałam chęć na parkiety, panele czy inne barlineckie ustrojstwa. Chciałam deski. No to mam. Dwa lata leżakowały na strychu, aż wreszcie nadeszła wiekopomna chwila i wraz z nią nadszedł i parkieciarz. Wszelkie osobiste dywagacje na rzecz olejowania zarzuciłam i zdecydowałam się na lakier. Trzy warstwy + capon, a w tym jeszcze warstwa dwuskładnikowego super ponoć twardego 2kPU. Sam klej pod deski kosztował tyle co ta nieszczęsna sosna. Użytkowanie wcześniej skrzypiących płyt OSB poskutkowało tym, że przez kilka tygodni po położeniu nowych podłóg byłam na najlepszej drodze do stracenia wszystkich znajomych, których koniecznie chciałam przeobrazić w eksponata muzealne, czyli najlepiej nieruchome i zaopatrzone w okolicznościowe papucie. Przed eremicką przyszłością uratował mnie kot, który zaczął trenować na nowych podłogach rozbiegi do co najmniej Wielkiej Pardubickiej, przy okazji ostro hamując w nieoczekiwanych momentach. No cóż... Miękka ta moja sosna jak diabli i nawet sam lakier 2kPU temu nie zaradził. Ale skoro odpuściłam szuraczko-wycierajki, to i reszta klimatu muzealnego może odejść w niebyt. Mój dom po prostu żyje. Na deskach są wyraźne ślady pazurków, jako żywe świadectwo drapieżnego pochodzenia nieustannie galopującego kota, kilka tropów prowadzących do spadających przedmiotów oraz... przecudne usłojenie, które rekompensuje wspomniane niedogodności. Ale i wiem, że w przyszłym wiejskim domu (bo i ten kiedyś wybuduję) deski już będą co najmniej dębowe A i te mnie cieszą jak młodego psa pchły Bo kolor przecudny, bo świetnie pasują do strychowego klimatu, bo komponują się z belkami więźby, bo...tak długo na nie czekałam.... Przejście do salonu: Oraz korytarz (ciągle jeszcze nie wymalowany) Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
DrBUD 11.07.2011 10:14 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 11 Lipca 2011 fancy... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
anirac 11.07.2011 21:35 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 11 Lipca 2011 Czas już na historie kuchenne. Mój przepis na nią to zmieszanie smaków, doprawienie własną pracą, i nawet gdy zupa wyjdzie za słona lub inny zakalec, to i tak gdy wyczekiwane danie ląduje na stole, na języku pozostaje już tylko smak pikantnych opowieści Moja opowieść zaczyna się w Krakowie, ale kończy w Meksyku... Kuchnia przechodziła rozmaite stadia ewolucyjne, aż wreszcie przepoczwarzyła się we względnie ostateczny efekt, niemal motyli Do budowy wykorzystałam starą więźbę. Stuletnie belki sosnowe jęczały pod piłą, ale grzecznie ustawiły się jako słupy wspornikowe, bądź dekoracyjne. Bukowe blaty już zawitały w dzienniku, ale dziś muszę je pochwalić, bo doskonale nadają się do wszelkich eksperymentów kulinarnych. Gdy moja siostra w przypływie litości postanowiła ugotować mi obiad i odstawiła garnek z ognia prosto na blat, tenże natychmiast pociemniał w tym miejscu. Nieboże zaczęło go intensywnie szorować, chcąc zatrzeć ślady swej niecnej działalności i... postawiła drzewne włoski na sztorc oraz zmechaciła moje olejowane wcześniej wysiłki. Po czym prawie się rozpłakała. Ale przecież nie takie tragedie buki widziały, więc i mój po lekkim potraktowaniu szlifierką i podmalowaniu bejcą - znów wygląda jak nowy, ale siostra niestety nie chce już przyjeżdżać w ramach dokarmiania starych panien. Szafki to temat rzeka... Wymierzane tysiące razy, wymalowane na ścianie ołówkiem, przypominały jak nieustający wyrzut sumienia, że czas je wreszcie skręcić. No to po półtora roku je skręciłam. Konfirmatami Wcześniej zamówiłam fronty, oczywiście sosnowe i namiętnie je szlifowałam i malowałam. Miał być efekt przecierek... Jakiś efekt na pewno jest Teraz kafelki. Bo mimo krytykowanych i nie oryginalnych rozwiązań jakim są ponoć płytki w kuchni, ja tylko taką staroświecką ceramikę u siebie widziałam. Jakby tego było mało - najlepiej ręcznie formowaną i malowaną. Znalazłam takową w Puebli w Meksyku. Obłędną talaveras, gdzie każda płytka jest inna, kolory soczyste, a wzory tryskają latynoskim optymizmem. Problem był z przewiezieniem, bo ta miłość do ceramiki trochę jednak waży, a ograniczenia w Air France - do 23 kg. Ale leciałam przez ocean już z myślą o znalezieniu tam kafli, więc i walizka ważyła 7 kg, na miejscu wyrzuciłam resztę rzeczy z bagażu lub wcisnęłam w podręczny. Kafelki z pietyzmem opakowane w meksykańskie gazety wrzuciłam do walizy i zamknęłam oczy przy wadze na check-inie. 22,7 kg!! Viva Mexico, viva kafelkos! Doleciały bez żadnego uszczerbku na zdrowiu czy innej politurze. Może i mają rację miejscowi rzemieślnicy, że talaveras można walić o podłogę, a one i tak nie pękną. Ułożone jako dekory, na tle rodzimej majoliki snują swoją rustykalną historię strychową. Okap wraz z okolicznościową płytą gazową i piecykiem, mimo, że retro wskazują na nowoczesne korzystanie z energii elektrycznej i dobrodziejstw gazociągów. Zaś otwarte półki na kutych czarnych wspornikach, eksponując swoją zawartość są żywym dowodem na brak pedantycznych skłonności ich właścicielki: I wariacje barkowo-kafelkowo-zasłonkowe. Bo w staroświeckich kuchniach i zazdroska być musi Na koniec każdej historii dobrze coś przekąsić, a że pora już późna, to tylko ogórkiem małosolnym częstuję, bo jak widzę słoik wpakował się w kadr Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Recommended Posts
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.