Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Wielki Podrzutek Jagny


Recommended Posts

Odtwarzam to co naskrobałam wczoraj, ale nie zdążyłam wkleić:

 

W związku z mniej lub bardziej jawnymi groźbami, oraz faktem przywleczenia przez Bębniarza laptopa do mojej dyspozycji, niezwłocznie uzupełniam wpisy do dziennika. A tak trochę naprawdę to czekałam na moment, który prawie nastąpił, ale „prawie” ma się nijak do podpisu słoneczkowego i przebrzydłych złośliwości pozostałych o mizianiu i takich tam…..  Więc postaram się nadrobić braki i znów zrobić na Was dobre wrażenie jako przyzwoity użytkownik forum.

Zakończyłam opisem działki, jej zdjęciem i żalem wylanym nad dziwnymi przepisami. Przepisy się chyba nie zmieniły, działka też nie, ale w mojej szufladzie leży wstępny akt notarialny z moim nazwiskiem jako kupującej. Nazwisko sprzedających powinnam tu zapisać złotymi literami. Nikt mi nie wierzył, że wszystko się odbędzie zgodnie z umową. Z umową sprzed pięciu lat, kiedy to para znajomych odsprzedała nam działkę za cenę kupna, czyli już teraz śmieszną. Wzięli pieniądze, powiedzieli, że to już nasze i po sprawie…. Z załatwieniem spraw formalnie jakoś tak nikt się nie spieszył i w tym czasie ktoś się zakochał, ktoś się odkochał, był rozwód, ciąża (nie moja, dzięki Bogu) a umowa „na gębę” nadal obowiązywała. W tej chwili metr tej ziemi jest wart ponad dziesięciokrotnie razy tyle. Dlatego nawet mnie specjalnie nie zdziwił wytrzeszcz oczu mojej adwokat, kiedy rozkosznie jej przedstawiłam sytuację. Ale ja wiedziałam swoje. I miałam rację. Nawet notariusz powiedział, że to „bardzo niezwykła” transakcja. Bez grosza dla sprzedających, bo przecież dostali pieniądze pięć lat temu….

Jeżeli ktoś spyta czy są jeszcze uczciwi ludzie, możecie spokojnie odpowiedzieć twierdząco.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 377
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

Agencja Rolna już nie wykazała zainteresowania kupnem tych szałowych 800 metrów z dwoma pochowanymi tam kotami, tak więc lada dzień jadę podpisać ostateczny akt notarialny i będę oficjalną właścicielką kawałka ziemi. Mój własny kawałek…. Pierwszy raz w życiu będę miała coś na własność! Oczywiście nie liczę tu skarpetek, cieni do powiek, czy ciastek, które uwielbiam i nie pozwalam wyżerać. Chodzi o coś poważnego, na papierze… Wow. Bębniarz bardzo się cieszy. Kibicował mi od początku i ciągle powtarzał, że muszę mieć tę ziemię tylko na siebie, szczególnie po moich doświadczeniach. Fajny jest, no nie? :D
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No właśnie, dwa koty są już pochowane na mojej działce  Pod koniec lutego Szaman ma dziwny atak. Nie może chodzić, wygląda jakby coś go bolało. Weterynarz bierze krew do badań, daje zachowawczo lek przeciwzapalny i czekamy. Wyniki wracają wzorowe a Szaman tej samej nocy już czuje się dobrze. Tydzień później atak się powtarza. To była niedziela wieczorem i miałam nadzieję, że znowu mu przejdzie a jeśli nie, to po pracy w poniedziałek wracamy do weta. Nic się do rana nie poprawia. Nie chodzi, leży i wydaje się zupełnie nie wiedzieć co się wokół niego dzieje. W tamten poniedziałek wyjątkowo zostaje w Błędowie Bębniarz, bo ma urlop. Dzwonię z pracy co jakiś czas pytać o Szamana. Stan bez zmian. A po południu dzwoni Bębniarz…. Już wiedziałam...

To niesamowite, że więź, którą mieli ze sobą, kończy się w ten sposób. Szaman odchodzi na rękach Bębniarza…

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Płaczemy wszyscy, ale wiemy też, że takie jest życie. Jedni odchodzą, inni przychodzą. I to dosłownie. Niedługo przed śmiercią Szamana na mój taras przychodzi mały kociak. Jest czarny i ma takie śmieszne maziaje na grzebiecie, przez co wygląda jakby ktoś pochlapał go rudą farbą. Pije wodę, z kałuży, która powstała od stopniałego w słońcu śniegu. Malutka kałuża i malutki kotek…. Wiele mi nie trzeba. Od tego momentu zaczynam uważnie obserwować okolicę i odkrywam, że kociak w zasadzie mieszka nie tylko na mojej działce, ale również chwilami w garażu! Jest zupełnie dziki, ale wyżera to co mu zostawiam. Jest dobrze. Trzeba go oswoić i jakoś zwabić do domu, ale to potrwa. Martwi mnie to, bo okolica pełna psów, lisów i zajęcy. Takiego małego kotka zając przecież może rozdeptać…. Niektórzy mówią, że mam tendencję do histerii jeśli chodzi o zwierzęta, ale to przecież nie jest prawda….. ;)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mojego Starszego Syna też najwyraźniej martwi, że kotek marznie i go rozdepczą zające. We środę, dwa dni po śmierci Szmana, właśnie wracam do domu z pracy, kiedy Syn dzwoni do mnie i z typową dla nastolatka zwięzłością mówi: „Ten mały kot…no wiesz?” Wiem. „No. To go złapałem. Jest u nas w domu”.

Wpadam do domu. Syn ma podrapaną rękę i głębokie ugryzienie w palcu. Kot jest w małej łazience, w której nie ma się gdzie schować. Wchodzę tam uzbrojona w ręcznik i z zamiarem przeniesienia futrzaka do większej łazienki, która jest pełna zakamarków idealnych dla dzikiego kota i na dodatek jest połączona z moją sypialnią. Po chwili kot już siedzi wciśnięty pod szafkę w dużej łazience a j a ze starcia wychodzę z podrapaną ręką i głębokim ugryzieniem w palcu. Najwyraźniej ten kot był tylko na jednej lekcji samoobrony.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oswajał ktoś dzikiego kota? I to już takiego podlotka a nie maleństwo? Tych co nie mają takiego doświadczenia informuję: to trwa…. Parę następnych dni spędzam głównie na podłodze przy szafce w sypialni, bo teraz tam rezyduje kot. Zawsze mam ze sobą szynkę. Dwa dni później kreatura wyłazi do połowy, żeby zjeść. Następnego dnia wyłania się cały kot. Za kolejnych kilka dni już nieśmiało je mi z ręki i postanawiam pojechać z futrem do weterynarza na odrobaczenie, szczepienie i wstępny przegląd zanim mnie polubi, bo wolę być ta zła jako jeszcze obca. Bezceremonialnie wyciągam z szafki, pakuję do klatki i jedziemy. U weta kot szaleje, syczy, drapie, wierzga i okazuje się być sześciomiesięczną kotką….

I tak oto nastała Voodoo.

Imię nadał jej Bębniarz, żeby nawiązać do Szamana. Pasuje idealnie.

 

Zdjęcia będą może jutro.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Stan na sprzed dwóch dni: dwa tygodnie temu Voodoo wynosi się z sypialni i znajduje sobie idealny azyl w obudowie kominka. Coraz częściej wychodzi, mnie daje się głaskać a nawet brać na ręce. Młodszego Syna uznaje w zabawie. Starszego Syna się boi, bo on ma gruby głos. Bębniarza też jeszcze się boi, mimo, że on tarza się po podłodze, żeby ją uwieść, ale opornie to idzie, bo wyraźnie za rzadko bywa Błędowie. Psów już się nie boi, z Frędzlem obwąchują sobie pyski a z Tulą się ignorują. Mam kochane psy. Za to uwielbia Amoka. Szaleją razem nawet przy nas, bawią się ze sobą i oddzielnie zabawkami. Ona kilka dni temu odkrywa fotel, że miękki i fajnie się tam leży. Jest coraz lepiej i kocica demonstruje coraz milszy charakter. Mruczy przy głaskaniu mogę nawet dotknąć jej brzuszka…. Brzucha. Dużego i twardego… A pani weterynarz zastanawiała się czy już miała ruję zanim do nas trafiła… Trudno. Niecnie wykorzystuję jej ufność i znowu pakuję do klatki. Jedziemy do weta zdiagnozować lub wykluczyć ciążę. W myślach najpierw wychowuję sześć kociaków, potem je rozdaję a potem dochodzę do wniosku, że ze względu na jej wiek i wysyp kotów do adopcji, rozważę nawet sterylkę z aborcją. Na szczęście okazuje się, że brzuch jest wynikiem poprawy jej bytu i początkowego obżarstwa. Ale na sterylizację się umawiamy. Jutro zabieg.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zimowe retrospekcje.

Jakby nie było to forum o mieszkaniu w różnych dziwnych miejscach. Jedni mieszkają na wsi w mieście inni obok miasta a inni na wsi na wsi. Ja należę do tych ostatnich i mam jako takie doświadczenie w tej materii. Nasza okolica się zabudowuje stopniowo. Przybywa domów, ludzi, psów i kotów. Na szczęście i ludzie i psy sympatyczni. Koty jak koty, mają nas gdzieś. Nie żeby sąsiadom i ich psom na nas bardzo zależało, ale już w pewien sobotni poranek ściągałam sąsiada z łóżka, żeby mi pożyczył mocy z samochodu, bo mi akumulator siadł. To znaczy w samochodzie. I już jedno o sąsiedzie wiem: długo się zbiera do wyjścia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ale ta zima była wyjątkowa. Piszę na wypadek jakby ktoś nie zauważył. U nas też. I taki nastał pewien poniedziałek, że sypnęło. Najpierw wyglądam przez okno i myślę sobie, że sporo tego śniegu. Potem nie mogę otworzyć drzwi wyjściowych, bo na ganku tkwi śliczna zaspa. Jakoś wspólnymi siłami wychodzimy na zewnątrz, bo trzeba. Ja do pracy, chłopcy do szkoły. Jeździ z nami Przyjaciel mojego Starszego Syna, więc uzbrojona w ośmiolatka, kozaki i dwóch nastolatków, myślę sobie, spoko, damy radę. Brnę do garażu podziwiając uroki takiej ładnej zimy. Udaje się otworzyć bramę, bo ta otwiera się do góry. Trochę mnie martwi optyczny spadek z miejsca gdzie stoję w dół na samochód, znaczy się stoję na śniegu, którego jest więcej niż sporo a samochód stoi na poziomie normalnej ziemi. Jakoś trzeba będzie wskoczyć tym samochodem, myślę sobie i wsiadam. Auto stoi zaparkowane przodem do wyjazdu, więc będzie dobrze. Nie jest dobrze. Nie umiem wskoczyć… To śmieszne, ale zakopuję się jeszcze zanim tylne koła wyjeżdżają z garażu….! Do bramy mam około dwudziestu metrów, bo mój ex chciał wypasiony podjazd, ale ten pomysł nigdy jeszcze nie wydawał się aż tak debilnie idiotyczny jak teraz. Trzeba kopać. Co robią nastolatkowie? Otworzyli grzecznie bramę wyjazdową z działki, więc teraz grzecznie czekają aż do nich podjadę i będą mogli wsiąść. Kochane dzieci. I zupełnie nie rozumieją, że mamusia ryczy coś do nich z garażu. Niech podjedzie i powie o co jej chodzi.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Już mi się ta zima mniej podoba i moje macierzyństwo też. W końcu dociera do nich, że ich potrzebuję. Idą. Ale śnieg fajny, więc wygłupiają się brnąc w tej bieli po kolana. Czas leci. Już powinnam być na głównej szosie. W końcu uśmiechnięci docierają do mnie i patrzą na mnie zdumieni kiedy ja syczę, żeby wzięli łopatę i kopali przed samochodem. Łopata jest jedna. Mój Starszy Syn, już obrażony na mnie z ociąganiem bierze łopatę i zaczyna leniwie kopać. Co robi drugi szesnastolatek? Gapi się. Wysiadam i z furią wyrywam Synowi łopatę. Biorę się sama za kopanie. Teraz gapią się obaj. Młodszy Syn siedzi w samochodzie i marudzi, że jak tak dalej pójdzie to on się spóźni do szkoły…. Postanawiam go nie zabijać łopatą, bo ta jest mi potrzebna do kopania i ewentualnego zdzielenia obu starszych. Wykopuję korytarz na dwa metry w przód. „Teraz ja jadę a wy pchacie” wydaję jasne i krótkie polecenie. Wsiadam a oni z prędkością żółwi idą na tył samochodu. Ruszam, a raczej próbuję… Oni pchają, owszem. Ale nie wtedy kiedy ja dodaję gazu i na dodatek każdy w innym momencie. Liczę do dziesięciu i w miarę spokojnie instruuję, że mają pchać na „bujanego”. Patrzą na mnie i już wiem, że uważają mnie za rozhisteryzowaną, starą kobietę z PMS-em i klimakterium jednocześnie. Przecież WIEDZĄ. Udaje się podjechać pół metra. Znowu każę kopać i historia się powtarza. Syn kopie, Przyjaciel się przygląda. Mówię do Przyjaciela, żeby też wziął się do roboty. Po trzydziestu sekundach załapuje co mu powiedziałam i zaczyna nogami rozgarniać śnieg. To przykuwa uwagę mojego Starszego Syna, który zamiera z łopatą i się gapi….
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dwadzieścia metrów do bramy „jadę” 40 minut. Tyle normalnie zajmuje mi droga do pracy i z powrotem…. Za bramą czeka mnie droga. Droga lokalna, gruntowa, której teraz nie widać aż do najbliższego domu sąsiadów. Chłopcy już nabierają trochę wprawy i chyba zrozumieli, że kiedy jeden próbuje pchać w tył a drugi w przód (tak, tak, to też było) to na wiele się to nie zda i trzeba współpracować. Przy odrobinie szczęścia, po kolejnych piętnastu minutach docieram jakoś do pierwszych śladów innego samochodu, bo tam już mieszkają ludzie i też jeżdżą do pracy w poniedziałki rano. Jadę, buja mnie, chłopaki już nie muszą pchać, bo jakoś dostaję się w koleiny i jaaaadęęęę! Nie mogę się zatrzymać a z daleka widzę, jak przed swoją bramą stoi w połowie wyjechana na drogę i zakopana Sąsiadka z Kopytem (już nie pamiętam dokładnie skąd ta ksywka, ale tak jakoś to było na początku dziennika). Ona też ma synów do pomocy. Na szczęście oni mnie widzą, w mig (to tak można?) oceniają sytuację i pchają z całej siły jej samochód. Z powrotem na podwórko…. Ależ się musiała ucieszyć….Trudno, ja przecież jadę! Dojeżdżam do szosy. Jest bardzo późno, ale już najgorsze za nami a chłopcy zaraz dobiegną za mną i możemy jechać dalej. Ale coś chłopców nie widzę. Po kilku minutach wyłaniają się zza wzniesienia drogi. Idą, a raczej się wloką ciągnąc za sobą łopatę…. Spóźniam się do pracy półtorej godziny. Ale to Młodszy Syn jest najbardziej zdruzgotany faktem, że spóźni się do szkoły i całą drogę jęczy. No proszę, to miło, że mu tak zależy...

A tak na marginesie – uwielbiam moich Synów i Przyjaciela Syna :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ledwo przekraczam próg wychodząc rano do pracy i już wiem, że coś się zmieniło. Czekam, aż przestanie zawodzić nienaoliwiona brama garażu, nadstawiam ucha.... TAAAK!

ŚPIEWAJĄ SKOWRONKI!!!

Tak więc proszę Szanownego Państwa...

SEZON WIOSENNY UWAŻAM NIEODWOŁALNIE ZA OTWARTY!

 

Niech teraz każdy sobie z nim zrobi co chce :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przed chwilą wypuszczałam psy i co usłyszałam?

dokładnie to!

... i jest to jeden z argumentów dlaczego warto dymać te kilometry z pracy do domu. Latem ten koncert trwa cały dzień. A do tego jeszcze w majowo czerwcowe wieczory dochodzą czajki (w czasie godów brzmią dla mnie jak elektroniczne zabawki), bociany, kuropatwy i z daleka cudny słowik wieczorami...

 

A TO mam nad uchem od połowy lat codziennie, bo kopciuszki co roku gniazdują u nas na tarasie. Najbardziej lubię ten kawałek jakby im się małe kamyczki przesypywały w gadziołku...

 

No i na koniec popisy gniazdujących u mnie co roku pod dachem szpaków. Ale jak ich nie kochać, skoro dają TAKIE KONCERTY?

.... i dlatego gdy ktoś pyta czy mi się chce tak jeździć to tylko sobie wzdycham. Nie da się w internecie umieścić zapachu koszonych pól, ale to znalazłam: http://www.pkim.org/files/img_0765a.jpg. Też to mamy. Nawet zimą staję czasem i się gapię... 8)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na 26 marca jestem umówiona na ostateczny akt . Notarialny. I cóż, będzie można kopać. Pod ogrodzenie na razie, bo tak naprawdę nie wiadomo jak będzie dalej. Uświadomiłam sobie, że pisałam o tym, że wracam do Warszawy, Bębniarz pisał pięknie o domu rodzinnym, teraz ja piszę znowu, że będziemy się budować…. Oszaleć można z nami, co? :roll:
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bo to jest tak: pracowaliśmy oboje jeszcze do września w Warszawie i wyglądało na to, że tak zostanie. Wtedy moja obecna okolica, szczególnie po sprzedaży Podrzutka byłaby daleko i po-co-to-komu. Opcja - mieszkanie w Warszawie, z czasem może w rodzinnym domu Bębniarza – dojazd kolejką do W-wy 40minut, super. Mamy zaplanowane. Ale przecież nie może być za dobrze (a może za źle, jednak?) Praca mi się przenosi o zaledwie 25km od Podrzutka (firma na szczęście ta sama). Ex godzi się na pierwszy podział naszego „nasze”, czyli podwójnej działki Uczciwych Znajomych. On bierze jedną ja drugą. O tym pisałam. I tak oto mam działkę, blisko pracę i Bębniarza, który ma mieszkanie i pracuje nadal w stolicy a jego praca ma taki wredny charakter, że wymaga czasem bycia w sobie (w tej pracy, znaczy) dwa razy dziennie. Bez sensu. W życiu nie będzie chciał myśleć o przeniesieniu się do mojego Obłędowa :(
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A tymczasem on zaczyna chcieć nie tylko w życiu, ale nawet w jednym kwartale. Coraz częściej mówi o działce, domu z wykuszem i balkonach. Balkonie w projekcie i naszych balkonikach co to będziemy wisieć na nich w wykuszu na starość. Mówi o ewentualnej zmianie pracy na taką, co to nie będzie musiał codziennie na godzinę jeździć. On jest bardzo uzdolniony plastycznie i technicznie, ale o pomyśle na razie nic pisać nie będę. Może sam napisze. Mnie tam wiele nie trzeba. Bardzo chciałabym mieć nadal dom, skowronki, gwiazdy, iglaki i maciejkę na tarasie. Taplam się znowu w marzeniach i planuję. Bębniarz jest w tych marzeniach ze mną. Kiedy ja mówię, że może jednak mieszkanie i działka jako rekreacja, on mówi, że nie. Ma być dom. Z wykuszem.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak więc działka jest. Podrzutek – źle skończył – nikt go nie chce. Ex ma swoje plany a Bębniarz nawet nie chce słyszeć o mieszkaniu w domu, którego nie budował razem ze mną. Ja zresztą też już mam swoje wizje. Wizje, które miałam chyba wcześniej, ale w przypadku Podrzutka się nie spełniły i chyba dobrze. Na przykład rustykalna kuchnia. I weranda. I normalna wysokość sufitów w całym domu…. Boję się tych planów i wizji. Boję się zapeszyć. Dżizas! Wkurza mnie to. To „nie-wiem-co-dalej” :cry:
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gdyby udało się sprzedać Podrzutka, wszystko potoczyłoby się już bez przeszkód. Pozbyłabym się kredytu, nawet jakieś pieniądze by się pojawiły z podziału. Budując szkieletowiec będzie się może można w parę miesięcy uwinąć i przemieszkać jeszcze w Podrzutku za zgodą nowych właścicieli. Trzeba tylko sprzedać dom. Tylko… Ma ktoś jakiś sposób jak się łatwo i szybko sprzedaje duży dom z dużą działką daleko od miasta? Tu osiedle powstało po drugiej stronie drogi. Wszystkie domy deweloper na pniu sprzedał, są już zamieszkałe od roku i mają się budować następne. Pole golfowe jest rzut beretem. Ślicznie tu… Kto chce, kto?! Buuuu… i co ja mam robić? Szukać projektów, walczyć o pozwolenie na budowę, działkę obsadzać z myślą o budowie, czy czekać aż się wszystko po kolei urealni? To może trwać latami :(
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...