Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Wielki Podrzutek Jagny


Recommended Posts

I oto minął prawie rok...

 

Jestem w pełni usprawiedliwiona, bo uprzedzałam na początku, że wpisy mogą być nawet co dwa lata jak w dzienniku budowy….Siewonko, dziękuję za zainteresowanie :D

Ale coś tam się pomału dzieje, więc piszę.

Nasze wielkie ławy przezimowały. Nie udały się do schroniska, nie wyparowały, tyle, że po zimie ziemia się ździebko osunęła i roślinki jakieś sobie powyrastały. Ładnie to wygląda, ale mimo uwielbienia przyrody trzeba to usunąć. Bo mamy zamiar jednak budować dalej. „Jednak” napisałam w pełni świadomie, jako, że zimę spędziliśmy pracowicie na zmienianiu orientacji. Budowlanej. Ponieważ Podrzutek ma mieć powierzchnię salonu samochodowego biurami, zaczynamy się bać, że to za dużo. Tzn. mój strach na ten temat jest już zakorzeniony jak świadomość która ręka jest prawa, ale teraz zaczyna się martwić i mój Mąż. Zawsze to weselej martwić się we dwoje. Postanawiam mu pomóc i w okolicach grudnia wpadam na pomysł, żeby najpierw coś kupić. Np. dwa kilo krówek na poprawę humoru a potem kupić mały domek z działką. Żeby tylko wyprowadzić się z wynajmowanego mieszkania, spłacić domek a potem dalej budować Podrzutka. Pomysł o dziwo się podoba. Szukam ogłoszeń o domach na sprzedaż, rozpytuję znajomych itp. Już prawie kupujemy jeden dom. Stoi sobie grzecznie w Pomiechówku, zaraz obok szkoły gdzie pracuję a gdzie mają uczyć się moi synowie, działka w pełni uzbrojona, dom 12-letni, 160m kw …pisałam, przecież, że mały domek chcemy kupić, co ja poradzę, że taki duży wybudowali ;) Pani co chce sprzedać dom jest dziwna. Żeby nie przedłużać, okazuje się, że jej mąż siedzi w więzieniu (pewnie jest jeszcze dziwniejszy) i raz chce sprzedać dom raz nie chce. Nudzi się w celi widocznie. Trafiliśmy na moment kiedy Mąż Pani od Domu chce sprzedać. Dwa tygodnie później już nie chce. Pani mówi, że za jakiś czas znowu będzie chciał, ale nam się średnio ta zabawa zaczyna podobać. Za to zbliża się już wiosna i tęsknimy za NASZĄ działką z naszymi ławami….

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 377
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

Rezygnujemy z zabawy kupna – nie kupna domu Dziwnych Państwa i myślimy co zrobić z naszym Podrzutkiem. Postanawiamy pozbyć się garażu, żeby było taniej a potem mój mąż zgadza się na opcję, o której marzę od dawna: zostaje tylko parter. W garażu robimy pokoje dla chłopaków. Tzn. nie tak, że będzie garaż i dwa łóżeczka…nie, normalne pokoje. Garaż będzie obok domu. Nawet gdzieś tam są pod niego ławy, ale się już chyba zapadły pod roślinnością bo ich nie widać. Może ktoś sobie w Chinach domek na nich postawi, jak przelecą na drugą stronę globu.

Nadeszła wiosna a na naszym polu zaczyna się coś dziać! Sąsiad parę działek dalej ruszył z kopyta i stawiają mu ściany, dwie działki dalej ktoś postawił ogrodzenie. Śliczne. Gustowne. Be-to-no-we ! Mój mąż zabija mnie informacją, że to Cyganie. Popadam w gonitwę myśli. To fatalnie, że Cyganie, bo głośno, bo liczne smagłe towarzystwo, krewni, i rodzina z osiemnaściorgiem rozśpiewanych dzieci….A może to i dobrze, bo oni podobno „swoich” nie ruszą i jeszcze przypilnują jak trzeba….Aaaaaa! Dowiaduję się skąd mój Mąż to wie. Od sąsiada, pana R. Dwa dni później jestem na działce i widzę pana R. Galopuję do niego i pytam zdyszana: „Czy to prawda, że tam będą mieszkać Cyganie?!” Pan R. patrzy na mnie dziwnie i pyta skąd to wiem. Mówię, że od własnego Męża. Pan R. zaczyna się śmiać. Ja jeszcze nie, bo nie wiem z czego. Panu R. nudzi się radość w samotności i tłumaczy: „Ja powiedziałem tylko, że OGRODZILI SIĘ JAK CYGANIE!” I tak się rodzą plotki. To taka dygresja była.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A my bierzemy się za sprzątanie ław. Po odsunięciu części ziemi pada deszcz i robi się fajne błotniste jeziorko w rowach. Nie zrażeni przywozimy Braci (bliźniacy, nie zakonnicy – to dla tych co nie czytali wyżej) i sprzątamy. Jesteśmy bez butów, babrzemy się w błocie niczym dziewczyny w go-go, oni wywalają łopatami a ja zamiatam. Tak, tak dosłownie. Zamiatam do sucha. Zajmuje nam to zadziwiająco mało czasu. Wyłaniają się nasze stare znajome – ławy. Całe i zdrowe!

A potem idzie już tak szybko, ze nawet nie jestem w stanie sobie przypomnieć. Grunt, że pewnego dnia zjeżdża Ekipa, bloczki, styropian i inne wynalazki (przepraszam Ekipę za niefortunną stylistykę) i biorą się do roboty. Po pierwszym dniu już jest pierwsza warstwa bloczków. Sąsiad, ten co ruszał z kopyta, przychodzi, ogląda i mówi, że no, no, za tydzień będzie gotowe. To był poniedziałek. Pomylił się. Nie było za tydzień. Fundamenty gotowe, ocieplone i otulone folią były calutkie już za dwa dni. A przypominam, że nasze fundamenty są nieco wielkie. Potem już rozumiem, dlaczego on mówił o tygodniu. Bo jego ekipa tyle budowała a za to sprawniej piła….Nasza Ekipa jest chyba fajna. Piszę „chyba”, bo przez te trzy dni to im się nie zdążyłam przyjrzeć, ale są ciągle trzeźwi, ciągle uśmiechnięci i na dodatek ciągle pracują! A i grzeczni są. Jak mnie bawiące się psy podcięły tak, że wyleciałam pół metra w górę to Ekipa się grzecznie nie śmiała. Jednemu tylko kanapka wypadła z wrażenia. Śmieją się pewnie z tego widoku do dzisiaj, ale przy mnie się powstrzymali. Lubię moją Ekipę. Teraz są nad morzem i tam budują dom. Komuś innemu, oczywiście, nie nam korespondencyjnie. Tak się chyba nie da, ale nie wiem, nie znam się na budowie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

My w tym czasie zwozimy piasek. Eee, niewiele, potrzeba tak ze dwadzieścia (czyt.: dwadzieścia) 12-tonowych wywrotek. Ale tu wraca temat miejsca urodzenia mojego Męża. Bo on się znowu urodził tam gdzie Pan od Piasku. Tzn. urodził się raz, ale to znowu nabrało znaczenia. Bo oni nawet do klasy razem chodzili, no więc teraz cena za piasek jest bratersko – przyjacielska. 50zł za wywrotkę. Jak to dobrze wiedzieć gdzie i z kim się urodzić, nie? Tyle, że Pan od Piasku przywozi ten piasek jak ma czas, a nie ma go za wiele, więc jeszcze do dzisiaj brakuje nam trochę….Stopniowo ubijamy to co zostanie przywiezione i jest fajnie.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Prąd, ten co miał być za cztery miesiące, to go jeszcze nie ma. Ale ma być. Zebrana jest już cała dokumentacja, czyli wszyscy (ponad 60-ciu) właścicieli podpisali się po raz czwarty pod tym samym. Pan od Prądu mówi, że jak zobaczył te nasze działki, to pomyślał sobie w skrytości serca, że to latami potrwa, te podpisy. Ha-ha, ale on nie zna mojego męża (pewnie się urodził w Całkiem Innym Miejscu), tzn. teraz już zna, ale jak sobie myślał, to nie znał. No więc ten mój w/w Mąż i Sąsiad z kopytem SAMI objeżdżali wszystkich i kazali się podpisywać. Dzięki temu za miesiąc, może dwa, powinni wejść na robotę z prądem. Ekipa od Prądu a nie oni dwaj osobiście, bo takie są przepisy. Niestety. Pewnie gdyby to tylko od nich zależało, to mielibyśmy już dawno prąd, wodociąg i gaz prosto z Syberii....To się nazywa desperacja.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Druga rzecz raczej przydatna w domu to woda. Wodociąg jest, ale dosyć daleko i podobno jak się wszyscy podłączymy, to ciśnienie będzie żałosne. Sąsiad z kopytem jako, że już ma dachówkę położoną, a pod spodem nawet ma więźbę, strop i ściany, to musi się spieszyć. Ściąga Ekipę od Studni. Wiercą i myk! Jest woda! Ale Ekipa od Studni jest sprytna i postanawia wykorzystać sytuację nowiutkiego osiedla i wszystkim wywiercić, czy tego chcą czy nie. A w zasadzie tym co chcą, ale jakoś do tej pory mieli zamiar jeszcze poczekać. Ale siła perswazji w połączeniu z chęcią do posiadania na działce Czegoś Fajnego daje pożądany efekt. Jest pięć studni. Oczywiście nie u nas pięć, u każdego po jednej. Nasza studnia została wywiercona podczas naszej nieobecności i efekt jest taki, że działka wygląda jak dawniej, tyle, że wystaje niebieska rurka.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Postanawiamy sprawdzić czy to nie jest tylko kawałek rurki wetknięty metr w ziemię i przywozimy naszą elektryczną pompę a agregat pożyczamy od „Cyganów”, którzy zresztą okazali się być parą miłych emerytów. Oto nadchodzi wielka chwila i….nic. Pompa ciągnie, ale nic nie wyciąga. Coś nie tak z pompą, czy coś nie tak z wodą…? Nie mija pół godziny i objawia się specyficzna cecha facetów: jak coś jest zepsute, to wyczuwają to jak koty walerianę. Nagle dookoła pompy kłębi się tłum mężczyzn z pomysłami. Nawet syn Cyganów-emerytów się objawia, pierwszy raz widzimy go na oczy, ale on czuje się jak u siebie, krzyczy, macha rękami, czyli robi to co cała reszta męskiego stada. My, słabsza płeć biegamy dookoła krzyczących i machających facetów, również machamy i krzyczymy chcąc się dowiedzieć dlaczego oni tak machają i krzyczą. Wygląda to jak planety i ich księżyce w machająco-krzyczącej galaktyce i jest bardzo śmiesznie. Potem nam, kobietom się nudzi takie latanie, siadamy na fundamentach, ziewamy i gadamy o dzieciach. Nagle pompa ożywa i tryska woda! Znowu biegamy i krzyczymy, ale już w innym tonie a Cyganka – emerytka cała w euforii łapie za sznur i leje wodą po wszystkich wrzeszcząc „Chcecie wodę?! Macie wodę!!!” Rany, jest byczo. Robi się fajna kałuża a my cali mokrzy patrzymy jak woda leci coraz marniej i marniej aż w końcu zamiera. Pompa się obraziła. Panowie znowu mędrkują, panie siadają, dzieci się chlapią a ja patrzę zrezygnowana jak mój trzyletni syn próbuje rurką zassać wodę z kałuży. Towarzystwo powoli się rozchodzi a my pakujemy głupią pompę i jedziemy do domu. Ważne, że jest woda. Zimna, krystalicznie czysta i pyszna (zdążyliśmy się napić). Niezastąpiony forumowy Maluszek obiecuje pożyczyć nam swoją starą abisynkę.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ekipa wraca za jakieś dwa tygodnie. Chyba im fajnie nad tym morzem budować, bo jak przyjeżdżają na chwilę to się chwalą, że na desce surfingowej pływają. Robimy wielkie oczy. No, tłumaczy szef naszej Ekipy, piętnastka styropianu i wioooo na fale! Lubię szefa naszej Ekipy. To nie jest dobrze. Jak ja mu co wytknę? Sympatia do tej wiecznie uśmiechniętej gęby mnie zamuruje….. :( My mamy jeszcze do zasypania i utwardzenia resztę piachu, położenie rur kanalizacyjnych, zrobienie pierwszej wylewki, no i taki drobiazg jak kupno materiałów na ściany….Uda się?
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 months później...

01 sierpnia 2004

Niewiele się dzieje na mojej budowie. Dalej czekamy na Pana od Piasku a właściwie jeszcze bardziej na zawartość jego ciężarówki. Ale nam się nie spieszy, bo naszej Ekipy jeszcze nie ma. I znowu dowód, że mam szalenie miłą Ekipę: taktownie przedłużają pobyt nad morzem, bo wiedzą, że u nas się jeszcze nie da budować. No, ale skoro tak to opiszę nasz kibel. Ha, pomyślicie – zwariowała, kto chce to wiedzieć, ale to nie jest taki zwykły kibel.

Żądanie stworzenia Ustronnego Miejsca stawiałam już od dawna i w końcu dopinam swego. Któregoś dnia pytam Mojego Męża –„ Jedziemy na działkę?” „Jedziemy.” Tu mrużę oczy pytająco – złośliwie…”A co tam będziemy ROBIĆ?” pytam cichutko. „Wychodek!” Pada odpowiedź po ułamku sekundy zastanowienia. Uff…domyślił się i na dodatek wyszło na to,że to jego pomysł. To lekcja z „Mojego wielkiego greckiego wesela” – jak ktoś nie oglądał, to koniecznie musi to nadrobić.

No to jedziemy. Bierzemy trochę desek, gwoździe, młotek i różne inne ważne instrumenty. Ale desek jest tylko trochę, jednak to nas nie martwi, bo mamy Coś Jeszcze.

Mój Mąż się bierze do roboty. Chcę mu pomóc, ale szybko się orientuję, że on ma Wizję a jak facet ma Wizję to nie należy pomagać, bo można zostać zakłutym śrubokrętem albo utłuczonym młotkiem. Usuwam się więc dyskretnie na bok z książką i tylko co jakiś czas krzyczę „Już?” a Mój Mąż odkrzykuje „Jeszcze nie!” Po osiemdziesiątym szóstym „Już?” słyszę „Nooo!” i śmiech. Idę popatrzeć. Moim oczom ukazuje się skrzyżowanie budki telefonicznej z kredensem….Nie wiem co powiedzieć: dzieło jest strzeliste i ma okna. Okna są u góry i stanowią też dach. A drzwi to są zwykłe drzwi balkonowe z żaluzją…Bo to Coś Jeszcze to były stare okna Mojej Teściowej! Tego się nie da opisać. To trzeba zobaczyć.

http://foto.onet.pl/upload/36/7/_344154_n.jpg

http://foto.onet.pl/upload/29/9/_344155_n.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

30 września 2004

Zaczynam dochodzić do wniosku, że z domem jak z dzieckiem. Już kiedyś na forum było porównanie budowy do ciąży. Oczywiście wysokie ciśnienie i hemoroidy to w obu przypadkach skutki uboczne błogosławionego stanu, ale chodzi o sam proces oczekiwania. I podobnie jak z upragnionym potomkiem: im bardziej się chce, tym bardziej nic z tego nie wychodzi. Natężenie mojej obsesji budowy opada nieco z nadejściem września. Pracuję w szkole na dwa etaty i na dodatek decyduję się podjąć kolejne studia. Tu muszę się oprzeć przemożnej chęci opisania tego faktu, bo to niesamowite przeżycie nie być nagle przez kilka dni żoną i matką a stać się chichoczącą, trzpiotowatą studentką. Lubię być Studentką. Ale to nie ma wiele wspólnego z budową. Tyle, że kwestia fundamentów, piasku (myślę o zgłoszeniu mojego Pana od Piasku do Księgi Guiness’a w powolności dowożenia materiału) staje się nagle mniej ważne i oto dowiaduję się, że mamy już materiał na więźbę! Gdzieś na Mazurach szykuje się drewno na nasz dach. Mazury nie dlatego bo tam ładnie (co prawda), ale dlatego, że taniej. W przypływie histerii zaczynam słuchać wynurzeń Mojego Męża i w mojej głowie powstaje wizja tego co słyszę: fundamenty przykryte dachem. Nawet mnie to nie przeraża. Po tak długim oczekiwaniu przełknę wszystko, byle coś się jeszcze wydarzyło w tym roku. Pielęgnuję obraz kurnej chaty przez kolejnych kilka dni a tu się dowiaduję, że w przyszłym tygodniu chyba (powtarzam: CHYBA) będziemy kupowali bloczki na ściany. Robota mogłaby ruszyć już niebawem a tu okna nie ustalone (zmieniamy ich rozmiar i rozstaw)…wysokość ścian też jest inna w projekcie niż planujemy….ale tu wychodzi filozofia Mojego Męża: „Co będę teraz myślał. Jak będzie budowa, to będę myślał…” , no i teraz musi szybko myśleć. Ale szef naszej Ekipy niczemu się nie dziwi (to na pewno facet jest) tylko siada na podłodze i wszystko rysuje. Ładnie to wygląda. I takie równe się robi. I okna ma. Mój Mąż co jakiś czas pyta: „Dobrze tak będzie?” A ja siedzę obok, też na podłodze i mruczę „Mhmm, dobrze…” przeglądając sobie katalog Avonu. Chociaż nie lubię Avonu. Znam Mojego Męża i dochodzę po prostu do wniosku, że jak się będę stawiać, to Mąż i Szef Ekipy się na mnie obrażą i powiedzą, żebym se sama rysowała i planowała…i wybudowała. Uhhh…czasami to ich nie lubię…

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

07 października 20004

No i stał się kolejny cud. W poniedziałek dowiaduję się, że bloczki mają przyjechać po południu. Równie dobrze mogłabym usłyszeć, że zostałam laureatką nagrody Nobla w dziedzinie fizyki jądrowej (ja nawet ze zwykłej fizyki jestem bystra jak świnka morska) (nie obrażając świnki morskiej). Nie wierzę. Ale jadę na działkę, bo a nuż zostałam tą laureatką, czyli bloczki przywożą. Nie dane mi jest nawet mieć chwili wątpliwości. Już z daleka widzę na swojej ziemi obce istoty. Z obcym pojazdem. Ogromnym. To nie UFO, ale witam ten widok z godną tego wydarzenia miną. O mało nie wjeżdżam do rowu z wrażenia. Ciężarówka pełna bielusieńkich bloczków!!! I kilku facetów te bloczki ręcznie, pojedynczo, z namaszczeniem zdejmuje z samochodu i kładzie na ziemi. MOJEJ ziemi. Więc to teraz i MOJE bloczki! Tym tokiem myślenia i ciężarówa i faceci są moi, ale taka pazerna nie jestem. Bloczki wystarczą, żeby przepełnić mnie szczęściem! Podjeżdżam dyskretnie, cichutko, żeby ich nie przestraszyć. Facetów, nie bloczków, oczywiście, żeby z wrażenia nic nie upuścili. Nie, że taka cudna jestem i wrażenie robię, ale mogli sobie pomyśleć „O, Matko, jakaś baba przyjechała!” i łup! Bloczkiem o ziemię…wrrrrr! Ale oni koncertowo nawet okiem nie mrugną i dalej robią swoje. Tylko jeden macha do mnie. To szef mojej Ekipy. A on miły jest.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po pół godzinie wszystkie bloczki poukładane obok fundamentów. Cudo. Białe takie. Śliczności. Nigdy w życiu nie widziałam równie urodziwych bloczków. Zaraz przyjeżdża mój Mąż. On nie wyraża mimiką „efektu UFO”, on by wyraził jakby ich nie było, bo on się spodziewa takiego widoku. Cwaniak. Pod obecność mojego Męża odważam się i podchodzę bliżej. Dotykam bloczków. Nie znikają. Za to widzę, że część z nich jest ukruszona. Wyrażam werbalnie swoje spostrzeżenie histerycznym tonem. Szef mojej Ekipy i mój Mąż chyba z obawy, że zemdleję wyjaśniają, że to tylko troszkę i że takie kawałki też się przydadzą przy budowie. Na otwory okienne na przykład. Zauważam, że w otworach okiennych to ja chciałam mieć szyby a nie pokruszone bloczki, ale oni kwitują to dobrotliwym „he he he” i odchodzą. Nawet nie zauważam, kiedy kilkunastometrowy pojazd wyjeżdża z mojej działki. Zajęta jestem stawaniem koło góry bloczków i udawaniem, że to ściana. Fajne uczucie.

Po jakimś czasie….pięć minut? Trzy godziny? Czas się zbierać do domu. No ale jak to? A moje Bloczki?? Same? W nocy? W panice usiłuję znaleźć wyjście z tej sytuacji. Albo zabieram bloczki do domu, albo zostawiam Męża siedzącego przez całą noc na górze bloczków. Pytam jednak „A co z bloczkami?” „Jak to co?” Dziwi się Mąż. „Sąsiadka popilnuje.” No tak. To mogę jechać do domu. Moje bloczki są bezpieczne.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bo nasza Sąsiadka, to nie taka zwykła sąsiadka. Chodzi o sąsiadkę Cygankę – emerytkę. Tu musze wyjaśnić, żeby obyło się bez mylnych skojarzeń. Sąsiadka – Cyganka nie jest kruczoczarną niewiastą w falbaniastej spódnicy do ziemi. Nasza Sąsiadka wygląda na dwadzieścia lat mniej niż ma (ale nie wiem ile to będzie, bo nie wiem ile ma) jest ładną, pucołowatą blondyneczką i chodzi w kwiaciastych leginsach. Jest urocza. Mieszka w tym swoim małym drewnianym domku za wstrętnym betonowym płotem i nawet pogorszenie pogody jej nie wypędziło. Kiedyś spytałam czy się nie boi tak sama w okolicy…A ona na to „A czego mam się bać?!” Pomyślałam, że dzielna kobitka i dopiero po jakimś czasie zrozumiałam swój błąd. To nie Sąsiadka boi się okolicy. To okolica boi się Sąsiadki:

Sąsiad z Kopyta zwalnia ekipę, bo pije. Ekipa pije, nie Sąsiad. Ale ekipa jeszcze przyłazi i przeszkadza. Sąsiad z Kopyta nie może się ich pozbyć. Sąsiadka – Cyganka przegania ekipę. Już nie przyłażą. Dwa dni później Sąsiadka przybiega przegonić kolejnych gości, co się włóczą u Kopyta po budowie z samego rana. Goście z przerażeniem tłumaczą, że oni musza…bo…tego….ogrodzenie stawiają….Sąsiadka nie jest głupia. Dzwoni do Kopyta, upewnia się i łaskawie pozwala im zostać. U innego sąsiada bladym świtem dwóch facetów kręci się koło świeżo założonej siatki. Sąsiadka ich obserwuje a potem leci ich przegonić, ale za późno, bo odjeżdżają (jest szósta rano), ale co robi Sąsiadka? Zapisuje ich numery rejestracyjne! Taka jest nasza Sąsiadka. Dlatego kiedy grzecznie idziemy i informujemy, że nam właśnie pierwszą partię bloczków przywieźli i czy mogłaby…tak przy okazji…zerknąć…Sąsiadka z uśmiechem uspokaja: „Oczywiście, nie ma sprawy, ja w nocy słabo sypiam, a latarkę mam MOCNĄ!” Nie wątpimy. Dodajemy jeszcze, że we środę przywiozą drugą partię. I tu robimy błąd. We wtorek Mąż dostaje telefon od rozchichotanego szefa naszej Ekipy. Bo oni te bloczki przywieźli dzień wcześniej. Nie zdążyli jeszcze dobrze się zatrzymać, kiedy zza krzaków wyskakuje Sąsiadka i żąda wyjaśnień kim są i co tu robią! Szef naszej Ekipy musi długo tłumaczyć, że oni nic nie zabierają, że wręcz przeciwnie, jeszcze więcej dowieźli. „Mieliście być jutro!” oświadcza Sąsiadka. Szef naszej Ekipy i wszyscy panowie od bloczków przepraszają grzecznie Sąsiadkę za to wykroczenie i pewnie tylko dlatego pozwala im wziąć się do roboty. Mój Mąż utrzymuje, że ona co rano chodzi i liczy nasze bloczki. Ale chyba żartuje….?

Nasza Ekipa kończy budować dom Jakimśtam Inwestorom. Za dwa tygodnie zaczynają u nas. To będą długie dwa tygodnie…

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month później...

28 października 2004

I jak to u nas bywa, nasze dwa tygodnie trwają trzy tygodnie. Jest czwartek i nasza ekipa gotowa do pracy. Kiedy jeszcze byłam na etapie marzeń i wyobrażeń, widziałam siebie jak obserwuję każdy bloczek przenoszony na miejsce gdzie zamienia się w Ścianę…Tymczasem tylko przez telefon zostaję poinformowana przez mojego Męża, że zaczynają. A ja w pracy. Drugi telefon, że już dwa rządki ułożone. A ja po pracy odbieram dzieci i jadę do domu oddać się domowym obowiązkom. W piątek nie idę do pracy, ale nie jadę też na działkę. Jadę na uczelnię i znowu zamieniam się w studentkę. Chodzę na wykłady, ćwiczenia (studiuję filologię angielską), po zajęciach idę z grupą na pizzę i piwo a potem z dziką radością udaję się do hoteliku, gdzie czeka na mnie pojedyncze łóżko i telewizor. Nikt mnie o nic nie prosi, nikt nie każe mi szukać zielonego ludzika (którego nawet detektyw R. by nie znalazł, bo ludzik jest o nieustalonej tożsamości/ wielkości/maści a jedyne co ma zielone to pasek u spodni…), nie muszę nikogo zaganiać do kąpieli (sama chętnie biorę prysznic), wyciągać z tejże (wyłażę też sama, choć niechętnie), robić kolacji (przecież jestem po pizzy i piwku), w kuchni nie czeka na mnie stos garów do mycia (nie ma kuchni, nie ma garów – to cudowna zależność) ani nie muszę nikogo zapędzać do łóżka spać (do tego nikt nigdy nie musi mnie namawiać, bo to moje hobby)….Jak byczo jest studiować daleko od domu. Można pomyśleć, że wredna ze mnie żona i matka, ale kiedy ostrożnie pytam inne dwie żony – matki – studentki czy tęsknią za domem, te bez cienia wahania, z ustami wypchanymi pączkiem, odpowiadają z prostotą: „Nie!”. Uspokojona oddaję się urokom studenckiej wolności, ale kiedy np. w trakcie ćwiczeń z fonetyki przypominam sobie o rosnących ścianach mojego domu, żołądek wywija mi koziołka z radości. Ciekawe dlaczego na myśl o dzieciach/mężu/garach w kuchni, nie doznaję tak gwałtownych uczuć….?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wracam w niedzielę wieczorem i jadę z Mężem na działkę. Jest już ciemno, więc Mąż ustawia samochód z zapalonymi światłami, żeby oświetlić Podrzutka. Jest mistycznie. Z ciemności wyłaniają się białe, równe kształty…Wchodzę przez przyszłe wejście, staję w korytarzu i patrzę a mój dom sięga mi do pasa! To jest dom parterowy i ma być niski, ale nie aż tak, wiem, że jeszcze sporo przed nami.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

05 listopada 2004

Potem jest weekend i Wszystkich Świętych. Ekipa wraca z rodzinnych stron we wtorek po południu, więc od środy kontynuują prace. Ale za to biorą się pełną parą do roboty. Tu muszę przypomnieć, że Podrzutek ma 190m2 powierzchni w parterze, więc „rośnie” o wiele wolniej niż tak samo duży dom, ale o dwóch kondygnacjach. Po południu we środę jadę na działkę. Dni są krótkie. O 16-tej robi się ciemnawo a godzinę później jest ciemno. Myślę, że Ekipa cieszy się z takiego obrotu sprawy i pewnie nigdy się nie dowiem co mówią do siebie pod nosem, kiedy na działce pojawia się mój uśmiechnięty od ucha do ucha Mąż, taszczący cztery halogeny. W ciągu paru minut umieszcza je na wysokich drewnianych tykach, podłącza….i dzień znowu jest długi! Można pracować! Jest jasno jak w dzień! Moja Ekipa jest naprawdę porządna, toteż jak gdyby nigdy nic – pracują dalej.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

We czwartek ściany są prawie gotowe. W piątek znowu jadę na działkę. Jest zimno jak diabli. Mój trzyletni synek jest ze mną. Pies też. Ekipa kręci się jak w ukropie. Robią nadproża. Chodzę po salonie, kuchni, pokojach dzieci a moje dziecko biega z „górki na pazurki” po drewnianej pochylni zbudowanej dla taczki, biega między drewnianymi rusztowaniami, przysiada na wolnych bloczkach, ja co jakiś czas go ganiam, za nami gania pies a Ekipa jest kulturalna i wyrozumiała, omija nas zręcznie i nie klnie, ale pewnie maja gdzieś takich Inwestorów. Potem moje maleństwo odkrywa górę piasku i w swojej ślicznej jasnej kurteczce wspina się na szczyt i zjeżdża na brzuchu. Już mam ochotę dopełnić obowiązku pedagogicznego i ryknąć na szczeniaka, kiedy szczeniak woła: „Mama, patrz na mnie przez okno!” ….przez OKNO! Zapominam o jasnej kurteczce, zapominam o nieprzespanych nocach, bólach porodowych, zielonych ludzikach i wrzaskach w przedszkolu…Oto moje dziecko z prostotą i szczerością trzyletniego rozumku, uświadamia mi cudowną prawdę – mam swoje OKNO!. A nawet mam ich z dziesięć!!! Patrzę więc przez okno a moje szczęście zjeżdża dalej. Potem się też turla w dół a ja z matczyną dumą wyglądam i wyglądam…
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cudowny stan przerywa mi Sąsiadka. Przyszła na kontrolę. Obchodzimy dom, pokazuję jej gdzie i co. Ekipa nadal nic nie mówi, omija też i Sąsiadkę. Lubię chłopaków. Idziemy obejrzeć dół na hydrofor (nie z Ekipą, tylko z Sąsiadką). Tu jestem szczególnie dumna, bo miesiąc wcześniej oglądałam dół na hydrofor u sąsiadki i byłam zdumiona, że taki duży. Dół, nie hydrofor. Myślałam wtedy, że mój Mąż pewnie nie będzie taki zapobiegliwy, wykopie mały dołek i będziemy zwisać głową w dół, żeby mieć dostęp do pompy. Tymczasem nasz dół jest jak schron atomowy. Można do niego wejść i tańczyć. Ooogromny. Będzie też miejsce na piwniczkę. A co najśmieszniejsze, kiedy mówię Mężowi, że dziwne, że woda nie podpłynęła na taką głębokość, ten zastyga z otwartymi ustami. Nie pomyślał o tym! Przecież u nas jest mokro, glina i wysoki poziom wód! Gdzie ta woda?! Szczęście znowu nam dopisało.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sąsiadka jest kobietą troskliwą i pyta gdzie sypia Ekipa. Mówię, że w blaszaku. Jej mina wyraża głęboką dezaprobatę. W blaszaku? Jak tak zimno? Idziemy obejrzeć blaszak mojej Ekipy. Otwieramy drzwi i Sąsiadce oczy wychodzą na wierzch: podłoga drewniana (z palet), wysokie łóżka z palet i styropianu, kołdry, koce i czyste poduszki. W rogu koza. Stół zbity z drewna, na stole porządny sprzęt grający i wielkie głośniki. Jak w domu. Sąsiadka cmoka z zachwytem. Akurat nadchodzi Szef Ekipy, więc kobiecina wyraża swój zachwyt i pyta czy nie odwiedzają ich łasiczki. Szef Ekipy jest lekko zdezorientowany. „Łasiczki…?” pyta ostrożnie. Facet jest żonaty i o żadnych łasiczkach nie myśli. Ale Sąsiadka wyjaśnia, że chodzi o prawdziwe łasice, takie futerkowe zwierzątka, bo ponoć się kręcą. Szef Ekipy oddycha z ulgą i mówi, że tylko myszy przyłażą. Sąsiadka podpowiada, że trzeba wystawić łapki na gryzonie. Ja jako miłośniczka wszystkiego co żywe odczuwam gwałtowną antypatię do Sąsiadki i drżę na myśl co zaraz usłyszę. Jak ja im zabronię mordu niewinnych istot na mojej ziemi?! Szef Ekipy wzrusza ramionami i uśmiecha się ciepło. „Eeee, pomieścimy się i z myszami” mówi i odchodzi. Jak tu nie uwielbiać Szefa mojej Ekipy?!
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A tak w ogóle, to chyba nadszedł moment, żeby zacząć oswajać się z myślą, że dom BĘDZIE i w związku z tym mogę pokazać jak mniej więcej, będzie wyglądał. Oczywiście będzie trochę inny kolor dachu i elewacji, ale jeszcze nie wiem jaki, bo o to toczą się spory z Mężem: ja chcę wszystko w brązach + duuużo drewna a Mąż myśli o Niewiemczym + duuużo drewna. Ale bryła jest taka (D20a Muratora):

 

http://www.projekty.murator.pl/Panel/pliki/d20ae1.jpg

http://www.projekty.murator.pl/Panel/pliki/d20ae2.jpg

 

Tyle, że u nas nie będzie okien na poddaszu, bo nie będzie poddasza. Za to będą okna w garażu, bo nie będzie garażu :D :wink: :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...