Jagna 20.05.2005 22:42 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 20 Maja 2005 Poganiają mnie tu i poganiają....ale to baaardzo miłe. Dzięki. Więc piszę:Działka:Pamiętacie jak grabiłam? Poza imponującymi bicepsami i oglądaniem zajączka, moja robota nie przyniosła efektów. W tej chwili nasza działka wygląda jak rasowe, zaorane pole. Znowu wszystko odbywa się kiedy jestem w pracy, więc mogę podziwiać kolejne etapy robót. Góra humusu, do której widoku już się przyzwyczailiśmy musi zostać jakoś zagospodarowana. Mąż ma osiem pomysłów na minutę. Góra na sanki. Góra na rowery (nie w sensie żeby je tam zakopać, tylko po niej jeździć). Wał przy ogrodzeniu od strony działki (brrrr!). A ja cierpliwie, bo po mału, ale się uczę, składam swój wniosek za każdym razem – „A ja bym to na równiutko rozplantowała”. I znowu spełnia się Wyszło na Moje. Przyjeżdżam na działkę i widzę obraz jak z „Obcego”: tajemnicze pagórki powyrastały na mojej działce. Tajemnicze Pagórki wyglądaja z pozoru niewinnie, ale w Obcym też tak bywało, a poza tym one zeżarły moją górkę humusu! Ależ nie, te Pagórki to właśnie humus, tylko zmienił swoje oblicze. Jest fajnie, a następnego dnia Pagórki też znikaja. Nie mam już działki. Mam pole. Czarna ziemia wygląda bardzo obiecująco. Aż dziw bierze, że myśleliśmy o nawożeniu ziemi, skoro mamy ziemię i to cudną. I to za darmo, co nie jest bez znaczenia.... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Jagna 20.05.2005 22:43 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 20 Maja 2005 Mam potrzebę. Mam straszną potrzebę sadzenia. Czegokolwiek. No, może poza wilczomleczem Ktoś Kto się Chyba Zna nas uświadamia, że teraz przesadzone iglaczki - samosiejki się nie przyjmą, bo właśnie odbywają jakieś tam rozrodcze procesy. Nie znam się na życiu seksualnym iglaczków, ale się martwię, bo bezpańskich iglaczków ci u nas w okolicy dostatek...a tu nic. Ale dowiaduję się, że brzozy się przyjmą. Widocznie bidaczki nie posiadają życia seksualnego. Dlatego teraz codziennie, łącznie z dniem Tajemniczych Pagórków pytam czy już? Czy już mogę przesadzać brzózki? Mój Mąż też się uczy ze mną obcować i każe mi dać sobie spokój. Podobno jak będzie już Ten Dzień to mi powie, ale zaczynam podejrzewać, że skubany też ma ciągoty do sadzenia i sam, w tajemnicy chce mnie uprzedzić. A wiem to, bo się wygadał Pan od Orania, że mój Mąż już go wypytywał o młode brzozy do przesadzenia....L Chyba zaraz się ubiorę (zbliża się północ) i pojadę w nocy sadzić brzózki, żeby go uprzedzić. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Jagna 20.05.2005 22:46 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 20 Maja 2005 W domu mamy pisklęta. Słychać je jak drą dzioby na widok mamy. Nie mojej mamy, oczywiście, tylko swojej. Ciekawe kiedy będą uczyły się latać. Mam nadzieję, że sobie poradzą w zawiłościach naszego domostwa. Mam też myszy w domu. Śliczne, malutkie i czarne. Widziałam już dwie, jak dyskretnie przemykają się po salonie. Mieszkają w złożonych w pokojach deskach. Mam nadzieję, że się wyprowadzą, bo mimo mojej sympatii nie bardzo chcę mieć myszy w fotelach... Maleńkie myszki stają się potworami w zabawie moich synów. Obaj moi synowie, po mamusi, nie boją się żyjątek wszelkiej maści, ale syn Sąsiadów z Kopytem nie jest moim synem co się przejawia w kilku rzeczach a między innymi tym, że on z kolei panicznie myszy się boi. Tak więc mój Starszy Syn prowadza go do pokoi z deskami, po czym się drze „Mysz! Mysz!!! Idzie tu!” i wtedy Syn Sąsiadów z wrzaskiem ucieka a gonią go moi synowie zwijając się ze śmiechu. Po kilku minutach wszyscy wracają i zabawa zaczyna się od nowa. Próbuję w końcu pogadać z Synem Sąsiadów. „Czemu się tak boisz?” pytam „Przecież miałeś chomika, a taka myszka to to samo, tylko z ogonkiem”. Syn Sąsiadów patrzy na mnie przeciągle i wyznaje „Tylko, że ja mojego chomika też się bałem...” Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Jagna 20.05.2005 22:47 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 20 Maja 2005 Jaskółeczko moja mała.Jest piękne popołudnie. Siedzę sobie na tarasie i jest mi dobrze. Po domu latają Małe czarne i jaskółki. Małe Czarne są u siebie, ale jaskółki nie bardzo wiedzą co robią. Latają zdezorientowane po domu aż w końcu wylatują przez puste okno, bo nie we wszystkich mamy stare okna Teściowej, albo drzwi. Małe Czarne używają wyjścia górnego i z wielką wprawą wlatują i wylatują przez dziurę między dachem a ścianami. Nie martwię się o nie. O jaskółki też się nie martwię, bo kilka widziałam i wszystkie wyleciały bezpiecznie. Do czasu. Siedzę więc sobie na tarasie i nagle słyszę okropne uderzenie w szybę. Nie mam wątpliwości. Jaskółka. Aż boję się sprawdzić co z maleństwem się stało, ale przecież trzeba. Leży biedactwo brzuszkiem do góry i żyje. Patrzy na mnie. Biorę ją do rąk i próbuję postawić na nóżki. Przewraca się na dziobek jak zepsuta zabawka. Płakać mi się chce. Wychodzę z nią na zewnątrz domu i ponawiam próbę. Fatalnie. Znowu się przewraca a jedno skrzydełko jakoś tak dziwnie zwisa. Ostrożnie ją oglądam. Nie ma krwi, skrzydełka wydają się być całe. Maleńkie oczka patrzą na mnie z niesamowitą bystrością. Tym bardziej mi przykro. Mój Mąż wezwany na pomoc bierze ptaszka, kładzie go w trawie na sąsiednim polu i mówi, że lepiej zostawić, bo i tak nic z tego nie będzie. Ale ja nie daję za wygraną. Znowu biorę ją do rąk i tym razem czuję jak małe pazurki zaczynają chwytać mojej ręki. Sadzam ją sobie na palcu. Wygląda już lepiej bo trzyma się prosto. Daje się głaskać i jest niepokojąco spokojna. Sadzam ją na gałęzi naszego jedynego drzewa i odchodzę. Mam nadzieję, że jak wrócę to jej już nie będzie. Odleci. Wracam i z daleka widzę biały brzuszek. Siedzi. W tym momencie postanawiam, że zawiozę to śliczne stworzonko do weterynarza, może tylko trzeba opatrzyć skrzydełko, może jednak przeżyje. Głaszczę jaskółkę i znowu biorę ją na palec, bo chcę sprawdzić, czy jest lepiej, czy też znowu przewróci się na równej podłodze. Idę w stronę domu, a wtedy ptaszek rozpościera skrzydełka i odlatuje! Leci zgrabnie omijając ogrodzenie i znika nad polami....Znowu mi się chce płakać, ale teraz z radości. Potem siedzę sobie znowu na tarasie i patrzę na jaskółki przelatujące nade mną. Zastanawiam się czy któraś jest ta moja. Mam nadzieję, że tak. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Jagna 20.05.2005 22:48 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 20 Maja 2005 Mój mąż ma nową miłość. Nie chodzi o kochankę (...mam nadzieję). Chodzi o latanie. Od dwóch dni lata motolotnią. Oczywiście nie sam, choćby z tego powodu, że nie posiadamy wśród licznych drobiazgów motolotni, ale lata nasz znajomy i przedwczoraj zafundował mojemu mężowi lot w duecie. Ja jestem w domu i mam przeczucie, że mu się spodoba. Mężowi latanie, a nie Mąż znajomemu, oczywiście. W pewnym momencie Mąż wysyła mi sms-a „Wyjrzyj przez okno w kuchni”, ale niestety sms-a nie odbieram, bo jestem zajęta gadaniem przez drugi telefon z koleżanką i nie zwracam uwagi na pipanie komórki. W ten sposób pozbawiam się widoku dyndających nóg mojego Męża nad naszym domem. Ale nie martwię się, bo sądząc po jego zafascynowaniu nowym sportem będę miała okazję jeszcze to nadrobić. Na przykład dzisiaj jedziemy na działkę, ja oczywiście z nadzieją, że dopadnę jakieś brzózki i wreszcie będę mogła je sobie przywłaszczyć a mój Mąż z panem Motolotnią idą w pole, zakładają takie śmieszne gacie, hełmy, w których wyglądają jak Gustlik i Janek i biegają sobie. Biegną w jedną stronę warcząc silnikiem, za nimi unosi się takie duże prześcieradło, potem dopada ich mój pies, oni się zatrzymują, coś tam dłubią, odpędzają psa i po chwili biegną w drugą stronę. Znowu pies, znowu się zatrzymują (ale to nie przez psa, coś tam im nie wychodzi) dłubią i znów biegną sobie dalej. Nudne to latanie. Mój Młodszy Syn (lat 3 i pół) patrzy na to wszystko i po jakimś czasie stwierdza „Jakby był jeden pan, to by się udało” Jestem w szoku! Mój Młodszy Syn w poprzednim wcieleniu był Motolotniarzem! Patrzymy jeszcze przez chwilę jak dorośli faceci biegają po polu w te i z powrotem w śmiesznych gaciach i hełmach Czterech Pancernych i w końcu jedziemy do domu. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Jagna 20.05.2005 23:12 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 20 Maja 2005 Ach, zapomniałam napisać o bardzo ważnej sprawie. To jest ściśle związane z budową, więc pewnie dlatego zapomniałam.... Był u nas dzisiaj na działce bardzo miły pan. Pan nie przyjechał w odwiedziny w celach towarzyskich. Pan montuje rekuperatory, DGP i...pompy ciepła. Znamy go z targów budowlanych , które odbyły się całe wieki temu, ale tenże pan robił rekuperator u Maluszków i wiemy, że są bardzo zadowoleni. Pan G. jest po ciężkim wypadku, więc nawet nie wysiada z samochodu, ale za to my się dosiadamy do niego i ustalamy co chcemy. Pan G. jest niesamowicie dokładny, rzeczowy i cierpliwy. Ma wyrysowany wcześniej przez swojego pracownika szkic naszego domu. Tłumaczy nam działanie każdej ze swoich instalacji i rysuje schemat, w którym rekuperator, ciepło z kominka i powietrzna pompa ciepła działają ze sobą w ścisłej symbiozie. Wygląda to super i nawet wszystko rozumiem, bo Pan G. dobrze tłumaczy, ale nie każcie mi tego odtwarzać, bo aż tak dobra to nie jestem....W każdym razie po raz pierwszy słyszę, o powietrznej pompie ciepła. Jednak pompa ciepła nadmuchująca ciepłe powietrze ma jedną wadę: trzeba położyć coś ciepłego w dotyku na podłogę, czyli drewno. Jednym z naszych wspólnych małżeńskich, bardzo nielicznych, ustaleń jest to, że będzie gres na podłodze w całej części dziennej. Przy moich żywotnych dzieciach, rozkosznym psie i planowanym psie nr2 drewno przetrwałoby może ze dwa tygodnie. Musi być gres i musi być podłogówka. Nie ma problemu. Pan G. wyraźnie pała sympatią do nadmuchowej pompy ciepła, ale wobec naszego uporu kapituluje i zgadza się na opcje pompy ciepła do podłogówki (o dziwo mówi, że grzejniki niskotemperaturowe też istnieją i można je spokojnie zainstalować w sypialniach!). Taka pompa również ma ten plus, że jest mniejszy problem z podgrzaniem wody do mycia, aczkolwiek nadmuchowa pompa też jest tak mądra, że umie to robić. A reku, kominek i GWC będzie sobie działało oddzielnie. Pysznie. Pan G. nawet zaczyna rozmawiać o rozmieszczeniu rur i sposobie ich ukrycia w naszym otwartym salonie. Lubię Pana G. W przyszłym tygodniu mamy dostać wycenę. Obawiam się, że cyferki w cenie nie wpłyną korzystnie na mój nastrój i sympatię do Pana G., ale nikt nie ukrywa, że taka instalacja jest droga. Sami chcieliśmy... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Jagna 19.07.2005 21:54 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 19 Lipca 2005 19 lipca 2005 Czuję się trochę, jakbym wróciła z długiej podróży. W pewnym sensie nawet wróciłam, bo już jestem po sesji. Teraz najchętniej zmieniłabym Dziennik Budowy w Dziennik Młodej Studentki, bo tyle się działo, oj, działo...Ale to nie to forum. Napisałam „Młodej” , mimo, że niestety wiek na studiowanie to ja....przestudiowałam. Ale teraz, jak już pisałam, mam znowu okazję raz na jakiś czas pożyć studenckim życiem pełnym chichotów, lęków, stanów przedzawałowych przed egzaminami, bólu brzucha ze śmiechu i problemu „nieprzygotowania” jak te kilkanaście lat temu... Jest tak fajnie, że już nie mogę się doczekać kolejnego zjazdu (i ostatniego egzaminu). Jest tu ktoś, kto do-kład-nie zna klimat mojej uczelni. Beataj...pozdrawiam, miałaś rację w każdym słowie Wiem też jedno, że na naszej uczelni nie wystarczy zapłacić i odebrać dyplom. Ci, co twierdzą, że studia zaoczne za pieniądze to wylęgarnia magistrów, to niech sobie pójdą na taki egzamin z gramatyki opisowej, albo fonetyki....Normalnie ludziska mdleją! A i tak kilkadziesiąt sztuk z mojego roku nie zdało.... No, a może dlatego, że pomdleli a potem jak się ocknęli, to im się pamięć zresetowała...nie wiem... Ale sesja jest fajna. Tyle piwa to ja jeszcze w życiu nie wypiłam. A na moich papierosach to pobliski kiosk miał utarg z całego roku chyba. Byczo. Ale warto było. Nie będę się chwalić. Już nawet napisałam swoje oceny, ale wykasowałam, bo nie wypada się chwalić. Ale poszło świetnie. Szkoda, kurde, że nie chcę się chwalić. Powiem tylko tyle, że pan od fonetyki (postrach uczelni) powiedział, że takiej grupy to odkąd tam pracuje to jeszcze nie miał. Usiłuję sobie przypomnieć czy nie spojrzał tu na mnie znacząco, ale chyba nie... Grupę mam świetną, to prawda, ludziska z Mazur. Fantastyczni. Kocham ich, normalnie. No, ale ja o tej sesji, to mogę godzinami, a że nie wypada się chwalić, więc wracam myślą do tak prozaicznej czynności jak budowa domu...Ech, nuuudy Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Jagna 19.07.2005 21:56 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 19 Lipca 2005 Tym bardziej, że nic się nie dzieje, ale czujemy się trochę jak sportowcy w blokach startowych. No, może nie tak dobrze odżywieni i wytrenowani, ale jednak. Ja to nawet mam sylwetkę sportowca. Poważnie. Doszłam do takich wniosków jak oglądałam pchnięcie kulą....Ale do rzeczy. Na budowie nic się nie dzieje, bo Mój Mąż wreszcie dojrzał do pewnych decyzji. Nie, nie sprzedajemy domu. Odwrotnie – budujemy dalej i to już w normalnym tempie przy pomocy kredytu. A wszystko dzięki Dalszym Sąsiadom. Ja o kredycie miauczałam już dawno, ale mój ślubny nawet nie chciał o tym słuchać. Mówił tylko dwa słowa: „Żadnych kredytów!” W zależności od nastroju albo je tylko mówił, albo krzyczał. A że ja uparta jestem, to nawet czasem ryczał. Aż tu pewnego dnia jesteśmy sobie na działce w celach rekreacyjno - filozoficznych (czyli rozmyślamy, co by tu dalej robić i za co), kiedy odwiedzają nas Dalsi Sąsiedzi. Czekali na kredyt kiedy my już budowaliśmy. Teraz my mamy dom pod papą, a oni z kredytem już mają okna, tynki i dachówkę. Oczywiście nie zwiezione na kupę, tylko normalnie zainstalowane na i w ścianach wybudowanego domu. Upajają się swoim szczęściem na naszej działce. Bezczelni. Ale wtedy mój mąż pyta od niechcenia o ratę kredytu. Kiedy pada odpowiedź, mina mojego męża ulega drastycznej przemianie. Zupełnie jakby okropnie bolał go brzuch i nagle przestał. Urosły mi skrzydła i podfrunęłam metr w górę, ale nikt nie widział. Ja już wiedziałam. Bierzemy kredyt! To nic, że próbowałam przez pół roku czegoś, czego dokonał prawie obcy facet w dwie sekundy. To nic, że taki kredyt spłaca się przez lata (zdążyłabym zrobić jeszcze parę kolejnych fakultetów w tym czasie!), to nic, że odsetki....Ale kredyt oznacza kolejną wiosnę już u siebie. Lubię kredyty za to. No i tylko za to. Tak więc jeszcze przed moim wyjazdem na sesję (nie, nie będę się chwalić, nie powinnam, nie mogę...) szybko kompletujemy dokumenty i składamy w odpowiednie ręce. Niestety te ręce z całą resztą ciała wybrały się właśnie na urlop. Czy ci ludzie to nie mają co robić, tylko na urlopy jeździć? Dlaczego w lipcu? W listopadzie nad Bałtykiem też ładnie, a my byśmy już byli w połowie wykończeniówki.... Na szczęście ręce w poniedziałek wracają i mamy obiecane szybciutkie załatwienie sprawy. Teraz to mojego męża denerwuje jeżdżenie na działce, bo nic się nie dzieje. Dla mnie się dzieje. Obserwuję jak rosną mi roślinki. Przeważa perz, oset, łoboda i chabry. Ładnie rosną. Zdrowo i dorodnie. Wypieliłam dookoła iglaczków i brzózek, żeby je było troszkę widać. W oczekiwaniu na kredyt gotowa jestem wypielić własnoręcznie całą działkę, ale Mój Mąż planuje pryskanie Randapem, więc chyba bez sensu.... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Jagna 19.07.2005 21:57 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 19 Lipca 2005 Przed moim wyjazdem na...wiecie, nie będę pisać, bo nie chcę się chwalić, spotkaliśmy się z panem od pompy propanowej. Tym razem miał już dokładnie obejrzeć, pomierzyć, wyliczyć i zastrzelić nas wyceną. Pan jest bardzo miły. Jadł chipsy, którymi częstował go mój Młodszy Syn a chipsy były oczywiście wyjmowane z torebki i podawane brudną rączką. Pan powiedział, że mu to nie przeszkadza i potulnie jadł. Fajny pan. Ale i tak bałam się wyceny. Tymczasem wycena nas zaskoczyła, bo okazało się, że jest niemal identyczna z ceną pompy glikolowej! Przy całej sympatii dla poprzedniego Pana od Pompy (tej glikolowej) ten Propanowy Pan zyskuje dodatkowe jeszcze punkty za dokładne zaplanowanie gdzie mogą iść wykopy pod kolektory, przeanalizowanie problemu schodków w salonie, poddanie pomysłu jak ukryć sam „grzybek” pompy, odpowiedziom na każde pytanie oraz zrobienie służbowym apartem fotki mojemu dziecku. No i jakoś wolę ten propan, co go wymieniać nie trzeba. Tylko teraz tak sobie myślę...nie wybuchnie taki kolektor z gazem? Jakby co to mi pół działki roz...wali Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Jagna 19.07.2005 21:59 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 19 Lipca 2005 Do krystalizujących się pomysłów należy też biologiczna oczyszczalnia ścieków. Dzięki naszemu forum dowiedziałam się o istnieniu takiego cuda. No i podoba nam się. Tym bardziej, że oczyszczoną wodę możemy sobie odprowadzić do drenów, na które jeszcze nie dawno wszyscy narzekali, bo miały nam utrudniać budowę. A tu proszę, ten kto je kładł na początku lat dziewięćdziesiątych przewidział, że POSie się będą budowały Tak więc po maleńku dojrzewamy do ostatecznych decyzji instalacyjnych. Pana Glikolowego to też tak zupełnie nie zawiedziemy, bo będzie nam robił rekuperator i DGP. Pewnie się ucieszy. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Jagna 19.07.2005 22:00 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 19 Lipca 2005 Dach. Przeszliśmy wszystkie pomysły, łącznie ze strzechą, wiórami osikowymi, gontem i dachówką. Jednak po wizycie u Whisperów i zobaczeniu ich cudnego dachu chyba pozostaniemy przy pomyśle blachodachówki z posypką. I tak jak do tej pory nastawialiśmy się na typ udający gont drewniany, tak jakoś po obejrzeniu kilku takich dachów i przypomnieniu sobie dachu Whisperków.... Ech, chyba też sobie taki „kwadracikowy” dach sprawimy, bo najpiękniejszy. Co gorsza kolor Sunset też jakoś najbardziej mi się podoba....Luśka mnie zabije! Ale jeszcze zobaczymy, bo ciągle są spory. Widzę, że Mój Mąż najbardziej skłania się ku szarościom, a mnie ciągnie do ciepłych brązów. Najwyżej zrobimy część dachu tak a część tak. No, a teraz biorę się za lekturę innych dzienników, bo przez tę sesję, którą chwalić się przecież nie będę, mam okropne zaległości. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Jagna 26.07.2005 21:26 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 26 Lipca 2005 W niedzielę mieliśmy małe spotkanko forumowe. Byli Maluszki, oraz YaMarzena ze swoim Wojtkiem. Dawno się tak nie ubawiłam. Było super. Aż szkoda było się rozstawać, ale nic to, Marzena i Wojtek będą mieszkać niedaleko nas! Tak więc będzie można spotykać się do woli. Maluszki mają dalej, ale jeszcze nigdy nas nie zawiedli, więc na nich też bardzo liczymy! Dziękuję Wam, kochani. http://www.gify.mjw.pl/gify/milosc/00000027.gif Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Jagna 26.07.2005 21:28 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 26 Lipca 2005 Nic się nie dzieje na budowie. Ale ja mam rozstrój nerwowy, bo się dzieje, żeby się działo na budowie. Kredyt. Jeszcze nie ma. Ale ma być. Ładny, okrąglutki. Przed wyjazdem na sesję zostaję niemal siłą zmuszona do podpisania upoważnienia dla mojego męża. Niemal siła polegała na pytaniu „To skoro pani wyjeżdża, to może pani podpisze upoważnienie dla męża?”. Tu podsunięto mi kartkę. Gdybym miała wysmarować całe pismo to pewnie bym się zastanowiła, ale wszystko było ładnie wydrukowane. Oczywiście dane moje i Męża nie, bo tu nabrałabym podejrzeń.... Wystarczy dopisać parę rzeczy i się podpisać. Podpisałam. Pewnie się bali, że się powieszę po którymś egzaminie. Upoważnienie skazało mnie na siedzenie w domu. Teraz tylko Mój Maż jeździ na rozmowy bankowe. Ma moje upoważnienie. Może się okazać, że panowie się umówią, że kredyt bierze Mąż a spłacam tylko ja....Może? Eeee, nie będą tacy. Tak więc Mąż jedzie i załatwia a ja dzwonię. Do niego. Z kim rozmawiał, co załatwił a dlaczego to tyyyyle trwa? Dzisiaj następuje przełomowy moment. Wszystkie papiery dostarczone, wszystko podpisane. Czekamy na decyzję. Dzwonię do męża jak on jest jeszcze w Banku. Mówi, że właśnie wychodzi i już wszystko załatwione, że teraz – czekamy –na - decyzję. O Naiwny! Ja czekam na decyzję od ponad trzech lat! Najpierw na decyzję o budowie, potem na decyzję o projekcie, potem o zadaszeniu tarasu, potem na rodzoną w bólach decyzję o kredycie a teraz? Znowu na decyzję o kredycie? Jestem jednym, wielkim, zmęczonym Czekaniem....http://www.gify.mjw.pl/gify/zlosc/00000036.gif Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Jagna 26.07.2005 21:30 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 26 Lipca 2005 Postanawiam myśleć pozytywnie. Pan z Banku obiecuje, że decyzja będzie szybko. No więc już trzeba myśleć o konkretach. O kuchni. O wiatrołapie. O obniżonych sufitach. O zlewie..... Jakoś tak do tej pory rozmowy toczyły się leniwie i ustaliliśmy, że kuchnia, która stanowi jedną całość otwartej aż do więźby całości salonowo – kuchenno – jadalnianej, musi mieć obniżony sufit. I będzie miała jakby dach, pod kątem, dach pokryty tym samym co dach na domu. Jak w knajpie. Ale teraz ma być decyzja, więc trzeba podjąć nasze decyzje, te budowlane. Jakoś przestaje mi się podobać pomysł z dachem nad kuchnią. Nie wiem jaki inny pomysł mi się podoba...Aaaaaa! A decyzja tuż tuż! Czy oni muszą tak szybko decydować?! Wyspa w kuchni. Ale czy na pewno? No bo przecież muszę wiedzieć gdzie będzie zlew, żeby mnie hydraulik nie utłukł, jak mu powiem, że „ Wie pan, bo...hi hi hi....ja się rozmyśliłam i...hi hi hi...tę rurkę to musi pan...hi hi hi....wykuć w innym miejscu...” Zaczynam nienawidzić słowa DECYZJA. Mój Mąż wraca do domu przed wieczorem. On już dzisiaj zrobił swoje. Nie chce mnie słuchać. Mnie i moich kryzysów decyzyjnych. Mówi, że jeszcze mamy czas. Jak to czas? Przecież de-cyz-ja! Na dodatek dzwoni pan od pompy i mówi, że być może uda się wejść do nas z robotą wcześniej, już w drugim tygodniu sierpnia! Czy on nie ma litości? Dlaczego on mnie stresuje? Przecież czekamy na decyzję a jemu się pompy chce montować i to na dodatek we wcześniejszym terminie. A tak go lubiłam... I na tym może zakończę moje Pozytywne Myślenie... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Jagna 02.08.2005 09:50 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 2 Sierpnia 2005 Minęło parę dni. Decyzji jeszcze nie ma. Za to ja podjęłam kolejną decyzję, z której się cieszę. Nie będzie wyspy w kuchni. Nie żebym miała coś przeciwko wyspom, szczególnie takim Kanaryjskim, ale nasza kuchnia jest za mała na wyspę. Nawet taką malutką. Ma 13 metrów kw. Kuchnia, nie wyspa. I miało być tak: IIII o k n o IIIIIII...............IIIIII.....XX......III III.....XX......IIIIII...............III j a d a l n i a czyli zabudowane szafki i blaty po bokach a na środku wyspa ze zlewem blatem i płytą kuchenną. Wąsko i niewygodnie. Układam styropiany i cuduję. Mimo szczerych chęci ciągle jest wąsko. I niewygodnie. Daje się przejść, ale wyobrażam sobie, jak otwieram szafkę na dole, drzwiczki niemal dotykają wyspy, zapominam ich zamknąć (bo się spieszę szykując obiad rodzinie) chcę przejść i wywijam filmowego orła na drzwiczkach. Eeee, niefajnie. Biorę znowu styropiany i układam tak: IIII o k n o IIIIIII...............IIIIII...............IIIIII...............IIIIII........IIIIIIIII j a d a l n i a i robi mi się piękny, równiutki, przestronny, ergonomiczny, cacany kwadracik. Kuchnia ma być murowana, więc część odgradzająca od jadalni też będzie murowana. Ale koncepcja z czego murowana jeszcze się klaruje. Czy murowana z cegieł klinkierowych, czy murowana z bloczków i obłożona płytkami. Jeszcze nie wiem. Zobaczymy. Ważne, że Mój Mąż na widok kwadracika tylko kiwa głową. Nie kłóci się, nie marudzi... A to dziwne, bo to on tak chciał wyspę. No, ale cóż, taki kwadracik broni się sam. Jest piękny, mimo, że tylko ze styropianu. Kuchnia ma być rustykalna, z dużą ilością kafli, dekorów, drewna i zapachu suszonych grzybów, pierogów i innych pyszności. Tylko ja nie mam czasu ciągle gotować. Może istnieją odświeżacze powietrza o zapachu „Pierogów i Innych Pyszności”? Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Jagna 05.08.2005 10:16 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 5 Sierpnia 2005 05 sie 05 Ciężko mi. Parę dni temu zadzwoniono z banku z decyzją. Pozytywną, ALE...trzy papierki są jeszcze potrzebne. Na szczęście wszystkie trzy papierki dotyczą Mojego Męża. Ja już się wypapierkowałam na 100% i tylko paluchami bębnię po stole coraz bardziej zła. Bo z trzech papierków dwa są od ręki a trzeci – informacja z jakiegośtammężowskiego banku, że nie zalega z opłatami, a nie zalega – czyli zaświadczonko do wklepania – zajmuje im to już czwarty dzień.... Tak więc na razie robimy to co wiele nie kosztuje, czyli z Mężem rozmawiamy. Nie tyle ze sobą, bo to też, ale TO akurat mnie kosztuje i to dużo. Nerwów. Rozmawiamy pomału z naszymi wykonawcami in spe. Dzisiaj po południu przyjeżdża hydraulik z elektrykiem. Nie są parą, jakoś tak termin się zbiegł i może to i dobrze. Jak hydraulik na widok naszych grubaśnych wylewek dostanie zawału, to przynajmniej elektryk zostanie do pogadania. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Jagna 05.08.2005 10:17 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 5 Sierpnia 2005 Rozmawialiśmy też z panem od oczyszczalni bezdrenażowej - Bioeko. To znaczy ja rozmawiałam dwa dni temu i przy zdawaniu relacji Mojemu Mężowi napotykałam na ciągłe uwagi typu „U nas się tak nie da...”, „To u nas niemożliwe...”, „Chyba żartujesz, na naszej działce to nie przejdzie...”. Dzisiaj wręczam więc słuchawkę Mojemu Mężowi i telefon do Pana Bioeko. Gadają sobie sympatycznie i okazuje się, że się da, że to jest możliwe, że na naszej działce to nawet przejdzie.... Pan ma przyjechać na wizję lokalną po piętnastym sierpnia. Cud, jaki, czy co? Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Jagna 05.08.2005 10:17 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 5 Sierpnia 2005 Ale na razie najlepiej to się rozmawia z Panem A. od Pompy Neuratherm. Pan A. Neuratherm nawet nie czeka na nasz telefon. Sam co jakiś czas dzwoni, pisze maile, przysyła przykładową umowę, informuje o swoim planowanym urlopie i planowanym powrocie z tegoż, dzisiaj ma przysłać wytyczne dla hydraulika i elektryka.. Nie jest przy tym wszystkim namolny. Jest bardzo miły i profesjonalny. Mam nadzieję, że pompa też taka będzie. Najchętniej to bym podłączyła pana A.do układu – miałabym pewność, że będzie dobrze Ja czekam też na powrót z wakacji naszego znajomego architekta wnętrz. Bo ja ciągle nie wiem jak zadaszyć kuchnię, która stanowi całość z salono – jadalnią a nad salonem i jadalnią przestrzeń ma być otwarta aż do więźby, co by było ładnie. Kuchnia w tym momencie stanowi jedyne pomieszczenie w tym układzie z obniżonym sufitem. Ma ktoś może zdjęcia czegoś takiego? Ja nie znalazłam... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Jagna 10.08.2005 08:53 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 10 Sierpnia 2005 Wszystkie papierki do banku zostały dostarczone w poniedziałek. Dzisiaj czekamy na telefon zapraszający do podpisania umowy. Czekamy już...dwie godziny! Ileż można! Ale nastawieni optymistyczne zaczynamy szukać wykonawców do roboty. Najlepiej żeby każdy do swojej. Pierwszy przyjeżdża hydraulik. Przyjeżdża w typowym składzie czyli Hydraulik z Teczką i jego Cień. Oglądanie domu, działki, pytania podstawowe i pytania dodatkowe. Oglądanie naszego wylanego chudziaka, który prezentuje się tego dnia wyjątkowo solidnie i niedostępnie. Najwyraźniej wie, że ten facet chce go skrzywdzić. „Trzeba będzie kuć” dochodzi do wniosku hydraulik. Brawo. Bystrzacha. Następuje chwila milczenia i wtedy mój mąż mówi „Mam takich chłopaków z maszyną do wycinania...” Hydraulik wyraźnie się cieszy i nabiera tempa. Pokazuje w powietrzu gdzie trzeba wykuć beton. Biegamy za nim i próbujemy zapamiętać każdy centymetr. Wtedy Cień mówi cichutko, że może by to rozrysować. Hydraulik łaskawie przytakuje. Bierzemy się za dzieło piórkiem i węglem. Piórko ma hydraulik nie powiem gdzie, bo biega po pomieszczeniach a węglem maluje kreski na podłodze. Zauważam ze zdumieniem, że gubi wątek i narysowaną kreskę przechodząc z jednego pomieszczenia do drugiego. Wtedy pyta Cienia „No to rura wyjdzie tu, tak?” Cień niemal szeptem odpowiada „Nie, bardziej w lewo...” Albo „Nie, tam bardziej w rogu...” Zaczynam rozumieć, że należy słuchać Cienia. To Cień wie lepiej, ale jest skromny i nie chce się popisywać. Lubię Cienia coraz bardziej. Hydraulik ma już wizję „Tam wyjdę, tam obniżę, tam wykopię...” Co on gada. To wszystko zrobiłby Cień. Po cichutku i dyskretnie, jak to ma w zwyczaju. Na wszelki wypadek umawiamy się z jeszcze jednym hydraulikiem. Ma przyjechać dzisiaj. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Jagna 10.08.2005 08:54 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 10 Sierpnia 2005 Tego samego dnia przyjeżdża elektryk. Wysoki i duży. Ma to znaczenie pewnie przy łażeniu po ścianach. Elektryk jest w typie przyjacielsko – doradczym. Na dodatek jest z moim Mężem na „ty” bo się obaj tu urodzili. Znaczy nie u nas w domu....ech, wiadomo o co chodzi, już to kiedyś wyjaśniałam. Do elektryka od razu mam zaufanie. Chłopak w pierwszym pomieszczniu zadaje konkretne pytania a potem doradza. I tak w każdym. Pytanie – Przytaknięcie – Porada. Podoba mi się coraz bardziej a kiedy dochodzimy do sypialni dzieci i mój mąż pyta o oświetlenie.....antresoli (!#%%$$Q) mam ochotę krzyczeć. Przecież ustalaliśmy, że NIE BĘDZIE żadnych antresoli. Nie krzyczę, ale informuję ze ściskoszczękiem, że przecież ustalaliśmy, że nie będzie żadnych antresoli. Elektryk natychmiast wyczuwa konflikt i...nie wiem jak on to robi ale już po chwili mój Mąż cieszy się jak dziecko pomysłem oświetlenia górnego w kształcie okręgu, przy pomocy małych lampeczek, z jedną główną po środku, coś jakby układ słoneczny. Antresole odchodzą w siną dal. Moje uczucie do Elektryka jest bezgraniczne. Mam ochotę paść mu do nóg i dziękować obłapiając go za kolana. Jakoś się powstrzymuję i idę sadzić dziesięć modrzewi, które dostaliśmy od naszych kochanych Sąsiadów – Cyganów. Chłopaki dogadują szczegóły. Po posadzeniu pięciu drzewek robię sobie przerwę i akurat trafiam na pytanie „Kiedy możesz zacząć?” Pada konkretna odpowiedź „Jutro”. I rzeczywiście następnego dnia Elektryk melduje się w stroju roboczym, wielką torbą i własną popielniczką. Przychodzi nasza Sąsiadka Cyganka. Pokazuję jej z dumą pana Elektryka i dodaję, że trochę się martwię, że nam ukradną te świeżutkie kable. Na to Sąsiadka patrzy na mnie jakby mi trzecie oko wyrosło, wali mnie w plecy i woła radośnie „Przy mnie?! Kochana, nie jak JA tu jestem!!!” Jakże mogłam zapomnieć... Eeech, teraz w moim rankingu ulubionych wykonawców idą łeb w łeb Pan Pompa Neuratherm i Pan Elektryk, z którym jesteśmy umówieni na 25 zł za punkt. Materiały nasze. Może nie najtaniej, ale za te antresole gotowa jestem zapłacić i więcej. Oczywiście mu tego nie powiedziałam... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Recommended Posts
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.