Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Pamiętnik znaleziony w Moskwie


retrofood

Recommended Posts

  • Odpowiedzi 1k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

77.

Początkowo nic nie zapowiadało sytuacji nadzwyczajnych. Po obiedzie wybraliśmy suchy prowiant na niedzielę, który zwyczajowo dostawaliśmy dopiero po kolacji. No ale dziś kolacja dla nas przewidziana nie była. Mieliśmy pracować przecież tylko do siedemnastej. No i prawie do siedemnastej pracowaliśmy. Nie lubiłem wracać do hotelu obciążony jakimiś bagażami, no ale tą reklamówkę z wiktuałami trzeba było targać.

Janek wypuścił nas jakiś kwadrans do siedemnastej. Nie wracaliśmy razem, bo rzadko kiedy mieliśmy okazję oglądać świat zewnętrzny o tak wczesnej porze. Kilku z nas jeszcze poszło pozaglądać do sklepów po drodze, część się ulotniła nie wiem gdzie, a ja niespecjalnie zainteresowany jakimś towarzystwem spokojnie poszedłem do metra. I około piątej jechałem już w stronę naszego hotelu.

Do mojej stacji dotarłem normalnie, tyle, że tłok o tej porze był niesamowity. Kiedy wyszedłem z podziemi na górę, zobaczyłem dopiero jak w tych godzinach żyje bazar, który rozciągał się wokół stacji. Było strasznie ciasno. Próbowałem złapać taksówkę, aby dojechać do hotelu, ale było to marzenia ściętej głowy, samochody, które się zatrzymywały, zaraz były opanowywane przez gorączkowy tłum i nie było szans się dopchać. Postanowiłem poczekać na jakiś autobus, których przecież kilkanaście jeździło w moim kierunku. Niby tylko trzy przystanki, ale dzisiaj każda minuta się liczyła. Wreszcie udało mi się w jakiś wsiąść. To był autobus w moim kierunku, ale ani nie zdążyłem zobaczyć numeru, ani nie przeczytałem tablicy. W tym tłoku nie było szans.

Kiedy drzwi się zamknęły, stałem pomiędzy fotelami gdzieś w środku i kombinowałem, jakby tu dotrzeć do drzwi, jak będzie trzeci przystanek. Tyle, że autobus jechał, jechał... a przystanku żadnego nie było. Po prostu się nie zatrzymywał. Na początku szukałem jakiegoś przycisku awaryjnego, aby zasygnalizować kierowcy, że chcą wysiadać, ale po chwili przyszła myśl, że przecież nie ma nikogo innego, kto chce wysiadać! Coś tu nie grało. I tak się zastanawiałem, aż w końcu wstydziłem się zapytać współpasażerów co jest grane, aby nie wydało się, jakim gapą jestem.

Popatrzyłem na zegarek. Zbliżała się osiemnasta, a autobus jechał, jechał a wśród pasażerów nie zauważyłem najmniejszych oznak niepokoju. Wszyscy byli spokojni i nic im nie przeszkadzało.

Autobus jechał ponad czterdzieści minut. Nie widziałem gdzie, bo stałem w tłumie w środku, bez możliwości spoglądania przez okno. W końcu zwolnił, wyraźnie skręcił, potem skręcił jeszcze kilka razy na małej prędkości i się zatrzymał. Wszyscy zaczęli wysiadać, więc wysiadłem i ja. Rozejrzałem się wokół.

Krajobraz nie przypominał niczego znajomego, a właściwie trochę był podobny do ośrodka wypoczynkowego. Niewielkie drewniane domki rozrzucone pośród zieleni i mnóstwo brzóz rosnących wkoło. Autobus którym przyjechalismy miał tabliczkę z czerwonym numerem. Oczywiście – pospieszny. Stał na niewielkim placu, który najwyraźniej był przystankiem końcowym. Do placu prowadziło kilka wyasfaltowanych uliczek. Żadnego otwartego kiosku ani budki nie było. Żadnego samochodu. Ludzie szybko poodchodzili, tak, ze nie było gdzie ani kogo zapytać się gdzie jestem. Domyślałem się tylko, że prawdopodobnie byłem poza Moskwą. A gdzie jest Moskwa – nie wiedziałem. A minęło już wpół do siódmej.

Próbowałem zacząć logicznie myśleć, aby wybrnąć z tej sytuacji. Kiedy cofnąłem się myślami o parę minut, przypomniałem sobie, że cały czas autobusem jechaliśmy prosto, znaczy jakąś trasą przelotową, a teraz tylko skręciliśmy w boczną drogę. I wtedy usłyszałem przytłumiony szum wielu pojazdów. Już wiedziałem w którą stronę jest główna droga. Bez zwłoki ruszyłem w tamtą stronę.

Po chwili usłyszałem za sobą samochód. Zszedłem na bok i zacząłem machać ręką. Zatrzymał się. Zapytałem kierowcy, czy jedzie do Moskwy. Akuratnie jechał. Zadowolony wsiadłem więc i rzuciłem nazwę hotelu. Kierowca kiwnął tylko potakująco głową i ruszył z miejsca. Zapytałem kierowcy jak odległość dzieli nas od Moskwy. Powiedział, że jakieś 30 kilometrów. Cholera, sporo, ale jechaliśmy dość szybko. Tyle, że nie ujechaliśmy daleko. Nasza droga wśród drzew szybko się skończyła i dojechaliśmy do trasy, którą pewnie autobus opuścił Moskwę. Spojrzałem tylko na nią i ogarnęła mnie rozpacz. Trasa miała po trzy pasy ruchu w jednym kierunku. Kierunek od Moskwy był w zasadzie pusty i tu nieliczne samochody z dużą szybkością swobodnie odjeżdżały od tego molocha. Zaś przeciwny kierunek, czyli do Moskwy, był dokładnie zakorkowany czterema, a miejscami i pięcioma rzędami stojących aut. Było widać, że stoją już długo, bo kierowcy używali klaksonów, a nie silników.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

78.

Nie wiadomo właściwie było jaką długość ma ten korek. My chwilę musieliśmy postać z boku, zanim udało nam się włączyć do ruchu na głównej, ale nie stanowiło to w zasadzie żadnego postępu. Przykleiliśmy się tak trochę do rzędu stojących samochodów i dopiero po kilku minutach jakoś udało im się drgnąć, więc kierowca wjechał w powstałą lukę i dalej staliśmy już równo w rzędzie.

Mojego samopoczucia nawet nie ma jak opisać. Zbliżała się siódma, za niedługo początek balu, a ja tkwiłem w bezruchu parędziesiąt kilometrów od hotelu. Gorączkowo przerzucałem w myślach wszystkie prawdopodobne i zupełnie fantastyczne sposoby wyjścia z tej sytuacji, ale w realu nic się nie dało zastosować. Wreszcie spoglądając na wsteczne pasy ruchu, niemal puste, bo tylko od czasu do czasu w tamtą stronę przejeżdżał jakiś pojazd, wymyśliłem wyjście z sytuacji. Wprawdzie wsteczny kierunek oddzielony był podwójną, ciągłą linią, ale... zapytałem kierowcy, czy dałoby się ominąć jakoś przepisy i ruszyć trochę do przodu.

Nawet nie był zdziwiony. Pewnie zauważył, że kręcę się na fotelu, jakby mnie rzyć parzyła. Spokojnie wyjaśnił mi, że parę razy tak próbował, ale wtedy reszta kierowców, nawet w razie konieczności, nie chce wpuścić takiego delikwenta między siebie i jest skazany na „ustrzelenie” przez jeżdżącą stale milicję. A on już nie chce ryzykować.

Ręce mi opadły. Staliśmy już ponad dwadzieścia minut i w tym czasie przesunęliśmy się nie więcej niż dziesięć metrów. Nikomu nie groziło, że samochód odjedzie, więc wokół panowała atmosfera niemal piknikowa. Część pasażerów powychodziła z samochodów rozprostować kości, część po prostu porozmawiać z współuczestnikami niedoli, tak, że pieszych było sporo. Przeciskali się pomiędzy samochodami, rozmawiali... prawie sielska atmosfera. Ktoś gdzieś w pobliżu znalazł przydrożny sklep, gdzie można było kupić jakieś owoce i coś do picia, więc ruch pieszy nie malał. A kierowcy podjeżdżali po kilka metrów w ciągu pięciu minut.

Kiedy wskazówki zegarka pokazały wpół do ósmej, zaniepokoiłem się nie na żarty. Wylot drogi, z której przyjechaliśmy był jeszcze doskonale widoczny. Nie ujechaliśmy od niego nawet stu metrów. Zapytałem mojego kierowcy trochę ironicznie, czy jeszcze dziś dojedziemy do Moskwy. Chciałem go w ten sposób pobudzić do szukania jakiegoś wyjścia z tej sytuacji. Bo myślałem już o tym aby wysiąść i iść na piechotę. Tyle, że gdyby to było 5 kilometrów, to bym poszedł, ale trzydzieści... Miałem nadzieję, że może są tu jakieś boczne drogi... Ale to nie była Polska, tu bocznych dróg nie było... A kierowca na moje pytanie spokojnie odpowiedział, że pewny to on nie jest, ale przecież kiedyś dojedziemy...

Wreszcie jasno i otwarcie postawiłem sprawę, zaoferowałem dwa tysiące rubli, jeśli w ciągu godziny dojedziemy do hotelu. Nie była to dla mnie żadna suma, coś około dziesięciu dolarów. Tyle, że nie mogłem przesadzać. Jechaliśmy dość zużytą Ładą, kierowca na milionera nie wyglądał. Za normalny kurs na takiej trasie mógł wtedy wołać ode mnie dwieście, no, może trzysta rubli. Nie byłem tu przecież pierwszy dzień i takie ceny znałem. Oczywiście, miałem ze sobą dużo więcej, ale zaoferować za dużo też nie było bezpiecznie, bo mogli człowieka obedrzeć ze wszystkiego. Nawet w takich sytuacjach nie wolno było tracić głowy. Więc uznałem, że to będzie odpowiednio wysoka suma, aby wykrzesać z niego jakąś energię.

I nie pomyliłem się, zadziałało. Kiedy jeszcze po chwili dodałem, że za mandaty mu zwrócę, nagle nasza Łada wyjechała z szeregu na wsteczny pas i pomknęła naprzód. Ujechaliśmy tak około kilometra. Widziałem, że kierowca nie chce nadużywać dobrej passy i szuka luki, aby się gdzieś wcisnąć pomiędzy stojące pojazdy, bo zwolnił i obserwował uważnie stojących. Nie wiem, czy zauważył jadący od Moskwy na sygnale radiowóz. Ale coś w rzędzie drgnęło, niektóre samochody ruszyły i udało się nam wcisnąć częściowo na nasz kierunek pomiędzy stojące pojazdy.

Mieliśmy szczęście. Radiowóz przejechał nie zwracając na nas większej uwagi i zatrzymał się daleko za nami. A my znowu staliśmy grzecznie w kolejce.

Tyle, że nasz przykład poderwał do czynu jeszcze innych. Coraz to jakiś samochód wyprzedzał kolejkę po wstecznym pasie. Więc nie czekając na nic, znów wyjechaliśmy z szeregu i po wstecznym pojechaliśmy do przodu. Tyle, że tym razem już nie na wiele się to zdało. Takich sprytnych było wielu i po kilku minutach cały jeden wsteczny pas stał grzecznie w kolejce jak i te dotychczasowe. Na kierunku od Moskwy wolne były jeszcze dwa.

W międzyczasie minęła ósma. Kilka kilometrów mieliśmy do przodu, ale o wiele więcej przed nami.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

79.

Kolejny przymusowy postój wykorzystałem na zrobienie zakupów w przydrożnym sklepiku. Przecież kolacji nie jadłem, bo jedzenie miało być na balu. Wprawdzie jedzenie miałem ze sobą, tyle, że to przecież były konserwy, nie do jedzenia w samochodzie podczas jazdy.

Sklepik był bardzo siermiężny, ale na całe szczęście odnowa rosyjska już tu zawitała. Można było dostać większość towarów z importu dostępnych w Moskwie. Kupiłem banany i jakieś słodycze, no i wodę mineralną. Oryginalna „Borżomi” była rzeczywiście wspaniała. Zawsze ją piłem, kiedy tylko była okazja. A w czasie moich zakupów nasze auto nie drgnęło ani o milimetr.

Podzieliłem się zakupami z kierowcą. Chwilę porozmawialiśmy i wyjaśniłem mu dlaczego tak się spieszę. Był wyrozumiały i obiecywał, że zrobi wszystko co można. Widocznie jemu tez udzieliło się trochę sportowej adrenaliny. Ja już byłem prawie uspokojony, bo doszedłem do wniosku, że nerwy i tak mi nic dobrego nie przyniosą. Trudno, trzeba się pogodzić z tym co się stało. Oczywiście, wiele razy opieprzałem siebie w myślach za to, że nie zatrzymałem autobusu wtedy, kiedy zorientowałem się, że mija on hotel i jedzie dalej bez przystanku. Ale cofnąć się tego nie dało i nie da. Teraz daremne żale.

Nawet nie zorientowałem się, że kierowca uważnie obserwuje wszystko, co się na drodze dzieje. I kiedy wyprzedzał nas następny samochód, ruszył nagle włączając się do ruchu na piątym pasie i pomknęliśmy naprzód. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że od Moskwy wolny jest już tylko jeden pas, a na piątym trwa wyścig kilkunastu samochodów o to, by zajechać jak najdalej, wyprzedzając stojących. To byli chyba najwięksi desperaci, bo zwalniali tylko parę razy, nie przerywając jazdy. A my jechaliśmy w środku tej kolumny, chociaż to chyba była jedyna Łada, która sobie na to pozwoliła. Reszta to Mercedesy, BMW i podobne. Znaczy tylko nieliczni mogli sobie pozwolić na takie ryzyko.

Tym razem zrobiliśmy sporo kilometrów. Jednak nasz rajd musiał się zakończyć, bo okazało się, że im bliżej Moskwy, tym bardziej piąty pas jest zatłoczony i w końcu doszło do tego, że stanęliśmy w nim, jak i stali wszyscy na sąsiednich. Tu już wyjścia nie było. Ostatnim, szóstym pasem, jechały samochody w drugim kierunku i pod prąd nich w żaden sposób już jechać się nie dało.

Ale tu od razu widać było zmianę. Samochody co jakiś czas jechały jednak naprzód. Po kilkanaście metrów, ale jednak! Po kilku minutach zapytałem kierowcy o odległość. Oszacował, że jeszcze jakieś osiem kilometrów. Było wpół do dziewiątej.

I wtedy zdarzyła się rzecz nieoczekiwana. Piąty pas drgnął i coraz szybciej zaczął wyprzedzać pozostałe. Potem to samo zaczęło się dziać z czwartym. Ale my już jechaliśmy. Pewnie gdzieś tam milicja doszła do wniosku, że tych naruszycieli porządku jest za dużo, aby ich karać, trzeba ich po prostu usunąć, aby nie byli złym przykładem dla tych grzecznych, co stoją. Ale dla mnie liczyło się tylko to, że jechaliśmy naprzód z (w miarę) normalną prędkością.

Niezadługo na horyzoncie zobaczyłem oświetlone wieże naszego hotelu. Wprawdzie dotychczas widywałem je trochę z innej perspektywy, ale pomylić ich nie było można. Po prostu w tej okolicy takich wysokich obiektów nie było. Więc widoczne były z daleka, szczególnie oświetlone. Ale blisko to one nie były...

Postaliśmy jeszcze trochę przed skrzyżowaniem przelotówki z drogą, która biegła obok hotelu. Ale i to w końcu mieliśmy za sobą. Obiecane dwa tauzeny wręczyłem kierowcy jeszcze podczas ostatnich postojów, aby później nie tracić czasu. Nie liczyłem się z nim na minuty. I tak zrobił wszystko co mógł. Była za dziesięć dziewiąta, kiedy dowiózł mnie pod same drzwi wejściowe.

Na naszym piętrze panował spokój i cisza. Wpadłem do pokoju jak burza, łazienka nie zajęła mi więcej niż dziesięć minut. Potem szybkie ubieranie się i... jeszcze z mokrymi włosami pobiegłem do wyjścia. Taksówek przed hotelem nie brakowało. Szybka jazda za niemal podwójną stawkę i ... Było dwadzieścia po dziewiątej kiedy byłem przed drzwiami wejściowymi dobrze znanej restauracji „Hanoi”.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

jeszcze jeden malutki odcineczek ???

proszę 8)

 

tak, tak, chociaż jeden

Nie histeryzujcie kobity !

To nie telenowela wenezuelska.

ja nie histerowałam tylko ładnie prosiłam :) , a telenowela faktycznie to nie jest (ale mogłoby być regularnie, najlepiej od poniedziałku do piątku, o siedemnastej po dwa odcinki :wink: )

kiedy włączam kompa domownicy mówią że zachowuję jak narkoman na głodzie i trzęsącymi się rękoma sprawdzam czy jest kolejny odcinek :lol: :wink:

mógłby retro wziąć to pod uwagę i nie dręczyć ludzi :wink:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

80.

Na szczęście ochrona mnie pamiętała, bo miałbym ogromne trudności z dostaniem się do środka restauracji. Dzisiaj wolnych miejsc na pewno nie było. Wiedziałem, że dla nas zarezerwowana była mniejsza sala, a na większej musieli się zmieścić wszyscy pozostali klienci tego lokalu.

W ogóle to sale restauracyjne układały się na kształt dużej litery L. Nasza sala, mniejsza, była podstawą tej litery. A u zbiegu tych sal był parkiet do tańca, w rogu którego grała kapela. Zespół był niezły jak na knajpiane warunki i potrafił grać nawet ledwo co zasłyszane melodie, co już kilkakrotnie chłopaki wypróbowali, puszczając im kasety przywiezione z Polski, które tu przecież były absolutnie nie znane. Wprawdzie były to melodie nieskomplikowane, typu disco polo, ale po pierwsze nie wszystkie, a po drugie to i tak świadczyło o ich niezłej sprawności.

Wejście do restauracji, po pokonaniu szatni, było od strony dużej sali. Kiedy więc tam wszedłem, to w oczy rzucił mi się od razu duży tłok. Dzisiaj naprawdę nie było wolnych miejsc, a przy wielu stolikach były przystawki z jakichś krzeseł nie wiadomo skąd przyniesionych. Większość gości była jak zwykle skośnooka, tym niemniej dużo było i innych gości. Nie miałem jednak czasu przyglądać się temu i przeciskając się slalomem pomiędzy dostawionymi krzesłami, które częściowo blokowały przejście, parłem naprzód, aby wreszcie zameldować swoje przybycie.

Kiedy wreszcie przecisnąłem się przez licznych już tańczących na parkiecie i dotarłem do naszej sali, rzuciłem tylko wzrokiem na stoły ustawione pośrodku i popatrzyłem na siedzących. I na chwilę zamarłem i chyba mi opadła szczęka. Miałem wrażenie, że trafiłem nie w to miejsce. W pierwszej chwili nie poznałem nikogo!!!

Wrażenie było bardzo silne, chociaż rozum mówił co innego, bo zaraz ujrzałem przy stole Zbyszka, Jana i Artura, a po chwili, pomiędzy nimi rozpoznałem Tatianę, Lubę, a także siedzące obok Ninę i Olgę. Tam też spostrzegłem obok Niny wolne krzesło. A dalej siedział Mirek z Galą i reszta towarzystwa. Tyle, że Galę rozpoznałem dopiero, gdy już usiadłem za stołem. Boże, jak te dziewczyny się zmieniły! W wieczorowych strojach, z makijażem i zrobionymi włosami, prezentowały się jak francuskie damy i zupełnie nie przypominały w niczym tych szarych kobitek z budowy. Normalny szok!

Krzesło obok Niny czekało na mnie. Nina ubrana w ciemną suknię, z kwiatem wplecionym we włosy, prezentowała się rewelacyjnie. Od razu zacząłem tłumaczyć się ze spóźnienia. Nina trochę przekomarzała się ze mną, że pewnie nie chciałem do niej przyjść i z nią spędzić wieczoru, ale nie była nawet bardzo zła, bo okazało się, że wszyscy się spóźnili i zaczęli przychodzić w granicach ósmej. I właściwie to podobno jeszcze wszystkich nie było. Więc moja nieobecność nie rzucała się tak bardzo w oczy.

Chłopaki wcześniej nie próżnowali, więc dla wyrównania poziomu zaraz zaordynowali mi karniaka i zagrozili, że jak nie wypiję, to zostanę usunięty z tego krzesła, bo bronili go dla mnie niemal z narażeniem życia. Bo miejsce było atrakcyjne, a chętnych na jego zajęcie – wielu. Więc nawet bardzo nie protestowałem, wypiłem tą szklaneczkę i po chwili wrażenia z wieczornej podróży na odcinku od metra do hotelu mogłem już opowiadać na luzie. Zabawę ze mnie przez chwilę wszyscy mieli przednią, ale na szczęście nie trwała ona długo. Całość mojej przygody przebił Artur.

Arturowi nie udało się znaleźć towarzyszki na dzisiejszy bal. Był po prostu zbyt młody i wśród pracujących dziewczyn nie było takiej, która by do niego pasowała. Na bal przyszedł więc ze Zbyszkiem i Tatianą, bo z nimi pracował. Ale najwyraźniej Tatiana od początku była bardziej zainteresowana Zbyszkiem, więc doszedł do wniosku, że nie ma tu co robić. Więc twórczo przerobił stary dowcip o tym, że nie ma brzydkich pań, czasem tylko jest za mało wódki. No i kiedy większość zza stołów poszła tańczyć i chwilowo nie było Rosjanek, zawołał kilku pozostałych chłopaków, wyjął z kieszeni kasę na nocną taksówkę, położył ją na stole i uprzedził, że wtedy, kiedy powie, że Olga jest piękna, to mają go zanieść do taksówki i kazać odwieźć do hotelu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A dokąd się Stachu wybierasz? Do Moskwy, po następne odcinki? :wink: :D

Kiedy wracasz?

Powodzenia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...