Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Pamiętnik znaleziony w Moskwie


retrofood

Recommended Posts

bedzie jeszcze parę dzionków opóźnienia z tej racji, że nie będę miał kabla internetowego. mam w chacie taki bajzel, że przejście "Gustava" to małe piwo. Dopóki nie przeciągnę kabla (pod panelami i w pawlaczu) do pokoju, który mi rada rodzinna przydzieliła, to nie bedę mógł pisać.

A kabel mi zabrali i tylko dzięki temu, że jeszcze śpią, to się udało go po przedpokoju rozciągnać i podłączyć. Ale zaraz jak wstaną, to się dobre skończy

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 1k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

To jednak dodawało jej uroku i tajemniczości. Bardzo mi się podobała, ale na wszelki wypadek nikomu o tym nie mówiłem. Też poznali się z nami i też z nią rozmawiałem na balu. Była też Ludmiła, z którą był Mirek z Oktiabrskiej, Marina z którą był Zbyszek drugi z Oktiabrskiej, no i Lena, z którą był nasz Grisza. Grisza (bo tak zaczęliśmy mówić na Grześka, sam nie wiem dlaczego). Z innymi nie było okazji się poznać, więc mniej mnie interesowały, ale o tych chciało się wiedzieć więcej. Może jeszcze przyjdzie się nam spotkać?

 

Przypominam ostatnia czesc -

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

87.

Tym razem siedziałem w gronie „kawalerów” to znaczy tych, którzy byli tu samotnie. Oczywiście, na początku nie dano mi spokoju pytaniami o Ninę. Ale ciekawość towarzystwa zaspokoiłem i w towarzystwie reszty samotnych chłopaków obgadywaliśmy pozostałe pary. Czasem zresztą niektóre dołączały się do naszej rozmowy, bo w zasadzie to tylko Staszek i Grisza chodzili na parkiet, jakby im mało było wczorajszych tańców. I koniecznie chcieli zamęczyć swoje nogi do upadłego. Inni nie wykazywali takiej aktywności w tańcu. Za to rozmawiać mogliśmy swobodniej, bo „te” dziewczyny jeszcze nie rozumiały po polsku. Przy „naszych” z budowy takie rozmówki już by nie przeszły. Mówić po polsku jeszcze niezbyt umiały, ale sens naszych rozmów rozszyfrowywały momentalnie.

Oczywiście większość naszych rozmów kręciła się wokół wydarzeń poprzedniego wieczoru. Na pierwszym miejscu zdecydowanie byli Gruzini i ich szalone pomysły z rzucaniem pieniędzy. Niektórzy z naszych siedzieli bliżej parkietu i widzieli to dokładniej, a także słyszeli rozmowy między kapelą a nimi. Śmieliśmy się, gdy opowiadali jak kapela na początku raźno zabrała się do grania, a potem już prosiła żeby przestali. Niestety, nic nie może wiecznie trwać, nawet jak płacą duże pieniądze. Wytrzymałość rąk, czy też palców również jest ograniczona. Niemałą reklamę zrobił sobie także Artur swoim wyskokiem z pięknością Olgi. Część chłopaków z drugiego końca stołu nie bardzo wczoraj wiedziała o co chodzi i dopiero dzisiaj dowiadywali się szczegółów. Były także wczoraj inne wydarzenia, o których ja z kolei niewiele wiedziałem, między innymi jeden pan, ale z innych klientów restauracji zrobił swojej partnerce striptiz, to znaczy rozebrał ją na parkiecie podczas tańca. Ja widziałem ją już ze ściągniętą „górą” a potem Nina odciągnęła mnie w drugą stronę. Teraz chłopaki opowiadali co było dalej. Pani była tak pijana, że pewnie nie wiedziała co się dzieje, a gościu ją powoli rozbierał. Tyle, że któryś z kapeli coś pewnie przekazał obsłudze, a może sami zobaczyli, bo ponoć przyszło dwóch kelnerów, zarzucili na nią jakiś obrus i zabrali ze sobą. Takie to przygody działy się na balu. O tych drobniejszych, kto z kim tańczył, komu odbijał, czy się kłócili, czy uśmiechali, to nawet nie ma co wspominać. Było ich mnóstwo, a jeśli będą miały jakieś następstwa, to wtedy o nich napiszę.

Dzisiaj impreza dla mnie nie trwała zbyt długo. Byłem zbyt zmęczony i zbyt dużo już wypiłem. W zasadzie doszedłem do etapu, że alkohol na mnie już nie działał. To znaczy nie działał pobudzająco. Wiedziałem tylko, że jak nie przestanę pić, to przyjdzie taka chwila, że zwalę się nieprzytomny pod stół. Jednak jeszcze minutę wcześniej będę w miarę prosto chodził, dość rozsądnie mówił i prawie w ogóle nie będę miał oznak nadużycia. Tak to ze mną bywało i ja to znałem. Lekarstwem był tylko sen. I mimo tego, że Natasza robiła do mnie słodkie oczka, nie tylko do mnie zresztą, ale do mnie jednak częściej niż do innych, pomimo że nic nie zapowiadało końca imprezy, w pewnym momencie wstałem i pożegnałem się ze wszystkimi. Pora było mi do łóżka.

Rano, jak zwykle, Mirek zrobił pobudkę. Nie było źle. Czułem się nie najgorzej. Tyle że byłem w pokoju sam. Arek gdzieś przepadł. Jego tapczan nie był naruszony. Trudno, pewnie zabalował na Oktiabrskiej. A tak w ogóle, to nawet nie wiedziałem jak się oni bawili. Nawet wczoraj nie zdzwoniliśmy do siebie. Nie było czasu.

Dość spokojnie pojechaliśmy na budowę. Nawet o stołówkę udało się zahaczyć i wziąć trochę prowiantu ze śniadania. Przyda się na zakąskę.

A na dziewczyny długo nie czekaliśmy. Były co najmniej dziesięć minut wcześniej niż zwykle. A jaki gwar od razu się poniósł po budowie! Opowieściom i śmiechom nie było końca. Boże, jak ta budowa różniła się od tych pierwszych dni, kiedy one przyszły do pracy. Cichutkie, wystraszone przez szefostwo, a może i kogoś innego... Teraz świadome swojej wartości, dowartościowane jeszcze przez naszych szefów, wreszcie zaczynały być sobą. I nie tylko ja przeżyłem zaskoczenie w sobotę, kiedy wszedłem na salę. Ponoć Zenek po wejściu na salę stanął jak wryty i pytał, czy na pewno dobrze trafił, bo on tu nikogo nie poznaje. A ma zaproszenie gdzieś na bal i nie chciałby się spóźnić!

Nina przyszła razem ze wszystkimi. Była uśmiechnięta i odprężona. Ona jedna od początku nie przejmowała się zakazami kontaktów z nami i teraz też brylowała w opowieściach i dyskusjach. Jankowi było bardzo trudno zmusić nas do przejścia do swoich pokojów i zajęcia się tapetami. Nawet, kiedy w końcu mu się to udało, to i tak nie zaciągaliśmy dzisiaj folii na drzwi, tak, żeby lepiej widzieć i słyszeć innych, chociażby tych z drugiej strony korytarza. A i malarze jakoś nie bardzo dawali się odgonić z naszego piętra, wymyślali coraz to nowe powody, które uzasadniały ich pobyt tutaj, trochę się chowali przed Jankiem i dopiero w okolicach dziesiątej sytuacja zaczynała powoli wracać do normy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

88.

Nie ma co ukrywać, że wieść o balu rozeszła się już po całej budowie. Nie przysparzało nam to korzyści wśród reszty załogi. Nie lubili nas coraz bardziej. Właściwie to trudno im się dziwić, chłopy wyposzczone, wielu pracuje dłużej niż my, a tu nagle pojawia się załoga, do której po paru dniach kooptują załogę damską, no i ta załoga za cholerę się nie chce podzielić zdobyczą! Krzywo na nas patrzyli na budowie, oj krzywo, na stołówce wrzeszczeli na nas, jak ktoś z naszych chciał kogoś do kolejki wziąć, no i latały w powietrzu głośne ostrzeżenia, że się z nami policzą. Ale straszyć to my – nie nas. Mieliśmy to w głębokim poważaniu. Szczególnie dzisiaj, kiedy wszyscy jeszcze żyli wydarzeniami sprzed dwóch dni.

Kiedy poranna sytuacja trochę się uspokoiła, mogłem spokojnie porozmawiać z Niną. Bo jak dotąd, to głównie ja tapetowałem, a ona zajmowała się bieganiem po okolicy i śmichami – chichami z innymi dziewczynami i chłopakami też. W końcu wróciła, wycałowała mnie w podziękowaniu, że dałem jej trochę poszaleć i wreszcie zabrała się do pracy. Pracowaliśmy niespiesznie, chodząc obok siebie jak dwa koty, które niby leniwie pomrukują, ocierają się o siebie bardzo spokojnie, ale pod pozorem spokoju aż kipi by coś spsocić. Nina pierwsza nie wytrzymała. Powiedziała, że jeszcze trochę i będę żałował, bo ona przestanie zwracać uwagę na całe otoczenie i zgwałci mnie tu na miejscu, bo jej robię ochotę nie do wytrzymania. Ja piłeczkę odbiłem, mówiąc, że kto komu ochotę robi. To mnie wszystko w spodniach puchnie. I to ja mam problemy z chodzeniem.

Tak przekomarzaliśmy się dobrą chwilę, aż Nina nagle spoważniała. Było to tak widoczne, że od razu zapytałem co się stało. Odpowiedź nie była zbyt przyjemna.

Nina powiedziała, że wczoraj po powrocie do domu miała z mężem poważną rozmowę i on dzisiaj przyjedzie pod naszą budowę i po pracy chce się ze mną spotkać, tak jak mówił wcześniej.

Nie muszę chyba pisać, że mnie na chwilę zamurowało. Wiedziałem, ze kiedyś to nastąpić musi, ale że tak szybko? Że dziś? Dlaczego dziś? Czy to znaczy, że dzisiaj mnie ktoś ustrzeli zza węgła? A jak strzeli, to przeżyję czy nie tak całkiem? A jak przeżyję to w jakim stanie?

No i „opuchlizna” w spodniach gdzieś się ulotniła. Już nic mi nie przeszkadzało w chodzeniu i w układaniu tapety. Właściwie to pomyślałem nawet, że chcę kłaść tą tapetę nawet w nocy, że pewnie ochrona go nie wpuści, więc nawet jak będzie widział światło, to nic mi nie zrobi... bo z oddali nie może trafić tak do góry na czwarte piętro.

Nina szybko zauważyła zmianę w moim nastroju. Zaczęła mnie uspokajać, żebym się nie bał ani męża, ani jakichś innych „zleceniodawców” bo ich po prostu nie ma. Zapytałem, czego on właściwie oczekuje po tym spotkaniu. Nina odpowiedziała, że do końca nie wie, ale z tego co się zorientowała, to po prostu chce się przekonać i próbować zrozumieć w czym jestem lepszy, ładniejszy, przystojniejszy, czy jakiś inny –ejszy i jaki jest powód, że ona wybrała mnie, a on poszedł w odstawkę. No bo ona przestała z nim sypiać i wypędziła go z sypialni do kuchni, gdzie sypia na kanapie. I on dalej nie może się z tym pogodzić. I dalej szuka przyczyny.

Nie będę ukrywał, że mnie to rozśmieszyło, co troszkę rozładowało atmosferę.

Po tych kilku tygodniach w Rosji ja już doskonale rozumiałem jaka jest różnica pomiędzy nami – Polakami, a Rosjanami. Może nie wszystkimi, ale bardzo wieloma. Niestety, pod wieloma względami, oni są po prostu Azjatami. Ich stosunek do kobiet jest azjatycki, zresztą do wielu innych spraw i rzeczy jest taki również. Najlepiej to widać w armii, gdzie cenną rzeczą jest karabin, czołg, samolot, rakieta. Człowiek jest niczym, a prosty żołnierz, to mniej niż zero. Żołnierzy to oni mogą mieć stadami (tak myśli dowództwo) a z karabinu trzeba się rozliczać.

I podobne podejście oni mają do kobiet. To jest rzecz, własność, która ma służyć i siedzieć cicho. Jak jest grzeczna, to dostanie ochłapy, a czasem i do stołu się ją dopuści.

I jak tu się dziwić, że normalnie potraktowane – w pracy i poza pracą – nasze współpracownice lgnęły do nas całym sercem. Bo traktowaliśmy je po partnersku i szybko się zorientowały, że nie robimy różnicy z tego „kto” tylko różnica jest w tym „jak”. Po prostu traktowaliśmy je normalnie, bez zbytniej taryfy ulgowej, ale i z uwzględnieniem ich kobiecości. I to im się podobało. No i odpłacały czym mogły...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

89.

Do obiadu nie było już długo, więc bijąc się z myślami jakoś dotrwałem, tym bardziej, że Nina, jakby chcąc mnie uspokoić i obniżyć poziom stresu nie odstępowała mnie ani o krok i co chwila albo cmoknęła w policzek, albo musnęła ręką po włosach, albo po prostu przytulała się kładąc głowę na mym ramieniu. No a na stołówkę, to już szliśmy objęci jak małolaty.

Na stołówce znowu wróciły opowieści sobotnie. Większość doskonale się bawiła wspominkami i wracaniem do ciekawszych epizodów, a Nina oczywiście od razu rzuciła się w wir dyskusji każdy z każdym. Ta wychowawczyni pionierów już zawsze z niej wyłaziła w takich sytuacjach. To już miała we krwi. Przez te opowiadania dzisiaj prawie wszyscy jedliśmy niemal piętnaście minut dłużej niż zwykle, więc można sobie wyobrazić jaki radosny nastrój panował na jadalni.

Ja jednak wiedziałem, że tylko tutaj mam szansę pogadania z chłopakami, bo później wszyscy się rozejdą i większości już nie złapię. Dlatego pod pozorem błahej rozmowy podchodziłem do stolików i jednemu z siedzących, przeważnie najlepiej znanemu, bez ogródek przedstawiałem sytuację. I prosiłem, aby po pracy nie spieprzali do hotelu, tylko z oddali przyglądali się sprawie aby w razie czego móc zareagować. I prosiłem o rozprowadzenie wieści innym.

Muszę przyznać, że nie odmówił nikt. Wszyscy przyrzekali stawić się na ochronie i jeszcze pogadać z innymi. I to mnie trochę uspokajało. Mogłem wreszcie wracać na budowę. Zrobiłem co mogłem aby czuć się w miarę swobodnie. Ale, ale... jeszcze nie wszystko. Należało odwiedzić kiosk i znajomą babulę z lejkiem.

Ucieszyła się szczerze na nasz widok. Tyle, że nie mieliśmy czasu zbyt długo rozmawiać. Szybko zrobiliśmy zakupy i biegiem wracaliśmy na obiekt.

Pracowało nam się w miarę normalnie, chociaż bez tego porannego rozgardiaszu. Jakoś odeszła mi ochota na balowe wspominki, a i w ogóle gadać mi się nie chciało. Nina na początku usiłowała mnie rozruszać ale w końcu dała sobie spokój i zniecierpliwiona poszła gdzieś na ploteczki, czy też powygłupiać się z innymi. Nawet mi to było na rękę. Spokojnie i systematycznie robiłem swoje, tapeta kleiła mi się równo jak mało kiedy, aż w pewnym momencie ze zdziwieniem zauważyłem, że jak nie zwolnię, to jeszcze dzisiaj skończę pokój i będę musiał przenosić się z całym majdanem w inne miejsce. A tego nie chciałem, bo to wprowadzałoby nowe zamieszanie na koniec dnia. Poza tym takie zamieszanie zawsze jest usprawiedliwieniem kontaktów z innymi, więc się je zostawia na lepsze okazje i na trudniejsze czasy. A dziś było wyjątkowo spokojnie. Manfreda nie było cały dzień, Willy w Austrii, Janek rano robotę porozdawał i teraz tez chodził i rozpamiętywał sobotnie momenty.

Tak więc należało zwolnić i to koniecznie. Wyjrzałem więc na korytarz. Niedaleko mojego wejścia stał Andrzej, jeden z kumpli Zenka. W jednej ręce trzymał wprawdzie wiadro z farbą, a w drugiej rolkę na przedłużce, jakby gdzieś wybierał się malować, ale gdy go zawołałem i kiwnąłem ręką, to bez wahania zawrócił i wszedł do pokoju. Pewnie wiedział po co, ale dla pewności zapytałem. Odpowiedział, że nie ma zwyczaju odmawiać. Roześmieliśmy się, wyjąłem więc butelkę i zaczęliśmy degustację. Andrzej dopytywał się o szczegóły tego mojego planowanego spotkania. Opowiedziałem sytuację jaka powstała i co i jak zamierzam zrobić. On z kolei przyrzekł pełną mobilizację, oczywiście dyskretną i w cieniu, aby nie potrzebnie człowieka nie stresować, gdyby nie było takiej potrzeby.

Dużo nie piliśmy, bo pamiętałem, że dzisiaj niezdrowo jest przesadzić, i po pracy mam mieć oczy szeroko otwarte. Kiedy więc Nina wróciła, byłem troszkę wyluzowany, ale nic więcej nie wskazywało na to, że coś piłem. Jednak ona od razu zauważyła zmianę w moim nastroju. Aż westchnęła z ulgą, że wreszcie wracam do normalności i poskarżyła się Andrzejowi, że już byłem nie do życia i nie mogła ze mną wytrzymać. Pośmialiśmy się trochę i tak powoli, powoli, dotrwaliśmy do końca roboczego dnia.

Kiedy zbieraliśmy już narzędzia, zapytałem, czy po tym spotkaniu pojedzie ze mną, czy wraca do domu. Odpowiedziała, że niestety wraca, ale urządzi w domu wszystko tak, abyśmy jutro pojechali do mnie. Trochę mi to nie odpowiadało, ale co było robić.

Z budowy wyszliśmy razem. Wieczór był ponury, było mokro i wiał nieprzyjemny, przenikliwy, zimny wiatr. Zaraz za bramą dyskretnie porozglądałem się na boki, spojrzałem naprzeciw, ale nic nie odróżniało sytuacji od tej, która była tutaj cechą każdego wieczoru: nieliczni przechodnie przemykający w pośpiechu chodnikami, a czasem również naszą ulicą, która teraz zamknięta przez budowę nie groziła niczym spacerowiczom. O tym oczywiście nie wszyscy wiedzieli, stąd też niektórzy piesi szli mimo wszystko jednym lub drugim chodnikiem. Zapytałem Niny gdzież ten mój nieznajomy, który tak gorąco pragnie mnie poznać. Odparła, że na razie nie widzi, ale pewnie gdzieś w pobliżu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Żeby nam tylko Stacha nie pobił. :o Bo kto bedzie pisał ciąg dalszy? :wink: :D
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

90.

Nie odwracałem się i raczej poczułem niż zobaczyłem, że za nami z bramy wychodzi dwie grupy chłopaków, przy czym jedna skręciła od razu w lewo, a druga w prawo, tworząc dwie „szpice”, które miały osłaniać mnie w razie czego. Chłopaki obojętnie wyprzedzili nas po obydwu stronach i na nic nie zwracając uwagi, poszli naprzód roztapiając się coraz bardziej w mrokach ulicy. Tylko ktoś dobrze znający nasze zwyczaje mógł zauważyć, że tym razem mało kto skręcił w boczną drogę, która prowadziła na stołówkę. Większość poszła prosto tak jakby nikt nie był głodny. Co niektórzy tylko dyskretnie odwracali się do tyłu lokalizując miejsce gdzie byliśmy z Niną.

Wreszcie, kiedy przeszliśmy drogę poprzeczną i odeszliśmy już na kilkanaście metrów od bramy, Nina powiedziała, że widzi Saszę. Popatrzyłem przed siebie. Chodnikiem i ulicą szło wprawdzie kilkanaście osób, ale w całkowicie różne strony i niewątpliwie byli to przypadkowi przechodnie. Nie potrafiłem go zlokalizować. Zapytałem Niny, czy jest sam. Oczywiście – odpowiedziała i roześmiała się. I dodała, że przecież cały czas mówiła, że będzie sam, żebym nie obawiał się żadnego podstępu z jego strony. Po chwili i ja go zlokalizowałem. Szedł chodnikiem po lewej stronie ulicy i intensywnie wpatrywał się w nasze sylwetki. To właśnie pozwoliło mi go rozpoznać. Zwolniłem, aby dokładniej rozejrzeć się dookoła i nie wpakować się w jakąś niemiłą sytuację. Natomiast Nina zostawiła mnie i szybkim krokiem podeszła do niego. Kiedy się spotkali, zatrzymałem się. Oni również przystanęli na chwilę, po czym wolnym krokiem zaczęli się do mnie zbliżać. Obserwowałem Saszę starannie. Był mężczyzną szczupłym i wysokim, ale chyba niższym ode mnie. Trzymał się prosto, z sylwetki przystojny, mógł się kobietom podobać. Szedł patrząc w moją stronę i nic nie wskazywało na to, aby nieznacznym gestem, czy tez ruchem dawał komukolwiek jakieś znaki czy inne sygnały. Nie rozglądał się również na boki i pewnie nie zauważył dwóch grup moich znajomych, którzy wolniutko udawali, że gdzieś idą i z oddali dyskretnie go obserwowali, gotowi do interwencji w razie potrzeby.

Po chwili, również wolno, ruszyłem w ich stronę. Zbliżaliśmy się do siebie nieuchronnie i konsekwentnie. Wreszcie odległość zmniejszyła się na tyle, że spoglądaliśmy sobie w oczy. Sasza milcząc podszedł do mnie, popatrzył jeszcze przez krótką chwilkę, kiedy odezwała się Nina. – Sławek – powiedziała – to jest mój mąż Sasza. Sasza – to jest Sławek, mój znajomy z którym pracuję. Wyciągnąłem rękę. Po niewyraźnym wahaniu Sasza również wyciągnął swoją i milcząc uściskaliśmy sobie dłonie. Kiedy dalej milczeliśmy, inicjatywę przejęła Nina. Zwróciła się do Saszy, mówiąc, że skoro tak bardzo chciał mnie zobaczyć, no to ma taką możliwość. Wtedy Sasza pierwszy raz się odezwał. Powiedział, że patrzy tak na mnie już chwilę i nie widzi niczego takiego, co by uzasadniało powstałą sytuację. Nic, co pozwalałoby mu zrozumieć dlaczego Nina odeszła od niego, a wybrała mnie. I zwrócił się wtedy do mnie, abym mu powiedział, co ja takiego mam, czego on nie ma. Nina milczała.

Sytuacja wyglądała na spokojną. Dyskretnym gestem dałem kolegom znać, że chyba nie są potrzebni i że mogą spokojnie iść na stołówkę. Chyba zrozumieli, bo zaczęli się wycofywać. Przestałem się więc nimi interesować i skupiłem się na pytaniu Saszy. No co mu miałem powiedzieć? Pytanie było obcesowe i bezpośrednie, zadane prosto z mostu bez wielkich grzeczności. Ale nie tak szybko. Odpowiedziałem więc mu wymijająco, odbijając piłeczkę pytaniem: a dlaczego mnie o to pyta? Ja go nie znam, więc nie znam i różnic między nami. A skoro zaistniały jakieś fakty, to najwyraźniej były albo są jakieś przyczyny.

Nie mówiłem nic o konkretach, chociaż Nina sporo zdążyła mi już opowiedzieć. Nie chciałem, aby się zorientował ile wiem. Ale nie tak szybko dało się go uspokoić. Sasza zbył milczeniem moją odpowiedź i usiłował mnie (a może nie mnie, tylko Ninę? – nie wiem) pognębić przechodząc do szczegółów. Zaczął wyliczać, że wcale nie jestem przystojniejszy, piję więcej od niego, jestem cudzoziemcem, który nie rozumie i nie zrozumie miejscowych ludzi i jeszcze szereg prawdziwych i wymyślonych argumentów. Nie starałem się ich nawet zapamiętać, bo widać było, że myślał i wymyślał to długo, a zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że to wszystko na nic. Że nawet gdybym we wszystkim przyznał mu rację, to nie ma to najmniejszego znaczenia. Że te wszystkie argumenty blakną przy tym jednym: ONA TAK CHCE!

Sasza chyba nie zdawał sobie sprawy, że jego rozmowa ze mną nie ma najmniejszego sensu. Że podjął próbę odzyskania Niny nie w tym miejscu, bo nie u mnie mógł ją odzyskać. Jeżeli w ogóle było to możliwe, to tylko ją mógł przekonać!

Tymczasem kontynuował swój niemal monolog, bo ja zupełnie się wyluzowałem i tylko od czasu do czasu coś mu ironicznie odpowiadałem. Opowiadał jakie to ma zasługi i jak jest krzywdzony. W końcu nie wytrzymałem i zapytałem czy pamięta jak w pijanym widzie wyciągnął pieniądze z kieszeni kurtki Swietłany i zmuszał Ninę, aby poszła do sklepu po wódkę. Był wyraźnie zaskoczony, że o tym wiem. Mruknął tylko pod nosem, że „i o tym ci powiedziała”, ale przeszedł do kontrataku, zarzucając mi, że piję więcej niż on. Wtedy i ja zaatakowałem. Zapytałem skąd wie, że więcej? Ja wiem ile mogę pić i wiem kiedy przestać, a poza tym nie będę mu się tłumaczył, bo na wódkę mi pieniędzy nie daje, więc mi i liczył nie będzie.

Minęło już chyba ze dwadzieścia minut takiej rozmowy, wreszcie nie wytrzymałem i zapytałem, czy ma jeszcze coś konkretnego, bo muszę iść na stołówkę. Odpowiedział, że nie ma nic oprócz tego, abym zostawił Ninę w spokoju. Podsumowałem więc rozmowę stwierdzeniem, że to akuratnie nie jego sprawa. Grzecznie powiedziałem mu dobranoc, mocno schwyciłem Ninę za rękę i poszliśmy w kierunku stołówki zostawiając Saszę stojącego na środku chodnika.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...