Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Pamiętnik znaleziony w Moskwie


retrofood

Recommended Posts

97.

W momencie, kiedy gdzieś rozległ się przytłumiony odgłos dzwonka, rozszczekały się psy. Trudno było określić z którego mieszkania rozlega się ich jazgot, ale po chwili szczęknął zamek, otwarły się drzwi mieszkania na wprost korytarza i zza drzwi wypadł ujadający pies, średniej wielkości. Nie bardzo znam się na psach, ale był to chyba skundlony terier walijski, albo coś podobnego. Za pieskiem wyszła Nina, ubrana w szlafrok. Podeszła do kraty z pękiem kluczy i odciągając psa, usiłowała otworzyć zamek.

Pies był wyraźnie zdezorientowany. Widać było, że zna Olgę i usiłuje pomerdać ogonem na jej widok, ale stojąca obok moja skromna osoba nie pozwalała mu na radosne gesty, bo przecież musiał trzymać fason obrońcy domu. Wreszcie, kiedy zamek ustąpił, Nina złapała pieska za obrożę i pociągnęła do mieszkania. Weszliśmy za kratę. Olga zamknęła ją pozostawionymi przez Ninę kluczami i roześmiała się. Powiedziała tylko: no, teraz już Nince nie uciekniesz! Fajnie, pomyślałem, jakby co, to zostaje mi tylko ewakuacja na spadochronie.

Weszliśmy do mieszkania. Pies, zamknięty w pokoju wrzeszczał wniebogłosy, a ja rozglądałem się, szukając wieszaka. Nina pokazała mi gdzie wieszać kurtkę, dała mi też pantofle, po czym zabrała reklamówki z zakupami i gdzieś je wyniosła.

Kiedy wręczyłem jej przyniesione kwiaty, zarzuciła mi ręce na szyję, pocałowała namiętnie i poprosiła do pokoju. Pokój nie odznaczał się niczym szczególnym. Ot, meblościanka, zdaje się nawet polskiej produkcji, stolik z niezłym, zachodnim telewizorem i sprzętem RTV, oraz szeroki tapczan stanowiły jego wyposażenie. Aha, był jeszcze stół z krzesłami, ale ustawiony z boku, w kącie, nie rzucał się w oczy.

Zapytałem Niny cichutko, gdzie jest Sasza. Nina nie ściszała głosu. Odparła, że w kuchni, śpi na kanapie i żebym sobie nim w ogóle głowy nie zawracał. On nie będzie nam przeszkadzał.

W międzyczasie Olga, która chodziła gdzieś po mieszkaniu, przyprowadziła do pokoju pieska, aby się ze mną zapoznał. Wyjaśniła mi, że to nie pies a suka i wabi się Dżejsi. Ta z kolei, trzymana za obrożę, przestała wreszcie warczeć i strofowana przez Ninę, zaczęła mnie obwąchiwać. Niezbyt pewnie się czułem, chociaż psów się raczej nie boję. Wreszcie Dżejsi straciła zainteresowanie moją osobą i sama, dobrowolnie wyszła z pokoju.

Tymczasem Nina przyniosła mi ręcznik i kazała iść do łazienki, a one z Olgą w tym czasie obiecały przygotować coś na stół. Wyszedłem do przedpokoju. Miałem okazję przyglądnąć się rozkładowi mieszkania. Nie było duże, zwykłe dwupokojowe mieszkanko. Zdążyłem się zorientować, że w drugim pokoju pewnie w łóżku leży Swietłana, bo dobiegał z niego suchy kaszel, natomiast przez otwarte drzwi kuchni było widać kawałek kanapy i stołu. Na kanapie spał Sasza, w pełnym ubiorze, tzn. w skarpetkach, spodniach i jakimś swetrze, a obok na stole stała butelka taniej wódki, opróżniona do połowy. Poza tym kilka pustych i jedna napoczęta paczka papierosów „Biełomorkanał” – to taki gatunek, że nasze dawne „sporty” to przy nich delikatesy.

Z pokoju Swietłany wybiegła Dżejsi. Podbiegła do mnie, znowu obwąchała, ale już nie warczała. Stałem spokojnie, dopóki nie zakończyła swoich manewrów, a potem podszedłem do otwartych drzwi i przywitałem się ze Swietłaną. Leżała na tapczaniku, a obok na stoliku stały drobiazgi, które zdążyła dać jej Olga. Tak to zresztą wcześniej uzgodniliśmy. Swietłana odmachała mi ręką, bo znów zaczęła kaszleć. Wycofałem się i poszedłem do łazienki.

Kiedy wykąpany wróciłem do pokoju, obok tapczanu stał już nakryty stół. Nina z Olgą siedziały na tapczanie i oglądały jakiś program w telewizji. Kiedy usiłowałem coś powiedzieć, pomachały tylko rękami nie odrywając wzroku od ekranu, kazały mi być cicho, a Nina tylko rzuciła, że jeszcze kilka minut. Popatrzyłem na ekran. Leciała właśnie rosyjska wersja programu „jaka to melodia”. Jednak w tej wersji, prowadzący był prawdziwym showmenem i musiałem przyznać, że potrafił z banalnego konkursu robić interesujący program, lepszy niż nasz. Na szczęście, rzeczywiście po kilku minutach program się zakończył i dziewczyny wróciły do rzeczywistości.

Wypiliśmy po parę kieliszków i teraz Olga poszła do łazienki. Kiedy wyszła, Nina podeszła do drzwi i zablokowała zamek. Po czym patrząc na mnie rozchyliła poły szlafroka.

Pod spodem miała na sobie tylko krótkiego T-shirta i nic poza tym. Wolnym krokiem podeszła do tapczanu. Wstałem i objęliśmy się, po czym położyłem ją ostrożnie na tapczanie. Nina poddawała się pieszczotom, jednak nie pozwoliła mi się rozebrać, mówiąc, że przecież zaraz wróci Olga. I rzeczywiście. Po chwili zza drzwi rozległ się zniecierpliwiony głos Olgi, że przecież możemy trochę poczekać. Nina wstała, doprowadziła się do ładu i otwarła drzwi.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 1k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

98.

Usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy z Olgą opowiadać Ninie bieżące wieści z frontu budowy. O Willym wiedziała, ale nie znała szczegółów jego zachowania. Powiedziała też, ze dzwoniła przed naszym przyjściem do Janka i po rozmowie z nim jest przekonana, że możemy pracować razem, więc jutro spróbujemy od rana i zobaczymy jak zareaguje.

Oczywiście, piliśmy tez trochę podczas tej rozmowy, więc i głosy nam się z czasem podniosły tak, ze w pewnym momencie usłyszeliśmy z kuchni jakieś gderanie Saszy. Pewnie się obudził. Nina poszła tam na chwilę i słyszałem tylko jak mówi, że ma gości i prosi, aby nie przeszkadzał. Zaraz też wróciła i kontynuowaliśmy rozmowę. Po chwili rozległ się dzwonek do drzwi. O dziwo. Słyszałem, jak piesek podbiegł do drzwi wejściowych, ale tym razem nie szczekał. Nina wyszła i słychać było jak otwiera drzwi, a potem zaczyna z kimś rozmawiać ściszonym głosem. Drugi głos był damski. Po chwili w drzwiach pokoju pojawiła się jakaś kobieta, a za nią weszła Nina. Zostałem przedstawiony jako znajomy z pracy, a kobieta okazała się sąsiadką zza ściany. Była to tęgawa kobieta w wieku około czterdziestu lat, która z wielką pewnością siebie i bez skrępowania oznajmiła, że w wizjerze zobaczyła nieznanego faceta wchodzącego do Niny, więc zżerana ciekawością przyszła zobaczyć kto to taki. A teraz skoro jej ciekawość została zaspokojona, to może się z nami trochę napić.

Zrobiło się dość wesoło, bo sąsiadka, na imię miała Aleksandra, była osobą dość otwartą, ale po chwili zorientowałem się, że ta otwartość jest znakomicie kontrolowana i trzymana ściśle w ryzach. Ona mówiła to, co chciała powiedzieć i nic więcej. Ale na wiele tematów, między innymi damsko – męskich, nie miała ograniczeń, zresztą jak większość znanych mi w Rosji osób. Tutaj po prostu o tych sprawach mówiło się otwarcie, bez tego skrępowania i nabożeństwa jak w Polsce. Więc i rozmowa układała nam się nie najgorzej, tym bardziej, że był to temat z gatunku tzw. bezpiecznych, bo nie dotyczył ani polityki, ani historii, ani innych wrażliwych sfer. Bo to były sprawy zastrzeżone do rozmowy pomiędzy osobami, które znały się trochę dłużej i wynikające z historii różnice w ich poglądach nie mogły prowadzić do powstawania poważnych nieporozumień między nimi.

Oczywiście, Sasza nie spał i co jakiś czas coś tam mamrotał. Nina nie chciała iść do niego, więc chodziła Olga. Najpierw zaniosła mu kilka papierosów, widocznie te jego już mu przestały smakować, potem zaniosła zapalniczkę, wreszcie przyszła i wzięła butelkę wody. Kiedy mówił coś jeszcze już tylko odkrzyknęła, żeby spał i nie przeszkadzał, więc ucichł i dał nam spokój.

Aleksandra posiedziała z godzinę z nami, po czym pożegnała się i poszła do siebie. Po chwili zaczęła się zabierać do wyjścia Olga. Było już późno, dochodziła północ i kiedy wyraziłem obawę, czy taki powrót do domu będzie dla niej bezpieczny, roześmiała się tylko, że jest to pora, o której ona wraca od Niny bardzo często. Zresztą, nie ma tak bardzo daleko. To tylko na planie metra wygląda to na znaczną odległość, ale to dlatego, że jest on rysowany schematycznie, bez uwzględnienia rzeczywistych odległości. Realnie miała stąd do swojego mieszkania siedem przystanków autobusem i to wszystko.

Nina zaproponowała mi, że odprowadzimy Olgę na przystanek. Nie miałem nic przeciwko, więc ubraliśmy się, Nina wzięła psa na smycz i poszliśmy.

Przystanek był po przeciwnej stronie świata niż stacja elektryczki. Szliśmy powoli, bo pies szalał na uwięzi, wreszcie Nina zdjęła mu smycz i przestał nas hamować. Szybko doszliśmy na miejsce. Było całkiem blisko. A po kilku minutach przyjechał autobus, Olga wsiadła i odjechała. Mogliśmy wracać.

Dżejsi wyraźnie mnie już zaakceptowała. Parę razy wprawdzie jeszcze zabierała się do obwąchiwania moich spodni, ale robiła to wyraźnie z ciekawości, bez najmniejszych oznak wrogości. W dodatku Nina znowu podpięła jej smycz, ale teraz wolny koniec oddała mnie, po czym oddalił się ode mnie. Dżejsi próbowała za nią pobiegnąć, ale smycz nie puszczała. Odwracała się patrząc z wyrzutem na mnie, ale w końcu zrozumiała że jest na mojej łasce i dała sobie spokój z szarpaniem, tylko grzecznie szła obok mnie. Po chwili Nina wróciła, bo zbliżaliśmy się do domu i tak razem, nie dzwoniąc tylko otwierając drzwi kluczem, wróciliśmy na miejsce.

Nina zajrzała do Swietłany. Była zadowolona, bo Swietłana spała spokojnie i najwyraźniej nie miała już temperatury. Poszliśmy więc do pokoju. Nina ścieliła tapczan, po czym pozbierała naczynia ze stołu i poszła je umyć, a ja zacząłem się rozbierać do spania. Schłodzony naszym wieczornym spacerem nie czekałem na nic, tylko z przyjemnością wsunąłem się pod kołdrę. Nina kończyła porządki po czym poszła do łazienki. Kiedy wróciła - była ubrana w krótką koszulę nocną. Przystanęła obok drzwi, zamknęła je na blokadę, po czym podeszła i położyła się obok. Kiedy starałem się przygarnąć ją do siebie, przysunęła się bliżej i przywarła do mnie całym ciałem. Przejechałem dłonią po jej plecach , biodrach, aż do ud. Pod koszulą niczego nie było. I dobrze. Nie chciałem już dłużej czekać.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

99.

Pieściliśmy się powoli, ze smakiem, bez zbędnego pośpiechu. Ale tym razem jakoś na początku nie udawało mi się zapomnieć o całym świecie, jak to wcześniej bywało. Przez głowę przeleciała myśl, czy ja potrafiłbym leżeć, gdy tymczasem moja żona, za ścianą, kochała by się z drugim facetem. Ale wokół panowała cisza, którą zakłócały tylko nasze odgłosy i cichutki głos telewizora.

Wreszcie Nina uznała, że dłużej czekać nie będzie i odwracając mnie na plecy, dosiadła w swojej ulubionej pozycji jeździeckiej i zaczął się odlot. Ale długo nie trwał. Jej gwałtowne ruchy spowodowały charakterystyczne skrzypienie tapczanu, a po chwili rozległo się pukanie w drzwi i głos Saszy.

Sasza wołał, aby dać mu zapałki, bo nie ma sobie czym zapalić papierosa. Popatrzyliśmy na siebie obydwoje i roześmieliśmy się. Podniecenie uleciało w jednej chwili. Nina zeszła ze mnie i z tapczanu, obciągnęła koszulę, której nie zdążyłem jeszcze zdjąć do końca, wzięła swoją zapalniczkę i podeszła do drzwi. Otwarła blokadę, otworzyła i bez słowa podała Saszy zapalniczkę, po czym zamknęła wszystko tak jak było i wróciła na tapczan.

Zapadła cisza. Chwilę leżeliśmy milcząc i tylko moja ręka powoli gładziła jej plecy. Nina powiedziała do mnie cichutko, że Sasza pewnie stoi za drzwiami i słucha. Wtedy zaproponowałem, abyśmy specjalnie trochę „poskrzypieli” tapczanem. Propozycja ją tak rozbawiła, że po chwili śmiechu usiadła mi na nogach i gwałtownymi ruchami bioder rzeczywiście doprowadziła tapczan do skrzypienia. Nie minęła chwila, a od drzwi znów rozległo się pukanie. Wtedy uspokoiła się i zawołała co znowu chce. Sasza chciał papierosa, bo twierdził, że jego są zamoczone i nie chcą się palić. Nina wzięła kilka papierosów i zaniosła mu do drzwi. Ale tym razem zapowiedziała, że może spokojnie iść do kuchni, bo więcej razy drzwi nie otworzy, choćby pukał do rana. I żeby wreszcie dał jej spokój bo rano musimy wstawać do pracy, więc musimy się przespać.

Kiedy wróciła do mnie, znów przez chwilę leżeliśmy spokojnie, ale ile można tak leżeć. W końcu kochaliśmy się w pozycji klasycznej, wtedy o dziwo, tapczan nie skrzypiał, panowała cisza, którą zakłócały tylko nasze urywane oddechy. I wreszcie udało się zapomnieć o tym, że za drzwiami słucha Sasza. A potem nasyceni i zaspokojeni – zasnęliśmy.

Dobrze, że Nina nastawiła budzik, bo inaczej spalibyśmy do południa. Ale wyjścia nie było, trzeba było wstawać. Kiedy wyszedłem do przedpokoju, przez otwarte drzwi do kuchni zobaczyłem, że Sasza śpi spokojnie na kanapie, ale stojąca obok butelka była pusta. Wszystko było jasne.

Szybciutka poranna toaleta, szybka kawa i byłem gotowy do wyjścia. Nina obudziła Swietłanę i zapytała jak się czuje, czy zostanie sama. Gorączki niby nie miała. Swietłana z dziecięcym oburzeniem stwierdziła, że przecież jest już duża i nie tylko zostanie, ale później nawet obiad ugotuje, więc uspokojona Nina nie traciła więcej czasu, ubrała się, podmalowała i poszliśmy najpierw na chwilę wyprowadzić psa, a potem do elektryczki.

Było już dość zimno i para naszych oddechów wyraźnie odcinała się od otoczenia, tym bardziej, że nie szliśmy spokojnie i dostojnie. Pewnie dla zewnętrznego obserwatora nie wyglądaliśmy nawet na śpieszących się do pracy. Zachowywaliśmy się raczej jak para rozbrykanych nastolatków, która bawi się wesoło po drodze. Ale dzięki temu było nam ciepło i wesoło. Dopiero na peronie trochę się uspokoiliśmy.

Zapytałem Niny, czy Swietka jest bezpieczna. Odparła, że raczej tak. Nie zdarzyło się jeszcze, żeby Sasza był wobec niej agresywny, bo wtedy na pewno natychmiast wyrzuciłaby go z mieszkania. A to na pewno byłoby dla niego problemem, bo on faktycznie nie bardzo ma się gdzie podziać. Dlatego ona naciska na jego wyprowadzenie się, ale nie stawia sprawy na ostrzu noża. Zostawia mu w ten sposób trochę czasu na załatwienie tematu. Tyle, że on ten czas traci, pijąc ciągle. Jedyną przerwę zrobił wtedy, kiedy się ze mną spotykał. I to wszystko. Ale przyjdzie czas i na niego, na razie jest jak jest.

Nie sprawdzaliśmy rozkładu jazdy, bo o tej porze pociągi jeździły często. I faktycznie, po kilkunastu minutach coś nadjechało. Udało nam się wejść na koniec wagonu, mimo ogromnego tłoku. Kiedy ustabilizowaliśmy swoje miejsce, Nina odwróciła się przodem do mnie i przywarła całym ciałem, jednocześnie obejmując ręką. Miejsce w którym staliśmy nie pozwalało jej trzymać się czegokolwiek. Nie było tu żadnego uchwytu ani poręczy. Tylko mnie, dzięki większemu wzrostowi udało się jedną ręką złapać za górną poręcz. Drugą ręką trzymałem reklamówkę z drobiazgami.

Kiedy pociąg ruszył, Nina najpierw oparła swoją głowę na moim torsie, a potem podniosła ją, popatrzyła na mnie, a w jej oczach zapaliły się jakieś figlarne iskierki. Nie wiedziałem o co chodzi, ale po chwili poczułem. Jedna jej ręka dalej mnie obejmowała w pasie, ale druga dobierała się do mojego rozporka i po chwili stwierdziłem, że moja męskość gwałtownie rośnie w jej dłoni.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

100.

Trudno nawet opisać tą sytuację. Jesteśmy wewnątrz wagonu w którym jedzie cała masa ludzi, a ja stoję z zamkiem w spodniach zsuniętym na sam dół, ręka Niny zawędrowała do wnętrza slipek a całość przestaje się w spodniach mieścić. Nina popatruje na mnie dusząc się ze śmiechu. Widocznie minę mam nieszczególną, ale jej ręka nie przestaje poruszać się w rozporku. Ja nie mam możliwości interwencji, bo jedną rękę mam w górze i nie mogę jej opuścić, a drugą mam zablokowaną pomiędzy innymi ludźmi i też nie mogę rzucić reklamówki, aby próbować zakończyć ten spektakl. Na całe szczęście pociąg zbliżał się do następnego przystanku, więc po chwili Nina jakoś poukładała wszystko wewnątrz spodni i częściowo zasunęła zamek. Nikt, mam nadzieję, nie zauważył całego zdarzenia.

Kiedy pociąg stanął na stacji, udało mi się przemieścić rękę z reklamówką do przodu i zabezpieczyć się przed kontynuowaniem zabawy. Dyskretnie też poprawiłem zamek, aby nie groziło mi nic nieprzystojnego. A potem zapowiedziałem Ninie, że się zrewanżuję, że tego bez zemsty nie zostawię. Odparła z miną niewiniątka, że chciała tylko sprawdzić, czy mogę bezpiecznie chodzić po ulicach i przekonała się, że nie mogę. I zapowiedziała, że ona już się postara, żebym więcej nie wychodził z domu w sytuacji, kiedy byle dotknięcie pobudza moją męskość do życia. Ona już tak się nim zajmie, że nie będzie w stanie podnieść się ani na widok, ani na zabiegi żadnej kobiety. Bo faceta niewykończonego, to znaczy z "nim" niewykończonym, nie wolno z domu wypuszczać.

Oryginalna teoria, przyznam, że o czymś takim słyszałem tylko od Staszka. To on skarżył się, że Natasza ujeżdża go bez przerwy i jego już wszystko boli tak, że chodzić normalnie nie może. Kiedyś, w nocnym barze, wprost prosił chłopaków, żeby ktoś wreszcie mu ją odbił, bo on ma dość. A wszystko dlatego, że kiedyś na ulicy, kiedy szedł z Nataszą, odwrócił się i popatrzył za przechodzącą obok dziewczyną. Zapowiedziała mu zemstę, no i się mściła. :D

Jednak biorąc pod uwagę dotychczasowy permanentny brak czasu i możliwości intymnych spotkań, jakoś nie bardzo mogłem sobie wyobrazić siebie w sytuacji Staszka, więc tylko roześmiałem się do Niny i cichutko na ucho zapowiedziałem jej, że prędzej będzie leżeć jak ścięta kłoda drewna bez siły, zanim mnie się przestanie chcieć. Bo teraz jak ją dopadnę i nadzieję na rożen, to jej do gardła dojdzie, więc niech nie straszy i nie obiecuje, tylko szykuje się do walki o przeżycie.

Popatrzyła wtedy na mnie spokojnie i rzuciła krótko: nie budź we mnie lwa! Bo cały nie dojedziesz na budowę. Zostaniesz „zatrachany” albo tu, albo nawet w metrze, mimo, że tam tłum będzie jeszcze większy.

Tak to dogadywaliśmy sobie po cichutku, na ucho, przez całą drogę. Bo po wyjściu z pociągu, w metrze też musieliśmy stać w tłoku, przytuleni do siebie.

Muszę przyznać, że rosyjskie słowo „trachać” się, bardzo mi się podobało. Nie brzmiało wulgarnie i jak się zorientowałem, było używane nawet w dziennikarstwie i literaturze. No i było krótkie, proste oraz jednoznaczne.

 

Przed budową rozdzieliliśmy się, ja poszedłem prosto na obiekt, a Nina do szatni. Zanim przyszła do mnie z szatni, to sprzęt był już rozłożony, materiały przygotowane a ja gotowy do pracy. Krótko powiedziałem jej co i gdzie wczoraj robiłem, co według mnie należy robić i powoli ruszyliśmy z klejeniem. Ale zaraz do nas przyszedł Mirek, zobaczyć czy przeżyłem wizytę. Pożartowaliśmy trochę, Mirek narzekał, że coraz mniej ludzi nocuje w hotelu, wczoraj to podobno w barze nawet nie bardzo było z kim się wódki napić. A dzisiaj rano, to do pracy jechało trzech, ale na obiekcie to są wszyscy, czyli dziewięć osób.

No cóż, trener Górski mawiał, że gra się tak, jak przeciwnik pozwala, a skoro można było nie spać... no to nie spali!!!

Dobrze, że Mirek zajrzał, to było z kim się rozgrzać, bo na obiekcie robiło się już całkiem zimno. Nasze klejone ściany nie schły, no bo jak miały schnąć, kiedy nie było większości okien, a te które były pomontowane, to tylko tak, aby nie spadły. W miejscu parapetów widniały dziury, a i po bokach piankę położono tylko punktowo. Folia, którą zasłanialiśmy otwory, była zbyt słabym materiałem izolacyjnym, aby zatrzymać ciepło z dmuchaw elektrycznych, którymi podgrzewaliśmy się w dzień. Ale w nocy wszystko było wyłączone, więc do rana po cieple zostawały tylko wspomnienia. Pozostały do wykorzystania stare, sprawdzone sposoby budowlańców. I jak zwykle, nie zawiodły. Nie minęło kilkanaście minut i już było nam ciepło i wesoło.

Wreszcie Mirek poszedł, bo wkrótce można się było spodziewać porannego obchodu. A rano mógł wpaść zarówno Manfred jak i Willy. Różnie przecież w różnych dniach zaglądali.

A dzisiaj przyszli do nas obydwaj.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...