Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Pamiętnik znaleziony w Moskwie


retrofood

Recommended Posts

  • Odpowiedzi 1k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

  • 2 weeks później...

108.

W pokoju wszyscy rozmawiali w miarę spokojnie, zajmując się sobą i nasze wejście nie przerwało już żadnych rozmów. Zbyszek, przychodząc po pieniądze, chyba opowiedział o co chodzi, więc towarzystwo nie zwracało na nas jakiejś specjalnej uwagi. Nina wraz z innymi dziewczynami „atakowała” Janka, który siedział obok swojej Ludki trzymając ją za rękę, a wokół skupiły się pozostałe. Kiedy usiadłem na swoim miejscu Nina tylko na chwilkę oderwała się od rozmowy, popatrzyła na mnie i samym spojrzeniem zapytała, czy wszystko w porządku. Uśmiechnąłem się i skinąłem głową. Uspokojona, wróciła do dyskusji z Jankiem.

Usiadłem więc za stołem i miałem trochę czasu, aby poobserwować innych siedzących i posłuchać dyskusji. Alkohol już dawał o sobie znać, bo rozmowy były już głośne i ostre, ale to normalka. Trochę zmartwiło mnie, gdy zorientowałem się, że Zbyszkowa Tatiana siedzi trochę naburmuszona, ale gdy przyszło do toastów, to pierwsza schwyciła za kieliszek, więc nie było tak źle.

Siedziałem i patrzyłem na Ludmiłę, z którą przyszedł Marek. Z wcześniejszych rozmów i toczonych teraz zrozumiałem, że jest to ktoś ze szpitala, gdzie Zenek chodził się leczyć. No a z nim tak dla towarzystwa poszedł Marek i... wyrwał sobie księgową z tego szpitala. Fajnie!

Ludmiła była wysoką brunetką, ładną i elegancką. Trochę nie bardzo czuła się w naszym towarzystwie, ale to pewnie wynikało z debiutu. Następne razy będą pewnie lepsze.

Byliśmy tak zaabsorbowani dyskusjami o wszystkim i niczym, że nikt w porę nie zwrócił uwagi na zegar. Kiedy wreszcie ktoś wspomniał, że czas leci, okazało się, że jest już po pierwszej. Metro było już zamknięte, no a ... do domu daleko. I to my z Niną mieliśmy najdalej. Jednak po paru minutach podszedł do mnie Janek i powiedział, że on wychodzi z Ludką, a my możemy spać na jego tapczanie. No i było po problemie. W ciągu godziny impreza się zakończyła, towarzystwo się rozeszło i zostaliśmy w piątkę: Zbyszek z Tatianą, ja z Niną i Artur. Artur pozostał spać w salonie a my we czwórkę poszliśmy do sypialni, bo tam były obydwa tapczany. Światła nikt nie zapalał, bo było trochę widno od oświetlenia ulicznego, jakoś więc rozebraliśmy się po ciemku i położyliśmy się spać.

Byłem zmęczony, więc o jakichś figlach nawet nie myślałem. Rozebrałem tylko pod kołdrą Ninę, żeby bielizna nie przeszkadzała jej w dobrym spaniu, przytuliliśmy się do siebie i spokojnie czekaliśmy na sen. Ale nasze tapczany dzieliła odległość niewiele większa niż 2 metry, więc każdy szelest po sąsiedzku, każdy ruch i szept, były dobrze słyszalne. Ja leżałem od ściany, więc nic nie widziałem, bo Nina zasłaniała mi tapczan. Ona początkowo była zwrócona do mnie, więc też nie podglądała. Ale dochodzące odgłosy skomentowała. Tatiana ze Zbyszkiem dłużni nie byli, więc tak przez parę minut dowcipkowaliśmy o przyczynie dochodzących szelestów. Myśleliśmy, że blefujemy, ale po chwili dźwięki dochodzące z sąsiedzka jednoznacznie już świadczyły o wykonywanych czynnościach. Nina, jakby nie dowierzając, odwróciła się tyłem do mnie, a po chwili poczułem, jak jej wyciągnięta do tyłu ręka szuka moich klejnotów, bierze je do ręki i zaczyna się nimi bawić. Leżąc, podciągnąłem się do góry, aby spojrzeć ponad jej głową i ... zobaczyłem, że Tatiana dosiadła Zbyszka i normalnie go ujeżdża. Chyba wcześniej przykrywała się kołdrą, która teraz się zsunęła, lecz Tatiana już o nią nie dbała i jej nie podnosiła.

Obserwację przerwała mi Nina, która po chwili bezceremonialnie odwróciła mnie na plecy i również dosiadła. Przez chwilę nie czułem się zbyt komfortowo, ale po chwili wszelkie myśli uleciały mi z głowy i kochaliśmy się, jakbyśmy się z miesiąc nie widzieli. I nic nam już nie przeszkadzało.

Pewnie kończyliśmy wszyscy w zbliżonym czasie, bo kiedy wreszcie zacząłem dochodzić do siebie, ale leżałem jeszcze bez ruchu, w sypialni panowała doskonała cisza. Po chwili zapytałem głośno, czy ktoś tu słyszał jakieś dźwięki, bo wydawało mi się, że ja coś słyszałem. Zbyszek od razu zaprzeczył i po cichu przetłumaczył Tatianie moje pytanie. Ona tez zaprzeczyła, tak samo zresztą jak Nina. I tak pokpiwając lekko z sytuacji w końcu jakoś zasnęliśmy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

109.

Parę dni nic nie pisałem, więc wracam do dni poprzednich. A właściwie po co wracać, nic specjalnego się nie działo, chodziliśmy do pracy jak co dzień, ja jeździłem z Niną do niej, bo Sasza się wyprowadził, chociaż jeszcze nie zabrał wszystkich swoich rzeczy. Wpadłem tylko parę razy do hotelu, by zmienić ciuchy i to wszystko. Aha, kupiłem Ninie gitarę, więc wieczorami powoli przyzwyczajała palce do strun.

Willy na razie sprawdzał mnie raczej milcząco, już nie okazywał takich nerwów jak na początku, ale Janek ostrzegał, żebym się nie dał złapać na lep. I faktycznie, któregoś popołudnia, gdy Manfreda nie było, chłopaki namówili Willego na wódkę i pili z nim na budowie. Ale jak wyszedł z tego pokoju gdzie popijali i zobaczył mnie na korytarzu, to od razu rzucił się do opieprzania. Tyle, że ja wtedy niosłem we wiaderku wodę do kleju, więc mu wytłumaczyli, że przecież muszę klej rozrobić, no i się uspokoił.

I nie byłoby właściwie o czym pisać, ale któregoś dnia przed obiadem gruchnęła wieść, że dzisiaj jesteśmy w naszym hotelu ostatni wieczór, bo jutro po pracy mamy tylko pojechać, zabrać swoje rzeczy i się wyprowadzić do innego hotelu. No i nic więcej nie trzeba było, aby zdezorganizować całą naszą pracę. Najpierw wszyscy chodzili szukając Janka, aby potwierdził wiadomość, a kiedy przyszedł i potwierdził, no to zajęliśmy się prognozowaniem gdzie nas rzucą teraz, jak daleko będzie do budowy, w której części Moskwy jest nasz nowy hotel, no i najważniejsze: jak spędzimy ten ostatni wieczór.

Po obiedzie dyskusje trwały w najlepsze, aż w końcu przyjęliśmy wniosek Mirka, że wieczór spędzamy w nocnym barze i nie zapraszamy dziewczyn. Impreza ma być wyłącznie męska. Kiedy dziewczyny się o tym dowiedziały, były trochę naburmuszone, ale przecież o imprezie im nikt nic nie mówił, twierdziliśmy tylko, że trzeba się popakować, wszystko pozbierać i na głupoty nie będzie czasu, więc to jakoś przełknęły i dały nam spokój.

Po pracy wracaliśmy całą grupą, czego już dawno nie było. Najaktywniejszy był Mirek, który tworzył ad hoc scenariusze dzisiejszej zabawy, co chwilę dowcipniejsze. Ale i tak jego wyobraźnia okazała się niewystarczająca, bo jak zwykle, życie przerosło nasze wyobrażenia.

Umówiliśmy się, że do baru wybieramy się około dziewiątej, bo wcześniej trzeba było przecież się umyć, pobiegać do etażowych, żeby na jutro przygotowały całe wzięte pranie, no i chociaż wstępnie spróbować się spakować. Nie było to takie proste, bo mieliśmy znacznie więcej rzeczy niż w chwili przyjazdu. Przecież każdy z nas stale coś kupował. Ja na przykład przywiozłem chyba pięć koszul, a teraz miałem ponad dwadzieścia. Nie mówiąc o innych zakupach. A ilość walizek i toreb była taka sama. Gdybyśmy wiedzieli wcześniej, można by coś kupić, ale teraz? Ostatnia szansa, to jutro w obiad szukać coś na niedalekim bazarze, no i to było jedyne wyjście.

O dziewiątej byłem już gotowy i wyszedłem z Arkiem na korytarz. W ciągu kilku minut dołączyli pozostali. Nikt się nie wyłamał i nie pojechał sam. Szliśmy wszyscy razem.

Kiedy wyszliśmy z windy, Mirek wysunął się na czoło, pierwszy doszedł do drzwi, a w drzwiach się odwrócił, opierając ręce na futrynie i niczym dowódca oddziału przemówił do nas, mówiąc, żeby każdy z nas się jeszcze zastanowił. Jeszcze ma szanse wrócić i spokojnie położyć się spać. Natomiast po przejściu drzwi – odwrotu już nie będzie. Oczywiście, przemówienie było dłuższe, ale nie potrafię go w całości odtworzyć. Wiem tylko, że godne było kabaretu. Tak też je potraktowaliśmy. Śmiechu było co niemiara. Nikt się jednak nie wyłamał z grupy. Po przemówieniu Mirek otworzył drzwi i wszedł do środka, a my weszliśmy za nim.

I zaraz szok! Bar był dokładnie nabity klientami. Zajęte były wszystkie miejsca, wszystkie fotele i stołki przy barze. Staliśmy zaraz za drzwiami i z rezygnacją patrzyliśmy po sali. Z głośników leciały rosyjskie piosenki, a na parkiecie tańczyło kilkanaście par. Nie bardzo wiedzieliśmy co robić. Wreszcie Staszek rzucił hasło, abyśmy wzięli po drinku na stojąco i wtedy będziemy mieć czas na dyskusję.

Kiedy wreszcie udało się nam przepchać do baru, zaświecił nam promyczek słońca. Barmanki ujrzawszy nas, zaraz z uśmiechem zmieniły muzykę na polską, z naszych kaset, a my z drinkami w rękach poczuliśmy się znacznie pewniej. No przecież to my byliśmy tu niemal jak gospodarze, więc dlaczego teraz mamy się czuć inaczej? Zresztą goście przy barze widząc naszą zażyłość z personelem od razu inaczej na nas spojrzeli i to się wyraźnie dało odczuć. Po chwili stołki zaczęły się zwalniać i nie minęło pięć minut, kiedy to my siedzieliśmy przy barze.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

110.

Sącząc powoli drinka rozglądałem się po sali. Nie wyglądało to wesoło. Wszędzie słychać było obcą mowę, najczęściej język niemiecki, ale innych też nie brakowało. Również zupełnie niezrozumiałych, jakichś egzotycznych. Skąd tu nagle tyle ludzi? I kiedy się coś zwolni?

Po chwili, zupełnie przypadkowo, wyłowiłem w tłumie Dimę. Stojąc w mieszanym damsko – męskim gronie, patrzył w moją stronę i uśmiechał się przyjaźnie. Pomachałem mu ręką i po chwili opuścił swoje towarzystwo i podszedł do mnie. Powiedziałem mu, że jesteśmy ostatni raz w barze i zaproponowałem mu drinka na pożegnanie. Odpowiedział, że w zasadzie „w pracy” nie pije, ale z takiej okazji, to nie odmówi. Zaczęliśmy rozmawiać i poskarżyłem się, że chcieliśmy poimprezować na pożegnanie a tu nawet usiąść nie ma gdzie. Obiecał, że się rozejrzy co da się zrobić i poszedł z powrotem do swoich.

Nie minęło kilka minut, kiedy od drugiego stolika od drzwi usłyszałem wołanie. Spojrzałem w tamtą stronę i zobaczyłem stojącego Dimę, który wołał mnie do siebie. Podszedłem do niego, a wtedy z foteli podnieśli się ludzie dopijając swoje drinki i powiedzieli, że już wychodzą, a fotele są wolne. Zawołałem na chłopaków. We czterech usiedliśmy, bo tyle było foteli, a reszta rozeszła się po sali szukając wolnych foteli stojących pod ścianami. Dima znów odszedł, a my mogliśmy wreszcie pomyśleć o przebiegu wieczoru.

Rozglądaliśmy się po sali, patrząc co stoi na innych stolikach. Było nieciekawie. Przy obydwu sąsiednich siedzieli Niemcy albo Austriacy, bo szwargotali głośno i sączyli po kropelce taniego Napoleona, którego porzuciliśmy już dawno temu, bo strasznie niemiło się po nim odbijało z rana. Udawali, że na nas nie patrzą, ale cały czas nas obserwowali.

I jak na złość, któryś z naszych przyniósł butelkę tego Napoleona i postawił na stoliku. Mirek otworzył, polał do lampek i nie tak na dno, jak się leje brandy czy koniak, tylko do oporu, jak to u nas. I pod nosem powiedział, żebyśmy wypili jednym haustem i będziemy obserwować jak Niemcom po sąsiedzku opadną szczęki. Tak też zrobiliśmy. Opadły im rzeczywiście, więc padła propozycja, żeby powtórzyć. Ja jednak odmówiłem. Już mi było niedobrze po jednym, a więcej groziło katastrofą. Powiedziałem, że będę pił tylko czystą. Jeszcze dobrze nie skończyłem mówić, a na stoliku pojawiła się litrówka czystej. Był to dobra amerykańska wódka McCormick, którą tu kilka razy piliśmy i żadnych sensacji po niej nie było. Mirek nalał mi więc wódki, a reszta wypiła znowu brandy. Wszystko to działo się w ciągu dwóch może minut. Sąsiedzi tylko dyskretnie pokręcili głowami i po chwili patrzę... a u nich na stole też stoi pełna butelka, a nie same nędzne lampki. I też sobie polali po całym i wypili duszkiem.

Siedziałem po drugiej stronie, czyli twarzą do ich stolika, więc reszta tego nie widziała. Kiedy powiedziałem o tym chłopakom, odwrócili się popatrzeć, a wtedy jeden z siedzących dobrą polszczyzną zapytał Mirka co tak świętujemy. Mirek odpowiedział, że pożegnanie z barem. I tak zaczęliśmy powoli rozmawiać, a w międzyczasie reszta naszych chłopaków przychodziła z fotelami i dosiadali się wokół.

Stefan, bo tak miał na imię ten Niemiec, okazał się właścicielem jakiejś firmy niemieckiej budującej kominy, który przyleciał do Rosji w interesach. Jak powiedział, języka polskiego nauczył się... w więzieniu w Polsce. Siedział 3 lata za przemyt na początku lat siedemdziesiątych. Nie był polskiego pochodzenia, ale miał kontakty z rodzinami tych, którzy po wojnie wyemigrowali do Niemiec, no i w młodych latach jeździł do Polski niby w celach naukowych, ale głównie po to aby trochę pohandlować. Nie zdawał sobie sprawy, że jego dość częste wizyty, chociaż niby uzasadnione, wzbudzą podejrzenia naszych doświadczonych funkcjonariuszy. Jak go raz wzięli na granicy na kontrolę, rozebrali samochód... no to był koniec. Stracił towar, samochód, no i posiedział. Ale powiedział, że ogólnie Polaków lubi, bo nawet w więzieniu dało się z nimi żyć.

Wypiliśmy teraz razem z nimi. Reszta Niemców też trochę chciała porozmawiać, więc zsunęliśmy stoliki do siebie i od razu zrobiło się lepiej. Po chwili rozmowy (Stefan był tłumaczem) przekonaliśmy ich do wódki, mówiąc że po Napoleonie będzie ich rano bolała głowa, więc przynieśli butelkę, a my jeszcze dwie. Ja na wszelki wypadek poszedłem do baru i wykupiłem całą zakąskę, bo wiedziałem, że potem braknie. Bar nie był nastawiony na taką ilość gości. Kiedy to wszystko wylądowało na naszych stolikach, najpierw było ogromne zdziwienie, ale kiedy wytłumaczyłem o co chodzi, to dostałem duże brawa. Za chwilę zmałpował mnie Arek, który poszedł i wykupił całe ciastka. Więc do zakąski na stolikach dołączyły tacki z ciastem i w barze pozostał sam alkohol!

Resztą dysponowaliśmy my.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

111.

Humory mieliśmy szampańskie, właściwie nie wiedzieć dlaczego. Nic takiego specjalnego się nie działo, ale dla nas wszystko było zabawne. Nawet to, że siedzący z nami Niemcy przyjęli nasze tempo spożywania gorzałki i pili równo z nami. Po cichu zastanawialiśmy się kiedy padną pod stoliki, ale na razie trzymali się dzielnie.

Było już chyba po jedenastej, kiedy z drugiego sąsiedniego stolika podniósł się gość, podszedł do nas i poprosił o odsprzedanie kilku kanapek. Było widać, że trzeźwy już nie był, ale w sumie też się trzymał prosto. Mirek od razu mu przerwał poważnym tonem, że żadnej odsprzedaży nie będzie, bo my nie handlujemy, ale – i tu zakończył ze śmiechem – mogą się przysiąść i się częstować. Nie trzeba było dwa razy powtarzać. Gościu wrócił do stolika i po chwili ich stolik już sunął w stronę naszych. A niezadługo, nawet nie zauważyłem jak, do grupy dołączyły pozostałe dwa stoliki. Czyli w naszym rzędzie wszystkie stoliki stały już razem.

Kiedy popatrzyłem na przeciwległą stronę baru, zobaczyłem, że tam proces łączenia stolików przebiegał wolniej. Na razie tylko dwa były złączone i tam siedziała chyba grupa Dimy. Bo tylko tam siedziały panienki z facetami. No i Dima też. Więcej kobiet w barze w zasadzie nie było.

Wódki nam nie brakowało, coraz to ktoś inny przynosił litrówkę McCormicka, ożywione żartobliwe rozmowy trwały w najlepsze, ale Mirek nie tracił rozsądku nawet w takich sytuacjach. Niespodziewanie przeniósł się na fotel obok mnie i po cichu powiedział, że jak nie przestaniemy siedzieć w fotelach, to za godzinę będzie pogrom i wszyscy spadniemy pod stoliki. Trzeba zatańczyć albo jakoś inaczej się rozruszać, bo takiego tempa to nawet my nie wytrzymamy. Przyznałem mu rację, ale wyjścia nie widziałem. Na parkiecie tańczyły ze dwie pary, kilku samotników coś tam udawało, że tańczą z nimi i to wszystko. Stajnia Dimy gdzieś zniknęła i jego też nie było. Ale coś trzeba było robić.

Podniosłem się z fotela i poszedłem przez parkiet na drugą stronę do stolika, gdzie niedawno widziałem Dimę. Zapytałem tam siedzących o niego. Odparli, że zaraz będzie. Ucieszyłem się i zadowolony poszedłem do baru. Musiałem pogadać z barmankami, bo niektórzy przy naszym stoliku skarżyli się, że nie chcą już sprzedawać wódki. Pewnie uznały, że sytuacja wymyka im się spod kontroli i postanowiły nas ograniczyć. Przyjęły mnie sympatycznie. Ale na początku próbowały i mnie wcisnąć głodne kawałki, że już naprawdę nic nie mają. Kiedy zapytałem czy mogę wejść na zaplecze, zgodziły się bez problemu. Na zapleczu znalazłem spokojnie stojące za szafą całe pudło butelek. Udawały zdziwienie, że o nim zapomniały. No pewnie, że zapomniały, inaczej schowałyby i to. Wziąłem od razu dwie butelki, i wyszedłem z zaplecza głośno oznajmiając czekającym przy barze, że jest jeszcze jedna skrzynka. Nie miały wyjścia, przyniosły to pudło do baru. Rozeszło się błyskawicznie. Ja swoje dwie butelki dyskretnie przyniosłem do stolika i wsunąłem pod swój fotel. Nikt nie zwracał na mnie specjalnej uwagi, bo wracający od baru głośno krzyczeli, że jeszcze się coś znalazło i to na nich skupiła się uwaga siedzących.

Kiedy znów rozejrzałem się po sali, zobaczyłem siedzącego Dimę. Poszedłem tam i poskarżyłem się, że nie mamy z kim tańczyć. Dima odparł, że nie wie za co nas lubi, wszak nie daliśmy mu zarobić ani rubla, ale coś spróbuje pomóc. Wróciłem do stolika, a po chwili na sali pojawiło się chyba z osiem panienek, więc bez ociągania się poszliśmy na parkiet.

Po jakimś czasie Dima przyszedł do nas na jednego i powiedział, że dla nas dzisiaj zrezygnował nawet z zarobku, bo jego stajnia zamiast zarabiać, tańczy tu bezpłatnie. Pożartowaliśmy jeszcze trochę, a na wizytówce Stefana zapisałem sobie numery telefonów i do Dimy (dał mi nawet domowy). Ale, że szczęście nie trwa wiecznie, to zapowiedział, że to tylko do godziny trzeciej. Potem zabiera ekipę, bo musi z czegoś żyć.

Czas w takich sytuacjach mija szybko. Trochę udało nam się wypocić alkoholu, ale o trzeciej barmanki wyłączyły muzykę i w barze zapadła cisza przerywana tylko naszymi protestami. Wszyscy chcieli muzyki. Ale barmanki były nieugięte. Posprzątały już bar i pewnie chciały pójść sobie do domu. W zamęcie protestów zniknęły tez panienki od Dimy. W barze byli sami faceci, ale wychodzić nikt nie miał zamiaru. Trochę alkoholu jeszcze było na każdym stoliku, więc najpierw trzeba było to wypić. A jak wypiliśmy to co na stoliku, to spod fotela wyjąłem zapasy. Radości zebranych wokół nie było końca. Oczekiwaniami barmanek nikt się nie przejmował.

A skoro nie ma muzyki, to wpadłem na pomysł, żeby coś zaśpiewać. Podjąłem więc „Góralu czy ci nie żal” a zaraz do mnie dołączyła reszta naszych. Szło nam całkiem nieźle, jak na nasz stan przytomności. Pomysł nasz natychmiast podchwycili inni i kiedy tylko zakończyliśmy śpiewać, Niemcy zaczęli śpiewać coś po swojemu. No i zaczęła się zabawa. Inni też dołączyli się do niej i kiedy tylko jedna grupa kończyła, to zaczynali śpiewać inni. Na całej sali. O opuszczaniu baru nie mogło być mowy.

Bawiliśmy się coraz lepiej. Ale nic nie śpiewaliśmy razem, Zapytałem Stefana, czy jest coś takiego, żeby zaśpiewać razem aż zadrżą mury tego baru i całego hoteli. Stefan trochę szukał w myślach, trochę pytał swoich Niemców, ale w końcu pokręcił przecząco głową, że nic takiego sobie nie przypomina, w końcu przekornie powiedział, że trzeba by chyba cos ruskiego... Zacząłem nucić znane u nas rosyjskie piosenki. Nie robiły na nikim wrażenia, aż doszedłem do „Kalinki”. Niemcy wtedy ożywili się, zaczęli też cicho śpiewać, więc podniosłem się z fotela i machając rękami niczym dyrygent podałem rytm i... pojechaliśmy. Mury rzeczywiście zadrżały. Tyle, że barmanki miały dość. Bez gniewu, ale energicznie zabrały się za wypędzanie nas z baru. Cóż było robić. Poszliśmy.

Ale nie byle jak. Ja na czele za Staszkiem kontynuowaliśmy machanie rękami i podawanie rytmu, a cała reszta szła za nami ze śpiewem na ustach. Winda oczywiście nas wszystkich nie mieściła. Więc zjechaliśmy wszyscy partiami da dół. Nikt się nie rozchodził. Kiedy już wszyscy byli na dole, podaliśmy ze Staszkiem rytm i znów ze śpiewem na ustach poszliśmy na hotel. Kiedy dotarliśmy do hallu wejściowego, gdzie były windy na pietra, to zaalarmowany hałasem, zleciał się już pewnie cały nocny personel, żeby popatrzeć co się dzieje. Przeszliśmy dumnie obok recepcji nie zwracając na nich uwagi i przerywając śpiewu na całe gardło i poszliśmy do wind. Wind było osiem, więc tu już rozdzieliliśmy się i tu zakończyła się impreza. Kiedy wszedłem do pokoju, miałem jeszcze tyle siły, żeby spojrzeć na zegarek.

Było pięć po czwartej.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

112.

Pamiętam, że na zegarek spojrzałem siedząc już na tapczanie. I to był ostatni moment, który jeszcze pamiętam.

Kiedy wróciła mi świadomość, ktoś bił mnie po twarzy. Było mi zimno. Nagle bicie ustało, więc otworzyłem oczy. Przede mną stał Mirek i z westchnieniem ulgi powiedział, że nareszcie się obudziłem. Popatrzyłem wkoło. Byliśmy na chodniku, przy ulicy prowadzącej na budowę. Za rogiem była już brama ze strażnikami. Stałem, a właściwie wisiałem, podtrzymywany w pozycji pionowej przez Staszka i Andrzeja. Mirek mówił do mnie, bym spróbował sam stanąć na nogach, bo inaczej strażnicy nie wpuszczą mnie przez bramę. Zapytałem skąd się tu wziąłem. Odparł, że wloką mnie tak od hotelu. Dobrze, że spałem w ubraniu, to tylko zaciągnęli mi kurtkę i założyli buty na nogi. Do tej chwili nie otwierałem oczu, ani w drodze do metra, ani w metrze.

Próbowałem iść sam. Było ciężko. Nie utrzymałem się na chodniku i zszedłem na jezdnię. Ale wgramoliłem się z powrotem. Język miałem drewniany. Bolała mnie głowa, a utrzymać równowagi nie byłem w stanie. Ale musieliśmy iść, bo dochodziła siódma.

Jakoś chłopaki zrobili tłok obok mnie i udało się pokonać bramę. Weszliśmy do budynku i porozchodziliśmy się przebrać. Jakimś automatem doszedłem do pokoju, udało mi się przebrać i napić wody, ale potem wyciągnąłem moją płytę styropianową i położyłem się spać. Zasnąłem momentalnie.

Obudził mnie jakiś nieznajomy człowiek, chyba Jugosłowianin. Łamanym rosyjskim powiedział, żebym wstawał, bo idzie szefostwo, a ja tak chrapię, że na dole obiektu na pewno słychać, a jest już piętnaście po siódmej.

Sprzątnąłem styropian, przemyłem wodą oczy i próbowałem przygotować sprzęt do pracy. Tyle, że w głowie miałem zupełną pustkę i nie wiedziałem co mam robić. Wtedy przyszła Nina. Już zaraz za drzwiami, kiedy tylko spojrzała na mnie, stanęła jak wryta i aż otwarła usta z wrażenia. Musiałem wyglądać nieszczególnie. Nina wiedziała, że szefostwo jest w obiekcie, więc nawet nic nie pytając porozkładała sprzęty, do klejarki nalała kleju i przygotowała tapetę do cięcia. Potem zapytała mnie tylko, czy utrzymam się na drabinie. Kiedy kiwnąłem głową, że tak, kazała mi wchodzić na drabinę i zaczęliśmy kleić nowy pas tapety. Na to weszli Manfred i Willy. Nie zabawili długo, porozglądali się wokoło i wyszli. Odetchnąłem z ulgą. Zszedłem z drabiny, bo to co niby kleiłem trzeba było poprawić. I musiała to zrobić Nina. Ja byłem bez formy.

Za kilkanaście minut ktoś z Oktiabrskiej, kto szedł dyskretnie za szefami, wrócił z dołu i zameldował, że obiekt czysty. Potwierdził to inny obserwator z okna. Zakończyli oni poranny obchód i poszli sobie do swoich biurowych kontenerów. Wtedy skończyła się cisza na piętrze. Bazar plotkarski musiał wymienić wszelkie informacje o wieczornych wydarzeniach. Po chwili okazało się, że głównymi bohaterami wieczoru uznano mnie i Staszka, czyli Wielkich Dyrygentów wczorajszego wyjścia z baru. Ja widocznie miałem już zaniki przytomności, bo okazało się, że z tego śpiewnego marszu pamiętam tylko fragmenty. Podobno do wind nie prowadziliśmy towarzystwa prostą drogą, tylko trochę pochodziliśmy po hotelu, wszędzie wydzierając się na pełne gardła. Nikt nam z personelu nic nie mówił, pewnie ze strachu, bo było nas ponoć więcej niż pięćdziesiąt osób.

Opowiadał mi to Staszek, który pierwszy przyszedł do nas, przynosząc mi lekarstwo. Nie chciałem pić, bo na samą myśl o alkoholu dostawałem dreszczy i bałem się, że zacznę zwracać jeszcze przed połknięciem choćby łyczka, ale Staszek był cierpliwy. Był w znacznie lepszej formie niż ja i apelował do mojego rozsądku. W końcu po paru głębokich wdechach napiłem się troszeczkę. Udało się utrzymać zawartość i faktycznie, trochę mi było lepiej. Po paru minutach Staszek nalał mi jeszcze raz, a kiedy przełknąłem i to, było już dość dobrze. Mogłem mówić i co nieco się ruszać. Więcej na razie pić nie należało, więc poszliśmy ze Staszkiem trochę pochodzić po ludziach. Ninę zostawiłem tapetować.

I nie tylko ja miałem taki pomysł. U Mirka tapetowała Gala, a Mirek też próbował łapać z powietrza więcej tlenu. Zaczęliśmy wspominać wczorajsze wydarzenia. Zaraz do nas dołączyli chłopaki z Oktiabrskiej i z zazdrością słuchali naszych wynurzeń. Pogoniliśmy ich po butelkę. A co mają tak darmo słuchać. I tak do obiadu jakoś zeszło.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

113.

Obiad poprawił trochę moje zdrowie, ale za to senność wróciła we wzmocnionej dawce. Oczy zamykały mi się na stojąco. Ledwo dotarłem do pokoju i wyjąłem ze schowka styropian, a już chrapanie rozległo się na całą budowę. Tak mi przynajmniej Nina później meldowała, a dziesięć po pierwszej polała mnie wodą, abym przyszedł do siebie i zaczął kleić ściany.

Nie rozmawiałem z nią za wiele, zresztą z nikim dużo nie rozmawiałem, raczej słuchałem o czym inni rozmawiają. Nina jednak pokręciła się tu i tam, no i po obiedzie miała pełny przegląd wczorajszego wieczoru. Pokpiwała sobie trochę ze mnie, ale bez przesady. Ważne, że ze zrozumieniem przejęła większość obowiązków na siebie i nie wymagała ode mnie za wiele. Tyle, żebym zachowywał pozory i nie zagrażał samemu sobie.

Chociaż organizm domagał się jakiegoś lekarstwa, po obiedzie chyba już nikt się nie leczył. Mieliśmy przed sobą dzisiaj jeszcze mnóstwo zajęcia. Zebranie bagaży, przejazd na drugi koniec Moskwy, no i ten dylemat: jaki z kolei będzie ten nowy hotel. Dobrze pamiętaliśmy nasze pierwsze przygody w hotelach i przeskok do obecnego „Saluta”. Ale tak jak tu, to przecież nie będzie, bo przecież przenosili nas do innego dla oszczędności. A więc na gorsze warunki. Zresztą nasza firma oszczędzała coraz bardziej. Z dobrze i za szybko pracowaliśmy. Dawno odrobiliśmy zaległości i mieliśmy teraz wyprzedzenie w stosunku do harmonogramu a także do postępu robót innych firm. Już od dłuższego czasu skończyły się 14-to godzinne dniówki, pracowaliśmy tylko po 10 godzin, a w dodatku coraz to pojawiały się pogłoski o tym, że teraz dla podpadniętych nie będzie żadnej ulgi, tylko natychmiastowa jazda do domu. Na własny koszt zresztą. Trzeba się było pilnować.

Dzień dłużył się strasznie, ale w końcu praca szczęśliwie dobiegła końca i bez strat opuściliśmy budowę. Dziewczynami dzisiaj mało kto się zajmował i nawet na stołówce, na kolacji, trzymaliśmy się całą męską grupą. Razem też pojechaliśmy do hotelu. Etażowa czekała już na nas, aby rozliczyć się z ciuchów. Wszystko było wyprane i wyprasowane. Te kobity były bez zarzutu. Ciekawe jak teraz będzie, w tym nowym hotelu. Jak przyjdzie samemu prać, to będzie bida.

Umówiliśmy się, że jechać będziemy razem, więc jak ktoś wyjdzie wcześniej, to niech czeka na resztę przed wejściem do metra, bo inaczej się pogubimy. I dobrze, bo z tymi torbami to trzeba było wziąć taksówkę i jechać oddzielnie. A ja na przykład, nawet nie wiedziałem gdzie dokładnie jest ten hotel i jak się nazywa. Pięknie, prawda? No, ale brak zdrowia trochę mnie tłumaczy. Mirek z Grześkiem mieli dokładniejsze informacje i mieli nas pilotować. Zdałem się całkowicie na nich.

Kiedy w końcu wszyscy dotarli pod metro, weszliśmy do podziemia. Ja nawet nie zwracałem uwagi gdzie jedziemy, gdzie się przesiadamy i gdzie chłopaki prowadzą, bo bez reszty byłem zajęty wymyślaniem jak nieść te moje walizki i torby. Ale jakoś udało mi się niczego nie pogubić i kiedy na stacji Oriechowo padło hasło do wymarszu na powierzchnię, byłem gotowy i kompletny.

Na moje szczęście hotel był niedaleko stacji. Trzeba było tylko przejść przez plac „handlowy” na którym, jak wszędzie przy stacjach, stały kioski z towarami wszelkimi, a także handlowano jak na bazarze, czyli z ręki do ręki. Potem paręnaście metrów w boczną uliczkę i byliśmy na miejscu. Hotel tworzyły jedenastopiętrowe bloki, oznaczone kolejnymi literami alfabetu, ale w żaden sposób nie połączone ze sobą. Nie było to najlepiej, bo jak się potem okazało, restauracja była w sąsiednim bloku, w naszym nie było. No, ale były jakieś bary, więc dało się wytrzymać. Jego wewnętrzna architektura przypominała mi niektóre polskie akademiki: cztery pokoje połączone z jednym węzłem sanitarnym. Dwa pokoje dwuosobowe i dwa jednoosobowe.

Kiedy zaczęliśmy się kwaterować, Arek zrobił mi niespodziankę i powiedział, że nie chce ze mną mieszkać, bo chce spać w ciszy. No i pozostałem sam. Ale i tak nie dali mi pokoju jednoosobowego, tylko dwójkę. No i dobrze. Więcej miejsca. Dobre było też to, że znowu wszyscy mieliśmy pokoje niedaleko siebie. Rano będzie łatwiej.

Kiedy już wszyscy rozładowali bagaże w pokojach, mimo późnej pory, zeszliśmy się u Mirka i wspominaliśmy nasz pierwszy wieczór w Moskwie i podobne „posiedzenie”. Opowiadaliśmy sobie ówczesne wyobrażenia i mniemania. Były baaardzo dalekie od rzeczywistości. No a całość skończyła się tradycyjnie, tak jak i wtedy.

Z zaopatrzeniem i tu nie było problemów.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...